Diego Roel

1980, Argentina

Del libro Andréi Rubliov (2020) inspirado en el gran pintor de iconos ruso cuya vida retrató Andréi Tarkovski en la película homónima (1966).

EL GLOBO

(Otoño de 1400)
  
¿Ves las veloces nubes blancas
allá abajo?
 
La tierra se aleja más y más.
  
Volando va desnuda
una sola palabra en el paisaje.
Dormida va.
  
¿La ves?
 
Ya pasamos las rocas de la altura,
los jaguares del sol,
la franja donde la muerte deposita
los últimos dientes de la calavera.
  
Hermano, abre los brazos.

Cartel de película; collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

BALON

(Jesień 1400)
 
Widzisz te prędkie, białe chmury
tam w dole?
 
Ziemia oddala się coraz bardziej.
 
Płynie nagie
pojedyncze słowo w krajobrazie.
Płynie uśpione.
 
Widzisz je?

Wznieślismy się już ponad skały,
jaguary słońca,
smuga ziemi, gdzie śmierć odkłada
ostatnie zęby czaszki.
 
Bracie, otwórz ramiona.

Diane Wakoski

1937 – , Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

dibujo de una chica hecho en blanco y negro

Una chica está sentada en un cuarto negro.
Es tan blanca que
de los árboles se han caído las ciruelas.
Vientos helados arrastran a los gansos
hacia su cabello.
El cuarto es negro
pero los gansos deambulan por allí,
irrumpiendo en su mente
y cerrando el cuarto
en su propio secreto negro.
No está sola, porque llega el sonido
de cien alas batiendo,
y de la fruta que fermenta en la oscuridad de la tierra
el olor a tiempo que pasa.

Una chica está sentada en un cuarto irreal
peinando su irreal cabello.
El batir de las alas de los gansos ha
arrancado las ciruelas
de los árboles fuera,
y el viento las ha congelado todas
para retener a la chica en el cuarto negro
allí, peinando su
irreal cabello invernal.

Una chica está sentada en un cuadro
con el fondo negro
y peina su cabello.
Es tan blanca que el viento ha arrancado las ciruelas y esparcido los gansos.
Ha llegado el invierno.
El ruido del batir de alas es tan fuerte que no oigo
nada
solamente me quedo mirando desde el cuadro
y sigo peinando mi
irreal cabello negro.

Tłum. Ada Trzeciakowska

obrazek dziewczyny wykonany w czerni i bieli

W czarnym pokoju siedzi dziewczyna.
Jest taka jasna, że
śliwki pospadały z drzew na zewnątrz.
Lodowaty wiatr wplata gęsi
w jej włosy.
Pokój jest czarny
ale gęsi po nim błądzą,
wdzierając się do jej głowy
i zamykając pokój
w swej własnej czarnej tajemnicy.
Nie jest sama, dochodzi tam dźwięk
stu trzepoczących skrzydeł,
a z owoców gnijących w ciemności ziemi
zapach przemijającego czasu.

Dziewczyna siedzi w nierealnym pokoju
czesząc swoje nierealne włosy.
Trzepoczące skrzydła gęsi
zerwały śliwki
z drzew na zewnątrz,
a wiatr wszystkie je zamroził
by zatrzymać dziewczynę w czarnym pokoju
gdy tak czesze swoje
nierealne, zimowe włosy.

Dziewczyna siedzi na obrazie
z tłem pokrytym czarną farbą
i czesze swoje włosy.
Jest tak jasna, że wiatr zerwał śliwki i rozproszył gęsi.
Nadeszła zima.
Dźwięk trzepoczących skrzydeł jest tak głośny, że nie słyszę
nic
tylko wyglądam z obrazu
i czeszę dalej moje czarne
nierealne włosy.

picture of a girl drawn in black and white

A girl sits in a black room.
She is so fair
the plums have fallen off the trees outside.
Icy winds blow geese
into her hair.
The room is black
but geese are wandering there,
breaking into her mind
and closing the room off
into its own black secret.
She is not alone, for there is the sound
of a hundred flapping wings,
and from fruit rotting in the dark earth
the smell of passing time.

A girl sits in an unreal room
combing her unreal hair.
The flapping wings of geese have
broken plums
from the trees outside,
and the wind has frozen them all
to keep the girl in the black room
there, combing her
unreal wintry hair.

A girl sits in a picture
with the background painted solid black
and combs her hair.
She is so fair the wind has broken plums and scattered geese.
Winter has come.
The sound of flapping wings is so loud I hear
nothing
but most only stare out of the picture
and continue combing my black
unreal hair.

Karol Maliszewski

1960 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Al Borde (en la orilla)

Insectos palo al borde de un gran
vidrio. La llave suena y no atina.
Las flores asoman las cabezas
de las macetas. En la mesa restos de ratafía.

Como en cuadros de los viejos maestros.
Sólo falta mover la copa de la campanilla.
Doblar la luz. Pero no las manos.
Una gran nada, sacada de la filosofía,

no se corresponde con el cálido interior.
Los que se han ido se han dejado a sí mismos
en fotografías, cabellos sobre toallas.
Hormigas en una isla desierta (el pan)

proclaman algo, callando, en una lengua ajena.
Así quedarse quieto al borde de la imagen,
girar la llave en la mano, mover la tierra;
los vecinos se han marchado por la noche

y ya deben de abordar Inglaterra.
Vencido por insomnio e impotencia
cierro bien los grifos, bajo las persianas.
Nuestra calle se va quedando desierta.

Fotos propias

Na brzegu

Patyczaki na brzegu wielkiej
szyby. Klucz dzwoni i nie trafia.
Kwiaty wychylają głowy
z donic. Na stole niedopita ratafia.

Wszystko jak u starych mistrzów.
Tylko kielich poprawić dzwonkowi.
Załamać światło. Ale nie ręce.
Wielkie nic, wzięte z filozofii,

nie pasuje do ciepłego wnętrza.
Wyjeżdżający zostawili siebie
na fotografiach, włosach na ręczniku.
Mrówki na bezludnej wyspie (chlebie)

coś, milcząc, głoszą w nieznanym języku.
Tak stawać cicho na brzegu obrazu,
klucz w ręce obracać, ziemię poruszać;
sąsiedzi wyjechali w nocy

i pewnie już są u brzegów Anglii.
Z bezsenności i niemocy
zamykam okna, dokręcam krany.
Nasza ulica się wyludnia.

Vladimír Holan

1905-1980, República Checa

Trad. Clara Janés

Pasaste por allí

Es una mísera pista de patinaje de suburbio,
regada con cucharones de Nochebuena
y helada el día de Reyes…
En su rincón un viejecito hace sonar el gramófono.
Como tiene un solo disco, lo repite una y otra vez.
Con gran ternura, soplando, le quita la nieve de encima
y, cuidadosamente, pone en marcha la música,
que tiembla como una yegua al ser montada
o como láminas de oro de la infinita falsedad
que hubiera hecho oír sucesivamente
algo oxidado hacía tiempo…

Toda la apariencia del viejo es asotanada,
pero a la vez protuberante,
como si tuviera el traje en la buhardilla,
sin cesar hace dar vueltas al mismo disco,
pero años ha dejó de cambiar la aguja
poniendo cara casi de conspirador,
ya que captó con nitidez
que también la vida lo repinchaba
siempre con aquella misma y única púa
desde que, antaño, había decidido ahorrar en ella
y no quemarse por algo que ya no daba de sí…

Fotografías de André Kertész, fotograma del Pianista de R. Polański

Tłum. Ada Trzeciakowska

Szedłem koło

To nędzne, podmiejskie lodowisko,
polewane wigilijną łyżką
które mróz ściął w dniu Trzech Króli…
W kącie siedzi staruszek z gramofonem.
Ma tylko jedną płytę, obraca ją stale
czule zdmuchując z niej śnieg
i ostrożnie puszcza muzykę,
która trzęsie się jak klacz nim pozwoli się dosiąść
lub złote płatki niezliczonych fałszów,
które byłyby przesłuchiwane jeden po drugim
przez coś, co dawno już zardzewiało.

Wszystko na staruszku jest jakby zapadnięte,
ale jednocześnie sterczące,
jakby jego ubrania leżały na strychu,
ciągle puszcza tę samą płytę,
choć już dawno przestał zmieniać igłę,
z miną nieco spiskową,
bo czuje wyraźnie,
że nawet życie kłuje go
ciągle tym samym kolcem,
choć już dawno postanowił na nim zaoszczędzić
i nie kłopotać się tym, z czego już nic nie będzie.

ŠEL JSI KOLEM 

Je to bědné , předměstské kluziště ,
polévané štědrovečerní lžicí
a zmrzlé na Tři krále …
V jeho koutku vyhrává stařík na gramofon .
 Že má jen jednu desku , obrací ji stále ,
přeněžně sfoukává s jejího povrchu sníh
a opatrně spouští její hudbu ,
která se třese jako kobyla před připouštěním
nebo jako lístkové zlato nesčíslné falše ,
která by byla vyslýchána každá zvlášť
něčím už dávno zrezivělým .

Celý zjev staříka je podsklepní ,
ale současně vystouplý ,
jako by měl šaty na půdě ,
stále obrací touž desku ,
ale už dávno přestal vyměňovat jehlu ,
tváře se při tom trochu spiklenecky ,
neboť on dobře cítí ,
že i život ho zprobodává
stále týmž a jedním ostnem ,
když se už dávno rozhod na něm šetřit
a nepeklit se s něčím , co už nevykřeje .




Abraham Gragera

1973 – , España

A LA ALTURA, A MEDIDA

En museos, en libros de arte, trato de adivinar siempre en qué cuadros les gustaría vivir a las personas que admiro, los seres que amo, aquellos que recuerdo por soñar

todavía. A veces los descubro entre la multitud, en ceremonias campesinas, y a veces los convierto en ciudadanos de una ciudad ideal, la pincelada viva de una naturaleza

muerta, o unas simples figuras en un paisaje simple, cuyo único deseo es quedarse un poco más ahí, de pie, frente a los campos vacíos, como si el hombre fuese

sólo la forma humana del tiempo, y no la forma temporal del hombre el tiempo que los ha soñado así, a la altura de la siembra, a medida de la siega.

Cuadros de Ann Magill y Jules Breton

Tłum. Ada Trzeciakowska

NA WYSOKOŚĆ, NA MIARĘ

W muzeach, malarskich albumach, zawsze próbuję zgadnąć, które obrazy wybraliby do życia ludzie, których podziwiam, osoby, które kocham, ci, którzy, jak pamiętam, nadal mają

marzenia. Czasem odkrywam ich wśród tłumu, w wiejskich sceneriach, czasem zmieniam ich w mieszkańców idealnego miasta, żywe pociągnięcie pędzla martwej

natury, lub proste postacie na tle skromnego pejzażu, których jedynym pragnieniem jest pozostać tam na dłużej, stojąc na wprost opustoszałych pól, tak jakby człowiek był tylko

ludzkim uosobieniem czasu, a nie czas przemijającą wcieleniem człowieka, który ich wyśnił ich tej samej wysokości co plony, gotowych do żęcia.

Cuadros de Johanna Harmon, Gustave Courbet, Jules Breton.

Transl. Judith Nantell

THIS SIZE, THIS HEIGHT

In museums, in art books, I always try to guess which paintings the people I look up to, or those ones whom I love or the ones I realize having not yet dreamt of, would choose to live in.

