Pero antes del final yo quería todavía decirte algo más de mis poemas, contarte que abajo sus movimientos son como los flujos y los reflujos del mar, escúchame Zura yo necesitaba todavía decirte que abajo mis poemas son siempre el mar
Entonces ya al final proyectándose en los paredones del mar como una película muda iba emergiendo el Paraíso
Mostrando miles de imágenes de Chile triturado debajo de las cataratas con fotogramas de convoyes militares de playas atestadas de gente de prisioneros hundidos entre las olas
Mostrando las huecas rompientes las rodadas cataratas donde millones de rostros con las bocas abiertas caían girando mudos igual que una película insonora iluminando abajo los oscuros paredones del mar como una desolada alba como una desolada aurora como un desolado cielo sobre el Paraíso vacío del amanecer
Tłum. Ada Trzeciakowska
Poezja Zurity jest opłakiwaniem martwych, płaczem nad przeklętym losem kraju -ofiary wojskowego reżimu. Stąd tez i jej forma, niczym nieustający, powracający lament. Za rządów Pinocheta zaginęli i zginęli prawie wszyscy przyjaciele poety. Zurita jest stałym kandydatem do literackiej nagrody Nobla. Chce by jego poezja stała się częścią natury, podlegała tym samym procesom korozji, wymywania się, wypalania przez słońce, stąd od wielu lat przygotowuje instalacje na zboczach gór, klifów czy pustyni Atacama.
SCENA 472
Pusty Raj
Ale przed końcem chciałem jeszcze powiedzieć ci coś o moich wierszach, opowiedzieć ci, że pod spodem ich poruszenia są jak przypływy i odpływy morza, posłuchaj mnie Zura potrzebowałem jeszcze powiedzieć ci, że pod spodem moje wiersze są zawsze morzem.
Wtedy już pod koniec, wyświetlając się na ścianach morza niczym niemy film powoli wyłaniał się Raj.
Ukazując tysiące obrazów zgniecionego Chile pod wodospadami za pomocą zdjęć konwojów wojskowych zatłoczonych plaż więźniów tonących wśród fal
Ukazując puste falochrony, staczające się wodospady gdzie miliony twarzy z otwartymi ustami spadły w dół obracając się bezgłośnie jak film pozbawiony dźwięku oświetlając ciemne ściany morza poniżej, niczym niepocieszony świt niczym niepocieszony brzask niczym niepocieszone niebo nad pustym Rajem poranka.
En colaboración con LaReversible de Carlos Vitale.
AIRE DURANDO
¿Quién ha matado este hombre que su voz no está enterrada?
Hay muertos que van subiendo cuanto más su ataúd baja… Este sudor… ¿por quién muere? ¿por qué cosa muere un pobre? ¿Quién ha matado estas manos? ¡No cabe en la muerte un hombre! Hay muertos que van subiendo cuanto más su ataúd baja… ¿Quién acostó su estatura que su voz está parada?
Hay muertos como raíces que hundidas… dan fruto al ala. ¿Quién ha matado estas manos, este sudor, esta cara? Hay muertos que van subiendo cuanto más su ataúd baja…
Kto zabił tego człowieka którego głosu nie pogrzebano?
Są zmarli, którzy tym wyżej się wznoszą, im niżej ich trumnę się opuszcza… Ten pot… za kogo umiera? w imię czego ginie nędzarz? Kto zabił te ręce? Śmierci nie pojmuje człowiek! Są zmarli, którzy tym wyżej się wznoszą, im niżej ich trumnę się opuszcza… Kto w niej złożył swą postać że jego głos na górze pozostał?
Są zmarli jak korzenie, co zagrzebane… owocują skrzydłami. Kto zabił te ręce, ten pot, tę twarz? Są zmarli, którzy tym wyżej się wznoszą tym niżej ich trumnę się opuszcza…
Poeta, escritor, traductor del alemán. Ha ganado numerosos premios, entre ellos el Premio de Literatura Centroeuropea Angelus 2015 por su novela Mesopotamia, el Premio Puentes de Berlín y el Premio Joseph Conrad. Vive en Járkov.
Trad. Ada Trzeciakowska
***
Demasiada política, en todo, demasiada política. La vida no necesita esta cantidad de nuestras correcciones. Los poetas introducen la política en la vida a la fuerza como un puño en el guante de boxeo. Mientras los lectores finos se quejan: otra vez la política, de nuevo escriben sobre ella.
Hay demasiada política en todo -se quejan los lectores- mejor hablemos del cielo sobre la ciudad. Un cielo alto que es tan hermoso este año. Hablemos de cómo se refleja en el ojo de una mujer.
De acuerdo, hablemos del cielo en el ojo de una mujer. El ojo muerto de una mujer, en el que por la mañana quedan reflejados los pájaros que pasan volando, y por la noche se reflejan las constelaciones del norte. Rojo por el calor del ocaso, arco iris por la lluvia matutina, ojo que mira desde la perspectiva de la muerte -hablemos de él-.
O hablemos del futuro. En el futuro habrá cielos altos y hermosos. Nuestros hijos serán más fuertes que nosotros. ¿Por qué los poetas no hablan de la enconada despreocupación infantil?
Al fin y al cabo, así es: nuestros hijos conocen bien el precio de la ciudadanía, niños que, eligiendo entre la confianza y la seguridad, a partir de ahora siempre elegirán el sótano seco del refugio antiaéreo. ¿Por qué los poetas no hablan con ellos? ¿Por qué a los poetas se les da mejor hablar de los cadáveres? ¿Por qué se les da tan bien justificar la impotencia de los adultos?
Al menos hablemos con los que han sobrevivido. Si no hemos conseguido llevarnos bien con los muertos. Si no hemos conseguido debatir con los ahorcados y estrangulados.
¿Cómo podemos hablar de política en un país que se lastima las encías con su propia lengua? El manifiesto más accesible es la carne despiezada que se expone por la mañana en los mercados, como la prensa. Las rimas más convincentes son las regulares y ensordecedoras series automáticas con las que rematan a los animales heridos.
Todo el mundo estaba prevenido. Todos conocían las condiciones del acuerdo. Todos sabían que habría que pagar un precio inconmensurable. Decid ahora que hubo demasiada política. Hablas ahora de los soleados horizontes.
La última nieve fluye derretida. Se escriben los finales de los libros más terribles. El país, como un río, vuelve a su cauce, ahonda su lecho, madura dolorosamente para su navegación.
Collage propio: fotogramas de Sátántangó de Béla Tarr
Tłum. Bohdan Zadura
***
Za dużo polityki, we wszystkim — za dużo polityki. Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek. Poeci wpychają politykę w życie jak pięść w rękawicę bokserską. Podczas gdy delikatni czytelnicy narzekają: znowu polityka, oni znowu o niej piszą.
We wszystkim za dużo jest polityki — narzekają czytelnicy – lepiej porozmawiajmy o niebie nad miastem. Takie piękne wysokie jest niebo tego roku. Porozmawiajmy o tym, jak ono odbija się w oku kobiety.
Dobrze — porozmawiajmy o niebie w oku kobiety. Martwe kobiece oko, w którym o poranku odbijają się przelatujące ptaki, a w nocy odbijają się północne gwiazdozbiory. Czerwone od gorącego zachodu słońca, tęczowe od porannych deszczów, oko, które patrzy z perspektywy śmierci – porozmawiajmy o nim.
Albo porozmawiajmy o przyszłości. W przyszłości będzie wysokie piękne niebo. Nasze dzieci będą silniejsze od nas. Dlaczego poeci nie mówią o zapiekłej dziecięcej beztrosce?
Tak przecież jest – nasze dzieci dobrze znają cenę obywatelskości, dzieci, które wybierając między zaufaniem a bezpieczeństwem, od teraz zawsze będą wybierały suchą piwnicę przeciwlotniczego schronu. Czemu z nimi nie rozmawiają poeci? Czemu poetom lepiej wychodzi rozmowa o trupach? Czemu im tak dobrze wychodzi usprawiedliwianie bezradności dorosłych?
Porozmawiajmy przynajmniej z tymi, którzy przeżyli. Jeżeli już się nam nie udało dogadać z umarłymi. Jeśli nie udało się podyskutować z powieszonymi i uduszonymi.
Jak można mówić o polityce w kraju, który rani dziąsła własnym językiem? Najdostępniejszym manifestem jest rąbane mięso, które wykłada się rano na targach, jak prasę. Najbardziej przekonującymi rymami są równe i głuche automatyczne serie, którymi dobijają ranne zwierzęta.
