Jesús Urzagasti

1941 – 2013, Bolivia

con LaReversible

COYOACÁN

Sabía que debía caminar de una esquina a otra
aligerado del peso formal que delata a los viajeros
ya no tienes país me dije y caminas por un bello país
sin sombra ni recuerdos de paisajes florecientes
al fin volverás a ser una entidad muda y melancólica
debajo todo es húmedo y no fluye ninguna amenaza
para el que gobierna su locura y se abandona al sueño
arriba el cielo es luminoso y las aves sólo son aves
para estos sonidos apenas se necesita un mediador
un caminante que nunca escuchó nada en la tierra
un caballo y un tren una plaza y una vaga librería
quizás así responderías feliz a las voces de ayer
todo es un sueño para el equilibrista venido a menos
los sones de una orquesta popular el niño la manzana
el muerto con su violín el callado árbol de la noche
cruzo de una esquina a otra y veo cuatro policías
nunca estuve aquí nunca estuve allá nunca estuve
el aire es útil y la mecánica de los sueños también
nunca llegué a saber tanto de mí nunca me lo dijeron
será por eso que estiro los brazos y siento el agua
y desciendo como todo el mundo y me acomodo el ojo
como un inofensivo intruso que ha de retornar al hotel

Retrato de Christoffer Relander

Trad. Ada Trzeciakowska

COYOACAN

Wiedziałem, że powinienem spacerować od rogu do rogu
uwolniony od formalnego ciężaru zdradzającego podróżnych
nie masz już kraju mówiłem sobie i idziesz po pięknym kraju
bez cienia i wspomnień o kwitnących krajobrazach
w końcu ponownie staniesz się niemą i melancholijną istotą
pod spodem wszystko jest wilgotne i nie stanowi zagrożenia
dla tego, kto panuje nad swym szaleństwem i pogrąża się we snach
w górze niebo jest rozświetlone, a ptaki są tylko ptakami
takim dźwiękom wystarczyłby tylko pośrednik
wędrowiec, który nigdy nie słyszał niczego
jakiś koń i pociąg jakiś plac i byle jaka księgarnia
może wtedy z radością odpowiedziałbyś na wczorajsze głosy
wszystko jest snem dla niespełnionego ekwilibrysty
przygrywka ludowej kapeli dziecko jabłko
nieboszczyk ze skrzypcami ciche drzewo nocy
przechodzę z rogu na róg i widzę czterech policjantów
nigdy mnie tu nie było nigdy mnie tam nie było nigdy nie było
powietrze jest przydatne, podobnie jak mechanika snów
nigdy nie dowiedziałem się tyle o sobie nigdy nie powiedzieli mi tego
dlatego zapewne wyciągam ramiona i czuję wodę
i schodzę na dół, jak wszyscy inni, i wytężam wzrok
jak nieszkodliwy intruz muszący wracać do hotelu

Olvido García Valdés

1950 – , España

***[Nadaba por el agua transparente]

Nadaba por el agua transparente
en lo hondo, y pescaba gozoso
con un pequeño arpón peces brillantes,
amigos, moteados.
Aquella agua tan densa, nadar
como un gran pez; vosotros,
dijo, me esperabais en casa.
Pensé entonces en Klee,
en la dorada. Ahora leo:
estás roto y tus sueños
se cuelan en tu vida, esa sensación
de realidad es muy fuerte; estas pastillas
te ayudarán.
Dorado pez,
dorada de los abismos, destellos
en lo hondo. Un sueño subterráneo
nos recorre, nos reúne,
nacemos y morimos, mas se repite
el sueño y queda el pez,
su densidad, la transparencia.

De Caza nocturna

Paul Klee El pez dorado (1925)

Tłum. Ada Trzeciakowska

***[Płynęłam przez przejrzystą wodę]

Płynęłam przez przejrzystą wodę
w głębinach, radośnie łowiłam
niewielkim harpunem lśniące ryby,
przyjaciół, cętkowanych.
Woda była taka gęsta, płynęłam
niczym wielka ryba; wy,
powiedział, czekaliście na mnie w domu.
Pomyślałam wtedy o Klee,
o złotogłowej doradzie. Czytam teraz:
już po tobie a sny
przenikają do twojego życia, wrażenie
rzeczywistości jest bardzo silne; te pastylki
pomogą ci.
Złota rybko,
złota główko z otchłani skrząca się
na dnie. Podziemny sen
przepływa przez nas i jednoczy,
rodzimy się i umieramy, lecz powtarza się
sen i pozostaje ryba,
jej gęstość i przejrzystość.

Alfonso Costafreda

1926-1974, España/Suiza

Has crecido, raíz

Has crecido, raíz,
en el cuerpo, en las manos,
en mí como una parte
visible de mí mismo,
en el pecho febril como un sueño palpable.

Dejaban su guarida
de pronto esos temores
oscuros de la sangre,
mi vida, frente a frente, y el fulgor
de un sueño interminable.

Fotografías de Walter Chappell, Jerry Uelsmann; fotograma de Orfeo de Jean Cocteau

Wyrosłeś, korzeniu

Wyrosłeś, korzeniu,
w głębi ciała, w moich rękach,
w środku mnie jak widoczna
część mnie samego,
w rozpalonej piersi niczym namacalny sen.

Swą kryjówkę opuściły
nagle krwi
ciemne lęki,
moje życie, vis-a-vis i przebłysk
snu bez końca.

Julia Hartwig

1921-2017, Polonia/ EE.UU.

Trad. Ada Trzeciakowska

a la fuga Fuga

Por aquel entonces no conocía mi destino
Y no sé qué habría hecho si no fuera por ese jardín
Y si hubiese perdido el don de soñar

Este jardín se ahoga en la niebla
entre la bruma me abro paso
entre
los arbustos que se mojan con la lluvia
y a los que aparto para ver el amanecer

No hay nadie a mi lado nadie me acompaña
Pero pronto irrumpirán huéspedes inoportunos
llegarán con un sequito
de tímidas bailarinas que les cortarán el camino

El día ya conoce su castigo
Se sabe que lo ejecutará el más noble
El sol en su capucha negra se acerca lentamente

Fotogramas de Jane Eyre de Cary Joji Fukunaga (2011)

Trad. Stéphan Cuzenic (Hortus Venéris)

S’enfuir

Pourtant à cette époque, je ne connaissais pas mon destin
Mais je ne sais pas ce que j’aurais fait sans ce jardin
Et si je n’aurais pas perdu le don de rêver.

Le jardin est noyé de brouillard,
Dans la brume je me fraie un chemin,
A travers
Les buissons ruisselants,
Que j’écarte pour voir l’aube.

Il n’y a personne à mes cotés, personne qui m’accompagne,
Mais bientôt des intrus entreront par effraction,
Ils se battront contre les petites danseuses qui leur barrent la route.

Le jour prépare son châtiment :
Chacun sait que les plus nobles vaincront.
Le soleil, sous une capuche noire, approche lentement.

Uciekam uciekam

Nie znałam wówczas swego przeznaczenia
I nie wiem co bym poczęła gdyby nie ten ogród
I gdybym utraciła dar śnienia

Ten ogród we mgle tonie
przez tę mgłę się przedzieram
przez
mokre od deszczu
krzewy które rozgarniam by zobaczyć świt

Nikogo przy mnie nie ma nikt nie idzie ze mną
Lecz zaraz tutaj wtargną nieproszeni goście
zjawią się w asyście
płochych baletnic co im zabiegają drogę

Dzień zna już wymiar kary
Wiadomo że wykona ją najszlachetniejszy
Słońce w czarnym kapturze zbliża się powoli

Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

la señal

Casgob, decía, 2
millas.  Pero nunca fui
allí; lo dejé como un adorno
en el estante de la mente, cubierto

con el polvo de
sus veranos; un lugar a dieta
de los ecos de las campanas
calladas y las voces

de los niños; blanca es la arquitectura
de sus nubes, inmóvil
la luz del sol.  Así fue
mejor, necesito un museo

para almacenar las partículas
más frágiles del sueño.  El tiempo
es un camino principal, la eternidad
el desvío que no tomamos.

Fotos propias. El Museo Shōmei Yō en el pueblo de Minamiaso, prefectura de Kumamoto, exhibe los dibujos originales del ilustrador, Shōmei Yō (1946) y los recrea en el paisaje. Al abrir la puerta blanca desde el museo, se sale a una pradera de 66.000 m2. Subiendo la colina hacia el árbol solitario, sentado en un banco y contemplando la grandeza de la naturaleza, uno se siente como si estuviera suspendido dentro de una obra de arte.

