Has salido al centro de la noche con la cabeza desolada, y has abierto los ojos para sentirte ciego, mientras las ruinas de los vientos te iban destruyendo los labios. Y has entrado con el talón izquierdo en el vacío, donde esperabas ser feliz, o tener paz; mira, percibes todavía, sin piedad, un mayor abandono. Vuelves, por un momento, al adorado Dios que quiso hacer el mundo para ti, y ves su sinrazón, y la piedad que a ti te niegas a Él se la concedes. Ahora has entrado en la dura punta de la estaca del vacío, y lo has hecho por el derecho riñón, con agudo dolor y sin lágrimas. Y así rueda la tarde en esta habitación, que no es de amor, mientras un cuerpo duerme a ti abrazado. Mira cómo la vida es poca muerte, aunque su gesto quiera complacerte, y en la esterilidad abocas el amor, que solo tuyo es, y pudo ser la dicha, y vale en el rincón como un poco de polvo.
Y has regresado de la noche, porque pudiste ver, pues el ángel más torpe, el que no existe, le ha devuelto a tus ojos, con un tizón desnudo, el poder de las aguas, y lloras como el niño que, perdido en el bosque, no quiso haber nacido, y el cuerpo que te abraza, con fingido calor, sigue aún destruyendo tu envejecido cuerpo.
Todas las imágenes ha sido generadas mediante IA (Stable Diffusion)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Doznanie z K.
Wyszedłeś i trafiłeś w oko nocy udręczony szeroko otworzyłeś oczy, by poczuć się ślepym, gdy ruiny wiatrów powoli zdzierały ci wargi. A lewą piętą wdepnąłeś w pustkę, tam, gdzie miałeś znaleźć szczęście lub spokój; Spójrz, wciąż dostrzegasz, bezlitosne, jeszcze więcej opuszczenia. Wracasz, na chwilę, do uwielbianego Boga, chciał stworzyć świat dla ciebie, a widzisz tylko jego nierozsądek, litością, której odmawiasz sobie, obdarzasz Jego. Teraz wszedłeś na twardy szpic kołka pustki, i zrobiłeś to prawą nerką, boleśnie i bez łez. I tak wieczór toczy się w tym pokoju, bez miłości podczas gdy jakieś ciało śpi w twoich ramionach. Przyjrzyj się w jaki sposób życie to błaha śmierć, choć swym gestem chciałoby ci dogodzić, i sterylnie przelewasz miłość, która jest tylko twoja, a mogła być szczęściem, zaś warta jest w ukryciu tyle, co pyłek kurzu.
Wróciłeś z jądra nocy, bo mogłeś widzieć, wtedy, najbardziej nieudolny anioł, ten, który nie istnieje, nagą klingą przywrócił twoim oczom moc płynącej wody, i płaczesz jak dziecko, które, zgubiwszy się w lesie, nie chciało się urodzić, a ciało obejmujące cię z udawanym żarem, wciąż pustoszy twoje stetryczałe ciało.
En aquella mañana de luz azul, en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente. Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol. El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro. Así tuvo lugar el único viaje.
A la tarde volvimos, caídas ya las velas, derramada en las aguas la púrpura extendida de aquel día cansado.
(Ya solo miro el mar por la abierta ventana, y otras velas que parten, matutinas, regresan a la tarde, sin color, fatigadas.)
Me han borrado los años con piedad, y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados, en el puerto celeste. Igual que en la niñez los miro ahora. Son eternos, y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño del mundo que no ha sido. Y allí, me lo dijeron y nunca les creí, habita Dios.
Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli
Tłum. Ada Trzeciakowska
Długa podróż na Wschód
W tamten poranek z niebieskiego światła w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód. I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca. Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem. Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.
Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle, rozlana na wodach rozciągała się purpura znużonego dnia.
(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno, i inne żagle odpływają, poranne, by powrócić wieczorem, wyblakłe, umęczone).
Lata wymazały mnie litościwie, a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy: czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi w błękitnym porcie. Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz. Są wieczne, a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą świata, którego nie było. I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem, mieszka Bóg.
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
El cuarto, oscuro; y la ventana abierta en la noche desnuda del estío. El canto seco de la tierra ciega es de cristal, y lo dicen los grillos; hay un enjambre azul de altas estrellas que no vuelan, y hay unos leves hilos que nuestros ojos unen con belleza. Desde mi ardiente soledad yo miro las sombras de este cuarto, tan espesas, y el campo no visible al que yo aflijo con ese pensamiento del que vela sabiéndose de carne. ¿Algo es mío? Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo de olas negras y sordas. La alegría gobierna, en esos territorios, el vivir. Yo respiro la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca del agua ni del cielo, ni tampoco de aquello que deseo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nokturn
Pokój, ciemny; i okno otwarte na nagą sierpniową noc. Sucha śpiew ślepej ziemi jest ze szkła, świerszcz tak szepcze, jest i wysokich gwiazd rój niebieski który nie potrafi latać, i nikłe nitki które oczy nasze wiążą z pięknem. Z żaru samotności zerkam na cienie w tej izbie, tak gęste, i na niewidoczne pole, które nękam myślą bezsennego i śmiertelnego śtworzenia. Czy coś jest moje? Hen daleko, zbierają się domy, niepewne ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają czarne i głuche fale. Na tym terenie radość rządzi i życie. Oddycham ciemnością tak bardzo moją, me życie nie toczy się blisko ani wody ani nieba, ani też tego, czego bym pragnął.
No la rosa, que existe en el olor, ni el verso que ha entregado, en su milagro, una invisible luz, y se hace el mundo, ni el mar, que es un sólido espacio.
Dime si te destruye mi mirada, tan suave como el aire, posada como el tiempo. ¿Qué añade tu belleza a la belleza? Si tú no hubieras sido, nada sería tú, como el posible Dios es solo uno, y mi mirada (el tiempo) te destruye. Tu belleza es aún más: puede darse a quien mira, y hacerse humilde, y torpe, porque existo. No se puede expresar desde esta vida, pues no hay comparación, nada que signifique lo que es. Si acaso confesarte mi deseo de ser yo tú, y así ofrecerte al fin lo que mereces cuando acercas tus manos a las mías: saber que me mirabas con mis ojos.