Wszyscy byli uprzedzeni. Wszyscy znali warunki umowy. Wszyscy wiedzieli, że przyjdzie zapłacić niepomiernie wysoką cenę. Mówcie teraz, że tam było za dużo polityki. Mówcie teraz o słonecznych horyzontach.
Spływają ostatnie śniegi. Dopisują się najstraszniejsze książki. Kraj jak rzeka powraca w swoje brzegi, pogłębia koryto, boleśnie dorasta do swojej nawigacji.
Vieja, bella, triste Europa aquejada de melancolía crónica y lagunas de amnesia a veces recuerdas haber sido resplandeciente pero te sabes apenas cielo gris y viento frío y tratas de suicidarte una vez más y otra y otra más sin conseguirlo nunca y arrastrando nuevas secuelas tras cada intento.
Pobre, rota, triste Europa que abandonaste a tus hijos en la calle sin volver siquiera la mirada de madrugada y ahora no haces más que ir llorando por las esquinas bajo la lluvia entre relentes de niebla helada con el pelo revuelto y el rímel corrido preguntando a los transeúntes si alguna vez los vieron pero a quién podría amamantar tu cuerpo seco qué ibas a darles te jugaste hasta el último níquel entre cucarachas en cuartuchos en la parte de atrás de un cabaret berlinés tuviste que arrancar las puertas de tus palacios polacos para calentarte en el invierno congelado que no se acababa que no se acaba nunca pero aún sales a pasearte como si fueras un cisne recorres tus viejas ciudades y la gente se aparta a tu paso crees que abren paso a tu elegancia pero ellos ven un cuervo cubierto de hollín que les dispara dardos envenenados con la mirada. Te rehúyen, asqueados.
A quién darás cobijo en tu regazo, mi querida, vieja, bella, triste Europa, si ya no tienes alma que te anime.
Stara, piękna, smutna Europo cierpiąca na chroniczną melancholię i luki zapomnienia choć nieraz przypominasz sobie dawny blask wiesz, żeś tylko szarym niebem i zimnym wiatrem i oto znów próbujesz się zabić i raz jeszcze i kolejny bez powodzenia męczysz się z nowymi bliznami po każdej samobójczej próbie.
Biedna, rozdarta, smutna Europo, porzuciłaś dzieci swe na ulicy nie oglądając się za siebie o świcie i teraz nic nie robisz, tylko wypłakujesz oczy na rogatkach w deszczu wśród rosy lodowatej mgły z rozczochranymi włosami i rozmazanym tuszem do rzęs pytasz przechodniów, czy kiedykolwiek je widzieli. ale kogo mógłby wykarmić twoje wysuszone ciało co chciałaś im dać przegrałaś każdy grosz wśród karaluchów w barakach na tyłach berlińskiego kabaretu musiałaś wyrwać drzwi ze swoich polskich pałaców, aby się ogrzać w mroźną zimę, która nie chciała się skończyć, która nigdy się nie kończy nigdy ale i tak wychodzisz na spacer jak łabędź płyniesz spacerowym krokiem po swoich starych miastach a ludzie rozstępują się przed Tobą myślisz, że to z podziwu dla twej elegancji, a oni widzą kruka pokrytego sadzą strzelającego do nich zatrutymi strzałami spojrzeń. Stronią od ciebie z obrzydzeniem.
Komu udzielisz schronienia na swoich kolanach, moja ukochana, stara, piękna, smutna Europo, gdy już nie masz duszy zdolnej cię pokrzepić
Si Rusia hubiera sido fundada por Anna Ajmátova, si Mandelstam fuese su legislador y Stalin, sólo un personaje marginal en una épopeya georgiana perdida, si Rusia se hubiera quitado la piel de oso peludo, si pudiera vivir en la palabra y no en el puño, si Rusia, si Rusia
Fotogramas de L’histoire du cinéma y Vrai faux passeport de Jean-Luc Godard
Gdyby Rosja
Gdyby Rosja została założona przez Annę Achmatową, gdyby Mandelsztam był prawodawcą a Stalin tylko marginesową postacią w zaginionym gruzińskim eposie, gdyby Rosja zdjęła swoje nastroszone niedźwiedzie futro, gdyby mogła żyć w słowie, a nie w pięści, gdyby Rosja, gdyby Rosja
“Puro tu nombre suave, pura tu frágil vida, abejas, sombras, fuego, nieve, silencio y espuma, combinaron con acero, alambre y polen para crear tu firme y delicado ser”.
Trad. Natalia Carbajosa
modotti
Tus huellas de luz sobre papel fotosensible la máquina de escribir que hiciste famosa mis pasos tras de ti por el hueco de roble gastado y con restos de periódico de la escalera el vaho del aliento manchando las ventanas pasillos de baldosa y enlucido amarillento si es aquí donde te he de buscar pues aquí es donde te he de encontrar
Desde el óvalo mojado de una farola inclinada sobre un bordillo cubierto de periódicos cuyos titulares te apuntan justo a los ojos hasta la luz oscura en el aire condensado de una estancia estos pasos con los que te sigo por las baldosas de un pasillo rojo si éste es el modo de encontrarte claro está que es así como he de encontrarte
Tendidos a secar tus negativos en un cuarto oscuro colgados sobre el óvalo de una bañera tus huellas de luz sobre papel fotosensible curvándose en montones bajo cristales ennegrecidos tu guarida siempre arriba el gesto severo de tus cejas –estos pasos con los que te sigo no son para apresarte–
Las rectas pestañas de tu mirada la máquina de escribir que hiciste famosa tu inmensa voluntad de capturar y encuadrar lo que fue y es, aún líquido, fluido sobre tus testimonios revelados, tu bombilla en un techo descascarillado pues si así es como te encuentro
Modotti así te encuentro Bajo la luz roja de tu cuarto oscuro desde tu vecindario de volcanes hasta el geranio clavado en una lata sobre la pared de tu guarida en lo alto casi sin resuello una ventana de la revolución te admitió en esta escalera amarillenta en este ojo de largas pestañas estos pasos con los que te sigo
Isabelle Huppert en Villa Amalia, adaptación de la novela homónima de Pascal Quignard
Tłum. Ada Trzeciakowska
modotti
Twoje odciski światła na czułym papierze ta maszyna do pisania, którą uczyniłaś sławną moje kroki podążające za tobą po schodach… szyby ze spękanego dębu i strzępów gazet te szyby okienne zamazane zduszonym oddechem korytarze kafli i pożółkłego tynku skoro mam cię tu szukać to tu cię odnajdę
Od mokrego rombu ulicznej latarni wygiętego nad krawężnikiem oklejonym gazetami z nagłówkami wymierzonymi w twoje oczy do mrocznego, zamglonego oddechem pokoju tymi śladami podążam za tobą po płytach czerwonego korytarza. skoro to sposób, by cię znaleźć oczywiście, że tak cię odnajdę
Twoje negatywy rozwieszone w ciemni zamocowane nad zaokrąglonym rombem wanny twoje odciski światła na czułym papierze w stosy zwiniętych pod poczerniałymi szybami twoja kryjówka zawsze na górze surowa ekspozycja twoich brwi – tymi śladach podążam z(a) tobą lecz nie po to, by cię złapać.
Sztywne rzęsy twojego błyskowego oka ta maszyna do pisania, którą uczyniłaś sławną twoja wielka wola, by złapać i ująć w ramy to co było, jest, wciąż płynne, potoczyste jak twoja ekspozycja manifestów, twoja żarówka pod spękanym sufitem skoro w ten sposób cię odnajdę
Modotti, tak cię odnajduję W czerwonym świetle twojej ciemni od twojego sąsiedztwa wulkanów po pelargonie wetknięte w puszkę na ścianie twojej kryjówki na górze w urwanym oddechu okno rewolucji popchnęło cię na te pożółkłe schody, w tym wielkim ocienionym rzęsami oku tymi śladami podążam z(a) tobą
MODOTTI
Your footprints of light on sensitive paper that typewriter you made famous my footsteps following you up stair- wells of scarred oak and shredded newsprint these windowpanes smeared with stifled breaths corridors of tile and jaundiced plaster if this is where I must look for you then this is where I’ll find you
From a streetlamp’s wet lozenge bent on a curb plastered with newsprint the headlines aiming straight at your eyes to a room’s dark breath-smeared light these footsteps I’m following you with down tiles of a red corridor if this is a way to find you of course this is how I’ll find you
Your negatives pegged to dry in a darkroom rigged up over a bathtub’s lozenge your footprints of light on sensitive paper stacked curling under blackened panes the always upstairs of your hideout the stern exposure of your brows —these footsteps I’m following you with aren’t to arrest you
The bristling hairs of your eyeflash that typewriter you made famous your enormous will to arrest and frame what was, what is, still liquid, flowing your exposure of manifestos, your lightbulb in a scarred ceiling well if this is how I find you
Modotti so I find you In the red wash of your darkroom from your neighborhood of volcanoes to the geranium nailed in a can on the wall of your upstairs hideout in the rush of breath a window of revolution allowed you on this jaundiced stair in this huge lashed eye these footsteps I’m following you with
Entró al barrio musulmán no en camino a la mezquita sino camino al dios de prohibido nombre y cuerpo velado por el muro antiguo.
