Uno corría con la nariz junto al suelo, una sombra oxidada ni cazando ni jugando.
Uno se paró, se sentó, se tumbó y volvió a pararse.
Uno no se movió nada, Solamente ladeó un poco la cabeza cuando caminamos.
Finalmente nos acercamos demasiado y desaparecieron. El bosque los acogió como si nunca hubieran existido.
Ojalá se me hubiera ocurrido apoyar la cara en la hierba.
Pero seguimos caminando, hablando como extraños cuando se hacen amigos.
Hay cada vez más cosas que no cuento a nadie, ni a extraños ni a amores. Es algo que se desliza en el corazón sin prisa, como si nunca hubiera existido.
Y sin embargo, algo ha cambiado entre los árboles,
Algo me mira de entre las ramas y me conoce por quien soy.
Se agrandaban las puertas. Yo gigante, con el recuerdo de mi olvido dentro, atravesaba las estancias, golpeando las paredes sordas.
¡Qué collar interior en mi garganta de palabras en germen, de lamentos que no podían salir, que se estorbaban en su gran muchedumbre!
¡Cuánto tiempo de olvido incomprensible! Siempre ella en su ventana. Su ventana entre dos nubes -una y ella- siempre.
Y yo distante, agigantado, loco, con el recuerdo de mi olvido dentro, pesándome en el alma su naufragio, agarrándose, hundiéndome, en un espeso mar de cielos grises.
Collage propio
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wspomnienie zapomnienia
Drzwi stawały się coraz większe. Olbrzymi ja, ze wspomnieniem zapomnienia w sercu, przemierzałem pomieszczenia, uderzając w głuche ściany.
Cóż za wewnętrzny naszyjnik noszę w gardle ze słów w zarodku, ze skarg nie mogących się wydostać, blokujących się w tak licznej gromadzie!
Ileż to czasu niepojętego zapomnienia! Zawsze ona w swoim oknie. Oknie między dwiema chmurami -Jedna i ona- zawsze.
A ja, daleki, wyolbrzymiony, obłąkany, ze wspomnieniem zapomnienia w sercu, z duszą, której ciąży jej zatonięcie, gdy czepia się kurczowo, a ja tonę, w gęstym morzu szarego nieba.
Una chica está sentada en un cuarto negro. Es tan blanca que de los árboles se han caído las ciruelas. Vientos helados arrastran a los gansos hacia su cabello. El cuarto es negro pero los gansos deambulan por allí, irrumpiendo en su mente y cerrando el cuarto en su propio secreto negro. No está sola, porque llega el sonido de cien alas batiendo, y de la fruta que fermenta en la oscuridad de la tierra el olor a tiempo que pasa.
Una chica está sentada en un cuarto irreal peinando su irreal cabello. El batir de las alas de los gansos ha arrancado las ciruelas de los árboles fuera, y el viento las ha congelado todas para retener a la chica en el cuarto negro allí, peinando su irreal cabello invernal.
Una chica está sentada en un cuadro con el fondo negro y peina su cabello. Es tan blanca que el viento ha arrancado las ciruelas y esparcido los gansos. Ha llegado el invierno. El ruido del batir de alas es tan fuerte que no oigo nada solamente me quedo mirando desde el cuadro y sigo peinando mi irreal cabello negro.
Tłum. Ada Trzeciakowska
obrazek dziewczyny wykonany w czerni i bieli
W czarnym pokoju siedzi dziewczyna. Jest taka jasna, że śliwki pospadały z drzew na zewnątrz. Lodowaty wiatr wplata gęsi w jej włosy. Pokój jest czarny ale gęsi po nim błądzą, wdzierając się do jej głowy i zamykając pokój w swej własnej czarnej tajemnicy. Nie jest sama, dochodzi tam dźwięk stu trzepoczących skrzydeł, a z owoców gnijących w ciemności ziemi zapach przemijającego czasu.
Dziewczyna siedzi w nierealnym pokoju czesząc swoje nierealne włosy. Trzepoczące skrzydła gęsi zerwały śliwki z drzew na zewnątrz, a wiatr wszystkie je zamroził by zatrzymać dziewczynę w czarnym pokoju gdy tak czesze swoje nierealne, zimowe włosy.
Dziewczyna siedzi na obrazie z tłem pokrytym czarną farbą i czesze swoje włosy. Jest tak jasna, że wiatr zerwał śliwki i rozproszył gęsi. Nadeszła zima. Dźwięk trzepoczących skrzydeł jest tak głośny, że nie słyszę nic tylko wyglądam z obrazu i czeszę dalej moje czarne nierealne włosy.
picture of a girl drawn in black and white
A girl sits in a black room. She is so fair the plums have fallen off the trees outside. Icy winds blow geese into her hair. The room is black but geese are wandering there, breaking into her mind and closing the room off into its own black secret. She is not alone, for there is the sound of a hundred flapping wings, and from fruit rotting in the dark earth the smell of passing time.
A girl sits in an unreal room combing her unreal hair. The flapping wings of geese have broken plums from the trees outside, and the wind has frozen them all to keep the girl in the black room there, combing her unreal wintry hair.
A girl sits in a picture with the background painted solid black and combs her hair. She is so fair the wind has broken plums and scattered geese. Winter has come. The sound of flapping wings is so loud I hear nothing but most only stare out of the picture and continue combing my black unreal hair.
Recuerda el invierno: carboneros caían como carámbanos sus cuerpos se rompían en mil piezas se quebraban sus plumas de cristal sentíamos que el sol era una casualidad tal vez graznábamos muerta está la materia clara y la oscura al contrario queríamos que se apiadara de los pájaros carpinteros muertos que se apretaron contra el espino prunifolio:
¿vas a decir algo sobre el tiempo una palabra al menos?
o recuerda la muerte en invierno: la primera vez en enero cuando nos perdimos en la nieve negra y purísima muertos navegábamos en témpanos en trineos de dos en dos de tres en tres de una orilla sin orilla pienso en ello todos los días porque tal vez sea Dios la materia oscura y tal vez sea bueno lo que supondría una cosa más preciosa en el mundo: ¿brincos de elefantillos?
dime algo sobre el tiempo di una palabra al menos
o recuerda la noche en verano: lo escasa que parecía junto a hogueras que acerezadas se estaban extinguiendo alrededor del alba que amanecía blanquecina cuando espoleaba el látigo de los días vividos contigo no entiendo nada de ellos -ni la vida ni la muerte con más exactitud: la vidamuerte la inmateria de las horas- si tú las entiendes conocerás la impotencia de los poemas:
¿vas a decir algo sobre el tiempo una palabra buena al menos?
de «100 poemas de Ucrania y Polonia» (Instituto de Literatura de Polonia y Editorial Austeria, 2022)
Fotografías de Arno Rafael Minkkinen
Dzień po świętach
Przypomnij zimę: sikorki spadały jak sople na tysiąc kawałków tłukły się ich ciałka szklane pióra pękały czuliśmy że słońce może być przypadkiem krakaliśmy martwa jest jasna materia ta ciemna na odwrót chcieliśmy żeby współczuła zamarłym dzięciołom które się wtuliły w śliwolistny głóg –
powiesz coś o czasie zdradzisz chociaż słowo?
lub przypomnij śmierć w zimie: pierwszy w styczniu raz gdy się zgubiliśmy w czystym czarnym śniegu zmarli płynęliśmy na sankach na krach we dwójkę we trójkę do brzegu bez brzegów myślę o tym codziennie bo może jest Bogiem ciemna materia i dobrym to by oznaczało coś ładnego w świecie – błotne harce słoniąt?
zdradź mi coś o czasie powiedz jedno słowo
lub przypomnij noc latem: jak było jej mało przy ogniskach które gasły na wiśniowo naokoło świtu wschodzącego biało gdy szło w ruch wędzisko dni przeżytych z tobą nic z nich nie rozumiem – życia ani śmierci ściślej: życiaśmierci niematerii godzin jeśli ty rozumiesz znasz bezradność wierszy –
Y los días y las horas en esta ciudad me circundan como el negro círculo de un estanque sobre cuya lisa superficie la muda y afiebrada rama de mi vida consigue, a veces, oscilar…
A dni i godziny w tym mieście otaczają mnie jak czarny krąg stawu, na którego gładkim lustrze niemej i trawionej gorączką gałęzi mego życia udaje się, czasem, rozkołysać…
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
Penetro en otras vidas. Llevo días leyendo, pero ahora alzo los ojos porque me doy cuenta de que apenas sé nada de quien escribió el libro. Me avergüenza no conocer más que su lucidez. Toda supervivencia es esta especie de conversación silenciosa y sin tiempo. Es algo aterrador y ocurre en el abismo de la mente, un frío cielo azul en el que el amor es la única forma de posteridad.
