Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

El largo viaje a Oriente

En aquella mañana de luz azul,
en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente.
Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol.
El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro.
Así tuvo lugar el único viaje.

A la tarde volvimos, caídas ya las velas,
derramada en las aguas la púrpura extendida
de aquel día cansado.

(Ya solo miro el mar por la abierta ventana,
y otras velas que parten, matutinas,
regresan a la tarde, sin color,
fatigadas.)

Me han borrado los años con piedad,
y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos
vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados,
en el puerto celeste.
Igual que en la niñez los miro ahora.
                                                                Son eternos,
y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño
del mundo que no ha sido.
Y allí, me lo dijeron y nunca les creí,
habita Dios.

Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli

Tłum. Ada Trzeciakowska

Długa podróż na Wschód

W tamten poranek z niebieskiego światła
w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód.
I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca.
Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem.
Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.

Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle,
rozlana na wodach rozciągała się purpura
znużonego dnia.

(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno,
i inne żagle odpływają, poranne,
by powrócić wieczorem, wyblakłe,
umęczone).

Lata wymazały mnie litościwie,
a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy:
czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi
w błękitnym porcie.
Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz.
                                                                     Są wieczne,
a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą
świata, którego nie było.
I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem,
mieszka Bóg.

Pablo Figueroa

1993, Puerto Rico

El poema viene de «Nova Provincia», debut literario del joven escritor portorriqueño Pablo Figueroa, a quien el gran amor por la poesía polaca llevó a aprender la lengua y recorrer el país entero durante sus viajes. Pablo es co-fundador y co-editor de la editorial independiente Gacela Del Ático, sus traducciones de Zagajewski se publicaron en la revista digital Círculo de Poesía.

VISITA A LA CIUDAD DE ZAGAJEWSKI

Qué ciudad es esa
que no aparece en los mapas

no existe y a la vez
está en todas partes

podría ser París Houston
a las seis de la tarde
o Gliwice pero también
Cracovia y Lvov

cómo llegar a ella
de dónde partir

a través de las hojas
de una lengua extraña
a una desconocida

de la mano de una guía
de una traducción

la ciudad de Zagajewski:
dos ciudades donde se encuentran
los amaneceres y la lluvia
iglesias antiguas calles
largas familias con secretos
y revelaciones

una ciudad muda
que despierta con el canto del mirlo
de sus poetas
y permite dar paseos
hasta muy entrada la noche
cuando nos llega un eco de los bosques

nunca he estado en esa ciudad perdida
pero siempre estoy yendo a ella

una ciudad ajena
que se confunde en la memoria
(aun así me pertenece)

que guarda silencio y permite
escuchar esa otra voz
del más allá

pero también
del más acá

Collage propio

Wiersz z debiutanckiego tomiku młodego portorykańskiego pisarza «Nova Provincia», którego wielka miłość do polskiej poezji skłoniła do nauki języka i przemierzenia całego kraju podczas podróży. Pablo jest współzałożycielem i współredaktorem niezależnego wydawnictwa Gacela Del Atico, jego przekłady wierszy Adama Zagajewskiego opublikował magazyn internetowy Círculo de Poesía.

Trad. Ada Trzeciakowska

W mieście Zagajewskiego

Co to za miasto
nie pojawia się na mapach

nie istnieje i zarazem
jest wszędzie

mógłby to być Paryż Houston
o szóstej wieczorem
lub Gliwice, ale też
Kraków bądź Lwów

jak się tam dostać
skąd wyruszyć

kartami
obcego języka
w nieznane

trzymając się przewodnika
i przekładu

miasto Zagajewskiego:
dwa miasta, zamieszkane przez
wschody słońca i deszcz
kościoły, stare uliczki
wielkie rodziny ich sekrety
i objawienia

nieme miasto
które budzi się ze śpiewem kosa
swych poetów
i pozwala na spacery
do późnej nocy
gdy echo z lasu dociera do nas

nigdy nie byłem w tym zaginionym mieście
choć zawsze ku niemu zmierzam.

obce miasto
które rozmywa się w pamięci
(mimo to należy do mnie)

które milczy i pozwala
posłyszeć ten drugi głos
z zaświatów

ale też
ten stąd

Jesús Urzagasti

1941 – 2013, Bolivia

con LaReversible

COYOACÁN

Sabía que debía caminar de una esquina a otra
aligerado del peso formal que delata a los viajeros
ya no tienes país me dije y caminas por un bello país
sin sombra ni recuerdos de paisajes florecientes
al fin volverás a ser una entidad muda y melancólica
debajo todo es húmedo y no fluye ninguna amenaza
para el que gobierna su locura y se abandona al sueño
arriba el cielo es luminoso y las aves sólo son aves
para estos sonidos apenas se necesita un mediador
un caminante que nunca escuchó nada en la tierra
un caballo y un tren una plaza y una vaga librería
quizás así responderías feliz a las voces de ayer
todo es un sueño para el equilibrista venido a menos
los sones de una orquesta popular el niño la manzana
el muerto con su violín el callado árbol de la noche
cruzo de una esquina a otra y veo cuatro policías
nunca estuve aquí nunca estuve allá nunca estuve
el aire es útil y la mecánica de los sueños también
nunca llegué a saber tanto de mí nunca me lo dijeron
será por eso que estiro los brazos y siento el agua
y desciendo como todo el mundo y me acomodo el ojo
como un inofensivo intruso que ha de retornar al hotel

Retrato de Christoffer Relander

Trad. Ada Trzeciakowska

COYOACAN

Wiedziałem, że powinienem spacerować od rogu do rogu
uwolniony od formalnego ciężaru zdradzającego podróżnych
nie masz już kraju mówiłem sobie i idziesz po pięknym kraju
bez cienia i wspomnień o kwitnących krajobrazach
w końcu ponownie staniesz się niemą i melancholijną istotą
pod spodem wszystko jest wilgotne i nie stanowi zagrożenia
dla tego, kto panuje nad swym szaleństwem i pogrąża się we snach
w górze niebo jest rozświetlone, a ptaki są tylko ptakami
takim dźwiękom wystarczyłby tylko pośrednik
wędrowiec, który nigdy nie słyszał niczego
jakiś koń i pociąg jakiś plac i byle jaka księgarnia
może wtedy z radością odpowiedziałbyś na wczorajsze głosy
wszystko jest snem dla niespełnionego ekwilibrysty
przygrywka ludowej kapeli dziecko jabłko
nieboszczyk ze skrzypcami ciche drzewo nocy
przechodzę z rogu na róg i widzę czterech policjantów
nigdy mnie tu nie było nigdy mnie tam nie było nigdy nie było
powietrze jest przydatne, podobnie jak mechanika snów
nigdy nie dowiedziałem się tyle o sobie nigdy nie powiedzieli mi tego
dlatego zapewne wyciągam ramiona i czuję wodę
i schodzę na dół, jak wszyscy inni, i wytężam wzrok
jak nieszkodliwy intruz muszący wracać do hotelu

Henrik Nordbrandt

Sobre su último libro de poemas Llueve en la taza

1945 – 31 de enero de 2023, Dinamarca

Trad. Francisco Uriz (1931- 10 de enero de 2023)

Adonde quiera que vayamos

Adondequiera que vayamos siempre llegamos demasiado tarde
a aquello que una vez salimos a buscar.
Y en cualquier ciudad en que nos quedamos
están las casas a las que es demasiado tarde para volver
los jardines en los que es demasiado tarde para pasar una noche de luna
y las mujeres a las que es demasiado tarde para amar
lo que nos tortura con su intangible presencia.