Fotograma de Hiroshima Mon Amour de Alain Resnais
Tłum. Ada Trzeciakowska
wspomnienie ludzkiego piękna
Nie róża, która istnieje w zapachu, ani wiersz, który przyniósł, jak cud, niewidzialne światło, i staje się światem, ani morze, które jest litą przestrzenią.
Powiedz mi, czy moje spojrzenie cię niszczy, tak łagodne jak powietrze, opadające jak czas. Co dodaje twoje piękno do piękna? Gdybyś nie istniała, nic nie byłoby tobą, gdyż Bóg możliwy jest tylko jeden, a moje spojrzenie (czas) cię niszczy. Twoje piękno jest czymś więcej: oddaje się temu, kto patrzy, i staje się pokorne, i nieporadne, bo ja istnieję. Nie można go wyrazić w tym życiu, bo nie ma porównania, nic co mogłoby oznaczać to, czym jest. Jeśli już, to wyznałbym moje pragnienie: chciałbym być tobą i ofiarować ci wreszcie to, co tobie należne gdy przysuwasz swoje ręce do moich: świadomość, że patrzyłaś na mnie moimi oczami.
No tuve amor a las palabras; si las usé con desnudez, si sufrí en esa busca, fue por necesidad de no perder la vida, y envejecer con algo de memoria y alguna claridad.
Así uní las palabras para quemar la noche, hacer un falso día hermoso, y pude conocer que era la soledad el centro de este mundo. Y solo atesoré miseria, suspendido el placer para experimentar una desdicha nueva, besé en todos los labios posada la ceniza, y así pude aceptar la cobardía porque era fiel y era digna del hombre.
Hay en mi tosca taza un divino licor que apuro y que renuevo; desasosiega, y es remordimiento; tengo por concubina a la virtud. No tuve amor a las palabras, ¿cómo tener amor a vagos signos cuyo desvelamiento era tan solo despertar la piedad del hombre para consigo mismo? En el aprendizaje del oficio se logran resultados: llegué a saber que era idéntico el peso del acto que resulta de lenta reflexión y el gratuito, y es fácil desprenderse de la vida, o no estimarla, pues es en la desdicha tan valiosa como en la misma dicha.
Debí amar las palabras; por ellas comparé, con cualquier dimensión del mundo externo: el mar, el firmamento, un goce o un dolor que al instante morían; y en ellas alcancé la raíz tenebrosa de la vida. Cree el hombre que nada es superior al hombre mismo: ni la mayor miseria, ni la mayor grandeza de los mundos, pues todo lo contiene su deseo.
Las palabras separan de las cosas la luz que cae en ellas y la cáscara extinta, y recogen los velos de la sombra en la noche y los huecos; mas no supieron separar la lágrima y la risa, pues eran una sola verdad, y valieron igual sonrisa, indiferencia. Todo son gestos, muertes, son residuos.
Mirad el sigiloso ladrón de las palabras, repta en la noche fosca, abre su boca seca, y está mudo.
Jerry Uelsmann (1934-2022, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Dlatego Słowa
Dla Fernando Delgado
Nie żywiłem miłości do słów; jeśli używałem ich otwarcie, jeśli cierpiałem w tym poszukiwaniu, to tylko po to, by nie stracić życia, i zestarzeć się z okruchem pamięci i odrobiną jasności.
Tak złączyłem słowa, by noc spłonęła a dzień nastał piękny i fałszywy i tak dowiedziałem się, że to samotność była ośrodkiem świata. A ja zaś gromadziłem tylko nędzę, zawiesiwszy przyjemność, by doświadczyć nowego nieszczęścia, scałowaływałem ze wszystkich warg osiadły popiół, i tak oto uznałem bojaźń, bo była wierna i godna człowieka.
Chropowaty kubek kryje boski trunek, wychylam go i napełniam ponownie; budzi niepokój i jest wyrzutem sumienia; za konkubinę mam cnotę. Nie żywiłem miłości do słów, jak kochać mgliste znaki których odsłanianie było jedynie budzeniem litości nad samym sobą? Terminując w zawodzie osiąga się rezultaty: zrozumiałem, że taka sama jest waga czynu wynikającego z powolnej refleksji i tego próżnego, i łatwo żyć w oderwaniu od życia, albo go nie szanować, bo w nieszczęściu jest ono równie cenne jak w czasie szczęśliwym.
Powinienem był kochać słowa; przez nie porównywałem, z dowolnym wymiarem świata zewnętrznego: morze, niebieski firmament, rozkosz lub ból, które momentalnie obumierały; i dzięki nim dosięgnąłem tenebrowego korzenia życia. Człowiekowi wydaje się, że nic nie przewyższa samego człowieka: ani największa nędza, ani największa świetność światów, bowiem wszystko to zawiera się w jego pragnieniu.
Słowa oddzielają od rzeczy światło, które na nie pada, i wygasłą skorupę, i zbierają zasłony cienia w nocy i rozpadlinach; lecz nie zdołały oddzielić łez od śmiechu, jedną prawdą będąc, zasługując na ten sam uśmiech, zobojętnienie. Wszystko to puste gesty, śmierci, marne resztki.
Spójrzcie, jak skrada się złodziej słów, jak pełza w mroku nocy, otwiera swe suche usta, jest niemy.
Dentro de la mortaja de esta casa, en esta noche yerma con tanta soledad, mirando sin nostalgia lo que en mi vida es ido, lo que no pudo ser, esta ruina extensa del pasado, también sin esperanza en lo que ha de venir aún a flagelarme, solo es posible un bien: la aparición del ángel, sus ojos vivos, no sé de qué color, pero de fuego, la paralización ante el rostro hermosísimo. Después oír, saliendo del silencio y en tanta soledad, su voz sin traducción, que es solo un fiel entendimiento sin palabras. Y el ángel hace, cerrándose en mis párpados y cobijado en ellos, su aparición postrera: con su espada de fuego expulsa el mundo hostil, que gira afuera, a oscuras. Y no hay Dios para él, ni para mí.