Sometimes I find them amongst the crowd in a pastoral scene, other times I turn them into the dwellers of an ideal city, into the moving brushstrokes of a still life,

or into simple figures in a simple landscape whose sole ambition is to stay there for a little longer, standing before the empty fields, as if man were simply

the human embodiment of time instead of time being the transient form of man that it dreamt of this way, just the same size as the crop, the perfect height for harvest.

Vladimír Holan

1905-1980, República Checa

Trad. Clara Janés

A Frantisek Tichy

polvo

Degas modelaba incluso el polvo en el cuerpo de las bailarinas,
pero ¡cuántos libros llenos de polvo!
¡Menos mal que alguien llora aquí y allá,
menos mal que aquí y allá llueve agua ahogada
sobre los ríos y sobre los lagos!
Sí, pero al fondo, donde no llegarás,
se puede oír al siluro acabando de devorar los restos de Ofelia…

Fotografías de Beatriz Glez Sa Ofelia insurgente; fragmento de Ofelia de John Everett Millais; Bailarina verde de Edgar Degas.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Františkowi Tichému

PROCH

Degas modelował nawet pył na ciałach tancerek,
ileż tych książek pokrytych kurzem!
Dobrze, że gdzieniegdzie ktoś płacze
dobrze, że gdzieniegdzie pada utopiona woda
na rzeki i na jeziora!
Owaszem, ale z dna, którego nie dosięgniesz,
słychać potem, jak sumy dojadają resztki Ofelii.

Prach 

Františku Tichému

Degas modeloval i prach na těle tanečnic ,
ale těch knih zapadlých prachem !
Ještě že tu a tam někdo pláče ,
ještě že tu a tam prší utopená voda
po řekách a po jezerech !
Ano , ale ze dna , jehož nedostihneš ,
je potom slyšet , jak sumec dojídá zbytky Ofélie .




Jean-Luc Godard

1930 – 13 de septiembre de 2022, Suiza/Francia

Texto del guion completo se puede leer aquí .

Fragmentos del «Guion del film Pasión«

Todo es blanco, no hay ninguna huella… y es curioso, se dice «quedarse en blanco» cuando hay un fallo de la memoria… Vas hasta el fondo, completamente al fondo de tu memoria y entonces, es verdad, hay un trabajo de escritor por hacer. Podrías escribir: «Mucho tiempo he estado acostándome temprano»; o como Rimbaud, «A negro, E blanco, I rojo…»; o «Muchos besos desde Marsella»; o «Te quiero, te quiero»; o «Devuélveme mis diez francos». Pero tú no quieres escribir, tú no quieres hacer esto, tú quieres ver, tú quieres recibir. Estás frente a una página, una página en blanco, una playa blanca… como si estuvieras frente al… pero no hay mar. No hay mar, pero bien, quizá puedas… tú inventas las olas, yo invento las olas, tú inventas una ola. Es sólo un murmullo… es una ola, no tienes más que una idea que es vaga, pero ya es un movimiento, supone movimiento. Tengo una idea vaga, una mujer joven con flores que corre. Una mujer joven en la flor de la edad. Pero no tienes más que la ola. Con la película, tendrás la tempestad, ahí no tienes más que una ola… que viene y va. No tienes más que el eco… (…)
Yo también busco… Pero, finalmente, debo hacer como Picasso, no puedo buscar, debo encontrar. Malraux decía que el arte es como el incendio, nace de aquello que arde, debo quemarme los ojos con las imágenes, para ver. (…)
Pienso que estas grandes escenas de pintura que vienen de Delacroix, que para describir la realidad, también hay que describir la metáfora. El caballero arrogante como la patronal arrogante y segura de sí. La patronal que a menudo también hace la ronda. Delacroix dijo todo esto. Empezó por pintar guerreros, después santos, de ahí pasó a los amantes y después a los tigres y al final de su vida acabó por pintar flores. A mí también me gustaría pintar flores algún día, y no hacer siempre fuegos artificiales. Pintar simplemente un ramo de flores. (…)

Y ahora, estás en la región central.
Tú puedes inventar la mar, la página en blanco,
la playa, tú puedes inventar la mar.
Ella te espera, tú eres su hijo,
tú puedes volver a ella, ella te tiende los brazos,
tú puedes contarle todo.
Y he aquí la luz y he aquí los soldados,
He aquí los patrones, he aquí los hijos,
he aquí la luz, he aquí la alegría,
he aquí la guerra, he aquí el ángel,
he aquí el miedo, y he aquí la luz,
he aquí la herida universal, he aquí la noche,
he aquí la Virgen, he aquí la gracia,
y he aquí la luz, y he aquí la luz,
y he aquí la luz, y he aquí la niebla,
y he aquí la aventura, y he aquí la ficción,
y he aquí lo real, y he aquí el documental,
y he aquí el movimiento, y he aquí el cine,
y he aquí la imagen, y he aquí el sonido,
y he aquí el cine, he aquí el cine.
He aquí el cine.
Éste es el trabajo.

Fotogramas del Guion del film Pasión (1982)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Fragmenty «Scenariusza filmu Pasja«

Wszystko jest białe, nie ma żadnych śladów… i ciekawe, bo mówi się «mieć pustkę w głowie», kiedy zawodzi pamięć… Schodzisz na dno, całkowicie na dno swojej pamięci i wtedy, rzeczywiście, jest do wykonania praca dla pisarza. Mógłbyś napisać: «Od dawna chodzę wcześnie spać»; albo jak Rimbaud: «A czarne, E białe, I czerwone…»; albo «Buziaki z Marsylii»; albo «Kocham cię, kocham cię»; albo «Oddaj mi moje dziesięć franków». Ale ty przecież nie chcesz pisać, nie chcesz tego robić, chcesz widzieć, chcesz przyjmować. Jesteś przed kartką, pustą kartką, białą plażą… tak jakbyś był przed… ale nie ma morza. Nie ma morza, ale cóż, mógłbyś… Ty wymyślasz fale, ja wymyślam fale, ty wymyślasz falę. To tylko szum… to fala, masz tylko niewyraźne wyobrażenie, ale to już jest ruch, to ma być ruch. Mam mgliste wyobrażenie – biegnie młoda kobieta z kwiatami. Młoda kobieta w kwiecie wieku. Ale ty masz zaledwie falę. Wraz z filmem będziesz miał nawałnicę, lecz teraz nie masz nic poza falą… która przychodzi i odchodzi. Masz ledwie echo… (…)
Ja też poszukuję… Ale w końcu muszę działać jak Picasso, nie mogę szukać, muszę odnajdywać. Malraux powiedział, że sztuka jest jak ogień, rodzi się z tego, co płonie, muszę, obrazami, poparzyć sobie oczy, żeby zobaczyć.(…)
Myślę o tych wielkich scenach malarskich, które wyszły od Delacroix, myślę, że, aby opisać rzeczywistość, trzeba też opisać metaforę. Arogancki rycerz jako arogancki i pewny siebie pracodawca. Pracodawca, który często robi też obchód. To wszystko powiedział Delacroix. Zaczął od malowania żołnierzy, potem świętych, potem kochanków, potem tygrysów, a pod koniec życia skończył malując kwiaty. Ja też chciałabym kiedyś malować kwiaty, a nie zawsze zajmować się fajerwerkami. Po prostu namalować wiązankę kwiatów. (…)

A teraz jesteś w centralnym miejscu.
Można wymyślić morze, pustą białą stronę,
plażę, można wymyślić morze.
Ona czeka na ciebie, jesteś jej dzieckiem,
możesz do niej wrócić, ona wyciąga do ciebie ręce,
możesz jej wszystko powiedzieć.
I tak oto mamy światło, mamy też żołnierzy,
Mamy pracodawcę, mamy synów,
mamy światło, mamy radość,
mamy wojnę, mamy anioła,
mamy strach,  mamy światło,
mamy uniwersalną ranę, mamy noc,
Mamy Dziewicę, mamy łaskę,
i mamy światło, i mamy światło,
i mamy światło, i mamy mgłę,
i mamy przygodę, i mamy fikcję,
i mamy to, co rzeczywiste, i mamy dokument,
i mamy ruch, i oto mamy kino,
i mamy obraz, i mamy dźwięk,
i oto mamy kino, mamy kino.
Oto kino.
To jest właśnie ta praca.

Joseph Brodsky/Czesław Miłosz/Irena Grudzińska-Gross

1940-1996, Rusia/EE. UU

Fragmento del libro de profesora en la Facultad de Lenguas Eslavas en Princeton, Irena Grudzińska-Gross, titulado Milosz y Brodsky. Campo magnético. Este retrato íntimo de la amistad entre dos iconos de la poesía del siglo XX, Czeslaw Milosz y Joseph Brodsky, pone de relieve las vidas paralelas de los poetas como exiliados que viven en Estados Unidos y son premios Nobel de literatura. Para crear esta obra profundamente original, Irena Grudzinska -Gross recurre a poemas, ensayos, cartas, entrevistas, discursos, conferencias y sus propios recuerdos personales como confidente de Milosz y Brodsky. El doble retrato de estos poetas y la elucidación de sus actitudes hacia la religión, la historia, la memoria y el lenguaje arrojan una nueva luz sobre las convulsiones del siglo XX. Gross también incorpora notas sobre las relaciones de ambos poetas con otras figuras literarias clave, como W. H. Auden, Susan Sontag, Seamus Heaney, Mark Strand, Robert Haas y Derek Walcott.

Trad. Ada Trzeciakowska

Milosz Y Brodsky. Campo magnético.

