Olvido García Valdés

1950 – , España

***[Nadaba por el agua transparente]

Nadaba por el agua transparente
en lo hondo, y pescaba gozoso
con un pequeño arpón peces brillantes,
amigos, moteados.
Aquella agua tan densa, nadar
como un gran pez; vosotros,
dijo, me esperabais en casa.
Pensé entonces en Klee,
en la dorada. Ahora leo:
estás roto y tus sueños
se cuelan en tu vida, esa sensación
de realidad es muy fuerte; estas pastillas
te ayudarán.
Dorado pez,
dorada de los abismos, destellos
en lo hondo. Un sueño subterráneo
nos recorre, nos reúne,
nacemos y morimos, mas se repite
el sueño y queda el pez,
su densidad, la transparencia.

De Caza nocturna

Paul Klee El pez dorado (1925)

Tłum. Ada Trzeciakowska

***[Płynęłam przez przejrzystą wodę]

Płynęłam przez przejrzystą wodę
w głębinach, radośnie łowiłam
niewielkim harpunem lśniące ryby,
przyjaciół, cętkowanych.
Woda była taka gęsta, płynęłam
niczym wielka ryba; wy,
powiedział, czekaliście na mnie w domu.
Pomyślałam wtedy o Klee,
o złotogłowej doradzie. Czytam teraz:
już po tobie a sny
przenikają do twojego życia, wrażenie
rzeczywistości jest bardzo silne; te pastylki
pomogą ci.
Złota rybko,
złota główko z otchłani skrząca się
na dnie. Podziemny sen
przepływa przez nas i jednoczy,
rodzimy się i umieramy, lecz powtarza się
sen i pozostaje ryba,
jej gęstość i przejrzystość.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ezequiel Zaidenwerg

PARA JESSICA, MI HIJA

Esta noche, salí a caminar
cerca de casa, y tuve miedo no
del camino sinuoso que tomé
en el amor y el ego, sino más
bien de lo oscuro y lo lejano. Anduve
oyendo el viento y percibiendo el frío,
pero a mí me afligían las estrellas
que ardían en el gran arco del cielo.

Jessica, es más sencillo concebir
nuestras vidas andando entre el efímero
resplandor de las hojas, disfrutando
de aquello que tenemos, que pensar
cómo será posible que unos seres
como nosotros, tan pequeños, puedan
atravesar lo oscuro sin buscar
algún rumbo visible o un destino.

Sin embargo, recuerdo que hubo veces
en que debajo de ese mismo cielo
cada hueso del cuerpo se hizo luz
y la herida del cráneo se abrió para
que entrara el cosmos con sus fríos rayos,
y fueron, un instante nada más,
ellos mismos el cosmos; hubo veces
en que llegué a creer que éramos hijos
de las estrellas, que nuestras palabras
estaban hechas de ese mismo polvo
que flamea en el espacio; aquellas veces
sentía en lo incorpóreo del aliento
que el peso de un día entero se apoyaba.

Sin embargo, esta noche es diferente.
Con miedo de las sombras en que andamos
o desaparecemos por completo,
me imagino una luz que no permita
que vaguemos muy lejos; una luna
secreta o un espejo; alguna hoja
de papel, o algo que puedas llevar
por lo oscuro cuando yo ya no esté.

Fotografías de Isabella Ståhl

Tłum. Ada Trzeciakowska

Jessice, mojej córce

Idąc na nocny spacer,
pogrążony w myślach,
przeraziłem się,
nie labiryntu
który zbudowałem z miłości i siebie samego
ale tego, co odległe i ciemne.
Szedłem, nasłuchując wiatru wśród drzew,
czując ukłucia zimna na skórze,
lecz źródłem mojej udręki
były gwiazdy płonące
na strzelistym łuku nieba.

Jessico, o wiele łatwiej
przychodzi nam pojąć życie,
gdy idziemy świetlistym tunelem migoczącycg liści,
radując się tym, co mamy,
niż rozmyślając nad tym, jak to możliwe,
że stworzenia tak małe jak my
wędrują w ciemnościach
nie trzymając się żadnej drogi
nie mając celu w zasięgu wzroku.

Jednak, pamiętam chwile
pod tym samym niebem,
gdy kości w ciele stały się światłem
a rana w czaszce
otworzyła się na przyjęcie
zimnych promieni kosmosu,
i same, przez moment,
były kosmosem,
w takich chwilach, byłem stanie uwierzyć
że jesteśmy dziećmi gwiazd
a nasze słowa usnute zostały z tego samego
pyłu, który płonie w przestrzeni,
mogłem, wtedy, wyczuć po lekkości oddechu
że ciężar całego dnia
został złożony.

Ale dziś w nocy
jest inaczej.
Bojąc się ciemności
w której dryfujemy lub całkiem giniemy,
wyobrażam sobie światło
które nie pozwoliłoby nam odejść od siebie za daleko,
sekretny księżyc lub lustro,
kartkę papieru,
coś, co mogłabyś nieść
w mroku
gdy ja zgasnę.

For Jessica, My Daughter


Tonight I walked,
lost in my own meditation,
and was afraid,
not of the labyrinth
that I have made of love and self
but of the dark and faraway.
I walked, hearing the wind in the trees,
feeling the cold against my skin,
but what I dwelled on
were the stars blazing
in the immense arc of sky.

Jessica, it is so much easier
to think of our lives,
as we move under the brief luster of leaves,
loving what we have,
than to think of how it is
such small beings as we
travel in the dark
with no visible way
or end in sight.

Yet there were times I remember
under the same sky
when the body’s bones became light
and the wound of the skull
opened to receive
the cold rays of the cosmos,
and were, for an instant,
themselves the cosmos,
there were times when I could believe
we were the children of stars
and our words were made of the same
dust that flames in space,
times when I could feel in the lightness of breath
the weight of a whole day
come to rest.

But tonight
it is different.
Afraid of the dark
in which we drift or vanish altogether,
I imagine a light
that would not let us stray too far apart,
a secret moon or mirror,
a sheet of paper,
something you could carry
in the dark
when I am away.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Dámaso López García

Mañana, mediodía y noche

III

Estas noches de rosas y púrpuras que se desvanecen, de extraño calor
Que nos acaricia la piel hasta que caemos dormidos y vagamos hacia lugares
Que esperábamos que siempre estuvieran fuera de nuestro alcance…
las profundidades
En las que nada florece, donde todo lo que ocurre parece que es
Para siempre. Sudamos, rogamos que nos liberen
En el día siguiente a tiempo y nos asusta la idea
De no llegar allí nunca y de no tener más remedio que vagar a la deriva olvidados
En un mar de media noche donde cada mil años se avista un barco o un cisne
O un nadador ahogado cuya imaginación ha sobrevivido a su destino y que nada
Para demostrar, a nadie en concreto, cuán falsa ha sido su vida.

Fotograma de Un viaje alucinante al fondo de la mente de Ken Russel; cuadro de Montserrat Gudiol; fotografía propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

Ranek, południe i noc

III

Te noce rozpraszających się różów i purpur, dziwnego ciepła
muskającego nam skórę, póki nie zaśniemy i zabłądzimy w miejsca
które, oczekiwaliśmy, że pozostaną niedosięgłe, w głębiny
gdzie nie kwitnie nic, gdzie wszystko co się dzieje wydaje się
być na zawsze. Pocimy się i błagamy o uwolnienie
następnego dnia na czas, i ogarnia nas panika na myśl
że nigdy się tam nie dostaniemy i przyjdzie nam dryfować w zapomnieniu
po nocnym morzu, gdzie raz na tysiąc lat widuje się statek, lub łabędzia
lub pływaka topielca, którego wyobraźnia przerosła jego los, i pływa
by dowieść, nie wiadomo komu, jak nieprawdziwym było jego życie.

Morning, Noon, and Night

III

These Nights of pinks and purples vanishing, of freakish heat
That strokes our skin until we fall asleep and stray to places
We hoped would always be beyond our reach the deeps
Where nothing flourishes, where everything that happens seems
To be for keeps. We sweat, and plead to be released
Into the coming day on time, and panic at the thought
Of never getting there and being forced to drift forgotten
On a midnight sea where every thousand years a ship is sighted, or a swan,
Or a drowned swimmer whose imagination has outlived his fate, and who swims
To prove, to no one in particular, how false his life had been.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Adalber Salas Hernández

Puerto oscuro. XXX

Hay un camino que cruza el desfiladero,
un río junto al camino, un bosque.
Si hay más, aún no lo veo.

Puede decirse, sin embargo, que ha sido
un siglo sorprendente cuando menos para la moda;
las valientes modelos retienen las lágrimas

al pensar en los millones de judíos y serbios
asesinados por Hitler. El fotógrafo mantiene firme
el pulso mientras reflexiona

sobre los mujiks despachados por Stalin.
Subieron y bajaron las faldas. Los pechos se estilaron
y pasaron de moda, cambió el largo del pelo.

Pero el camino que serpentea en el desfiladero
está cubierto de nieve y el río fluye bajo el hielo.
Los esquiadores se mueven, como los secretos,

entre los árboles del bosque aprisionados en cristal.
El día forma una fabulosa jaula de frío alrededor de mi cara.
Cada vez que respiro escucho algo quebrándose.    

Fotogramas: Blow up de M. Antonioni; La tierra de Aleksander Dovzhenko, Montaña en sombra Lois Patiño

Tłum. Ada Trzeciakowska

Mroczna przystań. XXX

Wąwozem biegnie droga,
Przy drodze rzeka, a obok las.
Jeśli jest coś ponadto, nie zauważyłem.

Mimo wszystko można powiedzieć, że było to
Wspaniałe stulecie, przynajmniej dla mody;
Brawura z jaką modelki tłumiły łzy

Myśląc o milionach Żydów i Serbów
Zabitych przez Hitlera, z którą fotograf
Trzymał aparat bez poruszenia, rozmyślając

O mużykach, którymi zaopiekował się Stalin.
Z którą spódnice się podnosiły i obniżały; piersi
Obnażały i chowały; a włosy rosły i skracały się.

Lecz drogę wijącą się wąwozem
Pokrywa śnieg, a rzeka płynie
Skuta lodem. Narciarze posuwają się szusami

Jak sekrety wśród lasu kryształowych drzew.
Dzień wykuł mi z mrozu baśniową klatkę wokół
Twarzy. Gdy biorę oddech, słyszę trzask rys.

dark harbour

There is a road through the canyon,
A river beside the road, a forest.
If there is more, I haven’t seen it yet.

Still, it is possible to say this has been
An amazing century for fashion if for nothing else;
The way brave models held back their tears

When thinking of the millions of Jews and Serbs
That Hitler killed, and how the photographer
Steadied his hand when he considered

The Muzhiks that Stalin took care of.
The way skirts went up and down; how breasts
Were in, then out; and the long and the short of hair.

But the road that winds through the canyon
Is covered with snow, and the river flows
Under the ice. Cross-country skiers are moving

Like secrets between the trees of the glassed-in forest.
The day has made a fabulous cage of cold around
My face. Whenever I take a breath I hear cracking.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

El sueño (el dormir)

Existe el sueño de mi lengua
que habla un idioma irrecordable
-palabras que concilian el sueño de las palabras
una vez pronunciadas-.

También existe el sueño de un instante
oculto en el interior del siguiente que alarga la noche,
y el sueño con el que duerme la ventana
que convierte en cristal el alto sueño de los árboles.

El sueño de las novelas cuando son leídas es insonoro
como el sueño de los vestidos en el cálido cuerpo de las mujeres.
Y el sueño de los truenos que acumulan polvo en días de sol
y el sueño de las cenizas una vez apagado el fuego.

El viento si se queda dormido llena el cielo.
El largo sueño del aire queda encerrado en los pulmones de los muertos.
Existe el sueño de una habitación con alguien dentro.
Incluso es posible que la luna concilie el sueño de madera.

Y existe el sueño que exige que me acueste
y deslice dentro de la oscuridad que se acerca
como otra piel en la que nunca me encontrarán
fuera de la cual jamás resurgiré.

Fotografías de René Groebli (1927, Suiza)

Tłum. Agnieszka Kołakowska

SEN

Jednym ze snów jest sen, w który zapada mój język
mówiący nieznaną mową –
słowami, które zaraz
zasypiają snem słów.

Jest też sen śpiącej chwili
ukrytej w chwili następnej, przeciągającej noc.
I sen, jakim śpi okno, przemieniający w szkło
wysoki sen śpiących drzew.

Jest sen, w który zapada powieść, gdy się ją czyta,
bezgłośny jak sen sukienki na ciepłym ciele kobiety.
Sen grzmotów pokrytych kurzem podczas słonecznych dni.
I sen, jakim śpi popiół po czymś, co dawno wygasło.

Sen, w jaki wiatr zapada, wypełnia czasem niebo.
Jest długi sen powietrza śpiącego w płucach zmarłych.
I sen, jakim śpi pokój, kiedy ktoś w nim oddycha.
Jest nawet sen księżyca śpiącego snem drewnianym.

Lecz jest jeszcze inny sen – który mi rozkazuje,
bym się położył i wślizgnął w ogarniającą mnie ciemność
jak gdyby w drugą skórę, z której nigdy nie wyjdę
i w której nikt mnie nie znajdzie.

The sleep

There is the sleep of my tongue
speaking a language I can never remember—
words that enter the sleep of words
once they are spoken.

There is the sleep of one moment
inside the next, lengthening the night,
and the sleep of the window
turning the tall sleep of trees into glass.

The sleep of novels as they are read is soundless
like the sleep of dresses on the warm bodies of women.
And the sleep of thunder gathering dust on the sunny days
and the sleep of ashes long after.

The sleep of wind has been known to fill the sky.
The long sleep of air locked in the lungs of the dead.
The sleep of a room with someone inside it.
Even the wooden sleep of the moon is possible

And there is the sleep that demands I lie down
and be fitted to the dark that comes upon me
like another skin in which I shall never be found,
out of which I shall never appear.