Zagłębiam się w inne życia. Czytam od wielu dni, lecz teraz podnoszę wzrok, uświadomiwszy sobie że nie wiem nic o tym, kto napisał tę książkę. Wstyd, że znana jest mi ledwie jasność jego umysłu. Sztuką przetrwania jest ten rodzaj rozmowy milczącej i ponad czasem. Budzi grozę a rozgrywa się w czeluściach mego umysłu, zimnym błękitnym niebie, gdzie miłość jest jedyną formą pośmiertnej sławy.
Corrientes de polvo detrás de la ciudad. Polvo y maizales, como si se hubiera estrellado aquí una sonda espacial y de ella cayeran moradas figuras, discos, sillones tirados en la hierba. aquí entendí lo que quería decir la provincia, este espasmo indiferente ante la inmensidad. el viento: sombra de un hombre que se inclina solitario sobre una caja de ajedrez magnético. se acabaron los días en que corríamos al cementerio, para alimentar a las abejas (creíamos que se nutrían con aplausos y canto – comida, que los muertos no lograron llevarse), o tal vez no fue así, eso es todo. tal vez inventé los nombres y las fechas, abrí un sueño que no era mío. en vano. tal vez las abejas son una especie de mal del aire, y los muertos —niños que comen canto—
strumienie pyłu za miasteczkiem. Pył i pola kukurydziane, jakby rozbiła się tutaj kosmiczna sonda i z niej wypadły fioletowe figury, tarcze, fotele leżące w trawie. tu zrozumiałem, co znaczy prowincja, ten obojętny spazm wobec bezkresu. wiatr — cień mężczyzny schylony samotnie nad skrzynką magnetycznych szachów. nie ma już dni, gdy biegaliśmy na cmentarz, żeby karmić pszczoły (myśleliśmy, że jedzą klaskanie i śpiew – pokarm, którego zmarli nie zdążyli zabrać), a może to było nie tak, to wszystko. może zmyśliłem imiona i daty, otworzyłem sen nie mój. na darmo. może pszczoły to rodzaj choroby powietrza, umarli — dzieci, które jedzą śpiew
¿Qué mundo se abría en esa canción que, según el presentimiento de su conciencia, debía ser un mundo de amor prohibido? Era la muerte. (“La montaña mágica” Thomas Mann)
es sólo la muerte, madre no hay otro amor;
pues no has claudicado y has persistido en un cuarto vacío y frío pues no has buscado brazos desconocidos de noche y más de una recuerda tus pasos perdidos de pared a pared has golpeado el cielo con los puños lo golpeaste con una llave pero Dios te la quitó así que rezaste, tocaba «Der Lindenbaum”* como si Pollini estuviera gritando sobre las ciudades y las personas que caminan por un oscuro arco iris al borde de la tumba;
hermosa sobre el piano la frente golpeó contra la tapa. Y qué más un gong. El último movimiento de la mano
Jakiż to świat kryl się poza nią, który w jego poczuciu był krajem wzbronionej miłości? Była to śmierć. (Tomasz Mann – „Czarodziejska góra”)
to tylko śmierć, mamo innej miłości nie ma;
boś się nie ugiął i trwał w pustym i zimnym pokoju boś nie szukał obcych ramion w nocy niejedna noc twe głuche kroki pamięta od ściany do ściany tłukłeś pięściami w niebo biłeś w nie kluczem lecz Bóg zabrał ci klucz więc się modliłeś, tak „Der Lindenbaum” grała jakby Pollini krzyczał o miastach i ludziach idących ciemną tęczą skrajem grobu;
piękna nad fortepianem czoło uderzyło o wieko. Cóż jeszcze gong. Ostatnie drgnienie dłoni
Donde el agua se espesa, una palabra que se queda en los labios es un hilo de nieve.
Donde la voz se pierde está el secreto de las manos del frío, de todas las pequeñas hojas cristalizadas.
Una estrella oscilante se detiene para la intimidad de la vigilia. La calle está mojada, el paseante va pisando la luna bajo la indiferencia de los árboles, bajo la indiferencia de una noche que ahora mismo se ordena sobre las previsiones de sus lámparas.
Como un faro en lo alto, la luz en la ventana de una mujer que duerme ilumina los ojos de otra mujer que, al borde de la cama, permanece despierta mientras crece la sombra de sus manos, su invisible soledad de otro mundo.
Tam, gdzie woda gęstnieje, słowo osadzone na wargach staje się nitką śniegu.
Tam, gdzie głos przepada, kryje się tajemnica rąk chłodu, wszystkich maleńkich listków z kryształu.
Oscylująca gwiazda zastyga w imię intymności czuwania. Mokre ulice, przechodzień depcze księżyc pod osłoną obojętności drzew, pod osłoną obojętności nocy która właśnie wyrusza wedle przewidywań swoich lamp.
Jak latarnia morska na wysokości, światło w oknie śpiącej kobiety rozświetla oczy innej kobiety, która, na skraju łóżka, czuwa, podczas gdy rośnie cień u jej rąk, niewidoczna samotność z innego świata.
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
El cuarto, oscuro; y la ventana abierta en la noche desnuda del estío. El canto seco de la tierra ciega es de cristal, y lo dicen los grillos; hay un enjambre azul de altas estrellas que no vuelan, y hay unos leves hilos que nuestros ojos unen con belleza. Desde mi ardiente soledad yo miro las sombras de este cuarto, tan espesas, y el campo no visible al que yo aflijo con ese pensamiento del que vela sabiéndose de carne. ¿Algo es mío? Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo de olas negras y sordas. La alegría gobierna, en esos territorios, el vivir. Yo respiro la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca del agua ni del cielo, ni tampoco de aquello que deseo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nokturn
Pokój, ciemny; i okno otwarte na nagą sierpniową noc. Sucha śpiew ślepej ziemi jest ze szkła, świerszcz tak szepcze, jest i wysokich gwiazd rój niebieski który nie potrafi latać, i nikłe nitki które oczy nasze wiążą z pięknem. Z żaru samotności zerkam na cienie w tej izbie, tak gęste, i na niewidoczne pole, które nękam myślą bezsennego i śmiertelnego śtworzenia. Czy coś jest moje? Hen daleko, zbierają się domy, niepewne ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają czarne i głuche fale. Na tym terenie radość rządzi i życie. Oddycham ciemnością tak bardzo moją, me życie nie toczy się blisko ani wody ani nieba, ani też tego, czego bym pragnął.
Ya sólo soy fragmentos, piezas sueltas de mí, pero no soy la mano que me une. En la pantalla el mundo me grita cuarteado, feliz, amargamente, cítricamente luminoso con su necia alegría de refresco. Sólo soy mis fisuras. También el mundo es sólo sus fisuras.
Jestem już tylko fragmentami, luźnymi cząstkami siebie, ale nie jestem ręką, która mnie scala. Z ekranu krzyczy do mnie świat, poćwiartowany, szczęśliwy, świetlisty cytrusową goryczą, niemądrą radością chłodzącego napoju. Ja to moje rozdarte miejsca. A świat ma swoje własne pęknięcia.
A punto de cruzar ese puente del medio del camino cuando vas eligiendo malgré toi los llamados placeres sencillos de la vida -sabiendo que, en el fondo, te eligen a ti ellos, te suman a su séquito caduco- simplificas el cálculo del mundo: hasta de la belleza que presumías tan incalculable. Y descubres que todo se reduce a viajar de lo mucho a lo muy menos, de lo poblado al viento del desierto, del exceso a lo escaso, a declinar palabras consabidas o a declinar sin más, intransitivamente, a cambiar los magníficos plurales por un acorralado singular enarbolando alguna resistencia…
Los puentes inflamables del medio del camino de la vida.