Zbigniew Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
Anioł wiersza
Do Cesara Simona
W fałdach domu tego całunu, w tę noc jałową od samotności, bez żalu patrzę na to, co życiu mym wygasłe, na to, co być nie mogło, na te rozległe ruiny przeszłości, nie pokładając już nadziei w tym, co dopiero spadnie na mnie i wychłosta pociechą jest mi tylko jedno: objawienie się anioła, jego oczy żywe, nie wiem jakiego koloru, ale z ognia, paraliż przed najpiękniejszym obliczem. To, że usłyszę, tryskający z ciszy i na samotność zdany, głos jego bez tłumaczenia, wierne pojmowanie bez słów. A wtedy anioł, powiekami mymi oddzielony i nimi okryty, ukazuje się: ognistym mieczem wypędza świat wrogi, co wiruje poza mną, w ciemnościach. I nie będzie Boga dla mnie, ani dla niego.
He de entrar en la luz que está ciega, en donde la ignorancia borrará el conocer. No habrá respuesta nunca. Afuera ha de seguir la luz del sol que da goce y tortura a los humanos, viviendo en la pregunta que ahora mismo, porque en la luz no ciega habito todavía, dirijo al mundo amado.
He de entrar en la Luz, esa luz ciega, y estoy aquí, llenos de amor los ojos, mendigando qué soy, por qué, como si fuese un dios, el sol es mío.
Foto propia
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nim zanurzę się w świetle
Muszę zanurzyć się w świetle, co oślepło, gdzie ignorancja unicestwia wiedzę. Nie poznam nigdy żadnej odpowiedzi. Na zewnątrz trwać musi słońce i jego światło, źródło radości i tortur dla ludzi, gdy zadaję pytania, które teraz, bo w nieoślepłym świetle ciągle żyję, kieruję do ukochanego świata.
Muszę zanurzyć się w świetle, tym oślepłem światło, a nadal tutaj, przepełnione miłością oczy, żebrzą o odpowiedź czym jestem, dlaczego, jakbym był bogiem, słońce jest moje.
Y cómo he madurado. Bajo esta luz ya muerta soy el otoño. Hay una luz, que es frío, negra, negro.
Aguardaban mis ojos aquí que el cielo fuera brasa y siempre aparecían los astros, puros, vivos, en el mismo lugar (y antes que el hombre fuera y que fuese la flor y el ave), con la exacta hermosura de lo eterno nacido. Nada importaba entonces pasar. La luz permanecía y era eterna. La juventud del mundo, su gozoso latido, daba en sí testimonio de mi vida. ¿Quién podría apagar las llamas de mis ojos? Destellaba el vivir, y yo testimoniaba la existencia.
Ahora miro este cielo y veo que su luz también ha envejecido. Los astros no eran jóvenes. Ni eternos. Y no he testificado, con mi vivir, ninguna permanencia. El Espíritu negro me dará su cobijo, y el Espíritu blanco, naciendo de él, conocerá la esencia de la Luz, su Inexistencia.
Christine Ellger
Tłum. Ada Trzeciakowska
rezygnacja świadka
Jakże dojrzałem. W tym martwym już świetle jestem jesienią. Jest jakieś światło, która jest zimna, czarne, czarna.
Czekały tu moje oczy, aż niebo stanie się żarem i zawsze pojawiały się gwiazdy, czyste, żywe, w tym samym miejscu (i zanim człowiek nastał i nastał ptak i kwiat), z ścisłym pięknem tego co narodzone na wieki. Wtedy przemijanie nie miało znaczenia. Światło trwało i było wieczne. Młodość świata, jego radosne tętno, samo w sobie było świadectwem mojego życia. Któż mógłby zgasić płomienie moich oczu? Życie pobłyskiwało, i stałem się świadectwem istnienia.
Teraz patrzę na to niebo i widzę, że jego światło też się zestarzało. Gwiazdy nie były młode. Ani wieczne. A ja nie dałem świadectwa, moim życiem, żadnemu trwaniu. Czarny Duch udzieli mi schronienia, a biały Duch, mający w nim początek, pozna istotę Światła, jego Nieistnienia.
En un sitio tan quieto, de soledad y de agua, por dejar su fatiga más ligera, el nadador parado mira el cielo cayéndole en el pecho. Le llegan muy lejanas las voces de la orilla, el cristal de los niños en la inmensa alegría de estas aguas Maternas, en esa plenitud mojada de la Vida. Y en el oído diestro acoge la anchura de un silencio más hondo que los aires, unas aguas tristísimas, hostiles. Es en ese lugar, que no tiene destino porque no tiene límites, en donde nadará, sin aire y sal, su cuerpo las aguas desoladas, frías, negras.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Pływak
w ostoi spokoju, z samotności i wody, chcąc pozbyć się najlżejszej choć fatygi zatrzymawszy się pływak patrzy w niebo opadające mu na piersi. Głosy do niego z brzegu dochodzą dalekie, kryształ od dzieci w niezmierzonej radości wód Matczynych, w mokrej pełni Życia. A w prawym uchu gości rozległość ciszy głębszej niż wiatry, wody przesmutne i złowrogie. W miejscu tym pozbawionym przeznaczenia, bo granic nie zna, gdzie będzie płynąć, bez soli i powietrza, jego ciało wody posępne są, czarne i zimne.
En este vaso de ginebra bebo los tapiados minutos de la noche, la aridez de la música, y el ácido deseo de la carne. Sólo existe, donde el hielo se ausenta, cristalino licor y miedo de la soledad. Esta noche no habrá la mercenaria compañía, ni gestos de aparente calor en un tibio deseo. Lejos está mi casa hoy, llegaré a ella en la desierta luz de madrugada, desnudaré mi cuerpo, y en las sombras he de yacer con el estéril tiempo.
Vuelve la hora feliz. Y es que no hay nada sino la luz que cae en la ciudad antes de irse la tarde, el silencio en la casa y, sin pasado ni tampoco futuro, yo. Mi carne, que ha vivido en el tiempo y lo sabe en cenizas, no ha ardido aún hasta la consunción de la propia ceniza, y estoy en paz con todo lo que olvido y agradezco olvidar. En paz también con todo lo que amé y que quiero olvidado.
Volvió la hora feliz. Que arribe al menos al puerto iluminado de la noche.
Fotografía propia
Trad. Ada Trzeciakowska
Z kim będę się kochać
Z tej szklanki ginu sączę odgrodzone murem minuty nocy, jałowość muzyki i cierpkie pragnienie ciała. Istnieje tylko tam, gdzie lód się cofa, krystaliczny trunek i lęk przed samotnością. Tej nocy zabraknie najemnej kompanii, żadnych gestów pozornego. gorąca w ledwie letnim pragnieniu. Daleko stąd dziś mój dom, dotrę do niego w niezamieszkałym świetle wczesnego poranka, Rozbiorę moje ciało, i pośród cieni będę leżał u boku niepłodnego czasu.
