Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

En la mesa de la cocina un pequeño vaso de medicina su revelación
las ramas brotan de tu amor
nacen del aire
plantadas dentro
echados los dulces dados de las cosas.
las hemos perdido
como el habla el oído la memoria el jardín el silencio
que no responde.

De Anotaciones a miradas apartadas (2022)

Fotografías de Josef Sudek

***

Na stole w kuchni mały kubek po lekach jego objawienie
gałęzie wyrastają z twojej miłości
tworzą się z powietrza
zasadzone w środku
rzucone słodkie kości rzeczy.
Straciliśmy je
jak mowę słuch pamięć ogród ciszę
która nie odpowiada.

Z tomiku Notatki do odwróconych spojrzeń (2022)

Karol Maliszewski

1960 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Al Borde (en la orilla)

Insectos palo al borde de un gran
vidrio. La llave suena y no atina.
Las flores asoman las cabezas
de las macetas. En la mesa restos de ratafía.

Como en cuadros de los viejos maestros.
Sólo falta mover la copa de la campanilla.
Doblar la luz. Pero no las manos.
Una gran nada, sacada de la filosofía,

no se corresponde con el cálido interior.
Los que se han ido se han dejado a sí mismos
en fotografías, cabellos sobre toallas.
Hormigas en una isla desierta (el pan)

proclaman algo, callando, en una lengua ajena.
Así quedarse quieto al borde de la imagen,
girar la llave en la mano, mover la tierra;
los vecinos se han marchado por la noche

y ya deben de abordar Inglaterra.
Vencido por insomnio e impotencia
cierro bien los grifos, bajo las persianas.
Nuestra calle se va quedando desierta.

Fotos propias

Na brzegu

Patyczaki na brzegu wielkiej
szyby. Klucz dzwoni i nie trafia.
Kwiaty wychylają głowy
z donic. Na stole niedopita ratafia.

Wszystko jak u starych mistrzów.
Tylko kielich poprawić dzwonkowi.
Załamać światło. Ale nie ręce.
Wielkie nic, wzięte z filozofii,

nie pasuje do ciepłego wnętrza.
Wyjeżdżający zostawili siebie
na fotografiach, włosach na ręczniku.
Mrówki na bezludnej wyspie (chlebie)

coś, milcząc, głoszą w nieznanym języku.
Tak stawać cicho na brzegu obrazu,
klucz w ręce obracać, ziemię poruszać;
sąsiedzi wyjechali w nocy

i pewnie już są u brzegów Anglii.
Z bezsenności i niemocy
zamykam okna, dokręcam krany.
Nasza ulica się wyludnia.

Krzysztof Karasek

1937 – , Polonia

El día de su cumpleaños

Trad. Ada Trzeciakowska

pájaros

Pájaros de sangre se posaron en mis manos
los llevaba delante de mí bulliciosos y trémulos
instalados en los nidos de mis manos los llenaban hasta el borde
Pastaban deprisa
ávidos
adivinando el amor
Cuando llegaste te los enseñé
pájaros blancos
pendiendo inertes
del rojo que cubrió sus cuerpos
Lo comprendiste
Liberaste el blanco
y sacudiendo el rojo dijiste
Largoooooooooooooooo

Imágenes de Laura Makabresku (Kamila Kansy, 1987, Polonia)

Ptaki

Ptaki krwi usiadły mi na rękach
niosłem je przed sobą zgiełkliwe rozedrgane
siedziały w gniazdach dłoni wypełniały je po brzegi
Pasły się szybko
Zachłanne
odgadywały miłość
Kiedy przyszłaś pokazałem ci je
białe ptaki
zwisające i bezwładne
od czerwieni która je obsiadła
Zrozumiałaś
Uwolniłaś białe
i strząsając czerwień powiedziałaś:
Siooooooooooooooooo



Jacek Napiórkowski

1966, Polonia

***

Me has admitido en tu púrpura.
Un labio -verano-, el otro -otoño-.
Ventanas rotas en la catedral de la noche –
tus blasfemias y las mías.
Succionábamos el mar.
Cuando azotaba la lluvia, cuando ardía la niebla,
y los tejados esperaban el fin del mundo.
Me marcaste con palabras de amor,
Aún las tengo en la espalda, marcas
de tus dientes y alas.

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Dopuściłaś mnie do swojej purpury.
Jedna warga – lato, druga warga – jesień.
Powybijane okna w katedrze nocy –
twoje i moje bluźnierstwa.
Ssaliśmy morze.
Kiedy zacinał deszcz, kiedy paliła mgła,
a dachy czekał)’ na koniec świata.
Naznaczyłaś mnie słowem miłości,
mam je wciąż na plecach, ślady
twoich skrzydeł i zębów.

Dariusz Suska

1968 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

invierno

Recuerda el invierno: carboneros caían como carámbanos
sus cuerpos se rompían en mil piezas
se quebraban sus plumas de cristal sentíamos que el sol
era una casualidad tal vez graznábamos muerta 
está la materia clara y la oscura al contrario
queríamos que se apiadara de los pájaros carpinteros
muertos que se apretaron contra el espino prunifolio:
 
¿vas a decir algo sobre el tiempo una palabra al menos?
 
o recuerda la muerte en invierno: la primera vez en enero
cuando nos perdimos en la nieve negra y purísima
muertos navegábamos en témpanos en trineos
de dos en dos de tres en tres de una orilla sin orilla
pienso en ello todos los días porque tal vez sea Dios
la materia oscura y tal vez sea bueno lo que supondría
una cosa más preciosa en el mundo: ¿brincos de elefantillos?  
 
dime algo sobre el tiempo di una palabra al menos
 
o recuerda la noche en verano: lo escasa que parecía
junto a hogueras que acerezadas se estaban extinguiendo
alrededor del alba que amanecía blanquecina
cuando espoleaba el látigo de los días vividos contigo 
no entiendo nada de ellos -ni la vida ni la muerte
con más exactitud: la vidamuerte la inmateria de las horas-
si tú las entiendes conocerás la impotencia de los poemas:
 
¿vas a decir algo sobre el tiempo una palabra buena al menos?

de «100 poemas de Ucrania y Polonia» (Instituto de Literatura de Polonia y Editorial Austeria, 2022)

Fotografías de Arno Rafael Minkkinen

Dzień po świętach

Przypomnij zimę: sikorki spadały jak sople
na tysiąc kawałków tłukły się ich ciałka
szklane pióra pękały czuliśmy że słońce
może być przypadkiem krakaliśmy martwa
jest jasna materia ta ciemna na odwrót
chcieliśmy żeby współczuła zamarłym dzięciołom
które się wtuliły w śliwolistny głóg –
 
powiesz coś o czasie zdradzisz chociaż słowo?
 
lub przypomnij śmierć w zimie: pierwszy w styczniu raz
gdy się zgubiliśmy w czystym czarnym śniegu
zmarli płynęliśmy na sankach na krach
we dwójkę we trójkę do brzegu bez brzegów
myślę o tym codziennie bo może jest Bogiem
ciemna materia i dobrym to by oznaczało
coś ładnego w świecie – błotne harce słoniąt?
 
zdradź mi coś o czasie powiedz jedno słowo
 
lub przypomnij noc latem: jak było jej mało
przy ogniskach które gasły na wiśniowo
naokoło świtu wschodzącego biało
gdy szło w ruch wędzisko dni przeżytych z tobą
nic z nich nie rozumiem – życia ani śmierci
ściślej: życiaśmierci niematerii godzin
jeśli ty rozumiesz znasz bezradność wierszy –
 
powiesz coś o czasie jedno dobre słowo?