Roman Honet

1974 -, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

bailando entre las vacas

cuerpos con los que jugaba a la pelota,
saltaba al río al ponerse el sol
y besaba las navajas sobre un blanco terraplén,
me husmearon, me encontraron

y salieron de la tierra desnudos
y corren hacia mí atravesando prados, bailando entre las vacas,
y cada uno lleva un perro colgando del cuello
como un chal. un chal

la noche me descubre,
quién he sido ya. quiénes éramos
juntos -una llamada a las criaturas
hendidas por la cinta helada del relámpago

ingredientes de la nieve: zumbido y desinformación,
resplandor para recibir al muerto/
muerta -esperaba, llorando.
era tu ojo

Fotografías de Laura Makabresku y Cristina García Rodero

TAŃCZĄC WŚRÓD KRÓW

ciała, z którymi grałem w piłkę,
wskakiwałem do rzeki o zmierzchu
i całowałem noże na białym nasypie,
wywęszyły, odnalazły mnie

wyszły z ziemi nagie
i biegną do mnie przez łąki, tańcząc wśród krów,
i każde ma na szyi psa
jak szal. jak szal

noc mi odkrywa,
kim już byłem. kim byliśmy
razem – przywołanie istot
przeciętych mroźną szarfą błyskawicy

składniki śniegu: szum i deformacja,
blask na przyjęcie zmarłego/
umarłej – czekałem, płacząc.
byłem twoim okiem

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

sin título

Aquel poema La Adorable que guardaste en el bolsillo,
el que rezaba: «Pienso sin cesar en nosotros, los superhombres,
cómo rodamos por el mundo diciendo: Hola, soy fulano de tal, ¿y tú?
hace años que te molestaste en leerlo. Pero ahora,
bajo los pinos, a su luz lavanda, parece ser el momento
oportuno. Polvo de una pasión, oscuro derrumbe de las imágenes
página abajo: son todo lo que queda. Ella era tan bella,
y el poema, creías entonces, también lo era.
La lavanda se reduce a ceniza. Las nubes se van. Y ella,
¿dónde está ahora? ¿Y aquel chico que permanecía horas y horas
frente a su casa, al haber entender tarde que siempre
hay cosas a punto de ocurrir -justo cuando ya no sirven de nada-?

Fotos propias

Tłum. Agnieszka Kołakowska

bez tytułu

Ten wiersz Cudowna, wsunięty ci do kieszeni,
Ten, co zaczynał się: Wciąż myślę o nas, nadludziach,
Jak latamy po świecie, wołając: Cześć, nazywam się Zet, a ty?» –
Od lat po niego nie sięgasz. Lecz teraz, w cieniu sosen,
W tym lawendowym świetle, może już na to czas?
Pył namiętności, ciemne strzępy obrazów na stronie-
To wszystko, co zostało. A była taka piękna.
I wiersz – tak ci się zdawało – nie ustępował jej.
Lawenda obraca się w popiół. Znikają chmury. A ona –
Co z nią się teraz dzieje? I z chłopcem, który tak długo
Wystawał przed jej domem i za późno zrozumiał,
Ze zawsze coś dzieje się w chwili, gdy nie ma to już znaczenia.

untitled

As for the poem The Adorable One slipped into your pocket,
Which began, «I think continually about us, the superhuman, how
We fly around saying, ‘Hi, I’m So-and-So, and who are you?’»
It has been years since you bothered to read it. But now
In this lavender light under the shade of the pines the time
Seems right. The dust of a passion, the dark crumble of images
Down the page are all that remain. And she was beautiful,
And the poem, you thought at the time, was equally so.
The lavender turns to ash. The clouds disappear. Where
Is she now? And where is that boy who stood for hours
Outside her house, learning too late that something is always
About to happen just at the moment it serves no purpose at all?

Vicente Huidobro

1893-1943, Chile

El espejo de agua

Mi espejo, corriente por las noches,
Se hace arroyo y se aleja de mi cuarto.

Mi espejo, más profundo que el orbe
Donde todos los cisnes se ahogaron.

Es un estanque verde en la muralla
Y en medio duerme tu desnudez anclada.

Sobre sus olas, bajo cielos sonámbulos,
Mis ensueños se alejan como barcos.

De pie en la popa siempre me veréis cantando.
Una rosa secreta se hincha en mi pecho
Y un ruiseñor ebrio aletea en mi dedo.

Collage propio

Tłum. Marta Jordan

Lustro wody

Moje lustro każdej nocy się przemienia
w wartki strumień i z sypialni mej odpływa.

Moje lustro, stokroć głębsze niźli Ziemia,
co łabędzi ród wchłonęło, zatopiło.

W lustrze-stawie ma zieloną barwę woda
i twa nagość drzemie w nim zakotwiczona,

a po falach, pod bezsennym skłonem nieba,
niczym statki przepływają me marzenia.

Jam tam, na rufie – posłuchajcie śpiewu.
Róża tajemna w piersi mi rozkwita,
z palców pijany słowik się wyrywa.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Dámaso López García (he hecho cambios puntuales en la 2ª parte)

Conversación

1

Decía que siempre sería lo que podría haber sido,
una ciudad a punto de ocurrir, una ciudad nunca completa,
que desaparecería casi sin dejar huella, dentro
o debajo de la ciudad exterior, haciendo de la exterior
-en la que pasamos las horas de vigilia-
algo sin sentido y aburrido. Sería siempre
una ciudad a oscuras, una ciudad tan tímida que esperaba,
que temía el momento que nunca iba a llegar.

2

Dije que el amanecer de lo desconocido
siempre se hallaba ante nosotros y que todo cumplirse
es una amenaza constante. También dije
que hay cierta tristeza en saber que el deshacer
de lo hecho nunca va a llegar,
que la historia de “ahora” es tan remota como la del futuro
de “antaño”. Nuestras habilidades son limitadas, la facilidad
de imaginar se ha extenuado, nuestras ciudades están condenadas.
Todos los caminos conducen al mar maloliente.

Fotograma (collage) de Moonrise Kingdom

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Rozmowa

1

Powiedział, że ono zawsze pozostanie marzeniem,
miastem na progu powstania, niedoszłym, niespełnionym,
które zniknęło bez śladu wewnątrz tego drugiego,
zewnętrznego, lub pod nim, tak że to miasto zewnętrzne –
miasto, w którym żyjemy, w którym jesteśmy na jawie –
wydaje się nudne, bez sensu. I zawsze będzie miastem
przykrytym ciemnością, nieśmiałym, czekającym ze strachem
na coś, co nie nastąpi i nigdy nie miało nastąpić.

2

Ja powiedziałem, że zawsze będziemy mieli przed sobą
świt tego, co nieznane, i że spełnienie czegoś,
co było możliwością, jest stałym zagrożeniem.
Zauważyłem ponadto, jak dziwnie smutna jest wiedza,
że to, co raz się stało, nigdy się nie odstanie,
że przeszłość naszego „teraz» jest tak samo odległa
jak przyszłość naszego „kiedyś». Nasze umiejętności
są bardzo ograniczone, zdolność wyobrażania
poważnie osłabiona, nasze miasta skazane.
Wszystkie drogi prowadzą do cuchnącego morza.

conversation

1

He said it would always be what might have been,
a city about to happen, a city never completed,
one that disappeared with hardly a trace, inside
or beneath the outer city, making the outer one—
the one in which we spend our waking hours—
seem pointless and dull. It would always be
a city in the dark, a city so shy that it waited,
dreading the moment that was never to be.

2

I said that the dawning of the unknown
was always before us and that the realization
of anything is a constant threat. I also said
that there is sadness in knowing that the undoing
of what has been done will never take place,
that the history of now is as distant as the future
of when. Our skills are limited, our power
to imagine enfeebled, our cities doomed.
All roads lead to the malodorous sea.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Eduardo Chirinos

El vestido

Si te tiendes en la colina luminosa
con las manos de la luna en tus mejillas,
tu carne oscura en los blancos pliegues del vestido,
no oirás al topo extender con pasión
la longitud de su tiniebla, ni al búho
disponer sabiamente de la noche, ni al poema
llenar tu almohada con plumas azules.
Pero si escapas del vestido y te diriges a la sombra,
te hallará el topo y también el búho y el poema,
y caerás en otra oscuridad, y te encontrarás a ti misma
haciéndola y rehaciéndola. Hasta que sea perfecta.

Fotografías de Jerry Uelsmann (1-3) y Paul Caponigro (4,5)

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Suknia

Leżąc na jasnym pagórku
z ręką księżyca na twarzy
i ciałem ukrytym głęboko w białych fałdach sukni,
nie usłyszysz oddechu gorliwego kreta,
jak wytrwale wydłuża ścieżki swojej ciemności,
ani sowy, która głosząc swą mądrość
nadaje kształt całej nocy, ani wiersza,
który błękitnym puchem wypełnia twoją poduszkę.
Lecz jeśli zdejmiesz suknie i przejdziesz do cienia,
odnajdą cię kret, i sowa, i wiersz, i zapadniesz
w inna ciemność, którą będziesz tak długo
przerabiać i kształtować, aż stanie się doskonała.

The Dress

Lie down on the bright hill
with the moon’s hand on your cheek,
your flesh deep in the white folds of your dress,
and you will not hear the passionate mole
extending the length of his darkness,
or the owl arranging all of the night,
which is his wisdom, or the poem
filling your pillow with its blue feathers.
But if you step out of your dress and move into the shade
the mole will find you, so will the owl, and so will the poem,
and you will fall into another darkness, one you will find
yourself making and remaking until it is perfect

Javier Lostalé

1942 – , España (Madrid)

El mar 

El mar no se explica.
Está para que lleguemos
y desnudos sintamos un frío a lo lejos,
como si estuviésemos a punto de morir o nacer.
No es hora de preguntar por nada o por nadie.
Es hora de quedarse quietos,
de anclar en el fondo de los cuerpos
y comprobar el desamparo de unos ojos casi tranquilos,
flotantes en la luz mojada.
El amor era como una grieta en el silencio abierta
que fuese lentamente destruyéndonos
un pez en su salto
poblaba el espacio de soledad.
El tiempo se hizo entonces comba de dolor
y una palabra se dirigió al pecho para rematarlo.
Sobre las rocas hombres yacían,
la memoria enterrada en algún rastro,
un viento de poniente arrastraba
ese último deseo que, como un débil destello,
agoniza en un agua indiferente.
La luz era un prolongado estertor
que en su belleza nos asumiera
y así nos condenase.
Y una noria de cuerpos
furiosamente se amaba
bajo un cielo calcinado.
El mar, el mar. Ese hondo miedo,
ese grito solo, acabado en sí mismo,
que no nos comprende.

  en La luz de lo perdido

Es mi booktrailer poético para «La luz de lo perdido», una antología (1976-2020) de Javier Lostalé recientemente publicada por Chamán Eds. En estos cuatro minutos que dura el montaje he intentado crear un espacio, un territorio visual regido por las mismas leyes oníricas, recurrido por la luz que se agota, transitado por los paisajes y cuerpos que conviven o sustituyen a los recuerdos. Dice Javier Lostalé, evocando a Luis Cernuda, que es más profundo el olvido que el recuerdo, porque éste es mucho más superficial, el olvido tiene más fuerza dentro de nosotros que el recuerdo. El montaje pretende captar la esencia del libro, es más un booktrailer poético que adaptación de un determinado texto poético.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Morze

Morze nie mówi jasno.
Jest tam abyśmy nadeszli
i nadzy z daleka już poczuli zimno,
jakbyśmy byli o krok od śmierci lub narodzin.
To nie czas na pytania o nic i o nikogo.
To czas by spocząć nieruchomo,
Zarzucić kotwicę w głąb ciała
i dostrzec bezradność w tych oczach prawie spokojnych,
co unoszą się w mokrym świetle.
Miłość była jak szczelina otwarta w ciszy,
rozrywająca nas powoli.
Ryba w wyskoku
kolonizuje przestrzeń samotności.
Czas zakrzywił się z bólu
a słowo skierowało się do serca by je dobić.
Na skałach leżeli ludzie,
pamięć zagrzebana w jakimś śladzie,
Wiatr z zachodu wlókł
to ostatnie pragnienie, które, jak słaby rozbłysk,
dogorywa w obojętnej wodzie.
Światło było przeciągłym charczeniem,
które przyjmowało nas w swym pięknie
wydawszy tym samym wyrok.
A diabelskie koło ciał
kochało się wściekle
pod wypalonym niebem.
Morze, morze. Ten głęboki strach,
ten krzyk sam, dokonany w sobie,
nas nierozumiejący.  

Serie de fotogramas del montaje.

Federico García Lorca

1898-1936, España

Imagen de Laura Makabresku
Omega (poema para muertos)

Las hierbas.
Yo me cortaré la mano derecha.
Espera.
Las hierbas.
Tengo un guante de mercurio y otro de seda.
Espera.
¡Las hierbas!
No solloces. Silencio, que no nos sientan.
Espera.
¡Las hierbas!
Se cayeron las estatuas
al abrirse la gran puerta.
¡¡Las hierbaaas!!

Primera obra del disco del 1996 que revolucionó flamenco. Poemas de F. García Lorca (del Poeta en Nueva York), música de Enrique Morente, Lagartija Nick y Leonard Cohen y mezcla de rock progresivo con flamenco.

Pierwszy utwór z ważnej płyty, plyty, która zmieniła oblicze flamenco w 1996. Wiersz F. Garcii Lorki (z tomiku Poeta w Nowym Jorku), muzyka legendy z Grenady cantaora Enrique Morente, Lagartija Nick i Leonarda Cohena plus muzyka fusion: flamenco połączone z rockiem progresywnym.

Trad. Ada Trzeciakowska

Omega (wiersz dla umarych)

Trawy.
Prawą dłoń sobie utnę.
Czekaj.
Trawy.
Rtęciową rękawicę mam z a drugą z jedwabiu.
Czekaj.
Trawy!
Dość szlochów. Cisza, nie wyczują nas.
Czekaj.
Trawy!
Runęły posągi
drzwi się rozwarły.
Traaawy!!