Brodsky, por su parte, admitió que el inglés influyó en su uso del ruso y en la forma de escribir sus poemas (por ejemplo, en una entrevista con Bengt Jangfeldt), lo cual era muy evidente. Esto no le gustaba a Milosz, quien rechazaba las «modas extranjeras» y de plegarse a las que parecía acusar a Brodsky. No le gustaba su «dogmatismo» poético, su sobrestimación del papel de la poesía y del lenguaje, su absolutización de la forma, su extremismo, su falta de moderación. Pero, probablemente, lo que más le disgustaba eran los poemas que Brodsky escribía en inglés: era, según Milosz, una especie de «hermafroditismo». En Deberes personales, sostiene que los escritores que absorben a la perfección una lengua extranjera, como Conrad o Nabokov, tienen «alguna tara secreta». El mismo enfoque del bilingüismo fue adoptado por Hannah Arendt, quien después de la guerra no regresó de su exilio en Estados Unidos a su Alemania natal. Estaba orgullosa de su acento alemán en inglés, de que su idioma principal siguiera siendo hasta el final el Muttersprache. Los que se han pasado al inglés hablan, según ella, una lengua en la que «un cliché persigue a otro, porque la productividad de la que uno es capaz en su propia lengua se ha extinguido por completo al olvidarse ésta». Jacques Derrida, que cita esta afirmación de Hanna Arendt, la contrasta con el concepto muy diferente que tenía Emmanuel Lévinas del lenguaje, quien empleaba múltiples idiomas. «Pocas son en él, me parece, las referencias solemnes a la lengua materna, no hay ninguna seguridad extraída de ella […] [hay] en cambio gratitud hacia el francés, la lengua del país anfitrión». La diferencia radica, comenta Derrida, en «la desconfianza de Lévinas ante el apego a una cierta sacralidad de las raíces». Esta misma contraposición describe bien la diferencia entre Milosz y Brodsky. Milosz reafirma mediante su escritura y su vida que el lenguaje de la infancia resulta fundamental, lo hace con un apego romántico y mickiewicziano a las raíces. Brodsky siente gratitud ante la amabilidad y la hospitalidad de «la lengua del país de acogida». Milosz fue fiel al lenguaje que es la memoria. Brodsky buscaba constantemente un idioma para sí mismo, fiel a lo que él llamaba Lenguaje.
Me parece que esta diferencia -los dos polos de la lealtad- no es una cuestión de libre elección. Volvamos a lo que escribí en el capítulo dedicado a sus historias familiares. Milosz estaba mejor, más cómodamente instalado, tanto en el mundo como en su lengua; todos los cambios que sufrió se produjeron dentro de esta homeostasis. El pasado, la familia, la historia le brindaron fuerza. A Brodsky, una total devoción por el idioma ruso sólo podía debilitarlo. Quedó irremediablemente desvinculado de su historia familiar —de la lengua y la cultura judías—. El resentimiento hacia esta historia está inscrito en ruso, empezando por la palabra Yevrei. Era una palabra -que lo definía a él mismo, después de todo- y que le resultaba difícil de pronunciar. Tal vez lo percibiera como un recordatorio de la desconexión, como una carencia inconsciente que le empujaba a una búsqueda constante. Estaba lastrado, por utilizar la frase de Derrida, por «el monolingüismo del otro», encerrado en un habla que es la única, y por tanto amada -lengua de la infancia- y, a la vez, lo distancia de sus tradiciones ancestrales. Derrida escribió sobre esta «carencia» al analizar su propia devoción incondicional al francés y al pensar en la asimilación de los judíos del Magreb de los que provenía. Quería escribir un texto titulado Los judíos del siglo XX. El monolingüismo del huésped. En él, hablaría del proceso de la asimilación en el país de acogida, de «la amorosa y desesperada apropiación de la lengua». Al pasarse, aunque sea parcialmente, al inglés, Brodsky se convierte en un «huésped» del mundo.
Se trata, pues, de dos estrategias diferentes de la «desobediencia lingüística». Milosz, quien, al principio, fue un despatriado tradicional, un solitario separado de su lector, eligió ser fiel a su lengua familiar y oponerse a la de su anfitrión». Brodsky ya no asume el papel del exiliado; en una época de migraciones masivas, de conexiones globales en la tierra, en la dimensión subterránea y en el éter, el papel del despatriado estaba agotado. Milosz era todavía un «exile«, Brodsky era ya solamente un «inmigrant«. Y decidió entrar en la nueva lengua tal y como estaba, con un estilo y un acento de inmigrante. A la pregunta «cómo tiene que cambiar la personalidad de una persona para que pueda escribir poesía en una lengua distinta a la materna», Brodsky respondió: «La personalidad de uno no tiene que cambiar, basta con amar la lengua en la que se escribe». Escribir poesía es, como la capacidad de hablar, una habilidad inherente e independiente de la lengua en la que se hace. La plasmación de este talento en su forma lingüística concreta es siempre fruto de un arduo trabajo, tanto si se trata de la lengua de la madre como de la de la nueva patria. Este idioma hay que aprenderlo, cultivarlo y cuestionarlo. Y amarlo. Así que yo invertiría el orden de la afirmación de Brodsky. No basta con «amar la lengua en la que se escribe», hay que «escribir en la lengua que se ama». Y, de la misma forma que Dante es el patrón de los poetas en el exilio, Brodsky y Milosz deberían ser nombrados patrones de los poetas inmigrantes. Aquellos cuyo rostro no sólo se dirige hacia la abandonada Florencia, ya que también ven el árbol que crece junto a su ventana. Y por eso escriben poesía con acento.

Fotogramas de Las alas de la paloma de de Iain Softley (1997). Adaptación de la novela homónima de Henry James.

Miłosz i BRODSKI. Pole Magnetyczne.

Brodski natomiast przyznawał, ze angielski wpłynął na jego użycie rosyjskiego i sposób pisania wierszy (m.in. w wywiadzie z Bengt Jangfeldt), co było zresztą bardzo widoczne. Nie podobało się to Miłoszowi, który odrzucał „mody cudzoziemskie», o podporządkowanie którym zdawał się oskarżać Brodskiego. Nie podobał mu się jego dogmatyzm» poetycki, przecenianie roli poezji i języka, absolutyzowanie formy, ekstremalność, brak umiaru. Ale najbardziej chyba nie podobały mu się wiersze, które Brodski pisał po angielsku: był to według Miłosza rodzaj „obojnactwa». W Prywatnych obowiązkach twierdzi, że pisarze, którzy doskonale absorbują obcy język, jak Conrad czy Nabokov, mają „jakąś sekretną skazę». Tak samo do kwestii dwujęzyczności podchodziła Hannah Arendt, która po wojnie nie wróciła z emigracji w Stanach Zjednoczonych do swych rodzinnych Niemiec. Dumna była ze swego niemieckiego akcentu w angielskim, z tego, że jej głównym językiem pozostaje do końca Muttersprache. Ci, którzy się na język angielski przestawili, mówią według niej językiem, w którym „jedno cliché goni za drugim, ponieważ produktywność, do jakiej jest się zdolnym w swym własnym języku, wygasała bez reszty w miarę, jak ten język zapominano». Jacques Derrida, który cytuje tę wypowiedź Hanny Arendt, przeciwstawia ją zupełnie innemu podejściu do języka Emmanuela Lévinasa, który posługiwał się wieloma językami. „Mało u niego, jak mi się wydaje, uroczystych odniesień do języka macierzystego, nie ma żadnej czerpanej z tegoż języka pewności […] [jest natomiast wdzięczność wyrażana francuszczyźnie, językowi gospodarza». Różnica polega, komentuje Derrida, na nieufności Lévinasa wobec „przywiązania do pewnej sakralności korzeni». To samo przeciwstawienie opisuje dobrze różnicę między Miłoszem a Brodskim. Miłosz potwierdza swą praktyką pisarską i życiową fundamentalność języka dzieciństwa – romantyczne, mickiewiczowskie przywiązanie do korzeni. Brodski odczuwa wdzięczność wobec przyjacielskości i gościnności „języka gospodarza». Miłosz był wierny językowi, który jest pamięcią. Brodski ciągle szukał dla siebie języka, wierny pozostając temu, co nazywał Językiem.
Wydaje mi się, że ta różnica – dwa kierunki wierności – nie jest kwestią wolnego wyboru. Sięgnąć należy do tego, o czym pisałam w rozdziale poświęconym ich historiom rodzinnym. Miłosz był lepiej, wygodniej osadzony, zarówno w świecie, jak i w swoim języku; wszystkie zmiany, jakim się poddawał, zachodziły wewnątrz tej homeostazy. Przeszłość, rodzina, historia dodawały mu siły. Brodskiego całkowite oddanie się rosyjskiemu mogło tylko osłabić. Był nieprzekraczalnie odcięty od swej historii rodzinnej od języka i kultury żydowskiej, Niechęć wobec tej historii jest zapisana w rosyjskim, poczynając od słowa Jewriej. Było to słowo – określające przecież jego samego – które trudno mu było wymówić. Być może odczuwał to jako przypomnienie odcięcia, jako nieuświadomiony brak, który popychał go do ustawicznych poszukiwań. Obciążony był, by użyć sformułowania Derridy, „jednojęzycznością innego», zamknięciem w mowie, która jest jedynym, a zatem kochanym, językiem dzieciństwa, a jednocześnie odcina od tradycji przodków. Derrida pisał o tym „braku», analizując swe własne bezwarunkowe oddanie francuszczyźnie i myśląc o asymilacji Żydów maghrebskich, z których pochodził. Chciał napisać tekst, który nazywałby się Żydzi dwudziestego wieku. Jednojęzyczność gościa. Mówiłby w nim o asymilowaniu się w kraju osiedlenia, o «miłosnym, zrozpaczonym przywłaszczaniu sobie języka». Przechodząc, chociażby częściowo na angielski, Brodski staje się «gościem» świata.
Są to więc dwie różne strategie „językowego nieposłuszeństwa». Miłosz, który był z początku tradycyjnym wygnańcem, samotnikiem oddzielonym od swego czytelnika, wybrał wierność swej mowie rodzinnej i sprzeciw wobec mowy gospodarza». Brodski roli wygnańca już nie podjął, w dobie masowych migracji, globalnych połączeń na ziemi, pod ziemią i w eterze, rola egzula się wyczerpała. Miłosz był jeszcze „exile«, Brodski był już tylko „immigrant«. I postanowił wejść w nowy język tak jak stał, z emigrancką przebojowością i akcentem. Na pytanie, jak musi się zmienić osobowość człowieka, by był w stanie pisać poezję w języku innym niż ojczysty, Brodski odpowiedział: «Nie musi się zmieniać osobowość, wystarczy jedynie pokochać język, w którym się pisze». Pisanie poezji jest, tak jak umiejętność mówienia, zdolnością niezależną od języka, w jakim się to odbywa. Wcielenie tego talentu w jego konkretną formę językową jest zawsze wynikiem ogromnej pracy, bez względu na to, czy jest to język matki czy nowej ojczyzny. Trzeba ten język zdobywać, pielęgnować, podważać. I kochać. Odwróciłabym więc porządek tego, co powiedział Brodski. Nie wystarczy «pokochać język, w którym się pisze», trzeba „pisać w języku, który się kocha». I, jak Dante jest patronem poetów wygnańców, tak Brodski i Miłosz powinni zostać obrani patronami poetów emigrantów. Tych, których oblicze nie jest zwrócone wyłącznie w kierunku opuszczonej Florencji, bo widzą także drzewo rosnące tuż za oknem. I dlatego piszą poezję z akcentem.

Rebecca Solnit

1961 – , Estados Unidos

Trad.  Clara Ministral

Una guía sobre el arte de perderse

Desde hace muchos años me ha conmovido el azul del extremo de lo visible, ese color de los horizontes, de las cordilleras remotas, de cualquier cosa situada en la lejanía. El color de esa distancia es el color de una emoción, el color de la soledad y del deseo, el color del allí visto desde el aquí, el color de donde no estás. Y el color de donde nunca estarás. Y es que el azul no está en ese punto del horizonte del que te separan los kilómetros que sean, sino en la atmósfera de la distancia que hay entre tú y las montañas. “Anhelo”, dice el poeta Robert Hass, “porque el deseo está lleno de distancias infinitas”. (…)
En su retrato de Ginebra de Benci, de 1474, Leonardo pintó solamente una estrecha franja con unos árboles azules y un horizonte azul en el fondo, detrás de los árboles amarronados que enmarcan el pálido y adusto rostro de la mujer cuyo vestido va atado con un cordón del mismo azul, pero a él le encantaban los efectos atmosféricos. Escribió que, cuando se pintan edificios y se quiere “representarlos en una pintura con distancia de uno á otro [el] aire se debe fingir un poco grueso […]. Esto supuesto, se debe pintar el primer edificio con su tinta particular y propia […]; el que esté más remoto debe ir menos perfilado y algo azulado; el que haya de verse más allá se hará con más azul, y al que deba estar cinco veces más apartado, se le dará una tinta cinco veces más azul”. Parece que los pintores estaban entusiasmados con el azul de la distancia, y que los pintores estaban entusiasmados con el azul de la distancia, y mirando estos cuadros uno puede imaginarse un mundo en el que podría ir caminando por un terreno cubierto de hierba verde, troncos de árbol marrones y casas blancas, y entonces, en algún momento, llegar al país azul: la hierba, los árboles y las casas se volverían azules, y quizá al mirar al propio cuerpo uno vería que también es azul, como el dios hindú Krishna.