Y sean cualesquiera las calles que creemos conocer
nos llevan más allá de los jardines floridos que andamos buscando
y que difunden por toda la vecindad sus pesadas fragancias.
Y cualesquiera que sean las casas a las que volvemos
llegamos demasiado tarde por la noche para ser reconocidos.
Y cualesquiera que sean los ríos en que nos reflejamos
no nos vemos hasta que les hemos dado la espalda.

Fotografías de Nicolas Dhervillers

Tłum. Bogusława Sochańska

Dokąd byś nie jechał

Dokąd byś nie jechał, przyjeżdżasz za późno
by znaleźć to, po coś ruszył w drogę.
W jakich byś nie mieszkał miastach
Męczą cię swą nieuchwytną bliskością
domy, do których za późno jest wrócić
ogrody, w których za późno jest spędzić księżycową noc
kobiety, które za późno jest pokochać.

I jakich byś nie znał ulic
nie prowadzą cię do kwitnących ogrodów, których szukasz,
rozsiewających w twej dzielnicy ciężkie wonie.
I do jakich byś nie wracał domów,
zbyt późnią przybywasz nocą, by cię rozpoznano.
I w jakich byś się nie przeglądał rzekach,
ujrzysz swą twarz dopiero, gdy odwrócisz się do nich tyłem.

Hvor vi end rejser hen

Hvor vi end rejser hen, kommer vi altid for sent
til det vi engang tog af sted for at finde.
Og i hvilke byer vi end opholder os
er det de huse, det er for sent at vende tilbage til
de haver, det er for sent at tilbringe en måneskinsnat i
og de kvinder, det er for sent at elske
som plager os med deres uhåndgribelige nærvær.

Og hvilke gader vi end synes at kende
fører de os udenom de blomsterhaver, vi leder efter
og som spreder deres tunge duft i kvarteret.
Og hvilke huse vi end vender tilbage til
ankommer vi for sent om natten til at blive genkendt.
Og hvilke floder vi end spejler os i
ser vi først os selv når vi har vendt ryggen til.

Jorge Urrutia

1945 – , España (Madrid)

El humo de Ítaca

¿Hay un hogar? ¿Se parte de algún sitio?
Siempre de las ruinas, pero exigen
las ruinas hogar un día construido.
Se parte de algún sitio, del derrumbe
del manto, de la saya
caída,
de la camisa rota,
del ánimo cortado por no se sabe qué,
por no se sabe quién.
Y se encamina uno hacia el pasado.

Fotogramas de Eleni y Viaje a Citera de Theo Angelopoulos 

Tłum. Ada Trzeciakowska

Dym Itaki

Czy istnieje dom? Skąd wyruszamy?*
Od zgliszczy zawsze, lecz zgliszczom
trzeba domu wpierw postawionego.
Czy wyruszamy skądś począwszy od rozpadu
schronienia, od opadłej
szaty,
od rozdartej koszuli
od ducha ściętego przez niewiadome coś,
przez nie wiadomo kogo.
I bierzemy kurs na przeszłość.

*czasownik partir posiada wiele znaczeń, brać początek, zaczynać, dzielić, ale też wyruszać.


Entrevista con Jorge Urrutia en Poesía Exterior

Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

Navidad perdida

Él está solo, es Navidad.
Por la colina suben tres árboles, los tres reyes magos.
También hay una estrella
Sobre el pesebre oscuro. ¿Pero dónde está el Niño?

Compadécete del hombre. Ha recorrido un largo camino
Como los árboles ha sido
Paciente. Pero lo ha adelantado
La razón. El pesebre está vacío.

Fotogramas del maravilloso film-ensayo La metamorfosis de los pájaros de Catarina Vasconcelos

Tłum. Andrzej Szuba

Zmarnowane święta

Jest sam, jest Boże Narodzenie.
Wzgórzem idą trzy drzewa, trzej królowie.
A nad ciemnym żłobem
Jedna gwiazda. Ale gdzie jest Dziecię?

Współczuj człowiekowi. Odbył
Długą podróż, jak drzewa, jak one był
Cierpliwy. Lecz ubiegł go
Rozum. Żłób jest pusty.

Lost Christmas

He is alone, it is Christmas.
Up the hill go three trees, the three kings.
There is a star also
Over the dark manger. But where is the Child?

Pity him. He has come far
Like the trees, matching their patience
With his. But the mind was before
Him on the long road. The manger is empty.

Claudio Magris

1939 – , Italia

Trad. Joaquín Jordá

Otro mar

También Enrico da clases particulares y cobra, mucho, demasiado. Si alguien no puede pagar, que se apañe, no hay obligación de saber griego, cuantos menos escolares mejor. Después utiliza los billetes de banco para señalar los libros, olvidándolos dentro de los volúmenes. Lee el Cratilo y el Teeteto en la edición de Teubner que le regaló Carlo*, aparece incluso su firma, y las dos ediciones de La persuasión y la retórica, la de 1913 a cargo de Vladimiro Arangio-Ruiz, el amigo florentino, y la publicada por el primo de Carlo, Emilio, en 1922. Él ha visto nacer ese libro, cuando Carlo lo escribía mientras preparaba la tesis de doctorado en Florencia. La portada color marfil tiene un borde negro, un negro profundo que a trechos parece azul noche, en el cual unas líneas claras se persiguen y se encabalgan como olas. Son páginas que contienen la palabra definitiva, el diagnóstico de la enfermedad que corroe a la civilización. La persuasión, dice Carlo, es la posesión presente de la propia vida y de la propia persona, la capacidad de vivir plenamente el instante, sin sacrificarlo a algo venidero o supuestamente venidero, destruyendo así la vida en la esperanza de que pase lo más rápidamente posible. Pero la civilización es la historia de los. hombres incapaces de vivir persuadidos, que construyen la enorme muralla de la retórica, la organización social del saber y del hacer para ocultarse a sí mismos la visión y la conciencia de su vacío. Enrico roza con el dedo la cresta sinuosa de esas líneas, hojea el libro, anota los márgenes y el fondo de las páginas, escribe alguna observación en italiano y en alemán. Hubiera sido mejor no escribir, pero como no se puede evitar, estos garabatos son el género literario menos indecente, menos retórico.

*Carlo Michelstaedter, filósofo.