Transl. Paul Blackburn

Omega (poem for the dead)

Herbs.
I’ll cut off my right hand.
Hold it.
The herbs.
I have one glove of mercury & the other of silk.
Hold it.
The herbs!
Don’t blubber. Keep quiet, they won’t sense us.
Hold it.
Herbs!
The statues fell
at the swinging wide of the great door.
The herrrbs!!

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

Hombre en el árbol

Me senté entre las ramas frías de un árbol
No llevaba ropa y soplaba el viento
Estabas de pie abajo con un abrigo pesado,
El abrigo que llevas puesto ahora.

Y cuando lo desabrochaste, dejando ver tu pecho,
Unas polillas blancas se levantaron y todo lo que dijiste,
cayó silenciosamente
Al suelo a tus pies.

La nieve cayó de las nubes y penetró en mis oídos
Las polillas de tu abrigo volaron hacia la nieve.
Y el viento al circular bajo mis brazos
Bajo tu mentón gimoteaba como un niño.

Ni tú ni yo nunca sabremos por qué
Nuestras vidas se deterioraron,
Las nubes cayeron en mis brazos y los brazos se alzaron
Están alzados ahora.

Me tambaleo en el aire blanco de invierno
Y el grito de los estorninos se posa en mi piel
El campo de helechos cubre mis gafas; las froto
Para verte

Doy la vuelta y el árbol gira conmigo
Las cosas no son solamente ellas mismas en esta luz
Cierras los ojos y el abrigo
Cae de tus hombros

El árbol se retira como una mano
El viento se acurruca en mi aliento, pero nada es cierto.
El poema que ha robado estas palabras de mi boca,
No es este poema a lo mejor.

Tłum. Agnieszka Kołakowska

Człowiek na drzewie

Siedziałem goły na drzewie
wśród zimnych gałęzi. Wiał wiatr.
Ty stałaś na dole w swoim zimowym palcie,
tym, które masz na sobie.

A kiedy je rozpięłaś i odsłoniłaś pierś,
wzleciały białe ćmy i wszystko, co mówiłaś,
opadło cicho na ziemię,
ziemię pod twymi nogami.

Z chmur spadły płatki śniegu i osiadły mi w uszach.
Ćmy poleciały w śnieg.
A wiatr szumiący wokół
kwilił jak małe dziecko.

Nie dowiemy się nigdy, ani ty ani ja,
dlaczego w naszym życiu coś zaczęło się psuć.
Chmury zleciały i wpadły mi w ramiona. Podniosłem ręce.
Tak jak podnoszę je teraz.

Chwieję się w białym zimowym powietrzu.
Na skórze czuję krzyk szpaka.
Pole paproci pokrywa mi okulary;
przecieram je, by cię widzieć.

Obracam się i drzewo obraca się wraz ze mną.
W tym świetle wszystko jest czymś więcej niż sobą.
Zamykasz oczy i palto
obsuwa ci się z ramion,

drzewo się cofa jak ręka,
wiatr wtula się w mój oddech, ale nic nie jest pewne.
I wiersz, co z moich ust powykradał te słowa,
może nie jest tym wierszem.

The Man in the Tree

I sat in the cold limbs of a tree
I wore no clothes and the wind was blowing
You stood below in a heavy coat
The coat you are wearing

And when you opened it, baring your chest
White moths flew out and whatever you said
At that moment fell quietly onto the ground
The ground at your feet

Snow floated down from the clouds into my ears
The moths from your coat flew into the snow
And the wind as it moved under my arms
Under your chin, whined like a child

I shall never know why
Our lives took a turn for the worse, nor will you
Clouds sank into my arms and my arms rose
They are rising now

I sway in the white air of winter
And the starlings cry…lies down on my skin
A field of ferns covers my glasses; i wipe
Them away in order to see you

I turn and the tree turns with me
Things are not only themselves in this light
You close your eyes and your coat
Falls from your shoulders

The tree withdraws like a hand
The wind fit into my breath yet nothing is certain
The poem that has stolen these words from my mouth
May not be this poem

Ariana Harwicz

1977 – , Argentina

Mátate amor (frg.)

Recuerdo lo que no está. Una isla habitada por hombres que buscan belleza y solo la encuentran en la vastedad del encierro. Me reconozco sádica. Digo que no hay posibilidad sin alma, como no hay imagen sin el otro. Pero no tengo otro. Ni alma. Escribiré el signo fatal sobre tu vientre y luego marcharemos hacia una tierra húmeda, me prometió un joven enamorado. ¿Qué fue de eso? Esa noche está a cien mil noches y el enamorado está perdido. Sigo esperando a que aparezca entre las espirales que surgen de mi boca. Llevo grabados olores como a fuego fatuo, el de unas manos en la penumbra, el de una espalda blanda, el de una garganta endiablada. Terminó y se fueron todos. Sigo siendo una pequeña bruja que espera encantar. El vecino sucumbió a una sobredosis de heroína con su bebé en brazos. La de las ventanas tapiadas se asfixió con el humo de su propio fuego. Los animales se extinguen antes de reproducirse. Eso es morir por estos pagos. En cambio, en mis noches soleadas en la isla, todo era tertulia, ensueño, besos furiosos. En cambio, en la dorada época en que existí, todo fue fruición de sexo redivivo. Una oleada de antipatía por el mundo brota desde lo íntimo. No sé qué pensarán las bestias que ahora forman un círculo y me miran atónitas, las mandíbulas desprendidas de sus cuerpos. Caigo de rodillas. Si un lugareño pasara con una canasta buscando setas y frutos creería que es un acto de misticismo.

(…)

Y así se levantó de la cama angosta en medio de la noche mientras yo seguía desnuda. Me había dejado una nota sin lírica. El comienzo del espanto seco. Algunas horas antes habíamos levitado, pero qué es al día siguiente la noche anterior. Salté de la camita con la boca descascarada. Abajo, los tres habían salido de compras. Cuántas veces entró y salió de mí, el aire del altillo hecho de miel.

Cuántas veces el deseo rozó lo insoportable, la boca de un caimán abierta a más no poder. El río me arrastró y fui una rama seca. Pedaleé los veinte kilómetros hasta mi casa queriendo vomitar. Pedaleé y pedaleé sin separarme de su gusto en mi saliva. El deseo me siguió a lo largo de toda la carretera, pegajoso, maloliente y servil.

Quiero un tratamiento agresivo con láser para olvidar su mandíbula, para deshacerme de su frente. Lejos, entre balas de pasto empaquetado, un joven que nunca vi iba haciendo equilibrio sobre la rueda trasera de un scooter, de su labio inferior colgaba un pucho. Tal vez mi hijo en unos años. Sigo pedaleando con mis piernas largas y quisiera patear el piso como una yegua con colmillos. No sé traducir lo que siento. Tengo quince años y acabo de hacerme la última prueba del vestido blanco.

Fotogramas de Un tranvía llamado Deseo de Elia Kazan (1951)

Tłum. Agata Ostrowska

Zgiń, kochanie (fragm.)

