Has salido al centro de la noche con la cabeza desolada, y has abierto los ojos para sentirte ciego, mientras las ruinas de los vientos te iban destruyendo los labios. Y has entrado con el talón izquierdo en el vacío, donde esperabas ser feliz, o tener paz; mira, percibes todavía, sin piedad, un mayor abandono. Vuelves, por un momento, al adorado Dios que quiso hacer el mundo para ti, y ves su sinrazón, y la piedad que a ti te niegas a Él se la concedes. Ahora has entrado en la dura punta de la estaca del vacío, y lo has hecho por el derecho riñón, con agudo dolor y sin lágrimas. Y así rueda la tarde en esta habitación, que no es de amor, mientras un cuerpo duerme a ti abrazado. Mira cómo la vida es poca muerte, aunque su gesto quiera complacerte, y en la esterilidad abocas el amor, que solo tuyo es, y pudo ser la dicha, y vale en el rincón como un poco de polvo.
Y has regresado de la noche, porque pudiste ver, pues el ángel más torpe, el que no existe, le ha devuelto a tus ojos, con un tizón desnudo, el poder de las aguas, y lloras como el niño que, perdido en el bosque, no quiso haber nacido, y el cuerpo que te abraza, con fingido calor, sigue aún destruyendo tu envejecido cuerpo.
Todas las imágenes ha sido generadas mediante IA (Stable Diffusion)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Doznanie z K.
Wyszedłeś i trafiłeś w oko nocy udręczony szeroko otworzyłeś oczy, by poczuć się ślepym, gdy ruiny wiatrów powoli zdzierały ci wargi. A lewą piętą wdepnąłeś w pustkę, tam, gdzie miałeś znaleźć szczęście lub spokój; Spójrz, wciąż dostrzegasz, bezlitosne, jeszcze więcej opuszczenia. Wracasz, na chwilę, do uwielbianego Boga, chciał stworzyć świat dla ciebie, a widzisz tylko jego nierozsądek, litością, której odmawiasz sobie, obdarzasz Jego. Teraz wszedłeś na twardy szpic kołka pustki, i zrobiłeś to prawą nerką, boleśnie i bez łez. I tak wieczór toczy się w tym pokoju, bez miłości podczas gdy jakieś ciało śpi w twoich ramionach. Przyjrzyj się w jaki sposób życie to błaha śmierć, choć swym gestem chciałoby ci dogodzić, i sterylnie przelewasz miłość, która jest tylko twoja, a mogła być szczęściem, zaś warta jest w ukryciu tyle, co pyłek kurzu.
Wróciłeś z jądra nocy, bo mogłeś widzieć, wtedy, najbardziej nieudolny anioł, ten, który nie istnieje, nagą klingą przywrócił twoim oczom moc płynącej wody, i płaczesz jak dziecko, które, zgubiwszy się w lesie, nie chciało się urodzić, a ciało obejmujące cię z udawanym żarem, wciąż pustoszy twoje stetryczałe ciało.
En aquella mañana de luz azul, en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente. Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol. El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro. Así tuvo lugar el único viaje.
A la tarde volvimos, caídas ya las velas, derramada en las aguas la púrpura extendida de aquel día cansado.
(Ya solo miro el mar por la abierta ventana, y otras velas que parten, matutinas, regresan a la tarde, sin color, fatigadas.)
Me han borrado los años con piedad, y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados, en el puerto celeste. Igual que en la niñez los miro ahora. Son eternos, y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño del mundo que no ha sido. Y allí, me lo dijeron y nunca les creí, habita Dios.
Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli
Tłum. Ada Trzeciakowska
Długa podróż na Wschód
W tamten poranek z niebieskiego światła w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód. I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca. Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem. Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.
Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle, rozlana na wodach rozciągała się purpura znużonego dnia.
(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno, i inne żagle odpływają, poranne, by powrócić wieczorem, wyblakłe, umęczone).
Lata wymazały mnie litościwie, a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy: czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi w błękitnym porcie. Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz. Są wieczne, a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą świata, którego nie było. I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem, mieszka Bóg.
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
El cuarto, oscuro; y la ventana abierta en la noche desnuda del estío. El canto seco de la tierra ciega es de cristal, y lo dicen los grillos; hay un enjambre azul de altas estrellas que no vuelan, y hay unos leves hilos que nuestros ojos unen con belleza. Desde mi ardiente soledad yo miro las sombras de este cuarto, tan espesas, y el campo no visible al que yo aflijo con ese pensamiento del que vela sabiéndose de carne. ¿Algo es mío? Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo de olas negras y sordas. La alegría gobierna, en esos territorios, el vivir. Yo respiro la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca del agua ni del cielo, ni tampoco de aquello que deseo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nokturn
Pokój, ciemny; i okno otwarte na nagą sierpniową noc. Sucha śpiew ślepej ziemi jest ze szkła, świerszcz tak szepcze, jest i wysokich gwiazd rój niebieski który nie potrafi latać, i nikłe nitki które oczy nasze wiążą z pięknem. Z żaru samotności zerkam na cienie w tej izbie, tak gęste, i na niewidoczne pole, które nękam myślą bezsennego i śmiertelnego śtworzenia. Czy coś jest moje? Hen daleko, zbierają się domy, niepewne ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają czarne i głuche fale. Na tym terenie radość rządzi i życie. Oddycham ciemnością tak bardzo moją, me życie nie toczy się blisko ani wody ani nieba, ani też tego, czego bym pragnął.
No la rosa, que existe en el olor, ni el verso que ha entregado, en su milagro, una invisible luz, y se hace el mundo, ni el mar, que es un sólido espacio.
Dime si te destruye mi mirada, tan suave como el aire, posada como el tiempo. ¿Qué añade tu belleza a la belleza? Si tú no hubieras sido, nada sería tú, como el posible Dios es solo uno, y mi mirada (el tiempo) te destruye. Tu belleza es aún más: puede darse a quien mira, y hacerse humilde, y torpe, porque existo. No se puede expresar desde esta vida, pues no hay comparación, nada que signifique lo que es. Si acaso confesarte mi deseo de ser yo tú, y así ofrecerte al fin lo que mereces cuando acercas tus manos a las mías: saber que me mirabas con mis ojos.
Fotograma de Hiroshima Mon Amour de Alain Resnais
Tłum. Ada Trzeciakowska
wspomnienie ludzkiego piękna
Nie róża, która istnieje w zapachu, ani wiersz, który przyniósł, jak cud, niewidzialne światło, i staje się światem, ani morze, które jest litą przestrzenią.
Powiedz mi, czy moje spojrzenie cię niszczy, tak łagodne jak powietrze, opadające jak czas. Co dodaje twoje piękno do piękna? Gdybyś nie istniała, nic nie byłoby tobą, gdyż Bóg możliwy jest tylko jeden, a moje spojrzenie (czas) cię niszczy. Twoje piękno jest czymś więcej: oddaje się temu, kto patrzy, i staje się pokorne, i nieporadne, bo ja istnieję. Nie można go wyrazić w tym życiu, bo nie ma porównania, nic co mogłoby oznaczać to, czym jest. Jeśli już, to wyznałbym moje pragnienie: chciałbym być tobą i ofiarować ci wreszcie to, co tobie należne gdy przysuwasz swoje ręce do moich: świadomość, że patrzyłaś na mnie moimi oczami.