Fotografías de Herbert List (1903-1975, Alemania)

Tłum. Joanna Ugniewska

Inne morze

Również Enrico daje lekcje prywatne i każe sobie płacić dużo, za dużo. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to jego sprawa, nie ma obowiązku znać greki, im mniej uczniów, tym lepiej. Potem używa banknotów jako zakładek do książek, zapominając o nich. Czyta Kratylosa i Teajteta w wydaniu Teubnera podarowanym mu przez Carla, jest nawet jego podpis, ma dwa egzemplarze „Perswazji i retoryki”, jeden z 1913 roku w opracowaniu Vladimira Arangio-Ruiza, przyjaciela z Florencji, drugi z 1922, opublikowany staraniem kuzyna Carla, Emilia. Widział, jak powstaje ta książka, Carlo pisał ją, przygotowując we Florencji pracę magisterską. Okładka w kolorze kości słoniowej ma czarne obramowanie, którego czerń przypomina ciemny granat, jaśnieją w nim ornamenty tworzące sinusoidalną linię goniących się fal. Na tych stronach padają ostateczne słowa, zarysowuje się diagnoza choroby dręczącej cywilizację. Perswazja, pisze Carlo, jest posiadaniem w teraźniejszości własnego życia i osoby, zdolnością przeżywania w pełni każdej chwili, bez poświęcania jej dla czegoś, co ma dopiero nadejść i czego oczekuje się niecierpliwie, marnując w ten sposób życie na oczekiwaniu, aby minęło jak najszybciej. Ale cywilizacja to historia ludzi niezdolnych żyć w perswazji, wznoszących ogromny mur retoryki, społecznej organizacji wiedzy i działania, mur mający ukryć widok ich pustki. Enrico dotyka palcem falistej linii ornamentów, kartkuje książkę, robi notatki po włosku i po niemiecku na marginesie, na dole, również między wierszami. Lepiej byłoby wcale nie pisać, lecz skoro nie można się powstrzymać, te bazgroły są gatunkiem literackim najmniej nieprzyzwoitym, najmniej retorycznym.

Winfried Georg Sebald 

1944 – 2001, Alemania/ Inglaterra

Trad. Carmen Gómez Y Georg Pichler

Los anillos de Saturno

(…) Janine Dakyns vivía en una pequeña callejuela contigua al hospital, y había estudiado en Oxford, como Michael. A lo largo de su vida había desarrollado una ciencia de la novela francesa del siglo XIX, libre de toda presunción intelectual y particular, en cierto modo, que siempre parte de un detalle oscuro, nunca de uno obvio, especialmente con relación a Gustave Flaubert, a quien con mucho apreciaba en mayor medida, y de cuya correspondencia, de miles de páginas, me citaba, en la ocasión más dispar, largos pasajes que cada vez volvían a despertar mi asombro. Por lo demás, Janine, que, a menudo, cuando exponía sus pensamientos, caía en un estado de entusiasmo casi preocupante, intentaba indagar a fondo los escrúpulos literarios de Flaubert con el mayor interés personal posible, esto es, en su miedo a la falsedad que, como solía decir, lo encadenaba semanas y meses enteros a su canapé y le hacía temer que nunca más podría escribir siquiera media línea sin comprometerse de la forma más embarazosa.
En esa época, decía Janine, no sólo le parecía absolutamente impensable cualquier forma posterior de escritura, sino que más aún estaba convencido de que todo lo que había escrito hasta entonces se reducía a una yuxtaposición de los errores más inexcusables, de consecuencias trascendentales y de embustes. Janine afirmaba que los escrúpulos de Flaubert habían de ser atribuidos al embrutecimiento progresivo e incontenible que había observado y que, según creía, ya se estaba propagando por su propia cabeza. Una vez debió de decir que era como hundirse en la arena. Es posible que por este motivo, pensaba Janine, la arena tuviera un papel tan importante en todas sus obras. La arena lo conquistaba todo. Constantemente, seguía Janine, pasaban ingentes nubes de polvo a través de sus sueños diurnos y nocturnos, y arremolinadas sobre las áridas llanuras del continente africano, corrían hacia el norte, sobre el Mediterráneo y sobre la península Ibérica, hasta que en algún momento caían, como cenizas de fuego, sobre el jardín de las Tullerías, sobre un arrabal de Ruán o sobre un pequeño pueblo de Normandía, penetrando en los intersticios más diminutos. Flaubert veía el Sahara entero, decía Janine, en un grano de arena oculto en el dobladillo de un vestido de invierno de Emma Bovary, y, según él, cada átomo pesaba tanto como la cordillera del Atlas. A menudo, al finalizar el día, conversábamos sobre la visión del mundo de Flaubert en el despacho de Janine, donde había una cantidad tal de apuntes de clase, cartas y escritos de todo tipo, que uno podía imaginarse estar en medio de una marea de papel. Con el paso del tiempo, encima del escritorio, originariamente punto de partida o lo que es lo mismo, punto de convergencia de la asombrosa proliferación de papel, había surgido un verdadero paisaje con montañas y valles, que entre tanto, como un glaciar cuando alcanza el mar, se rompía en sus bordes, formando sobre el suelo en derredor nuevos sedimentos, que a su vez se deslizaban imperceptiblemente hacia el centro de la habitación. Ya hacía años, las masas de papel en constante crecimiento habían obligado a Janine a buscar refugio en otras mesas. Estas, sobre las que sucesivamente se habían ido consumando procesos semejantes de acumulación, representaban, por así decirlo, épocas tardías en el desarrollo del universo papelero de Janine. También la alfombra había desaparecido desde hacía mucho tiempo bajo unas cuantas capas de papel, que incluso, desde un suelo, al que descendía desde una media altura, había comenzado a escalar las paredes, cubiertas hasta el marco superior de la puerta con folios y documentos aislados, cada uno de ellos sujeto por una esquina con una chincheta y en parte unos sobre otros sin apenas espacio entre sí.
Sobre los libros de las estanterías, donde fuera posible, había montañas de papeles, y en todo este papel, a la hora del crepúsculo, se reunía el reflejo de la luz que se disipaba, de la misma forma que antaño, pensé una vez, la nieve se congregaba sobre los campos bajo el cielo de la noche, negro como la tinta. El último lugar de trabajo de Janine fue un sillón, más o menos emplazado hacia el centro del cuarto, en el que se la veía sentada cuando se pasaba por delante de su puerta, abierta constantemente, inclinada hacia delante garabateando sobre una carpeta que sostenía sobre la rodilla, o bien recostada y perdida en pensamientos. En una ocasión, cuando le dije que entre sus papeles se parecía al ángel de la Melancolía, de Durero, resistiendo inmóvil entre los instrumentos de destrucción, me contestó que el aparente caos de sus cosas representaba en realidad algo así como un orden perfecto o que aspiraba a la perfección.