Zdjęcia własne. Muzeum Shōmei Yō w mieście Minamiaso, w prefekturze Kumamoto, prezentuje oryginalne rysunki ilustratora Shōmei Yō (1946) i odtwarza je w przyległym terenie. Otwierając białe drzwi od strony muzeum, wychodzimy na łąkę o powierzchni 66 tys. m2. Wspinając się na wzgórze w kierunku samotnego drzewa, siadając na ławce i kontemplując wspaniałość natury, ma się wrażenie, że jest się zawieszonym wewnątrz dzieła sztuki.

Tłum. Andrzej Szuba

Drogowskaz

Casgob – czytam – 2
mile. Ale nigdy tam
nie byłem; tkwi jak
bibelot na półce pamięci,

pokryty kurzem lat;
miejsce na diecie
echa zamilkłych
dzwonów i dziecięcych

głosów; biała jest architektura
jego chmur, nieruchome
promienie słońca. Tak było
najlepiej. Potrzebne mi muzeum

do gromadzenia co wątlejszych
drobin snu. Czas to
droga główna, wieczność –
zakręt, którego nie bierzemy.

THE SIGNPOST

Casgob, it said, 2
miles.  But I never went
there; left it like an ornament
on the mind’s shelf, covered

with the dust of
its summers; a place on a diet
of the echoes of stopped
bells and children’s

voices; white the architecture
of its clouds, stationary
its sunlight.  It was best
so, I need a museum

for storing the dream’s
brittler particles in.  Time
is a main road, eternity
the turning that we don’t take.

Rafael Argullol

1949 – , España (Barcelona)

8 I 2012

La decepción, cierto, es dura.
Pero la decepción no es
si no entrar en contacto
con el reino de la realidad.
Exiliados de este reino,
espoleados por la ilusión,
somos espíritus montados en nubes.
No obstante, menos para los locos,
la caída, además de inevitable,
es la lección más necesaria.
Luego todo empieza de nuevo,
y en el extremo del cielo
ya aparecen otras nubes
dispuestas a ser cabalgadas.

del Poema (2017)

Más poemas de Rafael Argullol con ilustraciones de Anxo Pastor

Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

8 I 2012

Rozczarowanie, owszem, jest dotkliwe.
Ale nie pojawia się
bez styczności
z królestwem rzeczywistości.
Wygnani z niego,
przynaglani ostrogami złudzeń,
jesteśmy duchami dosiadającymi chmur.
Jednak, z wyjątkiem szaleńców,
upadek, poza tym, że nieunikniony,
jest najpotrzebniejszą z możliwych nauk.
Potem wszystko zaczyna się od nowa,
a na skraju nieba
pojawiają się inne chmury,
gotowe by je dosiąść.

Pascal Quignard

1948 – , Francia

Retórica especulativa

Trad. Silvio Mattoni

Lo imaginario no hace más que herir el tiempo, mientras que el sueño lo ignora. Para que haya un mundo imaginario (mundo-que-no-existe), es preciso en verdad que el país desterrado desgarre el tiempo sin ofrecerle un flanco a la incredulidad.

Stendhal consideraba que al escribir se dedicaba a reparar desgarramientos imposibles en el tiempo y en el espacio. Sus libros están repletos de los destellos maravillosos debidos a esos cortocircuitos. Al mismo tiempo que se aboca a volver incicatrizable la llaga, e inconsolable la sexuación, cura y consuela entre los muertos.

Fotogramas de The Fall de Tarsem Singh

Tłum. Ada Trzeciakowska

Retoryka spekulatywna

To, co wyobrażone, jedynie rani czas, podczas gdy sen go ignoruje. Aby mógł istnieć świat wyobrażony (świat-który-nie-istnieje), konieczne jest, aby ten wygnańczy kraj rozerwał czas na strzępy, nie wystawiając przy tym żadnej flanki dla niedowierzania.

Stendhal uważał, że pisząc zajmuje się naprawianiem niemożliwych do załatania rozdarć i wyrw w czasie i przestrzeni. Jego książki pełne są cudownych przebłysków tych spięć. W tym samym czasie, gdy czyni ranę nie do zagojenia i seks nie do zaspokojenia, uzdrawia i pociesza wśród zmarłych.

Edward Stachura

1937-1979, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Puesta de sol en la Provenza

Mi padre solía matar al conejo
con justicia y justo detrás de las orejas
más con cuánta más demora morían
los esbeltos candelabros de las tuyas
y las cuestas suaves
como los ojos de las odaliscas de Mongolia
Se desvanecían con el humo
los tulipanes de las exaltaciones
mientras la luna…
oh, la luna
como una pata de conejo arrojada al aire

Foto: Gramhir

Zachód słońca w Prowansji

Mój ojciec zabijał królika
sprawiedliwie i tuz za uszami
a jakże powolniej umierały
wysmukle świeczniki drzew tujowych
i zbocza łagodne
jak oczy mongolskich nałożnic
Ulatywały z dymem
tulipany snutych zachwytów
dopóki księżyc…
o, księżyc
jak podrzucona wysoko łapka królika

Edward Stachura

1937-1979, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

La amaré con el poder de la voluntad (frg.)

– La primera vez que te vi fue de paso. Seguramente no sabes ni dónde ni cuándo. Es una historia extraña, una historia extraña muy bonita, que quizá te cuente algún día.
        Hizo una pausa, miró a la ventana y a mí de nuevo.
         – Sí, todo lo que pienso de ti lo he imaginado. Bueno, varias personas me ayudaron un poco a imaginarte. Me ayudaron en el sentido de que hablaron de ti de forma desfavorable o incluso negativa. O incluso hostil. Y eso es lo que me ha gustado. Si hubieran hablado bien de ti, eso me habría molestado. De verdad. Porque los conozco un poco, al menos los conozco lo suficiente para saber que esa gente no puede hablar bien de ti. Si eres como te imaginaba, sólo pueden hablar mal de ti. Y eso es lo que comentaron y me cuadró. De mí también dicen todo tipo de cosas poco alentadoras sólo porque tengo una opinión sobre determinadas cosas diferente a la suya. Pero da igual. Son tonterías, lo sabes mejor que yo.
        Hizo una pausa y volvió a mirar por la ventana. Saqué un cigarrillo de la cajetilla, lo encendí y pensé: ¿cómo puede saber esta chica cosas tan distintas: pequeñas y grandes? ¿Y quién es ella? ¿Y cuándo y dónde, fugazmente, como dice ella, nos conocimos? ¿En algún sueño?
         – Me gusta verte fumar – dijo ella. – El humo te envuelve levemente y a pesar de ello me resultas más real, o mejor dicho: menos irreal.      
No sabía cómo comportarme después de estas palabras y procuré sonreír.
         – Y a este hombre me gustaría darle, simplemente, -como un regalo del día del santo o un regalo de cumpleaños- toda mi vida. Por completo. Me gustaría estar a su lado y viajar con él y esperarle cuando no pueda llevarme con él. Me gustaría mantener la casa limpia para él y hacer provisiones para el invierno, compotas, mermeladas, setas en escabeche, pepinos agrios, embotellar la acedera, tomates, preparar chucrut y otras maravillas. Me encantaría tejerle una bufanda larga y cálida y un jersey cálido, y unos guantes cálidos, y un gorro cálido, y unos calcetines muy cálidos, y todo eso. Porque, sí, puedes hacer algo para ti, pero para otra persona puedes hacer algo increíblemente hermoso, todo. Todo. Y, no sé… tal vez mañana el sol se apague, es posible, tal vez; o puede que lo cubra, para siempre, algún terrible y monstruoso hongo… Es posible también.
        Qué cosas más increíbles cuenta esa chica -pensé-. Cómo ha podido preservarse y salvar un pensamiento tan anticuado en este mundo, entre gente que -al no poder amar ellos mismos con tanta fuerza y sencillez- hace todo lo posible por humillar ese amor, por deshonrarlo, por pisotearlo, por destruirlo, por asesinarlo (porque la alteridad irrita la uniformidad). Y con este propósito destructivo y asesino idearon unas prácticas especiales, una filosofía especial, un arte especial, unos especialistas-artistas especiales, todo un mundo especial. Y, sí, sí, después de todo, el sol puede apagarse mañana o puede taparlo algún terrible y monstruoso hongo. Para siempre, mañana, pasado mañana, para siempre, puede pasar.
   – Y sabes -retomó-, tal vez sea obvio para ti, pero yo también quiero decírtelo, decirte directamente, que estoy a favor de la fidelidad, de la fidelidad absoluta…
        Un pájaro libre es la criatura más fiel de este mundo – me dije pensando. Pero no sabía realmente por qué había dicho esa frase en mi mente, ni sabía lo que esa frase -en toda su extensión, en toda su dimensión alada- significaba.
         – …y a este hombre, por supuesto, le sería absolutamente fiel. De este modo, que probablemente sea la única manera de ser fiel a mí misma. Sería la que quiero ser y la que realmente soy. Lo sé. Lo siento. Este hombre me ayudaría en esto, me ayudaría a ser esta y no otra, y yo igual, trataría de ayudarlo en todo. Porque, creo, que ciertamente no le molestaría en nada. Es muy difícil hablar de estas cosas y muy incómodo. Y creo que es mejor no insistir en algo, porque es cuando parece sospechoso. 
  