Foto propia
Tłum. Ada Trzeciakowska
Łatwopalne mosty
Przekroczywszy prawie ów most w połowie drogi kiedy wybierasz malgré toi tak zwane proste przyjemności życia – w głębi rzeczy świadom, że to one wybierają ciebie, dodają cię do swej przebrzmiałej świty – upraszczasz rachubę świata: nawet piękna które brałeś za niemierzalne. Odkrywasz, że wszystko ogranicza się do podróży od wiele do o wiele mniej, od zaludnionych ulic do pustynnego wiatru, od nadmiaru do niedoboru, do odmiany przez przypadki znajomych słów lub do zaniku po prostu, nieprzejednanie, do wymiany okazałych liczb mnogich na osaczoną liczbę pojedyńczą wywieszającą flagi oporu.
Esta noche, salí a caminar cerca de casa, y tuve miedo no del camino sinuoso que tomé en el amor y el ego, sino más bien de lo oscuro y lo lejano. Anduve oyendo el viento y percibiendo el frío, pero a mí me afligían las estrellas que ardían en el gran arco del cielo.
Jessica, es más sencillo concebir nuestras vidas andando entre el efímero resplandor de las hojas, disfrutando de aquello que tenemos, que pensar cómo será posible que unos seres como nosotros, tan pequeños, puedan atravesar lo oscuro sin buscar algún rumbo visible o un destino.
Sin embargo, recuerdo que hubo veces en que debajo de ese mismo cielo cada hueso del cuerpo se hizo luz y la herida del cráneo se abrió para que entrara el cosmos con sus fríos rayos, y fueron, un instante nada más, ellos mismos el cosmos; hubo veces en que llegué a creer que éramos hijos de las estrellas, que nuestras palabras estaban hechas de ese mismo polvo que flamea en el espacio; aquellas veces sentía en lo incorpóreo del aliento que el peso de un día entero se apoyaba.
Sin embargo, esta noche es diferente. Con miedo de las sombras en que andamos o desaparecemos por completo, me imagino una luz que no permita que vaguemos muy lejos; una luna secreta o un espejo; alguna hoja de papel, o algo que puedas llevar por lo oscuro cuando yo ya no esté.
Fotografías de Isabella Ståhl
Tłum. Ada Trzeciakowska
Jessice, mojej córce
Idąc na nocny spacer, pogrążony w myślach, przeraziłem się, nie labiryntu który zbudowałem z miłości i siebie samego ale tego, co odległe i ciemne. Szedłem, nasłuchując wiatru wśród drzew, czując ukłucia zimna na skórze, lecz źródłem mojej udręki były gwiazdy płonące na strzelistym łuku nieba.
Jessico, o wiele łatwiej przychodzi nam pojąć życie, gdy idziemy świetlistym tunelem migoczącycg liści, radując się tym, co mamy, niż rozmyślając nad tym, jak to możliwe, że stworzenia tak małe jak my wędrują w ciemnościach nie trzymając się żadnej drogi nie mając celu w zasięgu wzroku.
Jednak, pamiętam chwile pod tym samym niebem, gdy kości w ciele stały się światłem a rana w czaszce otworzyła się na przyjęcie zimnych promieni kosmosu, i same, przez moment, były kosmosem, w takich chwilach, byłem stanie uwierzyć że jesteśmy dziećmi gwiazd a nasze słowa usnute zostały z tego samego pyłu, który płonie w przestrzeni, mogłem, wtedy, wyczuć po lekkości oddechu że ciężar całego dnia został złożony.
Ale dziś w nocy jest inaczej. Bojąc się ciemności w której dryfujemy lub całkiem giniemy, wyobrażam sobie światło które nie pozwoliłoby nam odejść od siebie za daleko, sekretny księżyc lub lustro, kartkę papieru, coś, co mogłabyś nieść w mroku gdy ja zgasnę.
For Jessica, My Daughter
Tonight I walked, lost in my own meditation, and was afraid, not of the labyrinth that I have made of love and self but of the dark and faraway. I walked, hearing the wind in the trees, feeling the cold against my skin, but what I dwelled on were the stars blazing in the immense arc of sky.
Jessica, it is so much easier to think of our lives, as we move under the brief luster of leaves, loving what we have, than to think of how it is such small beings as we travel in the dark with no visible way or end in sight.
Yet there were times I remember under the same sky when the body’s bones became light and the wound of the skull opened to receive the cold rays of the cosmos, and were, for an instant, themselves the cosmos, there were times when I could believe we were the children of stars and our words were made of the same dust that flames in space, times when I could feel in the lightness of breath the weight of a whole day come to rest.
But tonight it is different. Afraid of the dark in which we drift or vanish altogether, I imagine a light that would not let us stray too far apart, a secret moon or mirror, a sheet of paper, something you could carry in the dark when I am away.
Un escritor es algo extraño. Es una contradicción y también un sinsentido. Escribir también es no hablar. Es callarse. Es aullar sin ruido. Un escritor es algo que descansa, con frecuencia, escucha mucho. No habla mucho porque es imposible hablar a alguien de un libro que se ha escrito y sobre todo de un libro que se está escribiendo. Es imposible. Es lo contrario del cine, lo contrario del teatro y otros espectáculos. Es lo contrario de todas las lecturas. Es lo más difícil. Es lo peor. Porque un libro es lo desconocido, es la noche, es cerrado, eso es. El libro avanza, crece, avanza en las direcciones que creíamos haber explorado, avanza hacia su propio destino y el de su autor, anonadado por su publicación: su separación, la separación del libro soñado, como el último hijo, siempre el más amado. Un libro abierto también es la noche. Estas palabras que acabo de pronunciar me hacen llorar, no sé por qué. Escribir a pesar de todo pese a la desesperación. No: con la desesperación. Qué desesperación, no sé su nombre. Escribir junto a lo que precede al escrito es siempre estropearlo. Y sin embargo hay que aceptarlo: estropear el fallo es volver sobre otro libro, un posible otro de ese mismo libro. (…) Cuando un libro está acabado —un libro que se ha escrito, claro—, al leerlo, ya no podemos decir que ese libro es un libro que ha escrito uno, ni qué se ha escrito en él, ni en qué desesperación o en qué estado de felicidad, el de un hallazgo o de un fallo de todo tu ser. Porque, al fin y al cabo, en un libro, no se puede ver nada semejante. La escritura es uniforme en cierto modo, atemperada. Ya no sucede nada más en un libro así, acabado y distribuido. Y recobra la indescifrable inocencia de su llegada al mundo. Estar sola con el libro aún no escrito es estar aún en el primer sueño de la humanidad. Eso es. También es estar sola en la escritura aún yerma. Es intentar no morir por su causa. Es estar sola en un refugio durante la guerra. Pero sin rezos, sin Dios, sin pensamiento alguno salvo ese deseo loco de matar a la nación alemana hasta el último nazi. La escritura ha existido siempre sin referencia alguna o bien es… Sigue siendo como el primer día. Salvaje. Diferente. Salvo la gente, las personas que circulan por el libro, nunca las olvida uno en el trabajo y el autor nunca las echa de menos. No, estoy segura, no, la escritura de un libro, el escribir. Pues es siempre la puerta abierta hacia el abandono. El suicidio está en la soledad de un escritor. Uno está solo incluso en su propia soledad. Siempre inconcebible. Siempre peligrosa. Sí. Un precio que hay que pagar por haber osado salir y gritar. (…) En el libro hay eso: la soledad es la del mundo entero. Está por todas partes. Lo ha invadido todo. Sigo creyendo en esta invasión. Como todo el mundo. La soledad es eso sin lo que nada se hace. Eso sin lo que ya no se mira nada. Es un modo de pensar, de razonar, pero sólo con el pensamiento cotidiano. También eso está presente en la función de la escritura y ante todo quizá decirse que no es necesario matarse todos los días desde el momento en que todos los días podemos matarnos. Eso es la escritura del libro, no es la soledad. Hablo de la soledad pero no estaba sola, ya que tenía ese trabajo que sacar adelante, hasta la luz, ese trabajo de condenados: escribir El vicecónsul. Fue escrito y traducido a todas las lenguas del mundo entero, y está guardado. Y en ese libro el vicecónsul dispara contra la lepra, contra los leprosos, los miserables, contra los perros y luego dispara contra los Blancos, los gobernadores blancos. Mataba todo excepto a ella, la que se ahogó en el Delta una mañana de un día determinado, Lola Valérie Stein, esa Reina de mi infancia y de S. Thala, esa mujer del gobernador de Vinh Long.
