Un sueño con la muerte del mundo, en una casa hecha de sombra, hecha de idea pura, adonde lleva una senda, la empinada senda del pasado. Hecha bajo el cielo, barbecho y desierto del cielo. Piedra, o quizá cristal, que alguien, sin rostro, sin nombre, tiró a la ventana, la ventana nocturna. ¿Qué hace la lámpara? Ilumina la isla de las tinieblas, ilumina las alas de la sombra que sobrevuela la casa en medio de la noche. El sabor nocturno del agua del grifo. Algo como el mercurio de un termómetro roto, la descomposición, el óxido.
Fotogramas de Stalker de Tarkovsky y Short fairy tale y Largo viaje hacia la noche de Bi Gan
Bezsenność
Sen o śmierci świata, w domu, który zbudowano z cienia, zbudowano z czystej idei, do którego prowadzi ścieżka, stroma ścieżka czasu przeszłego. Zbudowano pod niebem, ugorem, pustynią nieba. Kamień, a może kryształ, który ktoś, bez twarzy, bez imienia, rzucił w okno, nocne okno. Co czyni lampa? Ona oświetla wyspę mroku, oświetla skrzydła cienia, który krąży nad domem pośród nocy. Nocny smak wody z kranu. Coś jak rtęć z pękniętego termometru, rozpad, rdza.
Rodará una moneda, falsa, con dos águilas*. Se atascará en una grieta en el suelo, justo al lado de la estufa. Abrirás el libro del Apocalipsis, marcarás un párrafo con la uña. Todavía en tu mano se posa una secular mariposa, anterior a la catástrofe. Todavía cruje el eje de la tierra. Todavía en la palangana, olvidada sobre el tronco para trocear la carne, se sumerge el cielo. Regresa aquí, habita entre los tuyos. Regresa, sacúdete de la chaqueta el polvo de estrellas, responde a la pregunta planteada en un sueño. Regresa, esta ilusión viva es apenas una aproximación, apenas un columpio que se mece sobre el abismo. Apenas un balón para jugar al quemado que cae por las escaleras de buhardilla. Cuando la casa está tan desierta como un depósito de papeles viejos. Libro y música. Libro y arco iris sobre el huerto -son la señal-.
*el águila se encuentra en el anverso de la moneda polaca, esloty.
Fotogramas de Eleni (2004), I parte de la inacabada trilogía de Theo Angelopoulos (1935-2012)
Wróć
Potoczy się moneta, fałszywa, o dwóch orłach. Ugrzęźnie w szczelinie podłogi, tuż obok pieca. Otworzysz księgę z opisem Apokalipsy, zaznaczysz paznokciem akapit. Jeszcze na dłoń siada motyl, wiekowy, sprzed katastrofy. Jeszcze skrzypi ziemska oś. Jeszcze w miednicy, co na pniaku do rąbania mięsa, zanurza się niebo. Wróć tu, zamieszkaj wśród samych swoich. Wróć, otrzep marynarkę z gwiezdnego pyłu, odpowiedz na pytanie zadane we śnie. Wróć, ta jawa jest ledwie przybliżeniem, ledwie huśtawką, która kołysze się nad otchłanią. Ledwie piłeczką do gry w zabijanego, która spada ze schodów, co prowadzą na piętro. Gdy dom jest bezludny jak skład makulatury. Księga i muzyka. Księga i tęcza nad sadem – na znak.
el poema es mi cuerpo esto la poesía la carne fatigada el sueño el sol atravesando desiertos los extremos del alma se tocan y te recuerdo Dickinson precioso suave fantasma errando tiempo y distancia en la boca del otro habitas caes al aire eres el aire que golpea con invisible sal mi frente los extremos del alma se tocan se cierran se oye girar la tierra ese ruido sin luz arena ciega golpeándonos así será ojos que fueron boca que decía manos que se abren y se cierran vacías distante en tu ventana ves al viento pasar te ves pasar el rostro en llamas póstuma estrella de verano y caes hecha pájaro hecha nieve en la fuente en la tierra en el olvido y vuelves con falso nombre de mujer con tu ropa de invierno con tu blanca ropa de invierno enlutado
Fotos de Laura Makabresku
Maravilloso biopic de Terence Davis.