Wspominam to, czego nie ma. Wyspę zamieszkaną przez ludzi poszukujących piękna, którzy znajdują je tyl­ko w ogromie izolacji. Przyznaję, że jestem sadystką. Mówię, że nic nie jest możliwe bez duszy, tak jak obraz nie może istnieć bez tego drugiego. Ale ja nie mam tego drugiego. Ani duszy. „Zapiszę znak śmierci na twoim łonie i powędrujemy razem ku wilgotnym krainom” – obiecał mi kiedyś młody kochanek. Co się z nim stało? Od tamtej nocy upłynęło sto tysięcy innych, a kochanek przepadł. Wciąż mam nadzieję, że ukaże się między spiralnymi smużkami wydobywającymi się z moich ust. Zapa­chy towarzyszą mi jak błędne ogniki, zapach pewnych dłoni w półmroku, miękkich pleców, diabelskiego gardła. Skończyło się, wszyscy odeszli. Nadal jestem wiedźmą, która tylko cze­ka, żeby rzucić na kogoś urok. Sąsiad przedawkował heroinę, trzymając w ramionach niemowlę. Ta z domu z zabitymi okna­mi udusiła się dymem z własnego kominka. Zwierzęta wymie­rają, zanim zdążą się rozmnożyć. W tych stronach tak wygląda śmierć. Tymczasem tamte słoneczne noce na wyspie były pełne spotkań, rozmów, snów na jawie, szalonych pocałunków. Tymczasem w tamtym złotym okresie mojego życia wszystko kręciło się wokół odkrytej na nowo rozkoszy seksualnej. Fala antypatii do całego świata wzbiera gdzieś w najintymniejszym zakątku mojego jestestwa. Nie wiem, co sobie pomyślą zwie­rzęta, które uformowały teraz krąg i patrzą na mnie zbaraniałe, szczęki opadły im tak nisko, że prawie odseparowały się od reszty ciała. Padam na kolana. Gdyby w tej chwili minął mnie jakiś miejscowy z koszykiem na grzyby, uznałabym to za akt absolutnie mistyczny.

(…)

A później zwyczajnie wstał z tego wąskiego łóżka w środku nocy, ja nadal leżałam tam naga. Zostawił mi prozaiczny liścik. Ogarnęło mnie nagłe przerażenie. Kilka godzin wcześniej unosiliśmy się w powietrzu, ale czymże jest ubiegła noc następ­nego poranka. Wyskoczyłam z łóżka, czułam suchość w ustach. Cała trójka z dołu wyszła na zakupy. Ile razy wchodził we mnie i wychodził, powietrze na strychu było słodkie jak miód.

Ile razy pożądanie zdawało się nie do zniesienia, jak paszcza krokodyla rozdziawiona do granic możliwości. Porwała mnie rzeka, by­łam suchym badylem niesionym przez nurt. Pedałowałam przez dwadzieścia kilometrów do domu i chciało mi się wymiotować. Pedałowałam i pedałowałam, a w ślinie ciągle czułam jego smak. Żądza podążała za mną przez całą drogę powrotną, lepka, cuch­nąca, służalcza.

Potrzebuję intensywnej terapii, zabiegu laserem, żeby zapomnieć jego szczękę, żeby pozbyć się z myśli jego czoła. W oddali, między belami ciasno upakowanego siana, jakiś chło­pak, którego nigdy wcześniej nie widziałam, jeździł, balansu­jąc na tylnym kole skutera, do dolnej wargi miał przyklejonego papierosa. To mógłby być mój syn za kilkanaście lat. Pedałuję dalej długimi nogami i chciałabym tupać, deptać, skopać ziemię jak klacz z ostrymi kłami. Nie potrafię przetłumaczyć tego co czuję. Mam piętnaście lat i wzięłam ostatnią przymiarkę sukni ślubnej.

David Meza

1990 – , México

Verónica (o el ADN del espíritu)

La teoría de los juegos antiguos

“Luego los adultos, entendieron que había poemas que se abrían entre las rosas, pero como no podían distinguirlas, empezaron a cortar todas las flores de los patios. Lejos de sus casas de tortura, que para ellos eran las universidades, unos poetas que tenían por tinta al mar, y por hoja al cielo, decidieron escribir nuevas flores, nuevas aves, nuevos cosmos, nuevas vidas. Y cantaron, y cantaron, pero los adultos no toleraban las nuevas especies. Y Luzán le dijo a Góngora que sus poemas eran como cajas de cartón iluminadas por un niño, que parecían la gran cosa, pero que en realidad estaban vacías. Así que Góngora viajó al 2011, dentro de su maravillosa caja vacía, donde era más querido. Pero luego se regresó porque acá también había adultos”.

Fragmento del Capítulo 4 de El sueño de Visnu

Fotogramas de la La teta asustada de Claudia Llosa

Tłum. Ada Trzeciakowska

Weronika (DNA ducha)

Teoria dawnych gier

Później dorośli zrozumieli, że istnieją wiersze, które otwierały się jak róże, ale ponieważ nie mogli ich rozróżniać, zaczęli ścinać kwiaty na patio. Z dala od domów tortur, którymi były dla nich uniwersytety, poeci, mając za atrament morze, a za kartkę papieru niebo, zdecydowali napisać nowe kwiaty, nowe ptaki, nowy kosmos, nowe życia. I śpiewali, śpiewali, lecz dorośli nie tolerowali nowych gatunków. I Luzan powiedział do Gongory, że jego wiersze były jak kartonowe pudełka rozświetlone przez dziecko, że wyglądały na coś wielkiego, choć w rzeczywistości były puste. W ten sposób Gongora przemieścił się do 2011, w swoim cudownym pustym pudełku, gdzie był o wiele bardziej kochany. Jednak później wrócił, bo tam też pełno było dorosłych.

Fragment Rozdziału 4 ze Snu Wisznu

Ada Trzeciakowska

1977 – , Polonia/España

Como hoy cumplo años comparto mi texto escrito hace unas semanas…

Sueño para Juanjo

(catálogo de la exposición del pintor Juanjo Jiménez)

Como si de una proyección de los viejos sueños se tratara, de los sueños grabados en el interior de los blancos y pulidos cráneos de las bestias, de los cuadros de Juanjo Jiménez asoman fragmentos imprecisos de un mundo casi perdido. Los cráneos emiten una luz fría, envueltos en ella flotan unos paisajes jamás vistos, se oyen murmullos escuchados hace siglos, los bosques se perfilan de pronto y se sumen de inmediato en lo más profundo de las nieblas. Con recogimiento piadoso las trenzas de las raíces beben las nubes que gotean por la corteza de un árbol gris. El verdor se apaga y se cubre de canas. La tierra quiere descansar de la luz, se pone del otro costado y se tapa con un manto de nieve. Por entre las hojas del pino -tan llenas de vida, tan llenas de muerte (si se pudiera aplicar u término intermedio ¿eternidad, reposo, inmutabilidad?)- afluye una extraña e inexplicable tristeza. Una línea roja de sangre corta el paisaje, la textura cambia, los sueños orgánicos son devorados por el óxido, por unos elementos ajenos y abstractos. La violenta injerencia del pintor a través de las formas geométricas pertenecientes a otra categoría ontológica rompe el sueño eterno. Lo artificial agresivo invade el hábitat de las bestias. Estas son las imágenes del mundo que estamos a punto de perder, empápate de ellas, deja que tu cráneo las sueñe a los que vendrán después. Date prisa, vete al Norte.

