Y los días y las horas en esta ciudad me circundan como el negro círculo de un estanque sobre cuya lisa superficie la muda y afiebrada rama de mi vida consigue, a veces, oscilar…
A dni i godziny w tym mieście otaczają mnie jak czarny krąg stawu, na którego gładkim lustrze niemej i trawionej gorączką gałęzi mego życia udaje się, czasem, rozkołysać…
He tratado de reunir pacientemente algunas palabras. De abrazar en el aire aquello que escapa de mí a morir entre los dientes del caos. Por eso no pidan palabras seguras no pidan tibias y envolventes vainas llevando en la noche la promesa de una tierra sin páramos. Hemos vivido entre las cosas que el frío enmudece. Conocemos esa mudez. Y para quien se acerque a estos lugares hay un chasquido de látigo en la noche y un lomo de caballo que resiste.
Cierpliwie próbowałem złożyć kilka słów. Objąć w powietrzu to co ode mnie ucieka by zginąć między zębami chaosu. Zatem nie proście o słowa pewne nie proście o ciepłe i szczelne strąki, niosące w nocy obietnicę ziemi bez pustkowia. Żyliśmy wśród rzeczy, które zimno ucisza. Znamy tę utratę mowy. A na tego, kto zbliży się do tych miejsc czeka trzask bicza w nocy i grzbiet konia stawiającego opór.
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
PUEDES tranquilamente agasajarme con nieve: las veces que atravesé el verano hombro con hombro con la morera blanca, gritó su última hoja.
1
PUEDES confiadamente agasajarme con nieve: siempre que hombro con hombro anduve con el moral a través del verano gritó su más joven hoja.
Trad. Adan Kovacsics
¿Quién soy yo y quién eres tú?*
En consecuencia, volvemos a preguntar: ¿qué significa nieve en este caso? ¿Hay aquí una referencia a la experiencia de la poesía? ¿Será quizá incluso la propia palabra del poema que se afirma aquí en tanto que otorga, mediante su discreción, una quietud invernal, ofrecida como dádiva? ¿O se refiere a todos nosotros y es entonces ese mutismo que se produce tras demasiadas palabras, que todos conocemos y que a todos puede parecernos un verdadero alivio? No podemos contestar a la pregunta. La distinción entre yo y tú, entre el yo del poeta y todos nosotros, a quienes llega su poema, no se consigue. El poema dice tanto al poeta como a todos nosotros que la quietud es bienvenida. Es el mismo silencio que se oye en el cambio de aliento, en ese suavísimo reinicio en el momento de tomar aliento. Pues esto es sobre todo el “cambio de aliento”: la experiencia sensible del instante silencioso e inmóvil que transcurre entre la aspiración y la espiración. No quiero negar que Celan no sólo relaciona este momento en que cambia la respiración, el instante en que el aliento se invierte, con una autocontención inmóvil, sino que hace sonar también el matiz de la leve esperanza ligada a toda transformación. En El meridiano dice, por ejemplo: “La poesía: puede significar un cambio de aliento.” Sin embargo, difícilmente podemos atenuar por eso el significado del aliento “suave”, dominante en todo este ciclo. El presente poema es un verdadero proemio que, como en una composición musical, marca con la primera nota el tono del conjunto. En efecto, los poemas de esta serie son suaves y casi imperceptibles como el cambio de aliento. Dan testimonio de una última angustia vital y al mismo tiempo representan también una y otra vez su solución o mejor dicho: no su solución, sino su elevación a una forma sólida en el lenguaje. Se los oye como se oye la profunda quietud invernal que todo lo envuelve. Algo suavísimo cristaliza, algo pequeñísimo, ligerísimo y al mismo tiempo absolutamente preciso: la palabra verdadera.
*Comentario a Cristal de aliento de Paul Celan de Hans-Georg Gadamer
Fotografías de Wiktor Wołkow de Podlaquia
Tłum. Ryszard Mierzejewski
Kryształ oddechu
1
MOŻESZ mnie bez obaw ugościć śniegiem: ilekroć ramię w ramię z drzewem morwy szedłem przez lato, krzyczał jego najmłodszy liść.
Tłum. Małgorzata Łukasiewicz
Kim jestem ja i kim jesteś Ty?*
Spytajmy więc ponownie, co oznacza tu „śnieg”. Czy to aluzja do doświadczenia twórczości poetyckiej? Czy słowo samego wiersza, wypowiedź, która swą dyskrecją stwarza zimową ciszę, ofiarowywaną jak dar? Czy też odnosi się do nas wszystkich i wówczas jest umilknięciem po zbyt wielu słowach, takim umilknięciem, które wszyscy znamy i które może się wy dawać prawdziwymi dobrodziejstwem. Niepodobna na to pytanie odpowiedzieć. Nie udaje się tu przeprowadzić rozróżnienia między ja i Ty, między Ja poety i nami wszystkimi, do których wiersz dociera. Poecie, tak jak nam wszystkim, wiersz mówi. ze cisza jestczymś upragnionym. To ta sama cisza, którą słychać w chwili zaczerpnięcia tchu, kiedy tchnienie zaledwie w nas wzbiera Tym bowiem przede wszystkim jest Atemwende — zmysłowym doświadczeniem bezgłośnej, znieruchomiałej chwili między wdechem a wydechem. Otóż bezsprzecznie Celan ten moment przełamywania się oddechu, chwilę, gdy oddech nawraca, nie tylko łączy z nieruchomym trwaniem w sobie, ale pozwala, by zabrzmiała w niej cicha nadzieja związana z każdym zwrotem. Wszak w Południku Celan mówi: „Poezja: to może oznaczać zwrot w oddychaniu”. Ale wzgląd na to nie powinien osłaniać dominującego w całym cyklu znaczenia „lekkiego’ oddechu”. Ten wiersz jest prawdziwym prooemium, które niby w kompozycji muzycznej pierwszym tonem nadaje tonację całości. Wiersze z tego cyklu istotnie są tak lekkie i niemal niepostrzegalne jak zwrot w oddychaniu. Dają świadectwo skrajnej trwogi życia i zarazem wciąż na nowo ją rozpraszają — albo raczej me rozpraszają, lecz nadają jej trwały kształt językowy. Słyszy się je tak jak słychać otulającą wszystko głęboka ciszę zimowa To. co najcichsze, obraca się w kryształ to. co najmniejsze, najlżejsze i zarazem najbardziej precyzyjne: prawdziwe słowo.
* Z Czy poeci umilkną? Hansa-Georga Gadamera
Atemwende
1
DU DARFST mich getrost mit Schnee bewirten: sooft ich Schulter an Schulter mit dem Maulbeerbaum schritt durch den Sommer, schrie sein jüngstes Blatt.
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
A ver si esta pena se deshace en cuatro pájaros, uno que toque tu cristal con mano suave. Es lo oculto que a veces saca cabeza y pía en el incendio de lo andado. Tanto se vive sin vivir. Bracea la medialma en órbitas de voces, frases, la marea de lo que se perdió. Allá lo arriba, aquí la lengua del burlado. Una inocencia pasa a horcajadas de la culpa, cae el otoño en la muerte íntima.
