Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Después de ocho meses he vuelto a Polonia, a casa de mi madre y a la ciudad donde crecí. Lo celebro hoy con la vodka de frambuesa de mi madre y este poema de Robert.

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

EN LA ORILLA DE NADIE

Del dolor justo mejor
No te protejas, ni pienses
que la pena justa te ofenderá.
(C.K. Norwid)

Vinisteis  de un país
donde todos los ojos se apagaron una noche

Amasteis esta orilla no invadida por el dolor

alimentasteis a los cisnes
que, con su blancura, os separaban de las cenizas

a veces salían a la orilla
visteis
cómo se arrancaban las plumas
cómo se contoneaban por la orilla
de nadie

poco a poco acortaron la distancia
pensasteis en lo hermoso que sería
cuando sus grandes alas los elevasen con estrépito al cielo

se adormecieron vuestras almas encanecidas

pensasteis que sería hermoso
pero ellos no alzaron el vuelo
cayeron envenenados por vuestro pan

La consagración de la primavera de Pina Busch (collage propoo)

Po ośmiu miesiącach jestem z powrotem w Polsce, w domu mamy, w mieście, w kórym dorastałam. Świętuję malinówką mamy i tym oto wierszem Roberta.

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

NA BRZEGU NICZYIM

Oto lepiej smutku sprawiedliwego
Nie chroń się, ani myśl, że boleść
Sprawiedliwa obrazi cię.
(C.K. Norwid)

przyszliście z kraju
gdzie jednej nocy wszystkie oczy pogasły

pokochaliście ten brzeg nie porośnięty boleścią

karmiliście łabędzie
które bielą swoją oddzielały was od popiołów

czasami wychodziły na ląd
widzieliście
jak łuskają swoje pióra
jak stąpają po brzegu
niczyim

stopniowo zmniejszały dystans
myśleliście jak będzie pięknie
gdy wielkie skrzydła wzniosą je z łoskotem do nieba

ukołysały się wasze dusze siwiejące

myśleliście że będzie pięknie
lecz one nie wzleciały
padły zatrute waszym chlebem

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Los grillos

Dije: conozco tal lugar
donde vienen a morir los gatos.
Pregunté: ¿quieres verlo?
Ella respondió: no quiero.

Dije: es limpio e importante.
Dije: es claro y primero.
Pregunté: ¿quieres verlo?
Ella respondió: no quiero.

Lo dijo de tal manera
que tuve que alejarme de ella.
Desde aquel momento
lentamente
avanzo hacia la salida

Fotogramas de La jetée de Chris Marker

świerszcze

Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

Ensayando las alas

está sola y no duerme todavía
observa a un torpe perro
tumbado en el suelo

es bella y espera con humildad el dolor

contempla sonriente la ventana
donde brincan los rayos de sol
«no hace mucho tiempo
era independiente
y a su manera bondadosa
estaba atenta
y se amaba a sí misma por su inquebrantable poder»

ahora le gustaría
ser una mujer más frívola
sensible a los halagos posesivos
desearía curar a las golondrinas
y hacer ofrendas de cuerpos consumidos por el fuego

está sola y no duerme todavía
piensa en una vida
que no le hacía falta

antes de que llegue el dolor
desplegará su poder una vez más
una última vez

Fotografías de Bernard Plossu (1945, Francia) 

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

próba skrzydeł

jest sama i nie śpi jeszcze
przygląda się pokracznemu psu
leżącemu na podłodze

jest piękna i pokornie czeka na ból

wpatruje się z uśmiechem w okno
po którym skaczą promyki słońca

„tak niedawno
była niepodległa
i na swój sposób przecież dobroduszna
była czujna
i kochała siebie za tę nieprzejednaną moc”

teraz chciałaby
zostać małą płochą kobietką
uległą zaborczym pochlebstwom
chciałaby leczyć jaskółki
i składać ofiary całopalenia

jest sama i nie śpi jeszcze
myśli o życiu
które jej nie było potrzebne

zanim nadejdzie ból
dźwignie swą moc raz jeszcze
raz ostatni

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Las cartas comunican lo frío y negro. Me doy cuenta:
sólo sirvo de intermediario. Se quejan a Dios.
Permanezco inmóvil contra un viento intenso, el viento sopla a través de mí.
La culpa es mía.

Fotogramas de Las Armonías Werckmeister y La condena de Béla Tarr

***

W listach zimno i czarno. Uświadamiam sobie:
jedynie pośredniczę. Żalą się do Boga.
Stoję na wielkim wietrze, wiatr przewiewa przeze mnie.
Moja wina.

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

la nieve que ha caído

creo
que tiene que ser una nieve hermosa

bella como una ensoñación
que se fue ayer
junto con las aves del Estínfalo

lloré durante toda la noche

ahora estoy jugando
con los dioses sobornables
-lo que está en juego es Platón-

Fotografías de Kansuke Yamamoto (1914–1987) 

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

ŚNIEG, KTÓRY SPADŁ

myślę
że to musi być piękny śnieg

piękny jak sen
który odszedł wczoraj
z ptakami stymfalskimi

płakałem przez noc

teraz gram
z bożkami sprzedajnymi –
stawką jest Platon

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

ESCALERA DE JACOB

no hay claridad omnipresente
y no puedo ver tus ojos

te sorprenderá
dicen con desprecio
que no he visto
ejecuciones realizadas con destreza
que no conocí el olor
de la cal muerta

en verdad
los veo a todos
cada día
mientras suben por una escalera alta
de uno en uno ascienden
a los cielos

también veo a un joven
que expiró bajo el látigo
va subiendo lentamente
peldaño a peldaño
se detiene en la cima
de la escalera de jacob
mira a mi lado
suspira 
y se lanza al cielo
agitando sus flacos brazos
como un pájaro alcanzado por una bala

vuela sólo un momento
cae de bruces con estrépito
muere
pero su espalda, endurecida por la sangre
se pone más y más
azul

Fotografías de Francesca Woodman (1958-1981)

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

drabina jakubowa

mówią z pogardą
że nie widziałem
sprawnie prowadzonych egzekucji
że nie czułem zapachu
gaszonego wapna

zaprawdę
widzę ich wszystkich
codziennie
jak po wysokiej drabinie
wchodzą pojedynczo
w niebiosa
widzę też chłopca
który skonał pod pejczem
idzie powoli
szczebel po szczeblu
przystaje u szczytu
jakubowej drabiny
ogląda się w moją stronę
wzdycha
i rzuca się w niebiosa
wymachując chudymi rękami
jak postrzelony ptak

leci tylko chwilę
upada na twarz z łoskotem
umiera
ale jego zrogowaciałe od krwi plecy
błękitnieją
coraz bardziej

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

***

no hay claridad omnipresente
y no puedo ver tus ojos

te sorprenderá
que te toque
tiemblas
como una cuerda vidriosa

exiges
que hable de mujeres
que no eres
de hombres
que no soy

luego no dices nada más

antes de que pidas dolor
tengo que tocarte
una vez más
tan bellamente como pueda

Fotografía de Francesca Woodman (1958-1981)

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

***

nie ma wszechobecnej jasności
i nie widzę twoich oczu

pewno jesteś zdziwiona
że cię dotykam
dygoczesz
jak szklista cięciwa

żądasz
bym opowiadał o kobietach
którymi nie jesteś
o mężczyznach
którymi nie jestem

potem nie mówisz już nic

zanim poprosisz o ból
muszę cię dotknąć
raz jeszcze
najpiękniej jak potrafię

(1988)

Michael Krüger

1943 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

mi libro

En mi libro nunca hace sol;
Bajo el cielo gris de la gente pobre
un hombre ruega que le
dejen volver a casa,
lo llama, pues, el árbol.
Mi vida, leo, ha cambiado,
antes de que pudiera cambiarla yo.
Ahora entramos en la ciudad sagrada
que cuenta su historia en la lluvia.
La recordaba distinta.
La tormenta tensa sus músculos cómicamente
y al cura le quita la palabra
de la boca. Una oración muda.
¡En el parque veo a Hölderlin!
Charla en ruso
con Mandelstam y Dante,
con incertidumbre, con suavidad, sin impacientarse.
Qué gusto da oír hablar
de las catástrofes
en esta lengua.

Un cineasta ruso contemporáneo aparece de improviso, cual fantasma, en el Museo del Hermitage de San Petersburgo. Allí, encuentra a un cínico diplomático francés del siglo XIX, el marqués de Custine, que hace las veces de cicerone iniciándolo en un viaje en el tiempo por las suntuosas salas del Museo. Juntos atravesarán 300 años de la tormentosa Historia de Rusia, siendo testigos de excepción de algunos de los acontecimientos históricos más significativos que sucedieron en el otrora Palacio de Invierno.

Tłum. Andrzej Kopacki

Moja książka

W mojej książce nigdy nie świeci słońce;
Pod szarym niebem ubogich
jakiś człowiek prosi, żeby mu
pozwolono pójść do domu,
wzywa go bowiem drzewo.
Moje życie, czytam, uległo zmianie,
zanim sam mogłem je odmienić.
Teraz wkraczamy do świętego miasta,
które podczas deszczu opowiada swoją historię.
Pamiętałem ją inaczej.
Burza zabawnie pręży muskuły
i wyjmuje księdzu słowo
z ust. Niema modlitwa.
W parku widzę Holderlina!
Gawędzi po rosyjsku
z Mandelsztamem i Dantem,
niepewnie, łagodnie, bez niecierpliwości.
W tym języku miło
słucha się o katastrofach.

La obra más ambiciosa de Aleksandr Sokurov. 90 minutos de prodigioso plano secuencia a través de los pasillos del museo Hermitage de San Petersburgo. Sokurov hizo realidad el sueño de rodar «en un suspiro», y por primera vez en la historia del cine, una única toma ininterrumpida de 90 minutos con más de 2.000 actores y figurantes dispuestos en las 33 salas del mayestático Museo de Hermitage, mágica Arca de la Historia y la Cultura de todo un país.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Primera Nieve

Detrás de la pared un jardín pero por los ruidos
pareciera que hay un dormitorio más
los ratones lo han notado y han sacado
su ejército de esta casa

Un perro blanco gordo ángel blanco
te anunció ayer lo ahuyenté
barrí pedacitos del espejo roto
lavé los ojos encendí la lumbre

Entran salen me miran
y yo sonrío, aunque podría matar
cuando miraste por la ventana e hiciste seña con las cejas
decidí no salir para llevarte la contraria

Me defiendo y me quedo inventando el calor
tus trineos en la nevisca no conoceré el Reino
agarrado a la mesa no conoceré el Reino
agarrado a la mesa las pupilas las tengo blancas

Imágenes de Laura Makabresku y Masao Yamamoto

PIERWSZY ŚNIEG

Za ścianą ogród a takie odgłosy
jakby miał być tam jeszcze jeden pokój
myszy poczuły i wyprowadziły
swoje oddziały z tego domu

Biały pies tłusty biały anioł
wczoraj ciebie zwiastował odgoniłem go
zmiotłem okruchy stłuczonego lustra
przemyłem oczy napaliłem w piecu

Wchodzą wychodzą przyglądają się
ja się uśmiecham chociaż mógłbym zabić
gdy zajrzałaś przez okno i dałaś znak brwiami
postanowiłem na złość nie wychodzić

Bronię się i zostaję wymyślając ciepło
twoje sanie w zadymce nie zaznam Królestwa
trzymam się mocno stołu nie zaznam Królestwa
trzymam się mocno stołu źrenice mam białe

Michael Krüger

1943 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

El discurso de un lento

La Historia va acelerando,
pronto nos alcanzará y
a paso veloz caminará por delante de nosotros.
Entonces veremos el periodo glaciar
desde atrás, Grecia,
Roma, Revolución francesa,
La nuca de Stalin, las luces traseras
del coche de Hitler.
Es raro que no se canse
ni se caiga de bruces.
A veces, vuelve la cabeza
y muestra su cara
con la boca abierta
llena de dientes podridos.

Tłum. Andrzej Kopacki

Mowa powolnego

Historia nabiera prędkości,
wnet nas dopędzi i
szybkim krokiem pójdzie przed nami.
Wtedy zobaczymy erę lodowcową
od tyłu, Grecję,
Rzym, Rewolucję Francuską,
kark Stalina, tylne światła
samochodu Hitlera.
Dziwne, że się nie zmęczy
i nie padnie.
Czasem się odwróci
i pokaże nam twarz
z otwartymi ustami
pełnymi zgniłych zębów.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Mediodía (el sur)

Del jardín encendido al sótano: noche.
Todo coincide: aquí en el sótano las flores
ya se han cerrado, las hojas se han teñido de negro.
Algo hay debajo de la noche, debajo del sótano, algo.
La madurez definitiva.

Imágenes de Pinterest, faltan datos del autor.

Południe

Z rozpalonego ogrodu do piwnicy: noc.
Wszystko się zgadza: tu w piwnicy kwiaty
już się zamknęły, liście zaszły czernią.
Coś jest pod nocą, pod piwnicą, coś.
Ostateczna dojrzałość.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Manel Bellmunt Serrano

Poemas ajenos

Por el sendero voy encontrándome más páginas del libro,
paripinadas, en encuadernación de fino hielo,
hora de comer para los guardas del jardín.
Con los dedos palpo la herida del árbol: es profunda,
como una sonrisa boba.

Cudze wiersze

Na ścieżce odnajduję kolejne strony książki
parzyste, oprawione w cienki lód
Pora posiłku strażników ogrodu
Badam palcami ranę w drzewie – jest głęboka, wygląda
jak głupi uśmiech.

Michael Krüger

1943 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

8 de mayo de 2013

Si no me equivoco
Dios se ha escondido en mi manzano.
Por primera vez en muchos años ha elegido
justamente este árbol,
no precisamente logrado representante
de su especie, cuyos frutos son fibrosos
y amargos en la boca. Sin embargo, las abejas
lo aman. Cuando me apoyo
descalzo en su tronco, escucho sus
cuentos – su lengua zumbadora versa
sobre el mar de miel-,
que ni Moisés puede separar.
Puedo oír a Dios reírse.
Hasta los pájaros cierran el pico entonces.

Tłum. Ryszard Krynicki

8 maja 2013

Jeżeli się całkowicie nie mylę,
Bóg ukrył się w mojej jabłoni.
Po raz pierwszy od lat wybrał sobie
akurat to drzewo,
nieszczególnie udaną przedstawicielkę
swojego gatunku, której owoce są włókniste
i gorzkie w smaku. Mimo to pszczoły
kochają ją. Kiedy bosy
opieram się o jej pień, przysłuchuję się
ich opowieściom – o morzu
z miodu jest brzęcząca mowa,
którego także Mojżesz nie może rozdzielić.
Mogę słyszeć, jak Bóg się śmieje.
Wtedy nawet ptaki zamykają dziób.