Sen dla Juanjo

(katalog wystawowy dla malarza Juanjo Jimeneza)

Niczym z projekcji prastarych snów, snów wyrytych we wnętrzu wypolerowanych i bialusieńskich czaszek bestii, z obrazów Juanjo Jimeneza wyłaniają się niesprecyzowane fragmenty prawie utraconego świata. Czaszki emitują zimne światło, a nad nimi, w lodowej poświacie, unoszą się nieznajome pejzaże, dochodzą nas szepty słyszalne wieki temu, nagle zarysowują się lasy by pogrążyć się nieomal natychmiast w najgłębszej z mgieł. W nabożnym skupieniu warkocze korzeni piją chmury skraplające się na korze szarego drzewa. Zieleń przygasa i pokrywa się siwizną. Ziemia pragnie odpocząć od światła, obraca się na drugi bok, nakrywa kołdrą ze śniegu. Spośród sosnowych igieł tak pełnych życia, tak pełnych śmierci (gdyby tylko istniało jakieś pośrednie określenie jak wieczność, spoczynek, niezmienność) napływa niezwykły i bliżej nieokreślony smutek. Czerwona linia krwi przecina pejzaż, zmienia się faktura, organiczne sny pożera rdza, obce i abstrakcyjne kształty. Brutalna ingerencja malarza za pośrednictwem form geometrycznych przynależących do innej kategorii ontologicznej przerywa wieczny sen. Agresywna nienaturalność wdziera w środowisko bestii. To właśnie są obrazy ze świata o krok od utracenia, przesiąknij nimi, pozwól by twoja czaszka śniła je dla tych co nadejdą po nas. Pośpiesz się, kieruj się na Północ.

Tomasz Różycki

1970 – , Polonia

Trad. M. Bellmunt Serrano

Ángel

Trabajo en sueños. Me levanto y salgo, la acera está cubierta
por una capa de escarcha. Entro allí cuando duerme y la tomo tal como es;
de espaldas, sobre el vientre o encogida, y entonces se agitan las paredes
los muebles y, tras la ventana, las calles, y, más allá, hasta que ella sienta todas
estas cosas irreales, cómo millones de palabras que fluyen, esas imágenes
inverosímiles que comienzan a girar en silencio, ah, a llenarla.

Así trabajo cada noche, soy invisible. Después me siento y observo
cómo mueve los párpados y sus dedos tiemblan. Y sé incluso qué ve
cuando empieza a llorar.

Ah, trabajo a través del sueño, la amo a través del sueño. Cada noche le entrego
todo mi ser, espero un hijo. Y después vuelvo por todas esas calles,
todo permanece inmóvil, las casas, los árboles y lo demás. Y en la piel
tengo una capa de escarcha. Y cuando la oigo despertar con un grito, lo sé;
alguien más trabaja en la realidad.

Collage de Robin Isely.

Anioł

Pracuję we śnie. Wstaję i wychodzę, a chodnik pokryty jest  
jasnym nalotem. Wchodzę tam, kiedy śpi i biorę ją tak, jak jest;  
na wznak, na brzuchu, albo skuloną, i wtedy poruszają się  
ściany, meble i za oknem ulice i dalej, aż poczuje te wszystkie  
nierealne rzeczy, jak płyną te miliony słów, te nieprawdopodne  
obrazy i zaczynają cicho krążyć, ach, wypełniać ją.
 
Tak pracuję co noc, jestem niewidzialny. I potem siedzę i patrzę
 jak porusza powiekami i drgają jej palce. I nawet wiem, co widzi
 gdy zaczyna płakać.  
 
Ach, pracuję przez sen, kocham ją przez sen. Co noc zostawiam  
w niej to wszystko, oczekuję dziecka. A potem wracam tymi ulicami
 wszystko jest nieruchome, domy, drzewa i dalej. A na skórze
 mam jasny nalot. I kiedy słyszę, że budzi się z krzykiem, wiem;
 ktoś inny pracuje na jawie.

Tomasz Różycki

1970 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Primer hipótico*

Si es un castigo, sé cuándo ocurrió.
Por la mañana, porque las mañanas son malignas.
Por la mañana, porque es cuando más cosas ocurren
entre Dios y el suelo.

Si es un castigo, sé de dónde viene.
Quería decir algo, abrí la boca y una pequeña parte
del vacío que llenaba por la mañana
la calle y las casas vecinales, penetró en mí.

Si es un castigo, yo desde aquel momento intento
llenarlo, esta pequeña burbuja vacía. Y echo
dentro de mí varios asuntos, gente, coches,
casas y ciudades enteras, me los tomo a pecho.

Si es un don, me gustaría devolverlo.
Escupir ya esa pastilla en la que habita la nada,
pero ella no está entre las palabras que cada día,
y de allí los gritos nocturnos, y de allí las poluciones.

Si es un don, una vez intenté quitarlo, por ahora
sin embargo, la tráquea y los pulmones, el estómago
y el hígado, el tegumento y el corazón, el corazón, el corazón.

Mundo y Antimundo (2003)

*Psuedogénero inventado por Różycki

Pierwszy hipotyk

Jeżeli to jest kara, wiem, kiedy to się stało.
Rankiem, ponieważ ranki są złowrogie. Rano,
ponieważ ranem dzieje się najwięcej pomiędzy
Panem Bogiem a podłogą.

Jeżeli to jest kara, to wiem, skąd przychodzi.
Chciałem powiedzieć coś, otworzyłem usta
i wtedy mała część tej pustki, której pełna była
rankiem ulica i sąsiednie domy, weszła we mnie.

Jeżeli to jest kara, ja od tamtej pory próbuję
ją wypełnić, małą pustą bańkę. I wrzucam
w siebie napotkane sprawy, ludzi, samochody,
domy i całe miasta, biorę to do siebie.

Jeżeli jest to darem, ja chciałbym go zwrócić.
Wypluć już tę pastylkę, w której mieszka nicość,
ale jej nie ma wśród słów, które codziennie,
i stąd te krzyki nocne, i stąd te polucje.

Jeżeli to jest dar, ja chciałem go wyjąć,
na razie jednak tchawica i płuca, żołądek
i wątroba, powłoki oraz serce, serce, serce.

Świat i Antyświat (2003)

Collages de Robin Isely.

