Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

En la mesa de la cocina un pequeño vaso de medicina su revelación
las ramas brotan de tu amor
nacen del aire
plantadas dentro
echados los dulces dados de las cosas.
las hemos perdido
como el habla el oído la memoria el jardín el silencio
que no responde.

De Anotaciones a miradas apartadas (2022)

Fotografías de Josef Sudek

***

Na stole w kuchni mały kubek po lekach jego objawienie
gałęzie wyrastają z twojej miłości
tworzą się z powietrza
zasadzone w środku
rzucone słodkie kości rzeczy.
Straciliśmy je
jak mowę słuch pamięć ogród ciszę
która nie odpowiada.

Z tomiku Notatki do odwróconych spojrzeń (2022)

Manuel Altolaguirre

1905-1959, España

Recuerdo de un olvido

Se agrandaban las puertas. Yo gigante,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
atravesaba las estancias,
golpeando las paredes sordas.

¡Qué collar interior en mi garganta
de palabras en germen, de lamentos
que no podían salir, que se estorbaban
en su gran muchedumbre!

¡Cuánto tiempo de olvido incomprensible!
Siempre ella en su ventana.
Su ventana entre dos nubes
-una y ella- siempre.

Y yo distante, agigantado, loco,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
pesándome en el alma su naufragio,
agarrándose, hundiéndome,
en un espeso mar de cielos grises.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wspomnienie zapomnienia

Drzwi stawały się coraz większe. Olbrzymi ja,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
przemierzałem pomieszczenia,
uderzając w głuche ściany.

Cóż za wewnętrzny naszyjnik noszę w gardle
ze słów w zarodku, ze skarg
nie mogących się wydostać, blokujących
się w tak licznej gromadzie!

Ileż to czasu niepojętego zapomnienia!
Zawsze ona w swoim oknie.
Oknie między dwiema chmurami
-Jedna i ona- zawsze.

A ja, daleki, wyolbrzymiony, obłąkany,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
z duszą, której ciąży jej zatonięcie,
gdy czepia się kurczowo, a ja tonę,
w gęstym morzu szarego nieba.

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

Siempre Génesis

No haber engendrado
                                también es dar.
Nadie pasa sin haber legado, nadie
            carece       de sonido.
No hay yermo estéril si alguien lo mira.
Si se oye cantar al mirlo cuando el alba
es porque un primer mirlo cantó,
                                 y fue recordado.
Si el castaño está entre nosotros
es porque hubo un primer polen,
                                 y fue recordado.
Si el tejado existe como conciencia
es porque un día hubo desnudez,
                                 y fue recordado.
Si el bajar del río es su enseñanza
es porque alguien aprendió del cauce,
                                 y fue recordado.
Las cosas significan por su memoria,
y lo que unos llaman brisa y otros alma,
otros aliento, arima, —atman, psyché,
es el soplo, el aire que empuja al mirlo
a posarse en una teja y a escuchar
como si tú llevaras la canción que le falta.

de Poesía reunida y aforismos

Fotograma de Madame Bovary de Claude Chabrol

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zawsze Genesis

Nie spłodzić nic
                                też znaczy dawać.
Nikt nie przemija nie pozostawiwszy po sobie dziedzictwa, nikt
           nie                       jest pozbawiony                      głosu.
Nie istnieje jałowa ziemia, jeśli przyciąga czyjś wzrok.
Jeśli o świcie słychać śpiew kosa
to dlatego, że pierwszy kos zaśpiewał
                                i został zapamiętany.
Jeśli kasztan rośnie obok nas
to dlatego, że pojawił się pierwszy pyłek
                                i został zapamiętany.
Jeśli mamy świadomość dachu
to dlatego, że kiedyś była nagość
                                i został zapamiętany.
Jeśli bieg rzeki jest jej lekcją
to dlatego, że ktoś nauczył się z jej koryta
                                 i został zapamiętany.
Rzeczy znaczą tyle, co pamięć o nich,
i to co jedni nazywają bryzą, drudzy duszą,
a inni oddechem, arimą*, -atman**, psyché,
to tchnienie, powietrze, które popycha kosa
by przysiąść na dachu i słuchać
jak gdybyś to ty niósł pieśń, której mu brakuje.

*dusza w języku baskijskim

**w hinduizmie określenie duszy rozumianej jako indywidualna jaźń, obecnej w każdej żywej istocie. 

Gilles Deleuze

1925-1995, Francia

Trad . Luis Ferrero Carracedo

La memoria como coexistencia virtual

La duración es esencialmente memoria, conciencia, libertad. Es conciencia y libertad porque en primer lugar es memoria. Ahora bien, esta identidad de la memoria con la duración nos la presenta Bergson siempre de dos maneras: «conservación y acumulación del pasado en el presente»; o bien: «ya sea que el presente encierra distintamente la imagen siempre creciente del pasado, ya sea, más bien, que testifica, mediante su continuo cambio de cualidad, la carga que uno lleva a sus espaldas, tanto más pesada cuanto más viejo uno se va haciendo»; o también: «la memoria bajo estas dos formas: en cuanto recubre con una capa de recuerdos un fondo de percepción inmediata y en cuanto contrae una multiplicidad de momentos». En efecto, debemos expresar de dos maneras el modo en que la duración se distingue de una serie discontinua de instantes que se repiten idénticos a sí mismos: por una parte, «el momento siguiente contiene siempre, además del precedente, el recuerdo que éste le ha dejado»; por otra parte, ambos momentos se contraen o se condensan uno en otro, pues no ha desaparecido uno todavía cuando ya el otro aparece. Hay, por tanto, dos memorias, o dos aspectos de la memoria indisolublemente ligados: la memoria-recuerdo y la memoria-contracción. (Si finalmente nos preguntamos cuál es la razón de esta dualidad en la duración, sin duda la encontraremos en un movimiento que estudiaremos más adelante, por el cual el «presente» que dura se divide a cada «instante» en dos direcciones, una orientada y dilatada hacia el pasado, otra contraída, contrayéndose hacia el futuro.)

Pero la duración pura es el resultado de una división de «derecho». Es cierto que la memoria es idéntica a la duración, que es coextensiva a la duración; pero esta proposición es válida de derecho más que de hecho. El problema particular de la memoria es el siguiente: ¿cómo, por medio de qué mecanismo, la duración llega a ser memoria de hecho? ¿Cómo se actualiza lo que es de derecho? Bergson mostrará igualmente que la conciencia es de derecho coextensiva a la vida; pero, ¿cómo, en qué condiciones llega la vida a ser de hecho conciencia de sí?

de El bergsonismo

Fotografías de Christoffer Relander

Tłum. Piotr Mrówczyński

Pamięć Jako Wirtualne WspółistnienieBergsonizm (frg.)

Trwanie jest zasadniczo pamięcią, świadomością, wolnością. Jest ono świadomością i wolnością, ponieważ jest najpierw pamięcią. Ową tożsamość pamięci z samym trwaniem Bergson przedstawia zawsze na dwa sposoby: „zachowanie i gromadzenie przeszłości w teraźniejszości”. Albo: „czy to w tej formie, że teraźniejszość wyraźnie zawiera nieustannie wzrastający obraz przeszłości, czy też, że świadczy ona raczej przez ciągłe swoje zmiany jakościowe o coraz cięższym brzemieniu, jakie człowiek dźwiga na sobie, w miarę jak się starzeje”. Albo też „pamięć pod swymi dwiema postaciami: o ile pokrywa siatką wspomnień tło postrzeżenia bezpośredniego, o ile również skupia wielość momentów”. W istocie należy wyrazić na dwa sposoby różnicę między trwaniem a nieciągłą serią chwil, które powtarzałyby się jako identyczne z samymi sobą: z jednej strony „chwila następna oprócz poprzedniej zawiera zawsze wspomnienie, które tamta jej pozostawiła”; z drugiej strony dwie chwile kurczą się lub też kondensują jedna w drugiej, ponieważ jedna jeszcze nie zniknęła, kiedy pojawia się druga. Mamy zatem dwie pamięci albo dwa aspekty pamięci nierozerwalnie związane, pamięć-wspomnienie i pamięć-skurczenie. (Jeśli zapytamy wreszcie o powód tej dualności w trwaniu, to bez wątpienia odnajdziemy go w ruchu, który przebadamy później, a za sprawą którego trwająca „teraźniejszość” dzieli się w każdej „chwili” na dwa kierunki, jeden zmierzający i rozszerzający się ku przeszłości, drugi skurczony, kurczący się ku przyszłości.)