Trad. Ada Trzeciakowska

przewodnik po sztuce gubienia się

Od wielu lat porusza mnie błękit dalekich kresów widnokręgu, kolor horyzontów, odległych pasm górskich, tego wszystkiego co kryje się gdzieś w oddali. Kolor tej odległości to kolor emocji, kolor samotności i pragnienia, kolor tamtych krain widziany stąd, kolor miejsca, w którym ciebie nie ma. I kolor miejsca, w którym nigdy się nie znajdziesz. Bo przecież niebieski nie kryje się w tym punkcie na horyzoncie, od którego dzieli Cię ileś kilometrów, lecz w aurze odległości dzielącej Cię od gór. «Pożądam», mówi poeta Robert Hass, «ponieważ pragnienie jest pełne nieskończonych odległości». (…)
Na portrecie Ginebry de Benci z 1474 r. Leonardo namalował tylko wąski pas z niebieskimi drzewami i błękitnym horyzontem w tle, za brązowawymi drzewami obramowującymi bladą, posępną twarz kobiety, której suknia przewiązana jest sznurem namalowanym tym samym błękitem, a miał zamiłowanie do efektów atmosferycznych. Pisał, że gdy maluje się budynki i chce się «przedstawić je na obrazie w pewnej odległości od siebie powietrze musi być optycznie wydawać bardziej gęste […]. Pierwszy budynek powinien być namalowany właściwą sobie farba[…]; ten bardziej oddalony, powinien być słabiej zarysowany i nieco niebieskawy; ten, który ma być widziany na dalszym planie, powinien być wykonany z większą domieszką błękitu, a ten, który ma być pięciokrotnie dalej, powinien zostać namalowany farbą pięciokrotnie bardziej niebieską». Wydaje się, że malarze byli miłośnikami błękitu odległości, a patrząc na te obrazy można sobie wyobrazić świat, w którym można by wędrować przez krainę pokrytą zieloną trawą, pośród brązowych pni drzew i białych domów, by wreszcie dotrzeć do niebieskiej krainy: trawa, drzewa i domy stałyby się niebieskie, a być może patrząc na własne ciało zobaczylibyśmy, że ono również jest niebieskie, jak hinduski bóg Kriszna.

A Field Guide to Getting Lost

For many years, I have been moved by the blue at the far edge of what can be seen, that color of horizons, of remote mountain ranges, of anything far away. The color of that distance is the color of an emotion, the color of solitude and of desire, the color of there seen from here, the color of where you are not. And the color of where you can never go. For the blue is not in the place those miles away at the horizon, but in the atmospheric distance between you and the mountains. “Longing,” says the poet Robert Hass, “because desire is full of endless distances.” (…)
In his 1474 portrait of Ginevra de’Benci, Leonardo painted just a narrow band of blue trees and blue horizon at the back, behind the brownish trees that frame the pale stern woman whose bodice laces up with a lace the same blue, but he loved atmospheric effects. He wrote that when painting buildings, “to make one appear more distant than another, you should represent the air as rather dense. Therefore make the first building . . . of its own color; the next most distant make less outlined and more blue; that which you wish to show at yet another distance, make bluer yet again; and that which is five times more distant make five times more blue.” The painters seemed to have become smitten with the blue of distance, and when you look at these paintings you can imagine a world where you could walk through an expanse of green grass, brown tree trunks, of whitewashed houses, and then at some point arrive in the blue country: grass, trees, houses become blue, and perhaps if you look down at yourself, you too would be blue as the Hindu god Krishna.

Urszula Kozioł

1931 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

EL RESPLADECER

Toda nuestra existencia es el resplandecer

con nuestro resplandor sustentamos a ambas: la palabra
y la estrella
que vigila sobre el oscuro camino
en el cual en la noche de pavor
nos abrimos paso el uno hacia el otro

Serie Endangered de Tamara Dean

ŚWIECENIE

Całe to nasze bycie jest świeceniem

tym świeceniem wspomagamy i swoje słowo
i gwiazdę
która czuwa nad ciemnym duktem
jakim w noc przerażenia
przedzieramy się wzajem ku sobie.

Urszula Kozioł

1931 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

más allá del color

Disipándose rápido el gris
como si esta sombra de aquí
quisiera aferrarse cuanto antes a aquella
otra sombra

no importa que este día se parezca a
tantos otros
no dejes que eso te confunda

te quedas inmóvil en una muda
desesperación
tu próximo versogris se muere por causas
no naturales
su sentido cristalizado de un regusto salado
imperceptiblemente
penetra bajo el caparazón de la siguiente palabra
se sobresiembra en ella
con su hueso duro durísimo
irisadamente gris
como si Terborch lo hubiese pintado

quieto
ya nada sirve
tal vez sea lo correcto

tal vez un día tú también
puedas ofrecer tu propia perla
segregada por tus entrañas laceradas

Collage propio con detalle de La carta de Gerard Terborch

spoza barwy

Szybko rozpraszająca się szarość
jakby ten tutaj cień
chciał co prędzej przylgnąć do tamtego
drugiego cienia

to nic nie znaczy że ten dzień podobny jest
tylu innym
niechże cię to nie zmyli

stoisz jak wryta w niemej
rozpaczy
twój kolejny szarowiersz umiera śmiercią
nienaturalną
jego zeszklony sens o słonawym posmaku
niedostrzegalnie
wnika pod powłokę następnego słowa
wsiewa się weń twardą
coraz twardszą pestką
połyskliwie szarą
jakby ją Terborch malował

cicho
już nic nic
może tak trzeba

może kiedyś ty także
przekażesz komuś tę utoczoną ze zranionego wnętrza
swą własną perłę

Niels Frank

1963 -, Dinamarca

Trad. Ada Trzeciakowska

En el jardín californiano
(después de Hockney)

El agua salpica y las palmeras se alzan
por encima de las banalidades más mundanas a las que solemos entregarnos.
El resto se limita a mirar, a estudiar despreocupado
el lado extrovertido y superficial de sí mismo.
Es un día agradable, un buen día para estar vivo.

Todo es tan simple, pero lo simple
es un gran arte. Porque si de repente cada detalle desaparece,
disuelto en la luz del sol, sólo queda una idea vaga, la energía,
y ella no distingue entre la noche y el día.
En ella, la realidad es sólo una huella.
En ella, la realidad es impecable: borra todo rastro de sí misma,
así cada una de las cosas que quedan puede marcar un cerrado aquí.

Pero el agua también es un rastro, especialmente si alguien se lanza
de un trampolín amarillo. El silbido de las gotas atraviesa la frescura cincelada
y la revela, arruinando la perfección de la superficie,
hace que se resquebraje: marca un aquí,
que está ausente. Lo más atractivo está oculto,
sólo se puede soñar con ello, si no es lo más atractivo
con lo que sólo se puede soñar. Todo lo demás
resulta insignificante en su precisión.

Tal vez puedas conocerlo mejor, sentarte en una tumbona
y comer un helado con él mientras el sol poniente brilla
en todas y cada una de las mil perlas de sus muslos y hombros.
Y así la idea sigue tanteando en busca de
más y más detalles, hasta que empiece a caer una llovizna
sobre la piscina abandonada, y se cumplan todas las conjeturas.

Serie de cuadros de David Hockney

Tłum. Anna Estera Mrozewicz

W kalifornijskim ogrodzie
(po Hockneyu)

Woda tryska i palmy unoszą się
nad najbardziej ziemskimi banalnościami, wśród których bawimy się.
Reszta przygląda się tylko, studiuje beztrosko
powierzchowną, zwróconą na zewnątrz stronę siebie.
To jest przyjazny dzień, dobry dzień by żyć.

Wszystko jest tak proste, lecz proste
jest wielką sztuką. Bo jeśli nagle każdy szczegół znika,
rozpuszczony w świetle słońca, pozostaje tylko samo wyobrażenie, moc,
a ono nie zna różnicy między dniem a nocą.
W nim rzeczywistość jest tylko odciskiem.
W nim rzeczywistość jest bez skazy: Wymazuje za sobą wszelkie ślady,
tak ze każda z rzeczy pozostałych może wyznaczyć zamknięte tutaj.

Lecz także woda jest śladem, szczególnie jeśli ktoś skacze w nią
z żółtej trampoliny. Świst bryzgu przechodzi w wycyzelowany spokój
i odsłania go, niszczy perfekcję powierzchni,
stwarza na niej pęknięcia: Wyznacza jakieś tutaj,
które jest nieobecne. Najbardziej pociągające jest ukryte,
można o tym tylko śnić, jeśli zresztą to co najbardziej pociągające
nie jest właśnie tym, o czym tylko można śnić. Wszystko inne
jest nieważne w swojej wyraźności.

Może można go bliżej poznać, siedzieć w leżakach
i jeść z nim lody, podczas gdy zachodzące słońce błyszczy
w każdej pojedynczej z tysięcy pereł na udach i ramionach.
W taki sposób wyobrażenie bezustannie szuka
po omacku coraz więcej i więcej szczegółów, aż lekki deszcz spadnie
na opuszczony pool, i wszystkie domysły zrealizują się same.

 I den californiske baghave
(efter Hockney)

Vandet sprøjter og palmerne hæver sig
over de mest jordiske banaliteter, som vi boltrer os i.
Resten ser blot til, studerer blasert
den udvendige, udadvendte side af sig selv.
Det er en venlig dag, en god dag at leve i.

Alting er så simpelt, men det simple
er en enorm kunst. For hvis pludselig enhver detalje forsvinder,
opløst i sollys, bliver kun selve forestillingen tilbage, vælden,
og den kan ikke kende forskel på dagside og natside.
I den er virkeligheden blot et aftryk.
I den er virkeligheden ulastelig: Den udvisker alle spor efter sig,
så hver af de tilbageblevne ting kan markere et lukket hér.

Men også vandet er et spor, især hvis nogen dykker ned i det
fra en gul vippe. Sprøjtet hvisler op i en ciseleret kølighed
og røber ham, ødelægger overfladens perfektion,
får den til at krakelere: Det markerer et hér,
som er fraværende. Det mest tiltrækkende er skjult,
man kan kun drømme om det, hvis da ikke det mest tiltrækkende
netop er det man kun kan drømme om. Alt andet
er ligegyldigt i sin udtalthed.

Måske kan man lære ham nærmere at kende, sidde i de udslåede stole
og spise is med ham, mens den dalende sol glitrer
i hver og én af de tusinde perler på lår og skuldre.
Sådan bliver forestillingen ved med at famle
efter flere og flere detaljer, indtil en let regn falder
over den forladte pool, og alle gisninger fuldbyrder sig selv.