No tuve amor a las palabras; si las usé con desnudez, si sufrí en esa busca, fue por necesidad de no perder la vida, y envejecer con algo de memoria y alguna claridad.
Así uní las palabras para quemar la noche, hacer un falso día hermoso, y pude conocer que era la soledad el centro de este mundo. Y solo atesoré miseria, suspendido el placer para experimentar una desdicha nueva, besé en todos los labios posada la ceniza, y así pude aceptar la cobardía porque era fiel y era digna del hombre.
Hay en mi tosca taza un divino licor que apuro y que renuevo; desasosiega, y es remordimiento; tengo por concubina a la virtud. No tuve amor a las palabras, ¿cómo tener amor a vagos signos cuyo desvelamiento era tan solo despertar la piedad del hombre para consigo mismo? En el aprendizaje del oficio se logran resultados: llegué a saber que era idéntico el peso del acto que resulta de lenta reflexión y el gratuito, y es fácil desprenderse de la vida, o no estimarla, pues es en la desdicha tan valiosa como en la misma dicha.
Debí amar las palabras; por ellas comparé, con cualquier dimensión del mundo externo: el mar, el firmamento, un goce o un dolor que al instante morían; y en ellas alcancé la raíz tenebrosa de la vida. Cree el hombre que nada es superior al hombre mismo: ni la mayor miseria, ni la mayor grandeza de los mundos, pues todo lo contiene su deseo.
Las palabras separan de las cosas la luz que cae en ellas y la cáscara extinta, y recogen los velos de la sombra en la noche y los huecos; mas no supieron separar la lágrima y la risa, pues eran una sola verdad, y valieron igual sonrisa, indiferencia. Todo son gestos, muertes, son residuos.
Mirad el sigiloso ladrón de las palabras, repta en la noche fosca, abre su boca seca, y está mudo.
Jerry Uelsmann (1934-2022, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Dlatego Słowa
Dla Fernando Delgado
Nie żywiłem miłości do słów; jeśli używałem ich otwarcie, jeśli cierpiałem w tym poszukiwaniu, to tylko po to, by nie stracić życia, i zestarzeć się z okruchem pamięci i odrobiną jasności.
Tak złączyłem słowa, by noc spłonęła a dzień nastał piękny i fałszywy i tak dowiedziałem się, że to samotność była ośrodkiem świata. A ja zaś gromadziłem tylko nędzę, zawiesiwszy przyjemność, by doświadczyć nowego nieszczęścia, scałowaływałem ze wszystkich warg osiadły popiół, i tak oto uznałem bojaźń, bo była wierna i godna człowieka.
Chropowaty kubek kryje boski trunek, wychylam go i napełniam ponownie; budzi niepokój i jest wyrzutem sumienia; za konkubinę mam cnotę. Nie żywiłem miłości do słów, jak kochać mgliste znaki których odsłanianie było jedynie budzeniem litości nad samym sobą? Terminując w zawodzie osiąga się rezultaty: zrozumiałem, że taka sama jest waga czynu wynikającego z powolnej refleksji i tego próżnego, i łatwo żyć w oderwaniu od życia, albo go nie szanować, bo w nieszczęściu jest ono równie cenne jak w czasie szczęśliwym.
Powinienem był kochać słowa; przez nie porównywałem, z dowolnym wymiarem świata zewnętrznego: morze, niebieski firmament, rozkosz lub ból, które momentalnie obumierały; i dzięki nim dosięgnąłem tenebrowego korzenia życia. Człowiekowi wydaje się, że nic nie przewyższa samego człowieka: ani największa nędza, ani największa świetność światów, bowiem wszystko to zawiera się w jego pragnieniu.
Słowa oddzielają od rzeczy światło, które na nie pada, i wygasłą skorupę, i zbierają zasłony cienia w nocy i rozpadlinach; lecz nie zdołały oddzielić łez od śmiechu, jedną prawdą będąc, zasługując na ten sam uśmiech, zobojętnienie. Wszystko to puste gesty, śmierci, marne resztki.
Spójrzcie, jak skrada się złodziej słów, jak pełza w mroku nocy, otwiera swe suche usta, jest niemy.
Dentro de la mortaja de esta casa, en esta noche yerma con tanta soledad, mirando sin nostalgia lo que en mi vida es ido, lo que no pudo ser, esta ruina extensa del pasado, también sin esperanza en lo que ha de venir aún a flagelarme, solo es posible un bien: la aparición del ángel, sus ojos vivos, no sé de qué color, pero de fuego, la paralización ante el rostro hermosísimo. Después oír, saliendo del silencio y en tanta soledad, su voz sin traducción, que es solo un fiel entendimiento sin palabras. Y el ángel hace, cerrándose en mis párpados y cobijado en ellos, su aparición postrera: con su espada de fuego expulsa el mundo hostil, que gira afuera, a oscuras. Y no hay Dios para él, ni para mí.
Zbigniew Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
Anioł wiersza
Do Cesara Simona
W fałdach domu tego całunu, w tę noc jałową od samotności, bez żalu patrzę na to, co życiu mym wygasłe, na to, co być nie mogło, na te rozległe ruiny przeszłości, nie pokładając już nadziei w tym, co dopiero spadnie na mnie i wychłosta pociechą jest mi tylko jedno: objawienie się anioła, jego oczy żywe, nie wiem jakiego koloru, ale z ognia, paraliż przed najpiękniejszym obliczem. To, że usłyszę, tryskający z ciszy i na samotność zdany, głos jego bez tłumaczenia, wierne pojmowanie bez słów. A wtedy anioł, powiekami mymi oddzielony i nimi okryty, ukazuje się: ognistym mieczem wypędza świat wrogi, co wiruje poza mną, w ciemnościach. I nie będzie Boga dla mnie, ani dla niego.
He de entrar en la luz que está ciega, en donde la ignorancia borrará el conocer. No habrá respuesta nunca. Afuera ha de seguir la luz del sol que da goce y tortura a los humanos, viviendo en la pregunta que ahora mismo, porque en la luz no ciega habito todavía, dirijo al mundo amado.
He de entrar en la Luz, esa luz ciega, y estoy aquí, llenos de amor los ojos, mendigando qué soy, por qué, como si fuese un dios, el sol es mío.
Foto propia
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nim zanurzę się w świetle
Muszę zanurzyć się w świetle, co oślepło, gdzie ignorancja unicestwia wiedzę. Nie poznam nigdy żadnej odpowiedzi. Na zewnątrz trwać musi słońce i jego światło, źródło radości i tortur dla ludzi, gdy zadaję pytania, które teraz, bo w nieoślepłym świetle ciągle żyję, kieruję do ukochanego świata.
Muszę zanurzyć się w świetle, tym oślepłem światło, a nadal tutaj, przepełnione miłością oczy, żebrzą o odpowiedź czym jestem, dlaczego, jakbym był bogiem, słońce jest moje.
Las cartas comunican lo frío y negro. Me doy cuenta: sólo sirvo de intermediario. Se quejan a Dios. Permanezco inmóvil contra un viento intenso, el viento sopla a través de mí. La culpa es mía.
Fotogramas de Las Armonías Werckmeister y La condena de Béla Tarr
***
W listach zimno i czarno. Uświadamiam sobie: jedynie pośredniczę. Żalą się do Boga. Stoję na wielkim wietrze, wiatr przewiewa przeze mnie. Moja wina.