Jednak samo trwanie jest rezultatem podziału de iure. Pewne jest, że pamięć jest identyczna z trwaniem, że jest w stosunku do niego koekstensywna, ale jest to twierdzenie, które ma raczej wartość de iure niż de facto. Specyficzny problem związany z pamięcią jest następujący: w jaki sposób, za sprawą jakiego mechanizmu trwanie staje się faktycznie pamięcią? W jaki sposób to, co jest tylko de iure, zostaje zaktualizowane? Podobnie zresztą Bergson pokaże, że świadomość jest, de iure, koekstensywna w stosunku do życia; jak jednak, w jakich warunkach życie staje się faktycznie świadomością siebie?

w Bergsonizm

Aurora Luque

1962 – , España

Me lo dedico a mí misma, con cariño el día de mi cumpleaños.

Aproar

Vino la poesía de improviso.
A mí, que me sentía
malquerida por ella
 -porque yo no la quise a su capricho
me dijo: Túmbate y mira al cielo.
Vuelve al ciclo del huerto,
vuelve al mar mitológico.
¿No adorabas de niña las mochilas?
Da la espalda al vecino vertedero
de datos, ruido y prosa.
Traduce a ver si puedes-
esa gracia del mundo
que es aullido y sonrisa.
Métete ya en un barco
con proa de dragón.
Fuiste vikinga, sí,
aunque no lo sepas.
Así que bebe océano,
come islas y duerme ya en los bosques
que metí entre tus sueños
de once años.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zwróć Dziób łodzi

Poezja przyszła nagle.
Do mnie, choć czułam się
przez nią niekochana
-bo nie kochałam ulegając jej kaprysom
rzuciła do mnie: Połóż się i popatrz w niebo.
Na powrót wpisz się w cykl sadu
cofnij się do mitologicznego morza.
Czy w dzieciństwie nie uwielbiałaś plecaków?
Odwróć się tyłem do pobliskiego śmietnika
pełnego danych, szumu i prozy.
Przełóż na słowa, zobacz czy możesz –
ten urok świata,
jego skowyt i uśmiech.
Wskakuj więc do łodzi
o smoczym dziobie.
Byłaś wikingiem, tak,
choć o tym nie wiesz.
Więc pij ocean,
jedz wyspy i śpij w lasach
które zasadziłam w twych snach
jedenastoletniej dziewczynki.

Jorge Urrutia

1945 – , España (Madrid)

El humo de Ítaca

¿Hay un hogar? ¿Se parte de algún sitio?
Siempre de las ruinas, pero exigen
las ruinas hogar un día construido.
Se parte de algún sitio, del derrumbe
del manto, de la saya
caída,
de la camisa rota,
del ánimo cortado por no se sabe qué,
por no se sabe quién.
Y se encamina uno hacia el pasado.

Fotogramas de Eleni y Viaje a Citera de Theo Angelopoulos 

Tłum. Ada Trzeciakowska

Dym Itaki

Czy istnieje dom? Skąd wyruszamy?*
Od zgliszczy zawsze, lecz zgliszczom
trzeba domu wpierw postawionego.
Czy wyruszamy skądś począwszy od rozpadu
schronienia, od opadłej
szaty,
od rozdartej koszuli
od ducha ściętego przez niewiadome coś,
przez nie wiadomo kogo.
I bierzemy kurs na przeszłość.

*czasownik partir posiada wiele znaczeń, brać początek, zaczynać, dzielić, ale też wyruszać.


Entrevista con Jorge Urrutia en Poesía Exterior

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Qué hermoso contraste.
De la cara de la chica negra
Rebota la tristeza de la luz
Y abraza
La colada tendida, donde
Caen las manzanas de la memoria.

Huele a menta en lugares,
Que nunca han sido,
Resucitando el agua rauda.
El molino le da una apariencia de profundidad

Al lado dos cachorros ahogados
(fruta extraña)

Su mirada esconde el universo del purgatorio,
Polvo fino de la tierra en la que danzan los brotes furiosos
La reconciliación de los lugares
que piden salvación.

De Huellas.Pasos (2016)

Collage propio a partir de la imagen de Isabel Muñoz, fotogramas de La infancia de Iván, fotografía de Bernard Plossou

***

Jaki piękny kontrast.
Od twarzy czarnej dziewczynki
Odbija się smutek światła
I obejmuje
Schnącą bieliznę, gdzie
Spadają jabłka pamięci.

Mięta pachnie w miejscach,
Których nigdy nie było,
Wskrzeszając wartką wodę.
Młyn rzuca na nią pozór głębi

Obok dwa utopione szczeniaki
(dziwny owoc)

W jej spojrzeniu jest czyśćcowe uniwersum,
Miałkość ziemi, w której tańczą gniewne pędy
Jednanie się miejsc
Proszących o zbawienie.

Z tomiku Ślady. Kroki (2016)

Aurora Luque

1962 – , España

LA ESCARCHA

Madrugada de invierno. Insomnio. Oscuridad.
Sé que afuera está helando.
Hiela en el huerto, hiela en las montañas.
Traza abrazos la escarcha.
El frío atroz obliga a las moléculas
del agua a renunciar a su ser-danza.
La fluidez se torna abrazo rígido,
lazo de hielo blanco.
La gota sola aferra a la otra gota
y entretienen así el amargo clima.

Así, en el interior, ocurre a los recuerdos.
Una desolación helada los abraza.

Es tanto el frío adentro.
Un amago de vida recordada
extiende un brazo rígido y polar
hacia un recuerdo aún más entumecido.
Una red que construye sus destellos
en las desolaciones de los climas
con cristales tristísimos y rotos.
La memoria funciona como escarcha.

Collage propio (yo en 1983)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Szron

Zimowy poranek. Bezsenność. Mrok.
Wiem, że jest zimno na zewnątrz.
Sady ścina mróz, mróz ścina góry.
Szron bierze je w objęcia.
Potworne zimno zmusza cząsteczki
wody do wyrzeczenia się swej tanecznej natury.
Płynność staje się sztywnym uściskiem,
białą wstęgą z lodu.
Samotna kropla lgnie do drugiej kropli
i tak oto zabawia ten cierpki klimat.

To samo spotyka wewnątrz nasze wspomnienia.
Ogarnia je lodowe spustoszenie.

Tak strasznie zimno jest od wewnątrz.
Podszept zapamiętanego życia
wysuwa swe polarne zesztywniałe ramię
ku jeszcze bardziej odrętwiałemu wspomnieniu.
Sieć, która wznosi swoje błyski
w spustoszonych strefach klimatycznych
z przesmutych i potłuczonych kryształków.
Pamięć zachowuje (się) jak szron.

Félix Francisco Casanova

1956-1976, España (Santa Cruz de Tenerife)

Los viejos bosques

Oye, cuántos mares ahondé en su reflujo vesperal,
cuántas colinas bajo el azul, con mis
podencos mágicos, al chascar la yerba que me tuvo
con mi reina marina.
Devoré la ciudad de niños
meditabundos, los jardines con cuernos negros,
aún me veo en los espejos
sombra desdibujándose, los abanicos de
abuelitas enfermas, drogadas por
el vicio de la soledad.

Qué tristes todos los árboles que suben al monte
deshojados y con caras de viejos. El invierno
cubre el bosque con sus alas, las ratas amarillas
mueren con los pájaros en las cumbres.
Dónde están las piceas que trepé,
los bancos carcomidos por arañas, las alondras
roídas por los hilos del aire.

Qué pena cada plaza de la muerte,
las iglesias y el rifador,
las espumajosas calaveras.

Oye, qué vestuario usan las hojas del otoño y
qué viento las marea.
Indemnes las sangres que jóvenes intercambian y
graciosas sus palabras de pasión.
Paz. Al fondo, la noche de madera,
ya prisión húmeda. Los duendes
en las luces de cristal y el
verde susurrador. Es tiempo
para recordar qué hermoso fue
todo.

Felix Francisco Casanova. Collage propio.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Dawne lasy

Ej, ileż to mórz zgłębiłem w ich wieczornym odpływie,
ileż wzgórz pod błękitem, z mymi
magicznymi ogarami, gryząc trawę, która miała mnie
z moją królową mórz.
Pożarłem miasto medytujących
dzieci, ogrody o czarnych rogach,
wciąż widzę się w lustrach
zacierający się cień, wachlarze
schorowanych babć, odurzonych
nałogiem samotności.