Fotografía de Tacita Dean

Tłum. Małgorzata Łukasiewicz

Pierścienie Saturna

(…) Janine Dakyns, mieszkająca przy małej uliczce opodal szpitala, studiowała, podobnie jak Michael, w Oksfordzie i z biegiem życia stworzyła prywatną niejako, wolną od wszelkiego intelektualnego zadęcia, wychodzącą zawsze od niejasnego szczegółu, nigdy od tego, co jawne, naukę o dziewiętnastowiecznej powieści francuskiej, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej przez nią cenionego Gustave’a Flauberta, z którego obszernej, liczącej tysiące stron korespondencji przy najróżniejszych okazjach cytowała długie, za każdym razem na nowo wprawiające mnie w zdumienie fragmenty. Ponadto Janinę, która wykładając swoje myśli, popadała często w stan niemal zatrważającego uniesienia, z maksymalnym zaangażowaniem osobistym starała się zgłębić pisarskie skrupuły Flauberta, lęk przed fałszem, który, jak mówiła, sprawiał czasem, że Flaubert tygodniami i miesiącami tkwił na kanapie, w strachu, że nigdy już nie napisze choćby pół linijki, nie kompromitując się najfatalniej.
W takich okresach, mówiła Janinę, nie tylko wszelka przyszła praca pisarska wydawała mu się kompletnie wykluczona, ale był też przekonany, że wszystko, co napisał dotychczas, stanowi jedynie nagromadzenie najbardziej niewybaczalnych, nieprzewidywalnych w skutkach błędów i zakłamania. Janine utrzymywała, że przyczyną tych skrupułów były obserwowane przez Flauberta niepowstrzymane postępy głupoty, atakującej już, jak mniemał, jego własną głowę. To tak, miał kiedyś powiedzieć, jakby człowiek zapadał się w piach. Stąd prawdopodobnie, uważała Janine, tak wielkie znaczenie piasku w twórczości Flauberta. Piasek zagarnia wszystko. W dziennych i nocnych wizjach Flauberta, mówiła Janine, wciąż przetaczały się potworne chmury pyłu, wzbijały się nad suchymi równinami kontynentu afrykańskiego, ciągnęły potem na północ, ponad Morzem Śródziemnym i Półwyspem Iberyjskim, a wreszcie opadały niczym popiół na Tuilerie, na przedmieście Rouen albo na jakieś prowincjonalne miasteczko w Normandii, i wdzierały się w każdy kąt. W drobinie piasku z obrąbka zimowej toalety Emmy Bovary, mówiła Janine, Flaubert widział całą Saharę, a każdy pyłek ważył dlań tyle co góry Atlas. Często, pod koniec dnia, rozmawiałem z Janine o Flaubertowym oglądzie świata w jej gabinecie, gdzie wokół walało się takie mnóstwo notatek do wykładów, listów i wszelkiego rodzaju pism, aż człowiekowi wydawało się, że zalewa go powódź papieru. Na biurku, stanowiącym punkt wyjścia względnie punkt zbiorczy cudownego rozmnożenia papieru, z biegiem czasu uformował się prawdziwy papierowy krajobraz z górami i dolinami, który po brzegach, jak lodowiec z chwilą, gdy dociera do morza, urywał się gwałtownie i na podłodze dookoła tworzył nowe złogi, niepostrzeżenie sunące ku środkowi pokoju. Już przed paru laty pod naporem wciąż narastających na jej biurku stosów papieru Janinę zmuszona była wycofać się na inne stoły. Te stoły, na których następnie zachodziły podobne procesy akumulacji, reprezentowały, by tak rzec, późniejsze epoki rozwoju papierowego uniwersum Janinę. Dywan także od dawna zniknął pod pokładami papieru, ba, papier z podłogi, na którą stale opadał z poziomu średniego, zaczynał piąć się znów po ścianach, pokrytych aż po górną krawędź drzwi pojedynczymi, przytwierdzonymi pluskiewką zawsze tylko za róg, częściowo ponaczepianymi grubą warstwą jedne na drugie arkusikami i dokumentami.
Książki na regałach też nasadzone miały, gdzie się tylko dało, czapy papierzysk, i w porze zmierzchu cały ten papier skupiał na sobie odblask gasnącego światła, jak niegdyś – tak sobie raz pomyślałem – śnieg na polach pod atramentowym nocnym niebem. Ostatnim miejscem pracy Janinę było umieszczone mniej więcej pośrodku krzesło i mijając zawsze otwarte drzwi jej pokoju, widziało się ją, jak siedzi na tym krzesełku, albo zgarbiona, gryzmoląc coś na podkładce, którą trzyma na kolanach, albo odchylona w tył i pogrążona w myślach. Kiedyś powiedziałem jej, że w otoczeniu swoich papierów wygląda jak nieruchomo tkwiący pośród narzędzi zniszczenia anioł Dürerowskiej melancholii, na co Janine odrzekła, że pozorny nieład jej gospodarstwa naprawdę przedstawia doskonały lub przynajmniej dążący do doskonałości ład.

Isaak Begoña

Blog del escritor en fronterad

1972 – , España (Madrid)

Descender como un rey

            Bajando por la rue de la plage
            va Nadir hacia el puerto
            guapo y bello
            con sus Adidas nuevas
            y gomina en el pelo
            Atrás quedó
            la miseria
            y una infancia
            en el campo
            que fue
(más bien)
            infierno.

de Los perros de Tánger (2020), Eds. Volapük

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zejść niczym król

            Schodząc w dół rue de la plage   
            Nadir idzie w stronę portu
            przystojny i piękny
            w swoich nowych Adidasach
            i żelem we włosach
            Za nim została
            nędza
            i dzieciństwo
            na wsi
            które było
(raczej)
            piekłem.

Z tomiku Psy z Tangeru

Trad. Véronique Hoffmann-Martinot

Descendre comme un roi

            Descendant la rue de la plage
            Nadir avance vers le port
            beau et séduisant
            avec ses Adidas neuves
            et les cheveux gominés
            Il laisse derrière lui
            la misère
            et une enfance
            à la campagne
            qui fut
(plutôt)
            un enfer.         

du Les chiens de Tanger

Transl. Abdelkrim Zakri Tarifet

نزول الملوك

    
نزولا بشارع الشاطئ         
يتجه ندير إلى المرسى         
جميل وأنيق         
بحذاءه «أديداس» الجديد         
وشعره المصفوف بالهلام         
تاركا خلفه         
البؤس         
طفولة         
في البادية         
كانت         
(بالأصح)
.جحيما         
          

من كلاب طنجة         

William Stafford

1914-1993, Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

VACACIONES

Una escena mientras me inclino para echarle el café:

          Tres indios bajo un sol abrasador de la sequía
          se acurrucan junto a la tumba cavada en la grava,
          resisten una ráfaga de viento mientras pasa nuestro tren.
          Alguien se ha ido.
          El polvo lo cubre todo en Nevada.

 Echo la leche.

Fotogramas de The Limits of Control de Jim Jarmusch (2009)

Tłum. Czesław Miłosz

Wakacje

Jedna scena, kiedy pochylam się, nalewając jej kawę

         Trzej Indianie w zeschłym na kamień pustkowiu
         kulą się koło grobu wygrzebanego w żwirze,
         opierając się wiatrowi, kiedy nasz pociąg ich mija.
         Ktoś umarł.
         Kurz osiada na wszystkim w Nevadzie.

Dolewam mleka.

Vacation

One scene as I bow to pour her coffee:

     Three Indians in the scouring drouth
     huddle at the grave scooped in the gravel,
     lean to the wind as our train goes by.
     Someone is gone.
     There is dust on everything in Nevada.

I pour the cream.