Trad. Ada Trzeciakowska
Dama w bieli
wiersz jest moim ciałem a poezja to zmęczone ciało sen słońce przemierzające pustynie końce duszy stykają się i pamiętam ciebie Dickinson śliczny delikatny błędny duchu czas i przestrzeń zamieszkujesz na ustach innych opadasz z powietrzem jesteś wiatrem co smaga niewidzialną solą czoło moje końce duszy stykają się zwierają się słychać obroty ziemi ten łoskot bez światła ślepy piach chłoszczący nas tak stanie się oczami, które były ustami mówiącymi dłonie, które otwierają się i zamykają puste daleka w twoim oknie widzisz jak przetaczają się wichry widzisz siebie niknącą twarz pośród płomieni pośmiertna letnia gwiazdo i opadasz jako ptak jako śnieg na źródło na ziemię w zapomnieniu by powrócić pod przybranym kobiecym imieniem w zimowym stroju w twoich białych sukniach na zimę w żałobie
Déjame empezar de nuevo como una mota de polvo arrastrada por los vientos nocturnos soplando hacia el mar. Déjame empezar esta vez sabiendo que el mundo es agua salada y nubes oscuras, el mundo rechina y suspira toda la noche, y el alba llega despacio y no cambia nada. Déjame regresar a la tierra después de una vida que no lleva a ninguna parte. Esta vez enganchado en las plumas de una gaviota hambrienta y blanca sobre un barco negro que atraca y se mece en las aguas aceitosas de tu puerto. Este buque que tiene fugas trae en la bodega una carga de horquillas de España, enormes botijos con oscuro vino argelino, plumas que no saben escribir en inglés. Los marineros tambaleándose se dirigen hacia los bares o casas llenas de luz. El capitán cierra la bitácora y se queda dormido. 10 de enero de 1928. Esta noche entraré a mi vida después de pasar siglos en el mar, en silencio, en un hospital que debe su nombre a un coche. El único niño de entre millones de niños quien ha sobrevolado solitario entre las estrellas el negro baldío de aguas sin luna extendiéndose eternamente, quien se ha vuelto dorado en pleno sol de un nuevo día. Un niño pequeño y listo que esta vez va a amar su vida ya que como la suya no hay otra.
Tłum. Ewa Hryniewicz-Yarbrough
Pozwól mi zacząć od nowa
Pozwól mi zacząć od nowa jako pyłek kurzu schwytany przez nocne wiatry wiejące w głąb morza. Pozwól mi zacząć, tym razem wiedząc, że świat to słona woda i ciemne chmury, że zgrzyta i wzdycha całą noc, a świt nadchodzi powoli i niczego nie zmienia. Pozwól mi wrócić na ląd po życiu, które wiodło donikąd. Tym razem będę wczepiony w pióra wygłodniałej mewy bielejącej nad zacumowanym czarnym statkiem, który majaczy na oleistych wodach Twojej przystani. Ten nieszczelny frachtowiec przywiózł z Hiszpanii ładownię pełną wideł, wielkich butli ciemnego algierskiego wina i gęsich piór, które nie umieją pisać po angielsku. Marynarze zataczając się ruszyli do barów lub jasno oświetlonych domów. Kapitan zamyka dziennik pokładowy i zasypia. 10.01.1928. Dziś w nocy wejdę w życie po wiekach spędzonych na morzu, bezgłośnie, w szpitalu nazwanym jak samochód. Jedyne dziecko spośród milionów dzieci, które leciało samotnie między gwiazdami nad mrocznym pustkowiem bezkresnych wód i rozzłociło się w słońcu nowego dnia. Maleńkie mądre dziecko, które tym razem pokocha swoje życie, gdyż nie jest jak żadne inne.
Let Me Begin Again
Let me begin again as a speck of dust caught in the night winds sweeping out to sea. Let me begin this time knowing the world is salt water and dark clouds, the world is grinding and sighing all night, and dawn comes slowly and changes nothing. Let me go back to land after a lifetime of going nowhere. This time lodged in the feathers of some scavenging gull white above the black ship that docks and broods upon the oily waters of your harbor. This leaking freighter has brought a hold full of hayforks from Spain, great jeroboams of dark Algerian wine, and quill pens that can’t write English. The sailors have stumbled off toward the bars of the bright houses. The captain closes his log and falls asleep. 1/10’28. Tonight I shall enter my life after being at sea for ages, quietly, in a hospital named for an automobile. The one child of millions of children who has flown alone by the stars above the black wastes of moonless waters that stretched forever, who has turned golden in the full sun of a new day. A tiny wise child who this time will love his life because it is like no other.
Así que deberíamos acudir aquí, a estos interiores sobrios y vacíos. Hoy, cuando no tenemos nada que llevar, nada que tenga peso, nada salvo cargas personales que nunca nadie para nada
Deberíamos venir justo antes del alba cuando fuera de la ciudad se oye el llanto de los trenes, los pájaros duermen aún y de la oscuridad queda un jirón; cuando nadie coge las llamadas, y a nadie encontraremos aquí.
Después de una larga noche cuando nos despierta el miedo, pero ya no sabemos pasarlo y, calzados, bajamos a comprobar si hay alguien en el pasillo. Sin embargo, está vacío, más allá también, y así llegamos hasta el fin del mundo.
Fotograma de El desierto rojo de M. Antonioni
Wiersze. 1.
Tak, tu powinniśmy przychodzić, do próżnych i surowych wnętrz. Dziś, kiedy nie mamy nic do przyniesienia, nic co by miało ciężar, nic prócz ciężarów własnych które nikomu nigdy na nic.