Jakże smutne są wszystkie te drzewa co wspinają się na wzgórze,
opadły z nich liście i mają twarzach starców. Zima
przykrywa las swoimi skrzydłami, żółte szczury
umierają wraz z ptakami na szczytach.
Gdzież są te świerki, na które się wspinałem,
ławki pożarte przez pająki, skowronki
przeżarte przez nitki powietrza.

Jakże mi żal każdego placu umierania,
kościoły i siejący zamęt,
toczące pianę czaszki.

Ej, jakież to szaty wdziały jesienne liście i
cóż to za wiatr nimi buja.
Nieskalana jest krew, którą wymieniają się młodzi i
śmieszne są ich słowa namiętności.
Spokój. W głębi, drewniana noc,
już wilgotne więzienie. Duszki
w kryształowych światłach i
szepcząca zieleń. Nadszedł czas
wspomnień, jakże piękne było
wszystko.

Cristina Peri Rossi

1941, Uruguay/España

ALEJANDRA ENTRE LAS LILAS

He de morir de cosas así*
ALEJANDRA PIZARNIK
(suicidada el 27 de setiembre de 1972)

I

Quizás fuera el nombre
dulce de Alejandra
o esas lilas de los muros
soplando en la noche densa
o fuera
la nocturna cacería
de palabras deslizándose
en el vidrio
que te precipitó a la muerte
en la solitaria
duración de un grito
a medianoche
cómplice de nombres oscuros
impronunciables.

X

Después de haberte leído
los puntos y las comas
las metáforas tristes
y las niñas que llevabas
a lomos de los versos
sus pubis rosados
humedeciéndote el vestido
y los silencios
ah los silencios
esos silencios
que las niñas no hacen
porque gritaban
cuando tú las invitabas
a andar en barca
o cuando les regalabas
caballitos de juguete.

*VÉRTIGOS O CONTEMPLACIÓN DE ALGO QUE TERMINA

Esta lila se deshoja.
Desde sí misma cae
y oculta su antigua sombra.
He de morir de cosas así.

Collage a partir de un fotograma de Liberté de Albert Serra

Trad. Ada Trzeciakowska

Alejandra wśród bzów

Od czegoś takiego muszę umrzeć.*

ALEJANDRA PIZARNIK
(samobójstwo 27 września 1972)

I

Może było to
słodkie imię Alejandra
albo tamte liliowe bzy murów
które natchnęły cię gęstą nocą
czy też
nocne polowanie
na słowa prześlizgujące się
po szkle
tym co popchnęło cię ku śmierci
w samotnej
przeciągłości krzyku
o północy
wspólniczce ciemnych
niewymawialnych imion.

X

Po przeczytaniu ciebie:
te kropki i przecinki
smutne metafory
i dziewczęta, które woziłaś
na grzbiecie wersów
ich różowe łona
zraszające ci sukienkę
i ciche pauzy
ah pauzy
te pauzy
których dziewczęta nie robią
bo krzyczały
kiedy zapraszałaś je
na spacer łódką
lub gdy dawałaś im w prezencie
koniki na biegunach.

*ZAWROTY GŁOWY LUB KONTEMPLACJA CZEGOŚ, CO SIĘ KOŃCZY

Bez zrzuca płatki.
Sam od siebie odpada
i ukrywa swój prastary cień.
Od czegoś takiego muszę umrzeć.

Joseph Brodsky/Czesław Miłosz/Irena Grudzińska-Gross

1940-1996, Rusia/EE. UU

Fragmento del libro de profesora en la Facultad de Lenguas Eslavas en Princeton, Irena Grudzińska-Gross, titulado Milosz y Brodsky. Campo magnético. Este retrato íntimo de la amistad entre dos iconos de la poesía del siglo XX, Czeslaw Milosz y Joseph Brodsky, pone de relieve las vidas paralelas de los poetas como exiliados que viven en Estados Unidos y son premios Nobel de literatura. Para crear esta obra profundamente original, Irena Grudzinska -Gross recurre a poemas, ensayos, cartas, entrevistas, discursos, conferencias y sus propios recuerdos personales como confidente de Milosz y Brodsky. El doble retrato de estos poetas y la elucidación de sus actitudes hacia la religión, la historia, la memoria y el lenguaje arrojan una nueva luz sobre las convulsiones del siglo XX. Gross también incorpora notas sobre las relaciones de ambos poetas con otras figuras literarias clave, como W. H. Auden, Susan Sontag, Seamus Heaney, Mark Strand, Robert Haas y Derek Walcott.

Trad. Ada Trzeciakowska

Milosz Y Brodsky. Campo magnético.

Brodsky, por su parte, admitió que el inglés influyó en su uso del ruso y en la forma de escribir sus poemas (por ejemplo, en una entrevista con Bengt Jangfeldt), lo cual era muy evidente. Esto no le gustaba a Milosz, quien rechazaba las «modas extranjeras» y de plegarse a las que parecía acusar a Brodsky. No le gustaba su «dogmatismo» poético, su sobrestimación del papel de la poesía y del lenguaje, su absolutización de la forma, su extremismo, su falta de moderación. Pero, probablemente, lo que más le disgustaba eran los poemas que Brodsky escribía en inglés: era, según Milosz, una especie de «hermafroditismo». En Deberes personales, sostiene que los escritores que absorben a la perfección una lengua extranjera, como Conrad o Nabokov, tienen «alguna tara secreta». El mismo enfoque del bilingüismo fue adoptado por Hannah Arendt, quien después de la guerra no regresó de su exilio en Estados Unidos a su Alemania natal. Estaba orgullosa de su acento alemán en inglés, de que su idioma principal siguiera siendo hasta el final el Muttersprache. Los que se han pasado al inglés hablan, según ella, una lengua en la que «un cliché persigue a otro, porque la productividad de la que uno es capaz en su propia lengua se ha extinguido por completo al olvidarse ésta». Jacques Derrida, que cita esta afirmación de Hanna Arendt, la contrasta con el concepto muy diferente que tenía Emmanuel Lévinas del lenguaje, quien empleaba múltiples idiomas. «Pocas son en él, me parece, las referencias solemnes a la lengua materna, no hay ninguna seguridad extraída de ella […] [hay] en cambio gratitud hacia el francés, la lengua del país anfitrión». La diferencia radica, comenta Derrida, en «la desconfianza de Lévinas ante el apego a una cierta sacralidad de las raíces». Esta misma contraposición describe bien la diferencia entre Milosz y Brodsky. Milosz reafirma mediante su escritura y su vida que el lenguaje de la infancia resulta fundamental, lo hace con un apego romántico y mickiewicziano a las raíces. Brodsky siente gratitud ante la amabilidad y la hospitalidad de «la lengua del país de acogida». Milosz fue fiel al lenguaje que es la memoria. Brodsky buscaba constantemente un idioma para sí mismo, fiel a lo que él llamaba Lenguaje.
Me parece que esta diferencia -los dos polos de la lealtad- no es una cuestión de libre elección. Volvamos a lo que escribí en el capítulo dedicado a sus historias familiares. Milosz estaba mejor, más cómodamente instalado, tanto en el mundo como en su lengua; todos los cambios que sufrió se produjeron dentro de esta homeostasis. El pasado, la familia, la historia le brindaron fuerza. A Brodsky, una total devoción por el idioma ruso sólo podía debilitarlo. Quedó irremediablemente desvinculado de su historia familiar —de la lengua y la cultura judías—. El resentimiento hacia esta historia está inscrito en ruso, empezando por la palabra Yevrei. Era una palabra -que lo definía a él mismo, después de todo- y que le resultaba difícil de pronunciar. Tal vez lo percibiera como un recordatorio de la desconexión, como una carencia inconsciente que le empujaba a una búsqueda constante. Estaba lastrado, por utilizar la frase de Derrida, por «el monolingüismo del otro», encerrado en un habla que es la única, y por tanto amada -lengua de la infancia- y, a la vez, lo distancia de sus tradiciones ancestrales. Derrida escribió sobre esta «carencia» al analizar su propia devoción incondicional al francés y al pensar en la asimilación de los judíos del Magreb de los que provenía. Quería escribir un texto titulado Los judíos del siglo XX. El monolingüismo del huésped. En él, hablaría del proceso de la asimilación en el país de acogida, de «la amorosa y desesperada apropiación de la lengua». Al pasarse, aunque sea parcialmente, al inglés, Brodsky se convierte en un «huésped» del mundo.
Se trata, pues, de dos estrategias diferentes de la «desobediencia lingüística». Milosz, quien, al principio, fue un despatriado tradicional, un solitario separado de su lector, eligió ser fiel a su lengua familiar y oponerse a la de su anfitrión». Brodsky ya no asume el papel del exiliado; en una época de migraciones masivas, de conexiones globales en la tierra, en la dimensión subterránea y en el éter, el papel del despatriado estaba agotado. Milosz era todavía un «exile«, Brodsky era ya solamente un «inmigrant«. Y decidió entrar en la nueva lengua tal y como estaba, con un estilo y un acento de inmigrante. A la pregunta «cómo tiene que cambiar la personalidad de una persona para que pueda escribir poesía en una lengua distinta a la materna», Brodsky respondió: «La personalidad de uno no tiene que cambiar, basta con amar la lengua en la que se escribe». Escribir poesía es, como la capacidad de hablar, una habilidad inherente e independiente de la lengua en la que se hace. La plasmación de este talento en su forma lingüística concreta es siempre fruto de un arduo trabajo, tanto si se trata de la lengua de la madre como de la de la nueva patria. Este idioma hay que aprenderlo, cultivarlo y cuestionarlo. Y amarlo. Así que yo invertiría el orden de la afirmación de Brodsky. No basta con «amar la lengua en la que se escribe», hay que «escribir en la lengua que se ama». Y, de la misma forma que Dante es el patrón de los poetas en el exilio, Brodsky y Milosz deberían ser nombrados patrones de los poetas inmigrantes. Aquellos cuyo rostro no sólo se dirige hacia la abandonada Florencia, ya que también ven el árbol que crece junto a su ventana. Y por eso escriben poesía con acento.