Powraca szczęśliwa godzina. I nie ma nic prócz światła padającego na miasto nim minie wieczór, cisza w domu i, bez przeszłości ani przyszłości, ja. Moje ciało, które żyło w czasie i wie to stawszy się popiołem, choć ogień nie zdołał strawić jeszcze popiołu, i żyję w zgodzie ze wszystkim co zapominam, wdzięczny za to, że zapominam. W zgodzie także ze wszystkim, co kochałem i co chcę by zostało zapomniane.
Powróciła szczęśliwa godzina. Obym dotarł przynajmniej do oświetlonego portu nocy.
¿Qué sucede en los pinos, las palmeras? He leído el poema de un amigo y se han puesto a cantar todos los pájaros. Lo leía en voz alta y ellos sonaban con cantos de otros siglos. Hay también flores que llenan la terraza bajo el azul: míralas vivas, son rojas y son ácidas. Un poema que suena como un pájaro y es también flor. Nunca vi una mañana (que cantara, que oliera) con tanta luz.
Fotografías propias
Trad. Ada Trzeciakowska
Anomalia o poranku
Co się dzieje wśród sosen, wśród palm? Przeczytałem wiersz przyjaciela i wszystkie ptaki buchnęły śpiewem. Czytałem go na głos a one wyśpiewywały pieśni z dawnych wieków. Są też kwiaty, obsypują taras po sam błękit: spójrz, są żywe, czerwone i kwaśne. Wiersz, który brzmi jak ptak i jest kwiatem. Nigdy nie widziałem poranka (który śpiewałby, które pachniałby) takim światłem.
La poesía y la duda se necesitan recíprocamente, coexisten como el roble y la hiedra, el perro y el gato. Pero su unión no es ni armónica ni simétrica. La poesía necesita la duda mucho más que la duda a la poesía. Gracias a la duda la poesía se purifica de la insinceridad retórica, de la palabrería, de la falsedad, de la logorrea juvenil y de la euforia vacía (que no de la verdadera). Sin la mirada severa de la duda, la poesía—sobre todo en nuestros tiempos lóbregos —podría degenerar en una canción sentimental, un canto exaltado pero estulto o una alabanza irreflexiva de cualquier forma del mundo. Con la duda no pasa lo mismo. La duda rehúye la compañía de la poesía; la poesía es para ella un adversario peligroso. Diré más: una amenaza mortal. La poesía, incluso la trágica y oscura, siempre se eleva por encima de la duda y la aniquila, le quita la razón de ser. La duda enriquece y dramatiza la poesía, pero la poesía anula la duda o por lo menos la debilita tanto que los escépticos pierden la cabeza y cierran la boca o bien se convierten en artistas. La duda es más inteligente que la poesía, ya que nos dice algo malicioso sobre el mundo, algo que sabíamos desde siempre, pero que no queríamos ver; pero la poesía excede los límites de la inteligencia, señalándonos lo que no podemos saber. La duda es narcisista: lo contemplamos todo críticamente, incluso a nosotros mismos, y tal vez nos sintamos aliviados. En cambio, la poesía da muestras de confianza en el mundo, nos saca con fuerza de la escafandra demasiado estrecha del yo, cree en la posibilidad de que la belleza exista y en su dimensión trágica. La controversia entre la poesía y la duda no tiene nada que ver con el debate superficial entre el optimismo y el pesimismo. El gran drama del siglo XX creó dos tipos de mentalidad: la resignada y la inquisidora. La duda es la poesía de los resignados. En cambio, la poesía es una búsqueda y un interminable peregrinaje. La duda es un túnel; la poesía, una espiral. El gesto preferido de la duda es el de cerrar, y el de la poesía, el de abrir. La poesía ríe y llora; la duda ironiza. La duda es la embajadora plenipotenciaria de la muerte y su sombra más larga y más graciosa; la poesía corre hacia un fin desconocido. Por qué uno elige la poesía y otro la duda no lo sabemos y no lo sabremos jamás. No sabemos por qué uno nace Cioran y otro Milosz.
en Defensa del fervor
Poezja i wątpienie
Poezja i wątpienie potrzebują siebie nawzajem, współżyją ze sobą jak dąb i bluszcz, jak pies i kot. Ale ich związek nie jest ani harmonijny, ani symetryczny. Poezja potrzebuje wątpliwości dużo bardziej niż wątpliwość poezji. Dzięki wątpieniu poezja oczyszcza się – z retorycznej nieszczerości, z gadulstwa, z fałszu, z młodzieńczego rozgadania, z pustej euforii (nie z euforii prawdziwej). Pozbawiona surowego spojrzenia wątpliwości poezja – zwłaszcza w naszych ciemnych czasach – mogłaby się łatwo wyrodzić w sentymentalną piosenkę, w egzaltowaną ale niemądrą pień, w bezmyślną pochwałę każdej postaci świata. Inaczej z wątpliwością: ucieka ona od towarzystwa poezji; poezja jest dla niej groźnym przeciwnikiem, ba, więcej, śmiertelnym zagrożeniem. Poezja, nawet tragiczna, ciemna, zawsze wyrasta ponad wątpliwość, unicestwia ją, odbiera jej rację bytu. Wątpienie wzbogaca i udramatycznia poezję, ale poezja likwiduje wątpliwość – albo przynajmniej osłabia ją tak bardzo, że sceptycy tracą głowę i milkną, lub też zamieniają się w artystów. Wątpliwość jest inteligentniejsza od poezji, jako że mówi nam o świecie coś złośliwego, coś, co zawsze wiedzieliśmy, lecz ukrywaliśmy przed sobą; poezja jednak przekracza inteligencję, wskazując na to, czego nie możemy wiedzieć. Wątpliwość jest narcystyczna: patrzymy na wszystko, także na nas samych, krytycznie – być może przynosi nam to ulgę. Poezja natomiast okazuje zaufanie światu, wyrywa nas z ciasnego skafandra naszego ja, wierzy w możliwość istnienia piękna i w jego tragiczność. Spór poezji z wątpliwością nie ma nic wspólnego z płytką debatą optymizmu i pesymizmu. Wielki dramat XX wieku sprawił, że mamy obecnie do czynienia z dwoma rodzajami umysłów: z umysłem zrezygnowanym i z umysłem poszukującym. Wątpliwość jest poezją zrezygnowanych. Poezja natomiast jest poszukiwaniem, wędrówką bez końca. Wątpliwość jest tunelem, poezja – spiralą. Ulubionym gestem wątpliwości jest zamykanie, poezji -. otwieranie. Poezja śmieje się i płacze, Wątpliwość ironizuje. Wątpliwość jest ambasadorem pełnomocnym śmierci, najdłuższym i najdowcipniejszym jej cieniem; poezja biegnie w stronę nieznanego celu. Dlaczego kto wybiera poezję, a kto inny – wątpliwość, tego nie wiemy i nie będziemy wiedzieli. Nie wiemy, dlaczego kto jest Cioranem, a kto Miłoszem
Esos gruñidos que los hombres usan al cruzarse con una mujer en la calle o en la escalera del subte
para decirle que es hembra y que su carne lo reconoce,
¿son una especie de melodía, un canto algo feo, cantado por un pájaro de lengua partida
pero lanzados en pos de música?