   Hizo una pausa, respiró profundamente y volvió a mirar a la ventana, como dándome así la oportunidad de calmarme después de cada oleada de sus confidencias, y a ella misma como si extrajese de allí, de la ventana o desde detrás de la ventana, alguna fuerza que le hacía falta. Ella miraba a la ventana, y yo la miraba a ella, su perfil y pensaba: con el corazón no podría, porque una vez tuve un corazón y se me partió tremenda y completamente, y no fui capaz de pegar las cáscaras de esa jarra, ni con lágrimas -con ese pegamento blanco-, ni con la sangre -con ese pegamento rojo-, y por eso no tengo corazón, no lo tengo, entonces con el corazón no podría, pero sí podría amar a tal ser con el PODER DE LA VOLUNTAD. Con mi primero, virgen, enorme y libre amor de la voluntad. De dónde ha salido esta chica, aquí, delante de mí, casi al alcance de la mano, ella, que es así, como si la hubiera creado algún anhelo desgarrador e indecible, ya no el anhelo del corazón, sino de otra cosa, no sé de qué… El anhelo del espíritu. Mi anhelo.
        La chica apartó los ojos de la ventana y me miró. Pero seguía guardando silencio. Miraba. Volvió a haber en esa mirada lo que hubo al principio, cuando empezó a hablarme, algo parecido a cuando uno está en un muelle y mira un barco que se desliza lentamente hacia el embarcadero, pero todavía está un poco lejos y con los ojos desnudos y anhelantes, sin recurrir al uso de unos pequeños prismáticos, no puede distinguir los rasgos faciales de los pasajeros que están en el puente. Guardé silencio como ella. De repente me di cuenta de que no había dicho una palabra en todo este tiempo.

Fotograma de Adiós, hasta mañana (1960) de Jerzy Morgenstern y cartel de Cómo ser amada (1962) de Wojciech Jerzy Has

Pokocham ją siłą woli (frg.)

– Pierwszy raz zobaczyłam cię przelotnie. Ty na pewno nawet nie wiesz gdzie i kiedy. To dziwna historia, bardzo ładnie dziwna, o której ci kiedyś może opowiem.
        Przerwała, spojrzała w okno i znowu na mnie.
         – Tak, wszystko, co myślę o tobie, to sobie wyobraziłam. No, trochę mi dopomogli w wyobrażeniu sobie ciebie różni tacy ludzie. Dopomogli mi w tym sensie, że mówili o tobie niezbyt przychylnie lub wręcz źle. Lub wręcz wrogo. I to mnie właśnie ucieszyło. Gdyby mówili o tobie dobrze, to by mnie właśnie zmartwiło. Naprawdę. Bo ja ich trochę znam, w każdym razie znam na tyle, że wiem, że ci ludzie nie mogą mówić o tobie dobrze. Jeżeli jesteś taki, jakiego ja sobie ciebie wyobraziłam, to oni mogą mówić o tobie tylko źle. Tak też mówili i to mi się zgadzało. O mnie też opowiadają różne nie budujące rzeczy tylko dlatego, że myślę o pewnych sprawach inaczej niż oni. Ale co tam. To wszystko głupstwa, o czym wiesz lepiej ode mnie.
        Przerwała i znowu spojrzała w okno. Ja wyciągnąłem z paczki papierosa, zapaliłem i myślałem: skąd ta dziewczyna wie takie różne rzeczy: małe i duże? I kim ona jest? I kiedy i gdzie, przelotnie, jak mówi, pierwszy raz się spotkaliśmy? We śnie jakimś?
         – Lubię patrzeć, jak palisz – powiedziała. – Dym cię leciutko osnuwa, ale pomimo to jesteś dla mnie wtedy bardziej realny lub raczej: mniej nierealny.
        Zupełnie nie wiedziałem, jak po tych jej słowach się zachować, i spróbowałem jakoś tam się uśmiechnąć.
         – Wiesz, temu jednemu mężczyźnie chciałabym dać, tak zwyczajnie, tak najzwyczajniej w świecie – jak podarek imieninowy czy urodzinowy – całe moje życie. Bez reszty. Chciałabym być z nim i podróżować z nim, i czekać na niego wtedy, kiedy nie mógłby mnie ze sobą zabierać. Chciałabym dla niego utrzymywać dom w czystości i robić zapasy na zimę, kompoty, konfitury, marynować grzyby, kwasić ogórki, butelkować szczaw, pomidory, kisić kapustę i inne wspaniałości. Chciałabym mu zrobić na drutach albo na szydełku długi długi ciepły szalik i ciepły sweter, i ciepłe rękawiczki, i ciepłą czapkę, i bardzo ciepłe skarpety, i w ogóle. Bo to tak jest, że dla siebie, owszem, można coś tam zrobić, ale dla drugiego człowieka to już można coś niesamowicie pięknego zrobić, wszystko. Wszystko. I, czy ja wiem… może jutro zgaśnie słońce, przecież może; albo nam je przesłoni, na zawsze, jakiś straszny potworny grzyb… Przecież może.
        Jakże niesamowicie mówi ta dziewczyna – myślałem. Jakim sposobem ona uchowała się i uchowała takie myślenie niemodne w świecie tym, wśród ludzi tych, którzy – sami nie potrafiąc tak mocno i prosto kochać – wszystko robią, żeby taką miłość poniżyć pognębić zhańbić zdeptać zniszczyć zamordować (bo inność drażni jednakowość). I specjalne obyczaje w tym niszczycielskim morderczym celu stworzyli, specjalną filozofię, specjalną sztukę, specjalnych specjalistów-artystów, cały specjalny świat. I, no tak, no tak, przecież może jutro zgasnąć Słońce albo może nam je przesłonić jakiś straszny potworny grzyb. Na zawsze, jutro, pojutrze, na zawsze, przecież może się to stać.
         – I wiesz – podjęła ona – może to dla ciebie oczywiste, ale też ci chcę o tym powiedzieć, powiedzieć wprost, że jestem za wiernością, za wiernością absolutną…
        Wolny ptak jest najwierniejszym stworzeniem tego świata – powiedziałem do siebie w myśli. Ale nie bardzo wiedziałem, po co mi się to zdanie w myśli powiedziało, ani nie wiedziałem, co to zdanie – w całej swojej rozciągłości, w całej swojej skrzydlatości – oznacza.
         – …i temu jednemu mężczyźnie byłabym oczywiście absolutnie wierna. W ten sposób, w ten chyba jedyny sposób byłabym też sobie wierna. Byłabym taka, jaka chcę być i jaka naprawdę jestem. Ja to wiem. Ja to czuję. Ten mężczyzna by mi pomógł w tym, by mi pomógł taką a nie inną być, a ja bym się starała tak samo we wszystkim mu pomóc. Bo, myślę, że na pewno bym mu w niczym nie przeszkadzała. Ogromnie ciężko jest o takich sprawach mówić i ogromnie niezręcznie. I raczej nie powinno się zapewniać o czymś, bo to wtedy właśnie wygląda podejrzanie.