Fotogramas de Las alas de la paloma de de Iain Softley (1997). Adaptación de la novela homónima de Henry James.

Miłosz i BRODSKI. Pole Magnetyczne.

Brodski natomiast przyznawał, ze angielski wpłynął na jego użycie rosyjskiego i sposób pisania wierszy (m.in. w wywiadzie z Bengt Jangfeldt), co było zresztą bardzo widoczne. Nie podobało się to Miłoszowi, który odrzucał „mody cudzoziemskie», o podporządkowanie którym zdawał się oskarżać Brodskiego. Nie podobał mu się jego dogmatyzm» poetycki, przecenianie roli poezji i języka, absolutyzowanie formy, ekstremalność, brak umiaru. Ale najbardziej chyba nie podobały mu się wiersze, które Brodski pisał po angielsku: był to według Miłosza rodzaj „obojnactwa». W Prywatnych obowiązkach twierdzi, że pisarze, którzy doskonale absorbują obcy język, jak Conrad czy Nabokov, mają „jakąś sekretną skazę». Tak samo do kwestii dwujęzyczności podchodziła Hannah Arendt, która po wojnie nie wróciła z emigracji w Stanach Zjednoczonych do swych rodzinnych Niemiec. Dumna była ze swego niemieckiego akcentu w angielskim, z tego, że jej głównym językiem pozostaje do końca Muttersprache. Ci, którzy się na język angielski przestawili, mówią według niej językiem, w którym „jedno cliché goni za drugim, ponieważ produktywność, do jakiej jest się zdolnym w swym własnym języku, wygasała bez reszty w miarę, jak ten język zapominano». Jacques Derrida, który cytuje tę wypowiedź Hanny Arendt, przeciwstawia ją zupełnie innemu podejściu do języka Emmanuela Lévinasa, który posługiwał się wieloma językami. „Mało u niego, jak mi się wydaje, uroczystych odniesień do języka macierzystego, nie ma żadnej czerpanej z tegoż języka pewności […] [jest natomiast wdzięczność wyrażana francuszczyźnie, językowi gospodarza». Różnica polega, komentuje Derrida, na nieufności Lévinasa wobec „przywiązania do pewnej sakralności korzeni». To samo przeciwstawienie opisuje dobrze różnicę między Miłoszem a Brodskim. Miłosz potwierdza swą praktyką pisarską i życiową fundamentalność języka dzieciństwa – romantyczne, mickiewiczowskie przywiązanie do korzeni. Brodski odczuwa wdzięczność wobec przyjacielskości i gościnności „języka gospodarza». Miłosz był wierny językowi, który jest pamięcią. Brodski ciągle szukał dla siebie języka, wierny pozostając temu, co nazywał Językiem.
Wydaje mi się, że ta różnica – dwa kierunki wierności – nie jest kwestią wolnego wyboru. Sięgnąć należy do tego, o czym pisałam w rozdziale poświęconym ich historiom rodzinnym. Miłosz był lepiej, wygodniej osadzony, zarówno w świecie, jak i w swoim języku; wszystkie zmiany, jakim się poddawał, zachodziły wewnątrz tej homeostazy. Przeszłość, rodzina, historia dodawały mu siły. Brodskiego całkowite oddanie się rosyjskiemu mogło tylko osłabić. Był nieprzekraczalnie odcięty od swej historii rodzinnej od języka i kultury żydowskiej, Niechęć wobec tej historii jest zapisana w rosyjskim, poczynając od słowa Jewriej. Było to słowo – określające przecież jego samego – które trudno mu było wymówić. Być może odczuwał to jako przypomnienie odcięcia, jako nieuświadomiony brak, który popychał go do ustawicznych poszukiwań. Obciążony był, by użyć sformułowania Derridy, „jednojęzycznością innego», zamknięciem w mowie, która jest jedynym, a zatem kochanym, językiem dzieciństwa, a jednocześnie odcina od tradycji przodków. Derrida pisał o tym „braku», analizując swe własne bezwarunkowe oddanie francuszczyźnie i myśląc o asymilacji Żydów maghrebskich, z których pochodził. Chciał napisać tekst, który nazywałby się Żydzi dwudziestego wieku. Jednojęzyczność gościa. Mówiłby w nim o asymilowaniu się w kraju osiedlenia, o «miłosnym, zrozpaczonym przywłaszczaniu sobie języka». Przechodząc, chociażby częściowo na angielski, Brodski staje się «gościem» świata.
Są to więc dwie różne strategie „językowego nieposłuszeństwa». Miłosz, który był z początku tradycyjnym wygnańcem, samotnikiem oddzielonym od swego czytelnika, wybrał wierność swej mowie rodzinnej i sprzeciw wobec mowy gospodarza». Brodski roli wygnańca już nie podjął, w dobie masowych migracji, globalnych połączeń na ziemi, pod ziemią i w eterze, rola egzula się wyczerpała. Miłosz był jeszcze „exile«, Brodski był już tylko „immigrant«. I postanowił wejść w nowy język tak jak stał, z emigrancką przebojowością i akcentem. Na pytanie, jak musi się zmienić osobowość człowieka, by był w stanie pisać poezję w języku innym niż ojczysty, Brodski odpowiedział: «Nie musi się zmieniać osobowość, wystarczy jedynie pokochać język, w którym się pisze». Pisanie poezji jest, tak jak umiejętność mówienia, zdolnością niezależną od języka, w jakim się to odbywa. Wcielenie tego talentu w jego konkretną formę językową jest zawsze wynikiem ogromnej pracy, bez względu na to, czy jest to język matki czy nowej ojczyzny. Trzeba ten język zdobywać, pielęgnować, podważać. I kochać. Odwróciłabym więc porządek tego, co powiedział Brodski. Nie wystarczy «pokochać język, w którym się pisze», trzeba „pisać w języku, który się kocha». I, jak Dante jest patronem poetów wygnańców, tak Brodski i Miłosz powinni zostać obrani patronami poetów emigrantów. Tych, których oblicze nie jest zwrócone wyłącznie w kierunku opuszczonej Florencji, bo widzą także drzewo rosnące tuż za oknem. I dlatego piszą poezję z akcentem.

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

LA CRÍTICA DE LA RAZÓN PURA
ABIERTA EN LA PÁGINA 46

Si decimos que el pájaro resume
las ramas al volar en su sonido,
si decimos
                que alguien junta el tiempo
para aprender que es vano conjugarlo,
es porque el pájaro no sabe
que el cielo es suyo y suyo es lo abierto;
podría sentir que sin aire
batiría más libre la distancia.
Y así pensamos lo anterior,
el recordarlo invierte la raíz
y hace que el fruto sea
                         nostalgia del adentro,
pues al nacer los árboles
                                       mueren
en la lluvia interior de su corteza,
lo mismo que las casas son declive
en la niebla que suman estos valles.
 