Polaroids de Andréi Tarkovski

8. Mai 2013

Wenn mich nicht alles täuscht,
hat Gott sich in meinem Apfelbaum versteckt.
Zum ersten Mal seit Jahren hat er sich
ausgerechnet diesen Baum ausgesucht,
nicht gerade einen aufrechten Vertreter
seiner Gattung, dessen Früchte holzig sind
und bitter schmecken. Aber die Bienen
lieben ihn.
(…)
Ich kann Gott lachen hören.  
Da halten selbst die Vögel den Schnabel

Michael Krüger

1943 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

Tubinga, en enero

a Georg Braungart

El cielo sin nieve,
en el aparejo de la vid
el día se asoma a la luz.
Delante de mí la madera del año pasado
cansada de la vida, trabaja.
El tiempo como muerto,
el habla como hinchada.
Os puede parecer raro,
sin embargo, incluso los cuervos tienen corazón.
Esta es, en pocas palabras,
la verdadera historia de mi vida.

Tłum. Andrzej Kopacki

Tybinga, w styczniu

dla Georga Braungarta

Bezśnieżne to niebo,
w takielunku winorośli
dzień wychodzi na światło.
Przede mną drwa z ubiegłego roku
znużone życiem, pracują.
Czas jakby zabity,
mowa jakby napuchła.
Może to dla was dziwne,
ale wrony też mają serce.
Taka jest, w paru słowach,
prawdziwa historia mojego życia.

William Kentridge «Drawings from Preparing the Flute» (Bird Catcher)

Tübingen, in January

for Georg Braungart

The sky snowless,
in the rigging of the vines
the day turns to light.
Dog-tired, last year’s wood
goes to work before me.
How wasted, the time,
how swollen, the language.
It may seem strange to you
But even crows have a heart
And that, in a few words,
is the true story of my life.

Tübingen, im Januar

für Georg Braungart

Schneelos der Himmel,
in der Takelage der Reben
kommt der Tag ans Licht.
Lebensmüd arbeitet vor mir
das Holz vom vergangenen Jahr.
Wie totgeschlagen die Zeit,
wie geschwollen die Sprache.
Es mag Ihnen seltsam Vorkommen,
aber auch Krähen haben ein Herz.
Das ist, in wenigen Worten,
die wahre Geschichte meines Lebens.

Dan Andersson

1988-1920, Suecia

Trad. Francisco J. Uriz

Pesimismo

He soñado con la muerte cuando arde el
latido y la sangre se lamenta y llora acerca
de la belleza del morir, el tedioso hombre
que ha sufrido deja de creer que los dioses
de la tierra son sus amigos. Cualquier persona
que odiaba la muerte, percibe el descanso como
un bendito lago que brilla.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Pesymizm

Śniłem o śmierci, gdy puls
płonie a krew lamentuje i rozpacza -jak
pięknie jest umierać-, znudzony człowiek,
który, ucierpiawszy, przestał wierzyć, iż
bogowie i przyjaciele zamieszkują ziemię- to ja.

Ktokolwiek, znużony jak ja, z ochotą umiera,
brak postrzegania przynosi wytchnienie-
bezokie zwierzę w jeziorze bez światła
pod migotem świętych gwiazd – oto ja.

Pessimism 

Jag har drömt om döden, när pulsarna bränt
och när blodet har jämrat och gråtit –
hur skönt är att dö – en uttråkad man,
som har lidit och slutat att tro
och vars vänner och gudar i jorden bo –
det är jag.

Den som hatat som jag må gärna dö,
det är vila att sluta förnimma. –
Ett ögonlöst djur i en ljuslös sjö
under heliga stjärnor som glimma
är jag lik. –

Michael Krüger

1943 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

Piedra al borde del camino

Vale con levantar una piedra,
que lleva tiempo entre la hierba,
para dejar de confiar en la Gran Voz.
Cada insecto toma por verdad eso,  
en lo que quiere creer, y el ciempiés, cuando
huye hacia la oscuridad ¿acaso no lo empuja el miedo
que nos explica el mundo?
Solamente nosotros aún necesitamos palabras
para decir lo que no hace falta.
¡Mira cómo se encogen las hojas!
Ellas también participan en el Ahora
al que hemos de celebrar o no
en tan épico silencio bajo la piedra.
Y no te olvides de devolver la piedra,
con cuidado, para no matar a los animales muertos.

Tłum. Andrzej Kopacki

Kamień na skraju drogi

Wystarczy podnieść kamień,
który długo leżał w trawie,
i już się nie ufa Wielkiemu Głosowi.
Każdy robak uważa za prawdę to,
w co chce wierzyć, a stonoga, gdy
umyka w mrok — czy nie ze strachu,
który objaśnia nam świat?
Tylko my wciąż potrzebujemy słów,
żeby powiedzieć, czego mówić nie trzeba.
Patrz, jak kurczą się liście!
One też biorą udział w tym Teraz,
które trzeba uczcić albo i nie
w tak epickiej ciszy pod kamieniem.
I nie zapomnij odłożyć kamienia,
ostrożnie, by nie zabić martwych zwierząt.

Fotos propias.

Matthew Arnold

1822-1888, Gran Bretaña

*Guy Montag, protagonista de Fahrenheit 451, lee este poema a las amigas de su mujer :

[«Después empezó a leer con voz lenta y vacilante, que fue afirmándose a medida que progresaba de línea. Y su voz atravesó un desierto, la blancura, y rodeó a las tres mujeres sentadas en aquel gigantesco vacío».]