Powinniśmy przychodzić tuż przed świtem gdy za miastem słychać płacz pociągów, ptaki jeszcze śpią a ciemności został ledwo skrawek; gdy nikt nie odbiera telefonów, wtedy gdy nie zastaniemy tu nikogo.
Po jakiejś długiej nocy gdy strach nas budzi lecz już nie umiemy się przestraszyć i po prostu, w butach, idziemy sprawdzić czy nikt nie stoi w przedpokoju. Lecz tam jest pusto, tak samo dalej, aż dochodzimy do samego końca świata.
Nada cambia, la misma obra de siempre, los mismos dramas, palabras, lamentos, alegrías que, de tanto repetirse, se vuelven impersonales. Somos una vida vivida por un ser inmortal, una vida que se respira siempre con el mismo dolor y se marcha (para continuar existiendo) dejando el mismo amargor en la boca. Y a las conchas se las come el viento. Un ser verde y azul, tú y yo, dos poros, unas células de vida que se vive sola, esa voluntad de vivir que nos respira. Nuestro amor y su mirada devoradora son los del lobo y del corzo. Nos engullimos, mientras tu tristeza condensada en lágrima se vuelve mi saliva. En ellas circula la vida de antaño, la voluntad ciega y cruel de seguir durando. Porque el tiempo es la vida misma. Nos besamos y el tiempo pasa de tu boca a la mía, hincha las sienes, llena pulmones de un temblor translúcido. Mientras nuestras palabras se pierden en el infinito, las que escribiste a tu madre, vida, forman el antaño de Quignard. El mismo espasmo sin fecha. Te beso, busco tu lengua, el dorado pez ahumado, tus ojos febriles, salpicados de verde tristeza y me caigo atrás, al mismo fondo, me deslizo por tu garganta hacia el mismo principio. Eres el lobo cálido, el padre, el árbol, la piedra, el polvo, el océano que hierve de tanta vida, dios lejano, hermano, yo. Ese beso: a la vez promesa y decepción -preciosa promesa de la decepción-. Dulce última promesa del amor que le daría sentido a la espera, mientras pausadamente llega la comprensión. Yo nostalgio, tú nostalgias, nosotros nostalgiamos… Nostalgio igual decepciono. En cuanto más nostalgio más decepciono. Lo ideal no existe, solo lo nostalgias mientras la decepción te lame el hígado y tiñe la sangre de amarillo. La sepia de siempre, nostalgia de un sueño casi perdido. Y así -hecho de sueño, sepia y telaraña- es como te amo, mi vida, vida misma, vida siempre.
Zdzisław Beksiński Los amantes 1963
List
Wszystko trwa niezmienne, ten sam dramat od zawsze, te same słowa, rozpacz, krzyk radości i tak aż do odosobowienia. Jesteśmy życiem, które żyje byt nieśmiertelny, życiem, które się oddycha zawsze przeszyte tym samym bólem i odchodzi (by żyć się dalej) z tą samą goryczą w ustach. Muszle zjada wiatr. Zielonkawy i błękitny byt, ty i ja, dwa pory, dwie komórki życia, które się żyje samo, ta wola życia, która nami oddycha. Nasza miłość i jej łapczywe spojrzenie dzielone są przez wilka i sarnę. Pochłaniamy się podczas gdy twój smutek skrapla się w łzie, którą zmieniam w ślinę. W nich krąży dawne życie, ślepa i okrutna wola trwania. Czym innym jest czas jak nie życiem? Całujemy się i czas przepływa z twoich ust do moich, wzbierają skronie, płuca wypełniają się przezroczystym drżeniem. Podczas gdy nasze słowa gubią się w nieskończoności, te które napisałeś dla matki, życie moje, kształtują owe niegdyś, które prześladuje Quignarda. Ten sam spazm bez daty ważności. Całuję cię, szukam twojego języka, tej zadymionej złotej rybki, twoich rozpalonych oczu nakrapianych zielonych smutkiem i spadam wstecz, na samo dno, opadam gardłem twoim na sam początek. Jesteś ciepłym wilkiem, ojcem, drzewem, kamieniem, pyłem, oceanem wrzącym od życia, dalekim bogiem, bratem, mną. Ten pocałunek to zarazem obietnica i zawód -przepiękna obietnica zawodu-. Ostatnia, słodka obietnica miłości, która nadać by mogła sens oczekiwaniu, podczas gdy powoli nadchodzi zrozumienie. Ja tęsknię, ty tęsknisz, my tęsknimy… Tęsknię znaczy rozczarowuję. Im bardziej tęsknię tym bardziej rozczarowuję. Ideał nie istnieje, tylko za nim tęsknisz podczas gdy rozczarowanie liże ci wątrobę i podbarwia krew żółcieniem. Ta sama sepia co zawsze, nostalgia za coraz prawie utraconym marzeniem. I takiego – ulepionego z sepii, snu i pajęczyn- kocham cię, życie moje, życie samo w sobie, życie zawsze.