Ese libro fue el primer libro de mi vida. Transcurría en Lahore, y también allí, en Camboya, en las plantaciones, transcurría por todas partes. El vicecónsul empieza con la niña de quince años que está embarazada, la pequeña annamita que ha sido arrojada de la casa materna y que da vueltas por ese macizo de mármol azul de Pursat. Ya no sé cómo sigue. Recuerdo que me costó mucho encontrar ese lugar, esa montaña de Pursat donde nunca había estado. El mapa estaba allí, encima de mi mesa de trabajo y seguí las sendas de los mendigos y de los niños con las piernas rotas, ya sin mirada, por sus madres, y que comían basuras. Era un libro muy difícil de escribir. No había plan posible para expresar la amplitud de la desdicha porque ya no había nada de los elementos visibles que la habían provocado. Sólo existía el Hambre y el Dolor. No había encadenamiento entre los acontecimientos de carácter salvaje, ya que nunca había programación. Nunca la hubo en mi vida. Nunca. Ni en mi vida ni en mis libros, ni una sola vez. Escribía todas las mañanas. Pero sin horario alguno. Nunca. Excepto en lo que se refiere a la cocina. Sabía cuándo había que ir para que tal cosa hirviera o tal otra no se quemara. En lo que se refiere a los libros, también lo sabía. Lo juro. Todo, lo juro. Nunca he mentido en un libro. Ni tampoco en mi vida. Excepto a los hombres. Nunca. Y eso se debe a que mi madre me infundió miedo con eso de que la falsedad mataba a los niños mentirosos.
Creo que lo que reprocho a los libros, en general, es eso: que no son libres. Se ve a través de la escritura: están fabricados, están organizados, reglamentados, diríase que conformes. Una moción de revisión que el escritor desempeña con frecuencia consigo mismo. El escritor, entonces, se convierte en su propio policía; Entiendo, por tal, la búsqueda de la forma correcta, es decir, de la forma más habitual, la más clara y la más inofensiva. Sigue habiendo generaciones muertas que hacen libros pudibundos. Incluso jóvenes: libros encantadores, sin poso alguno, sin noche. Sin silencio. Dicho de otro modo: sin auténtico autor. Libros de un día, de entretenimiento, de viaje. Pero no libros que se incrusten en el pensamiento y que hablen del duelo profundo de toda vida, el lugar común de todo pensamiento. No sé qué es un libro. Nadie lo sabe. Pero cuando hay uno, lo sabemos. Y cuando no hay nada, lo sabemos como sabemos que existimos, no muertos todavía. Cada libro, como cada escritor, tiene un pasaje difícil, insoslayable. Y debe optar por dejar este error en el libro para que siga siendo un verdadero libro, no una falsedad. La soledad no sé en qué se convierte, luego. Aún no puedo decirlo. Creo que esa soledad se torna trivial, a la larga se convierte en algo vulgar, y que es un gran acierto.
Collage propio
Tłum. Magdalena Pluta
pisać
Pisarz to ciekawe zjawisko. To sprzeczność, albo i nonsens. Pisać znaczy także nie mówić. Zamilknąć. Krzyczeć bezgłośnie. Często można porządnie wypocząć, dużo się słucha. Pisarz nie mówi dużo, bo nic można rozmawiać z kimś o książce, którą się napisało, czy tym bardziej o książce, którą się teraz pisze. To niemożliwe. Całkiem odwrotnie niż w przypadku kina, teatru i innych widowisk. Odwrotnie niż z jakąkolwiek lekturą. To jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Najgorsze. Bo książka to nieznane, to noc, to zamknięcie, właśnie tak. To książka posuwa się naprzód, rozrasta, zmierza w kierunkach, o których myśleliśmy, że już je poznaliśmy, zmierza ku własnemu przeznaczeniu i ku przeznaczeniu swojego autora, który przestaje istnieć z chwilą jej wydania: rozstanie z nią, z książką wymarzoną, wyśnioną, jak z najmłodszym dzieckiem, zawsze najbardziej ukochanym ze wszystkich. Książka otwarta to także noc. Nie wiem dlaczego, ale te ostatnie słowa pobudzają mnie do płaczu. Pisać mimo wszystko, wbrew rozpaczy. Nie: z rozpaczą. Nie wiem, jaką to rozpacz. Pisać na uboczu tego, co poprzedza tekst, to go zmarnować. A jednak trzeba się z tym pogodzić: zmarnować coś, co było porażką to zawrócić w stronę innej książki, w stronę innej możliwości tej samej książki. (…) Kiedy książka jest ukończona – mam na myśli tę, którą się pisało – czytając ją, nie można już stwierdzić, że to ta sama książka, którą się napisało, ani określić, co zostało w niej przedstawione, ani jaka to była rozpacz, czy jakie szczęście, że się odnalazła albo że upadła cała istota człowieka. Ponieważ na końcu, w książce, niczego takiego nie widać. Dzieło jest w pewnym sensie jednorodne, dojrzałe. W takiej książce, skończonej i rozpowszechnionej, nic nowego się już nie zdarza. Ona powraca do niepojętego stanu niewinności, jaki towarzyszył jej narodzinom. Obcować samotnie z książką, która jeszcze nie została napisana, to wciąż być pogrążonym w pierwotnym śnie ludzkości. Właśnie tak. To także obcować samotnie z pisaniem, które jeszcze leży odłogiem. To próbować nie umrzeć od tego. To być samą w schronie w czasie wojny. Tyle że bez modlitwy, bez Boga, bez żadnej myśli poza tą szaloną żądzą wymordowania Narodu niemieckiego aż po ostatniego nazistę. Pisanie zawsze pozbawione było wszelkich odniesień albo też jest… Wciąż jest jak pierwszego dnia. Dzikie. Inne. Z wyjątkiem ludzi; o osobach, które krążą w książce, nigdy nie zapomina się podczas pracy i nigdy autor ich nie żałuje. Nie, co do tego jestem pewna, nie, pisanie książki, to, co napisane. Zatem zawsze to można porzucić. Samotność pisarza mieści w sobie samobójstwo. Człowiek jest sam nawet w swojej własnej samotności. Zawsze niepojętej. Zawsze niebezpiecznej. Tak. Cena, którą trzeba zapłacić za to, że ośmieliło się wyjść i krzyczeć. (…) Oto, co mieści w sobie książka: samotność odnosi się w niej do całego świata. Jest wszędzie. Zagarnęła wszystko. Naprawdę wierzę, że zagarnęła. Jak każdy. Bez samotności niczego się nie da zrobić. Na nic nie można patrzeć. To jest sposób myślenia, rozumowania, ale wyłącznie myślą codzienną. To się zawiera także w funkcji pisania i może przede wszystkim powtarzania sobie, że nie trzeba codziennie pozbawiać się życia, skoro codziennie można to zrobić, l o jest właśnie pisanie książki, a nie samotność. Mówię o samotności, ale nie byłam samotna, bo miałam tę pracę, którą musiałam doprowadzić do ostatniej kropki, tę pracę galernika: napisać Wicekonsula. I ta książka powstała i została przetłumaczona na języki całego świata, i się przyjęła. W tej książce wicekonsul strzela do trądu, do trędowatych, do nędzarzy, do psów, a potem strzela i do Białych, do białych zarządców. Zabijał wszystko z wyjątkiem jej, tej, która pewnego ranka utopiła się w Delcie, Loli Valerii Stein, Królowej mojego dzieciństwa i S. Thali, żony gubernatora w Vinh Long. To była pierwsza książka mojego życia. To się działo w Lahore, a także tam, w Kambodży, na plantacjach, wszędzie. Na samym początku Wicekonsula pojawia się piętnastoletnie dziecko w ciąży, mała Annamitka wypędzona przez matkę z domu, która błąka się wśród masywu błękitnego marmuru Pursat. Nie pamiętam już, co jest dalej. Pamiętam, że miałam duże trudności z odnalezieniem tego miejsca, tych gór w Pursat, gdzie nigdy me dotarłam. Mapa leżała tu na biurku, a ja śledziłam drogi żebraków i dzieci z połamanymi nogami, ociemniałych, porzuconych przez matki, żywiących się odpadkami. Bardzo trudno było napisać tę książkę. Nie istniała żadna płaszczyzna, na której można by oddać rozmiary nieszczęścia, ponieważ nie zostało już nic z wydarzeń, które mogłyby je wywołać. Został już tylko sam Głód i Ból. Dzikie z natury wypadki nie wiązały się ze sobą, a zatem niczego nie można było zaplanować. Nigdy nic było tego w moim życiu. Nigdy. Ani w życiu, ani w książkach – ani razu. Pisałam każdego ranka. Ale bez żadnego planu zajęć. Nigdy. Z wyjątkiem kuchni. Wiedziałam, kiedy trzeba przyjść, żeby się zagotowało albo nie przypaliło. Wiedziałam to też, jeśli chodzi o książki. Przysięgam. Wszystko przysięgam. Nigdy nie skłamałam w książce. Ani nawet w życiu. Tylko mężczyznom. Nigdy. A to dlatego, że matka nastraszyła mnie, że kłamstwo zabija kłamiące dzieci.