Podemos encontrarnos
en medio de algún nombre,
                                  decir qué pueblos
caben bajo las nubes de este frente
que entra por Legate,
qué parte es del quitar,
                             y cuál del ofrecer.
Esto lleva a hablar y a existir
lo menos en los días,
a mostrar que somos vacío,
                           como es vacío el cauce,
y no por ello dejan de crecer las cosechas,
como el viento es también vacío
          y no por ello olvida
despertar y esparcirnos por el mundo.

de Poesía reunida y aforismos

Tłum. Ada Trzeciakowska

KRYTYKA CZYSTEGO ROZUMU
OTWARTA NA STRONIE 46

Jeśli mówimy, że ptak zawiera w sobie
gałęzie, gdy wznosi się w ich szumie,
jeśli mówimy
                   że ktoś gromadzi czas
by nauczyć się, że próżno go wiązać,
to dlatego, że ptak nie wie
że niebo jest jego i jego jest to, co otwarte;
mógłby poczuć, że bez powietrza
swobodniej pokonałby odległość.
I w ten sposób myślimy o tym co powyżej,
Rozpamiętywanie odwraca korzeń
i sprawia, że owoc staje się
                nostalgią od wewnątrz,
bo rodząc się drzewa
                                   umierają
w wewnętrznym deszczu kory,
tak jak domy są zboczem
we mgle, którą dodają te doliny.

Możemy spotkać się
w połowie imienia,
                         powiedzieć, które wioski
zmieszczą się pod chmurami tego frontu
nadchodzącego od strony Legate,
jaką część trzeba ująć,
                          jaką oddać.
Co prowadzi do tego, że przemawia i istnieje
to czego w dniach ubywa,
pokazując, że jesteśmy pustką,
                               jak puste jest koryto rzeki,
a jednak zbiory nie przestają rosnąć,
tak jak i wiatr jest pustką
                 a jednak nie zapomina
budzić i rozpraszać nas po świecie.

Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

la señal

Casgob, decía, 2
millas.  Pero nunca fui
allí; lo dejé como un adorno
en el estante de la mente, cubierto

con el polvo de
sus veranos; un lugar a dieta
de los ecos de las campanas
calladas y las voces

de los niños; blanca es la arquitectura
de sus nubes, inmóvil
la luz del sol.  Así fue
mejor, necesito un museo

para almacenar las partículas
más frágiles del sueño.  El tiempo
es un camino principal, la eternidad
el desvío que no tomamos.

Fotos propias. El Museo Shōmei Yō en el pueblo de Minamiaso, prefectura de Kumamoto, exhibe los dibujos originales del ilustrador, Shōmei Yō (1946) y los recrea en el paisaje. Al abrir la puerta blanca desde el museo, se sale a una pradera de 66.000 m2. Subiendo la colina hacia el árbol solitario, sentado en un banco y contemplando la grandeza de la naturaleza, uno se siente como si estuviera suspendido dentro de una obra de arte.

Zdjęcia własne. Muzeum Shōmei Yō w mieście Minamiaso, w prefekturze Kumamoto, prezentuje oryginalne rysunki ilustratora Shōmei Yō (1946) i odtwarza je w przyległym terenie. Otwierając białe drzwi od strony muzeum, wychodzimy na łąkę o powierzchni 66 tys. m2. Wspinając się na wzgórze w kierunku samotnego drzewa, siadając na ławce i kontemplując wspaniałość natury, ma się wrażenie, że jest się zawieszonym wewnątrz dzieła sztuki.

Tłum. Andrzej Szuba

Drogowskaz

Casgob – czytam – 2
mile. Ale nigdy tam
nie byłem; tkwi jak
bibelot na półce pamięci,

pokryty kurzem lat;
miejsce na diecie
echa zamilkłych
dzwonów i dziecięcych

głosów; biała jest architektura
jego chmur, nieruchome
promienie słońca. Tak było
najlepiej. Potrzebne mi muzeum

do gromadzenia co wątlejszych
drobin snu. Czas to
droga główna, wieczność –
zakręt, którego nie bierzemy.

THE SIGNPOST

Casgob, it said, 2
miles.  But I never went
there; left it like an ornament
on the mind’s shelf, covered

with the dust of
its summers; a place on a diet
of the echoes of stopped
bells and children’s

voices; white the architecture
of its clouds, stationary
its sunlight.  It was best
so, I need a museum

for storing the dream’s
brittler particles in.  Time
is a main road, eternity
the turning that we don’t take.

Austen Leah Rose

1990? – , Estados Unidos

Trad. Adam Gai

El río no ahogado

Durante catorce años, mi hermana y yo navegábamos río abajo.
Ella estaba a estribor; yo estaba a babor. Juntas, una cosmología completa.

Navegábamos a través de praderas de trigo sarraceno y milenrama.
Navegábamos a través de valles de niebla.
A veces, yo me volvía loca y mi hermana transcribía mi jerigonza con ambas manos
en un pedazo de corteza de sauce
antes de enviarla en el pico de un águila pescadora.
A veces, yo trenzaba huesos de pescado en su cabello oscuro.

Tratábamos de establecer un punto de vista, el modo en que el agua se establece en la base de una cascada.

A la noche, yo dormía y ella miraba las estrellas o yo miraba las estrellas y ella dormía, o las dos
las mirábamos y ninguna de nosotras dormía, o la noche estaba nublada y no había estrellas.

Yo decía, la luz lunar es una forma de empatía radical y ella decía, la distancia es de color azul
y yo decía, mirar un avión despegar es el mejor remedio para la depresión.
Dios es una montaña en translación, ella decía
y yo pensaba en esto por unos días, finalmente inclinaba la cabeza en señal de asentimiento.

En un momento dado, ella tuvo un hijo,
y, como una mariposa, él nació con las memorias de nuestra infancia olvidada.

Cuando ella decía, hermana, yo decía, mi cuerpo como una piedra contra tu pena brillante
Cuando ella decía, amor, yo decía, un tipo de fotografía.
Esto era así durante horas. Yo sé que no sé nada, decía el río.

Todos los días mirábamos salir el sol en el mundo no ahogado.
Todos los días reinventábamos el río.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Niezatopiona rzeka

Przez czternaście lat razem z siostrą żeglowałyśmy w dół rzeki.
Ona była sterburtą; ja lewą burtą. Razem, kompletną kosmologią.

Żeglowałyśmy przez łąki gryki i krwawnika.
Żeglowałyśmy przez doliny mgieł.
Czasami popadałam w obłęd, a siostra spisywała mój bełkot dwoma rękami
na kawałku wierzbowej kory
przed wysłaniem go w dziobie rybołowa.
Czasem wplatałam w jej ciemne włosy rybie ości.

Próbowaliśmy skrystalizować punkt widzenia, tak jak woda krystalizuje się
u stóp wodospadu.

Nocą ja spałam, a ona patrzyła na gwiazdy lub ja patrzyłam na gwiazdy, a ona spała, albo obie
patrzyłyśmy na gwiazdy i żadna z nas nie spała, lub noc była pochmurna i nie było gwiazd.

Mówiłam, że światło księżyca jest formą radykalnej empatii, a ona, że odległość ma kolor niebieski, mówiłam, że oglądanie startującego samolotu jest najlepszym lekiem na depresję.
Bóg jest górą w tłumaczeniu, mówiła,
a ja myślałam o tym przez kilka dni, by wreszcie jej przytaknąć.
W pewnym momencie pojawił się jej syn,
jak motyl, przyszedł na świat pełen wspomnień z naszego zapomnianego dzieciństwa.

Kiedy mówiła, siostro, ja mówiłam, moje ciało jest jak głaz przeciwko twojemu lśniącemu bólowi.
Kiedy mówiła miłość, ja mówiłam, że to rodzaj fotografii.
Trwało to godzinami. Wiem, że nic nie wiem, mówiła rzeka.

Każdego ranka oglądaliśmy wschód słońca nad niezatopionym światem.
Każdego ranka wymyślałyśmy rzekę na nowo.

the undrowned world

For fourteen years, my sister and I sailed down a river.
She was starboard; I was port. Together, a complete cosmology.

We sailed through meadows of buckwheat and yarrow.
We sailed through valleys of fog.
Sometimes, I went mad and my sister transcribed my gibberish with both hands
on a piece of willow bark
before sending it away in an osprey’s beak.
Sometimes, I braided fish bones into her dark hair.

We were trying to establish a point of view, the way water establishes itself
at the base of a waterfall.

At night, I slept and she watched the stars, or I watched the stars and she slept, or we both
watched the stars and neither of us slept, or the night was cloudy and there were no stars.