Zobaczmy, czy ból się rozpadnie na cztery ptaki, jeden niech dotknie twej szyby łagodnym ramieniem. Jest tym co ukryte, co czasem wystawia łepek i kwili w pożodze tego co przebyliśmy. Przeżywamy tyle nie doświadczając. Półduszy macha skrzydłami na orbitach głosów, zdań, pływów tego, co utracone. Tam, to co w górze, tu język wyszydzonych. Niewinność uchodzi okrakiem na winie, jesień zapada w intymną śmierć.
Un escritor es algo extraño. Es una contradicción y también un sinsentido. Escribir también es no hablar. Es callarse. Es aullar sin ruido. Un escritor es algo que descansa, con frecuencia, escucha mucho. No habla mucho porque es imposible hablar a alguien de un libro que se ha escrito y sobre todo de un libro que se está escribiendo. Es imposible. Es lo contrario del cine, lo contrario del teatro y otros espectáculos. Es lo contrario de todas las lecturas. Es lo más difícil. Es lo peor. Porque un libro es lo desconocido, es la noche, es cerrado, eso es. El libro avanza, crece, avanza en las direcciones que creíamos haber explorado, avanza hacia su propio destino y el de su autor, anonadado por su publicación: su separación, la separación del libro soñado, como el último hijo, siempre el más amado. Un libro abierto también es la noche. Estas palabras que acabo de pronunciar me hacen llorar, no sé por qué. Escribir a pesar de todo pese a la desesperación. No: con la desesperación. Qué desesperación, no sé su nombre. Escribir junto a lo que precede al escrito es siempre estropearlo. Y sin embargo hay que aceptarlo: estropear el fallo es volver sobre otro libro, un posible otro de ese mismo libro. (…) Cuando un libro está acabado —un libro que se ha escrito, claro—, al leerlo, ya no podemos decir que ese libro es un libro que ha escrito uno, ni qué se ha escrito en él, ni en qué desesperación o en qué estado de felicidad, el de un hallazgo o de un fallo de todo tu ser. Porque, al fin y al cabo, en un libro, no se puede ver nada semejante. La escritura es uniforme en cierto modo, atemperada. Ya no sucede nada más en un libro así, acabado y distribuido. Y recobra la indescifrable inocencia de su llegada al mundo. Estar sola con el libro aún no escrito es estar aún en el primer sueño de la humanidad. Eso es. También es estar sola en la escritura aún yerma. Es intentar no morir por su causa. Es estar sola en un refugio durante la guerra. Pero sin rezos, sin Dios, sin pensamiento alguno salvo ese deseo loco de matar a la nación alemana hasta el último nazi. La escritura ha existido siempre sin referencia alguna o bien es… Sigue siendo como el primer día. Salvaje. Diferente. Salvo la gente, las personas que circulan por el libro, nunca las olvida uno en el trabajo y el autor nunca las echa de menos. No, estoy segura, no, la escritura de un libro, el escribir. Pues es siempre la puerta abierta hacia el abandono. El suicidio está en la soledad de un escritor. Uno está solo incluso en su propia soledad. Siempre inconcebible. Siempre peligrosa. Sí. Un precio que hay que pagar por haber osado salir y gritar. (…) En el libro hay eso: la soledad es la del mundo entero. Está por todas partes. Lo ha invadido todo. Sigo creyendo en esta invasión. Como todo el mundo. La soledad es eso sin lo que nada se hace. Eso sin lo que ya no se mira nada. Es un modo de pensar, de razonar, pero sólo con el pensamiento cotidiano. También eso está presente en la función de la escritura y ante todo quizá decirse que no es necesario matarse todos los días desde el momento en que todos los días podemos matarnos. Eso es la escritura del libro, no es la soledad. Hablo de la soledad pero no estaba sola, ya que tenía ese trabajo que sacar adelante, hasta la luz, ese trabajo de condenados: escribir El vicecónsul. Fue escrito y traducido a todas las lenguas del mundo entero, y está guardado. Y en ese libro el vicecónsul dispara contra la lepra, contra los leprosos, los miserables, contra los perros y luego dispara contra los Blancos, los gobernadores blancos. Mataba todo excepto a ella, la que se ahogó en el Delta una mañana de un día determinado, Lola Valérie Stein, esa Reina de mi infancia y de S. Thala, esa mujer del gobernador de Vinh Long.
Ese libro fue el primer libro de mi vida. Transcurría en Lahore, y también allí, en Camboya, en las plantaciones, transcurría por todas partes. El vicecónsul empieza con la niña de quince años que está embarazada, la pequeña annamita que ha sido arrojada de la casa materna y que da vueltas por ese macizo de mármol azul de Pursat. Ya no sé cómo sigue. Recuerdo que me costó mucho encontrar ese lugar, esa montaña de Pursat donde nunca había estado. El mapa estaba allí, encima de mi mesa de trabajo y seguí las sendas de los mendigos y de los niños con las piernas rotas, ya sin mirada, por sus madres, y que comían basuras. Era un libro muy difícil de escribir. No había plan posible para expresar la amplitud de la desdicha porque ya no había nada de los elementos visibles que la habían provocado. Sólo existía el Hambre y el Dolor. No había encadenamiento entre los acontecimientos de carácter salvaje, ya que nunca había programación. Nunca la hubo en mi vida. Nunca. Ni en mi vida ni en mis libros, ni una sola vez. Escribía todas las mañanas. Pero sin horario alguno. Nunca. Excepto en lo que se refiere a la cocina. Sabía cuándo había que ir para que tal cosa hirviera o tal otra no se quemara. En lo que se refiere a los libros, también lo sabía. Lo juro. Todo, lo juro. Nunca he mentido en un libro. Ni tampoco en mi vida. Excepto a los hombres. Nunca. Y eso se debe a que mi madre me infundió miedo con eso de que la falsedad mataba a los niños mentirosos.
Creo que lo que reprocho a los libros, en general, es eso: que no son libres. Se ve a través de la escritura: están fabricados, están organizados, reglamentados, diríase que conformes. Una moción de revisión que el escritor desempeña con frecuencia consigo mismo. El escritor, entonces, se convierte en su propio policía; Entiendo, por tal, la búsqueda de la forma correcta, es decir, de la forma más habitual, la más clara y la más inofensiva. Sigue habiendo generaciones muertas que hacen libros pudibundos. Incluso jóvenes: libros encantadores, sin poso alguno, sin noche. Sin silencio. Dicho de otro modo: sin auténtico autor. Libros de un día, de entretenimiento, de viaje. Pero no libros que se incrusten en el pensamiento y que hablen del duelo profundo de toda vida, el lugar común de todo pensamiento. No sé qué es un libro. Nadie lo sabe. Pero cuando hay uno, lo sabemos. Y cuando no hay nada, lo sabemos como sabemos que existimos, no muertos todavía. Cada libro, como cada escritor, tiene un pasaje difícil, insoslayable. Y debe optar por dejar este error en el libro para que siga siendo un verdadero libro, no una falsedad. La soledad no sé en qué se convierte, luego. Aún no puedo decirlo. Creo que esa soledad se torna trivial, a la larga se convierte en algo vulgar, y que es un gran acierto.