Edward Stachura

1937-1979, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Puesta de sol en la Provenza

Mi padre solía matar al conejo
con justicia y justo detrás de las orejas
más con cuánta más demora morían
los esbeltos candelabros de las tuyas
y las cuestas suaves
como los ojos de las odaliscas de Mongolia
Se desvanecían con el humo
los tulipanes de las exaltaciones
mientras la luna…
oh, la luna
como una pata de conejo arrojada al aire

Foto: Gramhir

Zachód słońca w Prowansji

Mój ojciec zabijał królika
sprawiedliwie i tuz za uszami
a jakże powolniej umierały
wysmukle świeczniki drzew tujowych
i zbocza łagodne
jak oczy mongolskich nałożnic
Ulatywały z dymem
tulipany snutych zachwytów
dopóki księżyc…
o, księżyc
jak podrzucona wysoko łapka królika

Krzysztof Kamil Baczyński

1921-1944, Polonia

Aves de retorno (De nuevo vagamos)

De nuevo vagamos por tierras cálidas,
prados de malaquita de los mares
Aves de retorno se están muriendo
entre los naranjos y matorrales.

En los prados de color gris violáceo
el cielo ligeramente tiende arcos
Los párpados se empapan del paisaje
y la sal cuaja encima de los labios.

Al atardecer con aguas abajo
la noche lame el mar con su saliva.
Como peras tiernas se hincha el verano
que el viento quema igual que las ortigas.

Junto a las fuentes de nácar y perla,
noche reparte racimos de estrellas.
De nuevo recorremos tierras cálidas
de nuevo vagamos por cálidas tierras.

Fotografías de Astrid Kruse Jensen

Ptaki powrotne (Znów wędrujemy)

Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.

Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.

A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.

Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.

Isaak Begoña

Blog del escritor en fronterad

1972 – , España (Madrid)

Travesía

           Ya lo dijo Machado
           la poesía es “palabra en el tiempo”
           Tiempo nuestro
           en el que muere es otro
(Late corazón, late, no dejes que
entre agua al pulmón)
           Muere Nadie
           día tras día
           y es Nadie quien baila con Hades
           y sus noticias son siempre las mismas
           y Nadie muere en la huida
           en el tránsito
           en la fuga
           buscando tierra segura.

de Los perros de Tánger (2020), Eds. Volapük

Fotografía encontrada en la página de la Cadena Ser

Tłum. Ada Trzeciakowska

Przeprawa

            Jak mawiał Machado
            poezja jest “słowem zawieszonym w czasie”
            Nasz czas
            to w nim umiera ten inny
(Bij serce, bij, nie pozwól by
woda dostała się do płuc)
            Umiera Nikt
            dzień za dniem
            i to Nikt wiruje w tańcu z Hadesem
            a wiadomości o nim zawsze te same
            i Nikt umiera uchodząc
            podczas przeprawy
            podczas ucieczki
            w poszukiwaniu bezpiecznej przystani

Z tomiku Psy z Tangeru

Trad. Véronique Hoffmann-Martinot

Traversée

           Machado* Je disait déjà
           la poésie « est parole dans Je temps »
           Aujourd’hui
           celui qui meurt est un autre
(Bats mon cœur, bats, ne laisse pas entrer l’eau dans les poumons)
           Personne meurt
           jour après jour
           et c’est Personne qui danse avec Hadès
           et ses nouvelles sont toujours les mêmes
           et Personne meurt durant la fuite
           au cours du transit
           en s’échappant
           à la recherche d’un lieu sûr.

du Les chiens de Tanger

Transl. Abdelkrim Zakri Tarifet

عبور

          لقد قالها ماتشادو          
<<الشعر>> كلمة في الزمن           
زمننا          
الذى من يموت فيه هو الاخر          
اخفق يا قلب، اخفق، لا تترك]
[الماء يتسلل للرئة
يموت لا احد          
بوما بعد يوم          
والذي يرقصن مع هاديس هو لا١حد          
واخبآره دائما هي نفسها          
وناذلا أحد يمو.ت خلال ١لهروب          
خلال العبور          
خلال الفنار          
باحثا عن ارض أمذة٠          

من كلاب طنجة         

Olga Tokarczuk

1962 – , Polonia

Trad. Agata Orzeszek

Los Errantes

Estoy aquí

He madurado. En un principio, al despertarme en lugares extraños, pensaba que estaba en casa. Solo al cabo de un rato reparaba en los detalles desconocidos que iba desvelando la luz del día. Los gruesos cortinajes del hotel, la forma del televisor, mi maleta destripada, las toallas blancas diligentemente dobladas. El nuevo lugar asomaba de detrás de los visillos, velado, misterioso, las más de las veces blanco o amarillento por obra del alumbrado urbano.
Algo más tarde, sin embargo, entré en la fase que los psicólogos del viaje llaman «No sé dónde estoy». Me despertaba completamente desorientada. Intentaba –como un alcohólico en plena borrachera– recordar qué había hecho la noche anterior, dónde había estado, adónde me conducían los caminos, reconstruía detalle tras detalle para descubrir el aquí y ahora. Cuanto más duraba el proceso, mayor era el pánico, un estado desagradable, parecido a la laberintitis, la pérdida del equilibrio básico, al borde de las náuseas. Que dónde coño estoy. Pero los detalles del mundo, que son misericordiosos, acababan dándome la pista correcta: Estoy en M. Estoy en B. Esto es un hotel y esto otro el piso de una amiga o la habitación de invitados en casa de la familia N. El sofá de los amigos X. Semejante despertar equivalía al sello en el billete necesario para continuar el viaje.
Sin embargo, la más importante es la etapa número tres, etapa clave –según la psicología del viaje– que constituye el destino definitivo; viajemos a donde viajemos, siempre nos dirigimos hacia él. «No importa dónde estoy», da igual dónde. Aquí. Aquí estoy.

Bieguni

Jestem

Rozwinęłam się. Na początku, budząc się w obcych miejscach, myślałam, że jestem w domu. Dopiero po chwili rozpoznawałam nieznane szczegóły, odsłonięte teraz przez światło dnia. Ciężkie hotelowe zasłony, bryła telewizora, moja rozbebeszona walizka, białe, schludnie złożone ręczniki. Nowe miejsce ukazywało się zza firanek, zakwefione, tajemnicze, najczęściej białokremowe lub żółte od ulicznych latarni.
Potem jednak weszłam w fazę, którą psychologowie podróżni nazywają „Nie wiem, gdzie jestem”. Budziłam się zupełnie zdezorientowana. Usiłowałam – jak alkoholik w ciągu – przypomnieć sobie, co robiłam poprzedniego wieczoru, gdzie byłam, dokąd wiodły mnie drogi, odtwarzałam szczegół po szczególe, aby odczytać teraz i tutaj. A im dłużej trwała ta specjalna procedura, tym większa pojawiała się panika, nieprzyjemny stan, podobny do choroby błędnika, utraty podstawowej równowagi, zbierający na mdłości. Gdzie ja, do cholery, jestem. Lecz detale świata są litościwe i w końcu naprowadzały mnie na właściwy trop. Jestem w M. Jestem w B. To jest hotel, a to mieszkanie mojej przyjaciółki, pokój gościnny u rodziny N. Kanapa u znajomych.
Takie przebudzenie było jak podstemplowanie biletu na dalszą drogę.
Następny jest jednak etap trzeci, jak mówi psychologia podróżna, wieńczący, kluczowy, etap, który stanowi ostateczny cel; dokądkolwiek byśmy podróżowali, podróżujemy zawsze w jego kierunku. „Nieważne, gdzie jestem”, wszystko jedno, gdzie jestem. Jestem.