Anna Kamieńska

1920-1986, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Oración a Andrei Rublev, el santo pintor de iconos

San Andrés del pincel bañado en oro
Tu maestro decía
guárdate del pecado
guárdate de la impureza
pero, sobre todo, guárdate de la tristeza
La tristeza es el viento seco de la estepa
Sopla y deja a su paso
Un alma asolada por el dolor
Las hierbas encanecidas se tumban
Y sólo el ajenjo siembra la amarga semilla
 
San Andrés de bronce y púrpura
Tu maestro seguía rezando
guárdate de la tristeza
Pero, sobre todo, guárdate de la desesperación
La desesperación sube como el mar
Y de repente te parecerá, hombre
que no hay salvación para ti
Ya rehúyes el trabajo y lel consuelo
Por eso que murmure la alegría
en el estudio del artista
Mezcla con entusiasmo las pinturas
sin pereza con un pincel dorado
en la pupila de Dios
deja penetrar una gota de luz
viste a la Virgen con sus ropas
y al Niño hazlo
todo sonrisas de la infancia

San Andrés de los ángeles del silencio
San Andrés sobre el tablero vacío
un tablero vacío como el sueño de un muerto
San Andrés que enmudecido aguardas
hasta que el mismo tablero abra su párpado
y mire con ojo humano
Pronto los ángeles amables se precipitan
traen luminosas claridades
Tú, viejo ángel entre ellos
con el plumón blanco de tu vejez
te apresuras
porque el fin está cerca
y tantas obras en júbilo esperan

San Andrés del tiempo icónico
con obediencia y humildad pintaste el infierno
monstruos condenados y demonios
Pero no querías atemorizar al hombre
Así que te fuiste muy entristecido
sin siquiera mirar atrás
como Moisés que volvió su rostro
de su tierra para morir antes
Y entonces la llama del tiempo borró tu pintura
Y descendió el poderoso ángel del consuelo
sobre la pared vacía y grande como Rusia
San Andrés del pincel celestial
Amén

Iconos de Andréi Rublev y fotogramas de la fascinante Andréi Rublev de Andréi Tarkovsky (1966)

Modlitwa do Andrzeja Rublowa świętego ikonotwórcy

Święty Andrzeju pędzla maczanego w złocie
Twój mistrz powiadał
strzeż się grzechu
strzeż się nieczystości
lecz nade wszystko strzeż się smutku
Smutek jest suchym wiatrem stepu
Przewieje a zostaje po nim
dusza żałością spustoszona
Kładą się osiwiałe trawy
i tylko piołun gorzkie sieje ziarno

Święty Andrzeju brązu i purpury
Twój mistrz dalej powiadał
Strzeż się smutku
lecz nade wszystko strzeż się rozpaczy
Rozpacz podnosi się jak morze
I nagle zda ci się człowiecze
nie ma dla ciebie ocalenia
Lenisz się już do pracy i pociechy
Dlatego radość niech szumi
w pracowni artysty
Ochoczo mieszaj farby
nieleniwo pędzelkiem złotym
w źrenicę Boga
wpuść kropelkę światła
odziej w szaty Madonnę
i Dzieciątko uczyń
całe w uśmiechach niemowlęctwa

Święty Andrzeju aniołów milczenia
Święty Andrzeju ponad pustą deską
nad deską pustą jak sen umarłego
Święty Andrzeju niemo czuwający
aż sama deska otworzy powiekę
i spojrzy ludzkim wzrokiem
Wnet pośpieszają uprzejme anioły
światłości niosą
Ty stary anioł pośród nich
porosły białym puchem swej starości
śpieszysz się
bo już koniec bliski
a tyle dzieła ku radości czeka

Święty Andrzeju czasu ikonnego
Posłusznie kornie malowałeś piekło
maszkary potępieńców i szatanów
Ale nie chciałeś przestraszyć człowieka
Odszedłeś przeto wielce zasmucony
nie oglądając się za siebie zgoła
jak Mojżesz który twarz obrócił
od swej krainy aby prędzej umrzeć
I wtedy płomień czasu starł twe malowidło
I zstąpił smagły anioł pocieszenia
na pustą wielką niby Rosja ścianę
Święty Andrzeju pędzla niebieskiego
Amen

Rolando Revagliatti

En colaboración con el poeta. Página del autor

1945 – , Argentina

EXCLUSIONISTA

No hay paisaje

En verdad, sólo pinta
su propia exclusión del paisaje

el pintor.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Eksklusjonista

Nie ma pejzażu

W rzeczywistości, malarz maluje
jedynie własne wykluczenie

z krajobrazu.

1. René Margritte 2. Guillermo Pérez Villalta 3. Arkhip Kuindzhi

Otras perspectivas:

Rainer María Rilke. El poeta, observador en tierra extraña, articuló la idea de la naturaleza como divinidad oscura y elusiva: “Dios es la oscuridad de la que provengo”. Sólo a través de la mirada del artista, de su lienzo intermediador, el hombre se puede acercar a esta entidad inmensa. (…) La concepción del paisaje rilkeana, expresada en Worpswede, nace del profundo impacto que el espacio y las creencias populares rusas le causaron en el primer y segundo viaje a Rusia, en 1899 y 1900. Según el poeta austríaco, el paisaje es parte de un todo que no se puede mostrar, porque el ser humano no está de frente a la naturaleza como se creía, sino dentro de ella; vaga en su interior como un animal, como un niño; comienza a comprenderla o a verla, paradójicamente, cuando no la comprende más, cuando se descubre excluido. “Se encuentra inconsolablemente solo entre los árboles y arroyos que fluyen entre ellos (…) Sólo en compañía de un cadáver estaríamos menos abandonados que en medio de los árboles”. Rilke concluye que el arte antiguo no conocía el paisaje, mientras que el cristianismo usaba el paisaje como espejo del hombre. (…)
Desde una óptica no semiótica sino estética y filosófica, la idea de la frontera de Lotman encuentra equivalencias con la Filosofía del límite de Eugenio Trías. Podríamos decir que el espacio pertenece al ámbito de lo hermético, es decir, de lo indecible y lo invisible, pero que puede hacerse visible en el cerco del aparecer que llamaríamos paisaje. El paisaje adquiere así una dimensión liminar entre el espacio y nosotros, como un lienzo de imágenes que intermedia con lo no decible o visible. El espacio se hace presente en el paisaje con toda la densidad ambigua e incierta que lo hace difícil de aprehender. Aun y todo, el espacio sigue activo como reserva de lo hermético, más allá de la representación o la presencia paisajística. El espacio, en ese sentido, siempre está en fuga, pero el cine lo ocupa temporalmente, concreta así un lugar abstracto, lo materializa fugazmente durante unos planos, cultiva el territorio mientras es ocupado por la cámara, coloniza el límite de la imagen destinado a desaparecer. El paisaje cinematográfico, por tanto, habita un lugar mientras lo filma: es verdadero arte de la frontera, verdadero arte del habitar, colonizador, siempre en riesgo de quedar anegado por lo bárbaro.

De Estética de la naturaleza en el cine ruso y soviético. El tercer paisaje. Tesis doctoral de Carlos Muguiro Altuna

Anxo Pastor

1959- , España (Pontevedra)

Poemas de los cuadernos del pintor y poeta Anxo Pastor

mirlo

Escribir solo un poema — — de pasos 
Se van los ojos al contorno de las nubes.

Un Ángel Nuevo ha regresado …

Estás al lado de todos los aires
de todas las alas.

Existen los pájaros, 
 el aliento de la primavera

Es antiguo el pájaro
su carta entre el pico …

Mi padre ha conocido al mirlo
Yo empiezo a viajar por un eco.

Tłum. Ada Trzeciakowska

kos

Napisać tylko jeden wiersz — —- krokami
Oczy zwracają się ku konturom chmur.

Nowy Anioł powrócił….

Jesteś obok wszystkich wiatrów
wszystkich skrzydeł.

Istnieją ptaki,
  oddech wiosny

Antyczny ten ptak
list w dziobie niesie…

Mój ojciec rozpoznał kosa
Ja zaczynam błąkać za echem.

Ilustración de los Cuadernos de Anxo Pastor

Anxo Pastor

1959- , España (Pontevedra)

Poema que Anxo Pastor ha dedicado a la poeta y filósofa polaca Marzanna Bogumiła Kielar

Bogumila

Dices… esféricas nubes
la invernal inercia
panales de una primavera adelantada

       Estos cielos
como cascotes
o cortezas de pan
un reino mudo
       carne viva
o luz de abeja
que teje
                  y teje

Tłum. Ada Trzeciakowska

Bogumiła

Mówisz… sferyczne chmury
zimowa inercja
plastry wczesnej wiosny

             Te nieba
jak rumowiska
czy skórki chleba
nieme królestwo
             żywe mięso
lub pszczele światło
które przędzie
                           i przędzie

Ilustración de los Cuadernos de Anxo Pastor

Francis Bacon (pintor)

1909-1992, Irlanda/Gran Bretaña

Trad. José Manuel Álvarez Flórez

La brutalidad de los hechos.

Entrevistas con Francis Bacon. David Sylvester (1979)

F.B. Creo que me dijiste una vez que la gente capta siempre una sensación de muerte en mis pinturas.

D.S. Sí.

F.B. Entonces quizás yo tenga siempre un sentimiento de la muerte. Porque si la vida te estimula debe estimularte, como una sombra, su opuesto, la muerte. Quizás a ti no te estimule, pero tienes conciencia de ello lo mismo que la tienes de la vida, tienes conciencia de ello como del azar que decide entre vida y muerte. Y yo tengo clara conciencia de que a la gente le sucede eso, y en realidad también a mí. Siempre me sorprendo al despertarme por la mañana.

D.S. ¿No contradice eso tu afirmación de que eres una persona esencialmente optimista?

F.B. Bueno, puedes ser optimista y no tener ninguna esperanza al mismo tiempo. Mi naturaleza básica carece por completo de esperanza y sin embargo mi sistema nervioso está formado por material optimista. No altera en absoluto mi conciencia de la brevedad del período de existencia entre el nacimiento y la muerte. Y esto es algo de lo que tengo conciencia siempre. Y supongo que sí se trasluce en mis cuadros.

D.S. Sí que se trasluce.

F.B. ¿Pero más que en los cuadros de otros pintores actuales?

D.S. Bueno, desde luego, hay que tener en cuenta también a los que no hacen figura hoy. Pero yo creo que más. Y la gente parece sentir al mirar tus figuras que están vistas en momentos de crisis, momentos de aguda conciencia de su mortalidad, momentos de aguda conciencia de su naturaleza animal… Momentos de reconocimiento de lo que podríamos llamar verdades elementales sobre sí mismos.

F.B. Pero, ¿no está compuesto siempre el arte de esas cualidades?

D.S. Bueno, posiblemente sea así, por ejemplo, en Rembrandt.

F.B. Me parece que lo es en todo el arte que conozco que me ha interesado. Bueno, espero que no estemos hablando de cosas distintas, porque es algo que conocemos tan bien que lo leemos en todas las demás cosas, en realidad.

D.S. Bueno, no es algo que captemos contemplando un Renoir. Aunque en realidad a ti no te interesa gran cosa Renoir.