Entró blandiendo una bandera, que cubría su cabeza y sus hombros su dios lo esperaba y él llega cantando y odiando, su clara manera de amar.
Ahora oye las palabras que brotan de la piedra: tengo una carta para ti, sácala de la grieta, léela la leyó, decía: mi piel está manchada de tus deseos de sangre ten piedad, no vuelvas
Barrio musulmán en Jerusalén: el Kotel HaKatan o pequeño Muro de las Lamentaciones situado a la izquierda de la «Puerta de Hierro», sitio frecuentado de forma regular por los judíos ultrarreligiosos y con una importante presencia policial.
Kotel HaKatan – Mała Ściana płaczu w dzielnicy muzułmańskiej Jerozolimy.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Pozory mylą
Wszedł do dzielnicy muzułmańskiej nie kierując się do meczetu lecz w drodze do boga, którego imienia zakazano a ciała strzegła starożytna ściana.
Wszedł wymachując flagą, która zakrywała mu głowę i ramiona jego bóg czeka na niego, kiedy nadchodzi ze śpiewem i nienawiścią na ustach, bo właśnie tak okazywał swoją miłość.
Teraz słyszy słowa wydobywające się z kamienia: mam dla ciebie list, wyjmij go ze ściany, przeczytaj Przeczytał, napisano: moja skóra została splamiona twoją żądzą krwi miej litość, nie przychodź więcej.
Un hombre que agoniza te ha soñado, un hombre que agoniza te ha seguido. Uno que quiso morir contigo cuando tú quisiste morir. Allí está mi cuerpo estrellado contra los arrecifes cuando ahogándome te vi emerger y eternamente cerca y eternamente lejos eras tú la inalcanzable playa. Todo en ti es doloroso. Te saludo entonces y saludo a lo eterno que vive en la derrota, a lo irremediablemente destruido, al infinito que se levanta desde los naufragios, porque si agua fueron nuestras vidas, piedras fueron las desgracias. No soy yo, son mis patrias las que te hablan: el sonido de océano que describo, las estrellas de la recortada noche. Iluminada de la noche tu cara sube cubriendo el amanecer. Abres los párpados, entre ellos millones de hombres dejan el sueño, toman sus autobuses, salen, las ciudades de agua en tus ojos
a PW
Todo en ti está vivo y está muerto: el fulgor del pasto en la aurora y el hilo de voz creciendo en el diluvio, el feroz amanecer y la mansedumbre, el grito y la piedra. Todo mi sueño se levanta desde las piedras y te mira. Toda mi sed te mira, el hambre, el ansia infinita de mi corazón. Te miro también en el viento. En las nieves de la cordillera sudamericana. Allí está la calle en que esperé que amanecieras, la noche póstuma, el país muerto en el que no morimos. Allí están todas las heridas y golpes cuando emergiendo del destrozado sueño volví hacia ti los ojos y vi las desmesuradas estrellas flotando en el cielo. Tu cara ahora flota en el cielo, detrás corre un río. Hay un hombre muy viejo. Hay un hombre muy viejo en el medio del río y tú lo miras las ciudades de agua en tus ojos
a PW
Sabes que estás muerta para el amor y no amas. Todos los puentes están rotos y tus padres ya cansados se devuelven sobre sus pasos, ya no vendrán a visitarte. Han pasado miles de años de todo eso y ahora acabas de despertar. Somnolienta te tocas la cara y palpas bajo la piel el trabajo de la calavera que te sobrevivirá como en el fondo del lago la piedra sobrevive al cuello a la que fue atada. Sabes que estás muerta para el amor y no amas. Te preparas entonces un café y enciendes con distracción la radio, te sientas, te levantas de nuevo, abres la ducha como un cotidiano rezo matutino y sientes el antiguo golpe. Como hace miles de años todos los puentes han sido arrancados y no hay salida: Sabes que estás muerta para el amor. Sabes que estás muerta para el amor, pero él te ama. Levantas la cara, las ciudades de agua en tus ojos
Poezja Zurity jest opłakiwaniem martwych, płaczem nad przeklętym losem kraju -ofiary wojskowego reżimu. Stąd tez i jej forma, niczym nieustający, powracający lament. Za rządów Pinocheta zaginęli i zginęli prawie wszyscy przyjaciele poety. Zurita jest stałym kandydatem do literackiej nagrody Nobla. Chce by jego poezja stała się częścią natury, podlegała tym samym procesom korozji, wymywania się, wypalania przez słońce, stąd od wielu lat przygotowuje instalacje na zboczach gór, klifów czy pustyni Atacama.
Ujrzysz wodne miasta I
Wodne miasta w twych oczach.
dla PW
Konający człowiek śnił o tobie, konający człowiek szedł za tobą. Ten, który chciał umrzeć wraz z tobą, kiedy chciałaś umrzeć. Tam leży moje ciało roztrzaskane o rafy, gdy tonąc ujrzałem, że wynurzasz się i na wieki blisko i na wieki daleko stałaś się nieosiągalną plażą. Wszystko w tobie jest bolesne. Pozdrawiam cię zatem i pozdrawiam to, co wieczne i co żyje w klęsce, to co nieodwołalnie zniszczone, nieskończoność wypływającą z zatopionych wraków, bo jeśli wodą były nasze życia, kamieniami były nieszczęścia. To nie ja, to moje ojczyzny przemawiają do ciebie: szum oceanu, który opisuję, gwiazdy z przyciętej nocy. Oświetlona nocą, twoja twarz unosi się zakrywając świt. Otwierasz powieki, a między nimi miliony ludzi opuszczają sen, łapią swoje autobusy, wychodzą, wodne miasta w twych oczach.
dla PW
Wszystko w tobie jest żywe i martwe: połysk traw w jutrzence i strumień głosu narastający w potopie, drapieżny świt i potulność, krzyk i kamień. Cały mój sen podnosi się z kamieni i patrzy na ciebie. Całe moje pragnienie patrzy na ciebie, głód, nieskończone łaknienie serca. Patrzę na ciebie na wietrze. W śniegach południowoamerykańskiej kordyliery. Jest tam ulica, na której czekałem, aż wstaniesz, pośmiertnej noc, martwy kraj, w którym my nie umarliśmy. Są tam wszystkie rany i ciosy, gdy wynurzając się z rozdartego snu zwróciłem oczy na ciebie i ujrzałem niezmierzone gwiazdy unoszące się na niebie. Twoja twarz unosi się teraz na niebie, za nią płynie rzeka. Jest też bardzo stary człowiek. Jest też bardzo stary człowiek na środku rzeki, patrzysz na niego wodne miasta w twoich oczach
dla PW
Wiesz, że dla miłości jesteś martwa i nie kochasz. Wszystkie mosty zostały zerwane a twoi rodzice, zmęczeni, wracają się po swoich śladach, już nie przyjdą do ciebie z wizytą. Minęły tysiące lat od tego wszystkiego i właśnie się obudziłaś. Zaspana dotykasz twarzy i wyczuwasz pod skórą pracę czaszki, która przeżyje cię jak kamień na dnie jeziora przeżywa szyję do której był przywiązany. Wiesz, że dla miłości jesteś martwa i nie kochasz. Przygotowujesz zatem kawę i włączasz z roztargnieniem radio, siadasz, znów wstajesz, odkręcasz kran prysznica niczym codzienną poranną modlitwę i czujesz dawny cios. Jak tysiące lat temu wszystkie mosty zostały wyrwane i nie ma wyjścia: Wiesz, że dla miłości jesteś martwa. Wiesz, że dla miłości jesteś martwa, lecz on cię kocha. Unosisz twarz wodne miasta w twoich oczach
Solo sabemos vivir de verdad en la derrota. Las amistades se hacen más profundas, el amor eleva la cabeza en alerta. Incluso las cosas se vuelven puras. Los vencejos bailan en el aire instalados en el abismo. Las hojas del álamo tiemblan, sólo el viento está quieto. Las oscuras siluetas de los enemigos destacan sobre el fondo radiante de la esperanza. El valor el crece. Ellos, -hablamos de ellos-, nosotros, -de nosotros mismos-, tú, -de mí-. El té amargo sabe a profecías bíblicas. Ojalá no nos sorprenda la victoria.