Y cómo he madurado. Bajo esta luz ya muerta soy el otoño. Hay una luz, que es frío, negra, negro.
Aguardaban mis ojos aquí que el cielo fuera brasa y siempre aparecían los astros, puros, vivos, en el mismo lugar (y antes que el hombre fuera y que fuese la flor y el ave), con la exacta hermosura de lo eterno nacido. Nada importaba entonces pasar. La luz permanecía y era eterna. La juventud del mundo, su gozoso latido, daba en sí testimonio de mi vida. ¿Quién podría apagar las llamas de mis ojos? Destellaba el vivir, y yo testimoniaba la existencia.
Ahora miro este cielo y veo que su luz también ha envejecido. Los astros no eran jóvenes. Ni eternos. Y no he testificado, con mi vivir, ninguna permanencia. El Espíritu negro me dará su cobijo, y el Espíritu blanco, naciendo de él, conocerá la esencia de la Luz, su Inexistencia.
Christine Ellger
Tłum. Ada Trzeciakowska
rezygnacja świadka
Jakże dojrzałem. W tym martwym już świetle jestem jesienią. Jest jakieś światło, która jest zimna, czarne, czarna.
Czekały tu moje oczy, aż niebo stanie się żarem i zawsze pojawiały się gwiazdy, czyste, żywe, w tym samym miejscu (i zanim człowiek nastał i nastał ptak i kwiat), z ścisłym pięknem tego co narodzone na wieki. Wtedy przemijanie nie miało znaczenia. Światło trwało i było wieczne. Młodość świata, jego radosne tętno, samo w sobie było świadectwem mojego życia. Któż mógłby zgasić płomienie moich oczu? Życie pobłyskiwało, i stałem się świadectwem istnienia.
Teraz patrzę na to niebo i widzę, że jego światło też się zestarzało. Gwiazdy nie były młode. Ani wieczne. A ja nie dałem świadectwa, moim życiem, żadnemu trwaniu. Czarny Duch udzieli mi schronienia, a biały Duch, mający w nim początek, pozna istotę Światła, jego Nieistnienia.
El jardín, en suma, convierte los cultivos vénetos en objetos de pura contemplación, concentrando en sí toda su belleza para devolvérsela a los campos como un atributo de su utilidad; de tal modo que introduce en la finitud de lo útil, en su dependencia de la vida en cuanto fisicidad, en cuanto pura vida biológica, cerrada entre los límites del nacimiento y la muerte, algo distinto y superior, algo que no devuelve lo útil a un más acá de sí mismo (según la opinión vulgar del utilitarismo mercantil, incapaz de ir más allá, como diría Hölderlin, de las leyes y los registros), sino que lo conserva y lo eleva por encima de sí mismo, por encima de la finitud de la que, en cuanto simple útil, es prisionero. Eleva lo útil precisamente porque lo conserva como útil, pero haciéndolo infinito en la representación de sí mismo, donde se convierte en objeto de contemplación, y no de consumo; en pura forma de sí mismo, en una belleza, podemos decir si los utilitaristas nos lo permiten, que no está más acá de lo útil y del consumo, sino más allá de ello. Lo útil es al mismo tiempo anulado, conservado y superado, en el sentido de laAufhebungteorizada por Hegel y Schelling. Convertido en belleza, lo útil deviene manifestación de lo infinito; y al gozar de la belleza, la propia vida, que tiene necesidad de lo útil para seguir viviendo, aunque sólo sea como finitud, no sólo continúa viviendo, sino que se eleva por encima de su finita existencialidad y piensa su ser finito pero no padece sus necesidades. Porque al contemplar su propia finitud se supera a sí misma en cuanto finita y se asume como sujeto de juicio estético, y por tanto como contenido de un saber que la convierte en imagen imperecedera que fija en sí los distintos aspectos de la naturaleza a la que pertenece; y descubre en la naturaleza, gracias a sus jardines, la forma infinita que condiciona cualquier finita utilidad. Esa forma infinita de la finitud, que nos alegra cuando contemplamos las cosas bellas y nos hace gozar, como si fuésemos infinitos, de la naturaleza de la que nos sentimos parte y que en la contemplación nos hace sentir su infinitud a nosotros que por medio de la contemplación nos complacemos de nuestra propia vida en cuanto efímera y, como tal, condicionada por lo útil, pero que es también algo más que vida solamente: es el ser infinito del que se sabe viva epifanía, la aparición del infinito en el mundo de la finitud. Es pues lo útil que, sencillamente por ser tal, nos hace alegrarnos del aspecto de los campos (por esto su apariencia es gozosa para quien la contemple), que es también epifanía del ser que somos. El ser que para nosotros es vida, se manifiesta aquí como naturaleza objetivada, correlativa a nuestra subjetividad que es, en cuanto subjetividad pensante, más que naturaleza y puede contemplarla; pero que en cuanto subjetividad viviente es también naturaleza y sólo por ello está viva. (…) Lo bello es útil ni más ni menos que lo útil es bello: para la vida. Porque la vida necesita a la naturaleza, la necesita para no sucumbir a su propia muerte, para no morir antes de tiempo. (…) Es precisamente el adorno lo que les falta a los «espacios verdes», concebidos de manera utilitaria y productivista para un mundo sin alma, es decir, sin fantasía y sin sentimiento del infinito; para un mundo que ignora la contemplación o, más aún, que la condena. Un mundo a cuyos ojos es un delito el ornamento que, dentro o fuera de las casas, alimenta a la fantasía que, en la contemplación, revive el pasado como memoria respecto a la cual el presente posee valor de futuro, adquiriendo así la importancia de un deber ser; el ornamento que nos hace vivir en la fantasía un mañana para el que el hoy fugaz, el instante que estamos viviendo, es ya memoria e historia: el pasado, cuya persistencia como forma e imagen que estimula la fantasía ha distinguido y alegrado el presente en todas las épocas, al contener en su finitud algo así como la sombra de un infinito, de que hablaba el obispo Burnet, el cosmógrafo inglés del siglo XVIII (que no le era desconocido a Kant) cuando describía los paisajes sublimes.
Un pequeño caos es un drama de época dirigido por Alan Rickman y ambientado en el París de Luis XIV. Año 1682. En la Francia del rey Luis XIV, la inteligente, tenaz y enérgica paisajista Sabine de Barra es elegida para diseñar uno de los principales jardines y fuentes del nuevo palacio del monarca en Versalles, a las afueras de París.