        Przerwała, zaczerpnęła głęboko powietrza i znowu spojrzała w okno, jak gdyby dając mi w ten sposób możność ochłonięcia po każdej fali swoich wynurzeń, a sama jak gdyby czerpiąc stamtąd, z okna lub zza okna, jakieś potrzebne jej siły. Patrzyła w okno, a ja patrzyłem na nią, na jej profil i myślałem: sercem nie mógłbym, bo serce miałem kiedyś jedno i mi się potrzaskało straszliwie i doszczętnie, i nie udało się pokleić skorupek tego dzbanka, ani łzami – tym klejem białym, ani krwią – tym klejem czerwonym, i tak nie mam serca, nie mam, więc sercem nie mógłbym, ale mógłbym taką istotę pokochać SIŁĄ WOLI. SIŁĄ WOLI pokochać istotę taką mógłbym. Pierwszą dziewiczą i wielką i wolną miłością wolnej mojej woli. Skąd ona wzięła się, ta dziewczyna, tu, przede mną, prawie na wyciągnięcie ręki, ona, co jest taka, jak gdyby ją stworzyła jakaś niewysłowiona rozdzierająca tęsknota, już nie serca tęsknota, ale czegoś innego, nie wiem czego… Ducha tęsknota. Moja tęsknota.
        Dziewczyna odwróciła oczy od okna i spojrzała na mnie. Ale dalej milczała. Patrzyła. Było w tym patrzeniu znowu to, co było na początku, kiedy zaczęła do mnie mówić, coś z tego jak kiedy się stoi na nabrzeżu portowym i się patrzy na wolno sunący ku kei statek, ale jest on jeszcze trochę daleko i stęsknionymi nagimi oczami, bez pomocy małej lornetki, nie można rozróżnić rysów twarzy stojących na mostku pasażerów. Milczałem jak ona. Zdałem sobie nagle sprawę, że przez-ten-cały-czas nie powiedziałem ani jednego słowa.

Karol Maliszewski

1960 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Un sueño

He soñado con un árbol.
Mi asombro iba creciendo ¿dónde están los demás árboles? ¿Por qué el destino me ha abandonado en el desierto y me hace contemplar este solitario árbol?
El sueño prometía tratar sobre el bosque. No ha cumplido tal promesa, pero no fue culpa del destino. Él hizo lo suyo. Me arrojó, soñando, en un lugar familiar. Allí donde siempre había un bosque. ¿Cómo pudo saber que ya no estaba allí?
Bajo el último árbol se acurrucaban las sombras de animales asustados. Junto con ellos se agazapó mi alma. Clavados todos en el árbol como un anuncio de compra de ganado, esperábamos que el viento arrancase la hoja y liberase el árbol de los clavos.
Y así fue. Las hojas de papel, las placas y los anuncios volaron con un crujido. Como si el árbol se estuviera purificando. Salían disparados clavos, ganchos y alfileres. Finalmente, el árbol podía ser él mismo. Y eso nos incluía a todos los que estábamos reunidos debajo y encima de él. Un sinfín de criaturas grandes y pequeñas respiraron con alivio junto con el árbol. Entonces empezó a llover. Podíamos sentir cómo nos iban creciendo las ramitas, cómo las hojas se esforzaban por volar. El viento esparcía las semillas y éstas caían al vacío con un alegre silbido.
¿Y qué? ¿Cómo sigue? – Pregunté como un niño arrancado del sueño. Nadie contestó. La persona que me solía contar estas historias murió hace tiempo. El árbol del patio también lo talaron. No tenía ningún motivo para mirar por la ventana.

Fotogramas de Erizo en la niebla de Yuriy Norshteyn (1975)
Jeżyk we mgle (Jurij Norsztejn)

Sen

Śniło się drzewo.
Rosło zdziwienie, gdzie są inne drzewa. Dlaczego los mnie porzucił na pustkowiu i każe patrzeć na to jedno drzewo?
Sen miał być o lesie, takie były szumne zapowiedzi. Nic z tego nie wyszło, ale nie z winy losu. On zrobił swoje. Wrzucił mnie, śniącego, w znajome miejsce. Tam, gdzie zawsze był las. Skąd mógł wiedzieć, że tam go już nie ma.
Pod ostatnim drzewem kuliły się cienie wystraszonych zwierząt. Razem z nimi kuliła się moja dusza. Przybici do drzewa jak ogłoszenie o skupie żywca. Czekaliśmy na wiatr, który zerwie kartkę i uwolni drzewo od gwoździ.
I tak się stało. Kartki, tabliczki, ogłoszenia odlatywały z szelestem. Tak jakby drzewo oczyszczało się ze wszystkiego. Strzelały wypluwane gwoździe, haczyki i pinezki. Wreszcie drzewo mogło być sobą. I to dotyczyło nas wszystkich zgromadzonych pod nim i na nim. Mnóstwo dużych i małych stworzeń odetchnęło razem z drzewem. I wtedy zaczął padać deszcz. Czuliśmy, jak wyrastają nam gałązki, jak się prężą do lotu listki. Wiatr rozrzucał nasiona, a te padały w pustkę z radosnym sykiem.
I co? Co dalej? – pytałem jak dziecko wyrwane ze snu. Ale nikt się nie odezwał. Osoba opowiadająca mi takie bajki dawno nie żyje. Drzewo na podwórku też ścięli. Nie miałem po co wyglądać przez okno.

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Góndola fúnebre N°2

I

Dos hombres, suegro y yerno, Liszt y Wagner, viven junto al Canal Grande
con la inquieta esposa del rey Midas,
ése que transforma en Wagner todo lo que toca.
El frío verde del mar atraviesa los pisos del palacio.
Wagner destaca, el conocido perfil de títere; parece más  cansado;
el rostro, una bandera blanca.
La góndola cargada pesadamente con sus vidas; dos pasajes de ida y vuelta y otro sólo de ida.

II

Una ventana del palacio se abre con el viento y el súbito  soplo provoca muecas.
Sobre el agua aparece la góndola del  basurero impulsada  por dos bandidos con remo.
Liszt ha escrito unos acordes tan pesados que deberían ser enviados a analizar
en el Instituto de Mineralogía de Padua.
¡Meteoritos!
Demasiado pesados para la quietud, pueden sólo hundirse más y más, futuro abajo, hasta
los años de las camisas pardas.
La góndola, pesadamente cargada con las  hacinadas piedras del futuro.

III

Rendijas, hacia 1990.

25 de marzo. Inquietud por Lituania.
Soñé que visitaba un gran hospital.
No tenía funcionarios. Todos eran pacientes.

En el mismo sueño, una niña recién nacida
hablaba con completas oraciones.

IV

Junto al yerno, que es hombre de su tiempo, Liszt es un apolillado grandseigneur.
Es un disfraz.
El abismo, que ensaya y descarta máscaras  diferentes, ha elegido justo ésta para él,
el abismo, que quiere subir hasta los hombres sin mostrar
su rostro.

V

El Abate Liszt está habituado a cargar él
mismo su maleta por soles y por nieves
y cuando muera un día, nadie irá a esperarlo a la estación.
La tibia brisa de un coñac excelente lo conduce a la tarea.
Siempre tiene tarea.
¡Dos mil cartas al año!
El escolar que escribe cien veces el palote, antes de que le permitan volver a casa.
La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.

VI

De regreso en 1990.

Soñé que conducía doscientos quilómetros en vano.
Entonces, todo se agigantó. Gorriones enormes como gallinas
cantaban de modo ensordecedor.

Soñé que dibujaba teclas de piano
en la mesa de cocina. Tocaba sordamente en ellas.
Los vecinos acudían a escuchar.

VII

El clavicordio que calló durante todo
Persifal (aunque estaba escuchando) puede al fin decir algo.
Suspiros… sospiri…
Mientras Liszt toca, esta noche, mantiene apretado  el pedal marino
para que la fuerza verde del mar suba a través del piso y se una a todas las piedras del edificio. 
¡Buenas tardes, bello abismo!
La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.

VIII

Soñé que llegaba tarde el primer día de clases.
Todos en el salón  llevaban máscaras blancas sobre el rostro.
Imposible decir quién era el maestro.

Nota
Desde el 19 de noviembre de 1882 haste el 13 de enero de 1883, Liszt visitó a su hija Cosima y a su marido Richard Wagner en el Palazzo Vendramin, en Venecia. Inspirado al ver Liszt un par de góndolas funerarias y bajo una ‘premonición’, compuso dos piezas para piano que se publicaron bajo el título de «Góndola fúnebre». Wagner moriría al mes siguiente, el 13 de febrero de 1883.


Tłum. Leonard Neuger

Gondola żałobna nr 2

I

Dwóch dziadków, teść i zięć, Liszt i Wagner, mieszka przy Canale Grande
wraz z tą niespożytą kobietą, co wyszła za króla Midasa,
który czego nie dotknie, przemienia w Wagnera.
Zielony ziąb morza przenika przez posadzki do pałacu.
Wagner jest naznaczony, znany profil Kacperka jeszcze bardziej umordowany niż dawniej,
twarz – białą flagą.
Gondola z ciężkim ładunkiem ich życia, dwa powrotne, jeden w jedną stronę.