Collage propio
Tłum. Magdalena Pluta
pisać
Pisarz to ciekawe zjawisko. To sprzeczność, albo i nonsens. Pisać znaczy także nie mówić. Zamilknąć. Krzyczeć bezgłośnie. Często można porządnie wypocząć, dużo się słucha. Pisarz nie mówi dużo, bo nic można rozmawiać z kimś o książce, którą się napisało, czy tym bardziej o książce, którą się teraz pisze. To niemożliwe. Całkiem odwrotnie niż w przypadku kina, teatru i innych widowisk. Odwrotnie niż z jakąkolwiek lekturą. To jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Najgorsze. Bo książka to nieznane, to noc, to zamknięcie, właśnie tak. To książka posuwa się naprzód, rozrasta, zmierza w kierunkach, o których myśleliśmy, że już je poznaliśmy, zmierza ku własnemu przeznaczeniu i ku przeznaczeniu swojego autora, który przestaje istnieć z chwilą jej wydania: rozstanie z nią, z książką wymarzoną, wyśnioną, jak z najmłodszym dzieckiem, zawsze najbardziej ukochanym ze wszystkich. Książka otwarta to także noc. Nie wiem dlaczego, ale te ostatnie słowa pobudzają mnie do płaczu. Pisać mimo wszystko, wbrew rozpaczy. Nie: z rozpaczą. Nie wiem, jaką to rozpacz. Pisać na uboczu tego, co poprzedza tekst, to go zmarnować. A jednak trzeba się z tym pogodzić: zmarnować coś, co było porażką to zawrócić w stronę innej książki, w stronę innej możliwości tej samej książki. (…) Kiedy książka jest ukończona – mam na myśli tę, którą się pisało – czytając ją, nie można już stwierdzić, że to ta sama książka, którą się napisało, ani określić, co zostało w niej przedstawione, ani jaka to była rozpacz, czy jakie szczęście, że się odnalazła albo że upadła cała istota człowieka. Ponieważ na końcu, w książce, niczego takiego nie widać. Dzieło jest w pewnym sensie jednorodne, dojrzałe. W takiej książce, skończonej i rozpowszechnionej, nic nowego się już nie zdarza. Ona powraca do niepojętego stanu niewinności, jaki towarzyszył jej narodzinom. Obcować samotnie z książką, która jeszcze nie została napisana, to wciąż być pogrążonym w pierwotnym śnie ludzkości. Właśnie tak. To także obcować samotnie z pisaniem, które jeszcze leży odłogiem. To próbować nie umrzeć od tego. To być samą w schronie w czasie wojny. Tyle że bez modlitwy, bez Boga, bez żadnej myśli poza tą szaloną żądzą wymordowania Narodu niemieckiego aż po ostatniego nazistę. Pisanie zawsze pozbawione było wszelkich odniesień albo też jest… Wciąż jest jak pierwszego dnia. Dzikie. Inne. Z wyjątkiem ludzi; o osobach, które krążą w książce, nigdy nie zapomina się podczas pracy i nigdy autor ich nie żałuje. Nie, co do tego jestem pewna, nie, pisanie książki, to, co napisane. Zatem zawsze to można porzucić. Samotność pisarza mieści w sobie samobójstwo. Człowiek jest sam nawet w swojej własnej samotności. Zawsze niepojętej. Zawsze niebezpiecznej. Tak. Cena, którą trzeba zapłacić za to, że ośmieliło się wyjść i krzyczeć. (…) Oto, co mieści w sobie książka: samotność odnosi się w niej do całego świata. Jest wszędzie. Zagarnęła wszystko. Naprawdę wierzę, że zagarnęła. Jak każdy. Bez samotności niczego się nie da zrobić. Na nic nie można patrzeć. To jest sposób myślenia, rozumowania, ale wyłącznie myślą codzienną. To się zawiera także w funkcji pisania i może przede wszystkim powtarzania sobie, że nie trzeba codziennie pozbawiać się życia, skoro codziennie można to zrobić, l o jest właśnie pisanie książki, a nie samotność. Mówię o samotności, ale nie byłam samotna, bo miałam tę pracę, którą musiałam doprowadzić do ostatniej kropki, tę pracę galernika: napisać Wicekonsula. I ta książka powstała i została przetłumaczona na języki całego świata, i się przyjęła. W tej książce wicekonsul strzela do trądu, do trędowatych, do nędzarzy, do psów, a potem strzela i do Białych, do białych zarządców. Zabijał wszystko z wyjątkiem jej, tej, która pewnego ranka utopiła się w Delcie, Loli Valerii Stein, Królowej mojego dzieciństwa i S. Thali, żony gubernatora w Vinh Long. To była pierwsza książka mojego życia. To się działo w Lahore, a także tam, w Kambodży, na plantacjach, wszędzie. Na samym początku Wicekonsula pojawia się piętnastoletnie dziecko w ciąży, mała Annamitka wypędzona przez matkę z domu, która błąka się wśród masywu błękitnego marmuru Pursat. Nie pamiętam już, co jest dalej. Pamiętam, że miałam duże trudności z odnalezieniem tego miejsca, tych gór w Pursat, gdzie nigdy me dotarłam. Mapa leżała tu na biurku, a ja śledziłam drogi żebraków i dzieci z połamanymi nogami, ociemniałych, porzuconych przez matki, żywiących się odpadkami. Bardzo trudno było napisać tę książkę. Nie istniała żadna płaszczyzna, na której można by oddać rozmiary nieszczęścia, ponieważ nie zostało już nic z wydarzeń, które mogłyby je wywołać. Został już tylko sam Głód i Ból. Dzikie z natury wypadki nie wiązały się ze sobą, a zatem niczego nie można było zaplanować. Nigdy nic było tego w moim życiu. Nigdy. Ani w życiu, ani w książkach – ani razu. Pisałam każdego ranka. Ale bez żadnego planu zajęć. Nigdy. Z wyjątkiem kuchni. Wiedziałam, kiedy trzeba przyjść, żeby się zagotowało albo nie przypaliło. Wiedziałam to też, jeśli chodzi o książki. Przysięgam. Wszystko przysięgam. Nigdy nie skłamałam w książce. Ani nawet w życiu. Tylko mężczyznom. Nigdy. A to dlatego, że matka nastraszyła mnie, że kłamstwo zabija kłamiące dzieci.