¿O son rugidos asfixiados de un sordomudo atrapado en un edificio que lentamente se llena de humo?
Ambos, tal vez.
Esos hombres por lo general no parecen ser capaces de hacer más que gemir, sin embargo, una mujer, a pesar de sí misma,
sabe que le rinden homenaje: si careciera de toda gracia pasarían en silencio: entonces no es sólo para decirle que ella es un cálido agujero. Es una palabra
en lengua-pena, nada que ver con lo primitivo o una lengua-prima; una lengua magullada, contagiada, precipitada
hacia la decrepitud. Ella quisiera deshacerse del homenaje, dis- gustada, y no puede,
sigue zumbando en sus oídos, cambia el ritmo de su andar, los afiches rotos en un pasillo vacío
le hacen eco, rechinan con el estertor del tren que arriba. Su pulso reticente
se acelera, pero bajan de velocidad los vagones y se sacuden al detenerse mientras su comprensión
sigue traduciendo: «vida tras vida tras otra vida pasa
sin poesía, sin decoro, sin amor.»
Tłum. Czesław Miłosz
Głuchoniemi
Te chrząknięcia mężczyzn kiedy mijają kobietę na ulicy albo przy wejściu do metra.
mające jej powiedzieć, że pleć jej żeńska, i że ich ciało wic o tym,
czy są rodzajem melodii, brzydką pieśnią śpiewaną przez ptaka z rozciętym językiem,
choć miała być muzyką?
Albo stłumionym rykiem głuchoniemych zamkniętych w budynku, ktory wypełnia się dymem?
Pewnie i jedno i drugie.
Zdaje się, że tak chrząkać to wszystko, co mogą zrobić, ale kobieta, wbrew sobie
wie, że to wyraz hołdu, gdyby nie to, że ma wdzięk minęliby ją milcząc.
Bo jednak nie tylko jej mówią, że jest ciepłą dziurką. To pomruk żalu, nic prymitywna mowa jaskini. Język pokorny, pobity, niezdarny,
w rozkładzie. Ona chciałaby odrzucić ten hołd, który ją brzydzi i nie może.
Idzie, a to brzęczy jej w uchu, zmienia rytm jej kroków. Podarte plakaty w dudniących korytarzach
powtarzają to, i to zgrzyta, dygoce kiedy nadjeżdża pociąg. Nagle jej puls
przyśpiesza, ale wagony zwalniają i już przystanek, kiedy jej zrozumienie
tłumaczy ten dźwięk na słowa: życie, jedno po drugim, mija
bez poezji, bez urody, bez miłości.
Robert Doisneau, Le Muguet du Métro, 1953.
The mutes
Those groans men use passing a woman on the street or on the steps of the subway
to tell her she is a female and their flesh knows it,
are they a sort of tune, an ugly enough song, sung by a bird with a slit tongue
but meant for music?
Or are they the muffled roaring of deafmutes trapped in a building that is slowly filling with smoke?
Perhaps both.
Such men most often look as if groan were all they could do, yet a woman, in spite of herself,
knows it’s a tribute: if she were lacking all grace they’d pass her in silence:
so it’s not only to say she’s a warm hole. It’s a word
in grief-language, nothing to do with primitive, not an ur-language; language stricken, sickened, cast down
in decrepitude. She wants to throw the tribute away, dis- gusted, and can’t,
it goes on buzzing in her ear, it changes the pace of her walk, the torn posters in echoing corridors
spell it out, it quakes and gnashes as the train comes in. Her pulse sullenly
had picked up speed, but the cars slow down and jar to a stop while her understanding
keeps on translating: ‘Life after life after life goes by
without poetry, without seemliness, without love.’
Cuando estaba aprendiendo a leer, me imaginaba que los puentes tenían algo que ver con los pájaros y con lo que parecían ser jaulas, pero yo sabía que no eran, debió haber sido otoño cuando la luz polvorienta destellaba desde los cables del tranvía y esos lugares anaranjados se incendiaban en las imágenes De hecho ahora es otoño días claros no lejos del mar con un viento leve que husmea el pasto seco que ayer era verde el maíz vacío parado temblando y un plumón de flores fantasma velando los campos anónimos y en todas partes hay colores de los que no puedo apartar la vista, rojos incluso los arroyos anchos el rojo es la estación de los pájaros que migran que vuelan de noche sintiendo cómo gira la tierra abajo y yo me desperté en la ciudad al oír las notas del canto del chorlito una y otra vez antes de dormirme y allí lejos, río abajo resonando en grupo cerca de la costa los puentes más largos abrieron sus delicadas alas.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Echo światła
Kiedy uczyłem się czytać wyobrażałem sobie że mosty łączy coś z ptakami i upodabnia je do klatek choć wiedziałem że nimi nie są to chyba było jesienią pełne pyłu światło rozbłyskiwało nad trakcjami tramwajów i te pomarańczowe miejsca płonęły na obrazach teraz w rzeczy samej jest jesień jasne dni w pobliżu morze lekki wiatr węszy nad suchymi trawami zielonymi wczoraj pusta kukurydza stoi trzęsąc się a puch widmowych kwiatów przysłania zapomniane pola i wszędzie barwy od których nie mogę oderwać oczu, czerwień nawet na szerokich strumieniach czerwień jest porą odlatujących ptaków lecących nocą czujących obracającą się ziemię pod sobą i obudziłem się w mieście słysząc śpiewy sieweczki raz za razem zanim zasnąłem a tam w oddali nad rzeką gromadząc się razem odbijając się przy brzegu najdłuższe mosty rozpostarły swoje smukłe skrzydła.