II

Jedno z okien pałacu otwiera się i w nagłym przeciągu – czyjaś wykrzywiona twarz.
Na dole płynie gondola śmieciarzy poruszana przez dwóch jednowiosłowych bandytów.
Liszt zapisał kilka akordów tak ciężkich, że trzeba by je przekazać
Instytutowi Mineralogicznemu w Padwie do analizy.
Meteoryty!
Zbyt ciężkie by trwać w spoczynku, mogą tylko spadać i spadać w przyszłość
do czasu koszul brunatnych.
Gondola z ciężkim ładunkiem skulonych kamieni przyszłości.

III

Widok na rok 1990.

25 marca. Niepokój o Litwę.
Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital.
Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami.

W tym samym śnie nowo narodzona dziewczynka,
która mówiła całymi zdaniami.

IV

Przy zięciu, człowieku swoich czasów, Liszt jest wyliniałym światowcem.
Ale to tylko pozór.
Głębia, która przymierza i odrzuca różne maski,
tę właśnie wybrała dla niego –
głębia, która chce przyjść do ludzi nie ukazując twarzy.

V

Wielebny Liszt zwykle sam dźwiga swój bagaż przez roztopy i upały,
a kiedy umrze, nikt nie wyjdzie po niego na stację.
Ciepła bryza bardzo uzdolnionego koniaku zabierze go w połowie misji.
Wciąż ma jakąś misję do spełnienia.
Dwa tysiące listów rocznie!
Uczniak przepisujący sto razy błędnie napisany wyraz zanim mu wolno pójść do domu.
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VI

Z powrotem do roku 1990.

Śniło mi się, że jadę niepotrzebnie dwieście kilometrów.
I wszystko było powiększone. Wróble wielkie jak kury
śpiewały aż uszy puchły.

Śniło mi się, że narysowałem klawisze fortepianu
na kuchennym stole. Grałem na nich, bezgłośnie.
Przyszli sąsiedzi, żeby posłuchać.

VII

Fortepian, który milczał przez całego Parsifala (ale słuchał), nareszcie
może się odezwać.
Skargi… Sospiri…
Dziś wieczorem Liszt gra ciągle na wciśniętym pedale morza,
tak że zielona potęga morza przenika przez posadzkę, wtapia się
w kamienie budynku.
Dobry wieczór, śliczna głębio!
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VIII

Śniło mi się, że pierwszy raz idę do szkoły i jestem spóźniony.
W klasie wszyscy nosili białe maski.
Kto był nauczycielem, trudno orzec.

Komentarz
Między 19 listopada 1882 a 13 stycznia 1883 Liszt odwiedził swoją córkę Cosimę i jej męża Richarda Wagnera w Palazzo Vendramin w Wenecji. Zainspirowany tym parą gondoli pogrzebowych i kierowany przeczuciem” skomponował dwa utwory na fortepian, które ukazały się pod tytułem „Funeral Gondola”. Wagner umarł w następnym miesiącu, 13 lutego 1883 roku.

Transl. Patty Crane

Sorrow Gondola No. 2

I

Two old men, father-and son-in-law, Liszt and Wagner, are staying by the Grand Canal
together with the restless woman who is married to King Midas,
he who changes everything he touches to Wagner.
The ocean’s green cold pushes up through the palazzo floors.
Wagner is marked, his famous Punchinello profile looks more tired than before,
his face a white flag.
The gondola is heavy-laden with their lives, two round trips and a one-way.

II

A window in the palazzo flies open and everyone grimaces in the sudden draft.
Outside on the water the trash gondola appears, paddled by two one-oared bandits.
Liszt has written down some chords so heavy, they ought to be sent off
to the mineralological institute in Padua for analysis.
Meteorites!
Too heavy to rest, they can only sink and sink straight through the future all the way down to the Brownshirt years.
The gondola is heavy-laden with the future’s huddled-up stones.

III

Peep-holdes into 1990.

March 25th. Angst for Lithuania.
Dreamt I visited a large hospital.
No personnel. Everyone was a patient.

In the same dream a newborn girl
who spoke in complete sentences.


IV

Beside the son-in-law, who’s a man of the times, Liszt is a moth-eaten grand seigneur.
It’s a disguise.
The deep, that tries on and rejects different masks, has chosen this one just for him—
the deep that wants to enter people without ever showing its face.

V

Abbé Liszt is used to carrying his suitcase himself through sleet and sunshine
and when his time comes to die, there will be no one to meet him at the station.
A mild breeze of gifted cognac carries him away in the midst of a commission.
He always has commissions.
Two thousand letters a year!
The schoolboy who writes his misspelled word a hundred times before he’s allowed
        to go home.
The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.

VI

Back to 1990.

Dreamt I drove over a hundred miles in vain.
Then everything magnified. Sparrows as big as hens
sang so loud that it briefly struck me deaf.

Dreamt I had drawn piano keys
on my kitchen table. I played on them, mute.
The neighbors came over to listen.

VII

The clavier, which kept silent through all of Parsifal (but listened), finally has
        something to say.
Sighs…ospiri…
When Liszt plays tonight he holds the sea-pedal pressed down
so the ocean’s green force rises up through the floor and flows together with all the
       stone in the building.
Good evening, beautiful deep!
The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.

VIII

Dreamt I was supposed to start school but arrived too late.
Everyone in the room was wearing a white mask.
Whoever the teacher was, no one could say.

Notes:
In late 1882 and early 1883, Liszt visited his daughter Cosima and her husband, Richard Wagner, in Venice. Wagner died several months later. During this time Liszt composed two piano pieces which were published under the title «Sorrow Gondola.»

Sorgegondolen nr 2

I

Två gubbar, svärfar och svärson, Liszt och Wagner, bor vid Canal Grande
tillsammans med den rastlösa kvinnan som är gift med kung Midas
han som förvandlar allting han rör vid till Wagner.
Havets gröna köld tränger upp genom golven i palatset.
Wagner är märkt, den kända kasperprofilen är tröttare än förr
ansiktet en vit flagg.
Gondolen är tungt lastad med deras liv, två tur och retur och en enkel.

II

Ett fönster i palatset flyger upp och man grimaserar i det plötsliga draget.
Utanför på vattnet visar sig sopgondolen paddlad av två enårade banditer.
Liszt har skrivit ner några ackord som är så tunga att de borde skickas
till mineralogiska institutionen i Padova för analys.
Meteoriter!
För tunga för att vila, de kan bara sjunka och sjunka genom framtiden ända ner
till brunskjortornas år.
Gondolen är tungt lastad med framtidens hopkurade stenar.

III

Gluggar mot 1990.
25 mars. Oro för Litauen.
Drömde att jag besökte ett stort sjukhus.
Ingen personal. Alla var patienter.
I samma dröm en nyfödd flicka
som talade i fullständiga meningar.

IV

Bredvid svärsonen som är tidens man är Liszt en maläten grandseigneur.
Det är en förklädnad.
Djupet som prövar och förkastar olika masker har valt just den här åt honom –
djupet som vill stiga in till människorna utan att visa sitt ansikte.

V

Abbé Liszt är van att bära sin resväska själv genom snöglopp och solsken
och när han en gång skall dö är det ingen som möter vid stationen.
En ljum bris av mycket begåvad konjak för honom bort mitt i ett uppdrag.
Han har alltid uppdrag.
Tvåtusen brev om året!
Skolpojken som skriver det felstavade ordet hundra gånger innan han får gå hem.
Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.
VI

Åter till 1990.
Drömde att jag körde tjugo mil förgäves.
Då förstorades allt. Sparvar stora som höns
sjöng så att det slog lock för öronen.
Drömde att jag ritat upp pianotangenter
på köksbordet. Jag spelade på dem, stumt.
Grannarna kom in för att lyssna.

VII

Klaveret som har tigit genom hela Parsifal (men lyssnat) får äntligen säga något.
Suckar…sospiri…
När Liszt spelar ikväll håller han havspedalen nertryckt
så att havets gröna kraft stiger upp genom golvet och flyter samman med all sten i byggnaden.
Godafton vackra djup!
Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.

VIII

Drömde att jag skulle börja skolan men kom försent.
Alla i rummet bar vita masker för ansiktet.
Vem som var läraren gick inte att säga.