Wydaje mi się, że to co zarzucam książkom, ogólnie rzecz biorąc, to to, że nie są wolne. Akt pisania uwidacznia fakt, że zostały wyprodukowane, zorganizowane, poddane kontroli, że się tak wyrażę. Przymus korygowania, który pisarz bardzo często odczuwa względem siebie. I wtedy staje się własnym gliną. Rozumiem przez to poszukiwanie właściwej formy, czyli formy najpowszechniejszej, najbardziej przejrzystej, bezpiecznej. Nadal istnieją martwe generacje, które tworzą książki wstydliwe. Nawet młodzi: książki pełne uroku, bez żadnego przedłużenia, bez nocy. Pozbawione ciszy. Inaczej mówiąc: bez prawdziwego autora. Książki powszednie, dla rozrywki, dobre w podróży. Ale nie takie, które zapuszczają korzenie i wyrażają ciężką żałobę każdego życia, wspólny punkt wszelkiej myśli. Ja nic wiem, czym jest książka. Nikt tego nie wie. Ale człowiek wie, kiedy ma z nią do czynienia. I wie, kiedy ma do czynienia z niczym – jak to, że jest, że jeszcze nie umarł. Każda książka jak i każdy pisarz mają w sobie trudne miejsce, którego nie sposób ominąć. I musi się zdecydować zostawić ten błąd w książce, żeby pozostała prawdziwa, nieprzekłamana. Jeszcze nie wiem, czym samotność staje się później. Jeszcze nie mogę o tym mówić. Ale mam wrażenie, że ta samotność staje się czymś zwyczajnym, że z czasem – pospolicieje, i że to jest dobre.
Écrire
C’est curieux un écrivain. C’est une contradiction et aussi un non-sens. Écrire c’est aussi ne pas parler. C’est se taire. C’est hurler sans bruit. C’est reposant un écrivain, souvent, ça écoute beaucoup. Ça ne parle pas beaucoup parce que c’est impossible de parler à quelqu’un d’autre d’un livre qu’on a écrit et surtout d’un livre qu’on est en train d’écrire. C’est impossible. C’est à l’opposé du cinéma, à l’opposé du théâtre, et autres spectacles. C’est à l’opposé de toutes les lectures. C’est plus difficile de tout. C’est le pire. Parce qu’un livre c’est l’inconnu, c’est la nuit, c’est clos, c’est ça. C’est le livre qui avance, qui grandit, qui avance dans les directions qu’on croyait avoir explorées, qui avance vers sa propre destinée et celle de son auteur, alors anéanti par sa publication : sa séparation d’avec lui, le livre rêvé, comme l’enfant dernier-né, toujours le plus aimé. Un livre ouvert c’est aussi la nuit. Je ne sais pas pourquoi, ces mots que je viens de dire me font pleurer. Écrire quand même malgré le désespoir. Non : avec le désespoir. Quel désespoir, je ne sais pas le nom de celui-là. Ecrire à côté de ce qui précède l’écrit c’est toujours le gâcher. Et il faut cependant accepter ca : gâcher le ratage c’est revenir vers un autre livre, vers un autre possible de ce même livre. (…) Quand un livre est fini –un livre qu’on a écrit j’entends-on ne peut plus dire en le lisant que ce livre-là c’est un livre que vous avez écrit, ni quelles choses y ont été écrites, ni dans quel désespoir ou dans quel bonheur, celui d’une trouvaille ou bien d’une faillite de tout vôtre être. Parce que, à la fin, dans un livre, rien de pareil ne peut se voir. L’écriture est uniforme en quelque sorte, assagie. Rien n’arrive plus dans un tel livre, terminé et distribué. Et il rejoint l’innocence indéchiffrable de sa venue au monde. Être seule avec le livre non encore écrit, c’est être encore dans le premier sommeil de l’humanité. C’est ça. C’est aussi être seule avec l’écriture encore en friche. C’est essayer de ne pas en mourir. C’est être seule dans un abri pendant la guerre. Mais sans prière, sans Dieu, sans pensée aucune sauf ce désir fou de tuer la Nation allemande jusqu’au dernier nazi. L’écriture a toujours été sans référence aucune ou bien elle est… Elle est encore comme au premier jour. Sauvage. Différente. Sauf les gens, les personnes qui circulent dans le livre, on ne les oublie jamais elles ne sont regrettées par l’auteur. Non, de cela je suis sûre, non l’écriture d’un livre, l’écrit. Donc c’est toujours la porte ouverte vers l’abandon. Il y a le suicide dans la solitude d’un écrivain. On est seul jusque dans sa propre solitude. Toujours inconcevable. Toujours dangereux. Oui. Un prix à payer pour avoir osé sortir et crier. (…) Je crois que c’est ça que je reproche aux livres, en général, c’est qu’ils ne sont pas libres. On le voit à travers l’écriture : ils sont fabriqués, ils sont organisés, réglementés, conformes on dirait. Une fonction de révision que l’écrivain a très souvent envers lui-même. L’écrivain, alors il devient son propre flic. J’entends par là la recherche de la bonne forme, c’est-à-dire de la forme la plus courante, la plus claire et la plus inoffensive. Il y a encore des générations mortes qui font des livres pudibonds. Même des jeunes : des livres charmants, sans prolongement aucun, sans nuit. Sans silence. Autrement dit : sans véritable auteur. Des livres de jour, de passe-temps, de voyage. Mais pas des livres qui s’incrustent dans la pensée et qui disent le deuil noir de toute vie, le lieu commun de toute pensée. Je ne sais pas ce que c’est un livre. Personne ne le sait. Mais on sait quand il y en a un. Et quand il n’y a rien, on le sait comme on sait qu’on est, pas encore mort. Chaque livre comme chaque écrivain a un passage difficile, incontournable. Et il doit prendre la décision de laisser cette erreur dans le livre pour qu’il reste un vrai livre, pas menti. La solitude je ne sais pas encore ce qu’elle devient après. Je ne peux pas encore en parler. Ce que je crois c’est que cette solitude, elle devient banale, à la longe elle devient vulgaire, et que c’est heureux.
Yo que fui mucho tiempo depresivo, durante varias décadas no comprendí uno de los versos más bellos que haya escrito Jean de La Fontaine Comprendía el principio en su literalidad: J’aime le jeu, l’amour, les livres. la musique…, pero no admitía que se pudiera incluir: Jusqu’au sombre plan sir d’un coeur mélancolique. Hacer para sí un «bien soberano» de la angustia me parecía un preciosismo, una charlatanería, un epigrama de salón, una afectación cortesana. Hasta una complacencia en el horror, o un insulto a angustias más auténticas. No me parecía que se pudiera gozar del mordisco aterrador del pánico. Que pudiera resultar vivificante la proximidad del abismo, que uno se pudiera acercar a ella sin discreción. por así decirlo. He estado agrietado. Constantemente deseaba apresurar mi muerte; aguzaba los dientes, los colmillos, las defensas, el cuerno del animal salvaje; afilaba sus garras hasta volverlas cada vez más dolorosas y desgarradoras. Ahora comprendo lo siguiente: sin duda la melancolía no es una descarga repentina como la risa, pero es una risa. Una risa silenciosa. Es una voluptuosidad más lenta que reír a carcajadas. Es una risa sin carcajadas. Es un goce paralelo, pero tal vez se extienda más que cualquier otra alegría. Es una alegría de perspectiva. La aspillera del lenguaje. “No sin placer, pese a la tristeza terrible que acababa de experimentar, aún se abandonó unos instantes a la melancolía…”
*
II. La experiencia del adiós como tal, en la medida en que se opone a la experiencia del hasta la vista, en la medida en que hace fructificar lo que ya no será del orden de la vista en la visión, es inherente a esta otra relación la experiencia de lo invisible opuesta a la de lo revisible.