Wydaje mi się, że to co zarzucam książkom, ogólnie rzecz biorąc, to to, że nie są wolne. Akt pisania uwidacznia fakt, że zostały wyprodukowane, zorganizowane, poddane kontroli, że się tak wyrażę. Przymus korygowania, który pisarz bardzo często odczuwa względem siebie. I wtedy staje się własnym gliną. Rozumiem przez to poszukiwanie właściwej formy, czyli formy najpowszechniejszej, najbardziej przejrzystej, bezpiecznej. Nadal istnieją martwe generacje, które tworzą książki wstydliwe. Nawet młodzi: książki pełne uroku, bez żadnego przedłużenia, bez nocy. Pozbawione ciszy. Inaczej mówiąc: bez prawdziwego autora. Książki powszednie, dla rozrywki, dobre w podróży. Ale nie takie, które zapuszczają korzenie i wyrażają ciężką żałobę każdego życia, wspólny punkt wszelkiej myśli. Ja nic wiem, czym jest książka. Nikt tego nie wie. Ale człowiek wie, kiedy ma z nią do czynienia. I wie, kiedy ma do czynienia z niczym – jak to, że jest, że jeszcze nie umarł. Każda książka jak i każdy pisarz mają w sobie trudne miejsce, którego nie sposób ominąć. I musi się zdecydować zostawić ten błąd w książce, żeby pozostała prawdziwa, nieprzekłamana. Jeszcze nie wiem, czym samotność staje się później. Jeszcze nie mogę o tym mówić. Ale mam wrażenie, że ta samotność staje się czymś zwyczajnym, że z czasem – pospolicieje, i że to jest dobre.
Écrire
C’est curieux un écrivain. C’est une contradiction et aussi un non-sens. Écrire c’est aussi ne pas parler. C’est se taire. C’est hurler sans bruit. C’est reposant un écrivain, souvent, ça écoute beaucoup. Ça ne parle pas beaucoup parce que c’est impossible de parler à quelqu’un d’autre d’un livre qu’on a écrit et surtout d’un livre qu’on est en train d’écrire. C’est impossible. C’est à l’opposé du cinéma, à l’opposé du théâtre, et autres spectacles. C’est à l’opposé de toutes les lectures. C’est plus difficile de tout. C’est le pire. Parce qu’un livre c’est l’inconnu, c’est la nuit, c’est clos, c’est ça. C’est le livre qui avance, qui grandit, qui avance dans les directions qu’on croyait avoir explorées, qui avance vers sa propre destinée et celle de son auteur, alors anéanti par sa publication : sa séparation d’avec lui, le livre rêvé, comme l’enfant dernier-né, toujours le plus aimé. Un livre ouvert c’est aussi la nuit. Je ne sais pas pourquoi, ces mots que je viens de dire me font pleurer. Écrire quand même malgré le désespoir. Non : avec le désespoir. Quel désespoir, je ne sais pas le nom de celui-là. Ecrire à côté de ce qui précède l’écrit c’est toujours le gâcher. Et il faut cependant accepter ca : gâcher le ratage c’est revenir vers un autre livre, vers un autre possible de ce même livre. (…) Quand un livre est fini –un livre qu’on a écrit j’entends-on ne peut plus dire en le lisant que ce livre-là c’est un livre que vous avez écrit, ni quelles choses y ont été écrites, ni dans quel désespoir ou dans quel bonheur, celui d’une trouvaille ou bien d’une faillite de tout vôtre être. Parce que, à la fin, dans un livre, rien de pareil ne peut se voir. L’écriture est uniforme en quelque sorte, assagie. Rien n’arrive plus dans un tel livre, terminé et distribué. Et il rejoint l’innocence indéchiffrable de sa venue au monde. Être seule avec le livre non encore écrit, c’est être encore dans le premier sommeil de l’humanité. C’est ça. C’est aussi être seule avec l’écriture encore en friche. C’est essayer de ne pas en mourir. C’est être seule dans un abri pendant la guerre. Mais sans prière, sans Dieu, sans pensée aucune sauf ce désir fou de tuer la Nation allemande jusqu’au dernier nazi. L’écriture a toujours été sans référence aucune ou bien elle est… Elle est encore comme au premier jour. Sauvage. Différente. Sauf les gens, les personnes qui circulent dans le livre, on ne les oublie jamais elles ne sont regrettées par l’auteur. Non, de cela je suis sûre, non l’écriture d’un livre, l’écrit. Donc c’est toujours la porte ouverte vers l’abandon. Il y a le suicide dans la solitude d’un écrivain. On est seul jusque dans sa propre solitude. Toujours inconcevable. Toujours dangereux. Oui. Un prix à payer pour avoir osé sortir et crier. (…) Je crois que c’est ça que je reproche aux livres, en général, c’est qu’ils ne sont pas libres. On le voit à travers l’écriture : ils sont fabriqués, ils sont organisés, réglementés, conformes on dirait. Une fonction de révision que l’écrivain a très souvent envers lui-même. L’écrivain, alors il devient son propre flic. J’entends par là la recherche de la bonne forme, c’est-à-dire de la forme la plus courante, la plus claire et la plus inoffensive. Il y a encore des générations mortes qui font des livres pudibonds. Même des jeunes : des livres charmants, sans prolongement aucun, sans nuit. Sans silence. Autrement dit : sans véritable auteur. Des livres de jour, de passe-temps, de voyage. Mais pas des livres qui s’incrustent dans la pensée et qui disent le deuil noir de toute vie, le lieu commun de toute pensée. Je ne sais pas ce que c’est un livre. Personne ne le sait. Mais on sait quand il y en a un. Et quand il n’y a rien, on le sait comme on sait qu’on est, pas encore mort. Chaque livre comme chaque écrivain a un passage difficile, incontournable. Et il doit prendre la décision de laisser cette erreur dans le livre pour qu’il reste un vrai livre, pas menti. La solitude je ne sais pas encore ce qu’elle devient après. Je ne peux pas encore en parler. Ce que je crois c’est que cette solitude, elle devient banale, à la longe elle devient vulgaire, et que c’est heureux.
Por aquel entonces no conocía mi destino Y no sé qué habría hecho si no fuera por ese jardín Y si hubiese perdido el don de soñar
Este jardín se ahoga en la niebla entre la bruma me abro paso entre los arbustos que se mojan con la lluvia y a los que aparto para ver el amanecer
No hay nadie a mi lado nadie me acompaña Pero pronto irrumpirán huéspedes inoportunos llegarán con un sequito de tímidas bailarinas que les cortarán el camino
El día ya conoce su castigo Se sabe que lo ejecutará el más noble El sol en su capucha negra se acerca lentamente
Fotogramas deJane Eyre de Cary Joji Fukunaga (2011)
Trad. Stéphan Cuzenic (Hortus Venéris)
S’enfuir
Pourtant à cette époque, je ne connaissais pas mon destin Mais je ne sais pas ce que j’aurais fait sans ce jardin Et si je n’aurais pas perdu le don de rêver.
Le jardin est noyé de brouillard, Dans la brume je me fraie un chemin, A travers Les buissons ruisselants, Que j’écarte pour voir l’aube.
Il n’y a personne à mes cotés, personne qui m’accompagne, Mais bientôt des intrus entreront par effraction, Ils se battront contre les petites danseuses qui leur barrent la route.
Le jour prépare son châtiment : Chacun sait que les plus nobles vaincront. Le soleil, sous une capuche noire, approche lentement.