F.B. Bueno, yo creo que Renoir hizo paisajes muy bellos. No estoy seguro de que me interesen tanto sus figuras. Pero, aparte de eso, si se tiene esa actitud frente a la vida que tengo yo, y que creo que probablemente tengas también tú, se puede percibir incluso en las figuras que parecen bañadas por esa maravillosa luz de felicidad en una tarde de verano. Así que, en cierto modo, yo lo percibiría, creo, tanto en Renoir como en Degas o en Rembrandt o en Velázquez. Por supuesto en Velázquez se percibe con especial claridad. No sé si se debe al tremendo refinamiento de Velázquez. Era, evidentemente, un hombre profundamente refinado, que vivía en el ambiente de la Corte y probablemente fuese el único hombre verdaderamente refinado que había en la Corte de la época; esa era la razón de que el Rey insistiese en tenerlo cerca de él, porque era el único hombre que vivificaba, al menos por un momento, su existencia. Pero en todos sus cuadros se percibe la acritud total que Velázquez debía sentir; incluso en esos cuadros tan bellos en que las figuras tienen esa maravillosa estructura y al mismo tiempo el colorido de un Monet. Uno siente continuamente una sombra de vida que pasa.
(…)

D.S. Quizás la tendencia a interpretar tu obra considerando que dice algo, proceda de que a la gente le gusto buscar y encontrar en la pintura una historia y andamos más bien escasos de histories en el arte de nuestro tiempo, así que, cuando se encuentran con un arte como el tuyo es una gran tentación urdir historias.

F.B. Sí, seguro que es eso.

D.S. Pasaba algo parecido con Giacometti; la tendencia a interpretar sus figuras como hombre existencial.

F.B. ¿Y qué opinaba él de eso?

D.S. Le parecía una tontería. Decía que él sólo intentaba copiar lo que veía.

F.B. Exactamente.

D.S. Por otra parte, no estaba sólo copiando lo que veía. Estaba en realidad, cristalizando sentimientos muy complejos sobre el acto de la visión, especialmente el acto de mirar a alguien que a su vez está mirándote. Quizá tú me dirías que crees que tu pintura trata de algo más que de la apariencia.

F.B. Trata de mi tipo de psique, trata de -lo expreso de un modo muy agradable- de mi tipo de entusiasta desesperación.

Francis Bacon en la foto de John Deakiny de Bill Brandt.

Brutalność faktu

Rozmowy z Baconem. David Sylvester (1979)

Tłum. Marek Wasilewski


F.B. Pamiętam, kiedyś powiedziałeś, że ludzie patrzący na moje obrazy doznają uczucia kontaktu ze śmiercią.
D.S. Tak.

F.B. Noszę w sobie to uczucie przez cały czas. Jeśli kochasz życie, to śmierć pojawia się na zasadzie przeciwieństwa, jest jak cień i także bywa ekscytująca. Może cię nie ekscytować, ale jesteś jej świadomy tak samo jak życia. To dwie strony tej samej monety. Jestem tego bardzo świadomy co do innych ludzi i co do siebie samego. Każdy poranek, kiedy budzę się żywy, jest dla mnie niespodzianką.

D.S. Czy nie oznacza to, że mimo wszystko jesteś optymistą?

F.B. Można być optymistą pozbawionym nadziei. W mojej naturze nie ma nadziei, ale system nerwowy zbudowany mam z tworzywa przepełnionego optymizmem. Nie zmienia to wcale mojej świadomości ulotności chwili egzystencji pomiędzy narodzinami i śmiercią. To jest we mnie przez cały czas. Sądzę, że widać to także w moich obrazach.

D.S. Tak.

F.B. Czy jest tego więcej niż w innych współczesnych obrazach?

D.S. Oczywiście, jest wielu ludzi tworzących malarstwo figuratywne. W twoich obrazach dostrzegam jednak coś więcej. Ludzie, patrząc na twoje postaci, zdają się dostrzegać w nich chwile kryzysu, chwile uświadomienia sobie własnej śmiertelności, chwile odkrycia zwierzęcej strony natury chwile poznania elementarnych prawd o sobie.

F.B. Czyż nie o tym właśnie powinna mówić sztuka?

D.S. To chyba prawda, weźmy na przykład Rembrandta.

F.B. To jest prawda dotycząca każdej sztuki, która mnie interesuje. Mam nadzieję, że nie mówimy tego tylko po to, by dyskutować, znamy ten temat zbyt dobrze i odnajdujemy go wokół siebie.

D.S. Patrząc na Renoira, nie poszukujemy w nim jedynie jakości malarskiej. Możesz naturalnie powiedzieć, że Renoir cię nie interesuje.

F.B. Och, sądzę, że jest to jeden z najcudowniejszych pejzażystów. Nie jestem pewien, czy jego postaci interesują mnie aż tak bardzo. Z drugiej strony, z takim podejściem do życia, jakie mam – a myślę, że i ty je podzielasz – można to odczuć nawet w tych postaciach, które zdają się kąpać w cudownym świetle szczęścia i letniego słońca. W pewnym sensie dostrzegam w Renoirze to samo co w Degasie, Rembrandcie czy Velazquezie. Najbardziej wyraźne jest to oczywiście u Velazqueza. Nie wiem, czy wynika to z jego niezmiernego wyrafinowania, bo to był bardzo wyrafinowany człowiek, żył na dworze; prawdopodobnie był jedyną naprawdę wyrafinowaną istotą ludzką żyjącą na dworze w tamtym czasie. Król trzymał go przy sobie, bo był jedynym człowiekiem, który ożywiał choć na moment jego dzień. Wszystkie jego obrazy są przejmujące – szczególnie piękne są te, na których postaci mają cudowną budowę i jednocześnie kolorystykę jak z Moneta. Cały czas odczuwa się cień przepływającego życia.
(…)
D.S. Być może tendencja do interpretowania twoich prac wynika z tego, że ludzie pragną odnaleźć w sztuce jakąś narrację, tęsknią za nią w sztuce naszych czasów. Dlatego patrząc na sztukę taką jak twoja, przeżywają pokusę snucia opowieści.

F.B. Jestem pewien, że tak jest.

D.S. Coś podobnego przytrafiło się Giacomettiemu, jego postaci określono jako egzystencjalnego człowieka.

F.B. I jak on na to zareagował?

D.S. Uznał to raczej za głupie. Powiedział, że próbował jedynie dobrze wyrzeźbić to, co widział.
 
F.B. Właśnie.

D.S. Z drugiej jednak strony nie rzeźbił dokładnie tak, jak widział. Krystalizował bardzo złożone odczucia związane z aktem postrzegania, zwłaszcza z przyglądaniem się komuś, kto przygląda się tobie. Być może ty mi powiesz, czego dotyczą twoje obrazy.

F.B. Dotyczą mojego rodzaju psyche, dotykają mojego rodzaju, powiem to bardzo ładnie, ożywionej rozpaczy.

Brutality of Fact

Interviews with Francis Bacon. David Sylvester (1979)

F.B. I think you once said to me that people always have a feeling of mortality about my paintings.

D.S. Yes.

F.B. But then, perhaps, l have a feeling of mortality all the time. Because, if life excites you, its opposite, like a shadow, death, must excite you. Perhaps not excite you, but you are aware of it in the same way as you are aware of life, you’re aware of it like the turn of a coin between life and death. And l’m very aware of that about people, and about myself too, after aIl. l’m always surprised when I wake up in the morning.

D.S. Doesn’t that belie your view that you’re essentially an optimistic person?
F B Ah well, you can be optimistic and totally without hope. One’s basic nature is totally without hope, and yet one’s nervous system is made out of optimistic stuff. It doesn’t make any difference to my awareness of the shortness of the moment of existence between birth and death. And that’s one thing l’m conscious of all the time. And I suppose it do es come through in my paintings.

D.S. It does come through.

F.B. But does it more than in other people’s paintings today?

D.S. Well, of course, there’s not aIl that number who painting the figure today. But I think it does more. And people seem to feel in looking at your figures that they are seen in moments of crisis, moments of acute awareness of their mortality, moments of acute awareness of their animal nature – moments of recognition of what might be called elemental truths about themselves.
F.B. But surely any art is always made up of those qualities?

D.S. Well, it’s possibly true, say, of Rembrandt.

F.B. I find it true of every art that I know of that has interested me. But then I hope we’re not talking at cross purposes, because we know it so well we read it into every, thing else too.

D.S. Well, it’s not a quality which we get in looking at a Renoir. You might say that you’re not particularly interested in Renoir.

F.B. Oh, I think Renoir did most beautiful lanD.S.capes. l’m not certain that l’m so interested in the figures, But, on the other hand, if one has that attitude to life that I have, and I think you probably have too, one can feel it even in these figures which appear bathed in this wonderful light of happiness on a summer afternoon. 80 in a sense I would be aware of it, I think, in Renoir as I would be in Degas or in Rembrandt or in Velasquez. One is particularly aware of it in Velasquez, of course. I don’t know whether it’s because of Velasquez’s tremendous sophistication. Obviously, he was a profoundly sophisticated man living in the society of the Court, and he was probably the only really sophisticated being existing around the Court at the time; that was the reason the King insisted on keeping him near him, because he was the only man that at least enlivened for a moment his day. But one feels in all his paintings the whole poignancy that Velasquez must have felt even in those beautiful things where the figures have this wonderful structure and yet at the same time have the colouring of a Monet. You feel the shadow of life passing all the time.

D.S. Perhaps the tendency to interpret your work as saying something comes from the fact that people like to try and find a story in art and are rather starved of stories in the art of our time, so that, when they find an art like yours, it’s a great temptation to weave stories.

F.B. Yes, l’m sure it is.

D.S. Something similar has happened with Giacometti the tendency to interpret his figures as Existential Man.

F.B. And how did he feel about that?

D.S. He thought it was rather crass. He said he was only trying to copy what he saw.

F.B. Exactly.

D.S. On the other hand, he wasn’t only copying what he saw. He was, for one thing, crystallizing very complex feelings about the act of seeing, especially about gazing at someone who is gazing back at you. Perhaps you’d tell me what you feel your painting is concerned with besides appearance.

F.B. Ifs concerned with my kind of psyche, it’s concerned with my kind of – l’m putting it in a very pleasant way – exhilarated despair.



José Alfonso Pérez Martínez

1976 – , España (Cartagena)

Caravaggio

Gladiando,
toda la vida luchando
contra tu ira,
y toda tu vida en huida,
tras perder
-hiriendo y herido-
la partida.

Perdiendo amigos,
protectores, honores.
Fosca la tez,
ladrador, solo.
Mordedor también,
con el diente
-afilado siempre-
de la espada.

Perdiendo en arrebatos
lo que por tu arte ganas.
Pintor de la tiniebla
que la luz quiebra,
y en donde lo más tirado
-chaperos, putas, dolidos viejos-
son ángeles, vírgenes, santos.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Caravaggio

Mocując się,
całe życie walcząc
z własnym gniewem,
i całe życie w odwrocie,
po przegranej
-raniąc i zraniony-
bitwie.

Tracąc przyjaciół,
protektorów, honory.
Pochmurne oblicze,
szczekając, samotny.
Gryząc również,
zębem
-zawsze ostrym-
szpady.

Tracąc w szale
co własną sztuką zdobywasz.
Malarz mroku
co światło chłonie,
i gdzie najnikczemniejsi
-męskie dziwki, prostytutki, zbolali starcy-
to anioły, dziewice, święci

Fotogramas de Caravaggio (1986), magnífica película de Derek Jarman (1942-1994), un diálogo poético y visual de dos artistas rebeldes, con Nigel Terry, Sean Bean y Tilda Swinton en el reparto.