 Trad José María Martín Triana

La playa de Dover

El mar está en calma esta noche.
La marea alta, la luna duerme hermosa
Sobre el estrecho – en la costa francesa la luz
Resplandece y se ha ido; los acantilados de Inglaterra alzan,
Tenues y vastos, allá en la plácida bahía.
Ven a la ventana, el aire nocturno es dulce,
Soñoliento, desde la larga línea de espuma
Donde el mar besa la tierra empalidecida por la luna,

¡Escucha! Puedes oír el rugir de las piedras
Que las olas agitan, arrojándolas
a su regreso allá en el ramal de arriba,
Comienza y cesa, y luego comienza otra vez,
Con trémula cadencia disminuye, y trae
La eterna nota de la melancolía.

Sófocles, hace mucho tiempo
Lo escuchó en el Egeo, y trajo
A su mente el turbio flujo y reflujo
De la miseria humana, nosotros
También encontramos una idea en el sonido,
Cerca de este remoto mar del norte.

El Mar de la Fe
También era uno, en su plenitud,
Y rodaba en las orillas de la tierra,
Yacía como los pliegues de una gloriosa diadema.
Pero ahora sólo escucho
su rugir lleno de tristeza, largo y en retirada,
alejándose hacia el sereno de la noche
Hacia los extensos bordes monótonos.
Oh, mi amor, ¡seamos fieles el uno al otro!
Pues el mundo, que parece yacer ante nosotros
Como una tierra de sueños,
Tan variada, tan bella, tan nueva,
No posee en realidad ni gozo, ni amor, ni luz,
Ni certeza, ni paz, ni alivio para el dolor;
Estamos aquí como en una llanura sombría
Envueltos en alarmas confusas de fugas y batallas,
donde los ejércitos, ignorantes, se enfrentan por la noche.

[Mrs. Phelps estaba llorando.
Las otras, en medio del desierto, observaban su llanto que iba acentuándose al mismo tiempo que su rostro se contraía y deformaba. Permanecieron sentadas, sin tocarla, asombradas ante aquel espectáculo. Ella sollozaba inconteniblemente. El propio Montag estaba sorprendido Y emocionado. (…)
—¿Lo ve? Lo sabía, eso era lo que quería demostrar. Sabía que había de ocurrir. Siempre lo he dicho, poesía y lágrimas, poesía y suicidio y llanto y sentimientos terribles, poesía y enfermedad. ¡Cuánta basura! Ahora acabo de comprenderlo. ¡Es usted muy malo, Mr. Montag, es usted muy malo! (…)
Montag sintió que se volvía y, acercándose a la abertura que había en la pared, arrojó el libro a las llamas que aguardaban.
—Tontas palabras, tontas y horribles palabras, que acaban por herir —dijo Mrs. Bowles—. ¿Por qué querrá la gente herir al prójimo? Como si no hubiera suficiente maldad en el mundo, hay que preocupar a la gente con material de este estilo.]

Fotogramas de Aniara (2019) y Habitación con vistas (1985)


*Guy Montag, bohater 451 Fahrenheita czyta ten wiersz koleżankom żony:

[Potem zaczął czytać powolnym, utykającym głosem, który wzmacniał się, gdy postępował od linijki do linijki. Jego głos przechodził przez pustynię, w białą przestrzeń wokół trzech siedzących kobiet, w wielką gorącą pustkę.]

Tłum. Stanisław Barańczak

Wybrzeże w Dover

Dziś w nocy morze zastygło w spokoju.
Pora przypływu; księżyc srebrzy wodę
Cieśniny; z brzegu Francji co pewien czas błyska
Latarnia i znów gaśnie; angielskie urwiska
Świecą masywem bieli nad cichą zatoką.
Podejdź do okna, wdychaj tę nocną pogodę!
Tylko od długiej granicy przyboju,
Gdzie z wypranym poświatą z barwy stromym lądem
Styka się morze, słychać — wsłuchaj się głęboko —
Szum żwiru, miotanego o brzeg i od nowa
W toń wleczonego fal powrotnym prądem,
Który znowu, zaledwie z pracą się uporał,
Wraca ponowną falą; i wolna, miarowa
Muzyka morza śpiewa wieczny smutku chorał.

Sofokles wieki temu
Słyszał ten smutek w Morza Egejskiego szumie
I w rytmie mętnej fali znalazł wzór systemu
Rządzącego chaosem
Ludzkiej doli; nam też coś podpowiedzieć umie
Północne morze swoim tak odległym głosem.

Ocean Wiary
W dawnych wiekach, wezbrany, brzegi kontynentów
Otulał swym nadmiarem jak jedwabna szata;
Dzisiaj słyszę jedynie
Smętny szum cofających się morskich odmętów,
Fali, która to ślepo runie, to odpłynie
W świście nocnego wiatru przez nagie obszary
Jałowych piasków i skał tego świata.