Uciekam uciekam
Nie znałam wówczas swego przeznaczenia I nie wiem co bym poczęła gdyby nie ten ogród I gdybym utraciła dar śnienia
Ten ogród we mgle tonie przez tę mgłę się przedzieram przez mokre od deszczu krzewy które rozgarniam by zobaczyć świt
Nikogo przy mnie nie ma nikt nie idzie ze mną Lecz zaraz tutaj wtargną nieproszeni goście zjawią się w asyście płochych baletnic co im zabiegają drogę
Dzień zna już wymiar kary Wiadomo że wykona ją najszlachetniejszy Słońce w czarnym kapturze zbliża się powoli
La música supone para mí una virtud parecida a Dios. Me encanta sentirme pequeño ante grandes cosas como una canción conmovedora o un paisaje majestuoso. Siento pequeñez como una sensación realmente bella y saludable. (Tamino)
Trad. blew.butter.fly
El Primer Discípulo
Mi viejo amigo, estos poemas que predicas Se gastan conforme hablas Recuérdame una vez más como es que llegaron a ser tu vocación ¿Sabes siquiera que estás cayendo?
Sabes que por tí yo daría un brazo Soy uno de los pocos que nunca quisieron lastimarte Te escucho y respeto como al fuego y a la tormenta Pero de vez en vez divago Y últimamente me he preguntado
Si todo esto lo has hecho para sentirte deseado Si lo hiciste para sentirte admirado Para reemplazar tu vergüenza por amor
Impresionante el grupo que has logrado reunir La mayoría de ellos, solo te quieren de alguna manera Pagarían cualquier precio por besar tu piel No me digas que eso es amor Sabes que eso no vale nada
Sabes Debes saber Y aún así lo das todo por sentirte deseado Lo das todo por sentirte admirado Para reemplazar tu vergüenza por amor Lo das todo por sentirte deseado Lo das todo por sentirte admirado Para reemplazar tu vergüenza por amor Para reemplazar tu vergüenza por amor Para que alabemos tu nombre
Ahora, amigo mío, no olvidaré La oscuridad que me cegaba antes de que nos conociéramos Es todo lo que necesito para recordarte Como la luz que eras Incluso aunque es seguro Que tú no me recordarás
No, no me recordarás
Me temo que ninguna fama Podrá llevarse la vergüenza De no saber cómo amar a tu único amigo Quien te amará hasta el fin
Tłum. strifyastrange
Pierwszy uczeń
Mój stary druhu, głoszone przez ciebie poematy Marnują się w tej chwili Przypomnij mi raz jeszcze, jak stały się twym powołaniem? Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, że upadasz?
Wiesz, że dla ciebie oddałbym własną rękę Jestem jednym z nielicznych, którzy nigdy nie chcieli twej krzywdy Słucham cię tak, jak zważam na ogień i burze Lecz bywa, że błądzę I ostatnio zastanawiam się:
Czy zrobiłeś to wszystko, aby czuć się pożądanym Zrobiłeś to wszystko, aby czuć się poważanym Aby miłość zastąpiła twój wstyd
Niezłą zebrałeś sobie grupę Większość z nich chce ciebie z jakiegoś powodu Zapłaciliby każdą cenę, by ucałować twą skórę Nie mów mi, że tak wygląda miłość Wiesz, że to nic nie znaczy
Wiesz Musisz wiedzieć A jednak oddajesz wszystko, aby czuć się pożądanym Oddajesz wszystko, aby czuć się poważanym Aby miłość zastąpiła twój wstyd Oddajesz wszystko, aby czuć się pożądanym Oddajesz wszystko, aby czuć się poważanym Aby miłość zastąpiła twój wstyd Aby miłość zastąpiła twój wstyd Abyśmy my wychwalali twe imię
Teraz, przyjacielu, nie zapomnę Mroku, jaki oślepiał mnie przed naszym spotkaniem Tylko tego potrzebuję, żeby cię zapamiętać Jako światło, którym byłeś Nawet, jeśli z pewnością Ty zapomnisz mnie Nie, nie będziesz mnie pamiętał
Obawiam się, że żadna ilość sławy Nie zmyje nigdy wstydu Niewiedzy, jak kochać swego jedynego przyjaciela Który będzie darzyć cię miłością do końca
The First Disciple
My old friend, these poems that you preach They’re being wasted as you speak Remind me once more how they came to be your calling Do you even know you’re falling?
You know that for you I’d give an arm I’m one of few that never meant you harm And I heed you like I heed fire and thunder But from time to time I wander And lately I did wonder
If you did it all to make you feel desired Did it all to make you feel admired For love to replace your shame
That’s quite the group that you have gathered now Most of them, they just want you somehow They would pay any price to kiss your skin Don’t tell me that is loving You know that don’t mean nothing You know
You must know And yet you give it all to make you feel desired Give it all to make you feel admired For love to replace your shame
You give it all to make you feel desired Give it all to make you feel admired For love to replace your shame For love to replace your shame For us to praise your name
Now, my friend, I won’t forget The darkness blinding me before we met It’s all I need to remember you As the light you were Even though for sure You won’t remember me No, you won’t remember me
I’m afraid that no amount of fame Will ever wash away the shame Of knowing not how to love your only friend Who will love you ‘til the end
Te digo: estoy intentando captar la cuarta dimensión del instante-ya, que de tan fugitivo ya no existe porque se ha convertido en un nuevo instante-ya que ahora tampoco existe. Quiero apoderarme del es de la cosa. Esos instantes que transcurren en el aire que respiro, como fuegos artificiales estallan mudos en el espacio. Quiero poseer los átomos del tiempo. Y quiero capturar el presente que, por su propia naturaleza, me está prohibido; el presente se me escapa, la actualidad huye, la actualidad soy yo siempre en presente. Sólo en el acto del amor —por la nítida abstracción de estrella de lo que se siente— se capta la incógnita del instante, que es duramente cristalina y vibra en el aire, y la vida es ese instante incontable, más grande que el acontecimiento en sí; en el amor el instante de júbilo impersonal refulge en el aire, gloria extraña del cuerpo, materia sensibilizada por el escalofrío de los instantes, y lo que se siente es al mismo tiempo inmaterial y tan objetivo que sucede como fuera del cuerpo, brillando en lo alto; alegría, la alegría es la materia del tiempo y es por excelencia el instante. Y en el instante está el es de sí mismo. Quiero captar mi es. Y canto un aleluya al aire como lo hace el pájaro. Y mi canto no es de nadie. Pero no hay pasión sufrida en el dolor y en el amor a la que no le siga un aleluya. ¿Mi tema es el instante? Mi tema de vida. Intento estar a su nivel, me divido millares de veces en tantas veces como los instantes que transcurren, tan fragmentaria soy y tan precarios los momentos, sólo me comprometo con la vida que nace con el tiempo y que crece con él; sólo en el tiempo hay espacio para mí. Te escribo entera y siento un sabor en ser y el sabora-ti es abstracto como el instante. También con todo el cuerpo pinto mis cuadros y en el lienzo fijo lo incorpóreo, yo cuerpo-a-cuerpo conmigo misma. No se comprende la música, se escucha. Escúchame entonces con todo tu cuerpo. Cuando llegues a leerme preguntarás por qué no me limito a la pintura y a mis exposiciones, por qué escribo tosco y sin orden. Es que ahora siento necesidad de palabras y es nuevo para mí lo que escribo porque mi verdadera palabra está hasta ahora intacta. La palabra es mi cuarta dimensión. Hoy he acabado el lienzo del que te hablé; líneas redondas que se entrecruzan con trazos finos y negros, y tú, que tienes la costumbre de querer saber por qué —el porqué no me interesa, la causa es la materia del pasado— te preguntarás ¿por qué los trazos negros y finos? Es por el mismo secreto que me hace escribir ahora como si fuese a ti, escribo redondo, enmarañado y tibio, pero a veces frío como los instantes frescos, agua del arroyo que tiembla siempre por sí misma. ¿Lo que he pintado en esa tela es susceptible de ser fraseado? Tanto como la palabra muda pueda estar implícita en el sonido musical. (…) Fijo instantes repentinos que traen consigo su propia muerte y otros nacen; fijo los instantes de metamorfosis y su secuencia y su concomitancia son de una terrible belleza. (…) Pero el instante-ya es una luciérnaga que se enciende y se apaga. El presente es el instante en que la rueda de un automóvil a gran velocidad toca mínimamente el suelo. Y la parte de la rueda que aún no lo ha tocado, lo tocará en un futuro inmediato que absorbe el instante presente y hace de él pasado. Yo, viva y centelleante como los instantes, me enciendo y me apago, me enciendo y me apago, me enciendo y me apago. Pero aquello que capto en mí tiene, ahora que está siendo transpuesto a la escritura, la desesperación de que las palabras ocupen más instantes que la mirada. Más que un instante quiero su fluencia. (…) En este instante-ya estoy envuelta en un vago deseo difuso de maravilla y en millares de reflejos de sol en el agua que brota de la fuente de un jardín maduro de perfumes, jardín y sombras que invento ya y ahora y que son el medio concreto de hablar en este mi instante de vida. Mi estado es el de jardín con agua que fluye. Al describirlo intento mezclar palabras para que el tiempo se cumpla. Lo que te digo tiene que ser leído rápidamente, como cuando se mira. (…) El día parece la piel estirada y lisa de una fruta que con una pequeña catástrofe los dientes rompen, su zumo escurre. (…) Para rehacerme y rehacerte vuelvo a mi estado de jardín y de sombra, fresca realidad, apenas existo y si existo es con un delicado cuidado. Alrededor de la sombra hace un calor de sudor abundante. Estoy viva. Pero siento que aún no he alcanzado mis límites, ¿fronteras con qué?, sin fronteras, la aventura de la libertad peligrosa. Pero me arriesgo, vivo arriesgándome. Estoy llena de acacias que se balancean, amarillas, y yo que apenas he comenzado mi jornada, la empiezo con un sentido de tragedia, adivinando hacia qué océano perdido van mis pasos de vida. Y locamente me apodero de los desvanes de mí, mis desvaríos me asfixian de tanta belleza. Yo soy antes, yo soy casi, yo soy nunca. Y todo eso lo he obtenido al dejar de amarte.