Transl. Jennifer Croft

Flights

I’m here

I’ve progressed. At first, when I would wake up some place new, I’d think I was at home. It would take me a minute to make out the unfamiliar details, now disclosed by daylight. The heavy hotel drapes, the hefty TV set, my messy suitcase, the meticulously folded white towels. As a new place took shape beyond the curtains, wimpled, enigmatic, frequently cream-coloured or yellow still from the street lamps.
But then I entered into a phase that travel psychologists refer to as ‘I Don’t Know Where I Am’. I’d wake up totally disoriented. Like an alcoholic coming to, I would try to remember what I’d done the previous evening, where I’d been and how I’d got there, going over every detail in an effort to decipher the here and now. And the longer this procedure would take, the more I would panic – an unpleasant state, similar to labyrinthitis, the loss of basic balance, verging on nausea. Where in God’s name am I? But the world is merciful in its particularities, which would always steer me back in the right direction in the end. I’m in M. I’m in B. This is a hotel, this is my friend’s apartment, the guest room in the home of the N. family. Someone’s sofa.
This type of awakening was like getting my ticket stamped for the next part of my journey.
Then came a third phase, which travel psychology refers to as the key phase, the crowning phase. In this phase, whatever your destination might be, you are always heading in that direction. ‘It Doesn’t Matter Where I Am,’ it makes no difference. I’m here.



Adam Zagajewski

1945 – 2021, Polonia

Trad. Xavier Farré

Cafetería

(en Berlín)

En esta cafetería que se llama como un escritor francés,
en una ciudad extranjera, leí Bajo el volcán,
esta vez con menos entusiasmo. «Realmente, uno tiene que curarse»,
pensé. Quizá haya llegado a convertirme en un filisteo.
México estaba muy lejos y sus enormes estrellas
iluminaban, pero no para mí. Era el Día de Muertos.
La fiesta de las metáforas y la luz. La muerte como protagonista.
Algunas personas en las mesas de al lado, varios destinos:
Reflexión, Tristeza, Sentido Común. Cónsul, Yvonne.
Llovía. Noté una pequeña felicidad. Alguien entró,
alguien salió, alguien finalmente dio con el perpetuum mobile.
Estaba en un país libre. En un país que se quedó solo.
No pasaba nada, los cañones habían callado.
La música no diferenciaba a nadie; la música pop que fluía
de los altavoces iba repitiendo: «Aún pasarán muchas cosas».
Nadie sabía qué hacer, adónde ir, por qué.
Pensé en ti, en nuestra intimidad, en cómo
huelen tus cabellos cuando empieza el otoño.
En el aeropuerto se elevó en el aire un avión
como un discípulo aplicado que cree
en lo que dijeron los antiguos maestros.
Los astronautas soviéticos afirmaban no haber encontrado
a Dios en el espacio, pero ¿lo habían buscado?

Foto propia

Kawiarnia

(w Berlinie)

W tej kawiarni w obcym mieście noszącej imię
francuskiego pisarza czytałem Pod wulkanem,
ale już z mniejszym entuzjazmem. Jednak trzeba się leczyć,
pomyślałem. Chyba zamieniłem się w filistra.
Meksyk był bardzo daleko i jego ogromne gwiazdy
świeciły teraz nie dla mnie. Trwało święto zmarłych.
Święto metafor i światła. Śmierć w roli głównej.
Obok kilka osób przy stolikach, różne przeznaczenia:
Rozwaga, Smutek, Zdrowy Rozsądek. Konsul, Yvonne.
Padał deszcz. Czułem małe szczęście. Ktoś wchodził,
ktoś wychodził, ktoś wreszcie wynalazł perpetuum mobile.
Byłem w wolnym kraju. W samotnym kraju.
Nic się nie działo, milczały armaty.
Muzyka nikogo nie wyróżniała; pop sączył się
z głośników leniwie powtarzając: jeszcze się wiele wydarzy.
Nikt nie wiedział, co robić, dokąd iść, dlaczego.
Myślałem o tobie, o naszej bliskości, o tym,
jak pachną twoje włosy, kiedy zaczyna się jesień.
Z lotniska wzbijał się w powietrze samolot,
jak pilny uczeń, który wierzy w to,
co mówili dawni mistrzowie.
Sowieccy kosmonauci twierdzili, że nie znaleźli
Boga w przestworzach, ale czy szukali?

Transl. Clare Cavanagh

Café

(in Berlin)

In that café in a foreign town bearing a French writer’s
name I read Under the Volcano
but with diminishing interest. You should heal yourself,
I thought. I’d become a philistine.
Mexico was distant, and its vast stars
no longer shone for me. The day of the dead continued.
A feast of metaphors and light. Death played the lead.
Alongside a few patrons at the tables, assorted fates:
Prudence, Sorrow, Common Sense. The Consul, Yvonne.
Rain fell. I felt a little happiness. Someone entered,
someone left, someone finally discovered the perpetuum mobile.
I was in a free country. A lonely country.
Nothing happened, the heavy artillery lay still.
The music was indiscriminate: pop seeped
from the speakers, lazily repeating: many things will happen.
No one knew what to do, where to go, why.
I thought of you, our closeness, the scent
of your hair in early autumn.
A plane ascended from the runway
like an earnest student who believes
the ancient masters’ sayings.
Soviet cosmonauts insisted that they didn’t find
God in space, but did they look?

Milan Kundera

1929 – , República Checa/ Francia

Trad. Fernando de Valenzuela

La Inmortalidad

«Depuis huit jours, j’avais déchiré mes bottines aux cailloux des chemins…».  «Hacía ya ocho días que destrozaba mis botas contra las piedras del camino…», escribe Rimbaud.
 Camino: franja de tierra por la que se va a pie. La carretera se diferencia del camino no sólo porque por ella se va en coche, sino porque no es más que una línea que une un punto a otro. La carretera, no tiene su sentido en sí misma; el sentido sólo lo tienen los dos puntos que une. El camino es un elogio del espacio. Cada tramo del camino tiene sentido en sí mismo y nos invita a detenernos. La carretera es la victoriosa desvalorización del espacio, que gracias a ella no es hoy más que un simple obstáculo para el movimiento humano y una pérdida de tiempo.
 Antes de que los caminos desaparecieran del paisaje, desaparecieron del alma humana: el hombre perdió el deseo de andar, de caminar con sus propias piernas y disfrutar de ello. Ya ni siquiera veía su vida como un camino, sino como una carretera: como una línea que va de un punto a otro punto, del grado de capitán al grado de general, de la función de esposa a la función de viuda. El tiempo de la vida se convirtió para él en un simple obstáculo que hay que superar a velocidades cada vez mayores.
 El camino y la carretera son también dos concepciones diferentes de la belleza. Cuando Paul dice que en tal o cual lugar hay un paisaje hermoso, eso significa: si paras el coche verás un hermoso castillo del siglo xv y junto a él un parque; o: hay allí un lago y, por su brillante superficie, que se extiende a lo lejos, navegan los cisnes.
 En el mundo de las carreteras un paisaje hermoso significa: una isla de belleza unida por una larga línea a otras islas de belleza.
 En el mundo de los caminos la belleza es ininterrumpida y constantemente cambiante; a cada paso nos dice:
 «¡Detente!».
 El mundo de los caminos era el mundo del padre. El mundo de las carreteras era el mundo del marido. Y la historia de Agnes se cierra como un círculo: del mundo de los caminos al mundo de las carreteras y ahora otra vez de vuelta. Porque Agnes se va a vivir a Suiza. Ya está decidido y éste es el motivo por el que en las dos últimas semanas se siente ininterrumpida y locamente feliz.