Kommentar
Vid årsskiftet 1882/1883 besökte Liszt sin dotter Cosima och hennes man, Richard Wagner, i Venedig. Wagner dog några månader senare. Under denna tid komponerade Liszt två pianostycken som publicerades under titeln ”Sorgegondol”.



Fullständig text här

Luis Rosales

1910-1992, España

UNA HUELLA DE VIOLETA EN LA NIEVE

Me contaba su sueño hasta agotarse
y sus palabras eran
como el paso del tren cuando te encuentras junto a la vía,
y sientes su atracción en todo el cuerpo al mismo tiempo,
y vibras empujado por el vacío
que tiene un fundamento de dulzura y terror.
Mientras me hablaba
ella vivía desde este fundamento
en donde el miedo de vivir se nos acerca tanto
que la carne se agrieta para arder,
que la carne se agrieta
como la llama tiene un vacío, en su centro, de sombra natural;
y ella se iba llenando de ese hueco,
de ese espejo de nieve simultánea
mientras seguía contándome su sueño como si no pudiera despertar,
como si hablara sola,
sintiéndose empujada únicamente
por ese miedo transitivo que aún empapaba sus palabras.
Y sin embargo algo ha nacido de esa conversación extenuante,
algo que siento ahora,
que seguiré sintiendo siempre
como escucho a esta niña de tierra improvisándose
que reúne su temblor para decirme
que no sabe vivir,
que no puede vivir
porque la carne se le queda cada día más pequeña;
tan pequeña que ha llegado a sentirse impedida,
y ya no podrá nunca llegar hasta su casa,
y ya sólo recuerda que vivía en un colegio,
y ya sólo recuerda que vivía dentro del dormitorio de un colegio,
donde todas las noches despertaba
viendo pasar un tren por el pasillo atónito,
viendo pasar todas las noches el mismo tren
por el mismo pasillo titilante de camas sucesivas,
de camas con guirnaldas de muchachas que duermen
sin salir del espejo,
sin ver pasar el tren
que a ella, todas las noches, va despertándola un poco más,
a fuerza de seguirlo,
a fuerza de seguirlo cuando pasa y se pierde en la sombra,
y la desclava de su cuerpo igual que se desclava con la humedad un cuadro en la pared,
y la deja tronchada en las vías
sobre las cuales pasa el tren donde ella misma va sonriendo en todas las ventanas.

Fotografías de René Groebli (1927-, Suiza)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Ślad fiołka na śniegu

Opowiadała mi swój sen, aż do wyczerpania
a słowa jej były
jak przejeżdżający pociąg, gdy stoisz przy torach,
i czujesz w każdym kawałku ciała przyciąganie,
wibrując popychany przez pustkę
u źródeł której kryje się słodycz i groza.
Mówiąc do mnie  
czerpała z tego źródła
gdzie strach przed życiem podchodzi do nas tak blisko,
że ciało pęka i płonie,
że ciało pęka
jak płomień, pustka w jego sercu jest z naturalnego cienia;
i ona właśnie wypełniała się tą nicością,
tym równoczesnym lustrem śniegu
podczas gdy opowiadała mi swój sen, jakby nie mogła się obudzić,
jakby mówiła sama do siebie,
czując się popychana tylko
tym przejściowym strachem, którym wciąż nasiąkają jej słowa.
A jednak coś z tej męczącej rozmowy zrodziło się,
coś co czuję teraz,  
co będę czuł zawsze
gdy słucham tej dziewczyny z ziemi improwizującej się  
zespalającej swoje drganie by powiedzieć mi,
że nie potrafi żyć,
że nie może żyć
bo ciało jej z dnia na dzień staje się coraz mniejsze;
tak małe, że czuje się już niezdolna,
i nigdy już nie będzie w stanie dotrzeć do domu,
i pamięta już tylko, że kiedyś mieszkała w szkole,  
i pamięta już tylko, że mieszkała w szkolnej sypialni,
w której każdej nocy budziła się
osłupiała patrząc na przejeżdżający korytarzem pociąg,
patrząc każdej nocy na ten sam pociąg, przejeżdżający   
tym samym rozmigotanym korytarzem kolejnych łóżek,
łóżek z girlandami uśpionych dziewcząt,
nie wychodzących z lustra,
nie widzących przejeżdżającego pociągu
który, każdej nocy, wybudza ją trochę bardziej,
bo idzie za nim,
bo idzie za nim, gdy przejeżdża i znika w cieniu,
i odrywa ją od jej ciała, jak obraz na ścianie odrywa się z powodu wilgoci,
i zostawia ją odłamaną na torach
po których przejeżdża pociąg, w którym ona sama uśmiecha się ze wszystkich okien.  

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Dámaso López García (he hecho cambios puntuales en la 2ª parte)

Conversación

1

Decía que siempre sería lo que podría haber sido,
una ciudad a punto de ocurrir, una ciudad nunca completa,
que desaparecería casi sin dejar huella, dentro
o debajo de la ciudad exterior, haciendo de la exterior
-en la que pasamos las horas de vigilia-
algo sin sentido y aburrido. Sería siempre
una ciudad a oscuras, una ciudad tan tímida que esperaba,
que temía el momento que nunca iba a llegar.

2

Dije que el amanecer de lo desconocido
siempre se hallaba ante nosotros y que todo cumplirse
es una amenaza constante. También dije
que hay cierta tristeza en saber que el deshacer
de lo hecho nunca va a llegar,
que la historia de “ahora” es tan remota como la del futuro
de “antaño”. Nuestras habilidades son limitadas, la facilidad
de imaginar se ha extenuado, nuestras ciudades están condenadas.
Todos los caminos conducen al mar maloliente.

Fotograma (collage) de Moonrise Kingdom

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Rozmowa

1

Powiedział, że ono zawsze pozostanie marzeniem,
miastem na progu powstania, niedoszłym, niespełnionym,
które zniknęło bez śladu wewnątrz tego drugiego,
zewnętrznego, lub pod nim, tak że to miasto zewnętrzne –
miasto, w którym żyjemy, w którym jesteśmy na jawie –
wydaje się nudne, bez sensu. I zawsze będzie miastem
przykrytym ciemnością, nieśmiałym, czekającym ze strachem
na coś, co nie nastąpi i nigdy nie miało nastąpić.

2

Ja powiedziałem, że zawsze będziemy mieli przed sobą
świt tego, co nieznane, i że spełnienie czegoś,
co było możliwością, jest stałym zagrożeniem.
Zauważyłem ponadto, jak dziwnie smutna jest wiedza,
że to, co raz się stało, nigdy się nie odstanie,
że przeszłość naszego „teraz» jest tak samo odległa
jak przyszłość naszego „kiedyś». Nasze umiejętności
są bardzo ograniczone, zdolność wyobrażania
poważnie osłabiona, nasze miasta skazane.
Wszystkie drogi prowadzą do cuchnącego morza.

conversation

1

He said it would always be what might have been,
a city about to happen, a city never completed,
one that disappeared with hardly a trace, inside
or beneath the outer city, making the outer one—
the one in which we spend our waking hours—
seem pointless and dull. It would always be
a city in the dark, a city so shy that it waited,
dreading the moment that was never to be.

2

I said that the dawning of the unknown
was always before us and that the realization
of anything is a constant threat. I also said
that there is sadness in knowing that the undoing
of what has been done will never take place,
that the history of now is as distant as the future
of when. Our skills are limited, our power
to imagine enfeebled, our cities doomed.
All roads lead to the malodorous sea.

Adam Zagajewski

1945 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

El mar dormía

El mar dormía y solo fugazmente sobre su
espalda enamorada de la infinitud
aparecía una trenza punzante del remolino, del escalofrío
-Oh, pensábamos con ternura, de la misma forma
sueñan los perros con correr-.
                                                                   Hablábamos poco
y en voz baja, pisando con cautela
la arena mojada; los sueños de los animales
nos envuelven como el futuro.

Dibujos de Dawid Planeta (1,2) y Elicia Edijanto (3-5)

Morze spało

Morze spało i tylko czasem na jego
rozkochanych w nieskończoności plecach
pojawiał się ostry warkocz wiru, dreszczu
— o, myśleliśmy z czułością, tak samo
psy śnią o biegu.
                                                                   Rozmawialiśmy mało
i cicho, ostrożnie stawialiśmy kroki
w mokrym piasku; sen zwierząt
otacza nas jak przyszłość.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Eduardo Chirinos

El vestido

Si te tiendes en la colina luminosa
con las manos de la luna en tus mejillas,
tu carne oscura en los blancos pliegues del vestido,
no oirás al topo extender con pasión
la longitud de su tiniebla, ni al búho
disponer sabiamente de la noche, ni al poema
llenar tu almohada con plumas azules.
Pero si escapas del vestido y te diriges a la sombra,
te hallará el topo y también el búho y el poema,
y caerás en otra oscuridad, y te encontrarás a ti misma
haciéndola y rehaciéndola. Hasta que sea perfecta.

Fotografías de Jerry Uelsmann (1-3) y Paul Caponigro (4,5)

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Suknia

Leżąc na jasnym pagórku
z ręką księżyca na twarzy
i ciałem ukrytym głęboko w białych fałdach sukni,
nie usłyszysz oddechu gorliwego kreta,
jak wytrwale wydłuża ścieżki swojej ciemności,
ani sowy, która głosząc swą mądrość
nadaje kształt całej nocy, ani wiersza,
który błękitnym puchem wypełnia twoją poduszkę.
Lecz jeśli zdejmiesz suknie i przejdziesz do cienia,
odnajdą cię kret, i sowa, i wiersz, i zapadniesz
w inna ciemność, którą będziesz tak długo
przerabiać i kształtować, aż stanie się doskonała.

The Dress

Lie down on the bright hill
with the moon’s hand on your cheek,
your flesh deep in the white folds of your dress,
and you will not hear the passionate mole
extending the length of his darkness,
or the owl arranging all of the night,
which is his wisdom, or the poem
filling your pillow with its blue feathers.
But if you step out of your dress and move into the shade
the mole will find you, so will the owl, and so will the poem,
and you will fall into another darkness, one you will find
yourself making and remaking until it is perfect

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Cuento

se me adormecieron las piernas
me desperté
de un largo
incómodo
sueño

en un mundo puro
en la luz
recién nacida
en Belén o tal vez
otra “vil” ciudad

donde nadie asesinaba
a los niños
ni gatos
ni judíos ni palestinos
ni agua ni árboles
ni aire

no hubo pasado
ni futuro

sujetaba la mano de
mamá y papá
o sea Dios

y estuve tan bien
como si 
no existiera

Dibujos hechos por los niños del campo de Auschwitz. Foto propia.

Bajka

ścierpły mi nogi
obudziłem się
z długiego
niewygodnego
snu
 
w świecie czystym
świetle
nowo narodzonym
w Betlejem a może
w innym «podłym» mieście
 
gdzie nikt nie mordował
dzieci
ani kotów
ani żydów ani palestyńczyków
ani wody ani drzew
ani powietrza 
 
 
nie było przeszłości
ani przyszłości
 
trzymałem za ręce
tatę i mamę
czyli Pana Boga
 
i było mi tak dobrze
jakby
mnie nie było

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

Hombre en el árbol

Me senté entre las ramas frías de un árbol
No llevaba ropa y soplaba el viento
Estabas de pie abajo con un abrigo pesado,
El abrigo que llevas puesto ahora.

Y cuando lo desabrochaste, dejando ver tu pecho,
Unas polillas blancas se levantaron y todo lo que dijiste,
cayó silenciosamente
Al suelo a tus pies.

La nieve cayó de las nubes y penetró en mis oídos
Las polillas de tu abrigo volaron hacia la nieve.
Y el viento al circular bajo mis brazos
Bajo tu mentón gimoteaba como un niño.

Ni tú ni yo nunca sabremos por qué
Nuestras vidas se deterioraron,
Las nubes cayeron en mis brazos y los brazos se alzaron
Están alzados ahora.

Me tambaleo en el aire blanco de invierno
Y el grito de los estorninos se posa en mi piel
El campo de helechos cubre mis gafas; las froto
Para verte

Doy la vuelta y el árbol gira conmigo
Las cosas no son solamente ellas mismas en esta luz
Cierras los ojos y el abrigo
Cae de tus hombros

El árbol se retira como una mano
El viento se acurruca en mi aliento, pero nada es cierto.
El poema que ha robado estas palabras de mi boca,
No es este poema a lo mejor.

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Człowiek na drzewie

Siedziałem goły na drzewie
wśród zimnych gałęzi. Wiał wiatr.
Ty stałaś na dole w swoim zimowym palcie,
tym, które masz na sobie.

A kiedy je rozpięłaś i odsłoniłaś pierś,
wzleciały białe ćmy i wszystko, co mówiłaś,
opadło cicho na ziemię,
ziemię pod twymi nogami.

Z chmur spadły płatki śniegu i osiadły mi w uszach.
Ćmy poleciały w śnieg.
A wiatr szumiący wokół
kwilił jak małe dziecko.

Nie dowiemy się nigdy, ani ty ani ja,
dlaczego w naszym życiu coś zaczęło się psuć.
Chmury zleciały i wpadły mi w ramiona. Podniosłem ręce.
Tak jak podnoszę je teraz.

Chwieję się w białym zimowym powietrzu.
Na skórze czuję krzyk szpaka.
Pole paproci pokrywa mi okulary;
przecieram je, by cię widzieć.

Obracam się i drzewo obraca się wraz ze mną.
W tym świetle wszystko jest czymś więcej niż sobą.
Zamykasz oczy i palto
obsuwa ci się z ramion,

drzewo się cofa jak ręka,
wiatr wtula się w mój oddech, ale nic nie jest pewne.
I wiersz, co z moich ust powykradał te słowa,
może nie jest tym wierszem.

The Man in the Tree

I sat in the cold limbs of a tree
I wore no clothes and the wind was blowing
You stood below in a heavy coat
The coat you are wearing

And when you opened it, baring your chest
White moths flew out and whatever you said
At that moment fell quietly onto the ground
The ground at your feet

Snow floated down from the clouds into my ears
The moths from your coat flew into the snow
And the wind as it moved under my arms
Under your chin, whined like a child

I shall never know why
Our lives took a turn for the worse, nor will you
Clouds sank into my arms and my arms rose
They are rising now

I sway in the white air of winter
And the starlings cry…lies down on my skin
A field of ferns covers my glasses; i wipe
Them away in order to see you

I turn and the tree turns with me
Things are not only themselves in this light
You close your eyes and your coat
Falls from your shoulders

The tree withdraws like a hand
The wind fit into my breath yet nothing is certain
The poem that has stolen these words from my mouth
May not be this poem

Giorgio de Chirico

1888-1978, Italia

Trad. César Moro

Una noche

La noche última el viento silbaba tan fuerte que creí
        iba a derribar las rocas de cartón.
Mientras duraron las tinieblas las luces eléctricas
Ardían como corazones.
En el tercer sueño me desperté cerca de un lago
Adonde venían a morir las aguas de dos ríos.
Alrededor de la mesa las mujeres leían.
Y el monje se callaba en la sombra.
Lentamente pasé el puente y en el fondo del agua oscura.
Vi pasar lentamente grandes peces negros.
Súbitamente me encontraba en una ciudad grande y cuadrada.
Todas las ventanas estaban cerradas, doquier silencio
Doquier meditación
Y el monje pasó aún al lado mío. A través los agujeros
de su cilicio podrido vi la belleza de su cuerpo pálido
         y blanco como una estatua del amor.
Al despertar la dicha dormía aún cerca de mí.

Tłum. Adam Tadeusz Bąkowski

Noc

Ostatniej nocy wiał tak silny wiatr, myślałem
że poprzewraca tekturowe skały.
Przez cały czas elektryczne światła
Płonęły jak serca w ciemności.
W trzecim śnie obudziłem się nad jeziorem
Gdzie wody dwóch rzek oddawały życie.
Wokół stołu siedziały czytające kobiety
W cieniu milczący mnich.
Powoli przeszedłem przez most i na dnie ciemnej wody
Widziałem powolny przepływ wielkich czarnych ryb.
Nagle znalazłem się w wielkim kwadratowym mieście.
Wszystkie okna były zamknięte, wszędzie była cisza
Wszędzie medytacja
I mnich znów przeszedł obok mnie. Przez dziury w zbutwiałej
włosienicy zobaczyłem piękno jego ciała, które było blade
i białe jak posąg miłości.
Obudziłem się a szczęście dalej spało obok mnie.