I said, moonlight is a form of radical empathy, and she said, distance is the color blue,
and I said, watching an airplane take off is the best cure for depression.
God is a mountain in translation, she said,
and I thought about this for a few days, ultimately nodding in agreement.
At one point, she had a son,
and, like a butterfly, he was born with the memories of our forgotten childhood.

When she said sister, I said, my body like a boulder against your bright pain.
When she said love, I said, a type of photograph.
It went on like this for hours. I know that I know nothing, the river said.

Every morning, we watched the sunrise over the undrowned world.
Every morning, we reinvented the river. 



Pascal Quignard

1948 – , Francia

Trad. Encarna Castejón

Vida secreta (cap. XXIII)

Yo que fui mucho tiempo depresivo, durante varias décadas no comprendí uno de los versos más bellos que haya escrito Jean de La Fontaine Comprendía el principio en su literalidad: J’aime le jeu, l’amour, les livres. la musique…, pero no admitía que se pudiera incluir: Jusqu’au sombre plan sir d’un coeur mélancolique. Hacer para sí un «bien soberano» de la angustia me parecía un preciosismo, una charlatanería, un epigrama de salón, una afectación cortesana. Hasta una complacencia en el horror, o un insulto a angustias más auténticas. No me parecía que se pudiera gozar del mordisco aterrador del pánico. Que pudiera resultar vivificante la proximidad del abismo, que uno se pudiera acercar a ella sin discreción. por así decirlo. He estado agrietado. Constantemente deseaba apresurar mi muerte; aguzaba los dientes, los colmillos, las defensas, el cuerno del animal salvaje; afilaba sus garras hasta volverlas cada vez más dolorosas y desgarradoras. Ahora comprendo lo siguiente: sin duda la melancolía no es una descarga repentina como la risa, pero es una risa. Una risa silenciosa. Es una voluptuosidad más lenta que reír a carcajadas. Es una risa sin carcajadas. Es un goce paralelo, pero tal vez se extienda más que cualquier otra alegría.
Es una alegría de perspectiva. La aspillera del lenguaje.
“No sin placer, pese a la tristeza terrible que acababa de experimentar, aún se abandonó unos instantes a la melancolía…”

*

II. La experiencia del adiós como tal, en la medida en que se opone a la experiencia del hasta la vista, en la medida en que hace fructificar lo que ya no será del orden de la vista en la visión, es inherente a esta otra relación la experiencia de lo invisible opuesta a la de lo revisible.

*

III. El sentimiento de evidencia está vinculado al pasado. Como el panorama se remonta a la retrospección. Como el sueño deriva del deseo. Evidentia quiere decir la vista entera. La vista entera es mucho más que la percepción. No puede ser focal. Es la fascinación animal: el rompecabezas entero donde el fragmento de lo visto encaja solo y completo en la forma que lo ve. Es la impronta que regresa a través de la mirada y la concluye panorámicamente. (Es un ver pasivo, no es una observación ni un acecho de cazador ni una escena de mirón.) La evidencia es la sensación del pasado. La evidencia es el órgano de la situación pasada que regresa. Su surgimiento hace que la fantasía abandone, disuelve la alucinación: es cuando lo real surge del mismo modo que la situación antigua. Es cuando toda la historia personal se hunde en el paraíso antiguo que hace poco la absorbía (antaño se opone a hace poco como lo originario se opone a la impronta). Es la ósmosis reencontrada; es la ausencia de las percepciones que entonces aún no estaban ahí, que regresa en la sensación tan singular de su contingencia, es refundirse en la fusión. Es la melancolía misma, la melancolía que no ha renunciado, la melancolía que sabe que es el único sentimiento humano que no ha renunciado a la dicha, a la antigua voluptuosidad, al goce total.
La melancolía se define así: la alegría de la que se puede morir en el reencuentro imprevisible.
El fascinado muere cada vez en el rostro de su reencuentro. Confunde su vista en él .
Lo característico de la evidencia que pone al lenguaje en la situación anteriormente descrita es que puede ser olida, vista, oída, pero nunca puede ser dicha. Es una vivencia en la que encaja el momento, y no algo decible que se aprende. La fascinación no atrae hacia lo que se ha adquirido: es la huella que llama de lejos a aquello que ha impreso. Ignora el tiempo, puesto que lo precede. No puede soportar la distancia, ni conformarse con la división, dado que es fusión que regresa y que confunde.

Fotograma de Sueño de invierno de Nuri Bilge Ceylan

Tłum. Krzysztof Rutkowski

Życie sekretne (roz. XLIX)

W przeciągłej depresji, przez wiele dziesiątków lat, nie rozumiałem najpiękniejszych wersów Jeana de La Fontaine’a. Początek pojmowałem dosłownie: „Lubię grę, lubię miłość, książki, muzykę…», nie rozumiejąc, dlaczego napisał: „a ciemna radość wypełnia serce melancholią».
Nazwać się „suwerennym władcą trwogi» – to wydawało mi się ozdóbką, przechwałką, epigramem salonowym, dworskim. Nawet kokieteria wobec grozy, znieważaniem prawdziwej rozpaczy. Wydawało mi się, że nie można igrać z przeraźliwym ukąszeniem. Ze można pożywiać się bliskością otchłani, że można do niej przystępować, by tak rzec, bez umiaru. Byłem popękany. Chciałem przy spieszyć nadejście śmierci. Ostrzyłem zęby, kły, rogi dzikiej bestii, zdzierałem pazury, aż do bólu. Teraz już rozumiem: melancholia nie jest nagłą salwą, jak śmiech, melancholia jest śmiechem. Milczącym śmiechem. To radość powolna, znacznie mniej niż śmiech, w wybuchach. To śmiech bez wybuchów. To radość poboczna, która jest, być może, radością najbardziej rozpowszechnioną.
To radość w perspektywie.
Morderczyni mowy.
„Pomimo straszliwego smutku, nie bez przyjemności oddał się na kilka chwil melancholii…»

***

II. Doświadczenie adieu różni się od „do-widzenia» tym, że wydobywa to, co nigdy nie pojawi się w zasięgu wzroku, i wiąże się nieuchronnie z doznawaniem niewidzialnego, które przeciwstawia się zjawialnemu [ponownie].

***

III. Poczucie oczywistości wiąże się z przeszłością. Tak jak panorama z retrospekcją. Jak sens z pożądaniem. Evidentia znaczy: widok całości. Widok całości przekracza percepcję. Nie może mieć ogniskowej. To fascynacja zwierzęca: całe puzzle, w których kawałki widzianego układają się w całość, przylegającą zupełnie do widzianej formy. To odcisk odciskający się w spojrzeniu, rozwijalny panoramicznie. (To widzenie pasywne, to nie jest ani obserwacja, ani czaty, ani podglądanie).
Oczywistość jest poczuciem przeszłości. W oczywistości powraca to, co się zdarzyło. Oczywistość przegania fantazmat, rozwiewa halucynację: oczywistość jest zjawą realną, to, co było, powraca i realnie jest. Tak się dzieje, kiedy cała historia prywatna wstępuje do dawnego raju, wydostając z „niedawności». (Dawne różni się od niedawnego, jak oryginał od odcisku). Oczywistość to odnaleziona osmoza: oczywistość to nieobecność percepcji, punktów widzenia, których po prostu „wtedy jeszcze nie było”, osobliwe przekonanie, że poszczególne punkty widzenia są najzupełniej przypadkowe, stopienie na nowo stopu. Oto melancholia, melancholia, która się samej siebie nie wyrzeka, melancholia, która wie, że jest jedynym uczuciem ludzkim, które nie wyrzekło się szczęścia, dawnej rozkoszy, powszechnej radości. Definicja melancholii: radość, od której można umrzeć, odnalazłszy to, czego nie dało się przewidzieć.
Zafascynowany umiera za każdym razem, widząc twarz odnalezionego. Wikła w niej spojrzenie.
Oczywistość: sytuacja przed-mowna, oczywistość pachnie, widzi, słyszy, ale nigdy nie może być wypowiedziana. Oczywistość otwiera moment wieczny, przeżywany, lecz niewymowny. Fascynacja, która nie obezwładnia: odcisk przywołuje odciśnięte. Oczywistość nie zna czasu, ponieważ czas poprzedza. Nie zna dystansu, nie zna rozdwojenia, bo łączna, łączy powtórnie i zadziwia.

Edward Stachura

1937-1979, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Verás

Ah, cuando ella deje de amarte:
¡Ya lo verás!
Verás la noche en medio del día,
Negro cielo en lugar de estrellas;
Lo verás todo igual
Como lo veo yo.