*
III. El sentimiento de evidencia está vinculado al pasado. Como el panorama se remonta a la retrospección. Como el sueño deriva del deseo. Evidentia quiere decir la vista entera. La vista entera es mucho más que la percepción. No puede ser focal. Es la fascinación animal: el rompecabezas entero donde el fragmento de lo visto encaja solo y completo en la forma que lo ve. Es la impronta que regresa a través de la mirada y la concluye panorámicamente. (Es un ver pasivo, no es una observación ni un acecho de cazador ni una escena de mirón.) La evidencia es la sensación del pasado. La evidencia es el órgano de la situación pasada que regresa. Su surgimiento hace que la fantasía abandone, disuelve la alucinación: es cuando lo real surge del mismo modo que la situación antigua. Es cuando toda la historia personal se hunde en el paraíso antiguo que hace poco la absorbía (antaño se opone a hace poco como lo originario se opone a la impronta). Es la ósmosis reencontrada; es la ausencia de las percepciones que entonces aún no estaban ahí, que regresa en la sensación tan singular de su contingencia, es refundirse en la fusión. Es la melancolía misma, la melancolía que no ha renunciado, la melancolía que sabe que es el único sentimiento humano que no ha renunciado a la dicha, a la antigua voluptuosidad, al goce total. La melancolía se define así: la alegría de la que se puedemorir en el reencuentro imprevisible. El fascinado muere cada vez en el rostro de su reencuentro. Confunde su vista en él . Lo característico de la evidencia que pone al lenguaje en la situación anteriormente descrita es que puede ser olida, vista, oída, pero nunca puede ser dicha. Es una vivencia en la que encaja el momento, y no algo decible que se aprende. La fascinación no atrae hacia lo que se ha adquirido: es la huella que llama de lejos a aquello que ha impreso. Ignora el tiempo, puesto que lo precede. No puede soportar la distancia, ni conformarse con la división, dado que es fusión que regresa y que confunde.
Fotograma de Sueño de invierno de Nuri Bilge Ceylan
Tłum. Krzysztof Rutkowski
Życie sekretne (roz. XLIX)
W przeciągłej depresji, przez wiele dziesiątków lat, nie rozumiałem najpiękniejszych wersów Jeana de La Fontaine’a. Początek pojmowałem dosłownie: „Lubię grę, lubię miłość, książki, muzykę…», nie rozumiejąc, dlaczego napisał: „a ciemna radość wypełnia serce melancholią». Nazwać się „suwerennym władcą trwogi» – to wydawało mi się ozdóbką, przechwałką, epigramem salonowym, dworskim. Nawet kokieteria wobec grozy, znieważaniem prawdziwej rozpaczy. Wydawało mi się, że nie można igrać z przeraźliwym ukąszeniem. Ze można pożywiać się bliskością otchłani, że można do niej przystępować, by tak rzec, bez umiaru. Byłem popękany. Chciałem przy spieszyć nadejście śmierci. Ostrzyłem zęby, kły, rogi dzikiej bestii, zdzierałem pazury, aż do bólu. Teraz już rozumiem: melancholia nie jest nagłą salwą, jak śmiech, melancholia jest śmiechem. Milczącym śmiechem. To radość powolna, znacznie mniej niż śmiech, w wybuchach. To śmiech bez wybuchów. To radość poboczna, która jest, być może, radością najbardziej rozpowszechnioną. To radość w perspektywie. Morderczyni mowy. „Pomimo straszliwego smutku, nie bez przyjemności oddał się na kilka chwil melancholii…»
***
II. Doświadczenie adieu różni się od „do-widzenia» tym, że wydobywa to, co nigdy nie pojawi się w zasięgu wzroku, i wiąże się nieuchronnie z doznawaniem niewidzialnego, które przeciwstawia się zjawialnemu [ponownie].
***
III. Poczucie oczywistości wiąże się z przeszłością. Tak jak panorama z retrospekcją. Jak sens z pożądaniem. Evidentia znaczy: widok całości. Widok całości przekracza percepcję. Nie może mieć ogniskowej. To fascynacja zwierzęca: całe puzzle, w których kawałki widzianego układają się w całość, przylegającą zupełnie do widzianej formy. To odcisk odciskający się w spojrzeniu, rozwijalny panoramicznie. (To widzenie pasywne, to nie jest ani obserwacja, ani czaty, ani podglądanie). Oczywistość jest poczuciem przeszłości. W oczywistości powraca to, co się zdarzyło. Oczywistość przegania fantazmat, rozwiewa halucynację: oczywistość jest zjawą realną, to, co było, powraca i realnie jest. Tak się dzieje, kiedy cała historia prywatna wstępuje do dawnego raju, wydostając z „niedawności». (Dawne różni się od niedawnego, jak oryginał od odcisku). Oczywistość to odnaleziona osmoza: oczywistość to nieobecność percepcji, punktów widzenia, których po prostu „wtedy jeszcze nie było”, osobliwe przekonanie, że poszczególne punkty widzenia są najzupełniej przypadkowe, stopienie na nowo stopu. Oto melancholia, melancholia, która się samej siebie nie wyrzeka, melancholia, która wie, że jest jedynym uczuciem ludzkim, które nie wyrzekło się szczęścia, dawnej rozkoszy, powszechnej radości. Definicja melancholii: radość, od której można umrzeć, odnalazłszy to, czego nie dało się przewidzieć. Zafascynowany umiera za każdym razem, widząc twarz odnalezionego. Wikła w niej spojrzenie. Oczywistość: sytuacja przed-mowna, oczywistość pachnie, widzi, słyszy, ale nigdy nie może być wypowiedziana. Oczywistość otwiera moment wieczny, przeżywany, lecz niewymowny. Fascynacja, która nie obezwładnia: odcisk przywołuje odciśnięte. Oczywistość nie zna czasu, ponieważ czas poprzedza. Nie zna dystansu, nie zna rozdwojenia, bo łączna, łączy powtórnie i zadziwia.
Cuando la palabra no llega a la palabra no hagamos gestos, sombras, ademanes.
Cuando el hombre no alcanza a su cabeza se asoma al mundo por el triste ombligo.
Cuando el verso a mitad de trayectoria se quiebra y cae, callémonos.
2
Triste es sobrevivir a nuestra muerte. Alguien puede llegar, darnos ahora la palabra de pase a la esperanza, y sorprendernos hórridos, helados, momificados, insepultos.
3
Sobre este árbol, seco símbolo inerte, cantó un ave real la esperanza que tuvo.
4
Cayó de su vacío a su vacío. Creyose libre porque andaba a saltos.
Incapaz fue de alzar una palabra de poderosa luz contra la muerte.