Ilustración a partir del fotograma de El estudiante de Praga (1926) de Henrik Galeen, con Conrad Veidt – estrella del cine de terror mudo alemán. Trabajó con Robert Wiene, F. W. Murnau, Victor Sjöström, Michael Powell, George Cukor en papeles de Satanas, Ivan el Terrible, Rasputin, oficial nazi en Casablanca. La imagen de Veidt en la película The Man Who Laughs sirvió como inspiración para el irónico supervillano The Joker. La fama de Veidt durante los años de la guerra no se debió exclusivamente a su labor como actor. Donó parte de su sueldo y de su patrimonio para ayudar al esfuerzo bélico de los Aliados. Se distinguió desde sus comienzos por la defensa de los derechos de los homosexuales, las mujeres y los judíos y, tras el advenimiento del nazismo, por su beligerancia antinazi.
klęska
Naprawdę umiemy żyć dopiero w klęsce. Przyjaźnie pogłębiają się, miłość czujnie podnosi głowę. Nawet rzeczy stają się czyste. Jerzyki tańczą w powietrzu zadomowione w otchłani. Drżą liście topoli, tylko wiatr jest nieruchomy. Ciemne sylwetki wrogów odcinają się od jasnego tła nadziei. Rośnie męstwo. Oni, mówimy o nich, my, o sobie, ty, o mnie. Gorzka herbata smakuje jak biblijne przepowiednie. Oby nie zaskoczyło nas zwycięstwo.
No quiero, cuando me muera, nada con el otro mundo: quiero quedarme en la tierra. Quedarme sólo en la tierra sin paraíso ni infierno ni purgatorio siquiera. Quedarme como se quedan, sobre el suelo humedecido del bosque, las hojas muertas.
Tłum. Ada Trzeciakowska
NIE CHCę…
Nie chcę, gdy umrę, z zaświatami mieć do czynienia: chcę zostać na ziemi. Pozostać na ziemi jedynie bez raju bez piekła bez czyśćca nawet. Pozostać, jak pozostają, na zawilgotniałej leśnej ściółce, martwe liście.
Habían muerto millones, inocentes todos. Yo me quedé en mi cuarto. El presidente hablaba de la guerra como de una poción de amor. Los ojos se me abrían del asombro. Mi cara en el espejo me parecía una estampilla con dos sellos.
Vivía bien, pero la vida era horrible. Había tantos soldados ese día, tantos refugiados que llenaban las calles. Naturalmente, al tocarlos con la mano desaparecían todos. La historia se lamía las comisuras de su boca ensangrentada.
En el canal pago, un hombre y una mujer intercambiaban besos voraces y se arrancaban la ropa entre ellos mientras yo los miraba sin volumen y con la habitación a oscuras excepto por la pantalla donde el color tenía demasiado rojo, demasiado rosa.
Fotogramas de Un día más con vida de Raúl de la Fuente y Damian Nenow basada en un libro de reportajes de guerra en Angola de Ryszard Kapuściński.
Tłum. Krystyna Dąbrowska
Motel Paradise
Miliony zginęły; wszyscy niewinni. Siedziałem w swoim pokoju. Prezydent Mówił o wojnie jak o miłosnym eliksirze. Miałem oczy otwarte ze zdumienia. W lustrze moja twarz wyglądała Jak dwukrotnie ostemplowany znaczek.
Dobrze żyłem, ale życie było straszne. Tak wielu żołnierzy w tym czasie, Tak wielu uchodźców tłoczyło się na drogach. Naturalnie wszyscy zniknęli Za dotknięciem ręki. Historia oblizała kąciki krwawych ust.
Na płatnym kanale mężczyzna i kobieta Wymieniali głodne pocałunki i zdzierali Z siebie ubrania, a ja patrzyłem, Z wyłączonym dźwiękiem, bez światła, Nie licząc ekranu, którego kolory Miały zbyt wiele czerwieni, zbyt wiele różu.
MOTEL PARADISE
Millions were dead; everybody was innocent. I stayed in my room. The President Spoke of war as of a magic love potion. My eyes were opened in astonishment. In a mirror my face appeared to me Like a twice-canceled postage stamp.
I lived well, but life was awful. there were so many soldiers that day, So many refugees crowding the roads. Naturally, they all vanished With a touch of the hand. History licked the corners of its bloody mouth.
On the pay channel, a man and a woman Were trading hungry kisses and tearing off Each other’s clothes while I looked on With the sound off and the room dark Except for the screen where the color Had too much red in it, too much pink.
Fotogramas de Nuestra música y El libro de imágenes de Jean-Luc Godard
Derribaron la puerta y la agarraron entre dos sin explicarle nada. Uno por delante, otro por detrás. La mesa afirmó sus patas con la firmeza que pudo. Fue inútil, la empujaron, no pasaba, decidieron inclinarla, primero dos patas, después las otras dos. No sospecharon que los versos que estaban sobre la mesa cayeron sigilosos y estaban seguros de que ella no los iba a delatar, aunque agujerearan su madera. La bajaron a patadas. Los versos entretanto se arrastraron, antes de que volvieran para atraparlos, se aferraron a las paredes con sus uñas consonantes camuflados con palabras de color de lagartija treparon a la terraza y de un salto a las nubes para arrojar en la lluvia su mensaje gota a gota, rima a rima, bocas sedientas estaban esperando abajo sin que los guardias notaran que el agua es la resistencia.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wiersze przy stole
Wyważyli drzwi i chwycili go we dwoje bez słowa wyjaśnienia. Jeden z przodu, drugi z tyłu. Stół zaparł się na nogach z całą zawziętością na jaką było go stać. Na daremnie, popchnęli go, nie mieścił się, zdecydowali się więc go przechylić, najpierw dwie nogi, a potem kolejne dwie. Nie przypuszczali, że wersy leżące na stole bezszelestnie spadły na ziemię, byli pewni, że on ich nie wyda, choćby przebili na wylot jego drewno. Kopniakami zepchnęli go na dół. A wersy w tym czasie powlekły się, nim jeszcze zdążyli je złapać, wczepiły się w ściany swoimi spółgłoskowymi pazurami zamaskowane słowami w kolorze jaszczurki wspięły się na taras a potem jednym skokiem na chmury, by słać przesłania deszczem, kropla za kroplą, rym za rymem, spragnione usta czekały na dole a pełniący wartę nie zauważyli nawet, że woda jest aktem oporu.