Película completa
Tłum. Ada Trzeciakowska
ONTOLOGIA I TELEOLOGIA OGRODU
Ogród, krótko mówiąc, zamienia weneckie uprawy w przedmioty czystej kontemplacji, skupiając w sobie całe ich piękno, by następnie zwrócić je polom jako atrybut ich użyteczności; w taki sposób, że wprowadza w skończoność tego, co użyteczne -w jego zależność od życia pojmowanego jako fizyczność, jako życie czysto biologiczne, obramowane narodzinami i śmiercią- coś innego i nadrzędnego. Nie wykraczając przy tym poza pojęcie użyteczności (zgodnie z powszechną opinią utylitaryzmu, niezdolnego do wyjścia poza, jak powiedziałby Hölderlin, zasady i rejestry), lecz zachowuje je i wynosi ponad siebie, ponad skończoność, której jako zwykły przedmiot jest więźniem. Wywyższa to, co użyteczne, właśnie dlatego, że zachowuje jego użyteczność, ale czyniąc je nieskończonym w przedstawieniu samego siebie, w momencie, gdy staje się przedmiotem kontemplacji, a nie konsumpcji; w czystej formie siebie samego, w pięknie, możemy powiedzieć, że nie wykracza poza użyteczność i konsumpcję, ale je przewyższa. Użyteczność jest jednocześnie anulowana, zachowana i przełamana, w sensie Aufhebung teoretyzowanym przez Hegla i Schellinga. Przekształcone w piękno, to, co użyteczne, staje się manifestacją nieskończoności; a ciesząc się pięknem, samo życie, które potrzebuje tego, co użyteczne, aby trwać dalej, choćby tylko jako skończoność, nie tylko trwa dalej, ale wręcz wznosi się ponad swoje skończone istnienie i rozważa swoją skończoność, ale nie doświadcza jej potrzeb. Ponieważ kontemplując własną skończoność, przezwyciężą ją i uznaje siebie jako obiekt rozważań estetycznych, a więc jako źródło wiedzy, która przekształca je w nieprzemijający obraz, utrwalający w sobie różne aspekty przyrody, do której należy; i odkrywa w przyrodzie, dzięki jej ogrodom, nieskończoną formę, która jest niezbędnym warunkiem wszelkiej skończonej użyteczności. Ta nieskończona forma skończoności, cieszy nas, gdy kontemplujemy piękne rzeczy i sprawia, że zachwycamy się, jakbyśmy byli nieskończeni, naturą, której częścią się czujemy i która w kontemplacji pozwala nam doświadczyć swojej nieskończoności. Poprzez kontemplację pozwala nam radować się naszym własnym życiem: ulotnym i jako takim uzależnionym od tego, co użyteczne, ale będącym także czymś więcej niż samym życiem: nieskończonym bytem, którego jest żywą epifanią, objawieniem się nieskończoności w świecie skończoności. Zatem to co użyteczne, będąc takim, sprawia, że cieszymy się wyglądem pól (dlatego ich widok jest tak przyjemny dla kontemplujących oczu), będąc zarazem epifanią bytu, którym jesteśmy. Byt będący dla nas życiem, objawia się tu jako zobiektywizowana natura, korelująca z naszą subiektywnością -jako podmiot myślący jest czymś więcej niż naturą i może ją kontemplować, ale która jako subiektywność ożywiona jest również naturą i z tego powodu może być żywa. (…) To, co piękne, jest użyteczne w tym samym stopniu, co użyteczne, jest piękne: dla życia. Życie bowiem potrzebuje natury, potrzebuje jej, aby nie ulec własnej śmierci, aby nie umrzeć przed czasem. (…) To właśnie ornamentu brakuje w «zielonych przestrzeniach», pomyślanych w sposób utylitarny i oparty na produkcyjności dla świata pozbawionego duszy, to znaczy pozbawionego fantazji i poczucia nieskończoności; dla świata, który ignoruje kontemplację lub, co więcej, potępia ją. Świat, postrzegający jako występek ornament, który tak wewnątrz jaki na zewnątrz podsyca fantazję, który kontemplowany może ożywić przeszłość rozumianą jako pamięć, w stosunku do której teraźniejszość nabiera wartości przyszłości, uzyskuje w ten sposób potwierdzenie niezbędności swego istnienia. Ornament, sprawia, że żyjemy w fantazji jutra, dla którego dziś jest ulotne, bo chwila, w której żyjemy, stała się już pamięcią i historią: przeszłość, której trwanie jako forma i obraz pobudzający fantazję wyróżnia i ożywia teraźniejszość we wszystkich epokach zawierając w swej skończoności coś w rodzaju cienia nieskończoności, o którym mówił biskup Burnet, osiemnastowieczny angielski kosmograf (nieobcy Kantowi), gdy opisywał wysublimowany pejzaż.
En un sitio tan quieto, de soledad y de agua, por dejar su fatiga más ligera, el nadador parado mira el cielo cayéndole en el pecho. Le llegan muy lejanas las voces de la orilla, el cristal de los niños en la inmensa alegría de estas aguas Maternas, en esa plenitud mojada de la Vida. Y en el oído diestro acoge la anchura de un silencio más hondo que los aires, unas aguas tristísimas, hostiles. Es en ese lugar, que no tiene destino porque no tiene límites, en donde nadará, sin aire y sal, su cuerpo las aguas desoladas, frías, negras.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Pływak
w ostoi spokoju, z samotności i wody, chcąc pozbyć się najlżejszej choć fatygi zatrzymawszy się pływak patrzy w niebo opadające mu na piersi. Głosy do niego z brzegu dochodzą dalekie, kryształ od dzieci w niezmierzonej radości wód Matczynych, w mokrej pełni Życia. A w prawym uchu gości rozległość ciszy głębszej niż wiatry, wody przesmutne i złowrogie. W miejscu tym pozbawionym przeznaczenia, bo granic nie zna, gdzie będzie płynąć, bez soli i powietrza, jego ciało wody posępne są, czarne i zimne.
En este vaso de ginebra bebo los tapiados minutos de la noche, la aridez de la música, y el ácido deseo de la carne. Sólo existe, donde el hielo se ausenta, cristalino licor y miedo de la soledad. Esta noche no habrá la mercenaria compañía, ni gestos de aparente calor en un tibio deseo. Lejos está mi casa hoy, llegaré a ella en la desierta luz de madrugada, desnudaré mi cuerpo, y en las sombras he de yacer con el estéril tiempo.
Vuelve la hora feliz. Y es que no hay nada sino la luz que cae en la ciudad antes de irse la tarde, el silencio en la casa y, sin pasado ni tampoco futuro, yo. Mi carne, que ha vivido en el tiempo y lo sabe en cenizas, no ha ardido aún hasta la consunción de la propia ceniza, y estoy en paz con todo lo que olvido y agradezco olvidar. En paz también con todo lo que amé y que quiero olvidado.
Volvió la hora feliz. Que arribe al menos al puerto iluminado de la noche.
Fotografía propia
Trad. Ada Trzeciakowska
Z kim będę się kochać
Z tej szklanki ginu sączę odgrodzone murem minuty nocy, jałowość muzyki i cierpkie pragnienie ciała. Istnieje tylko tam, gdzie lód się cofa, krystaliczny trunek i lęk przed samotnością. Tej nocy zabraknie najemnej kompanii, żadnych gestów pozornego. gorąca w ledwie letnim pragnieniu. Daleko stąd dziś mój dom, dotrę do niego w niezamieszkałym świetle wczesnego poranka, Rozbiorę moje ciało, i pośród cieni będę leżał u boku niepłodnego czasu.
Powraca szczęśliwa godzina. I nie ma nic prócz światła padającego na miasto nim minie wieczór, cisza w domu i, bez przeszłości ani przyszłości, ja. Moje ciało, które żyło w czasie i wie to stawszy się popiołem, choć ogień nie zdołał strawić jeszcze popiołu, i żyję w zgodzie ze wszystkim co zapominam, wdzięczny za to, że zapominam. W zgodzie także ze wszystkim, co kochałem i co chcę by zostało zapomniane.
Powróciła szczęśliwa godzina. Obym dotarł przynajmniej do oświetlonego portu nocy.