Bądźmy choć my oboje
Wierni sobie nawzajem, miła! bo przed nami
Z pozoru świetny, nowy, nęcący tęczami
Świat, gościnnie rozwarte marzenia podwoje —
Ale naprawdę troski, bóle, niepokoje,
Mrok bez światła miłości, jad w każdym pokarmie;
Na tej ciemnej równinie stoimy we dwoje
W szturmów, odwrotów dzikim, zmieszanym alarmie,
Gdy ścierają się wokół ślepe, wrogie armie.

[Pani Phelps płakała. Pozostałe wśród pustyni patrzyły, jak płacze coraz głośniej, a jej twarz traci w skurczach wszelki kształt. Siedziały nie zbliżając się do niej, zdumione jej wybuchem. Łkała niepohamowanie. Sam Montag był ogłuszony i wstrząśnięty. (…)
Pani Bowles wstała i złowrogo popatrzyła na Montaga. — Wiedziałam, że tak będzie, oto co chciałam udowodnić! Wiedziałam, że tak się stanie! Zawsze mówiłam: poezja i łzy, poezja i samobójstwo, i płacz, i okropne samopoczucie, cała ta tkliwość! Teraz mam oczywisty dowód. Brzydki pan jest, panie Montag, brzydki! (…)
Montag poczuł, że się obraca, idzie do otworu w ścianie i wrzuca książkę przez mosiężne drzwiczki do pełzających płomieni.
— Głupie słowa, głupie słowa, głupie, straszliwie raniące słowa — powiedziała pani Bowles. — Dlaczego ludzie chcą ranić innych ludzi? Jak by nie było dość zła na świecie, jeszcze drażnić ludzi tego rodzaju rzeczami!]


* Guy Montag, The protagonist of Fahrenheit 451 reads this poem to his wife’s friends:

[Then he began to read in a low, stumbling voice that grew firmer as he progressed from line to line, and his voice went out across the desert, into the whiteness, and around the three sitting women there in the great hot emptiness:]

Dover Beach

The sea is calm tonight.
The tide is full, the moon lies fair
Upon the straits;-  on the French coast the light
Gleams and is gone; the cliffs of England stand;
Glimmering and vast, out in the tranquil bay.
Come to the window, sweet is the night-air!
Only, from the long line of spray
Where the sea meets the moon-blanched land,
Listen! you hear the grating roar
Of pebbles which the waves draw back, and fling,
At their return, up the high strand,
Begin, and cease, and then again begin,
With tremulous cadence slow, and bring
The eternal note of sadness in.

Sophocles long ago
Heard it on the Aegean, and it brought
Into his mind the turbid ebb and flow
Of human misery; we
Find also in the sound a thought,
Hearing it by this distant northern sea.

The Sea of Faith
Was once, too, at the full, and round earth’s shore
Lay like the folds of a bright girdle furled.
But now I only hear
Its melancholy, long, withdrawing roar,
Retreating, to the breath
Of the night-wind, down the vast edges drear
And naked shingles of the world.

Ah, love, let us be true
To one another! for the world, which seems
To lie before us like a land of dreams,
So various, so beautiful, so new,
Hath really neither joy, nor love, nor light,
Nor certitude, nor peace, nor help for pain;
And we are here as on a darkling plain
Swept with confused alarms of struggle and flight,
Where ignorant armies clash by night.

[Mrs. Phelps was crying. The others in the middle of the desert watched her crying grow very loud as her face squeezed itself out of shape. They sat, not touching her, bewildered by her display. She sobbed uncontrollably. Montag himself was stunned and shaken. (…)
Mrs. Bowles stood up and glared at Montag. «You see? I knew it, that’s what I wanted to prove! I knew it would happen! I’ve always said, poetry and tears, poetry and suicide and crying and awful feelings, poetry and sickness; all that mush! Now I’ve had it proved to me. You’re nasty, Mr. Montag, you’re nasty!
(…) Montag felt himself turn and walk to the wall-slot and drop the book in through the brass notch to the waiting flames. «Silly words, silly words, silly awful hurting words,» said Mrs. Bowles. «Why do people want to hurt people? Not enough hurt in the world, you’ve got to tease people with stuff like that ! «]

Stanisław Barańczak

1946-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Agosto de 1988

Oft didst thou scan my verse, where if I misse
Henceforth I will impute the cause to this.
A fingers losse (I speake it not in sport)
Will make a verse a Foot too short.

Thomas Randolph
Este Agosto pasará a la historia de la meteorología
The Boston Globe