Echoing light
When I was beginning to read I imagined that bridges had something to do with birds and with what seemed to be cages but I knew that they were not cages it must have been autumn with the dusty light flashing from the streetcar wires and those orange places on fire in the pictures and now indeed it is autumn the clear days not far from the sea with a small wind nosing over dry grass that yesterday was green the empty corn standing trembling and a down of ghost flowers veiling the ignored fields and everywhere the colors I cannot take my eyes from all of them red even the wide streams red it is the season of migrants flying at night feeling the turning earth beneath them and I woke in the city hearing the call notes of the plover then again and again before I slept and here far downriver flocking together echoing close to the shore the longest bridges have opened their slender wings
La desproporción entre la infinitud del mundo y la finitud del ser humano es un motivo grave de desesperación; sin embargo, cuando se la considera con una perspectiva onírica —como en los estados melancólicos— deja de ser torturadora, pues el mundo adquiere una belleza extraña y enfermiza. El sentido profundo de la soledad implica una suspensión del hombre en la vida —un hombre atormentado, en su aislamiento, por el pensamiento de la muerte. Vivir solo significa no pedirle ya nada a la vida, no esperar ya nada de ella. La muerte es la única sorpresa de la soledad. Los grandes solitarios no se aislaron nunca con el fin de prepararse para la vida, sino, por el contrario, para esperar, resignados, su desenlace. Imposible traer de los desiertos y de las grutas un mensaje para la vida. ¿Acaso no condena ésta, en efecto, a todas las religiones cuyos orígenes se sitúan en ellos? ¿No hay acaso en las iluminaciones y las transfiguraciones de los grandes solitarios una visión del final y del hundimiento, opuesta a toda idea de aureola y de resplandor? El significado de la soledad de los melancólicos, mucho menos profunda, llega a adoptar, en ciertos casos, un carácter estético. ¿No se habla de melancolía dulce y voluptuosa? La propia actitud melancólica, por su pasividad y su desapego, ¿no está teñida de esteticismo? La actitud del esteta frente a la vida se caracteriza por una pasividad contemplativa que goza de lo real según las exigencias de la subjetividad, sin normas ni criterios, y que convierte al mundo en un espectáculo al que el ser humano asiste pasivamente. La concepción «espectacular» de la vida elimina lo trágico y las antinomias inmanentes a la existencia, las cuales, una vez reconocidas y experimentadas, nos hacen aprehender, en un doloroso vértigo, el drama del mundo. La experiencia de lo trágico supone una tensión inconcebible para un diletante, pues nuestro ser se implica en ella total y decisivamente, hasta el punto de que cada instante deja de ser una impresión para convertirse en un destino. Presente en todo estado estético, el ensueño no constituye el elemento central de lo trágico. Ahora bien, lo que de estético hay en la melancolía se manifiesta precisamente en la tendencia al ensueño, a la pasividad y al encanto voluptuoso. Sus aspectos multiformes nos impiden, sin embargo, considerar íntegramente la melancolía como un estado estético. ¿Acaso no es muy frecuente en su forma sombría? Pero, ¿qué es, en primer lugar, la melancolía suave? ¿Quién non conoce la extraña sensación de placer que se experimenta en las tardes de verano, cuando nos abandonamos a nuestros sentidos olvidando toda problemática definida y el sentimiento de una eternidad serena procura al alma un sosiego extraordinario? Parece entonces que todas las preocupaciones de este mundo y las incertidumbres espirituales son reducidas al silencio, como ante un espectáculo de una belleza excepcional, cuyos encantos volverían todo problema inútil. Más allá de la agitación, de la confusión y de la efervescencia, un ánimo tranquilo saborea, con una voluptuosidad reservada, todo el esplendor del ambiente. Entre los elementos esenciales de los estados melancólicos figuran la tranquilidad, la ausencia de una intensidad particular, la nostalgia, parte integrante de la melancolía, explica también esa ausencia de intensidad específica. Si a veces la nostalgia persiste, nunca tiene, sin embargo, suficiente intensidad para provocar un sufrimiento profundo.
en Las cimas de la desesperación (1934)
Fotogramas de Melancholia de Lars von Trier
Tłum. Ireneusz Kania
Melancholia
Rozziew między nieskończonością świata a skończonością człowieka jest istotnym powodem rozpaczy. Gdy jednak spoglądamy na tę dysproporcję z perspektywy marzenia, jak to się dzieje w stanach melancholicznych, przestaje ona być torturą, świat bowiem ukazuje się ubrany w dziwne, chorobliwe piękno. Głębokie odczucie samotności prowadzi do zawieszenia człowieka w życiu, w tej zaś izolacji nawiedza go niepokojąca myśl o śmierci. Żyć w osamotnieniu znaczy niczego już nie żądać i nie oczekiwać od życia. Jedyną niespodzianką osamotnienia jest śmierć. Wielcy samotnicy nigdy nie usuwali się ze świata, aby przygotować się do życia, lecz by z rezygnacją i skupieniem znosić wygasanie życia w sobie. Z pustkowi i grot nie mogą wychodzić przesłania dla życia. Czyż wszystkie religie, jakie zrodziły się na pustyniach, nie potępiają życia? I czyż w iluminacjach i transfiguracjach wielkich samotników nie ma apokaliptycznych wizji końca i ruiny? Brak w nich za to aureoli blasku i triumfu. Samotność melancholików ma sens o wiele mniej głęboki; nieraz nosi ona charakter li tylko estetyczny. Czyż nie mówi się o słodkiej melancholii, o melancholii rozkosznej? A czy sama postawa melancholiczna nie ma — skutkiem swej pasywności i dystansu — zabarwienia estetycznego? Postawa estetyczna wobec życia cechuje się kontemplacyjną pasywnością, która, nie kierując się żadną normą ani kryterium, smakuje z życia wszystko to, co najsubiektywniej jej odpowiada. Świat uważany jest za spektakl, człowiek zaś — za widza, przyglądającego się biernie takim czy innym procesom. Koncepcja życia jako widowiska eliminuje tragizm i antynomie przyrodzone istnieniu, które, gdy je uznasz i odczujesz, chwytają cię w bolesny