Al principio prometí callarme, luego, por la mañana, Os he visto aparecer con la ceniza en las puertas Sembrando, como se siembra el trigo, la ceniza. Y no aguante más y grité: ¿Qué hacéis? ¿Qué hacéis? Para vosotros he nevado toda la noche sobre la ciudad, Para vosotros he blanqueado toda la noche: ¡ah, Si entendierais lo difícil que es nevar! Anoche en cuanto os quedasteis dormidos salí afuera. Allí hacía oscuro y frío. Yo debía Volar hasta el punto único en el que El vacío hace girar a su alrededor los soles y los apaga Y tenía que hacer refulgir un momento más aquel ángulo Para volver nevando entre vosotros. Cada copo lo he pensado, pesado, probado, Modelado, bruñido con la mirada, Y ahora me caigo de sueño y cansancio, tengo fiebre. Observo cómo sembráis el polvo del fuego muerto Sobre mi blanca obra y sonriendo os confieso: Vendrán nevadas mucho más copiosas después de mí Y todo lo blanco del mundo nevará sobre vosotros, Intentad entender su ley desde ahora, Vendrán gigantescas nevadas blancas después de nosotros, Y no vais a tener suficiente ceniza, Y desde pequeños los niños aprenderán a hacer que nieve, Y lo blanco cubrirá vuestro débil rechazo Y la Tierra entrará en la rotación de las estrellas Como un astro de nieve ardiendo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Poranna elegia
Na początku przyrzekłem milczeć, potem, z rana, Zobaczyłam, jak pojawiacie się z popiołem w drzwiach Siejąc, jak sieje się pszenicę, popiół. I nie wytrzymawszy dłużej krzyknąłem: Co robicie? Co robicie? Dla was padałem przez całą noc nad miastem, Dla was wybieliłem całą noc: ach! Gdybyście tylko rozumieli jak trudno jest śnieżyć! Minionej nocy, kiedy zasnęliście wyszedłem na zewnątrz. Było ciemno i zimno. Powinienem dolecieć aż do wyjątkowego punktu, w którym Pustka rozpędziwszy wokół siebie słońca, gasi je I miałem rozświetlać jeszcze przez chwilę tamten kąt Żeby powrócić sypiąc śniegiem pośród was. Każdy płatek był przemyślany, zważony, sprawdzony, Uformowany, wypolerowany spojrzeniem, A teraz padam ze zmęczenia i snu, mam gorączkę. Patrzę, jak zasialiście pył martwego ognia Na moim białym dziele i uśmiechając się wyznaję: Nadejdą po mnie śnieżyce o wiele bardziej potężne- I cała biel tego świata będzie się sypać na was, Od tej pory spróbujcie zrozumieć to prawo, Nadejdą olbrzymie białe śnieżyce po nas, I nie wystarczy wam popiołów, I od maleńkości dzieci nauczą się sprawić by sypał śnieg, I biel pokryje waszą wątłą odmowę I ziemia wpadnie w ruch obrotowy gwiazd Jak płonąca śniegiem gwiazda.
Fotografías de Masao Yamamoto; erupción del volcán Taal en Filipinas.
Transl. Constantin Roman
Morning Elegy
At the beginning I promised to say nothing, But later, in the morning I saw you coming past the gates with bags of ashes Scattering them as if one was sowing wheat. As I could no longer contain myself, I shouted: What are you doing? What are you doing? It is for you that I had snowed all over town, the whole night, It is for you that I had blanched everything, the whole night, O if You only could understand how difficult it is to snow! Last night, you were hardly asleep, as I flew into space It was dark and cold out there. I had to Fly all the way to that single point where The vacuum makes the suns spin and it snuffles them out, And as I was still throbbing for a while in this corner So that I could return and snow over you The smallest snowflake I had to watch, weigh, approve, Mature, make it glisten by looking at it, And now I am feeling sleepy and exhausted and am feverish. As I am watching you spreading the dust of that extinguished fire Over my immaculately white work, I am smiling telling you: Much higher snowdrifts will come after me And they will cover you with all the white in the world. Do try to understand, from the very beginning, this law, Gigantic snowdrifts will come after us And you will run out of ashes. And even the smallest babies will learn how to snow And the white will cover your poor attempts of denying it. And planet Earth will enter the whirl of planets Like a star glistening with snow.
Elegie de dimineaţa
La început făgăduisem să tac, dar apoi, dimineaţa, V-am văzut apărând cu cenuşa în porţi, Semănând cum se seamănă grâul, cenuşa, Şi n-am mai putut , şi-am strigat: Ce faceţi? Ce faceţi ? Pentru voi am nins toată noaptea deasupra oraşului, Pentru voi am albit toată noaptea: o, dacă Aţi pricepe ce greu e să ningi! Aseară de cum v-aţi culcat am ieşit în văzduh. Era întuneric acolo şi frig. Trebuia Să zbor până-n punctul unic în care Vidul roteşte în jurul lui sorii şi-i stinge Şi eu trebuia să mai pâlpâi o clipă în unghiul acela Ca să mă-ntorc ningând printre voi. Orice fulg l-am gândit, cântărit, încercat, Modelat, lustruit cu privirea, Şi acum cad de somn şi de oboseală am febră . Vă privesc semănând praful focului mort Peste alba mea operă şi zâmbind vă destăinui — Or să vină ninsori mult mai mari după mine Şi tot albul din lume va ninge pe voi , Încercaţi să pricepeţi legea lui de pe-acuma , Or să vină uriaşe ninsori după noi, Şi nu veţi avea destulă cenuşă , Şi copiii de mici învăţa-vor să ningă , Şi-o să -acopere albul slaba voastră tăgadă , Şi intra-va pământul în rotirea de stele Ca un astru arzând de zăpadă.
Antaño sabíamos creer en cosas invisibles, en sombras y sus sombras, en la luz oscura y rosada como el párpado. Ah, la mandíbula de la cámara de fotos muerde las imágenes. De manera que ya sólo sabemos creer en antaño, al igual que el pobre antaño había creído en nosotros, nietos y biznietos, soñando con escapar de la trampa que en cada generación escenifican Danton y Robespierre, Beria y otros discípulos ambiciosos. Puesto que no hay asilo, hay asilo. Porque también las cosas invisibles existen y los sonidos que nadie oye. No hay consuelo y hay consuelo bajo el codo del deseo, allí donde las perlas crecerían si las lágrimas tuviesen memoria. No obstante, el patinador no pierde el equilibrio alejándose del precipicio. No obstante el alba y el lechero se levantan por la mañana y corren por la nieve dejando blancas huellas que se llenan de agua. Un pajarillo bebe de esa agua y canta, y una vez más salva el desorden de las cosas, nos salva a ti y a mí y al canto.
1 Serguéi Eisenstein y su teoría del montaje de atracciones. 2 Fotograma propio (Videopoema Toast) 3 Póster de Wiesław Wałkuski de la película Danton
“El montaje será precisamente una de las respuestas fundamentales a ese problema de construcción de la historicidad. Porque no está orientado sencillamente, el montaje escapa de las teleologías, hace visibles las supervivencias, los anacronismos, los encuentros de temporalidades contradictorias que afectan a cada objeto, cada acontecimiento, cada persona, cada gesto. Entonces, el historiador renuncia a contar ‘una historia’ pero, al hacerlo, consigue mostrar que la historia no es sin todas las complejidades del tiempo, todos los estratos de la arqueología, todos los punteados del destino.” El montaje, de esta manera, permite establecer una relación crítica entre las imágenes que ayuda a escapar de la cadena de los estereotipos, de los clichés de la mirada que impiden ver muchas cosas.
Dawniej potrafiliśmy wierzyć w rzeczy niewidzialne, w cienie i ich cienie, w światło ciemne i różowe jak powieka. Ach, szczęka aparatu fotograficznego gryzie obrazy. Więc umiemy wierzyć już tylko w dawniej, tak samo jak biedne dawniej wierzyło w nas, wnuków i prawnuków. marząc, że wyjdziemy z pułapki, którą w każdym pokoleniu inscenizują Danton i Robespierre, Beria i inni ambitni uczniowie. Ponieważ nie ma schronienia, jest schronienie. Bo także rzeczy niewidzialne istnieją i dźwięki, których nikt nie słyszy. Nie ma pocieszenia i jest pocieszenie pod łokciem pragnienia, tam gdzie rosłyby perły, gdyby łzy obdarzone były pamięcią. A jednak łyżwiarz nie traci równowagi, odpychając się od przepaści. A jednak i świt i mleczarz zrywają się rano i biegną w śniegu, zostawiając białe ślady, które wypełniają się wodą. Tę wodę pije mały ptak i śpiewa i jeszcze raz ocala nieporządek rzeczy i ciebie i mnie i śpiew.