David Meza

1990 – , México

Leonel (o en la orilla del sueño)

A mi generación

Bajo el horizonte un muchacho con lágrimas en los ojos dice que el tiempo no existe. El tiempo toma su sombrero y se va como un ave entre las ramas de la medianoche. La cuerda se ha detenido, y el agua del lavabo ha hecho de la casa un litoral donde los tiburones entran y salen de los cuadros en busca de más estrellas, un litoral donde las ballenas saltan y se revuelven entre las constelaciones, donde el cadáver de los cetáceos se transforma en polvo cósmico y arena; un litoral donde los delfines convirtieron la literatura en arrecifes y corales. Alguien ha dejado de dar cuerda a nuestra casa y las escamas del reptil se incrustan en un sueño. Todo quedó revuelto. El siglo XVI tomó la forma de un barco negro encallado en la arena. Un muchacho salió del barco y dijo “Algunos hombres nacen más pájaro que hombre” y se fue volando. Entonces, pude escuchar una voz. Era como un evangelio de tierra entre las manos de otro. Un otro que llevaba su corazón extendido como la piel de un tambor y que sabía mi nombre. Pienso que ese otro bien pudiera ser el mago. El siglo XVII siguió flotando como los planetas en el cielo. Una vez bajó a mi casa de cuerda y me dijo: “Si de alguna forma pudieses mezclar los sueños con la tinta de los calendarios, o decirle que le amas a una muchacha mientras un cometa le atraviesa el pecho; si de alguna forma pudieses revolver la música con las piedras y el agua con el pensamiento, si pudieses volverte noche, o volverte día para llenar el vacío de la muerte con las piedrillas del amor; entonces, quizá, tendrías lo necesario para empezar un poema”, y se fue.

Fragmento del Capítulo 3 de El sueño de Visnu

Mi videopoema, adaptación del texto de David Meza

Tłum. Ada Trzeciakowska

Leonel (czyli na brzegu snu)

Do mojego pokolenia

Pod nieboskłonem chłopiec ze łzami w oczach mówi, że czas nie istnieje. Czas zabiera swój kapelusz i znika jak ptak wśród gałęzi nocy. Struna zatrzymała się, a woda w umywalce zmieniła dom w wybrzeże, gdzie rekiny wskakują i wyskakują z obrazów w poszukiwaniu innych gwiazd, wybrzeże, gdzie wieloryby skaczą i obracają się wśród gwiezdnych konstelacji, gdzie ciało morświnów staje się kosmicznym pyłem i paskiem, wybrzeże, gdzie delfiny zmieniły literaturę w rafy koralowe i koralowce. Ktoś przestał nakręcać nasz dom i gadzie łuski wbijają się w sen. Wszystko się zagmatwało. XVI wiek przybrał formę czarnegco statku, który osiadł na piachu. Chłopiec opuścił łódź i powiedział „Niektórzy ludzie rodzą się bardziej ptakami niż ludźmi” i odleciał. Mogłem wtedy usłyszeć jego głos. Był jak ewangelia z ziemi w rękach kogoś innego. Kogoś kogo serce zostało naciągnięte jak skóra na bębenku i kto znał moje imię. Myślę, że ten ktoś inny mógł być czarodziejem. XVII wiek unosił się nadal jak planety na niebie. Pewnego razu zdjął mój dom z sznurka i powiedział: „Gdybyś w jakiś sposób mógł zmieszać sny z atramentem kalendarzy lub powiedzieć dziewczynie, że ją kochasz, podczas gdy kometa przeszywa jej pierś; gdybyś w jakiś sposób mógł poruszyć muzykę kamieniami i wodę za pomocą myśli, gdybyś mógł stać się nocą, lub zostać dniem by wypełnić pustkę śmierci kamyczkami miłości; wtedy, być może, miałbyś wszystko co potrzebne do napisania wiersza», i odszedł.

Fragment Rozdziału 3 ze Snu Wisznu

Collage de Robin Isely

David Meza

1990 – , México

Rebeca (o en la boca de la simetría)

A Frida

Escribí tu nombre y el mundo se detuvo. Escribí mundo y ensucié la hoja de nostalgia. En algún momento la vida es un pájaro de nieve. Escribí mundo y ensucié la mesa de nostalgia. En algún momento la vida es un pajarito que entra al cuarto y te mancha los muebles de arcoíris. Soñé con un río lleno de perlas. En algún momento la vida es nieve. Escribí flores sobre tu pecho. Soñé con un río lleno de lunas. Escribí flores sobre tu pecho y las flores dejaron caer sus efes a mi boca. En algún momento la vida significa hacer de tus muros aire y dejar tu casa regada en el asfalto como un charco de colores. Soñé un río lleno de mundos. Escribí en tu cuerpo con trocitos de almendra y nube. Escribí en tu cuerpo un poema de nieve, luego lo regué con perlas y esquirlas de oro. Escribí soñando en las lunas de madera sobre tu pecho. En algún momento recordé tu boca mordiéndome el alma, bajo las no blancas sábanas de la noche. Soñé que el río caía sobre las calles como una lluvia de perlas y canicas. Soñé con una estatua pintada de arcoíris. Soñé con un arcoíris mojándote los muslos y soñé tus muslos amarrados a mi cuerpo. Escribí tu cuerpo. Escribí tu aire. Escribí tu sangre y tu sangre me volvió un campo de uvas el vientre. En algún momento la vida tomó la forma de tus ojos y yo dije que un hombre no poetiza al mundo, sino que desmundiza al poema que es el mundo. Soñé tu voz. Soñé tus ojos. Soñé mi campo de uvas cubierto de nieve, porque en algún momento escribí tu voz, tus ojos, la nieve y el mundo se detuvo.

Fragmento del Capítulo 1 de El sueño de Visnu

Mi videopoema, adaptación del texto de David Meza

Tłum. Ada Trzeciakowska

Rebeka (na ustach symetrii)

Fridzie

Napisałem twoje imię i świat się zatrzymał. Napisałem świat i zabrudziłem kartkę nostalgią. W którejś chwili życie jest śnieżnym ptakiem. Napisałem świat i zaplamiłem kartkę nostalgią. W którejś chwili życie jest ptaszkiem, który wlatuje do pokoju i zaplamia tęczą meble. Śniłem o rzece pełnej pereł. W którejś chwili życie jest śniegiem. Napisałem kwiaty na twojej piersi. Śniłem o rzece pełnej księżyców. Napisałem kwiaty na twojej piersi i kwiaty zrzuciły swoje ka do moich ust. W którejś chwili życie oznacza wysadzić mury w powietrze i pozostawić dom podlany asfaltem jak w kolorowej kałuży. Śniłem o rzece pełnej światów. Pisałem na twoim ciele kawałkami migdałów i chmurą. Napisałam na twoim ciele śnieżny wiersz, potem podlałem go perłami i odłamkami złota. Pisałem na twojej piersi śniąc o drewnianych księżycach. W którejś chwili przypominałem sobie twoje usta gryzące moją duszę, pod niebiałym prześcieradłem nocy. Śniłem, że rzeka spadała na ulice jak deszcz pereł i szklanych kulek. Śniłem o posągu pomalowanym tęczą. Śniłem o tęczy moczącej twoje uda i śniłem o udach zakotwiczonych na moim ciele. Napisałem twoje ciało. Napisałem twoje powietrze. Napisałem twoją krew i twoja krew przemieniła mój brzuch w winne sady. W którejś chwili życie przybrało kształt twoich oczu a ja powiedziałem, że człowiek nie poetyzuje świata, tylko rozświatowuje wiersz, który jest światem. Wyśniłem twój głos. Wyśniłem twoje oczy. Wyśniłem winne pola pokryte śniegiem, bo w którejś chwili zapisałem twój głos, twoje oczy, śnieg a świat się zatrzymał.

Fragment Rozdziału 1 ze Snu Wisznu