wir dramatu świata. Doświadczenie tragiczności zakłada napięcie tak wielkie, że postawa estetyczna nawet nie potrafi go przeczuć. W tragiczności intensywne uczestnictwo w całej treści naszego bytu nabiera takiej wagi, że każda chwila staje się kwestią przeznaczenia, podczas gdy w przypadku postawy estetycznej jest to tylko kwestia wrażenia. Tragiczność nie zawiera rozmarzenia jako elementu centralnego, bez którego nie może się obejść żaden stan estetyczny. Aspekt estetyczny melancholii przejawia się w tendencji do pasywności, rozmarzenia i rozkosznych zachwyceń. To, że nie można jej utożsamić bez reszty ze stanem estetycznym, wynika z rozmaitości jej aspektów. Czyż nie spotyka się często czarnej melancholii? Ale czym przede wszystkim jest słodka melancholia? Któż z nas nie zna dziwnej przyjemności, jaka owłada nami w letnie popołudnie, gdy pozwalamy się ogarniać doznaniom właściwie bezprzedmiotowym i gdy przenika nas odczucie jakiejś pogodnej wieczności, w której ładzą się i godzą wzajemnie najbardziej nieoczekiwane przeciwieństwa? Jest to tak, jak gdyby wszystkie troski tego świata i wszelkie nasze duchowe rozterki nagle oniemiały wobec urzekająco pięknego widowiska, którego czar pozbawia znaczenia wszelkie problemy. Jesteśmy poza wszelkim zamętem, wzburzeniem i rozpłomienieniem, napawamy się w ukojeniu, acz powściągliwie, wspaniałością przepysznego widoku. Zasadniczym rysem stanów melancholicznych jest spokój, brak jakiegoś specjalnego napięcia. Brak ten tłumaczy się również uczuciem żalu, obecnym w strukturze melancholii. Żal, chociaż może być uporczywy, nigdy nie jest tak intensywny, by wywołać głębokie cierpienie.
W Na szczytach rozpaczy (1934)
Cuadro de Z. Beksiński
Transl. Ilinca Zarifopol-Johnston
Melancholy
The disparity between the world’s infinity and man’s finitude is a serious cause for despair; but when one looks at this disparity in states of melancholy, it ceases to be painful and the world appears endowed with a strange, sickly beauty. Real solitude implies a painful intermission in man’s life, a lonely struggle with the angel of death. To live in solitude means to relinquish all expectations about life. The only surprise in solitude is death. The great solitaries retreated from the world not to prepare themselves for life but, rather, to await with resignation its end. No messages about life ever issue forth from deserts and caves. Haven’t we proscribed all religions that began in the desert? All the illuminations and dreams of the great solitaries reveal an apocalyptic vision of downfall and the end rather than a crown of lights and triumphs. The solitude of the melancholic man is less profound. It even has sometimes an esthetic character. Don’t we talk of sweet melancholy or of voluptuous melancholy? Melancholy is an esthetic mood because of its very passivity. The esthetic attitude toward life is characterized by contemplative passivity, randomly selecting everything that suits its subjectivity. The world is a stage, and man, the spectator, passively watches it. The conception of life as spectacle eliminates its tragic element as well as those antinomies which drag you like a whirlwind into the painful drama of the world. The esthetic experience, where each moment is a matter of impressions, can hardly surmise the great tensions inherent in the experience of the tragic, where each moment is a matter of destiny. Dreaminess, central to all esthetic states, is absent from tragedy. Passivity, dreaminess, and voluptuous enchantment form the esthetic elements of melancholy. Yet, due to its multifarious forms, it is not purely esthetic. Black melancholy is also fairly frequent. But first, what is sweet melancholy? On summer afternoons haven’t you experienced that sensation of strange pleasure when you abandon yourself to the senses without any special thought and when intimations of serene eternity bring an unusual peace to your soul? It is as if all worldly worries and all spiritual doubts grow dumb in front of a display of overwhelming beauty, whose seductions render all questions superfluous. Beyond turmoil and effervescence, a quiet existence enjoys the surrounding splendor with discreet voluptuousness. Calm, the absence of intensity of any kind, is essential to melancholy. Regret, also inherent in melancholy, expands its lack of intensity. But though regret may be persistent, it is never so intense as to cause deep suffering.
En el lago mi hijo es una cuerda atirantada. Hemos nadado juntos hasta que mis pulmones se han abierto y dejado escapar su poco hálito. Lo veo regresar suculento y desnudo desde la orilla en donde espero. La tiniebla escarlata del crepúsculo encapota mi piel abandonada a un húmedo estremecimiento. Cuánto detesto esta rojez de gasa adherida a una honda cortadura. A mi lado, mi hijo está secándose envuelto en esta luz color fresón maduro. Silba Lady Tonight, se tiende soberano sobre el entarimado y remece sus sólidos tobillos en la maraña tosca de las plantas acuáticas. Me habla con mi voz, pero su idioma no es mi lengua muerta, es un desperdigarse suelto, vivaz, sincero lo mismo que un galope de caballo. Soy el padre de un hombre, un hombre grave, meditativo, oculto, que se gobierna con pericia mientras cabe pensar que su mano, ya enorme, clausurará mis párpados como se sella un ataúd de plomo. Su cuerpo se ha acostado bajo la vena cárdena del cielo. Miro su trazo hermoso, la cabellera untada con arcilla de un ocaso granate. El braceó más lejos con mi salud, mi fuerza, mi enconada constancia, y se reclina ufano como un bárbaro después de violentar a sus mujeres. Es la masa engreída que yo amo con el temple del nadador de fondo. Es el rival que aguarda mi ahogamiento con el bravo estupor del aspirante. Ocupa mi lugar porque es su padre joven, prematuro, inconsciente de toda dentellada del tiempo. Disfruto esa codicia de converger conmigo, arriesgada ambición de parecérseme. Miro el milagro de su mocedad. La atmósfera bermeja de la última hora da a su pecho el impulso de un incendio. Ha cerrado los ojos. Silabea sin ganas Love, hate, love. Despreocupado, ajeno. Sólo espera que el púrpura del aire me desintegre. Adoro el esplendor de su avidez.