¿Qué sucede en los pinos, las palmeras? He leído el poema de un amigo y se han puesto a cantar todos los pájaros. Lo leía en voz alta y ellos sonaban con cantos de otros siglos. Hay también flores que llenan la terraza bajo el azul: míralas vivas, son rojas y son ácidas. Un poema que suena como un pájaro y es también flor. Nunca vi una mañana (que cantara, que oliera) con tanta luz.
Fotografías propias
Trad. Ada Trzeciakowska
Anomalia o poranku
Co się dzieje wśród sosen, wśród palm? Przeczytałem wiersz przyjaciela i wszystkie ptaki buchnęły śpiewem. Czytałem go na głos a one wyśpiewywały pieśni z dawnych wieków. Są też kwiaty, obsypują taras po sam błękit: spójrz, są żywe, czerwone i kwaśne. Wiersz, który brzmi jak ptak i jest kwiatem. Nigdy nie widziałem poranka (który śpiewałby, które pachniałby) takim światłem.
Detrás de la pared un jardín pero por los ruidos pareciera que hay un dormitorio más los ratones lo han notado y han sacado su ejército de esta casa
Un perro blanco gordo ángel blanco te anunció ayer lo ahuyenté barrí pedacitos del espejo roto lavé los ojos encendí la lumbre
Entran salen me miran y yo sonrío, aunque podría matar cuando miraste por la ventana e hiciste seña con las cejas decidí no salir para llevarte la contraria
Me defiendo y me quedo inventando el calor tus trineos en la nevisca no conoceré el Reino agarrado a la mesa no conoceré el Reino agarrado a la mesa las pupilas las tengo blancas
Imágenes de Laura Makabresku y Masao Yamamoto
PIERWSZY ŚNIEG
Za ścianą ogród a takie odgłosy jakby miał być tam jeszcze jeden pokój myszy poczuły i wyprowadziły swoje oddziały z tego domu
Biały pies tłusty biały anioł wczoraj ciebie zwiastował odgoniłem go zmiotłem okruchy stłuczonego lustra przemyłem oczy napaliłem w piecu
Wchodzą wychodzą przyglądają się ja się uśmiecham chociaż mógłbym zabić gdy zajrzałaś przez okno i dałaś znak brwiami postanowiłem na złość nie wychodzić
Bronię się i zostaję wymyślając ciepło twoje sanie w zadymce nie zaznam Królestwa trzymam się mocno stołu nie zaznam Królestwa trzymam się mocno stołu źrenice mam białe
Dos hombres, suegro y yerno, Liszt y Wagner, viven junto al Canal Grande con la inquieta esposa del rey Midas, ése que transforma en Wagner todo lo que toca. El frío verde del mar atraviesa los pisos del palacio. Wagner destaca, el conocido perfil de títere; parece más cansado; el rostro, una bandera blanca. La góndola cargada pesadamente con sus vidas; dos pasajes de ida y vuelta y otro sólo de ida.
II
Una ventana del palacio se abre con el viento y el súbito soplo provoca muecas. Sobre el agua aparece la góndola del basurero impulsada por dos bandidos con remo. Liszt ha escrito unos acordes tan pesados que deberían ser enviados a analizar en el Instituto de Mineralogía de Padua. ¡Meteoritos! Demasiado pesados para la quietud, pueden sólo hundirse más y más, futuro abajo, hasta los años de las camisas pardas. La góndola, pesadamente cargada con las hacinadas piedras del futuro.
III
Rendijas, hacia 1990.
25 de marzo. Inquietud por Lituania. Soñé que visitaba un gran hospital. No tenía funcionarios. Todos eran pacientes.
En el mismo sueño, una niña recién nacida hablaba con completas oraciones.
IV
Junto al yerno, que es hombre de su tiempo, Liszt es un apolillado grandseigneur. Es un disfraz. El abismo, que ensaya y descarta máscaras diferentes, ha elegido justo ésta para él, el abismo, que quiere subir hasta los hombres sin mostrar su rostro.
V
El Abate Liszt está habituado a cargar él mismo su maleta por soles y por nieves y cuando muera un día, nadie irá a esperarlo a la estación. La tibia brisa de un coñac excelente lo conduce a la tarea. Siempre tiene tarea. ¡Dos mil cartas al año! El escolar que escribe cien veces el palote, antes de que le permitan volver a casa. La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.
VI
De regreso en 1990.
Soñé que conducía doscientos quilómetros en vano. Entonces, todo se agigantó. Gorriones enormes como gallinas cantaban de modo ensordecedor.
Soñé que dibujaba teclas de piano en la mesa de cocina. Tocaba sordamente en ellas. Los vecinos acudían a escuchar.
VII
El clavicordio que calló durante todo Persifal (aunque estaba escuchando) puede al fin decir algo. Suspiros… sospiri… Mientras Liszt toca, esta noche, mantiene apretado el pedal marino para que la fuerza verde del mar suba a través del piso y se una a todas las piedras del edificio. ¡Buenas tardes, bello abismo! La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.
VIII
Soñé que llegaba tarde el primer día de clases. Todos en el salón llevaban máscaras blancas sobre el rostro. Imposible decir quién era el maestro.
Nota Desde el 19 de noviembre de 1882 haste el 13 de enero de 1883, Liszt visitó a su hija Cosima y a su marido Richard Wagner en el Palazzo Vendramin, en Venecia. Inspirado al ver Liszt un par de góndolas funerarias y bajo una ‘premonición’, compuso dos piezas para piano que se publicaron bajo el título de «Góndola fúnebre». Wagner moriría al mes siguiente, el 13 de febrero de 1883.
Tłum. Leonard Neuger
Gondola żałobna nr 2
I
Dwóch dziadków, teść i zięć, Liszt i Wagner, mieszka przy Canale Grande wraz z tą niespożytą kobietą, co wyszła za króla Midasa, który czego nie dotknie, przemienia w Wagnera. Zielony ziąb morza przenika przez posadzki do pałacu. Wagner jest naznaczony, znany profil Kacperka jeszcze bardziej umordowany niż dawniej, twarz – białą flagą. Gondola z ciężkim ładunkiem ich życia, dwa powrotne, jeden w jedną stronę.
II
Jedno z okien pałacu otwiera się i w nagłym przeciągu – czyjaś wykrzywiona twarz. Na dole płynie gondola śmieciarzy poruszana przez dwóch jednowiosłowych bandytów. Liszt zapisał kilka akordów tak ciężkich, że trzeba by je przekazać Instytutowi Mineralogicznemu w Padwie do analizy. Meteoryty! Zbyt ciężkie by trwać w spoczynku, mogą tylko spadać i spadać w przyszłość do czasu koszul brunatnych. Gondola z ciężkim ładunkiem skulonych kamieni przyszłości.
III
Widok na rok 1990.
25 marca. Niepokój o Litwę. Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital. Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami.
W tym samym śnie nowo narodzona dziewczynka, która mówiła całymi zdaniami.
IV
Przy zięciu, człowieku swoich czasów, Liszt jest wyliniałym światowcem. Ale to tylko pozór. Głębia, która przymierza i odrzuca różne maski, tę właśnie wybrała dla niego – głębia, która chce przyjść do ludzi nie ukazując twarzy.
V
Wielebny Liszt zwykle sam dźwiga swój bagaż przez roztopy i upały, a kiedy umrze, nikt nie wyjdzie po niego na stację. Ciepła bryza bardzo uzdolnionego koniaku zabierze go w połowie misji. Wciąż ma jakąś misję do spełnienia. Dwa tysiące listów rocznie! Uczniak przepisujący sto razy błędnie napisany wyraz zanim mu wolno pójść do domu. Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.
VI
Z powrotem do roku 1990.
Śniło mi się, że jadę niepotrzebnie dwieście kilometrów. I wszystko było powiększone. Wróble wielkie jak kury śpiewały aż uszy puchły.
Śniło mi się, że narysowałem klawisze fortepianu na kuchennym stole. Grałem na nich, bezgłośnie. Przyszli sąsiedzi, żeby posłuchać.
VII
Fortepian, który milczał przez całego Parsifala (ale słuchał), nareszcie może się odezwać. Skargi… Sospiri… Dziś wieczorem Liszt gra ciągle na wciśniętym pedale morza, tak że zielona potęga morza przenika przez posadzkę, wtapia się w kamienie budynku. Dobry wieczór, śliczna głębio! Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.
VIII
Śniło mi się, że pierwszy raz idę do szkoły i jestem spóźniony. W klasie wszyscy nosili białe maski. Kto był nauczycielem, trudno orzec.
Komentarz Między 19 listopada 1882 a 13 stycznia 1883 Liszt odwiedził swoją córkę Cosimę i jej męża Richarda Wagnera w Palazzo Vendramin w Wenecji. Zainspirowany tym parą gondoli pogrzebowych i kierowany przeczuciem” skomponował dwa utwory na fortepian, które ukazały się pod tytułem „Funeral Gondola”. Wagner umarł w następnym miesiącu, 13 lutego 1883 roku.
Transl. Patty Crane
Sorrow Gondola No. 2
I
Two old men, father-and son-in-law, Liszt and Wagner, are staying by the Grand Canal together with the restless woman who is married to King Midas, he who changes everything he touches to Wagner. The ocean’s green cold pushes up through the palazzo floors. Wagner is marked, his famous Punchinello profile looks more tired than before, his face a white flag. The gondola is heavy-laden with their lives, two round trips and a one-way.
II
A window in the palazzo flies open and everyone grimaces in the sudden draft. Outside on the water the trash gondola appears, paddled by two one-oared bandits. Liszt has written down some chords so heavy, they ought to be sent off to the mineralological institute in Padua for analysis. Meteorites! Too heavy to rest, they can only sink and sink straight through the future all the way down to the Brownshirt years. The gondola is heavy-laden with the future’s huddled-up stones.
III
Peep-holdes into 1990.
March 25th. Angst for Lithuania. Dreamt I visited a large hospital. No personnel. Everyone was a patient.
In the same dream a newborn girl who spoke in complete sentences.
IV
Beside the son-in-law, who’s a man of the times, Liszt is a moth-eaten grand seigneur. It’s a disguise. The deep, that tries on and rejects different masks, has chosen this one just for him— the deep that wants to enter people without ever showing its face.
V
Abbé Liszt is used to carrying his suitcase himself through sleet and sunshine and when his time comes to die, there will be no one to meet him at the station. A mild breeze of gifted cognac carries him away in the midst of a commission. He always has commissions. Two thousand letters a year! The schoolboy who writes his misspelled word a hundred times before he’s allowed to go home. The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.
VI
Back to 1990.
Dreamt I drove over a hundred miles in vain. Then everything magnified. Sparrows as big as hens sang so loud that it briefly struck me deaf.
Dreamt I had drawn piano keys on my kitchen table. I played on them, mute. The neighbors came over to listen.
VII
The clavier, which kept silent through all of Parsifal (but listened), finally has something to say. Sighs…ospiri… When Liszt plays tonight he holds the sea-pedal pressed down so the ocean’s green force rises up through the floor and flows together with all the stone in the building. Good evening, beautiful deep! The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.
VIII
Dreamt I was supposed to start school but arrived too late. Everyone in the room was wearing a white mask. Whoever the teacher was, no one could say.
Notes: In late 1882 and early 1883, Liszt visited his daughter Cosima and her husband, Richard Wagner, in Venice. Wagner died several months later. During this time Liszt composed two piano pieces which were published under the title «Sorrow Gondola.»
Sorgegondolen nr 2
I
Två gubbar, svärfar och svärson, Liszt och Wagner, bor vid Canal Grande tillsammans med den rastlösa kvinnan som är gift med kung Midas han som förvandlar allting han rör vid till Wagner. Havets gröna köld tränger upp genom golven i palatset. Wagner är märkt, den kända kasperprofilen är tröttare än förr ansiktet en vit flagg. Gondolen är tungt lastad med deras liv, två tur och retur och en enkel.
II
Ett fönster i palatset flyger upp och man grimaserar i det plötsliga draget. Utanför på vattnet visar sig sopgondolen paddlad av två enårade banditer. Liszt har skrivit ner några ackord som är så tunga att de borde skickas till mineralogiska institutionen i Padova för analys. Meteoriter! För tunga för att vila, de kan bara sjunka och sjunka genom framtiden ända ner till brunskjortornas år. Gondolen är tungt lastad med framtidens hopkurade stenar.
III
Gluggar mot 1990. 25 mars. Oro för Litauen. Drömde att jag besökte ett stort sjukhus. Ingen personal. Alla var patienter. I samma dröm en nyfödd flicka som talade i fullständiga meningar.
IV
Bredvid svärsonen som är tidens man är Liszt en maläten grandseigneur. Det är en förklädnad. Djupet som prövar och förkastar olika masker har valt just den här åt honom – djupet som vill stiga in till människorna utan att visa sitt ansikte.
V
Abbé Liszt är van att bära sin resväska själv genom snöglopp och solsken och när han en gång skall dö är det ingen som möter vid stationen. En ljum bris av mycket begåvad konjak för honom bort mitt i ett uppdrag. Han har alltid uppdrag. Tvåtusen brev om året! Skolpojken som skriver det felstavade ordet hundra gånger innan han får gå hem. Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart. VI
Åter till 1990. Drömde att jag körde tjugo mil förgäves. Då förstorades allt. Sparvar stora som höns sjöng så att det slog lock för öronen. Drömde att jag ritat upp pianotangenter på köksbordet. Jag spelade på dem, stumt. Grannarna kom in för att lyssna.
VII
Klaveret som har tigit genom hela Parsifal (men lyssnat) får äntligen säga något. Suckar…sospiri… När Liszt spelar ikväll håller han havspedalen nertryckt så att havets gröna kraft stiger upp genom golvet och flyter samman med all sten i byggnaden. Godafton vackra djup! Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.
VIII
Drömde att jag skulle börja skolan men kom försent. Alla i rummet bar vita masker för ansiktet. Vem som var läraren gick inte att säga.
Kommentar Vid årsskiftet 1882/1883 besökte Liszt sin dotter Cosima och hennes man, Richard Wagner, i Venedig. Wagner dog några månader senare. Under denna tid komponerade Liszt två pianostycken som publicerades under titeln ”Sorgegondol”.
Voces en el micrófono decían: La velocidad es el poder. ¡La velocidad es el poder! ¡Sigue el juego, the show must go on!
En nuestras carreras nos movemos rígidamente paso a paso como en el teatro nō con máscaras, gritando la canción: ¡Yo, soy Yo! El derrotado es representado por una manta enrollada.
Un artista dijo: Antes era un planeta con mi propia atmósfera densa. Los rayos del exterior se refractaban en arcoíris. Las constantes tormentas rugían dentro, dentro.