Fotografías de Tamara Dean
Tłum. Ada Trzeciakowska
strumień wody
Mówię ci: próbuję uchwycić czwarty wymiar chwili-teraz, która jest tak ulotna, że już nie istnieje, bo stała się nową chwilą obecną, która też nie istnieje. Chcę uchwycić jest rzeczy. Te chwile, które mijają w powietrzu, którym oddycham, jak fajerwerki wybuchające bezgłośnie w przestrzeni. Chcę posiąść atomy czasu. I chcę uchwycić teraźniejszość, która z istoty swej jest dla mnie zakazana; teraźniejszość wymyka mi się, aktualność ucieka, aktualność to ja zawsze w teraźniejszości. Tylko w akcie miłości – poprzez czystą abstrakcję gwiazdy tego, co się odczuwa – uchwycona zostaje niewiadoma chwili, która jest dotkliwie krystaliczna i wibruje w powietrzu, a życie jest tą niepoliczalną chwilą, większą niż wydarzenie samo w sobie; w miłości chwila bezosobowej radości mieni się w powietrzu, dziwna gloria ciała, materia uwrażliwiona dreszczem chwil, a to, co się odczuwa, jest zarazem niematerialne i tak obiektywne, że dzieje się jakby poza ciałem, jaśnieje na wysokościach; radość, radość jest materią czasu i jest chwilą par excellence. I w chwili zawiera bycie samo w sobie. Chcę uchwycić moje jest. I śpiewam alleluja powietrzu, jak śpiewa ptak. A moja pieśń nie należy do nikogo. Lecz nie ma pasji przeżytej w bólu i w miłości, za którą nie podążyłaby alleluja. Moim tematem jest chwila? Moim życiowym motywem. Staram się osiągnąć jej poziom, dzielę się tysiące razy na tyle części, ile chwil upływa, tak fragmentaryczna jestem i tak niestabilne są chwile, angażuję się tylko w życie, które rodzi się z czasem i wraz z nim rośnie; tylko w czasie jest miejsce dla mnie. Piszę Cię całą sobą i czuję, że jest ma smak, smakuje tobą, co jest abstrakcyjne jak chwila. Również całym ciałem maluję obrazy i utrwalam na płótnie to, co bezcielesne, ciało w ciało z samą sobą. Muzyki się nie rozumie, tylko się jej słucha. Więc słuchaj mnie całym swoim ciałem. Kiedy zaczniesz mnie czytać, zapytasz, dlaczego nie ograniczam się do malarstwa i wystaw, dlaczego piszę tak topornie i bezładnie. To dlatego, że teraz czuję potrzebę słów i to co piszę jest dla mnie nowe, bo moje prawdziwe słowo jest na razie nienaruszone. Słowo jest moim czwartym wymiarem. Dziś skończyłam płótno, o którym ci mówiłam; okrągłe linie przeplatają się z cienkimi, czarnymi pociągnięciami, a ty, który masz w zwyczaju chcieć wiedzieć dlaczego – dlaczego mnie nie interesuje, przyczyna jest kwestią przeszłości – zapytasz się dlaczego cienkie, czarne pociągnięcia? To ze względu na tę samą tajemnicę, która sprawia, że piszę teraz jakbym pisała do ciebie, zapisuję okrągłe, splątane i ciepłe, ale czasem zimne jak świeże chwile, wody strumienia, które zawsze same z siebie drżą. Czy to, co namalowałam na tym płótnie, da się wyrazić słowami? Tak samo jak nieme słowo może być wpisane w dźwięk muzyki. (…) Utrwalam nagłe chwile, które niosą ze sobą własną śmierć, a inne rodzą się; utrwalam chwile metamorfozy, a ich sekwencja i współbrzmienie są przeraźliwej urody. (…) Ale chwila – teraz jest jak ognik, który rozświetla się i gaśnie. Teraźniejszość to chwila, w której koło pędzącego samochodu minimalnie dotyka ziemi. A ta część koła, która jeszcze go nie dotknęła, dotknie go w bezpośredniej przyszłości, która pochłania chwilę teraźniejszą i czyni ją przeszłą. Ja, żywa i roziskrzona jak chwile, rozświetlam się i gasnę, rozświetlam się i gasnę, rozświetlam się i gasnę, rozświetlam się i gasnę. Ale to, co uchwyciłam w sobie, jest przepełnione, teraz, gdy jest przenoszone na pismo, desperacją, by słowa zajęły więcej chwil niż spojrzenie. Bardziej niż chwili, pragnę jej płynności. (…) W tej chwili – teraz jestem już spowita w mgliste, rozproszone pragnienie cudowności i w tysiące odbić słońca w wodzie tryskającej z fontanny dojrzałego ogrodu woni, ogrodu i cieni, które wymyślam teraz i już, i które są specyficznym środkiem wyrazu w tej chwili mojego życia. Mój stan to ogród, gdzie tryska woda. Opisując go staram się tak mieszać słowa, aby czas się dopełnił. To, co mówię, należy czytać szybko, tak jak się patrzy. (…) Dzień przypomina rozciągniętą i gładką skórkę owocu, który podczas niewielkiej katastrofy jest rozrywany przez zęby, wycieka z niego sok. (…) Aby stworzyć siebie na nowo i stworzyć ciebie na nowo, wracam do mojego stanu ogrodu i cienia, świeżej rzeczywistości, ledwo istnieję, a jeśli istnieję, to dzięki delikatnym zabiegom. Wokół cienia panuje żar obfitego potu. Jestem żywa. Ale czuję, że jeszcze nie dotarłam do swoich granic, granic z czym?, bez granic, przygoda z niebezpieczną wolnością. Lecz zaryzykuję, żyję podejmując ryzyko. Wypełnia mnie kołysanie się akacji, ich żółć, a ja, która ledwo rozpoczęłam dzień, rozpoczynam go z poczuciem tragedii, domyślając się, ku jakiemu straconemu oceanowi zmierzają kroki mojego życia. I szaleńczo zawłaszczam strychy samej siebie, moje strachy dławią mnie ogromem piękna. Jestem tym, co było przedtem, jestem prawie, jestem nigdy. I wszystko to zdobyłam, przestając Cię kochać.