Foto de Mohamed Nohassi
Tłum. Ada Trzeciakowska
Pływacy
W jeziorze mój syn jest napiętą struną. Pływaliśmy razem aż otwarły się moje płuca i pozwoliły ujść nikłemu tchnieniu. Z brzegu, gdzie czekam patrzę, jak wraca soczysty i nagi. Szkarłatny mrok zmierzchu okrywa płaszczem moją skórę opuszczoną na wilgotnym dreszczu. Jakże nie znoszę tej czerwieni gazy przywartej do głębokiej rany. Tuż obok mój syn wyciera się otulony tym światłem koloru dojrzałej truskawki. Gwiżdże Lady Tonight, kładzie się władczy na deskach i mąci masywnymi kostkami zmierzwioną gmatwaninę wodnych roślin. Mówi do mnie moim głosem, ale jego język nie jest moim martwym językiem, to rozpierzchiwanie się nieokiełznane, rzutkie, szczere niczym koński galop. Jestem ojcem mężczyzny, mężczyzny poważnego, skłonnego do kontemplacji, skrytego, który umiejętnie steruje życiem podczas gdy wypada pomyśleć, że jego dłoń, ogromna już, przysłoni moje powieki tak jak się zamyka ołowianą trumnę. Jego ciało położyło się pod fioletową żyłą nieba. Patrzę na jago piękny zarys, włosy powleczone glinką wiśniowego zmierzchu. Jego rozwarte ramiona dotarły dalej mając moje zdrowie, moją siłę, zażartą wytrwałość, a on rozkłada się teraz jak zaspokojony barbarzyńca po zniewoleniu swoich kobiet. Jest próżną materią, którą kocham z wytrwałością długodystansowego pływaka. Jest rywalem, który czeka aż utonę ze śmiałym zdumieniem aspiranta. Zajmuje moje miejsce, bo jego ojciec jest młody, przedwczesny, nieświadomy działania zęba czasu. Czerpię przyjemność z tej żądzy zbiegnięcia się ze mną, ryzykownej ambicji upodobnienia się do mnie. Spoglądam na cud jego młodzieńczych lat. Bordowa atmosfera ostatniej godziny przelewa na jego pierś podnietę płomieni. Przymknął oczy. Pogwizduje leniwie Love, hate, love. Beztroski, nieznany. Czeka tylko aż purpura powietrza mnie unicestwi. Uwielbiam blask jego zachłanności.
Los había llevado hasta la iglesia. Mujeres afligidas,
criaturas impúberes, paisanos con camisa y sin aperos
por unas horas. Se juntaron al grueso del rebaño.
Arranqué el coche y proseguí. Un despuntar en flor acariciaba
el destello de la carrocería. La luz caía en vetas transversales,
absorbía las cosas y las atesoraba como una laja de ámbar.
Inmadura la fronda, titilaban los sauces
como las campanillas de algún ceremonial.
Cada sombra filtraba un hilo de concordia, devolvía a las formas
el naciente propósito de ser imaginadas.
Se deslizaba el auto lo mismo que un patín rasgando el hielo,
como nuestra cuchilla al afeitarnos.
No estaba Dios, de acuerdo,
pero reconocía la belleza que pudo haber creado,
esa bondad visible de la que vino y pan son también atributo.
Ellos callaban dentro, en la penumbra
de la oración. Mis hijos sacudiendo la cabeza de sueño,
mi esposa preocupándose por el fatal destino de mi espíritu.
Y quizá recibieran la comunión ahora, y solemnes posaran
la santa oblea en su paladar, y acunaran desnudo
y húmedo a Jesús igual que al pez arco iris de su acuario.
No estaba Él, de acuerdo. Nadaba en la saliva
de los niños, en la garganta atribulada de ella.
Fuera brotaba todo bajo una irrebatible claridad.
En el coche elevaba mi inocente plegaria a las alturas,
intuía en su ascenso el esbelto humear de una fogata.
«Quisiera ser eterno
como los dones terrenales», esa
era mi rogativa.
Y el susurro plateado del aire en el ramaje
del fresno, el revolar violento de la tórtola,
el galope del agua perseguida
por un salvaje sol; aquello que encendía
esa rubia mañana del planeta,
podría haberse dado Dios por nombre
sólo una vez, un absoluto instante.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Raz tylko
Zawiozłem ich do kościoła. Przygnębione kobiety, małoletnie istoty, rolnicy w koszulach i bez narzędzi na kilka godzin. Zebrała się cała trzódka. Włączyłem silnik i ruszyłem dalej. Jaśniejący dzień gładził refleksy karoserii. Światło padało poprzecznymi pręgami, chłonęło przedmioty i zatapiało je w sobie jak w bryłkach bursztynu. Wciąż nierozwinięte listki, migotały wierzby jak dzwonki w trakcie ceremonii. Każdym cieniem sączyła się stróżka harmonii, cień zwracał formom rodzącą się intencję bycia wymyślonymi. Auto prześlizgiwało się niczym łyżwa zarysowująca lód, jak nasza żyletka przy goleniu. Boga nie było, zgoda, ale rozpoznawałem piękno, które mógł stworzyć, tę widoczną dobroć, której chleb i wino są również atrybutami. Wewnątrz oni zaś milczeli, w półmroku modlitwy. Moje dzieci potrząsające głowami by odpędzić sen, moja żona zamartwiająca się fatalnym końcem mojej duszy. Zapewne właśnie przystępowali do komunii, uroczyści, zatrzymywali opłatek święty na podniebieniu, kołysząc do snu Jezuska nagiego i wilgotnego niczym tęczową rybkę z ich akwarium. Nie było Go, zgoda. Pływał w ślinie dzieci, w jej strapionym gardle. Na zewnątrz wszystko rozkwitało zalane niebywałą jasnością. W samochodzie zanosiłem na wysokości moje niewinne błagania, i wyczuwałem w ich wznoszeniu smukłe tlicie się ogniska. „Chciałbym być wieczny jak ziemskie talenty”, taka była moja modlitwa. I rozsrebrzonemu szelestowi powietrza wśród gałęzi jesionu, gwałtownemu trzepotowi skrzydeł turkawki, galopowi prześladowanej przez słońce wody; temu co wzniecało ten płowy poranek planety, można byłoby dać Bóg na imię ale raz tylko, w absolutnej chwili.