1 Si es verdad que la imagen precede al pensamiento cabe pensar que las ideas de Heym surgieron mientras patinaba sobre el hielo
-facilidad para deslizarse sobre una superficie helada
>estaba aquí y estaba allí giraba en torno a un centro móvil sin ser un planeta ni una campana ni un agricultor apegado a su arado
-relatividad del movimiento especular penetración de sistemas
la orilla izquierda más cercana (los rojos tejados de Gatow) huía hacia atrás como un mantel del que se tira con violencia la derecha en cambio permaneció (aparentemente) en su lugar
-derrumbe del determinismo maravilloso coexistir de posibilidades
-mi grandeza – decíase Heym a sí mismo (ahora patinaba hacia atrás con su pierna izquierda levantada) se basa en haber descubierto que en el mundo contemporáneo no existe el resultado la tiranía de las consecuencias la dictadura de las relaciones causales
sino que todos los pensamientos acciones objetos fenómenos se presentan uno al lado del otro como las huellas de patines sobre una blanca superficie
una afirmación onerosa para la física teórica una afirmación inquietante para la teoría poética
2
los que estaban en la orilla derecha no se dieron cuenta de la desaparición de Heym
el alumno de bachillerato que lo estaba adelantando lo vio todo en el orden inverso:
el blanco jersey el pantalón abrochado bajo la rodilla con dos botones de hueso las medias anaranjadas en sus pantorrillas y los patines causantes de la desgracia
dos policías apartaron el tropel de mirones parados junto al agujero en el hielo
(parecía más bien la entrada a un sótano o la fría boca de una máscara)
humedecieron la punta de sus lápices antes de intentar hacer el informe del incidente de reintroducir el orden conforme a la anticuada lógica aristotélica con esa obtusa indiferencia tan propia de la autoridad hacia nuestro descubridor y su pensamiento que ya entonces erraban perplejos bajo el hielo
Georg Heym – przygoda prawie metafizyczna
1 Jeśli jest prawdą że obraz wyprzedza myśl można mniemać że idee Heyma powstały w czasie ślizgawki
-łatwość poruszania się po lodowej powierzchni
był tu i tam krążył wokół ruchomego centrum nie był planetą ani dzwonem ani rolnikiem przywiązanym do pługa
-względność ruchu lustrzane przenikanie układów
lewy bliżej brzeg (czerwone dachy Gatow) uciekał do tyłu jak gwałtownie szarpany obrus prawy natomiast stał (pozornie) w miejscu
-obalenie determinizmu cudowna koegzystencja możliwości
-moja wielkość- mówił do siebie Heym (sunął teraz do tylu z uniesioną lewą nogą) polega na odkryciu że w świecie współczesnym nie ma wynikania tyrani następstw dyktatury związków przyczynowych
wszystkie myśli działania przedmioty zjawiska leżą obok siebie jak ślady łyżew na białej powierzchni
stwierdzenie ważkie dla fizyki teoretycznej stwierdzenie groźne dla teorii poezji
2
ci którzy stali na prawym brzegu nie zauważyli zniknięcia Heyma
gimnazjalista który go mijał widział wszystko w odwróconym porządku:
biały sweter spodnie zapięte pod kolanem na dwa kościane guziki łydki w pomarańczowych pończochach łyżwy przyczynę nieszczęścia
dwaj policjanci rozgarnęli tłum gapiów stojących nad otworem w lodzie
(wyglądał jak wejście do lochu jak zimne usta maski)
śliniąc ołówki próbowali zanotować zdarzenie wprowadzić porządek zgodnie z przestarzałą logiką Arystotelesa z właściwą władzy tępą obojętnością dla odkrywcy i jego myśli które teraz błąkały się bezradnie pod lodem
Me gustaría ser una isla Con la que sueñan los que desean quedarse solos, Y que los náufragos ven en sus alucinaciones, Una isla que las olas abrazan rítmicamente, Abandonándola y regresando a ella sin cesar.
Unas cuantas playas, unos árboles, un promontorio, Escueta definición de soledad Para todos aquellos Que no se imaginan que Una isla es siempre la cima de una montaña, En cuyas laderas viven miríadas de seres En las profundidades del océano.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wyspa
Chciałbym być wyspą O której marzą ci, co chcą zostać sami, I którą w halucynacjach widują rozbitkowie, Wyspą, którą rytmicznie otaczają fale, Porzucając ją zmieniające stale zdanie.
Kilka plaż, kilka drzew, cypel, Zwięzła definicji samotności Dla wszystkich tych Którym w głowie się nie mieści, że Wyspa jest zawsze szczytem góry u stóp której zamieszkują miriady istot Na dnie oceanu.
Fotogramas de La tortuga roja
Insulă
Aş vrea să fiu o insulă Pe care să o viseze cei ce vor să rămână singuri, Pe care să o vadă în halucinaţii naufragiaţii, O insulă pe care valurile să o îmbrăţişeze ritmic, Părăsind-o şi răzgândindu-se fără încetare.
Câteva plaje, câţiva arbori, un promontoriu, Sumară definiţie a singurătăţii Pentru toţi ceilalţi Cărora nu le trece prin minte Că o insulă este întotdeauna vârful unui munte Cu poalele populate de miriade de fiinţe Pe fundul oceanului.
De ala a ala, abierta, la medida del ave para el horizonte.
De mano a mano, en la cruz clavada, la medida del hombre para el Universo.
Tłum. Seweryn Pollak
Ukrzyżowanie czyli wymiary
Od skrzydła do skrzydła rozpięci – miara horyzontu dla ptaka.
Od dłoni do dłoni przygwożdżeni – miara wszechświata dla człowieka.
Hazlo tú mismo escultura que se encuentra en la fachada de la iglesia de Santa Isabel, cerca de la Plaza Mayor en Breslavia, inspirada en la obra de Eugeniusz Get-Stankiewicz del año 1977 con la cual que pretendía profundizar en el tema de la responsabilidad personal, en este caso concreto, de la crucifixión de Jesús. Foto: halcón por Jack Wolf
III poema de doce que forman la reflexión poética sobre el exilio, la naturaleza del tiempo y el espacio más hermosa y profunda de las que he leído jamás (incluido en el poemario Parte de la oración).
Trad. A. Lacasa y R. Buenaventura
Canción de cuna de Cape Cod
La soledad enseña la esencia de las cosas, que es también soledad. La piel de la espalda agradece a la piel del sillón la frescura. Allá lejos, la mano se torna madera, igual que el posabrazos. Resplandores de roble tapizan los nudillos. Y el cerebro, como un trozo de hielo, golpetea contra las paredes del vaso.
Bochorno. En la escalera de un salón de billar, alguien rescata de la oscuridad el rostro de un viejo negro al encender una cerilla. La dentadura blanca de las columnas del Juzgado Comarcal, esperando el destello de unos faros casuales, se hinca en el espeso follaje. Rematando
el conjunto, se queman, igual que en el festín de Baltasar, las letras de la Coca Cola. En el jardín abandonado, una fuente musita sus secretos. A veces, una brisa, incapaz de extraer de los juncos un simple tralará, de tan lánguida, agita las hojas de un periódico, junto a una valla de metal, extraña,
hecha sin duda con camas viejas. Bochorno. Apoyado en su fusil, un Soldado Desconocido de la Unión se vuelve mucho más desconocido. Se frota la nariz una trainera herrumbrosa contra el atracadero de hormigón. Y un ventilador tritura el aire cálido de los Estados Unidos en sus roncas branquias de hierro.
Como una cantidad que se arrastra en la suma, sube el océano en la oscuridad, señalando la arena: dispuesto a mecer un madero en sus olas por millones de años. Si resbalas del muelle, largo tiempo caerás con los brazos pegados al cuerpo. Y luego te hundirás sin hacer ruido.
Lullaby of Cape Cod
Being itself the essence of all things, solitude teaches essentials. How gratefully the skin receives the leathery coolness of its chair. Meanwhile, my arm, off in the dark somewhere, goes wooden in sympathetic brotherhood with the chair’s listless arm of oaken wood. A glowing oaken grain cover the tiny bones of the joints. And the brain knocks like the glass’s ice cube tinkling.
It’s stifling. On a pool hall’s steps, in a dim glow, somebody striking a match rescues his face of an old black man from the enfolding dark for a flaring moment. The whithe-toothed portico of the District Courthouse sinks in the thickened lace of foliage, and awaits the random search of passing headlights. High up on its perch,
like the fiery warning at Balthazar’s Feast, the inscription Coca-Cola hums in red. In the Country Club’s unweeded flower bed a fountain whispers its secrets. Unable to rouse a simple tirralirra in these dull boughs, a strengthless breeze rustles the tattered, creased news of the world, its obsolete events, against an improvised, unlikely fence
of iron bedsteads. It’s stifling. Leaning on his rifle, the Unknown Soldier grows even more unknown. Against a concrete jetty, in dull repose a trawler scrapes the rusty bridge of its nose. A weary, buzzing ventilator mills the U.S.A.’s hot air with metal gills.
Like a carried-over number in addition, the sea comes up in the dark and on the beach it leaves its delible mark, and the unvarying, diastolic motion, the repetitious, drugged sway of the ocean, cradles a splinter adrift for a million years. If you step sideways off the pier’s edge, you’ll continue to fall toward those tides for a long, long time, your hand stiff at your sides, but you will make no splash.