Une nuit

La nuit dernière le vent sifflait si fort que je croyais
         qu’il allait abattre les rochers en carton.
Tout le temps des ténèbres les lumières électriques
Ardaient comme des coeurs
Dans le troisième sommeil je me réveillai près d’un lac
Où venaient mourir les eaux de deux fleuves. Autour de la table les femmes lisaient.
Et le moine se taisait dans l’ombre.
Lentement j’ai passé le pont et au fond de l’eau obscure
Je vis passer lentement de grands poissons noirs.
Tout à coup je me trouvai dans une ville grande et carrée.
Toutes les fenêtres étaient closes, partout c’était silence
Partout c’était méditation
Et le moine passa encore à côté de moi. A travers les trous de son cilice pourri
je vis la beauté de son corps pâle et blanc comme une statue de l’amour.
Au réveil le bonheur dormait encore près de moi.

Pascal Quignard

1948 – , Francia

El sexo y el espanto (frag. del cap. XV)

Trad. Silvio Mattoni

Hay que ceder al propio secreto hasta el punto en que la vista no esté impedida de hacerlo. El sueño es lo único que lo revela para el soñante, que está solo, en forma de imágenes. Nunca se comparte el sueño. No lo compartimos siquiera con el lenguaje. El pudor concierne al sexo como secreto. Ese secreto es inaccesible para el lenguaje, no sólo porque es anterior a él en muchos milenios, sino sobre todo porque en cada ocasión está en su origen. El lenguaje está para siempre desposeído de ello. Como el hombre que habla está para siempre desposeído porque ha salido para siempre de la vulva. Porque ya no es un infans sino un maturas, un adultus. Porque se ha vuelto lenguaje. Razón por la cual en principio ese secreto “que no habla” (infans) rara vez perturba su lenguaje. Razón por la cual en segundo lugar la “imagen” de ese secreto perturba tanto al hombre. Tanto que llega a soñar. Razón por la cual la visión de esa escena lo inmoviliza en el silencio y lo sepulta en la noche.

Agostino Arrivabene Orpheus

Tłum. Krzysztof Rutkowski

Seks i trwoga (frag. roz. XV)

Trzeba poddać się sile wewnętrznej tajemnicy, aż doprowadzi ona do miejsca, w którym nic nie zasłoni widoku […]. Wstyd, stykając się z seksem, zamienia go w sekret. Ten sekret nie jest dostępny językowi nie tylko dlatego, że jest od niego starszy o wiele tysięcy lat, lecz także i przede wszystkim dlatego, że za każdym razem decyduje on o pochodzeniu języka. Język jest z niego wywłaszczony na zawsze. Podobnie jak człowiek mówiący jest z niego wywłaszczony na zawsze, ponieważ na zawsze opuścił vulvam. Ponieważ nie jest już infans, lecz maturus, jest adultus.

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Recuerdo de un sueño de 1963

Soñé con
León Tolstói
tumbado en la cama
enorme como el sol
de melena
enmarañada

un león

Vi su
cabeza
rostro de chapa dorada ondulada
que irradiaba
sin cesar luz

De repente se apagó
oscureció
y la piel de sus manos y su cara
estaba áspera
agrietada
como la corteza de roble

le hice una pregunta
“qué debo hacer”

“nada”
respondió

de cada grieta
cada fisura
comenzó a fluir hacia mí la luz
una gran sonrisa radiante
se iba encendiendo poco a poco

León Tolstói en la fotografía de Carl Bulla («padre del fotorreportaje ruso»)

Wspomnienie snu z roku 1963

Śnił mi się 
Lew Toł­stoj 

le­żał w łóż­ku 
ogrom­ny jak słoń­ce 
w grzy­wie 
zmierz­wio­nych ku­dłów 

lew 

wi­dzia­łem jego 
gło­wę 
twarz ze zło­tej fa­lu­ją­cej bla­chy 
po któ­rej spły­wa­ło 
nie­prze­rwa­nie świa­tło 

na­gle zgasł 
po­czer­niał 
a skó­ra jego rąk i twa­rzy 
była szorst­ka 
spę­ka­na 
jak kora dębu 

za­da­łem mu py­ta­nie 
«co czy­nić» 

«nic» 
od­po­wie­dział 

wszyst­ki­mi ry­sa­mi 
pęk­nię­cia­mi 
po­pły­nę­ło do mnie świa­tło 
ol­brzy­mi pro­mien­ny uśmiech 
roz­pa­lał się 

Ada Trzeciakowska

1977 – , Polonia

Para Pepe Enguídanos (exposición)

Las dos puertas del mundo
están abiertas:
abiertas por ti
en la doble noche.
Las oímos golpear y golpear
y llevamos lo incierto,
llevamos el verdor a tu siempre.
Epitafio para François en “Con varia llave”
Paul Celan

Todo acto de lectura comporta un peligro al entregarnos unas llaves maleables a las noches, limbos, abismos y soles lejanos. En el hastiado refugio de lo real, en apariencia indestructible, de golpe, rompen a florecer las fisuras como patas de arañas, mientras que, asombrados, nos damos cuenta de que los relojes no se derriten, ni el creador, siquiera, pretende eternizar el instante. Al contrario, en las ruinas de lo que fue lo real nuestro, incluso la muerte deja de estar segura de ser inmortal, imperecedera. Leer el lienzo, separar los párpados es dar nuestro consentimiento a la imagen para que nos aguijonee, arrastre, fascine. El pintor-araña acecha detrás de los hilos relucientes, deja entreabierta la puerta por la que rezuman mares rojos y luces sobrenaturales; se filtra el silencio del holandés errante varado y el canto de la ballena voladora; sopla el viento gris y calla la nieve. La experiencia sensorial deviene una llave más, esta vez, nos abre para reconstruir un diálogo olvidado, devolver los pasos perdidos a las selvas y paisajes intuidos, añorados y temidos. Fascinados, de rodillas, solos y diminutos nos encogemos en aquel mundo tan antiguo como distópico, donde la pulsión oblicua que nos atraviesa sin anestesia alguna certifica su veracidad. La araña es un animal sabio y honesto, tiende puentes pastosos al verdor que llevamos dentro. Y este verdor, como aprendimos con la araña, para ser verdadero, jamás puede ser solamente de color verde.

Cuadros de Pepe Enguídanos

Dwoje drzwi świata
zostało otwartych:
otwartych przez ciebie
w mroku.
Słyszymy je jak uderzają i uderzają
i niesiemy to co niepewne,
niesiemy zieleń w twoje zawsze.
Epitafium dla François
w «Od progu do progu» (1955)
Paul Celan

Każdy akt odczytywania tekstu niesie ze sobą niebezpieczeństwo wręczając nam rozciągliwe klucze do nocy, czyśćców, przepaści i dalekich słońc. W dusznym schronie rzeczywistości, pozornie niezniszczalnym, zakwita nagle siatka pęknięć cienkich niczym pajęcze nóżki, podczas gdy my, zadziwieni, pojmujemy, że zegary nie ciekną, a twórca nawet nie zamierza utrwalać chwili. Przeciwnie, w ruinach tego czym była nasza rzeczywistość, nawet śmierć przestaje być pewna swojej nieśmiertelności i niezniszczalności. Odczytywanie płótna, rozdzielenie powiek to udzielenie pozwolenia obrazowi, na to by nas ukąsił, porwał, zafascynował. Malarz- pająk czyha za połyskującą nicią i zostawia niedomknięte drzwi przez które sączą się czerwone morza i nadnaturalne światła; przenika szparą cisza okrętu widma osadzonego na mieliźnie i śpiew latającego wieloryba; dmie szary wiatr i milczy śnieg. Bodźce zmysłowe stają się następnym kluczem, tym razem, otwierającym nas na odzyskanie utraconego dialogu, podróż do źródeł czasu w przeczuwane, wytęsknione i napawające grozą puszcze i pejzaże. Porażeni, na kolanach, samotni i malutcy, kurczymy się w tym świecie tak starym jak dystopijnym, gdzie ukośny impuls, który przeszywa nas bez żadnego znieczulenia poświadcza o jego prawdziwości. Pająk, stworzenie mądre i uczciwe, rozwiesza miękkie i soczyste mosty nad zielenią, którą w nas nosimy. A zieleń ta, tak jak nauczyliśmy się od pająka, by być prawdziwa nie może składać się jedynie z tonów zielonych.

Ryszard Krynicki

1943 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Llévame

Llévame a tu sueño.
Que me quede en él.
Que circule en él
hasta que me desvanezca

bajo tus párpados.

Fotografía de Saul Leiter

Weź mnie

Weź mnie do swojego snu.
Niech w nim zostanę.
Niechaj w nim krążę,
póki się nie rozpłynę

pod twoimi powiekami.

Fotografía de Josef Sudek