Roman Honet

1974 -, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

ABRÍ UN SUEÑO QUE NO ERA MÍO

Corrientes de polvo detrás de la ciudad. Polvo
y maizales, como si se hubiera estrellado aquí
una sonda espacial y de ella cayeran moradas
figuras, discos, sillones tirados en la hierba.
aquí entendí lo que quería decir la provincia,
este espasmo indiferente ante la inmensidad.
el viento: sombra de un hombre que se inclina 
solitario sobre una caja de ajedrez magnético.
se acabaron los días en que corríamos al cementerio,
para alimentar a las abejas (creíamos
que se nutrían con aplausos y canto – comida,
que los muertos no lograron llevarse), o tal vez no fue
así, eso es todo. tal vez inventé los nombres
y las fechas, abrí un sueño que no era mío.
en vano. tal vez las abejas son una especie de mal del aire,
y los muertos —niños que comen canto—

Fotogramas del maravilloso film-ensayo La metamorfosis de los pájaros de Catarina Vasconcelos

OTWORZYLEM SEN NIE MÓJ

strumienie pyłu za miasteczkiem. Pył
i pola kukurydziane, jakby rozbiła się tutaj
kosmiczna sonda i z niej wypadły fioletowe
figury, tarcze, fotele leżące w trawie.
tu zrozumiałem, co znaczy prowincja,
ten obojętny spazm wobec bezkresu.
wiatr — cień mężczyzny schylony samotnie
nad skrzynką magnetycznych szachów.
nie ma już dni, gdy biegaliśmy na cmentarz,
żeby karmić pszczoły (myśleliśmy,
że jedzą klaskanie i śpiew – pokarm,
którego zmarli nie zdążyli zabrać), a może to było
nie tak, to wszystko. może zmyśliłem imiona
i daty, otworzyłem sen nie mój.
na darmo. może pszczoły to rodzaj choroby powietrza,
umarli — dzieci, które jedzą śpiew

Zbigniew Herbert

1924-1998, Polonia

Trad. Xaverio Ballester

POR QUÉ CLÁSICOS

Para A. H.


1

en el libro cuarto de La guerra del Peloponeso
cuenta Tucídides la historia de su fallida expedición

entre largos discursos de caudillos
batallas asedio peste
tupida red de intrigas
ajetreos diplomáticos
aquel episodio es como un alfiler
en un bosque

la colonia ateniense de Anfípolis
cayó en manos de Brásidas
al retrasarse Tucídides con los refuerzos

por ello tuvo que pagar a su ciudad natal
con un destierro de por vida

exiliados de todos los tiempos
saben cuál es el precio

2

los generales de las últimas guerras
de producirse un escándalo similar
gimotean de rodillas ante la posteridad
se glorian de su heroísmo
e inocencia

inculpan a sus subordinados
a los colegas envidiosos
y los vientos hostiles
Tucídides se limita a decir
que disponía de siete naves
era invierno y navegó con rapidez

3

siempre que el objeto del arte
sea un jarrón hecho pedazos
una pequeña alma en pedazos
con gran conmiseración de sí misma

lo que tras nosotros quedará
será como el llanto de amantes
en algún hotelucho sucio
cuando el empapelado albea

Estatua en mármol del filósofo e historiador ateniense Tucídides, tallada en el siglo XIX por Theophilus Hansen (1813-1891) en Viena; fotograma de A little chaos de Alan Rickman, fotografía de Josef Sudek

Dlaczego klasycy

1

w księdze czwartej Wojny peloponeskiej
Tukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy

pośród długich mów wodzów
bitew oblężeń zarazy
gęstej sieci intryg
dyplomatycznych zabiegów
epizod ten jest jak szpilka
w lesie

kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą

zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem

egzulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena

2

generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
zachwalają swoje bohaterstwo
i niewinność

oskarżają podwładnych
zawistnych kolegów
nieprzyjazne wiatry

Tukidydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko

3

jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą

to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety

Transl. Czesław Miłosz and Peter Dale Scott

Why the Classics

1

in the fourth book of the Peloponnesian War
Thucydides tells among other things
the story of his unsuccessful expedition

among long speeches of chiefs
battles sieges plague
dense net of intrigues of diplomatic endeavours
the episode is like a pin
in a forest

the Greek colony Amphipolis
fell into the hands of Brasidos
because Thucydides was late with relief

for this he paid his native city
with lifelong exile

exiles of all times
know what price this is

2

generals of the most recent wars
if a similar affair happens to them
whine on their knees before posterity
praise their heroism and innocence

they accuse their subordinates
envious colleagues
unfavourable winds

Thucydides says only
that he had seven ships
it was winter
and he sailed quickly

3

if art for its subject
will have a broken jar
a small broken soul
with a great self-pity

what will remain after us
will be like lovers’ weeping
in a small dirty hotel
when wall-paper dawns

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Qué hermoso contraste.
De la cara de la chica negra
Rebota la tristeza de la luz
Y abraza
La colada tendida, donde
Caen las manzanas de la memoria.

Huele a menta en lugares,
Que nunca han sido,
Resucitando el agua rauda.
El molino le da una apariencia de profundidad

Al lado dos cachorros ahogados
(fruta extraña)

Su mirada esconde el universo del purgatorio,
Polvo fino de la tierra en la que danzan los brotes furiosos
La reconciliación de los lugares
que piden salvación.

De Huellas.Pasos (2016)

Collage propio a partir de la imagen de Isabel Muñoz, fotogramas de La infancia de Iván, fotografía de Bernard Plossou

***

Jaki piękny kontrast.
Od twarzy czarnej dziewczynki
Odbija się smutek światła
I obejmuje
Schnącą bieliznę, gdzie
Spadają jabłka pamięci.

Mięta pachnie w miejscach,
Których nigdy nie było,
Wskrzeszając wartką wodę.
Młyn rzuca na nią pozór głębi

Obok dwa utopione szczeniaki
(dziwny owoc)

W jej spojrzeniu jest czyśćcowe uniwersum,
Miałkość ziemi, w której tańczą gniewne pędy
Jednanie się miejsc
Proszących o zbawienie.

Z tomiku Ślady. Kroki (2016)

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

Veaceslav Druta: Untitled [23.12.17]*

Hoy lo veo claro:
Yo en la parte trasera de la casa, intentando
Saltos de siete millas,
Apósitos de los días, mutilación
De los objetos:
Vaso, lámpara, cuadro:
A la espera de un beso
Del nacimiento: detrás de ellos
Florece nuestro mar,
Nuestra mesa a la deriva

De El adiós. La aclaración. (2019)

**Veaceslav Druta – Untitled (performance con la participación de Mary Beth Heffernan), fusiona el espacio privado y el público y plantea una situación absurda entre un hombre y una mujer que luchan en la marea del océano para sentarse y leer juntos como si estuvieran en casa en su sala de estar. El océano actúa como un tercer personaje, derrotando constantemente el implacable deseo de la pareja de lograr el momento armonioso que están buscando. (Texto de Julie Deamer de la página del artista)

Fotogramas de Untitled de Veaceslav Druta, Eleni de Theo Angelopoulos, Últimas imágenes del naufragio de Eliso Subiela

Veaceslav Druta: Untitled (wejście 23.12.17)

Dziś widzę jasno:
Siebie z tyłu domu, próbującego
Siedmiomilowych skoków,
Opatrunki dni, kalectwo
Przedmiotów:
Szklanka, lampa, obraz:
Czekają na pocałunek
Narodzin: za nimi
Kwitnie nasze morze,
Nasz dryfujący stół

Z tomiku Pożegnanie. Wyjaśnienie (2019)

*Veaceslav Druta «Untitled (performance z udziałem Mary Beth Heffernan)», konfrontuje przestrzeń prywatną z publiczną i aranżuje absurdalną sytuację pomiędzy mężczyzną i kobietą, którzy zmagają się z oceanem, próbując usiąść i czytać razem, tak jakby byli u siebie w salonie. Ocean funkcjonuje jako trzeci bohater, nieustannie pokonując nieugięte dążenie pary do uzyskania pełnej harmonii chwili, która jest im potrzebna. » (Tekst Julie Deamer ze strony artysty)

Ryszard Krynicki

1943 – , Polonia

A este poema ha aludido hoy Adam Michnik al recoger el Premio Princesa de Asturias de Comunicación y Humanidades 2022.

(….) Desde las páginas del diario que fundó, Gazeta Wyborcza, en la actualidad uno de los periódicos de mayor difusión de Europa central, Michnik siempre ha defendido el diálogo por encima de toda clase de divisiones entre las más diversas culturas, razas, ideologías, sociedades y etnias. También es un firme defensor del ingreso de su país en la Unión Europea. El reportero pasó seis años en las prisiones del régimen comunista polaco y fue uno de los impulsores de la reconciliación nacional, tomando como ejemplo el modelo español de los Pactos de la Moncloa a los que se ha referido expresamente como “camino hacia la democracia a través del diálogo y el consenso”. (fuente y el discurso completo)

Trad. Ada Trzeciakowska

Los fascistas cambian de camisa

Los fascistas vuelven a cambiar de camisa.
Cambian sus camisas negras por las horas blancas
por manchas blancas en los periódicos póstumos de una ciudad vaciada,
de cuyas páginas se han quitado las últimas huellas de sangre
sin que se convirtiera en bandera.

El cerebro reventado de un animal aplastado por las orugas de un tanque,
el cerebro reventado de la costa,
el cerebro reventado del océano,
el cerebro reventado del mundo provisional,
los fascistas vuelven a cambiar de camisa
de la suya y de la de sus víctimas.

En las camisas blancas se aprecian menos las huellas del cerebro,
En las camisas negras se aprecian menos las huellas de sangre.

Los fascistas vuelven a cambiar de camisa póstuma del mundo provisional
y recogen de la consigna sus banderas protectoras,
en blanco y negro,
que incluso como obituarios suelen resultar falsas.

de Organismo colectivo (1975)

Caricatura de Artur Szyk (1894-1951)

Faszyści zmieniają koszule

Faszyści znowu zmieniają koszule.
Czarne koszule zmieniają na białe godziny
na białe plamy w pośmiertnych gazetach opustoszałego miasta,
z którego stronic wywabiono ostatnie ślady krwi
nie przemienionej na sztandar.

Rozpryśnięty mózg zmiażdżonego gąsienicami czołgu zwierzęcia,
rozpryśnięty mózg wybrzeża,
rozpryśnięty mózg oceanu,
rozpryśnięty mózg tymczasowego świata,
faszyści znowu zmieniają koszule
swoje i swoich ofiar.

Na białych koszulach mniej widoczne są ślady mózgu,
na czarnych koszulach mniej widoczne są ślady krwi.

Faszyści znowu zmieniają pośmiertne koszule tymczasowego świata
i odbierają z przechowalni swoje ochronne, czarno-białe
sztandary,
które nawet jako nekrologi bywają fałszywe.

z Organizm zbiorowy (1975)

Adam Zagajewski

1945 – 2021 , Polonia

Trad. Jerzy Sławomirski y Anna Rubió

Dos ciudades

En el año 1945, casi toda la familia hizo las maletas y llenó los baúles preparándose para abandonar Lvov o sus aledaños. Al mismo tiempo liaban los bártulos innumerables familias alemanas obligadas a dejar sus casas y sus pisos de Silesia, Gdańsk, Szczecin, Olsztyn y Królewiec. Millones de personas comprimieron con las rodillas las tapas rebeldes de maletas que no cerraban bien. Ocurría así por orden de tres caballeros de edad provecta que se habían dado cita en Yalta.
En octubre del mismo año ya estábamos en la ciudad peor, en Gliwice. Aún estacionaba allí el Ejército Rojo y, al caer la noche, en los callejones oscuros resonaban a menudo ráfagas de metralleta (eso me contaron después).
Mis tías y mis tíos, sus conocidos y los primos de sus conocidos, aquellas familias, clanes y tribus, abandonaron Lvov para reencontrarse —no todos, aunque sí la mayoría— en las calles de Gliwice.
¿Qué clase de ciudad era aquélla? Peor. Más pequeña. Insignificante. Industrial. Ajena. Mi madre lloraba al caminar por sus calles.
Pero teníamos que vivir allí. Y, válgame Dios, allí también había amaneceres y ocasos, y las mismas estaciones recorrían el calendario y los parques municipales. Dominaba sobre la ciudad una réplica de madera de la torre Eiffel, la antena de una emisora de radio de antes de la guerra.
(…)
Los nuevos habitantes de Gliwice se asemejaban a los europeos normales y corrientes sólo en apariencia. La mayoría eran deportados del este, inmigrantes de fecha reciente, inmigrantes que, no obstante, nunca habían abandonado su país. Su país se había desplazado hacia el oeste, y ellos con él. Además, casi todos podían anteponer al nombre de su profesión, vocación u oficio la palabreja «ex». Eran ex jueces, ex oficiales, ex profesores (por no decir nada de ex niños) despojados de su existencia anterior por el nuevo régimen que examinaba con lupa el pasado de cada ciudadano, siempre que el ciudadano tuviera algún pasado. Pero hasta los más pobres entre los pobres tenían alguno.
(…)
La gente del mercado de hortalizas de la calle Bytomska sólo era real y contemporánea en parte, mientras que por lo demás recordaban sombras, unas sombras vivientes. Inmigrantes en su propio país, ex profesores de una universidad que ya no existía, ex oficiales de un ejército que había sido disuelto, ex consejeros y ex letrados con el deje oriental de un Oriente desaparecido, rangos pertenecientes a otra era, abrigos que habían sido vueltos del revés por enésima vez, zapatos de cuero de los de antes, sombreros desteñidos con etiquetas de tiendas ya inexistentes.
Sólo los huevos, los tomates y las cerezas eran los de siempre, reales, triviales y palpables.
Mis padres formaban parte de la generación joven, de modo que no se vieron en la necesidad cambiar de vestimenta o lo hicieron poquísimo, justo lo imprescindible. Sin embargo, los desterrados que habían llegado a Gliwice con una edad avanzada, ya no se sentían con ánimos para cambiar nada en su manera de vestir, hablar o pensar. Lo anticuado se les había pegado como el olor a naftalina. Ternos pasados de moda, americanas de verano con las mangas cortadas, perneras de filderretor con la raya marcada por los siglos de los siglos, zapatos de hacía veinte años. Caminaban con cuidado para no dañar la suela ni rasguñar el cuero. Profesores, abogados, zapateros, ujieres, oficinistas y tranviarios se paseaban por los senderuelos del parque y descansaban a la sombra de castaños y hayas plantados todavía por los alemanes. Se aburrían, tenían que subsistir con unas pensiones miserables, o sea que daban vueltas por la ciudad, pisando con dignidad los antiguos adoquines germánicos.
Nunca pensé que aquellos paseos fueran una lenta agonía. Callejeaban, contemplando con aire de sorpresa los ladrillos prusianos de los edificios. Estaban ensimismados en su morir y asombrados por el lugar donde les había tocado hacerlo. Morían desconfiados, porque no conocían bien aquel pueblo, aquel aire ni aquella tierra. Algunos tenían prisa; otros, al contrario, intentaban dejar la muerte para más adelante y así poder echar una ojeada al paisaje, conocer los árboles locales y familiarizarse con la tierra.
Perdían la memoria. La mayoría por razones biológicas, a causa de la vejez, pero algunos parecían desear que llegaran la esclerosis y el olvido, y elegían de buen grado la vida en una niebla donde se confundían las épocas, las personas y las fechas. En mi familia también había ancianos que perdieron la memoria: mis dos abuelas y mi abuelo. Yo los acompañaba en sus paseos, los llevaba cogidos del brazo y les explicaba dónde estábamos y a dónde íbamos. ¡Yo, que aún no sabía nada, les serví con mi memoria! Y ellos, que tanto hubieran podido contarme de su larga vida, no fueron capaces de ordenar sus pensamientos.
Al perder la memoria, regresaban a la ciudad perdida. Paradójicamente, para ellos perder la memoria significaba recuperarla, porque, como es sabido, la amnesia parcial que acompaña a la vejez consiste en la pérdida de control sobre las capas más recientes de recuerdos y en el retorno a las antiguas reminiscencias que nada ni nadie es capaz de borrar. Regresaban a Lvov.
Así pues, recorría las calles de Gliwice con mi abuelo —porque era suyo el paso que yo trataba de igualar más a menudo—, pero, de hecho, cada uno paseaba por una ciudad distinta. Yo era un rapazuelo juicioso que tenía una memoria pequeña como una avellana y estaba convencido de que, caminando por las calles de Gliwice entre edificios modernistas prusianos adornados con pesadas cariátides de granito, me hallaba donde me hallaba. Sin embargo, mi abuelo, a pesar de andar a mi lado, en aquellos momentos transitaba por Lvov. Yo recorría las calles de Gliwice y él las de Lvov.

de Dos ciudades (ensayo; 1991)

Leópolis antes de la II Guerra.

Dwa miasta

W roku 1945 prawie cała rodzina pakowała walizki i skrzynie i przygotowywała się do opuszczenia Lwowa i okolic. W tym samym czasie pakowały się też niezliczone niemieckie rodziny, którym kazano porzucić ich domy i mieszkania na Śląsku, w Gdańsku, Szczecinie, Olsztynie i Królewcu. Miliony ludzi przyciskały kolanami oporne walizy; działo się tak na życzenie trzech starszych panów, którzy spotkali się w Jałcie.
W październiku tego roku znaleźliśmy się w gorszym mieście, w Gliwicach. Stacjonowała w nim jeszcze wtedy Armia Czerwona i wieczorami w ciemnych ulicach nieraz rozlegały się strzały z pepeszy (tak mi opowiadano o tym później).
Moje ciotki i moi wujowie, ich znajomi i kuzyni ich znajomych, rodziny, klany i szczepy, wszyscy, wyjechali ze Lwowa i spotkali się – nie wszyscy, ale spora ich część – na ulicach Gliwic.
Jakie to było miasto? Gorsze. Mniejsze. Niepozorne. Przemysłowe. Obce. Moja mama płakała chodząc jego ulicami.
Ale trzeba było w nim żyć. O dziwo, także i tutaj zdarzały się wschody i zachody słońca i te same pory roku przechodziły przez kalendarz i przez miejskie parki. Nad miastem wznosiła się replika wieży Eiffla, drewniana konstrukcja, nadajnik przedwojennej radiostacji
(…)
Nowi mieszkańcy Gliwic tylko pozornie przypominali zwyczajnych Europejczyków. Byli w większości deportowani ze wschodu; byli świeżymi emigrantami, lecz emigrantami, którzy wcale nie opuścili swego kraju. Kraj przesunął się na zachód, tylko tyle. I oni razem z krajem. Po drugie, prawie wszyscy mogli postawić przed nazwą swego zawodu, powołania czy egzystencji słówko „eks”. Byli to eks-sędziowie, eks-oficerowie, eks-profesorowie (nie wspominając już o eks-dzieciach), wyzuci ze swoich dotychczasowych karier przez nowy ustrój, który surowo egzaminował przeszłość każdego obywatela (jeśli tylko obywatel posiadał przeszłość; ale nawet najbiedniejsi jakąś przeszłość mieli).
(…)
Ci ludzie na targu warzywnym przy ulicy Bytomskiej tylko w części byli realni i współcześni, poza tym podobni byli raczej do cieni. Żywe cienie, emigranci we własnym kraju, eks-profesorowie nie istniejącego już uniwersytetu, eks-oficerowie nie istniejącej już armii, wschodni akcent nie istniejącego już Wschodu, eks-radcy i eks-mecenasi, rangi przynależne do innej ery, przenicowane po raz drugi płaszcze, buty z przedwojennej skóry, kapelusze spłowiałe i ozdobione znaczkami nieistniejących już firm.
Tylko jajka, pomidory i czereśnie były zwyczajne i realne, trywialne i dotykalne.
Moi rodzice należeli wtedy do młodszego pokolenia, nie musieli się więc przebierać, albo tylko w minimalnym, nieuniknionym stopniu. Ci jednak spośród wygnańców, którzy przywędrowali do Gliwic w podeszłym wieku, nie mieli już siły, by zmienić cokolwiek we własnym stroju, sposobie mówienia czy myślenia. Nieśli ze sobą dawność jak naftalinę. Staromodne garnitury, letnie marynarki o uciętych, krótkich rękawach, zaprasowane na wieczność nogawki spodni z filafilu, buty sprzed dwudziestu lat; stąpali w nich ostrożnie, by nie uszkodzić podeszwy, nie zadrapać powierzchni skóry. Chodzili po alejach parku, odpoczywali w cieniu poniemieckich kasztanów i buków, profesorowie i mecenasi, szewcy i woźni, urzędnicy i motorniczy tramwajów. Nudzili się, żyli z biednych emerytur, krążyli więc po mieście, kroczyli statecznie po poniemieckim bruku.
Nie wiedziałem, że to krążenie jest powolnym umieraniem. Chodzili ulicami, przyglądając się ze zdziwieniem pruskim cegłom kamienic. Pochłonięci byli umieraniem i zaskoczeni miejscem, w którym przyszło im umierać. Umierali nieufnie, ponieważ nie znali dobrze tej miejscowości, tego powietrza, tej ziemi. Jedni spieszyli się, drudzy, przeciwnie, starali się odłożyć śmierć na później, tak, żeby naprzód przyjrzeć się okolicom, poznać tutejsze drzewa, zioła, polubić ziemię.
Tracili pamięć. Na ogół z powodów biologicznych, ze starości, niektórzy jednak zdawali się pragnąć sklerozy i niepamięci i ochoczo wybierali mgłę, w której zlewały się z sobą epoki, osoby i daty. Także i w mojej rodzinie byli starcy, którzy tracili pamięć – moje obie babcie, mój dziadek. Towarzyszyłem im podczas spacerów, prowadziłem pod rękę, objaśniałem, gdzie jesteśmy i dokąd idziemy. Ja, który nic jeszcze nie wiedziałem, służyłem im moją pamięcią! Oni, którzy tyle mogliby mi opowiedzieć o swoim długim życiu, nie byli w stanie zebrać myśli.
Tracąc pamięć wracali do utraconego miasta. Paradoksalnie, tracąc pamięć odzyskiwali ją, ponieważ, jak wiadomo, osłabienie pamięci w starości oznacza utratę kontroli nad najświeższymi warstwami wspomnień i powrót do wspomnień dawnych, których nic nie potrafi wymazać. Wracali do Lwowa.
Chodziłem więc tymi ulicami Gliwic z moim dziadkiem – bo jemu najczęściej dotrzymywałem kroku – ale w istocie spacerowaliśmy po dwu różnych miastach. Ja byłem trzeźwym chłopcem o pamięci małej jak orzech leszczynowy i byłem absolutnie pewny, że idąc ulicami Gliwic, pośród pruskich, secesyjnych kamienic, ozdobionych ciężkimi kariatydami z granitu, znajduję się naprawdę tam, gdzie się znajduję. Mój dziadek jednak, mimo że szedł tuż przy mnie, przenosił się w tym samym momencie do Lwowa. Ja szedłem ulicami Gliwic, on Lwowa.

z Dwa miasta (1991)

Transl. Lillian Vallee

Two cities

In 1945 almost my entire family was packing suitcases and trunks, getting ready to leave Lvov and vicinity. At the same time countless German families, who were told to leave their homes and apartments in Silesia, Danzig, Stettin, Allenstein, and Konigsberg, were also packing. Millions of people were forcing resistant suitcases shut with their knees; all this was happening at the behest of three old men who had met at Yalta.
In October of that year we found ourselves in the worse city, Gliwice. The Red Army was still garrisoned there, and in the evenings one often heard shots fired from a pepesha into the dark streets (or so I was told later).
My aunts and uncles, their friends and friends’ cousins, families, clans and tribes, all of them, left Lvov and met— not all but most of them—on the streets of Gliwice.
What sort of city was it? The worse one of the two. Smaller. Unpretentious. Industrial. Alien.
But one had to live there. And oh, wonder of wonders, here too there were sunrises and sunsets, and the same seasons of the year passed through calendars and municipal parks. A wooden replica of the Eiffel Tower, the transmitter of a prewar radio station loomed over the city.
(…)
The new inhabitants of Gliwice reminded one of Europeans only superficially. The majority of them were deported from the east. They were fresh emigrants; but it was not the emi­grants who had left their country, it was the country that had simply shifted to the west, that’s all. And they along with it. Also, almost all of them could put the prefix ex before the names of their professions, vocations, and existences. They were ex-judges, ex-officers, ex-professors—not to mention ex­children—deprived of their former careers by a new system that subjected the past of each citizen to severe scrutiny (if the citizen had a past; but even the poorest folks had some sort of past).
(…)
These people at the farmers’ market on Bytomska Street were only partially real and of the moment; beyond that they seemed more like shadows. Living shadows, emigrants in their own country: ex-professors of a university that no longer ex­isted; ex-officers of an army that no longer existed, with eastern accents of a no longer extant East; ex-city council members and ex-lawyers or civil service ranks that belonged to a different era, with twice-darned coats, shoes of prewar leather, and faded hats bearing the labels of companies that were now defunct.
Only eggs, tomatoes, and cherries were ordinary and real, trivial and palpable.
My parents belonged to the younger generation at that time; they did not have to change outfits, or perhaps did so only to a minimal, unavoidable degree. Those exiles, however, who ended up in Gliwice in middle age had not the strength to change anything in their clothing, manner of speaking, or thinking. They carried their past around like mothballs. Old- fashioned suits, summer jackets with short sleeves, creases pressed for all eternity into fine wool trousers, shoes from twenty years ago. They walked in them gingerly, so as not to damage the soles or nick the leather. They walked in the tree- lined lanes of the park, rested in the shade of post-German chestnuts and beeches, professors and attorneys, cobblers and janitors, officials and tram operators. They grew bored, lived on skimpy pensions, roamed the streets of the city, treading the post-German sidewalks with dignity.
I did not realize that this roaming of the streets was a slow dying. They walked the streets, looking with amazement at the Prussian bricks of the tenements. They were absorbed with dying and taken aback by the place in which they were to die. They died distrustfully because they did not know this place, this air, this land very well. Some hurried; others tried to put death off for later, so they could have a good look at their surroundings, so they could get to know the local trees and herbs, so they could like this land.
They lost their memories—usually for biological reasons, because of old age, although some appeared to crave sclerosis and oblivion and voluntarily chose to live in a fog, merging epochs, people, dates.
In my family, too, there were old people who were losing their memories—both of my grandmothers and my grand­father. I accompanied them on walks. They would lean on me, and I explained where we were and where we were going. I, who knew nothing yet, put my memory at their disposal! They, who could have told me so much about their long lives, weren’t capable of gathering their wits about them.
In losing their memories they returned to their lost city. Paradoxically, by losing their memories they recovered them, because it is clear that loss of memory in old age means loss of control over the most recent layers of memories and a return to old memories, which nothing is capable of eradicating. They returned to Lvov.
Thus I walked the streets of Gliwice with my grandfather —because it was he I accompanied most often—but in fact we were strolling two separate cities. I was a sober boy with a memory as small as a hazelnut, and I was absolutely certain that in walking the streets of Gliwice, among Prussian seces­sionist tenements decorated with heavy granite caryatids, I was where I really was. My grandfather, however, despite his walk­ing right next to me, was in Lvov. I walked the streets of Gliwice, he the streets of Lvov.

from Two cities

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

El adiós

Piensa: el adiós.
En los troncos derribados, en el hielo el silencio
Comprime el aire tembloroso: un apócrifo
Escrito por tus ojos

De El adiós. La aclaración. (2019)

Fotogramas de Nostalghia de Andréi Tarkovsky

Pożegnanie

Pomyśl: pożegnanie.
W ściętych pniach, mrozie cisza
Ściska drżące powietrze: apokryf
Spisany przez twoje oczy

Z tomiku Pożegnanie. Wyjaśnienie (2019)

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Una punzada de vergüenza que sentí al pensar
«escribo para hablar» dio paso al asombro: la ventana
sobre la que trémulos disponemos las palabras,
para que las capten en la oscuridad los fugitivos;
no es un misterio de lo impronunciado.
Los planetas distantes resultan ser
el fondo de nuestro ojo*,
pero en él habita un ciego saciado.

*Alusión al poema Percival Lowell de Piotr Matywiecki

Collage propio; fotograma de Un perro andaluz de Luis Buñuel; Recreación de Un perro andaluz

***

Wstyd, który dotknął mnie, gdy pomyślałem
„piszę aby mówić” ustąpił zdziwieniu: okno,
na które z drżeniem kładziemy słowa,
by chwycili je w mroku uciekający;
to nie misterium niewypowiedzenia.
Dalekie planety okazują się
dnem własnego oka*,
ale siedzi w nim nasycony ślepiec.

*Aluzja do wiersza Percival Lowell Piotra Matywieckiego

Piotr Matywiecki

1943 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Percival Lowell

Con el ojo casi tocaba el telescopio,
el telescopio casi tocaba el planeta Venus.
Pudo ver las rayas negras en su superficie,
radiales, partiendo de un punto central.
Estaban allí.
Transcurridos muchos años, se hizo patente,
que no estaban allí. Vio en Venus
las venas de sangre de sus propios ojos.
El telescopio actuaba como un gran oftalmoscopio,
aparato para examinar el fondo del ojo.
Los ojos están allí donde está lo que vieron.
Este hombre está en Venus porque lo ve.
Cualquier cosa que miremos, es lo que somos.
Y transcurridos los años no estamos allí para siempre.
Pero las venas de nuestra sangre están en todas partes,
envuelven el planeta y el vacío.

Mapa de canales en Marte creada por Lowell y el observatorio de su nombre; variación sobre luna de la película de Georges Méliès; galaxia Rueda de Carro (Hubble)

Percival Lowell

Okiem prawie dotykał teleskopu,
teleskop prawie dotykał planety Wenus.
Widział czarne pręgi na jej powierzchni,
promieniście, od centralnego punktu.
One tam były.
Po wielu latach zrozumiano,
że ich tam nie było. Widział na Wenus
żyłki krwi we własnych oczach.
Teleskop działał jak wielki oftalmoskop,
przyrząd do badania dna oka.
Oczy są tam, gdzie to, co zobaczyły.
Ten człowiek jest na Wenus, bo ją widzi.
Na cokolwiek patrzymy, tym jesteśmy.
I po latach na zawsze tam nas nie ma.
Ale żyłki naszej krwi są wszędzie,
oplatają planetę i próżnię.

Jerzy Plutowicz

1947 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

imagen del mundo

Te despierta el batir de las alas, o tal vez el batir de una venda
al viento. El tiempo es una gota de mercurio. Esta mujer

recoge del suelo un trozo de espejo roto, o tal vez un trozo
de hielo del barreño que de noche colocaste bajo

el techo con goteras. Recoge una aguja plateada, un negro
hilo que enrolla en su dedo -hilo para coser la herida-. Si

susurraras una pregunta para no producir eco, para no apagar
la antorcha que proyecta dos sombras. Esta mujer contestará

con la danza sobre el fondo de la imagen del mundo. Para
     consolidar tu sueño.

Fotogramas y collages de El espejo de Andréi Tarkovsky y La cueva de los sueños olvidados Werner Herzog

Bezsenność

Budzi cię łopot skrzydeł, a może łopot bandaża
na wietrze. Czas jest kroplą rtęci. Ta kobieta

podnosi z podłogi odłamek lustra, a może odłamek
lodu z miednicy, którą podstawiłeś nocą pod

przeciekający strop. Podnosi srebrną igłę, czarną
nić nawija na palec – nić do zszywania rany. Gdybyś

zapytał szeptem, by nie wywołać echa, nie zdmuchnąć
pochodni, która rzuca dwa cienie. Ta kobieta odpowie

tańcem – na tle obrazu świata. Żeby utrwalić twój sen.

Jerzy Plutowicz

1947 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

insomio

Un sueño con la muerte del mundo, en una casa hecha
de sombra, hecha de idea pura, adonde lleva una senda,
la empinada senda del pasado. Hecha bajo el cielo,
barbecho y desierto del cielo. Piedra, o quizá cristal,
que alguien, sin rostro, sin nombre, tiró a la ventana,
la ventana nocturna. ¿Qué hace la lámpara? Ilumina
la isla de las tinieblas, ilumina las alas de la sombra
que sobrevuela la casa en medio de la noche. El sabor
nocturno del agua del grifo. Algo como el mercurio
de un termómetro roto, la descomposición, el óxido.

Fotogramas de Stalker de Tarkovsky y Short fairy tale y Largo viaje hacia la noche de Bi Gan

Bezsenność

Sen o śmierci świata, w domu, który zbudowano
z cienia, zbudowano z czystej idei, do którego
prowadzi ścieżka, stroma ścieżka czasu przeszłego.
Zbudowano pod niebem, ugorem, pustynią nieba.
Kamień, a może kryształ, który ktoś, bez twarzy,
bez imienia, rzucił w okno, nocne okno. Co czyni
lampa? Ona oświetla wyspę mroku, oświetla
skrzydła cienia, który krąży nad domem pośród
nocy. Nocny smak wody z kranu. Coś jak rtęć
z pękniętego termometru, rozpad, rdza.

Jerzy Plutowicz

1947 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Regresa

Rodará una moneda, falsa, con dos águilas*. Se atascará en una grieta en el suelo, justo al lado de la estufa. Abrirás el libro del Apocalipsis, marcarás un párrafo con la uña. Todavía en tu mano se posa una secular mariposa, anterior a la catástrofe. Todavía cruje el eje de la tierra. Todavía en la palangana, olvidada sobre el tronco para trocear la carne, se sumerge el cielo. Regresa aquí, habita entre los tuyos. Regresa, sacúdete de la chaqueta el polvo de estrellas, responde a la pregunta planteada en un sueño. Regresa, esta ilusión viva es apenas una aproximación, apenas un columpio que se mece sobre el abismo. Apenas un balón para jugar al quemado que cae por las escaleras de buhardilla. Cuando la casa está tan desierta como un depósito de papeles viejos. Libro y música. Libro y arco iris sobre el huerto -son la señal-.

*el águila se encuentra en el anverso de la moneda polaca, esloty.

Fotogramas de Eleni (2004), I parte de la inacabada trilogía de Theo Angelopoulos (1935-2012)

Wróć

Potoczy się moneta, fałszywa, o dwóch orłach. Ugrzęźnie
w szczelinie podłogi, tuż obok pieca. Otworzysz księgę
z opisem Apokalipsy, zaznaczysz paznokciem akapit. Jeszcze
na dłoń siada motyl, wiekowy, sprzed katastrofy. Jeszcze
skrzypi ziemska oś. Jeszcze w miednicy, co na pniaku do
rąbania mięsa, zanurza się niebo. Wróć tu, zamieszkaj wśród
samych swoich. Wróć, otrzep marynarkę z gwiezdnego pyłu,
odpowiedz na pytanie zadane we śnie. Wróć, ta jawa jest
ledwie przybliżeniem, ledwie huśtawką, która kołysze się
nad otchłanią. Ledwie piłeczką do gry w zabijanego, która
spada ze schodów, co prowadzą na piętro. Gdy dom jest
bezludny jak skład makulatury. Księga i muzyka. Księga
i tęcza nad sadem – na znak.

Roman Honet

1974 -, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Susurro de un hombre solitario sobre las noches pasadas

si un hombre solitario susurra
sobre noches pasadas -da igual si fue ayer, o-
dios las inventará este año, significa que
sus ojos no podrán sanar. no es que
sienta pena, las briznas de hierba entreabriéndose
como aletas nasales de los zorros de vidrio maleable
con una franja de sangre encima, por eso
fluyen tan silenciosas y tiemblan. el pasado
es el vodka o un hueso bajo el párpado,
reduciéndolo todo,
salvo a sí mismo. no es que
quiera buscar herramientas y nombres, lámparas de señales
junto a los aeropuertos -eso ha iniciado
y concluirá allí, en aquel pueblo
situado entre las colinas:
donde discurría la vida
y donde discurría la muerte -para este susurro
de las noches pasadas, aunque sólo para burlarse-
pudieron no haber coincidido.

Escultura de Christina Bothwell

szept samotnego o ubiegłych nocach

jeśli samotny o ubiegłych nocach
szepcze – to wczoraj, albo –
bóg je wymyśli dopiero w tym roku,
to jego oczu nie da się uleczyć. nie
żeby żal, trawy rozchylające się
jak nozdrza lisów z giętkiego szkła
z prążkiem krwi na wierzchu, dlatego
płyną tak cicho i drżą. przeszłość
to wódka lub kość pod powieką,
pomniejszająca wszystko,
oprócz siebie samej. nie
żeby szukać narzędzi i nazw, lamp naprowadzających
przy lotniskach – to rozpoczęło się
i skończy tam, w miasteczku
położonym wśród wzgórz:
gdzie biegło życie
i gdzie biegła śmierć – dla tego szeptu
o ubiegłych nocach, choćby dla żartu –
mogły się nie spotkać

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

[poesía]


mira cómo serpentea entre árboles,
el cordón umbilical al otro lado
del comienzo. Hola, oscuras ramas,
hola, vivificante aroma
de un sueño en común

Fotografía de Tamara Dean

[poezja]

spójrz, jak wiedzie obok drzew,
pępowina po drugiej stronie
narodzin. Witajcie ciemne gałęzie,
witaj życiodajny zapachu
wspólnego snu

Krzysztof Karasek

1937 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

INFORME DE LA CAÍDA DE íCARO

Sobrevolaba un mundo muerto
donde el entusiasmo crea milagros
y todo lo envuelve en pinturas doradas de la esperanza
Pasaba por las capas de aire y las capas de tierra
imágenes y postimágenes se desplegaron en mí
pasé por una capa de arena
Cada vez más hondo, al interior de la tierra
yo era un topo
estaba mordiendo el último rayo de la luz jónica
apagaba en mi mano
la escoria de la última estrella
huyendo de mí a las profundidades de la tierra, hormigas

¿Cómo superar este geotropismo? Pasé por
una capa de putrefacción
y aún no he llegado a la mitad del vuelo
Oh planear sobre los abismos
al otro lado del habla-hierba
al otro lado de la trama de las cosas, allí
donde se extiende el reino del hambre
hambre amarilla y hambre verde
se abrían las puertas de los siete sentidos
Planeaba en el tiempo y a través del tiempo
me engullía el espacio
me inclinaba hacia la tierra, en un vuelo precipitado
percibiendo ya las partículas
de granos de arena, el polvo de la tierra
me inclinaba hacia mí mismo
yo que surgí del polvo
en polvo me convertía

«A medio camino a media frase
medio-hombre medio-mujer
medio-animal medio-hombre
medio-amigo medio-enemigo
medio-pez medio-búho
medio-aliento medio-palabra
medio-rosa medio-cebolla
medio-valle medio-montaña
medio-niño medio-anciano
medio-estrella medio-roca
medio-porvenir medio-pasado
no nacido ya pero aún muerto
medio-Apolo medio-Dionisio
medio-diablo medio-ángel
medio-odio medio-amor
mediovida mediomuerte».

-Te reconozco, dijo la Esfinge. –
Ahora te voy a comer.

Imágenes de Icaro, fotolibro de Irene Zottola

SPRAWOZDANIE Z UPADKU IKARA

Leciałem nad martwym światem
kędy zapał tworzy cudy
i obleka w nadziei złote malowidła
mijałem warstwy powietrza, warstwy ziemi
rozwijały się we mnie widoki i powidoki
minąłem warstwę piachu
Coraz głębiej, w głąb ziemi
byłem kretem
podgryzałem ostatnią belkę jońskiego światła
gasiłem w ręku
żużel ostatniej gwiazdy
uciekającej przede mną w głąb ziemi, mrówki

Jak pokonać ten geotropizm? Minąłem
warstwę gnilną
a nie dotarłem jeszcze do połowy lotu
O szybowanie ponad przepaściami
po drugiej stronie mowy-trawy
po drugiej stronie zmowy rzeczy, tam
gdzie rozciąga się królestwo głodów
głód żółty i głód zielony
otwierały bramy siedmiu zmysłów
Szybowałem w czasie i poprzez czas
pochłaniała mnie przestrzeń
pochylałem się ku ziemi, w stromym locie
dostrzegając już drobiny
ziarenek piasku, kurz ziemi
pochylałem się ku sobie
z prochu powstały
obracałem się w proch

„W pół drogi w pół zdania
wpół mężczyzna wpół kobieta
wpół zwierzę wpół człowiek
wpół przyjaciel wpół wróg
wpół ryba wpół sowa
wpół oddechu wpół słowa
wpół róża wpół cebula
wpół dolina wpół góra
wpół dziecko wpół starzec
wpół gwiazda wpół skała
wpół przyszły wpół wczorajszy
nienarodzony już jeszcze umarły
wpół Apollo wpół Dionizos
wpół diabeł wpół anioł
wpół nienawiść wpół miłość
wpółżycia wpółśmierć”

– Poznaję ciebie – powiedział Sfinks. –
Teraz ciebie zjem.



Krzysztof Karasek

1937 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

reducción

Antes me esforzaba por enriquecer mi mundo, hoy me esfuerzo por reducirlo. Reducirlo a elementos inalienables, pan, bolsa de viaje, imagen de mi familia a la mesa, debajo de los párpados, un libro, algunos objetos sencillos necesarios durante el viaje hacia uno mismo, recuerdo de la infancia, imágenes que me llevo, lavadas por el fluir del tiempo; es el único equipaje que llevo conmigo.
La reducción abarca círculos cada vez más amplios de mi mundo. Elementos inalienables: aire, fuego, agua. Oscuridad y luz. Y también vino y pan. Los restos de la forma de alguien atrapados en la pupila, guardados en la caja de la memoria, un pájaro en una rama, rostro de alguien y benévola rama del cielo inclinadas sobre mí, este es el territorio hacia el cual navego con mi mirada. ¿Y el infierno? Son despertares repentinos del espacio, grietas que se asientan sobre las cosas, que flotan en el mar ardiente del aire, con el cielo claro del día. Los llevo bajo mi corazón, colgado de la cinta azul de la desesperación con la que he ceñido mi noche.

Ilustraciones de Gabriel Pacheco

redukcja

Kiedyś trudziłem się nad wzbogaceniem mojego świata, dziś trudzę się nad jego redukcją. Sprowadzeniem go do niezbywalnych elementów, chleb, torba podróżna, obraz rodziny przy stole, uniesiony w oczach, jakaś książka, kilka prostych przedmiotów koniecznych w podróży ku sobie, wspomnienie z dzieciństwa, obrazy zabrane ze sobą, wypłukane przez strumień czasu; to jedyny ekwipunek, który ze sobą zabieram.
Redukcja obejmuje coraz to szersze kręgi mojego świata. Elementy niezbywalne: powietrze, ogień, woda. Ciemność i światło. I jeszcze wino i chleb. Szczątek czyjegoś kształtu uwięzły w źrenicy oka, przechowany w pudle pamięci, ptak na gałęzi, czyjaś twarz pochylona nade mną, przychylająca mi gałąź nieba, oto kraj, ku któremu żegluję spojrzeniem. A piekło? To nagłe przebudzenia przestrzeni, szczeliny osiadające na rzeczach, pływające w płonącym morzu powietrza, przy czystym niebie dnia. Noszę je pod sercem, na błękitnej tasiemce rozpaczy, którą przewiązana jest moja noc.



Krzysztof Karasek

1937 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Zorzal

5.

«…un pájaro en el follaje. ¡Oh, vuela!»

Lo dijo Henryk sentado
en el último escalón de la escalera de la biblioteca.
El sol operaba sobre sus destrozadas manos
algunos rayos quedaron atrapados en su pelo
y trataron de prenderle fuego con un hilo verde.
Y luego citó ese famoso pasaje
del séptimo libro de «La Ilíada»:

Ciudades combadas como conchas en las costas de tierra negra,
en las que el eco filamentoso se derrama contra el flujo del aire-
he aquí las farolas que yacen enrolladas en caracoles
y las torres fluyen gota a gota hacia el cielo como una fría estalactita de ladrillo.
La piel del globo se arruga, se hunde por los bosques y se resquebraja
en las grietas los truenos subterráneos mutilan el cielo bajo,
bostezan sangrientos atardeceres junto al hocico abierto de la tierra
y el sol negro ha menguado hasta la forma de corazón humano.*

Y nosotros, que estábamos sentados al pie de la escalera
experimentamos una extraña sensación;
que el mundo se había separado de nosotros a través de estas estrofas,
que se había abierto una grita, una brecha,
imposible de enterrar.
El viento seguía arremolinándose, pero las velas ya
se marchitaban y la garza
de sangre se enfriaba en el aire
lleno de rejas, se volvía gris la fibra de esos años,
y las cosas viejas se oxidaban de nuevos colores.
Y, además, esta segunda frase,
cuyo paganismo impactaba, como tocada en la lluvia, en una estación
Noche de Walpurgis, que el sueño descamaba de nuestros dedos.

¿QUÉ HAGO AQUÍ? Y:
¿NO VOY A REPETIRME?

Algo se estaba desmoronando. En el aire fresco de la mañana
las puertas de la biblioteca seguían cerradas,
pero yo ya pude oír el ruido del mar
cuando irrumpía en nuestro silencio,
espumosas olas se precipitaban una tras otra,
llevando a lomos motas de espuma,
cual, vista de lejos, podía pasar por el alba,
las olas se solapaban entre sí
como los versos de una antigua oración de los bárbaros,
oí el grito de las gaviotas y el rompeolas
se estaba quebrando en el primer frescor de la luz.
            
Y entonces el giro del gatillo me abrió
la tensa piel de la sangre, y vi
el viejo eco de los años retornar con una nueva ola,
el interior de la biblioteca palpitaba de oscuridad,
aún podía oír sus pasos, silenciosos y prudentes,
cuando se deslizaban encima de la acera y se alejaban sofocados por el canto,
Homero de veintitrés años con la cabeza atravesada,
y el crujido de una bala suspendida en el oscuro pasillo. Murciélagos
pasaban volando bajo el techo
cruzando las líneas de sus vuelos;
como si el vuelo fuera una discusión que mantenían
con el océano aéreo. Permanecimos
intimidados, sin saber
que tal cosa pudiera existir a plena luz del día,
la caverna palpitaba de oscuridad y barullo multilingüe,
sin saber si volver atrás o dar un paso
-el chasquido de la cerradura desapareció hacía tiempo-
nos encontrábamos en el borde de la luz, dijo Henryk –
un pozo de oscuridad se abría ante nosotros.

Y entonces oí la voz del zorzal
que parecía llegar desde detrás de la valla:
es primavera
y los rayos del sol palpitan en las colinas,
y desde detrás de un arbusto la voz del zorzal
llamaba de vuelta los viejos recuerdos;
Pero aquí había oscuridad y la ilusión se esfumó pronto
el zumbido de los coches y el estruendo de la ciudad
nos arrebañó bajo sus alas.
Tal que, aun si nos fuéramos de aquí,
no podríamos llevar con nosotros
esa zona de las tinieblas que
existía dentro de nosotros -o más allá de nosotros- y que
abrió en nosotros aquella grieta.

* Fragmento del poema Espectro de Tadeusz Gajcy, poeta que tradujo a Homero y falleció a los veintitrés años durante el Levantamiento de Varsovia en 1944.

Collage propio

Drozd

5.

„…ptak w listowiu. O, leci!”

Powiedział to Henryk siedząc
na ostatnim stopniu bibliotecznych schodów.
Słońce operowało na jego strzaskanych rękach
kilka promieni uwięzło mu we włosach
i próbowało podpalić je zieloną strugą.
A potem zacytował ów sławny pasaż
z siódmej księgi „Iliady”:

Miasta pogięte jak muszle na czarnoziemnych wybrzeżach,
w których się echo strzępiaste wylewa pod strumień wiatru –
oto latarnie uliczne w ślimaki skręcone leżą
i wieże cieką ku niebu w ceglasty zimny stalaktyt.
Marszczy się skóra globu, lasami zapada i pęka
w szczelinach grzmoty podziemne niebo kaleczą niskie,
ziewają krwiste zachody przy ziemi rozwartym pyskiem
i czarne słońce zmalało do kształtu serca człowieka*.

I my, którzy siedzieliśmy u podnóża schodów
doznaliśmy dziwnego uczucia;
że świat oddzielił się od nas przez te strofy,
że powstała szczelina, wyłom,
którego już nie sposób zasypać.
Wiatr kołował jeszcze, lecz już żagle
wiotczały i czapla
krwi stygła w powietrzu
pełnym krat, szarzało włókno tych lat,
i stare rzeczy rdzewiały od nowych barw.
I jeszcze tę drugą frazę,
której poganizm porażał, jak na deszczu grane, na podmiejskiej stacji
Walpurgiennachte, które sen złuszczał z naszych palców.

CO JA TU ROBIĘ? I:
CZY SIĘ NIE POWTÓRZĘ?

Coś rozpadało się. W świeżym powietrzu poranka
drzwi biblioteki były jeszcze zamknięte,
lecz ja słyszałem już szum morza
jak wdziera się w naszą ciszę,
spienione bałwany pędziły jeden za drugim,
niosąc na swoich grzbietach drobiny piany,
która z tej odległości mogła uchodzić za brzask,
fale nakładały się na siebie
jak wersy starej modlitwy barbarzyńców,
słyszałem krzyk mew i falochron
łamał się w pierwszej świeżości światła.
            
I wtedy obrót spustu otworzył mi krwi
napiętą skórę, i ujrzałem
stare echo lat powracające z nową falą,
wnętrze biblioteki tętniło mrokiem,
słyszałem jeszcze jego kroki, ciche i rozważne,
jak szybują ponad chodnikiem i oddalają się stłumione przez pieśń,
Homer dwudziestotrzyletni z głową po pocisku,
i chrzęst kuli zawieszonej w ciemnym korytarzu. Nietoperze
przebiegały pod sufitem
krzyżując linie swoich lotów;
jakby lot miał być dyskursem, który prowadziły
z powietrznym oceanem. Staliśmy
onieśmieleni, nie wiedząc
że coś takiego mogło istnieć w pełnym blasku dnia,
pieczara tętniła mrokiem i różnojęzycznym gwarem,
nie wiedząc czy nie cofnąć się jeszcze, czy postąpić krok
– szczęk zamka umilkł już dawno –
staliśmy na granicy światła, powiedział Henryk –
przed nami otwierała się studnia mroku.

I wtedy usłyszałem głos drozda,
dochodził jakby zza ogrodzenia:
jest wiosna
i promienie słońca tętnią na wzgórzach,
a zza krzaka głos drozda
przywołuje powrót dawnych wspomnień;
Lecz tu był mrok i złudzenie wkrótce prysło
szum samochodów i gwar miasta
zagarnął nas pod swoje skrzydła.
Że, nawet gdybyśmy stąd odeszli,
nie zdołalibyśmy nie unieść ze sobą
tej sfery mroku, która
istniała w nas – lub poza nami – i która
wytworzyła w nas to rozdarcie.

* Fragment wiersza Widmo Tadeusza Gajcego, poeta tłumaczył Homera, zmarł w czasie Powstania Warszawskiego w wieku 23 lat.