Robert Hass

1941 – , Estados Unidos

Trad. Silvina López Medin

Tiempo y materiales

Gerhard Richter: Abstrakte Bilder

1.
Formar capas,
como si fuesen la constante de los días:

nevó; hice recados en un escritorio;
una ráfaga blanca volviéndose espesa en la ventana; mi lengua
sabía al pegamento de los sobres.

En este día la luz del sol sobre el ladrillo rojo, árboles desnudos,
nada se agita en el aire helado.

En este día un color borroso en el ajetreo del gimnasio
ahí donde el calor de los cuerpos
se une a la acuosa superficie fría del vidrio.

Hice el amor, preparé curry, hablé por teléfono
con amigos, el que perdió a su hermano
por momentos lloraba y por momentos cavilaba,
como alguien cayéndose y levantándose
y corriendo y cayendo y levantándose.

2.
El objeto de este poema no es aniquil

no es aniq

el objeto de este poema es denunciar un robo,
en curso, de todo
lo que no sea estas palabras
y su disposición en la página.

El objeto d e este poema es denunciar un robo,
   en curs o de todo lo que existe
que no sea e stas palabras
   y su d isposición en la página.

El objeto de ste poe es denunc un robo
    en urs e to o que existe
qu no sea e tas p labras
    y su disp sic ón en e la pág

3.
Marcar, cicatrizar, untar, vetear
correr, borronear, arrancar, raspar.

Es decir, “Pintura de acción”
el pintor llega a comportarse como el tiempo.

4.
La errata hería “pinchura”.

(Desgastar.)

5.
O representar el tiempo y pararse fuera
de su urgencia horizontal, por un instante
tener la sensación de estar parado fuera
de esa urgencia verdosa.

6.
Algún gesto vertical entonces, el modo en que la furia
o el deseo pueden hacer pedazos una vida,

alguna herida del color.

Gerhard Richter

Tłum. Mieczysław Godyń

Czas i materiały

Gerhard Richter: Abstrakte Bilder

1.
Nakładać warstwy,
jakby były ciągłością dni.

Padał śnieg; załatwiałem sprawy przy biurku;
Gęstniał biały tuman za oknem; na języku
czułem smak kleju z kopert.

Tego dnia słońce na czerwonych cegłach, nagie drzewa,
nic nie mąci lodowatego powietrza.

Tego dnia ruchoma plama koloru na siłowni
gdzie bijące z ciał ciepło
spotyka się z wodnistą, zimną powierzchnią szkła.

Zrobiłem curry, zrobiłem dobrze ukochanej, rozmawiałem
przez telefon z przyjaciółmi; ten, któremu
umarł brat, płakał i myślał na przemian,
jak ktoś, kto upada i się podnosi,
biegnie, upada i wstaje.

2.
Celem tego wiersza nie jest destruk

nie jest des

Celem tego wiersza jest doniesienie
o kradzieży, właśnie się dokonującej, wszystkiego,
co nie jest tymi słowami
i ich rozmieszczeniem na stronie.

Cele m t ego wiersza jest doniesienie
o kradzieży, właś nie si dok on ącej, wszystkiego,
co istnieje i nie jest ty mi słowami
i ich r ozmie szczeniem nas tronie.

Celem tego wie jest d sienie o krad
właśn do on cej kiego c istnie
i nie je tym s o wam
i ich roz nie m na t stro

3.
Naciąć, skaleczyć, rozmazać, musnąć,
zaplamić, rozmyć, wyżłobić, zdrapać.

„Malarstwo gestu”, malarstwo akcji
 – artysta może się zachowywać jak czas.

4.
Z błędem drukarskim
byłoby „artys może za wy ć
jak
(zetrzeć)

5
Albo tłumaczyć czas i stać poza
jego poziomym biegiem, przez moment
mieć uczucie wyjścia poza jego
zielonkawy nurt.

6.
I wtedy jakiś pionowy gest,
zbliżony do gniewu

czy pożądania, które mogą
rozedrzeć życie.

Jakaś rana koloru.

Time and materials

Gerhard Richter: Abstrakte Bilder

1
To make layers,
As if they were a steadiness of days:

It snowed; I did errands at a desk;
A white flurry out the window thickening; my tongue
Tasted of the glue on envelopes.

On this day sunlight on red brick, bare trees,
Nothing stirring in the icy air.

On this day a blur of color moving at the gym
Where the heat from bodies
Meets the watery, cold surface of the glass.

Made love, made curry, talked on the phone
To friends, the one whose brother died
Was crying and thinking alternately,
Like someone falling down and getting up
And running and falling and getting up.

2
The object of this poem is not to annihila

To not annih

The object of this poem is to report a theft,
In progress, of everything
That is not these words
And their disposition on the page.

The object o   f this poem is to report a theft,
            In progre   ss of everything that exists
That is not th   ese words
            And their d   isposition on the page.

The object     of his poe is t     repor a theft
           In rogres f ever hing at xists
Th is no ese w rds
           And their disp sit on o the pag

3
To score, to scar, to smear, to streak,
To smudge, to blur, to gouge, to scrape.

“Action painting,” i.e.,
The painter gets to behave like time.

4
The typo would be “paining.”

(To abrade.)

5
Or to render time and stand outside
The horizontal rush of it, for a moment
To have the sensation of standing outside
The greenish rush of it.

6
Some vertical gesture then, the way that anger
Or desire can rip a life apart,

Some wound of color.



Adam Zagajewski

1945 -2021 , Polonia

Trad. Xavier Farré

Concha

Por la noche los monjes cantaban en voz baja,
y un viento fuerte levantaba
ramas de abetos igual que alas.
No he conocido ciudades antiguas,
nunca estuve en Tebas
ni en Delfos, ni tampoco sé
qué dijo la Sibila a los viajeros.
La nieve cubrió calles y barrancos,
y en vestidos oscuros las cornejas seguían
las huellas de los zorros en silencio.
Creía en señales efímeras,
en sombras de ruinas y en serpientes de agua,
en fuentes de montaña y en pájaros proféticos.
Los tilos florecen igual que novias,
pero sus frutos son pequeños, ásperos.
Ni en la música ni en pinturas bellas
ni en hazañas o en el coraje
ni aun en el amor hay saber,
sino en todas las cosas,
en la tierra y el aire, en el silencio y el dolor.
Un poema es capaz de retener el eco
de la tormenta, como la concha que tocó Orfeo
al escapar. El tiempo arrebata la vida,
y devuelve memoria, dorada por las llamas
y negra por las ascuas.

Muszla

W nocy mnisi cicho śpiewali 
a porywisty wiatr unosił 
gałęzie świerków jak skrzydła.
Nie poznałem starożytnych miast, 
nie byłem nigdy w Tebach
ani w Delfach i nie wiem,
co mówiły Sybille wędrowcom. 
Śnieg zasypywał ulice i wąwozy 
i bezszelestnie śladami lisa 
kroczyły ciemne suknie wron. 
Ufałem ulotnym sygnałom, 
cieniom ruin, wężom wodnym,
górskim źródłom i proroczym ptakom.
Lipy kwitną jak panny młode
ale ich owoce są niepozorne i cierpkie. 
Nie w muzyce ani w pięknych obrazach, 
nie w wielkich czynach i odwadze
i nawet nie w miłości jest mądrość, 
tylko we wszystkich rzeczach,
w ziemi i w powietrzu, w bólu i w milczeniu. 
Wiersz potrafi zatrzymać echo burzy,
jak muszla, którą potrącił
uciekający Orfeusz. Czas zabiera życie 
i oddaje pamięć, złotą od płomieni, 
czarną od żaru.

Fotogramas de El paciente inglés de Anthony Minghella

Transl. Clare Cavanagh

Shell

At night the monks sang softly
and a gusting wind lifted
spruce branches like wings.
I’ve never visited the ancient cities,
I’ve never been to Thebes
or Delphi, and I don’t know
what the oracles once told travellers.
Snow filled the streets and canyons,
and crows in dark robes silently
trailed the fox’s footprints.
I believed in elusive signs,
in shadowed ruins, water snakes,
mountain springs, prophetic birds.
Linden trees bloomed like brides
but their fruit was small and bitter.
Wisdom can’t be found
in music or fine paintings,
in great deeds, courage,
even love,
but only in all these things,
in earth and air, in pain and silence.
A poem may hold the thunder’s echo,
like a shell touched by Orpheus
as he fled. Time takes life away
and gives us memory, gold with flame,
black with embers.

Giorgio de Chirico

1888-1978, Italia

Trad. César Moro

Una noche

La noche última el viento silbaba tan fuerte que creí
        iba a derribar las rocas de cartón.
Mientras duraron las tinieblas las luces eléctricas
Ardían como corazones.
En el tercer sueño me desperté cerca de un lago
Adonde venían a morir las aguas de dos ríos.
Alrededor de la mesa las mujeres leían.
Y el monje se callaba en la sombra.
Lentamente pasé el puente y en el fondo del agua oscura.
Vi pasar lentamente grandes peces negros.
Súbitamente me encontraba en una ciudad grande y cuadrada.
Todas las ventanas estaban cerradas, doquier silencio
Doquier meditación
Y el monje pasó aún al lado mío. A través los agujeros
de su cilicio podrido vi la belleza de su cuerpo pálido
         y blanco como una estatua del amor.
Al despertar la dicha dormía aún cerca de mí.

Tłum. Adam Tadeusz Bąkowski

Noc

Ostatniej nocy wiał tak silny wiatr, myślałem
że poprzewraca tekturowe skały.
Przez cały czas elektryczne światła
Płonęły jak serca w ciemności.
W trzecim śnie obudziłem się nad jeziorem
Gdzie wody dwóch rzek oddawały życie.
Wokół stołu siedziały czytające kobiety
W cieniu milczący mnich.
Powoli przeszedłem przez most i na dnie ciemnej wody
Widziałem powolny przepływ wielkich czarnych ryb.
Nagle znalazłem się w wielkim kwadratowym mieście.
Wszystkie okna były zamknięte, wszędzie była cisza
Wszędzie medytacja
I mnich znów przeszedł obok mnie. Przez dziury w zbutwiałej
włosienicy zobaczyłem piękno jego ciała, które było blade
i białe jak posąg miłości.
Obudziłem się a szczęście dalej spało obok mnie.

Une nuit

La nuit dernière le vent sifflait si fort que je croyais
         qu’il allait abattre les rochers en carton.
Tout le temps des ténèbres les lumières électriques
Ardaient comme des coeurs
Dans le troisième sommeil je me réveillai près d’un lac
Où venaient mourir les eaux de deux fleuves. Autour de la table les femmes lisaient.
Et le moine se taisait dans l’ombre.
Lentement j’ai passé le pont et au fond de l’eau obscure
Je vis passer lentement de grands poissons noirs.
Tout à coup je me trouvai dans une ville grande et carrée.
Toutes les fenêtres étaient closes, partout c’était silence
Partout c’était méditation
Et le moine passa encore à côté de moi. A travers les trous de son cilice pourri
je vis la beauté de son corps pâle et blanc comme une statue de l’amour.
Au réveil le bonheur dormait encore près de moi.

Joseph Brodsky

1940-1996, Rusia/EE. UU

Trad. Horacio Vázquez Rial

Joseph Brodsky volvía a Venecia cada año durante diecisiete inviernos y sobre la que escribió un mosaico de 51 secuencias breves en el libro Marca de agua, probablemente su mejor ensayo. A pesar de haber muerto en Nueva York en 1996, volvió su cuerpo a Venecia donde fue enterrado en el cementerio de San Miquele.