Fotogramas de 1.Mullholand Drive de D. Lynch, 2. y 4. Fotografías de Gregory Crewdson. 3. Fotografía de Nadav Kander
Колыбельная Трескового Мыса
Одиночество учит сути вещей, ибо суть их тоже одиночество. Кожа спины благодарна коже спинки кресла за чувство прохлады. Вдали рука на подлокотнике деревенеет. Дубовый лоск покрывает костяшки суставов. Мозг бьется, как льдинка о край стакана.
Духота. На ступеньках закрытой биллиардной некто вырывает из мрака свое лицо пожилого негра, чиркая спичкой. Белозубая колоннада Окружного Суда, выходящая на бульвар, в ожидании вспышки случайных фар утопает в пышной листве. И надо
всем пылают во тьме, как на празднике Валтасара, письмена «Кока-колы». В заросшем саду курзала тихо журчит фонтан. Изредка вялый бриз, не сумевши извлечь из прутьев простой рулады, шебуршит газетой в литье ограды, сооруженной, бесспорно, из
спинок старых кроватей. Духота. Опирающийся на ружье, Неизвестный Союзный Солдат делается еще более неизвестным. Траулер трется ржавой переносицей о бетонный причал. Жужжа, вентилятор хватает горячий воздух США металлической жаброй.
Как число в уме, на песке оставляя след, океан громоздится во тьме, миллионы лет мертвой зыбью баюкая щепку. И если резко шагнуть с дебаркадера вбок, вовне, будешь долго падать, руки по швам; но не воспоследует всплеска.
Tłum. Stanisław Barańczak
Kołysanka Dorszowego Przylądka
Samotność uczy natury przedmiotów, bo ich naturą jest ta sama samotność. Chłodnej skórze, którą obito fotel, wdzięczna jest skóra pleców za chłód. Na poręczy ręka drętwieje: drewnieje w niej każdy muskuł, fornir pokrywa kości stawów. Obija się mózg u brzegów czaszki niby w szklance lód.
Duszno. Na schodkach nieczynnej bilardowni ktoś właśnie używa zapałki, wykrzesując nią z mroku swą twarz starszawego Murzyna. Białe i wyszczerzone jak dentystyczny eksponat kolumny gmachu sądu kryją się w gęstwie liści, czekając, aż kolejni automobiliści omiotą je światłami. A ponad
wszystkim płonie w ciemności, jak nad Baltazarową ucztą, ognisty znak Coca-Coli. Przed koncertową muszlą szemrze w zaroślach fontanna. Niezdolny do grania gam na prętach, ospały wietrzyk próbuje bez powodzenia szeleścić z rzadka gazetą w żeliwie ogrodzenia, zmajstrowanego najwyraźniej z ram
starych łóżek. Jest duszno. Spoglądając w przestrzeń, wsparty o broń Nieznany Żołnierz robi się jeszcze bardziej nieznany. Trawler z nasady dziobu rdzę ściera, trąc nim o molo z betonu. Słychać buczący szmerek wentylatora, który gorące powietrze Ameryki wciąga w swe metalowe skrzela.
Pozostawiając na piasku ślad, jak w pamięci sumę, ocean patrzy się w mroku, już od milionów lat z szumem kołysząc do snu deseczkę na martwej fali. Zaledwie jeden krok do niej z pomostu: lecz jeśli stąpnąć na zewnątrz, można by długo spadać, z rękami wzdłuż szwów, a na pewno plusk nigdy się nie rozlegnie.
Con una lentitud derivada del exceso de atención para no equivocarse, Erdosain acumulaba angustias, humillaciones, recuerdos, sufrimientos, noches que paso sin dormir, riñas espantosas. Dijo entre otras cosas: –Le parecerá mentira a usted que yo, yo que he venido a proponerle el asesinato de un hombre, le hable de inocencia, y, sin embargo, tenía veinte años y era un chico. ¿Sabe usted qué clase de tristeza es esa que le hace pasar a uno la noche en un asqueroso despacho de bebidas, perdiendo el tiempo entre conversaciones estúpidas y tragos de caña? ¿Sabe lo qué es estar en un prostíbulo y de pronto contenerse para no llorar desesperadamente? Usted me mira asombrado, claro, veía un hombre raro, quizá, pero no se daba cuenta de que toda esa rareza derivaba de la angustia que yo llevaba escondida en mí. Vea, hasta me parece mentira hablar con precisión como lo hago. ¿Quién soy? ¿Adonde voy? No lo sé. Tengo la impresión de que usted es igual a mí, y por eso he venido a proponerle el asesinato de Barsut. Con el dinero fundaremos la logia y quizá podamos remover los cimientos de esta sociedad. El Astrólogo lo interrumpió: –Pero, ¿por qué usted ha procedido siempre así?… –Eso es lo que yo no sé. ¿Por qué usted quiere organizar la logia? ¿Por qué el Rufián Melancólico continúa explotando mujeres y lustrándose los botines a pesar de tener fortuna? ¿Por qué Ergueta se casó con una prostituta y dejó a la millonaria? ¿Cree usted acaso que yo he tolerado la bofetada de Barsut y la presencia del capitán, porque sí? Aparentemente soy un cobarde, Ergueta un loco, el Rufián un avaro, usted un obsesionado. Aparentemente somos todo eso, pero en el fondo, adentro, más abajo de nuestra conciencia y de nuestros pensamientos hay otra vida más poderosa y enorme… y si soportamos todo es porque creemos que soportando o procediendo como lo hacemos llegaremos por fin hasta la verdad… es decir, a la verdad de nosotros mismos. El Astrólogo se levantó, avanzó hasta Erdosain y, poniéndole la mano sobre la cabeza, dijo caviloso: –Tiene usted razón, hijo mío. Nosotros somos místicos sin saberlo. Místico es el Rufián Melancólico, místico es Ergueta, usted, yo, ella y ellos… El mal del siglo, la irreligión nos ha destrozado el entendimiento y entonces buscamos fuera de nosotros lo que está en el misterio de nuestra subconciencia. Necesitamos de una religión para salvarnos de esa catástrofe que ha caído sobre nuestras cabezas. Me dirá usted que yo no le digo nada nuevo. De acuerdo; pero acuérdese que en la tierra lo único que puede cambiar es el estilo, la costumbre, la substancia es la misma. Si usted creyera en Dios no habría pasado esa vida endemoniada, si yo creyera en Dios no estaría escuchando su propuesta de asesinar a un prójimo. Y lo más terrible es que para nosotros ha pasado ya el tiempo de adquirir una creencia, una fe. Si fuéramos a verlo a un sacerdote, éste no entendería nuestros problemas y sólo acertaría a recomendarnos que recitáramos un Padre Nuestro y que nos confesáramos todas las semanas. –Y uno se pregunta qué es lo que debe hacerse… –Ahí está. Lo que debe hacerse. En otras épocas para nosotros hubiera quedado el refugio de un convento o de un viaje a tierras desconocidas y maravillosas. Hoy usted puede tomar un sorbete a la mañana en la Patagonia y comer bananas a la tarde en el Brasil. ¿Qué es lo que debe hacerse? Yo leo mucho, y créame, en todos los libros europeos encuentro este fondo de amargura y de angustia que me cuenta de su vida usted. Vea Estados Unidos. Las artistas se hacen colocar ovarios de platino y hay asesinos que tratan de batir el récord en crímenes horrorosos. Usted que ha caminado lo sabe. Casas, más casas, rostros distintos y corazones iguales. La humanidad ha perdido sus fiestas y sus alegrías. ¡Tan infelices son los hombres que hasta a Dios lo han perdido! Y un motor de 300 caballos sólo consigue distraerlos cuando lo pilotea un loco que se puede hacer pedazos en una cuneta. El hombre es una bestia triste a quien sólo los prodigios conseguirán emocionar. O las carnicerías. Pues bien, nosotros con nuestra sociedad le daremos prodigios, pestes de cólera asiático, mitos, descubrimientos de yacimientos de oro o minas de diamantes. Yo lo he observado conversando con usted. Sólo se anima cuando lo prodigioso interviene en nuestra conversación. Y así le pasa a todos los hombres, canallas o santos.