Ahora estoy quemado, árido y abierto. Ya carezco de esa energía infantil. Tengo un lado caliente y un lado frío.
Ningún arcoíris.
Máscaras de teatro Noh
Tłum. Leonard Neuger
Galeria (frg.)
Głosy w mikrofonie mówiły: Tempo to potęga, tempo to potęga! Graj w tę grę, the show must go on!
W karierze poruszamy się sztywno krok za krokiem jak w teatrze no z maskami, rycząc pieśń: Ja, to Ja! Ten kto przegrał reprezentowany jest przez zwinięty koc.
Artysta mówił: Dawniej byłem planetą z własną gęstą atmosferą, na której załamywały się w tęczę promienie z zewnątrz. Ciągłe burze szalały wewnątrz, wewnątrz.
Teraz jestem skończony i suchy i otwarty. Brakuje mi obecnie dziecięcej energii. Mam stronę gorącą i stronę zimną.
Żadnych tęcz.
Transl. Patty Crane
The Gallery (fragm.)
Voices in the microphone said: Speed is power speed is power! Play the game, the show must go on!
We move through our career stiffly, step by step like in a Noh play with masks, shrieking song: Me, it’s Me! Whoever’s defeated is represented by a rolled-up blanket.
An artist said: I used to be a planet with my own dense atmosphere. Incoming rays were refracted into rainbows. Continuous thunderstorms raged within, within.
Now I’m burnt-out and dry and open. I no longer have childlike energy. I have a hot side and a cold side.
Röster i mikrofonen sa: Fart är makt fart är makt! Spela spelet, the show must go on!
I karriären rör vi oss stelt steg för steg som i ett no-spel med masker, skrikande sång: Jag, det är Jag! Den som slogs ut representerades av en hoprullad filt.
En konstnär sa: Förr var jag en planet med en egen tät atmosfär. Strålarna utifrån bröts där till regnbågar. Ständiga åskväder rasade inom, inom.
Nu är jag slocknad och torr och öppen. Jag saknar numera barnslig energi. Jag har en het sida och en kall sida.
El órgano cesa de tocar y hay un silencio mortal en la iglesia, pero solo durante un par de segundos. Entonces atraviesa el leve rumor del tráfico de afuera, el gran órgano.
Sí, estamos rodeados del murmullo del tráfico que anda alrededor de las paredes de la catedral. El mundo exterior resbala como un filme transparente y con sombras que luchan en pianissimo.
Como incluido entre los ruidos de la calle, escucho uno de mis latidos golpear el silencio; oigo mi sangre circular, la cascada oculta dentro de mí, con la que ando a cuestas,
y tan cerca como mi sangre y tan lejos como un recuerdo de los cuatro años, escucho el camión de carga que pasa y hace temblar los muros de seiscientos años.
He aquí lo más opuesto posible a un abrazo de madre; sin embargo, ahora soy precisamente un niño que, oye a los adultos hablar lejos; las voces de los ganadores y de los perdedores se mezclan.
En los bancos azules hay una pequeña reunión. Y las columnas se alzan como extraños árboles: sin raíces (solo el suelo es común) y sin copa (solo el techo es común).
Vuelvo a vivir un sueño. Estoy solo en un cementerio. Por todos los lados relampaguea hasta donde la vista alcanza. ¿A qué espero? A un amigo. ¿Por qué no viene? Él ya ha llegado.
Lentamente, la muerte destornilla la luz desde abajo, del suelo. El prado brilla, cada vez más violeta -no, es un color que nadie ha visto… hasta que la luz pálida de la mañana silba a través de los párpados
y no despierto en el inconmovible quizás que me lleva por el mundo vacilante. Y cada imagen abstracta del mundo es tan imposible como dibujar una tormenta.
En casa estaba el sabelotodo. La Enciclopedia, un metro en la biblioteca; he aprendido a leerla. Pero cada persona tiene escrita su propia enciclopedia, ella crece en cada alma,
se escribe del nacimiento hacia adelante, los cientos de miles de páginas apretadas la una contra la otra -¡y sin embargo hay aire entre ellas!- como las hojas que tiemblan en un bosque. Libro de las contradicciones.
Lo que está allí cambia a cada instante, las imágenes se retocan a sí mismas, centellean las palabras. Un torrente de ellas marcha por todo el texto, seguido de la próxima ola, y la próxima…
Fotogramas de La catedral de Tomasz Bagiński
Tłum. Leonard Neuger
Krótka pauza w koncercie organowym
Organy kończą grać i kościół zalega śmiertelna cisza ale tylko na parę sekund. Wreszcie przenika słaby warkot ruchu ulicznego, większych organów…
Cóż, osaczeni jesteśmy przez bełkot ruchu ulicznego wędrujący wzdłuż murów katedry. Tam przesuwa się świat zewnętrzny jak przeźroczysty film z walczącymi cieniami w pianissimo.
Jakby należał do dźwięków z ulicy, słyszę, jak jeden z mych pulsów bije w ciszy, słyszę, jak moja krew krąży, kaskada ukryta w moim wnętrzu, z którą łażę w kółko po świecie.
Bliziutko jak moja krew i daleko jak wspomnienie z okresu, gdy się miało cztery lata, słyszę ciężarówkę, która przejeżdża obok i wprawia w drżenie te sześćsetletnie mury.
To się tak różni od matczynych objęć, jak tylko można się różnić, a jednak jestem właśnie teraz dzieckiem, które słyszy, jak dorośli gdzieś daleko rozmawiają. Głosy zwycięzców i zwyciężonych wymieszane.
Na tych niebieskich ławkach siedzi przerzedzona parafia. A kolumny wznoszą się jak dziwaczne drzewa: bez korzeni (tylko wspólna posadzka) i bez korony (tylko wspólny strop).
Na nowo przeżywam sen. Stoję na cmentarzu parafialnym samiusieńki. Wszędzie jak okiem sięgnąć błyszczy wrzos. Na kogo czekam? Na przyjaciela. Czemu nie nadchodzi? Jest już tutaj.
śmierć ostrożnie podkręca światło od spodu, z ziemi. Wrzosowisko świeci coraz liliowiej — nie, w kolorze, którego nikt nie widział…póki blade światło poranka świszcząc nie wleci przez powieki
i nie obudzę się na to niewzruszone MOŻE, które niesie mnie przez ten zataczający się świat. I każdy abstrakcyjny obraz świata jest również niemożliwy jak rysunek sztormu.
W domu stała wszechwiedząca Encyklopedia, metr na półce. Na niej uczyłem się czytać. Lecz każdy człowiek spisuje własną encyklopedię. Ona wyrasta w każdej duszy.
Pisana jest od narodzin w przód. Setki tysięcy ściśniętych stron a jeszcze między nimi jest powietrze! Jak drgające liście w lesie. Księga przeciwstawień.
To, co w niej napisane, zmienia się w każdej chwili, obrazy retuszują się same. Migoczą słowa. Strumień toczy się przez cały tekst, za nim następny Strumień i następny…
Transl. Robin Fulton
Brief pause in the organ recital
The organ stops playing and it’s deathly quiet in the church, but only for a couple of seconds. And the faint rumbling penetrates from the traffic out there, that greater organ.
For we are surrounded by the murmuring of the traffic, it flows along the cathedral walls. The outer world glides there like a transparent film and with shadows struggling pianissimo.