Fotos propias.

Tłum. Marek Bieńczyk

Nieśmiertelność

“Już tydzień temu rozdarłem trzewiki o przydrożne kamienie…” – pisze Rimbaud.
Droga: pasmo ziemi, po którym chodzi się pieszo. Szosa różni się od drogi nie tylko tym, że przemierza się ją samochodem, lecz również tym, że jest zwykłą linią łączącą jeden punkt z drugim. Sama w sobie szosa nie ma żadnego sensu: mają go tylko oba punkty, które łączy. Droga jest hołdem wobec przestrzeni. Każdy odcinek drogi obdarzony jest sensem i zachęca nas do postoju. Szosa tryumfalnie pozbawia przestrzeń wartości; dzisiaj przestrzeń to już tylko utrudnienie dla człowieka, który się porusza, zwykła strata czasu.
Wcześniej niż z krajobrazu, drogi zniknęły z ludzkiej duszy: człowiek nie pragnie już wędrować po drogach i z wędrówki czerpać rozkoszy. Swego życia również nie spostrzega jako drogi, lecz jako szosę: jako linię prowadzącą od jednego punktu do drugiego, od stopnia kapitana do stopnia generała, od stanu małżeńskiego do owdowienia. Czas życia stał się zwykłą przeszkodą, którą należy pokonywać z wciąż rosnącą szybkością.
Droga i szosa to również dwa odmienne pojęcia piękna. Gdy Paul mówi, że w tym miejscu jest pięknie, znaczy to: jeśli zatrzymasz tu samochód, zobaczysz piękny zamek z XVII wieku, otoczony parkiem; albo: tu jest jezioro i łabędzie pływają po błyszczącej powierzchni, która ginie w oddali.
W świecie szosy piękny pejzaż znaczy: oto wysepka piękna, powiązana długą linią z innymi wysepkami piękna.
W świecie dróg piękno jest ciągle i wciąż zmienne; za każdym krokiem mówi nam “Zatrzymaj się!”.
Świat dróg był światem ojca. Świat szosy był światem męża. I historia Agnes domyka się jak pierścień: od świata dróg do świata szosy, a teraz ponownie do punktu wyjścia. Bo Agnes będzie mieszkała w Szwajcarii. Podjęła już decyzję i dlatego czuje się od dwóch tygodni tak ciągle, tak szaleńczo szczęśliwa.


Jarosław Markiewicz

1942-2010, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Está con nosotros el arbolito que es una revelación.
Tumbé mi cabeza y la tuya,
mi cabeza llena de pensamientos ajenos,
introduje en tu cuerpo el ojo que quiso
ser el ombligo del mundo,
pero tenía los párpados pesados.
¿Y nada más?
Nada más.
Si es un niño,
píntalo de verde.
Si es una niña,
azul será mejor.
Si fuese un potro, suéltalo también.

***

Jest z nami drzewko, które jest odkryciem.
Położyłem twoją i moją głowę,
moją głowę pełną cudzych myśli,
wniosłem do twojego ciała oko, które chciało
być pępkiem świata,
ale miało ciężkie powieki.
I nic więcej?
Nic więcej.
Jeśli to będzie chłopiec,
to pomaluj go na zielono.
Jeśli to będzie dziewczynka,
to lepszy byłby błękit.
Gdyby to było źrebię, to wypuść je także.

Obra de Michal Lukasiewicz

Francisco Brines

1932 – , España (Valencia)

A punto de un viaje en coche

Las ventanas reflejan
el fuego de poniente
y flota una luz gris
que ha venido del mar.
En mí quiere quedarse
el día, que se muere,
como si yo, al mirarle,
lo pudiera salvar.
Y quién hay que me mire
y que pueda salvarme.
La luz se ha vuelto negra
y se ha borrado el mar.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Na chwilę przed podróżą samochodem

Szyby odbijają
ogień zmierzchu
i unosi się szare światło
co przyszło znad morza.
We mnie chce zostać
dzień, co umiera,
jakbym patrząc,
ocalić go mógł.
A na mnie któż patrzy
któż ocalić by mógł?
Światło czernieje
zatarło się morze już.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Dámaso López García 

Error

Nos dejamos llevar por la corriente bajo las dispersas estrellas
y dormimos hasta que se levantó el sol. Cuando llegamos a la capital,
que se hallaba en ruinas, hicimos un buen fuego con las sillas
y mesas que hallamos. El calor era tan intenso que los pájaros
que había arriba ardían y caían a tierra envueltos en llamas.
Los comimos, luego seguimos a pie hasta regiones
en las que el mar está helado y el suelo está sembrado
de cantos rodados parecidos a la luna. Si nos hubiéramos detenido,
si hubiéramos dado media vuelta, si hubiéramos vuelto al jardín del que veníamos,
con su urna rota, el montón de hojas podridas, y nos hubiéramos sentado
a mirar la casa y viendo sólo el paso
de la luz del sol por las ventanas, eso habría
bastado, incluso si el viento hubiera chillado y las nubes se hubieran precipitado hacia el mar
como las páginas de un libro en las que no hubiera nada escrito.

en Hombre y camello

Fotogramas de El espejo de Andréi Tarkovski

Trad. Agnieszka Kołakowska

Błąd

Popłynęliśmy w dół pod rozgwieżdżonym niebem
i spaliśmy do świtu. W zrujnowanej stolicy
rozpaliliśmy ogień z porozrzucanych wokół
szczątków krzeseł i stołów. Żar był tak silny, że ptaki
zapalały się w locie i płonąc spadały na ziemię.
Zjadłszy je, szliśmy dalej, w rejony, gdzie morze zamarzło
a ziemia jest usłana księżycowymi głazami.
Nie było wtedy za późno, by się zatrzymać i cofnąć,
powrócić do ogrodu, z któregośmy wyruszyli,
do połamanej urny i kupy gnijących liści,
i tam patrzeć na dom, i tylko śledzić, jak słońce
odbija się w jego oknach – i to by wystarczyło,
nawet gdyby wiatr jęczał i chmury sunęły ku morzu
jak przewracane kartki niezapisanej księgi.

