Jesús Urzagasti

1941 – 2013, Bolivia

con LaReversible

COYOACÁN

Sabía que debía caminar de una esquina a otra
aligerado del peso formal que delata a los viajeros
ya no tienes país me dije y caminas por un bello país
sin sombra ni recuerdos de paisajes florecientes
al fin volverás a ser una entidad muda y melancólica
debajo todo es húmedo y no fluye ninguna amenaza
para el que gobierna su locura y se abandona al sueño
arriba el cielo es luminoso y las aves sólo son aves
para estos sonidos apenas se necesita un mediador
un caminante que nunca escuchó nada en la tierra
un caballo y un tren una plaza y una vaga librería
quizás así responderías feliz a las voces de ayer
todo es un sueño para el equilibrista venido a menos
los sones de una orquesta popular el niño la manzana
el muerto con su violín el callado árbol de la noche
cruzo de una esquina a otra y veo cuatro policías
nunca estuve aquí nunca estuve allá nunca estuve
el aire es útil y la mecánica de los sueños también
nunca llegué a saber tanto de mí nunca me lo dijeron
será por eso que estiro los brazos y siento el agua
y desciendo como todo el mundo y me acomodo el ojo
como un inofensivo intruso que ha de retornar al hotel

Retrato de Christoffer Relander

Trad. Ada Trzeciakowska

COYOACAN

Wiedziałem, że powinienem spacerować od rogu do rogu
uwolniony od formalnego ciężaru zdradzającego podróżnych
nie masz już kraju mówiłem sobie i idziesz po pięknym kraju
bez cienia i wspomnień o kwitnących krajobrazach
w końcu ponownie staniesz się niemą i melancholijną istotą
pod spodem wszystko jest wilgotne i nie stanowi zagrożenia
dla tego, kto panuje nad swym szaleństwem i pogrąża się we snach
w górze niebo jest rozświetlone, a ptaki są tylko ptakami
takim dźwiękom wystarczyłby tylko pośrednik
wędrowiec, który nigdy nie słyszał niczego
jakiś koń i pociąg jakiś plac i byle jaka księgarnia
może wtedy z radością odpowiedziałbyś na wczorajsze głosy
wszystko jest snem dla niespełnionego ekwilibrysty
przygrywka ludowej kapeli dziecko jabłko
nieboszczyk ze skrzypcami ciche drzewo nocy
przechodzę z rogu na róg i widzę czterech policjantów
nigdy mnie tu nie było nigdy mnie tam nie było nigdy nie było
powietrze jest przydatne, podobnie jak mechanika snów
nigdy nie dowiedziałem się tyle o sobie nigdy nie powiedzieli mi tego
dlatego zapewne wyciągam ramiona i czuję wodę
i schodzę na dół, jak wszyscy inni, i wytężam wzrok
jak nieszkodliwy intruz muszący wracać do hotelu

Blanca Varela

1926-2009, Perú

MÁSCARA DE ALGÚN DIOS

Frente a mí ese rostro lunar.
Nariz de plata, pájaros en la frente.
 
¿Pájaros en la frente?
 
Y luego hay rojo
y todo lo que la tierra olvida.
Humedad con poderes de fuego
floreciendo tras las negras pestañas.
Un rostro en la pared.
Detrás del muro, más allá de toda voluntad,
más lejos todavía que mirar y callar:
¿qué?
 
¿Siempre hay algo que romper, abolir o temer?
¿Y al otro lado? ¿Al revés?
 
Vuela la mano, nace la línea,
vibrante destino, negro destino.
Por un instante la melodía es clara,
parece eterna la tarde,
purísima la sombra del cielo.
 
Vuelvo otra vez. Pregunto.
Tal vez ese silencio dice algo,
es una inmensa letra que nos nombra y contiene
en su aire profundo.
Tal vez la muerte detrás de esa sonrisa
sea amor, un gigantesco amor
en cuyo centro ardemos.
 
Tal vez el otro lado existe
y es también la mirada
y todo esto es lo otro
y aquello esto
y somos una forma que cambia con la luz
hasta ser sólo luz, sólo sombra.

Máscara del dios Inti

Tłum. Ada Trzeciakowska

MASKA JAKIEGOŚ BOGA

Na wprost mnie lunarna twarz.
Srebrzysty nos, na czole ptaki.
 
Na czole ptaki?
 
A potem czerwień
i wszystko, o czym zapomina ziemia.
Wilgoć z potęgą ognia
kwitnąca za czarnymi rzęsami.
Twarz na ścianie.
Za murem, poza wszelką wolą,
dalej jeszcze niż spojrzenie i milczenie:
co?
 
Zawsze jest coś, co trzeba przełamać, obalić, czego się lękać?
A po drugiej stronie? Na odwrót?

Ręka leci, rodzi się linia,
wibrujący los, czarny los.
Przez chwilę melodia jest wyraźna,
wieczór wydaje się wieczny,
cień nieba najczystszy.
 
Wracam raz jeszcze. Pytam.
Może ta cisza mówi coś,
jest ogromną literą, która określa nas i zawiera
w głębi swego powietrza.
Może śmierć, skryta za tym uśmiechem
to miłość, gigantyczna miłość
w sercu której płoniemy.
 
Może druga strona istnieje
i istnieje też spojrzenie
i to wszystko jest tym drugim
a tamto tym
a my jesteśmy formą zmieniająca się ze światłem
aż staniemy się światłem ledwie, ledwie cieniem.

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

dondequiera

Dondequiera que esté, en cualquier lugar
de la Tierra, oculto a la gente la convicción
de que no soy de aquí.
Como si fuera mandado a absorber el mayor número de
colores, sabores, sonidos, aromas, para experimentar
todo de lo que forma parte
el ser humano, para transformar mis vivencias 
en un registro mágico y llevarlo allí, al lugar
de donde he venido.

Foto propia. Desarraigo/Paseante

Gdziekolwiek

Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
przyszedłem.

Zbigniew Herbert

1924-1998, Polonia

Trad. Xaverio Ballester

LAS ENAJENACIONES DE DON COGITO

Don Cogito sujeta entre sus brazos
la caliente ánfora de una cabeza

el resto del cuerpo le queda oculto
y puede verlo solo su tacto

examina la cabeza durmiente
ajena pero llena de sensibilidad

una vez más
constata con asombro
que existe alguien más allá de él
impenetrable
como una piedra

con unos límites
que se abren
solo por un instante
después el mar lo lanza
contra un acantilado

con su propia sangre
con sus sueños ajenos
armado de su propia piel

Don Cogito aparta
con delicadeza
la dormida cabeza
para no dejar
sus huellas digitales
en la mejilla

y parte
a solas
entre la cal de las sábanas

Alienacje Pana Cogito

Pan Cogito trzyma w ramionach
ciepłą amforę głowy

reszta ciała jest ukryta
widzi ją tylko dotyk

przygląda się śpiącej głowie
obcej a pełnej czułości

jeszcze raz
stwierdza ze zdumieniem
że istnieje ktoś poza nim
nieprzenikniony
jak kamień

o granicach
które otwierają się
tylko na moment
potem morze wyrzuca
na skalisty brzeg

o własnej krwi
obcym śnie
uzbrojony w swoją skórę

Pan Cogito oddala
śpiącą głowę
delikatnie
żeby nie zostawić
na policzku
odcisków palców

i odchodzi
samotny
w wapno pościeli

Obra de Ron Hicks

A %d blogueros les gusta esto: