Miguel Arnas Coronado

1949 – , Granada

El blog de Miguel Arnas Coronado

El árbol (frg.)

Las palabras no llenan vacío, lo ahondan. Son vértigo, sombra de otra palabra con más luz, y ésta, sombra de la última deslumbradora, inasequible, inhumana. Las palabras no son piel sino entraña, con ellas queda a un lado la caricia y alcanzamos la penetración. Tal vez era mejor el sinsentido, el son preclaro, la música sin partitura de las letras. ¿Qué haríamos sin ellas?, están en el senda.

¡Quién fuera música y no lenguas! Hablarle sólo a la raíz. ¿Quién habla al efímero morador de la fosa?: ella. En tanto ellas hablan a los vivos aunque hablen de los muertos. ¿Quién será vibración muda hacia los sentidores?: ella. ¿Quién susurra con decires de lagartija en el oído de los extasiados?, ¿quién clama el lenguaje de dioses y vestales, de titanes y elfos?: ella. ¿Quién tararea a tucanes y orugas, quién trina para el sol, la lluvia y los mares?: ella. ¿Quién hace que la luna y Dios bajen para ser paladeados por humanos?: ella. Palidece la señal descarada de las lenguas ante la alusión pudorosa de la música. No alcanzan las brumas para fabricar vestidos ni los guisos se adoban con destinos, nuestra lengua no es de alondras ni ruiseñores. Eso es lo que hay, y no está mal.

¡Ay de aquél que para decir se calza máscara! ¡más le valiera ser olvidado! Ya no piedra de molino y río, ya no desmembración cruenta. Sólo olvido, con eso basta.

Beso los pies y me desarmo ante el discurso atlético que somete o se humilla en noble lid, mas caiga maldición sobre aquél cuya avaricia es la artimaña. ¿Sabéis?, siempre habrá un santo poseso, ese a quien eternamente mataremos, que arrase con el fuego de su furia los decires enarbolados desde un yo y un para mí, mas precedidos de un nos, o peor, de un vosotros y un para ustedes.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Drzewo (fragm.)

Słowa nie zapełniają pustki, pogłębiają ją. To zawrót głowy, cień innego, świetlistszego słowa, a ono, to cień słowa ostatniego oślepiającego, niedostępnego, nieludzkiego. Słowa nie są skórą, raczej wnętrznościami, pozostają z boku pieszczoty i doprowadzamy do przeniknięcia. Być może lepszy był bezsens, światły ton, muzyka bez partytury liter. Co zrobilibyśmy bez nich, są na naszej drodze.

Kto nie pragnąłby być muzyką a nie językiem! Przemawiać prosto do korzenia. Bo któż tak potrafi przemawiać do przemijalnych lokatorów mogił jak nie ona. Język przemawia do żywych choć w rzeczywistości mówi o zmarłych. Kto będzie głuchą wibracją ku odczuwającym: ona. Kto szepcze mową jaszczurek do ucha będących w ekstazie, kto pragnie języka bogów i westalek, tytanów i elfów: ona. Kto nuci tukanom i dżdżownicom, kto wyśpiewuje trele dla słońca deszczu i mórz: ona. Kto sprawia, że księżyc i Bóg schodzą na ziemię by mogli ich skosztować ludzie? Blednie bezwstydny znak języka wobec wstydliwej aluzji muzyki. Mgieł nie starcza by uszyć suknie ani potraw nie przyprawia się przeznaczeniem, nasz język nie tym, którym przemawiają skowronki ani słowiki. Jest jaki jest i cóż z tego.

Biedny ten co by przemówić maski przywdziewa! Lepiej by było dla niego byśmy o nim zapomnieli! Nie kamień młyński i rzeka, nawet nie krwawe rozczłonkowanie go czeka. Tylko zapomnienie, tyle wystarczy. Całuję stopy i składam broń wobec atletycznej mowy, która czyni podległym lub korzy się w szlachetnej walce, lecz niech spadnie przekleństwo na tego czyje skąpstwo jest wybiegiem. Wiecie? Zawsze zjawia się jakiś namaszczony święty, ten, którego wiecznie będziemy uśmiercać, który ogniem swej furii obali powiewające sztandary mów wychodzących od ja i dla mnie, lecz poprzedzone jakimś my, jakimś wy i Państwo.

Resultado de imagen de todas las mañanas del mundo

Luis Cernuda

1902 – 1963, España

Belleza oculta (en Ocnos)

Pisaba Albanio ya el umbral de la adolescencia, e iba a dejar la casa donde había nacido, y hasta entonces vivido, por otra en las afueras de la ciudad. Era una tarde de marzo tibia y luminosa, visible ya la primavera en aroma, en halo, en inspiración, por el aire de aquel campo entonces casi solitario.
Estaba en la habitación aún vacía que había de ser la suya en la casa nueva, y a través de la ventana abierta las ráfagas de la brisa le traían el olor juvenil y puro de la naturaleza, enardeciendo la luz verde y áurea, acrecentando la fuerza de la tarde. Apoyado sobre el quicio de la ventana, nostálgico sin saber de qué, miró al campo largo rato.
Como en una intuición, más que en una percepción, por primera vez en su vida adivinó la hermosura de todo aquello que sus ojos contemplaban. Y con la visión de esa hermosura oculta se deslizaba agudamente en su alma, clavándose en ella, un sentimiento de soledad hasta entonces para él desconocido.
El peso del tesoro que la naturaleza le confiaba era demasiado para su solo espíritu aún infantil, porque aquella riqueza parecía infundir en él una responsabilidad y un deber, y le asaltó el deseo de aliviarla con la comunicación de los otros. Mas luego un pudor extraño le retuvo, sellando sus labios, como si el precio de aquel don fuera la melancolía y aislamiento que lo acompañaban, condenándole a gozar y a sufrir en silencio la amarga y divina embriaguez, incomunicable e inefable, que ahogaba su pecho y nublaba sus ojos de lágrimas

Ukryte piękno (w Oknos)

Albanio przekroczył już próg dzieciństwa i miał opuścić dom, gdzie się urodził, na przedmieściu. Popołudnie marcowe było cieple i jasne, wiosnę czuło się już w zapachu, w blasku, w chęci do życia, w wietrze z pól.
Znajdował się w pokoju jeszcze nie umeblowanym, który miał być jego pokojem w nowym domu. Powiew wiatru wnosił przez otwarte okno młody, czysty zapach natury, ożywiając zieloność i złocistość światła, potęgując blask popołudnia. Oparty o framugę okna, w tęsknocie za czymś nieznanym, długą chwilę spoglądał na pola.
Jakby intuicją bardziej niż zmysłami po raz pierwszy w życiu pojął piękno tego, na co patrzyły jego oczy. I wraz z ujrzeniem tego tajemnego piękna przeniknęło do jego duszy dojmujące uczucie samotności, dotychczas mu nie znane, żeby tam zostać na zawsze.
Ciężar skarbu, który natura mu powierzyła, był zbył wielki dla jego jeszcze dziecinnej duszy. To bogactwo wydawało się wzbudzać w nim poczucie odpowiedzialności i odczuwał silną chęć ulżenia mu poprzez rozmowy z innymi. Lecz powstrzymywała go, zamykając mu usta, dziwna wstydliwość, jak gdyby ceną owego dam były melancholia i samotność, które miały mu towarzyszyć, skazując go na rozkosz i cierpienie przeżywania w milczeniu gorzkich i boskich uniesień, nieprzekazywalnych i niewyrażalnych, powodujących ucisk w sercu i zasnuwających oczy łzami