And as if it were part of the street noise I hear one of my pulses beating in the silence, I hear my blood circulating, the cascade that hides inside me, that I walk about with,
and as close as my blood and as far away as a memory from when I was four, I hear the trailer that rumbles past and makes the six-hundred-year-old walls tremble.
This could hardly be less like a mother’s lap, yet at the moment I am like a child, hearing the grown-ups talking far away, the voices of the winners and the losers mingling.
On the blue benches a sparse congregation. And the pillars rise like strange trees: no roots (only the common floor) and no crown (only the common roof).
I relive a dream. That I’m standing alone in a churchyard. Everywhere heather glows as far as the eye can reach. Who I am waiting for? A friend. Why doesn’t he come. He’s here already.
Slowly death turns up the lights from underneath, from the ground. The heath shines, a stronger and stronger purple — no, a colour no one has seen … until the morning’s pale light whines in through the eyelids
and I waken to that unshakeable PERHAPS that carries me through the wavering world. And each abstract picture of the world is as impossible as the blue-print of a storm.
At home stood the all-knowing Encyclopedia, a yard of bookshelf, in it I learnt to read. But each one of us has his own encyclopedia written, it grows out of each soul,
it’s written from birth onwards, the hundreds of thousands of pages stand pressed against each other and yet with air between them! Like the quivering leaves in a forest. The book of contradictions.
What’s there changes by the hour, the pictures retouch themselves, the words flicker. A wake washes through the whole text, it’s followed by the next wave, and then the next …
Kort paus i orgelkonserten
Orgeln slutar att spela-och det blir dödstyst i kyrkan men bara ett par sekunder. Så tränger det svaga brummandet igenom från trafiken därute, den större orgeln.
Ja, vi är omslutna av trafikens mumlande som vandrar runt längs domkyrkans väggar. Där glider yttervärlden som en genomskinlig film och med kämpande skuggor i pianissimo.
Som om den ingick bland ljuden från gatan hör jag en av mina pulsar slå i tystnaden, jag hör mitt blod kretsa, kaskanen som gömmer sig inne i mig, som jag går omkring med,
och lika nära som mitt blod och lika långt borta som ett minne från fyraårsåldern hör jag långtradaren som går förbi och får de sex- hundraåriga murarna att darra.
Här är så olikt en modersfamn som någonting kan bli, ändå är jag ett barn just nu som hör de vuxna prata lång borta, vinnarnas och förlorarnas röster flyter ihop.
På de blå bänkarna sitter en gles församling. Och pelarna reser sig som underliga träd inga rötter (bara det gemensamma golvet) och ingen kröna (bara det gemensamma taket).
Jag återupplever en dröm. Att jag står på en kyrko- gård ensam. Överalt lyser ljung så långt ögat når. Vem väntar jag på? En vän. Varför kommer han inte? Han är redan här.
Sakta skruvar döden upp ljuset underifrån, från mar- ken. Herden lyser allt starkate lila- nej i en färg som ingen sett… tills morgonens bleka ljus viner in genom ögonlocken
och jag vaknar till det där orubbliga KANSKE som bär mig genom den vacklande världen. Och varje abstrakt bild av världen är lika omöjlig som ritningen till en storm.
Hemma stod allvetande Encyklopedin, en meter i bokhyllan, jag lärde mig läsa i den. Men varje människa får sin egen encyklopedi skriven, den växer fram i varje själ,
den skrivs från födelsen och framåt, de hundratusen- tals sidorna står pressade mot varann och ändå med luft emellan! som de dallrande löven i en skog. Motsägelsernas bok.
Der står som där andras varje stund, bilderna retu- scherar sig själva, orden flimrar. En svallvåg rullar genom hela texten, den följs av nästa svallvåg, och nästa…
Estamos en una fiesta que no nos ama. Al final, la fiesta deja caer su máscara y se muestra como realmente es: una estación de cambio de trenes. Fríos colosos sobre raíles en la niebla. Una tiza ha garabateado en las puertas de los vagones.
No se puede mencionar, pero aquí hay mucha violencia reprimida. Por eso son tan pesados los detalles. Y es tan difícil ver lo otro que también existe: una mancha de sol que cambia de sitio en la pared de la casa y resbala a través del inconsciente bosque de rostros centelleantes; una cita bíblica que nunca ha sido escrita: «Ven a mí, porque yo soy tan contradictoria como tú.»
Mañana trabajo en otra ciudad. Susurro hacia allá a través de la niebla matinal que es un cilindro negriazul. Orión cuelga encima de la capa de hielo. Hay un grupo silencioso de niños esperando el autobús escolar, niños por los que nadie reza. La luz crece lentamente como nuestro pelo.
Fotos propias
Tłum. Mirosław Rodziewicz
Minusowe stopnie
Jesteśmy na zabawie, która nas nie kocha. Pod koniec zabawa opuszcza maskę i pokazuje swe prawdziwe ja: plac manewrowy. Zimne kolosy stoją we mgle, na szynach. Kreda namazała coś na drzwiach wagonów.
Nie powinno się o tym wspominać, ale jest tu dużo stłumionej przemocy. To dlatego detale są tak ciężkie. I tak trudno zobaczyć inne rzeczy: plamę słońca przemieszczającą się po ścianie i zjeżdżającą poprzez nieświadomy las drżących twarzy, słowo biblijne, którego nigdy nie zapisano: „Chodź do mnie, ponieważ mam naturę równie sprzeczną jak ty”.
Jutro pracuję w innym mieście. Lecę tam porankiem będącym wielkim czarno-niebieskim cylindrem. Orion wisi nad mrozem. Dzieci stoją w cichej grupie i czekają na szkolny autobus, dzieci za które nikt się nie modli. Światło rośnie wolno jak nasze włosy.
Transl. Robin Fulton
Below Zero
We are at a party that doesn’t love us. At last the party lets its mask drop and shows itself for what it really is: a marshalling yard. Cold colossi stand on rails in the mist. A piece of chalk has scribbled on the wagon doors.
It shouldn’t be said but there is much suppressed violence here. That’s why the components are so heavy. And why it’s so hard to see something else that’s there too: a little reflection from a mirror, flitting on the house-walls and gliding through the unknowing forest of glimmering faces, a biblical text which was never written: ‘Come unto me, for I am full of contradictions like you.’
Tomorrow I am working in another town. I swish towards it through the morning hour which is like a big dark-blue cylinder. Orion hangs above the ground-frost. Children are standing in a silent cluster waiting for the school bus, children no one prays for. The light is growing as slowly as our hair.
Minusgraden
Vi är på en fest som inte älskar oss. Till sist låter festen sin mask falla och visar sig som den verkligen är: en växlings- bangård. Kalla kolosser står på skenor i dimman. En krita harklottrat på vagnsdörrarna.
Det får inte nämnas, men här finns mycket undertryckt våld. Därför är detaljerna så tunga. Och så svårt att se det andra som också finns: en solkatt som flyttar sig på husväggen och glider genom den ovetande skogen av flimrande ansikten, ett bibelord som aldrig skrevs: ‘Kom till mig, ty jag är mot- sägelsefull som du själv.’
I morgon arbetar jag i en annan stad. Jag susar dit genom morgontimman som är en stor svartblå cylinder. Orion hanger ovanför tjälen. Barn står i en tyst klunga och väntar på skol-bussen, barn som ingen ber för. Ljuset växer sakta som vårt hår.