Este agosto va a pasar, ya ha pasado a la historia de mi cuerpo
como época de camisas húmedas, debajo de las que la piel no sabía,
si se condensaba sobre ella el sudor o la humedad récord del aire;
el tiempo cuando, mediante el azul del esmog, se burlaba de los pulmones la espejada superficie
de la Hancock Tower, elevada hoja de afeitar puesta de punta en medio de la ciudad;
cuando los oídos absorbían frescos, competentes sollozos de las sirenas, gomosa
del bochorno la calzada en Roxbury eternizaba la huella de los neumáticos de la ambulancia,
en cuyo interior un joven traficante de drogas,
alcanzado en la barriga con una serie de Uzi, se volvía gris bajo máscara de oxígeno,
corriendo hacia un destino banal, único, planeado por alguien;
mientras en los ojos, clavados en la pantalla, puntuados con la risa de la presentadora
ardían aviones en las pistas, brotaban de las ciudades fuegos artificiales,
amenazaba con la inundación el Ganges, apretaba las manos el candidato, parloteaba
un cómico en el anuncio de Toyota, incrementaban las huelgas en Polonia,
un dictador africano en las tribunas atemorizaba a las charreteras;
mientras que yo sobre una rodilla húmeda y desnuda traducía un epigrama del poeta
que hace tres siglos y medio se despedía de su dedo meñique,
cortado en una pelea de taberna; mientras que en cada segundo corrían
lánguidamente las aguas de los ríos, la sangre circulaba en mil millones de venas,
encima de aquel todo, si existía, velaba un tutor invisible
o solamente observador, no lo sé; el tiempo, cuando bajo el pie
se calcinaba la acera, los periódicos informaban de los residuos de hospital
encontrados en las playas, del cambio climático;
cuando agonizábamos, como siempre, en las catástrofes, de cáncer, de hambre;
cuando un día, en la ducha, dando vueltas a la pointe de la traducción,
modificada un sinfín de veces, elegí “…veo con no poca
pena:/ Tendré que dar por perdida mi propia mano”;
cuando encendíamos el aire acondicionado, batíamos otro récord,
nos desmayábamos durante las torturas, nos perseguía una melodía del cuarteto
e-moll de Mendelssohn, la mañana nos entregaba a la abierta
ventana del sol, de los buzones sacábamos cartas y postales,
nos disparaba la patrulla fronteriza, besábamos el delicado
velo en la nuca, las válvulas se abrían acompasadamente en el corazón,
cuando por cada momento y lugar se enhebraba el hilo del sentido,
que no queríamos averiguar, mientras en nuestras muñecas el dedo
cortado de Thomas Randolph escribía golpeando sordos acentos.

Fotografías de Philip-Lorca diCorcia

Sierpień 1988

Wystukiwałeś wierszy mych rytm; gdy w nim zbłądzę
Dziś, o kulawość strofy twoją śmierć posądzę:
Utrata palca (wybacz, że w żałobne smutki
Pcham kalambur) wiersz stworzy o stopę za krótki…

Thomas Randolph (1605-1635), «Na utratę małego palca»
Ten sierpień przejdzie do historii meteorologii.
The Boston Globe

Ten sierpień przejdzie, już przeszedł do historii mojego ciała
jako epoka mokrych koszul, pod którymi skóra nie wiedziała,
czy skrapla się na niej pot, czy rekordowa wilgotność powietrza;
czas, gdy przez błękit smogu drwiła z płuc zwierciadlana powierzchnia
Hancock Tower, wzniosłej żyletki postawionej na sztorc w środku miasta;
gdy uszy chłonęły chłodne, kompetentne łkanie syren, gumiasta
od upału jezdnia w Roxbury utrwalała ślad dotyku
opon karetki, a w środku młodociany handlarz narkotyków,
trafiony w brzuch serią z uzi, szarzał pod maską tlenową,
pędząc w banalny, jedyny los, jaki ktoś mu planował;
gdy w oczach, wpatrzonych w ekran, punktowane śmiechem spikerki
płonęły samoloty na pasach, wytryskały znad miast fajerwerki,
groził powodzią Ganges, ściskał dłonie kandydat, trajkotał
komik w reklamie Toyoty, narastała sytuacja strajkowa
w Polsce, afrykańsky dyktator na trybunie stroszył epolety;
gdy na gołym, wilgotnym kolanie tłumaczyłem fraszkę poety,
który trzy i pół wieku wcześniej żegnał swój mały palec,
ucięty w karczemnej bójce; gdy w każdej sekundzie ospale
toczyły się wody rzek, krew krążyła w miliardach krwiobiegów,
nad wszystkim, jeśli istniał, czuwał niewidzialny opiekun
lub tylko obserwator, nie wiem; czas, gdy pod stopą rozprażał
się chodnik, gazety pisały o znajdowanych na plażach
odpadkach ze szpitali, o przemianie w klimacie globu;
gdyśmy konali, jak zwykle, w katastrofach, na raka, z głodu;
gdy któregoś dnia, pod prysznicem, obracając w głowie zmienianą
bez końca pointę przekładu, wybrałem: «…widzę z niemałą
udręką: / Trzeba będzie na własny palec machnąć ręką»;
gdy włączaliśmy klimatyzację, biliśmy kolejny rekord,
mdleliśmy na torturach, prześladował nas motyw z kwartetu
e-moll Mendelssohna, poranek powierzał nas otwartemu
oknu słońca, ze skrzynek wyjmowaliśmy listy i kartki,
strzelał do nas patrol graniczny, całowaliśmy delikatny
puch na karku, zastawki otwierały się miarowo w sercu,
gdy przez każdy moment i miejsce przewlekała się nitka sensu,
którego nie chcieliśmy dociec, a na naszych przegubach ucięty
palec Thomasa Randolpha wystukiwał bezgłośne akcenty.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Estigma

Los labios
eran un todo,
se partieron por la mitad.