5
Canto lo que me pasa, dice el mudo.
y 6
Difícil era andar entre el sarcasmo del cobarde o del necio. Más difícil vivir hasta los bordes con fe que acrecentada devolviera al hombre su verdad, virtud al canto.
de Elogio del calígrafo. Ensayos sobre arte.
Collage propio
Tłum. Ada Trzeciakowska
suita dla zmarłego
1
Gdy słowo nie dociera do słowa nie czyńmy gestów, cieni, grymasów.
Gdy człowiek nie dostaje do głowy na świat wygląda smutnym oknem pępka.
Gdy wers w połowie drogi łamie się i upada, uciszmy się.
2
Smutno przeżyć naszą śmierć. Ktoś może nadejść, podrzucić nam słowo przepustkę do nadziei, i przyłapać nas budzących grozę, zamarzniętych, zasuszonych, niepogrzebanych.
3
Na tym drzewie, zmurszałym, uschłym symbolu, królewski ptak śpiewał pieśń żywionej nadziei.
4
Spadał z pustki w pustkę. Uznał, że jest wolny, bo przecież podfruwa.
Nie zdołał wznieść ani słowa potężnego światła przeciwko śmierci.
5
Zamieniam w śpiew to, co mi dolega- mówi niemowa.
i 6
Trudno było poruszać się między sarkazmem tchórza lub głupca. Jeszcze trudniej żyć, z wiarą po brzegi, która powiększona przywróciła człowiekowi jego prawdę, a moc pieśni.
Intenté huir de Dios que me ordenaba predicar contra Nínive. Me embarqué rumbo a Tarsis. Se desató la tempestad. Fui arrojado para aquietar las olas.
Me rodearon las aguas hasta el alma. Las algas se enredaron en mi cabeza. La tierra echó sobre mi sus cerrojos Y me tragó el gran pez finalmente.
En el temible vientre de la ballena encontré procesos digestivos, violencia pura, cardúmenes, una teoría del estado moderno, una imagen del desamparo humano, un retorno al paraíso prenatal, irrigado por el fluir de la corriente sanguínea.
Y en mi habitada soledad tuve tiempo para reflexionar en la esperanza: algún día muestra vida ya no será, como la llamó Hobbes tan sólo breve, brutal y siniestra?
Fotogramas de Leviatán de Andréi Zviáguintsev (allí el Leviatán es Rusia; el nombre completo del tratado de Hobbes Leviatán, o La materia, forma y poder de un estado eclesiástico y civil )
Tłum. Ada Trzeciakowska
RAPORT JONASZA
Próbowałem uciec od Boga, który nakazał mi nawoływać przeciwko Niniwie1. Wypłynąłem do Tarszisz2. Rozpętała się burza. Wyrzucono mnie by uspokoić fale.
Woda otoczyła mnie aż po duszę. Wodorosty splątały mi się wokół głowy. Ziemia zaryglowała nade mną swe podwoje3. I w końcu połknęła mnie wielka ryba.
W straszliwym brzuchu wieloryba znalazłem procesy trawienne, czystą przemoc, ławice, teorię nowoczesnego państwa, obraz ludzkiej bezsilności, powrót do prenatalnego raju, nawadnianego przez płynącą strumieniem krew.
I udomowiwszy samotność miałem czasu w bród by rozważać nad nadzieją: nadejdzie taki dzień gdy nasze życie nie będzie już, jak to określił Hobbes, tylko krótkie, brutalne i zgubne4?
1. Niniwa (akad. Ninūa) – starożytne miasto w północnej Mezopotamii, leżące nad wschodnim, lewym brzegiem Tygrysu; jedna ze stolic Asyrii.
2.Tarszisz (hebr. תַּרְשִׁישׁ) – według Biblii miasto portowe na wybrzeżu Morza Śródziemnego, słynące z bogactw i handlu. Dziś zazwyczaj identyfikowane jako Tars w Azji Mniejszej lub Tartessos na Półwyspie Iberyjskim.
3. Wody ogarnęły mnie aż do duszy, przepaść mnie otoczyła, moją głowę owinęła trawa morska. Zstąpiłem aż do posad gór, swymi ryglami ziemia zamknęła się przede mną na wieki. (Księga Jonasza. Uwspółcześniona Biblia Gdańska)
4. Rozdział XIII w I części LEWIATANA Hobbsa jest wykładem o «Naturalnym Stanie Człowieczeństwa, jak to się tyczy ich Szczęścia i Niedoli» i zawiera znany cytat opisujący życie w stanie wojny każdego z każdym: samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie
Daryna Gladun es una joven poeta, investigadora, performer y traductora ucraniana proveniente de la ciudad de Bucha. Estos sobrecogedores poemas tienen apenas unos días…
Trad. Ada Trzeciakowska
13.03.2022
a Irina Shuvalova y Yuri Andrujovich
hemos envejecido no un año sino toda una guerra no hay número que describa cuánto hemos vivido ||||||||||||||||||| ahora somos más viejos que nuestros cuerpos ||||||||||||||||||||||||||||||||||||| |||||| abuelos que nos llevaban toda una guerra nos repetían constantemente qué felices somos de haber nacido en una época de paz pero no creíamos en sus palabras ni en su edad no creíamos en su vejez ni en sus canas no creíamos en la guerra.
Trad. Janusz Radwański
13.03.2022
Irynie Szuwałowej i Jurijowi Andruchowyczowi
postarzeliśmy się nie o rok a o całą wojnę nie ma liczby która opisałaby ile przeżyliśmy ||||||||||||||||||| teraz jesteśmy już starsi od naszych ciał |||||||||||||||||||||||||||||||||| |||||||||| babcie i dziadkowie starsi od nas o całą wojnę ciągle powtarzali jacy jesteśmy szczęśliwi że narodziliśmy się w czas pokoju nie wierzyliśmy ich słowom i latom nie wierzyliśmy w ich starość i siwiznę nie wierzyliśmy w wojnę
13.03.2022
Ірині Шуваловій та Юрію Андруховичу
постаріли ми не на рік а на цілу війну немає такого числа яке б описало скільки ми пережили ||||||||||||||||||| тепер уже ми старіші від наших тіл |||||||||||||||||||||||||||||||||||||| |||||| бабусі і дідусі на цілу війну старіші від нас постійно повторювали які ми щасливі що народились у мирний час та ми не вірили їхнім словам і рокам не вірили в їхню старість у сивину не вірили у війну
Daryna Gladun es una joven poeta, investigadora, performer y traductora ucraniana proveniente de la ciudad de Bucha. Estos sobrecogedores poemas tienen apenas unos días…
Trad. Ada Trzeciakowska
15
mujeres y niños sacaban de los edificios lo más preciado la sal en sus ojos la sangre en sus cuerpos las palabras en sus cabezas y escasamente repartían entre sus prójimos las migajas de su dolor – – – escasas migajas de dolor a cambio recibían de sus prójimos.