Josef Koudelka Street life
Tłum. Rajmund Kalicki
Siedmiu szaleńców
Z powolnością wynikłą z nadmiernej troski o to, żeby się nie pomylić, Erdosain dawał upust żalom, zniewagom, wspomnieniom, mękom, bezsennym nocom i straszliwym kłótniom. Powiedział między innymi: – Wyda się panu śmieszne, że to ja, ja, który przyszedłem zaproponować zabicie człowieka, mówię teraz o niewinności, a przecież i ja miałem kiedyś dwadzieścia lat i byłem dzieckiem. Czy wie pan, co każe człowiekowi siedzieć całą noc w jakiejś brudnej knajpie i tracić czas na głupią paplaninę przy wódce? Czy wie pan, co to znaczy być w burdelu i nagle powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby nie wybuchnąć płaczem? Patrzy pan na mnie zdziwiony, to jasne, widział pan być może we mnie dziwaka, ale nie zdawał sobie sprawy, że cała ta moja dziwność bierze się z żalu, przygnębienia, jakie mnie zżera. Widzi pan, nawet to, że mówię teraz o tym wszystkim tak dokładnie, wydaje mi się nieprawdą. Kim jestem? Dokąd idę? Nie wiem. Mam wrażenie, że pan jest taki sam jak ja, dlatego przyszedłem z pomysłem zabicia Barsuta. Za te pieniądze założymy lożę i być może poruszymy trochę fundamenty tego społeczeństwa. Astrolog przerwał: – Ale dlaczego postępował pan zawsze w ten sposób?… – Tego właśnie nie wiem. Dlaczego chce pan zorganizować lożę? Dlaczego Smutny Alfons nadal wykorzystuje kobiety i sam czyści sobie buty, choć ma przecież majątek? Dlaczego Ergueta ożenił się z prostytutką i rzucił milionerkę? Myśli pan, że ścierpiałem policzek Barsuta i obecność kapitana ot, tak sobie, bez powodu? Pozornie jesteśmy tym wszystkim, ale w istocie, w głębi, poniżej naszej świadomości i naszych myśli toczy się inne, potężniejsze i większe życie… a jeśli znosimy to wszystko, to dlatego, że wierzymy, iż cierpiąc lub postępując w ten właśnie sposób dotrzemy do prawdy… to znaczy do prawdy o nas samych. Astrolog wstał, zbliżył się do Erdosaina i kładąc mu rękę na głowie powiedział w zamyśleniu: – Ma pan rację, synu. Jesteśmy, nie wiedząc o tym, mistykami. Mistykiem jest Smutny Alfons, mistykiem jest Ergueta, pan, ja, ona i oni… Choroba wieku, religia, zniszczyła zdolność rozumienia tajemnicy naszej podświadomości. Potrzebujemy takiej religii, która wyratuje nas z tej klęski, jaka zwaliła się na nasze głowy. Powie mi pan, że nie mówię nic nowego. Zgoda, ale niech pan pamięta, że na ziemi jedyne, co może się zmienić, to styl, przyzwyczajenia; istota rzeczy pozostaje taka sama. Gdyby pan wierzył w Boga, życie pana nie byłoby takie diabelskie, gdybym ja wierzył w Boga, nie słuchałbym pana propozycji, żeby zabić bliźniego. A najstraszliwsze jest to, że minął już dla nas czas, kiedy mogliśmy odzyskać wiarę, nadzieję. Gdybyśmy poszli teraz do jakiegoś klechy, nie zrozumiałby naszych problemów i doradziłby tylko zmówienie Ojcze Nasz i spowiedź raz w tygodniu. – A człowiek pyta, co właściwie powinien ze sobą robić… – Otóż to. Co powinien ze sobą robić. W innych epokach pozostawałby nam klasztor lub podróż do nieznanych i cudownych krain. Dzisiaj może pan rano pić sorbet w Patagonii, a wieczorem jeść banany w Brazylii. Co więc należy robić? Ja dużo czytam i, niech mi pan wierzy, we wszystkich europejskich książkach odkrywam tę gorycz i smutek, o jakim opowiadał mi pan mówiąc o własnym życiu. Niech pan spojrzy na Stany Zjednoczone. Aktorki każą sobie wszczepiać jakieś platynowe jajniki, a mordercy starają się pobić rekord najstraszliwszych zbrodni. Szedł pan pieszo, więc pan wie. Domy, coraz więcej domów, różne twarze i takie same serca. Ludzkość utraciła swoje święta i radości. Ludzie są już tacy nieszczęśliwi, że nawet zagubili Boga! A trzydziestokonny silnik jest dla nich rozrywką tylko wtedy, gdy prowadzi go jakiś szaleniec, który w przydrożnym rowie może rozwalić się na kawałki. Człowiek jest smutnym zwierzęciem, które tylko cuda zdolne jeszcze są poruszyć. Albo jatki. I my, dzięki naszemu stowarzyszeniu, dostarczymy mu cudów, cholery azjatyckiej, mitów, odkryjemy pokłady złota lub kopalnie diamentów. Obserwowałem pana podczas rozmowy. Ożywiał się pan tylko wtedy, gdy mówiliśmy o rzeczach niezwykłych. Tak jest ze wszystkimi ludźmi, świętymi i kanaliami.
1 En casa se almacena todo: azúcar en el tarro, pan en la cesta de pan, cuchillo en el cajón, guiso en la olla, espíritus malignos en los pliegues de la cortina, unas encima de otras fundas de almohadas, fundadas expectativas bragas, sujetadores se almacena todo: música en ranuras de los discos una rata en el montículo de artículos descartados.
2 Si ella se levantara de su cama y abriera la nevera, podrías ver su cara, podrías ver su mirada en el queso mirando desde detrás de sus agujeros, pero en esa tenue luz, vemos que está hambrienta de una luz diferente, no del azul parpadeante de la televisión ni del rojo que emite el despertador ni del neón de la luna que reluce en la araña de luces de su alma. Necesita una luz diferente aquella noche que la espera como un sillón de cuero negro para tragársela.
3 No sin motivo estoy de pie, inclinada sobre el fregadero ocupando mi puesto cantando The Drunken Sailor
porque todo lo que puede deja el suelo: el humo de la chimenea, una oración, saltos de alegría,
pero gente de la casa respira como un rebaño durmiendo en sus habitaciones, dios, su pastor
y debajo de la casa aguas del abismo y debajo del abismo núcleo de fatiga fundido
Nocturne
1 In the house everything is stored: sugar in the jar, bread in the bread box, knife in the drawer, stew in the pot, evil spirits in the curtain folds, one atop another bedsheets pillowcases panties bras, everything is stored: music in record furrows a rat in the attic of discarded items.
2 If she would rise from her bed and open the fridge, her face will appear, her gaze will appear in the cheese gazing back from its holes, but in this dim light, we see her gaping hunger for a different light and not the flickering blue from the television and not the red beaming from the alarm clock or the moon’s neon glittering her heart’s chandelier. Needs a different light in the night, waiting like a black leather chair to swallow her.
3 It is not by chance that I stand at night leaning over the sink manning my post
singing away a drifting rowboat because everything that can leaves the ground: chimney smoke, a prayer, leaps of joy
yet all in the house breathe like a flock sleeping in their room, god is their shepherd
and under the house, ground water and under the ground molten core of fatigue.
Fotografías de Denise Grünstein
Nokturn
Tłum. Angelika Adamczyk i Justyna Radczyńska
1. W domu zgromadzone rzeczy: cukier w słoiku, chleb w koszu na chleb, nóż w szufladzie, jedzenie w garnku, złe duchy w fałdach firanek, jedne na drugich rzeczy do prania i pragnienia, majtki i staniki, wszystko zgromadzone: nawet muzyka w rowkach płyt, i szczur na stercie tylu niepotrzebnych rzeczy.
2. Kiedy kobieta wstaje z łóżka i otwiera lodówkę, widać jej twarz, widać jej spojrzenie, gdy patrzą na nią dziury w serze, w tym bladym świetle i widać też, że jest głodna innego światła, nie niebieskości, co tańczy w telewizorze, nie czerwieni wyzierającej z budzika, nawet nie blasku księżyca, który świeci w jej duszy jak neon. Ona potrzebuje innego światła w nocy, która czeka jak czarny, skórzany fotel żeby ją połknąć.
3. Nie ot tak sobie wstaję w środku nocy, zajmuję swoje stanowisko pochylona nad zlewem śpiewam na głos „Pijanego marynarza”
ponieważ wszystko co może oddala się od ziemi: dym z komina, modlitwa, człowiek skaczący ze szczęścia,
ale domownicy oddychają jak stado, śpią w swoich pokojach – Boże, ich pasterzu pod domem wody otchłani, pod otchłanią lawa zmęczenia.