Inmóvil, en la plaza,
con una hoja de papel en la mano.

Vengo al mundo
tras la noche.

Hermano lobo,
hermanas del lago
me mandan la niebla hasta la garganta.

Znamię

Usta
były całością,
rozpołowiły się.

Nieruchomy, na rynku,
z kartką w dłoni.

Przychodzę na świat
po nocy.

Brat wilk,
siostry z jeziora
przysyłają mi mgłę pod gardło.

Metáforas de Minor White

Tania Skarynkina

1969 – , Bielorrusia

Trad. Ada Trzeciakowska

El buzo-virtuoso

Deseando aprovechar se arroja de golpe y nadando
recoge bajo si su única pierna

pretende
tener cuidado
ser sensible con lo que hay debajo de él

no molestar
a millones de buceadores
que apenas caben en las profundidades

en filas apretadas
nadan de un lugar a otro
en caso contrario quedarían paralizados

a su manera bellos crueles nadadores
caseros tenderos
ladrones de casas

con la última ola la más salada
está prevista la construcción de
una casa provisional

rosas silvestres de la chimenea
se desprenden
con un estrépito ronco

Obra de Agostino Arrivabene

Tłum. Tomasz Pierzchała

Nurek-wirtuoz

Pragnąc pójść za ciosem rzuca się nagle i płynie
podkurcza jedyną nogę

stara się
uważać na siebie
być czułym pod sobą

nie przeszkadzać
milionom płetwonurków
którzy ledwo mieszczą się w głębi

w zwartych rzędach
przepływają z miejsca na miejsce
inaczej by ich sparaliżowało

na swój sposób piękni okrutni pływacy
kamienicznicy sklepikarze
złodzieje mieszkań

przy najbardziej zasolonej ostatniej fali
przewidziana jest budowa
prowizorycznego domu

dzikie róże z komina
wyrywają się
z chropowatym trzaskiem.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

El lunes negro

El instante en el que se encienden a la vez todas
las farolas de la ciudad. El instante cuando dices
aquel inconcebible ´no´ y de repente no sé qué hacer
a continuación: ¿morir? ¿salir? ¿no reaccionar?
El instante al sol cuando te observo desde la ventana del autobús,
tu cara es distinta a la que tienes cuando sabes que te miro
-ahora no me ves, miras la nada, el cristal
brillante detrás del que se supone que estoy yo-.
No más yo, no conmigo, no de esta forma, no aquí.
Puede pasar de todo, porque aquí pasa de todo.
Todo lo determinan tres posturas básicas:
hombre sobre mujer, mujer sobre hombre o la de ahora
-mujer y hombre separados por la luz.

Fotogramas de My Blueberry Nights (2007) de Wong Kar-Wai

Czarny Poniedziałek

Moment, kiedy się zapalają jednocześnie wszystkie
lampy uliczne w mieście. Moment, kiedy mówisz
to niepojęte «nie» i nagle nie wiem co z tym robić
dalej: umrzeć? wyjechać? nie zareagować?
Moment w słońcu, kiedy cię obserwuję z okna autobusu,
masz inną twarz niż w chwilach, kiedy wiesz, że patrzę
-a teraz mnie nie widzisz, patrzysz w nic, w błyszczącą
szybę, za którą niby jestem. Już nie ja, nie ze mną,
nie ten sposób, nie tutaj. Może zdarzyć się
wszystko, bo wszystko się wydarza. Wszystko określają
trzy podstawowe pozycje: mężczyzna na kobiecie,
kobieta na mężczyźnie albo to, co teraz
-kobieta i mężczyzna przedzieleni światłem.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Los grillos

Grillos, oh, una infinidad, los cogíamos, juntándolos en parejas artificiales
los movíamos, se movían, movían, muy grandes, muy
verdes, el amor es un actividad hermosa -y lo hacían, el amor,
oh, oh, una infinidad de amor, hasta dejar la hierba viscosa,
una infinidad de hierba, los agitamos y derramamos, observando,
prenderles fuego, prender, ardía el suelo, la infancia era después,
es ahora en todos los recuerdos, antes había solo una infinidad,
los grillos, esa no es, no es, memoria a corto plazo
– nos han juntado, nos han derramado por la tierra,
estamos tiritando, tiritando, los grillos se están vengando-.

Fotografías de André Kertész (1894-1985)

Świerszcze

Świerszcze, o, zatrzęsienie, zbieraliśmy je, łącząc w sztuczne pary
poruszaliśmy nimi, ruszały się, ruszały, bardzo duże, bardzo
zielone, miłość jest piękną czynnością – i robiły to, tę miłość,
o, o, zatrzęsienie miłości, trawy miały tak lepko, zatrzęsienie traw,
roztrząsaliśmy je, patrzyliśmy, podpalić; podpalić, płonęła
ziemia, dzieciństwo było potem, jest teraz w tych wszystkich
przypomnieniach, przedtem jedynie było zatrzęsienie, świerszcze,
to nie jest, nie jest, nie jest krótka pamięć – połączyli nas,
rozlali nas po ziemi, trzęsiemy się, trzęsiemy, to świerszcze się mszczą.