10.03.2022
Trad. Janusz Radwański
15
kobiety i dzieci wynosiły z budynków to, co najcenniejsze sól w swoich oczach krew w swoich ciałach słowa w swoich głowach i skąpo wydzielały bliźnim okruchy własnego bólu – – – skąpe okruchy bólu w zamian otrzymywały od bliźnich
10.03.2022
15
жінки і діти виносили із будинків найцінніше сіль у власних очах кров у власних тілах слова у своїх головах і скупо вділяли ближнім крихти власного болю – – – скупі крихти болю натомість отримували від ближніх
Tiempo como cristal Espacio como cristal Me siento en silencio En cualquier parte cualquier cosa Sucede Muda sonora apacible turbulenta La serpiente se enrosca Sobre sí misma Todas las cosas translúcidas Después transparentes Luego volátiles Sólo vacío Sin límites Sólo la canción infinitamente Apagada De la mente enroscándose Sólo
Obra de Beili Liu, pieza de la instalación Current
Tłum. Andrzej Szuba
Tylko pustka
Czas jak szkło Przestrzeń jak szkło Siedzę cicho Gdziekolwiek Cokolwiek Się dzieje Cisza hałas spokój niepokój Wąż owija się Wokół siebie Wszystkie rzeczy są półprzezroczyste Potem przezroczyste Potem znikają Tylko pustka Bez granic Tylko nieskończenie cicha Pieśń Zwijającego się umysłu Tylko.
void only
Time like glass Space like glass I sit quiet Anywhere Anything Happens Quiet loud still turbulent The serpent coils On itself All things are translucent Then transparent Then gone Only emptiness No limits Only the infinitely faint Song Of the coiling mind Only.
gris escarcha del susurro, fósil de la desesperación. Quién oirá el silente salmo de la tierra, voces mudas de los planetas llamándose, despedidas de las galaxias. Soles negros se van hundiendo en sí mismos en un silencio
inhumano.
Punto magnético (1996)
Fotograma de Melancolía de Lars von Trier
Szron
szary szron szeptu, skamielina rozpaczy. Kto dosłyszy cichnący psalm ziemi, nieme nawolywanie się planet, pożegnania galatyk. Czarne słońca zapadają się w siebie w nieludzkim
Conversación entre Antoni Tàpies y José Ángel Valente
J. Á. V.: Hay un testimonio que se da en el proceso de beatificación de san Juan de la Cruz, que, como sabes, me interesa mucho…Uno de los testigos que hablan en el proceso de beatificación dice que varios frailes caminaban con san Juan de la Cruz y vieron por el camino unos palacios preciosos. Se los señalaron, pero él siguió andando, aunque a la tercera indicación se volvió y dijo: nosotros no hemos venido para ver, hemos venido para no ver. A. T.: Es algo que me ha interesado desde muy joven: no describir la nada, que es imposible, pero sí encontrar un mecanismo que por lo menos la sugiera al espectador. Es lo que intento hacer cada día, mi máxima aspiración artística. J. Á. V.: Tú has escrito: «Un día traté de llegar directamente al silencio». Justamente ese silencio sería la nada, el lugar de la materia interiorizada. Creo que eso es lo que tú querías significar con esa idea… A. T.: No es un capricho, es que debería comprenderse la importancia que tiene ese silencio. J. Á, V.: Por desgracia, eso no siempre se comprende. Entre nosotros, y en España, es un tema que ha sido mal enfocado. Tan pronto tomas determinado tipo de posiciones dicen: «Bueno, ése es un místico». El místico quiere llenar el vacío de Dios, tú lo quieres llenar de realidad, de una realidad superior a la inmediatamente perceptible. A. T.: Se cree que ese estado, que también se puede calificar con una palabra que está muy denostada, el éxtasis, es quedarse colgado como de una nube para siempre. Cuando la verdad es que se trata de un estado transito rio. Pero entonces vuelves a la realidad y la comprendes mejor. Y te hace ver más claramente la unidad universal de todas las cosas. Que la sociedad sepa que esto es útil, que debajo de todo esto hay un vacío que no es absolutamente nada. Sabiendo esto se estimula un espíritu más comprensivo y solidario entre los hombres y con la naturaleza. J. Á. V.: La relación con la naturaleza está muy condicionada por eso: mirar un árbol, confundirse con el árbol, hacer que ese árbol que miras sea distinto de todos los árboles del universo. Se tiene así acceso a la identidad del mundo natural. Es una experiencia que lleva al hombre más allá de las ocupaciones diarias. El hombre necesita esa dimensión, que es algo de lo que tú también hablas cuando dices que necesitas el arte como un apoyo de la meditación. Pero creo que tú vas más lejos, porque pasas de la meditación a la contemplación. Gran parte de tu arte, y voy a utilizar otra palabra desacreditada… es contemplativo. Lo que creo que hay en definitiva en tu obra es una contemplación única de la materia, como acaso no se haya producido antes en el arte contemporáneo. No tratas de manipular la materia, sino de dejar que ésa se manifieste.
de Elogio del calígrafo. Ensayos sobre arte.
Antoni Tàpies (Suite, 1993) y foto propia (árboles)
J. Á. V.: Istnieje pewne świadectwo złożone w procesie beatyfikacyjnym św. Jana od Krzyża, które, jak wiesz, bardzo do mnie zaciekawiło… Jeden ze świadków, który przemawiał w procesie beatyfikacyjnym, opowiadał, że kilku braci szło ze św. Janem, kiedy po drodze ujrzeli kilka przepięknych pałaców. Pokazali mu je, ale on poszedł dalej, choć przy trzecim zawołaniu zawrócił i powiedział: nie przyszliśmy by widzieć, przyszliśmy by nie widzieć. A. T.: Jest to to jedna z rzeczy, która mnie interesują od najmłodszych lat: nie opisywać nicości, co jest niemożliwe, ale znaleźć mechanizm, który by ją widzowi przynajmniej zasugerował. To właśnie staram się robić każdego dnia, jest to moja najgłębsza artystyczna aspiracja. J. Á. V.: Piszesz: «Pewnego dnia próbowałem dojść bezpośrednio do ciszy». Właśnie ta cisza byłaby nicością, miejscem uwewnętrznionej materii. Myślę, że właśnie to chciałeś tym konceptem przekazać? A. T.: To nie kaprys, chodzi o to, żeby zrozumieć wagę tej ciszy. J. Á. V.: Niestety, nie zawsze jest to rozumiane poprawnie. Między nami, i w Hiszpanii, jest to temat, do którego mamy złe nastawienie. Jak tylko przyjmujesz określony rodzaj postawy mówi się: „No cóż, on jest mistykiem”. Mistyk chce wypełnić pustkę po Bogu, ty chcesz wypełnić ją rzeczywistością, rzeczywistością przewyższającą to, co bezpośrednio dostrzegalne. A. T.: Uważa się, że ten stan, który można też określić bardzo pogardzanym słowem ekstaza, polega na unoszeniu się niczym na chmurze ponad wszystkim i pozostaniu w tym stanie na zawsze. A prawda jest taka, że jest to stan przejściowy. Potem powracamy na ziemię i dzięki temu doświadczeniu wyraźniej dostrzegamy uniwersalną jedność wszystkich rzeczy. Niech społeczeństwo ma świadomość, że jest to stan pomocny, że pod tym wszystkim jest pustka, która jest absolutnie niczym. Mając tego świadomość możliwe jest poczucie większego zrozumienia i solidarności między ludźmi i z przyrodą. J. Á. V.: Nasza stosunek do natury jest w dużym stopniu od tego zależny: patrząc na drzewo, stajemy się jego częścią, sprawiamy, że owo drzewo, staje się inne niż pozostałe drzewa we wszechświecie. W ten sposób możemy utożsamiać się ze światem przyrody. Jest to doświadczenie, które wynosi człowieka ponad jego codzienne zajęcia. Człowiek potrzebuje tego wymiaru, o czym również wspominasz, mówiąc, że potrzebujesz sztuki jako wsparcia dla medytacji. Ale myślę, że posuwasz się dalej, ponieważ przechodzisz od medytacji do kontemplacji. Wiele twoich dzieł – i użyję tu kolejnego skompromitowanego słowa – jest kontemplacyjnych. Myślę, że ostatecznie w twojej sztuce rodzi się się pewna unikalna kontemplacja materii, która być może do tej pory nie miała miejsca w sztuce współczesnej. Nie próbujesz manipulować materią, lecz pozwalasz jej się przejawić.