Error

We drifted downstream under a scattering of stars
and slept until the sun rose. When we got to the capital,
which lay in ruins, we built a large fire out of what chairs
and table we could find. The heat was so fierce that birds
overhead caught fire and fell flaming to earth.
These we ate, then continued on foot into regions
where the sea is frozen and the ground is strewn
with moonlike boulders. If only we had stopped,
turned, and gone back to the garden we started from,
with its broken urn, its pile of rotting leaves, and sat
gazing up at the house and seen only the passing
of sunlight over its windows, that would have been
enough, even if the wind cried and clouds scudded seaward
like the pages of a book on which nothing was written.

in Man and Camel

Olga Tokarczuk

1962 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

desnuda me miro en el cristal
que la nieve del exterior convirtió en espejo
el cuerpo de repente se ahueca por el frío
desnudo sobre el fondo de nieve

cómo desentona

para los ojos el cuerpo aún no existe
apenas se abre el paso como narciso en marzo
hemos perdido nuestra inocencia
susurran dos reflejos
las sábanas desechas el té se enfría
la noche borracha con trenes delira
¿dónde está nuestra inocencia tan cultivada
la piel se ha arañado
los labios se han hinchado
los pechos siguen iguales
el cabello guarda el aroma?

nada ha cambiado
solamente no llega el alba la noche no acaba
crece con soñolencia a pesar de los relojes
y miles de estrellas caen con la nieve
envolviendo las estaciones con el murmullo de diminutas revelaciones

Fotogramas de Tren nocturno de Jerzy Kawalerowicz 

***

przeglądam się naga w szybie
którą śnieg na zewnątrz pozamieniał w lustro
ciało nagle wklęśnieje od chłodu
na tle śniegu nagie

jak to nie pasuje

dla oczu ciało jeszcze nie istnieje
dopiero się przebija jak marcowy narcyz
straciłyśmy swoją niewinność
szepczą dwa odbicia
rozgrzebana pościel wystygła herbata
noc pijana pociągami majaczy
gdzie nasza niewinność tak pielęgnowana
czy skóra zadraśnięta
lub czy usta nabrzmiałe
czy piersi już nie te
czy we włosach zapach

nic się nie zmieniło
tylko świtu nie ma i noc się nie kończy
rozrasta się sennie na przekór zegarom
i tysiące gwiazd opada ze śniegiem
otulając dworce szeptem małych olśnień

Tahar Djaout

1954-1993, Argelia

*Poeta, periodista, escritor fue asesinado por Grupo Islamista Armado debido a su apoyo a la laicidad y su oposición a lo que consideraba fanatismo. Más aquí.

Trad. Adam Gai

Poema para Nahiba

Yo regresaré de viajes

y te encontraré dormida.
El ruido de los muebles se habrá acallado,
los animales con suavidad se habrán eclipsado
y todos los tambores de la casa
se habrán convertido en pieles vivas pero discretas.

Yo llego siempre en la suspensión exacta de los latidos,
cuando la cal, la arcilla y su blancura han vuelto a ocupar todo.

Llego
y veo poco a poco le emersión:
a ti primero que orquestas colores y movimientos,
devuelves su bullicio a los animaluchos,
diriges vuelos peligrosos.
Luego, los objetos,
orgullosos de sus proezas,
originan el impulso de los tiovivos.

Buscarás los perros acróbatas del sueño
entre las sábanas atónitas,
agitarás uno a uno los granos de polvo de la luz
y la vida se reinstalará.

Tú te despiertas
y la casa se vuelve un carnaval.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wiersz dla Nahiby

Wrócę z mych podróży

i znajdę cię uśpioną.
Hałasy mebli ucichły,
zwierzęta łagodnie uległy zaćmieniu
a wszystkie bębenki w domu
przedzierzgnęły się w żywe acz dyskretne futerka.

Nadchodzę zawszę w dokładnym zawieszeniu uderzeń serca,
kiedy wapno, glina ich biel znów objęły wszystko.

Nadchodzę
i widzę powolne wynurzanie się:
ciebie najpierw dyrygującą barwami i obrotami,
przywracasz zwierzakom ich wrzenie,
kierujesz niebezpiecznymi lotami.
Potem, przedmioty,
dumne z swych bohaterskich czynów,
dają początek impulsom karuzel.

Poszukasz psich akrobatów ze snu
wśród oniemiałych prześcieradeł,
wytrzepiesz jeden za drugim każdy pyłek światła
a życie na powrót osiądzie.

Budzisz się
a dom staje się karnawałem.

Fotografías de Sandra Freij

Poème pour Nahiba

Je rentrerai de voyages

Et te trouverai endormie.
Le raffût des meubles se sera tu,
Les bêtes en douceur se seront éclipsées
Et tous les tambours de la maison
Seront devenus peaux vivantes mais discrètes.

J’arrive toujours dans la suspension juste des pulsations,
Quand la chaux, l’argile et leur blancheur ont tout réoccupé.

J’arrive
Et je vois peu à peu l’émersion :
Toi d’abord qui orchestres couleurs et mouvements,
Redonnes leur tapage aux bestioles,
Diriges des vols périlleux.
Puis les objets,
Fiers de leur prouesses,
Déclenchent l’élan des manèges.

Tu chercheras les chiens acrobates du rêve
Entre les draps étonnés,
Tu secoueras un à un les poudroiements de la lumière
Et la vie se réinstallera.

Tu te réveilles
Et la maison devient un carnaval

José Lupiáñez Barrionuevo

1955 – , España (Granada)

Zafrane

Esta arenilla es de oro…
Mi corazón se fue
por las dunas doradas.
Mi vida daba tumbos,
de un dromedario, a lomos.
Su pezuña durísima
se inventó aquel camino.
Y yo, bamboleante,
me aferraba a su giba:
un desierto de oro,
un cielo azul, candente,
y el traqueteo cansino
del rumiante fantástico.
Mordía el viento mi rostro
y unas hojas mis dientes
de fresquísima menta.
A lomos voy —me dije—
de un animal extraño.
Sobre cisterna viva
en la que suena el agua
de hace ya varios días…
Queda camino por delante
y sol y arena
y desierto sin fin,
como en la vida.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zafrane

Te drobinki piasku są ze złota…
Serce moje odeszło
złoconymi wydmami.
Życie rozkołysało się mi
niczym na grzbiecie wielbłąda.
Jego kopyto najtwardsze
wymyśliła owa droga.
A ja, rozchybotany,
kurczliwie garbu się czepiłem:
pustynia złota,
niebo niebieskie, rozżarzone,
i nużące trzęsienie
fantastycznego przeżuwacza.
Gryzł wiatr twarz moją
a zęby me liście
najświeższej mięty.
Na grzbiecie jadę -rzuciłem sobie-
dziwnego zwierzęcia.
Na żywym zbiorniku
w którym chlupocze woda
sprzed wielu dni…
Długa droga przede mną
i słońce i piach
i pustynia bez końca,
jak to w życiu.

Original y atrevida película de Isaki Lacuesta (premiada en San Sebastián): La mejor forma de huir de tus perseguidores sin dejar rastro es caminar hacia atrás, sobre tus propias huellas. Eso creía François Augiéras, que cubrió de pinturas un búnker militar en el desierto, y luego lo dejó hundirse en la arena para que nadie lo encontrara hasta el siglo XXI. ¿Pero quién es Augiéras? ¿Legionario, pintor, escritor, pistolero, santo, ladrón, diablo o una mezcla de todo ello?