Marca de agua

La luz de invierno en esta ciudad! Tiene la extraordinaria propiedad de aumentar el poder de resolución del ojo hasta el pun­to de la precisión microscópica: la pupila, especialmente cuando es de la variedad gris o mostaza-y-miel, humilla a cualquier lente Hasselblad y perfecciona los recuerdos posteriores, proporcio­nándoles una nitidez de National Geographic. El cielo es de un azul brillante; el sol, cuya dorada apariencia pasa bajo el pie de San Giorgio, se deja ir por encima de las incontables escamas de los in­quietos rizos de la laguna; detrás, bajo las colum­natas del Palazzo Ducale, un grupo de hombres bajos y robustos con chaquetas de piel aceleran su interpretación de Eme kleine Nachtmusik, sólo para uno, hundido en la silla blanca y mirando de soslayo los exasperantes gambitos de las palomas sobre el tablero de ajedrez de un vasto campo. El café del fondo de la taza es el único punto negro en, se percibe, un radio de kilómetros. Así son los mediodías aquí. Por la mañana, esta luz enfrenta tu ventana y, habiéndote abierto el ojo como una concha, corre ante ti, pasando sus largos rayos -como un escolar con prisa que hace sonar su bastón a lo largo de la verja metálica de un parque o un jardín- a lo largo de arcadas, columnatas, chime­neas de ladrillo, santos y leones. «¡Pinta! ¡Pinta!», te grita, tomándote equivocadamente por un Canaletto o un Carpaccio o un Guardi, o porque no confía en la capacidad de tu retina para retener lo que te ofrece, por no hablar de la capacidad de tu cerebro para absorberla. Tal vez lo último explique lo primero. Tal vez el arte no sea más que una reac­ción del organismo contra sus limitaciones retenti­vas. En cualquier caso, obedeces la orden y coges tu cámara, para complementar tus células cerebra­les y tu pupila. Si esta ciudad tuviese alguna vez es­casez de dinero, podría acudir directamente a la Kodak en busca de ayuda, o gravar sus productos salvajemente. Igualmente, mientras este lugar exis­ta, mientras la luz de invierno brille sobre ella, las acciones de Kodak son la mejor inversión.

A la puesta de sol, todas las ciudades pa­recen maravillosas, pero unas más que otras. Los relieves se hacen más flexibles, las columnas más rotundas, los capiteles más riza­dos, las cornisas más resueltas, las agujas más níti­das, las hornacinas más hondas, los apóstoles pare­cen mejor vestidos y los ángeles más leves. En las calles, cae la oscuridad, pero aún es de día para la Fondamenta y ese gigantesco espejo líquido en que las motoras, los vaporetti, las góndolas, los botes y las barcazas, «como viejos zapatos cedidos», piso­tean cuidadosamente las fachadas barrocas y góti­cas, sin ahorrarse tampoco el reflejo del espectador o de una nube pasajera. «¡Píntalo!», susurra la luz de invierno, detenida por el muro de ladrillo de un hospital o al llegar a su casa, en el paraíso del frontone de San Zaccaria, tras su largo tránsito por el cosmos. Y se siente la fatiga de esta luz cuando descansa en las conchas de mármol de Zaccaria duran­te cerca de una hora más, mientras la tierra le pone la otra mejilla a la luminaria. Es la luz de invierno en toda su pureza. No lleva calor ni energía, se ha desprendido de ellas y las ha dejado atrás, en algún lugar del universo, o en los cúmulos próximos. La única ambición de sus partículas es alcanzar un ob­jeto y hacerlo, grande o pequeño, visible. Es una luz privada, la luz de Giorgione o de Belhni, no la luz de Tiépolo o de Tintoretto. Y la ciudad per­siste en ella, saboreando su contacto, la caricia del infinito del que procede. Un objeto, en definitiva, es lo que hace del infinito algo privado.

(…) En este sitio, se puede verter una lágrima en varias ocasiones. Admitiendo que la belleza es la distribución de la luz en la forma que más congenie con nuestra retina, una lágrima es una confesión de la incapacidad de la retina, así como también de la lágrima, para retener la belleza.

Fotogramas de Las alas de la paloma de de Iain Softley (1997). Adaptación de la novela homónima de Henry James.

Tłum. Stanisław Barańczak   

Znak wodny

Zimowe światło w tym mieście! Posiada nadzwyczajną właściwość potęgowania w oku ostrości obrazu, aż osiąga ono precyzję mikroskopu — źrenica, szczególnie okolona przez tęczówkę należącą do odmiany szarej albo musztardowo−miodowej, jest w stanie zawstydzić soczewkę każdej kamery Hasselbladt i widokom wywoływanym później jako odbitki wspomnień nadaje ostrość jakby rodem z „The National Geographic”. Niebo jest orzeźwiająco niebieskie; słońce, umykając przed swoim złotym odwzorowaniem u stóp San Giorgio, posuwa się długim szusem nad niezliczonymi rybimi łuskami chlupoczących drobnych fal laguny; za nami, pod kolumnadami Palazzo Ducale, gromadka krępych jegomości w pelisach rzępoli na cały gaz Eine Kleine Nachtmusik, specjalnie dla nas, którzy spoczywamy obwiśle na białym krzesełku i przymrużonymi oczyma przypatrujemy się irytującym gambitom gołębi na szachownicy rozległego campo. Resztka espresso na dnie naszej filiżanki stanowi jedyny punkcik czerni w promieniu- jak nam się wydaje- wielu mil. Takie są tutejsze popołudnia. O poranku światło to napiera na nasze szyby, podważa nam powieki, jakby otwierało muszle, i kiedy już tego dokona, ciągnie nas za sobą na dwór: biegnie, trącając długimi promieniami — jak rozpędzony uczniak, przejeżdżający patykiem po żelaznych prętach ogrodzenia parku czy ogrodu — struny arkad, kolumnad, kominów z czerwonej cegły, świętych i lwów. „Odmaluj to! Odmaluj!” — nawołuje, albo biorąc nas pomyłkowo za jakiegoś Canaletta, Carpaccia czy Guardiego, albo dlatego, że nie ufa zdolności naszej siatkówki do zatrzymania i naszego mózgu do wchłonięcia tego, co ono, światło, nam udostępnia. Może ta druga niezdolność jest wytłumaczeniem pierwszej. Może obie są synonimami. Może sztuka jest po prostu reakcją organizmu przeciw ograniczeniom jego zdolności do zatrzymywania, zachowywania. Okazujemy w każdym razie posłuszeństwo wezwaniu i łapiemy aparat fotograficzny, ten suplement do naszych komórek mózgowych i zarazem naszej źrenicy. […]

O zachodzie słońca wszystkie miasta wyglądają prześlicznie, ale niektóre bardziej niż inne… W uliczkach zapada ciemność, lecz trwa jeszcze światło dzienne dla Fondamente i dla tego gigantycznego płynnego lustra […]. „Odmaluj to”, szepcze zimowe światło, rozpłaszczone o ceglany mur szpitala albo, po długiej podróży przez kosmos, trafiające prosto w cel, jakim jest raj fasady kościoła San Zaccaria. I wyczuwamy znużenie tego światła, gdy przez jakąś godzinę zażywa odpoczynku w marmurowych muszlach San Zaccaria, podczas gdy Ziemia powoli nadstawia bardziej od niej światłemu ciału niebieskiemu swój drugi policzek. Oto światło zimowe w stanie najczystszym. Nie niesie z sobą ciepła ani energii: pozbyło się już ich i pozostawiło za sobą, gdzieś we wszechświecie albo w pobliskim cumulusie. Jedyną ambicją cząsteczek tego światła jest dotrzeć do przedmiotu i — czy jest wielki czy mały — nadać mu widzialność. Jest to światło prywatne, światło Giorgione’a czy Belliniego, nie światło Tiepola czy Tintoretta. I miasto pławi się nim bez końca, delektując się jego dotknięciem, pieszczotą nieskończoności, z której światło przybyło. Przedmiot ostatecznie jest tym co czyni nieskończoność czymś prywatnym.

(…) Łzę można w tym mieście uronić z kilku różnych okazji. Jeśli założyć, że piękno jest taką dystrybucją światła, która najbardziej odpowiada naszej siatkówce, łza jest formą przyznania się do niemożności zatrzymania przez siatkówkę – a także przez samą łzę – tego piękna na stałe.

Watermark

The winter light in this city! It has the extraordinary property of enhancing your eye’s power of resolution to the point of microscopic precision—the pupil, especially when it is of the gray or mustard-and-honey variety, humbles any Hasselblad lens and develops your subsequent memories to a [National Geographic] sharpness. The sky is brisk blue; the sun, escaping its golden likeness beneath the foot of San Giorgio, sashays over the countless fish scales of the [laguna]’s lapping ripples; behind you, under the colonnades of the Palazzo Ducale, a bunch of stocky fellows in fur coats are revving up [Eine Kleine Nachtmusik], just for you, slumped in your white chair and squinting at the pigeons’ maddening gambits on the chessboard of a vast [campo]. The espresso at your cup’s bottom is the one black dot in, you feel, a miles-long radius. Such are the noons here. In the morning this light breasts your windowpane and, having pried your eye open like a shell, runs ahead of you, strumming its lengthy rays—like a hot-footed schoolboy running his stick along the iron grate of a park or garden—along arcades, colonnades, redbrick chimneys, saints, and lions. «Depict! Depict!» it cries to you, either mistaking you for some Canaletto or Carpaccio or Guardi, or because it doesn’t trust your retina’s ability to retain what it makes available, not to mention your brain’s capacity to absorb it. Perhaps the latter explains the former. Perhaps they are synonymous. Perhaps art is simply an organism’s reaction against its retentive limitations. At any rate, you obey the command and grab your camera, supplementing both your brain cells and your pupil. Should this city ever be short of cash, it can go straight to Kodak for assistance—or else tax its products savagely. By the same token, as long as this place exists, as long as winter light shines upon it, Kodak shares are the best investment.

At sunset all cities look wonderful, but some more so than others. Reliefs become suppler, columns more rotund, capitals curlier, cornices more resolute, spires starker, niches deeper, disciples more draped, angels airborne. In the streets it gets dark, but it is still daytime for the Fondaments and that gigantic liquid mirror where motorboats, vaporetti, gondolas, dinghies, and barges “like scattered old shoes” zealously trample Baroque and Gothic façades, not sparing your own or a passing cloud’s reflection either. “Depict it,” whispers the winter light, stopped flat by the brick wall of a hospital or arriving home at the paradise of San Zaccaria’s frontone after its long passage through the cosmos. And you sense this light’s fatigue as it rests in Zaccaria’s marble shell for another hour or so, while the earth is turning its other cheek to the luminary. This is the winter light at its purest. It carries no warmth or energy, having shed them and left them behind somewhere in the universe, or in the nearby cumulus. Its particles’ only ambition is to reach an object and make it, big or small, visible. It’s a private light, the light of Giorgione or Bellini, not the light of Tiepolo or Tintoretto. And the city lingers in it, savoring its touch, the caress of the infinity whence it came. An object, after all, is what makes infinity private.

(…) A tear can be shed in this place on several occasions. Assuming that beauty is the distribution of light in the fashion most congenial to one’s retina, a tear is an acknowledgment of the retina’s, as well as the tear’s, failure to retain beauty.