Y la tierra, ya lo verás,
La tierra no será más tierra:
No te querrá llevar.

Y el fuego, ya lo verás,
El fuego no será más fuego:
No podrás vadearlo.

Y el agua, ya lo verás,
El agua no será más agua:
No te refrescará.

Y el viento, ya lo verás,
El viento no será más viento:
No te calmará.

Ah, cuando ella deje de amarte:
Ya lo verás.
Verás tu propio rostro extraño,
Los ojos tan grandes que tiene el miedo;
Lo verás todo igual
Como lo veo yo.

Y todos los elementos,
Todos te maldecirán:
¡Más vale que desaparezcas sin dejar rastro!

Fotografías: René Groebli

Zobaczysz

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz noc w środku dnia,
Czarne niebo zamiast gwiazd;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.

A ziemia, zobaczysz,
Ziemia to nie będzie ziemia:
Nie będzie cię nosić.

A ogień, zobaczysz,
Ogień to nie będzie ogień:
Nie będziesz w nim brodzić.

A woda, zobaczysz,
Woda to nie będzie woda:
Nie będzie cię chłodzić.

A wiatr, zobaczysz,
Wiatr to nie będzie wiatr:
Nie będzie cię koić.

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz obcą własną twarz,
Jakie wielkie oczy ma strach;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.

I wszystkie żywioły,
Wszystkie będą ci złorzeczyć:
Lepiej byś przepadł bez wieści!

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

Discurso con motivo de la concesión del Premio de Literatura de la ciudad de Bremen

Accesible, próxima y no perdida permaneció, en medio de todas las pérdidas, sólo una cosa: la lengua.
Sí, la lengua no se perdió a pesar de todo. Pero tuvo que pasar entonces a través de la propia falta de respuesta, a través de un terrible enmudecimiento, pasar a través de las múltiples tinieblas del discurso mortífero. Pasó a través y no tuvo palabras para lo que sucedió; pero pasó a través de lo sucedido. Pasó a través y pudo volver a la luz del día, «enriquecida» por todo ello.
En esa lengua he intentado yo escribir poemas en aquellos años y en los posteriores: para hablar, para orientarme, para averiguar dónde me encontraba y a dónde ir, para proyectarme una realidad.
Era, como ven, acontecimiento, movimiento, estar de camino, era el intento de encontrar una dirección. Y cuando pregunto por su sentido tengo que reconocer que en esta cuestión también tiene algo que decir la cuestión del sentido de las agujas del reloj.
Pues el poema no es intemporal. Por supuesto encierra una pretensión de infinitud, intenta pasar a través del tiempo: a través de él, no por encima de él.
Puesto que es una manifestación del lenguaje y por tanto esencialmente dialógico, el poema puede ser una botella de mensaje lanzada con la confianza -ciertamente no siempre muy esperanzadora- de que pueda ser arrojada a tierra en algún lugar y en algún momento, tal vez a la tierra del corazón. De igual forma, los poemas están de camino: rumbo hacia algo.
¿Hacia qué? Hacia algo abierto, ocupable, tal vez hacia un tú asequible, hacia una realidad asequible a la palabra.
Tales realidades son las que tienen relevancia para el poema.
Y creo que reflexiones como ésta no sólo acompañan mis propios esfuerzos, sino también los de otros poetas de las nuevas generaciones. Son los esfuerzos de aquel a quien sobrevuelan estrellas, obra del hombre, y que: sin amparo, en un sentido inimaginable hasta ahora, terriblemente al descubierto, va con su existencia al lenguaje, herido de realidad y buscando realidad.

Imágenes de películas de Stan Brakhage (A Child’s Garden and the Serious Sea y The Mammals of Victoria)

Tłum. Ada Trzeciakowska

przemowa w podziękowaniu za nagrodę literacką miasta bremen (1958)

Dostępna, bliska i nie utracona, pośród wszystkich strat przetrwała tylko jedna rzecz: język.
Tak, mimo wszystko język nie zaginął. Musiał przejść jednak przez własny brak odpowiedzi, przez straszliwą utratę głosu, przejść przez rozmaite ciemności i mrok śmiercionośnej mowy. Przeszedł i zabrakło mu słów by wyrazić, co się stało, lecz, mimo wszystko przeszedł. Przeszedł przez to i mógł powrócić do jasności dnia «bogatszy» o to co przeżył.
W tym języku próbowałem pisać wiersze w tamtych i następnych latach: aby mówić, aby rozeznać się, aby ustalić, gdzie jestem i dokąd mam zmierzać, aby nakreślić sobie rzeczywistość.
Było to, jak widać, działanie, ruch, bycie w drodze, była to próba znalezienia kierunku. A kiedy pytam o to jaki przybrała kurs, muszę przyznać, że kwestia kierunku ruchu wskazówek zegara również ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
Wiersz nie pozostaje bowiem poza czasem. Oczywiście kryje w sobie dążenie do nieskończoności, próbuje przejść poprzez czas: przez niego, a nie ponad nim.
Ponieważ wiersz jest zjawiskiem językowym, a więc zasadniczo dialogowym, może stać się butelką z listem, rzuconą z ufnością – nie zawsze zresztą dającą nadzieję – że gdzieś i kiedyś zostanie wyrzucona na brzeg, być może docierając któregoś dnia do krainy serca. W ten sam sposób wiersze są w drodze: zmierzają ku czemuś.
Ku czemu? W stronę czegoś otwartego, możliwego do zajęcia, być może w stronę osiągalnego «ty», w stronę rzeczywistości osiągalnej dla słowa.
To właśnie takie wymiary rzeczywistości są istotne dla wiersza.
I sądzę, że refleksje tego rodzaju towarzyszą nie tylko moim własnym wysiłkom, ale także innym poetom nowych pokoleń. To wysiłek człowieka, nad którym krążą gwiazdy, dzieło tego, kto, pozbawiony schronienia, w sensie dotąd niewyobrażalnym, straszliwie obnażony, zmierza swoim istnieniem do języka, raniony rzeczywistością i jej poszukujący.

Transl. Pierre Joris

Bremen Prize acceptance speech (1958)

Only one thing remained reachable, close and secure amid all losses: language. Yes, language. In spite of everything, it remained secure against loss. But it had to go through its own lack of an swers, through terrifying silence, through the thousand darknesses of murderous speech. It went through. It gave me no words for what was happening, but went through it. Went through and could resurface, ‘enriched’ by it all.
In this language I tried, during those years and the years after, to write poems: in order to speak, to orient myself, to find out where I was, where I was going, to chart my reality.
It meant movement, you see, something happening, being on the way, an attempt to find a direction. Whenever I ask about the sense of it, I remind myself that this implies the question as to which sense is clockwise.
For the poem does not stand outside time. True, it claims the infinite and tries to reach across time-but across, not above.
A poem, being an instance of language, hence essentially dialogue, may be a letter in a bottle thrown out to sea with the-surely not always strong-hope that it may somehow wash up somewhere, perhaps on a shoreline of the heart. In this way, too, poems are on the way: they are headed toward.
Toward what? Toward something open, inhabitable, an approachable you, perhaps, an approachable reality.
Such realities are, I think, at stake in the poem. I also believe that this kind of thinking accompanies not only my own efforts, but those of other, younger poets. Efforts of those who, with man-made stars flying overhead, unsheltered even by the traditional tent of the sky, exposed in an unsuspected, terrifying way, carry their existence into language, racked by reality and in search of it.

Krzysztof Karasek

1937 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

reducción

Antes me esforzaba por enriquecer mi mundo, hoy me esfuerzo por reducirlo. Reducirlo a elementos inalienables, pan, bolsa de viaje, imagen de mi familia a la mesa, debajo de los párpados, un libro, algunos objetos sencillos necesarios durante el viaje hacia uno mismo, recuerdo de la infancia, imágenes que me llevo, lavadas por el fluir del tiempo; es el único equipaje que llevo conmigo.
La reducción abarca círculos cada vez más amplios de mi mundo. Elementos inalienables: aire, fuego, agua. Oscuridad y luz. Y también vino y pan. Los restos de la forma de alguien atrapados en la pupila, guardados en la caja de la memoria, un pájaro en una rama, rostro de alguien y benévola rama del cielo inclinadas sobre mí, este es el territorio hacia el cual navego con mi mirada. ¿Y el infierno? Son despertares repentinos del espacio, grietas que se asientan sobre las cosas, que flotan en el mar ardiente del aire, con el cielo claro del día. Los llevo bajo mi corazón, colgado de la cinta azul de la desesperación con la que he ceñido mi noche.