Tras la violencia de la cacería, se reagrupa en un claro la manada. Ya viene el aire limpio del olor del peligro y amamantan las madres a sus crías. Pacen tranquilamente los adultos y nadie podría imaginar que hace muy poco eran solo pavor, galope ciego. Atrás quedó la sangre de los miembros menos afortunados, naturaleza muerta alimentando el ciclo de la vida. No hay espacio en la paz de los rumiantes para albergar tristeza ni para la memoria. Esto es su tiempo: instantes sucesivos de placidez y alarma. Es el decurso de seres sin relato, de la mera existencia.
del Los signos del derrumbe (2014)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Najczystsze istnienie
Po brutalnej przemocy polowania, stado przegrupowuje się na polanie. Powietrze wolne od zapachu zagrożenia a matki karmią piersią swoje młode. Dorosłe pasą się spokojnie, trudno wyobrazić sobie, że tuż przed chwilą były tylko trwogą, ślepym galopem. Została za nimi krew osobników mających mniej szczęścia, martwa natura bezwiednie podtrzymująca cykl życia. W spokoju przeżuwaczy nie ma miejsca na gromadzenie smutku ani na kult pamięci. To jest ich czas: sukcesywne momenty beztroski i strachu. Upływ czasu u stworzeń bez historii, najczystszego istnienia.
Cosa terrible es la fotografía. Pensar que en esos objetos cuadrangulares yace un instante de 1959. Rostros que ya no son, aire que ya no existe. Porque el tiempo se venga de quienes rompen el orden natural deteniéndolo, las fotos se resquebrajan, amarillean. No son la música del pasado: son el estruendo de las ruinas internas que se desploman. No son el verso sino el crujido de nuestra irremediable cacofonía.
Fotografía de mi abuela Bogusia, 1945 (a la derecha)
Tłum. Ada Trzeciakowska
przciwko kodakowki
Fotografia to straszna rzecz. I pomyśleć, że w tych kwadratowych przedmiotach spoczywa chwila z 1959. Twarze, których już nie ma, powietrze, które już nie istnieje. Bo czas się mści na tych, co zakłócają naturalny porządek rzeczy zatrzymując go, Na fotografiach pojawiają się rysy, żółkną. Nie są muzyką z przeszłości: są łoskotem walących się wewnętrznych ruin. Nie są wersem, lecz trzaskiem naszej nienaprawialnej kakofonii.
Manos fantasmales envolvían la suntuosidad de la selva en aquella isla pedregal, el brillo sobre todo lo convexo.
Alguien había perdido la memoria: el gran evocador de la tristeza, única fuerza de los actos iniciales, redactor de la epopeya. Su ánima subsanó la herida obedeciendo, dando la voz a cambio.
Esa tarde me mostró una cicatriz. Y dijo: sáciame con fuego. Que rompa la madrugada el iris, resuelle en pos de su color.
Fotos propias
Tłum. Ada Trzeciakowska
Kontroler miar i wag
Thomasowi Kinselli, perfekcjoniście
Widmowe dłonie otulały bujność dżungli na tej kamienistej wyspie, blask nad wszystkim co wypukłe.
Ktoś stracił pamięć: wielką prowodyrkę smutku, siłę sprawczą aktów inicjalnych, redaktorkę epopei. Jego duch zaleczył ranę uległością, w zamian wydając głos.
Tego popołudnia pokazał mi bliznę. I rzekł: Nasyć mnie ogniem. Niechaj świt rozerwie tęczówkę, przemówi za kolorem.
El arco o puente que va de tu mano a la mía cuando no se tocan, abre una flor intermedia. ¿Qué toca, qué retoca, qué trastoca ese vacío de las manos solas en su fatiga? Nace una flor, sí, se agosta en mayo como una equivocación de la lengua que se equivoca, sí. ¿Por qué este horror? En la página de nosotros mismos tu cuerpo escribe.
Tłum. Ada Trzeciakowska
koło
Pomost czy łuk prowadzący z twojej ręki do mojej kiedy się nie dotykają, otwiera między nimi kwiat. Czego dotyka, co styka, co przetyka ta próżnia rąk samotnych w swoim znużeniu? Rodzi się kwiat, o tak, marznie w maju jak jakiś błąd języka, który błądzi, właśnie tak. Skąd ta potworność? Na stronie nas samych to twoje ciało pisze.
una palabra vacua, una palabra impronunciable: tiempo. He aquí que no recordaste a tiempo aquella lengua y te quedaste a la sombra del árbol de la puerta. En el bosque de la ceniza, en la selva cenicienta encontraste amigos de ojos de los árboles. En las puertas que abren los rasgos del rostro. La mujer de la noche te injertó en sí misma. En el bosque de los muertos, en el bosque de las lenguas muertas se perdió tu manuscrito, tu cuerpo, nombres y sueños. Y no los encontraste: esa página del mundo, la hoja recién arrancada, ya no se podía leer. Lo que ha quedado, una palabra vacua: tiempo, página ilegible
en el acta de acusación
Soberanos de la nada (1985)
Francesca Woodman (1958-1981, EE.UU.)
Drzwi
czcze słowo, słowo nie do wymówienia: czas. Oto nie przypomniałeś sobie w porę tego języka i zostałeś w cieniu drzewa drzwi. W lesie popiołu, w puszczy popielcowej spotkałeś przyjaciół o oczach drzew. W drzwiach otwierających rysy twarzy. Kobieta nocy wcieliła cię w siebie. W lesie umarłych, w lesie martwych języków zginął twój rękopis, twe ciało, imiona 1 sny. Nie odnalazłeś ich jednak: ta strona świata, karta świeżo wydarta, była już nie do odczytania. To co pozostało, czcze słowo: czas, nieczytelna strona