Água Viva
Eu te digo: estou tentando captar a quarta dimensão do instante-já que de tão fugidio não é mais porque agora tornou-se um novo instante-já que também não é mais. Cada coisa tem um instante em que ela é. Quero apossar-me do é da coisa. Esses instantes que decorrem no ar que respiro: em fogos de artifício eles espocam mudos no espaço. Quero possuir os átomos do tempo. E quero capturar o presente que pela sua própria natureza me é interdito: o presente me foge, a atualidade me escapa, a atualidade sou eu sempre no já. Só no ato do amor – pela límpida abstração de estrela do que se sente—capta-se a incógnita do instante que é duramente cristalina e vibrante no ar e a vida é esse instante incontável, maior que o acontecimento em si: no amor o instante de impessoal jóia refulge no ar, glória estranha de corpo, matéria sensibilizada pelo arrepio dos instantes – e o que se sente é ao mesmo tempo que imaterial tão objetivo que acontece como fora do corpo, faiscante no alto, alegria, alegria é matéria de tempo e é por excelência o instante. E no instante está o é dele mesmo. Quero captar o meu é. E canto aleluia para o ar assim como faz o pássaro. E meu canto é de ninguém. Mas não há paixão sofrida em dor e amor a que não se siga uma aleluia. Meu tema é o instante? meu tema de vida. Procuro estar a par dele, divido-me milhares de vezes em tantas vezes quanto os instantes que decorrem, fragmentária que sou e precários os momentos – só me comprometo com vida que nasça com o tempo e com ele cresça: só no tempo há espaço para mim. Escrevo-te toda inteira e sinto um sabor em ser e o sabora- ti é abstrato como o instante. é também com o corpo todo que pinto os meus quadros e na tela fixo o incorpóreo, eu corpo-acorpo comigo mesma. Não se compreende música: ouve-se. Ouveme então com teu corpo inteiro. Quando vieres a me ler perguntarás por que não me restrinjo à pintura e às minhas exposições, já que escrevo tosco e sem ordem. É que agora sinto necessidade de palavras – e é novo para mim o que escrevo porque minha verdadeira palavra foi até agora intocada. A palavra é a minha quarta dimensão. Hoje acabei a tela de que te falei: linhas redondas que se interpenetram em traços finos e negros, e tu, que tens o hábito de querer saber por quê – e porque não me interessa, a causa é matéria de passado – perguntarás por que os traços negros e finos? é por causa do mesmo segredo que me faz escrever agora como se fosse a ti, escrevo redondo, enovelado e tépido, mas às vezes frígido como os instantes frescos, água do riacho que treme sempre por si mesma. O que pintei nessa tela é passível de ser fraseado em palavras? Tanto quanto possa ser implícita a palavra muda no som musical. (…) Fixo instantes súbitos que trazem em si a própria morte e outros nascem – fixo os instantes de metamorfose e é de terrível beleza a sua seqüência e concomitância. (…) Mas o instante-já é um pirilampo que acende e apaga. O presente é o instante em que a roda do automóvel em alta velocidade toca minimamente no chão. E a parte da roda que ainda não tocou, tocará em um imediato que absorve o instante presente e torna-o passado. Eu, viva e tremeluzente como os instantes, acendo-me e me apago, acendo e apago, acendo e apago. Só que aquilo que capto em mim tem, quando está sendo agora transposto em escrita, o desespero das palavras ocuparem mais instantes que um relance de olhar. Mais que um instante, quero seu fluxo. (…) Neste instante-já estou envolvida por um vagueante desejo difuso de maravilhamento e milhares de reflexos do sol na água que corre da bica na relva de um jardim todo maduro de perfumes, jardim e sombras que invento já e agora e que são o meio concreto de falar neste meu instante de vida. Meu estado é o de jardim com água correndo. Descrevendo-o tento misturar palavras para que o tempo se faça. O que te digo deve ser lido rapidamente como quando se olha. (…) O dia parece a pele esticada e lisa se uma fruta que em uma pequena catástrofe os dentes rompem, o seu caldo escorre. (…) Para me refazer e te refazer volto a meu estado de jardim e sombra, fresca realidade, mal existo e se existo é com delicado cuidado. Em redor da sombra faz calor de suor abundante. Estou viva. Mas sinto que ainda não alcancei os meus limites, fronteiras com o quê? sem fronteiras, a aventura da liberdade perigosa. Mas arrisco, vivo arriscando. Estou cheia de acácias balançando amarelas, e eu que mal e mal comecei a minha jornada, começo-a com um senso de tragédia, adivinhando para que oceano perdido vão os meus passos de vida. E doidamente me apodero dos desvãos de mim, meus desvarios me sufocam de tanta beleza. Eu sou antes, eu sou quase, eu sou nunca. E tudo isso ganhei ao deixar de te amar.
Transl. Stefan Tobler
Água Viva (The Stream of Life)
Let me tell you: I’m trying to seize the fourth dimension of this instant-now so fleeting that it’s already gone because it’s already become a new instant-now that’s also already gone. Every thing has an instant in which it is. I want to grab hold of the is of the thing. These instants passing through the air I breathe: in fireworks they explode silently in space. I want to possess the atoms of time. And to capture the present, forbidden by its very nature: the present slips away and the instant too, I am this very second forever in the now. Only the act of love—the limpid star-like abstraction of feeling—captures the unknown moment, the instant hard as crystal and vibrating in the air and life is this untellable instant, larger than the event itself: during love the impersonal jewel of the moment shines in the air, the strange glory of the body, matter made feeling in the trembling of the instants—and the feeling is both immaterial and so objective that it seems to happen outside your body, sparkling on high, joy, joy is time’s material and the essence of the instant. And in the instant is the is of the instant. I want to seize my is. And like a bird I sing hallelujah into the air. And my song belongs to no one. But no passion suffered in pain and love is not followed by a hallelujah. Is my theme the instant? the theme of my life. I try to keep up with it, I divide thousands of times into as many times as the number of instants running by, fragmented as I am and the moments so fragile—my only vow is to life born with time and growing along with it: only in time itself is there room enough for me. All of me is writing to you and I feel the taste of being and the taste-of-you is as abstract as the instant. I also use my whole body when I paint and set the bodiless upon the canvas, my whole body wrestling with myself. You don’t understand music: you hear it. So hear me with your whole body. When you come to read me you will ask why I don’t keep to painting and my exhibitions, since I write so rough and disorderly. It’s because now I feel the need for words—and what I’m writing is new to me because until now my true word has never been touched. The word is my fourth dimension. Today I finished the canvas I told you about: curves that intersect in fine black lines, and you, with your habit of wanting to know why— I’m not interested in that, the cause is past matter—will ask me why the fine black lines? because of the same secret that now makes me write as if to you, writing something round and rolled up and warm, but sometimes cold as the fresh instants, the water of an ever-trembling stream. Can what I painted on this canvas be put into words? Just as the silent word can be suggested by a musical sound. (…) I pin down sudden instants that carry within them their own death and others are born—I pin down the instants of metamorphosis and there’s a terrible beauty to their sequence and concurrence. (…) But the instant-now is a firefly that sparks and goes out, sparks and goes out. The present is the instant in which the wheel of the speeding car just barely touches the ground. And the part of the wheel that still hasn’t touched, will touch in that immediacy that absorbs the present instant and turns it into the past. I, alive and glimmering like the instants, spark and go out, alight and go out, spark and go out. It’s just that whatever I capture in me has, when it’s now being transposed into writing, the despair that words take up more instants than the flash of a glance. More than the instant, I want its flow. (…) In this instant-now I’m enveloped by a wandering diffuse desire for marvelling and millions of reflections of the sun in the water that runs from the faucet onto the lawn of a garden all ripe with perfumes, garden and shadows that I invent right here and now and that are the concrete means of speaking in this my instant of life. My state is that of a garden with running water. In describing it I try to mix words that time can make itself. What I tell you should be read quickly like when you look. (…) The day seems like the smooth stretched skin of a fruit that in a small catastrophe the teeth tear, its liquor drains. (…) To remake myself and remake you I return to my state of garden and shadow, cool reality, I barely exist and if I exist it’s with delicate caution. Around the shadow is a heat of abundant sweat. I’m alive. But I feel that I have yet to reach my limits, borders with what? without borders, the adventure of dangerous freedom. But I take risks, I live taking risks. I’m full of acacias swaying yellow, and I who have barely started my journey, I start it with a sense of tragedy, guessing toward which lost ocean my steps of life are leading. And madly I take control of the recesses of myself, my ravings suffocate me with so much beauty. I am before, I am almost, I am never. And all of this I won when I stopped loving you.