Ilustraciones de Gabriel Pacheco

redukcja

Kiedyś trudziłem się nad wzbogaceniem mojego świata, dziś trudzę się nad jego redukcją. Sprowadzeniem go do niezbywalnych elementów, chleb, torba podróżna, obraz rodziny przy stole, uniesiony w oczach, jakaś książka, kilka prostych przedmiotów koniecznych w podróży ku sobie, wspomnienie z dzieciństwa, obrazy zabrane ze sobą, wypłukane przez strumień czasu; to jedyny ekwipunek, który ze sobą zabieram.
Redukcja obejmuje coraz to szersze kręgi mojego świata. Elementy niezbywalne: powietrze, ogień, woda. Ciemność i światło. I jeszcze wino i chleb. Szczątek czyjegoś kształtu uwięzły w źrenicy oka, przechowany w pudle pamięci, ptak na gałęzi, czyjaś twarz pochylona nade mną, przychylająca mi gałąź nieba, oto kraj, ku któremu żegluję spojrzeniem. A piekło? To nagłe przebudzenia przestrzeni, szczeliny osiadające na rzeczach, pływające w płonącym morzu powietrza, przy czystym niebie dnia. Noszę je pod sercem, na błękitnej tasiemce rozpaczy, którą przewiązana jest moja noc.



Aníbal Núñez

1944 – 1987, España

Nada queda de nuestro palomar blanco…

Nada queda de nuestro
palomar blanco, donde
sentimos el primer
vértigo nada queda
del almendro en el que
imaginábamos lianas
y éramos dos tarzanes nada queda
de la tapia que el mundo dividía
en territorio apache
y en territorio sioux nada queda
del cuarto de las ratas
que olía a viejas historias y tampoco
queda nada me han dicho
de la terraza ni de la
galeria de cristal donde el sol en invierno
se acurrucaba como un gato nada
queda de la escalera
de caracol ya nada
del jardín con castaños con acacias
con ¿qué? donde aprendimos a montar
en bicicleta nada
queda de nuestra casa
primera
               Hay una valla
y detrás nada, los expertos
han medido el terreno con sus metros cuadrados
con sus gafas cuadradas han aojado el terreno
con sus zapatos negros han sumado la tierra
de nuestra infancia que hoy no tiene
dónde meterse:
                            está prohibido
el paso a los ajenos a la obra.

Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nic nie zostało z naszego białego gołębnika…

Nic nie zostało z naszego
białego gołębnika, gdzie
po raz pierwszy doświadczyliśmy
zawrotów głowy, nic nie zostało
z drzewa migdałowego, który
wyobraźnia pokryła lianami
a my byliśmy dwoma tarzanami nic nie zostało
z muru, który dzielił świat
na terytorium Apaczów
i na terytorium Siuksów nic nie zostało
z komnaty szczurów
pachnącej dawnymi historiami i też
nic nie zostało tak mi powiedziano
z tarasu ani z
przeszklonego ganku, gdzie słońce zimą
kuliło się w kłębek jak kot nic
nie zostało ze ślimaka
schodów nie zostało już nic
z ogrodu z kasztanami z akacjami
z czym? gdzie uczyliśmy się jeździć
na rowerze nic
nie zostało z naszego pierwszego
domu
               Jest tam ogrodzenie
a za nią nic, eksperci
wymierzyli teren w swoich kwadratowych metrach
w swoich kwadratowych okularach obejrzeli grunty
w swoich czarnych butach podliczyli ziemię
naszego dzieciństwa, które dziś nigdzie
nie ma gdzie się podziać:
                            zabroniono
wejścia osobom postronnym na plac budowy

Elena Garro

1916-1998, México

PARA LLEGAR

Para llegar atravieso sombreros, gestos,
voces llamándome
y llego al bosque perdido,
arrinconado junto a un paseo.
Ninguna hoja se ha caído;
no hay hojas de oro.
Las verdes me rodean y no las toco.
El viento circular mece las ramas;
circula prisionero en ellas.
El ruido de unos pasos en la hierba,
mis pasos junto al ruido por la hierba.
El pelo es cobre junto al verde.
Mi pelo no lo veo.
Una voz se desliza entre las ramas.
Sólo queda el hueco
que dejaron las palabras.
La voz, el surtidor y la garganta
se han perdido
y el eco sigue dibujando el mismo verbo.
¿Es esto lo que llaman un recuerdo?

Imagen propia

BY DOTRZEĆ

By dotrzeć mijam kapelusze, gesty,
głosy wzywają mnie
aż dotrę do utraconego lasu,
przykulonego obok alejki.
Nie spadł żaden liść;
nie ma liści ze złota.
Te zielone otaczają mnie, nie sięgam po nie.
Kolisty wiatr kołysze gałęziami;
krąży w nich uwięziony.
Szelest kroków na trawie,
moje kroki tuz przy szeleście po trawie.
Włosy jak z miedzi przy tej zieleni.
Choć moich nie dostrzegam.
Jakiś głos wymyka się spośród gałęzi.
Została tylko dziupla
po słowach.
Głos, strumień i gardło
utracone
a echo nadal wyrysowuje to samo słowo.
Tym właśnie są wspomnienia?

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

les globes

En los ojos extraviados – lee allí:

las órbitas de los soles, del corazón, el
bello-silbante en vano.
Las muertes y todo
lo nacido de ellas. La
cadena de las estirpes,
que yace aquí enterrada y
aquí todavía pende, en el éter,
abismos lindando. De todos
los rostros escritura donde se
incrustó silbante arena de palabra – algo minúsculo, eterno,
sílabas.

Todo,
lo más pesado incluso, era
vuelo, nada
lo retuvo.

Fotografía de Katia Chausheva

Tłum. Ryszard Krynicki

les globes

W zatraconych oczach – czytaj w nich:

 orbity słońc, serc,
 szumiąco-piękna nadaremność.
 Śmierci i wszystko
 co z nich zrodzone. Łańcuch
 pokoleń,
 który leży tu pogrzebany i
 który jeszcze tu wisi, w eterze,
 okalając przepaści. Pismo
 tych wszystkich twarzy, w jakie, świszcząc,
 wwiercał się piasek słów – krótkowieczność,
 sylaby.

 Wszystko,
 nawet najcięższe, było
 ulotne, nic
 nie chciało się zatrzymać.

Transl. Pierre Joris

les globes

In the muddled eyes—read there:

the sun’s, the heart’s ecliptics, the
gorgeously whizzing Fornothing.
The deaths and everything
they gave birth to. The
generation-chain,
that lies buried here and
that still hangs here, in the ether,
edging the abysses. All
the faces’ writing, into which
whirring wordsand drilled—Mini-eternal,
syllables.

Everything,
even the heaviest, was
fledged, nothing
held back.

LES GLOBES

 In den verfahrenen Augen – lies da:

 die Sonnen-, die Herzbahnen, das
 sausend- -schöne Umsonst.
 Die Tode und alles
 aus ihnen Geborene. Die
 Geschlechterkette,
 die hier bestattet liegt und
 die hier noch hängt, im Äther,
 Abgründe säumend. Aller
 Gesichter Schrift, in die sich
 schwirrender Wortsand gebohrt – Kleinewiges,
 Silben.

 Alles,
 das Schwerste noch, war
 flügge, nichts
 hielt zurück.

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

MUDOS OLORES DE OTOÑO. El
áster, sin tronchar, pasó,
entre país natal y abismo, a través
de tu memoria.

Un extraño extravío
tomó cuerpo allí mismo, tú
estuviste
a punto
de vivir.

Egon Schiele

Tłum. Ryszard Krynicki

NIEME WONIE JESIENI. Nie-
scięty aster szedł
pomiędzy ojczyzną a otchłanią przez
twoją pamięć.

Czyjeś cudze zatracenie
wyraziście się ucieleśniło, jakbyś
nieomal
żył.

Transl. John Felstiner

MUTE AUTUMN SMELLS. The
aster, unbent, passed
through your memory
between homeland and chasm.

A strange lostness was
bodily present, you came
near to
living.

STUMME HERBSTGERÜCHE. Die
 Sternblume, ungeknickt, ging
 zwischen Heimat und Abgrund durch
 dein Gedächtnis.

 Eine fremde Verlorenheit war
 gestalthaft zugegen, du hättest
 beinah
 gelebt.