Manuel Altolaguirre

1905-1959, España

Recuerdo de un olvido

Se agrandaban las puertas. Yo gigante,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
atravesaba las estancias,
golpeando las paredes sordas.

¡Qué collar interior en mi garganta
de palabras en germen, de lamentos
que no podían salir, que se estorbaban
en su gran muchedumbre!

¡Cuánto tiempo de olvido incomprensible!
Siempre ella en su ventana.
Su ventana entre dos nubes
-una y ella- siempre.

Y yo distante, agigantado, loco,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
pesándome en el alma su naufragio,
agarrándose, hundiéndome,
en un espeso mar de cielos grises.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wspomnienie zapomnienia

Drzwi stawały się coraz większe. Olbrzymi ja,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
przemierzałem pomieszczenia,
uderzając w głuche ściany.

Cóż za wewnętrzny naszyjnik noszę w gardle
ze słów w zarodku, ze skarg
nie mogących się wydostać, blokujących
się w tak licznej gromadzie!

Ileż to czasu niepojętego zapomnienia!
Zawsze ona w swoim oknie.
Oknie między dwiema chmurami
-Jedna i ona- zawsze.

A ja, daleki, wyolbrzymiony, obłąkany,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
z duszą, której ciąży jej zatonięcie,
gdy czepia się kurczowo, a ja tonę,
w gęstym morzu szarego nieba.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

El largo viaje a Oriente

En aquella mañana de luz azul,
en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente.
Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol.
El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro.
Así tuvo lugar el único viaje.

A la tarde volvimos, caídas ya las velas,
derramada en las aguas la púrpura extendida
de aquel día cansado.

(Ya solo miro el mar por la abierta ventana,
y otras velas que parten, matutinas,
regresan a la tarde, sin color,
fatigadas.)

Me han borrado los años con piedad,
y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos
vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados,
en el puerto celeste.
Igual que en la niñez los miro ahora.
                                                                Son eternos,
y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño
del mundo que no ha sido.
Y allí, me lo dijeron y nunca les creí,
habita Dios.

Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli

Tłum. Ada Trzeciakowska

Długa podróż na Wschód

W tamten poranek z niebieskiego światła
w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód.
I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca.
Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem.
Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.

Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle,
rozlana na wodach rozciągała się purpura
znużonego dnia.

(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno,
i inne żagle odpływają, poranne,
by powrócić wieczorem, wyblakłe,
umęczone).

Lata wymazały mnie litościwie,
a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy:
czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi
w błękitnym porcie.
Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz.
                                                                     Są wieczne,
a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą
świata, którego nie było.
I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem,
mieszka Bóg.

Karol Maliszewski

1960 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Al Borde (en la orilla)

Insectos palo al borde de un gran
vidrio. La llave suena y no atina.
Las flores asoman las cabezas
de las macetas. En la mesa restos de ratafía.

Como en cuadros de los viejos maestros.
Sólo falta mover la copa de la campanilla.
Doblar la luz. Pero no las manos.
Una gran nada, sacada de la filosofía,

no se corresponde con el cálido interior.
Los que se han ido se han dejado a sí mismos
en fotografías, cabellos sobre toallas.
Hormigas en una isla desierta (el pan)

proclaman algo, callando, en una lengua ajena.
Así quedarse quieto al borde de la imagen,
girar la llave en la mano, mover la tierra;
los vecinos se han marchado por la noche

y ya deben de abordar Inglaterra.
Vencido por insomnio e impotencia
cierro bien los grifos, bajo las persianas.
Nuestra calle se va quedando desierta.

Fotos propias

Na brzegu

Patyczaki na brzegu wielkiej
szyby. Klucz dzwoni i nie trafia.
Kwiaty wychylają głowy
z donic. Na stole niedopita ratafia.

Wszystko jak u starych mistrzów.
Tylko kielich poprawić dzwonkowi.
Załamać światło. Ale nie ręce.
Wielkie nic, wzięte z filozofii,

nie pasuje do ciepłego wnętrza.
Wyjeżdżający zostawili siebie
na fotografiach, włosach na ręczniku.
Mrówki na bezludnej wyspie (chlebie)

coś, milcząc, głoszą w nieznanym języku.
Tak stawać cicho na brzegu obrazu,
klucz w ręce obracać, ziemię poruszać;
sąsiedzi wyjechali w nocy

i pewnie już są u brzegów Anglii.
Z bezsenności i niemocy
zamykam okna, dokręcam krany.
Nasza ulica się wyludnia.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

La piedad del tiempo

¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto
viven aún,
ardiendo, aquellos muslos?
       Le dan luz todavía
a estos ojos tan viejos y engañados,
que ahora vuelven a ser el milagro que fueron:
deseo de una carne, y la alegría
de lo que no se niega.

La vida es el naufragio de una obstinada imagen
que ya nunca sabremos si existió,
pues solo pertenece a un lugar extinguido.

Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Miłosierdzie czasu

W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał
żyją wciąż,
płonąc, te uda?
                               Ciągle napełniają światłem
te oczy takie stare i tyle razy oszukane,
które znów stały się cudem, jakim były kiedyś:
pragnienie innego ciała, i radość
z tego, czego się nie odmawia.

Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu,
nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę:
przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

La perversión

La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos
las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio,
y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes
habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.

Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría,
para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces:
ningún hombre es feliz.

Rtograma de Altered States de Ken Russell

Tłum. Ada Trzeciakowska

Perwersja

Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy
rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca,
i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.

A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością,
by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca:
żaden człowiek nie jest szczęśliwy.

Cristina Peri Rossi

1941, Uruguay/España

ALEJANDRA ENTRE LAS LILAS

He de morir de cosas así*
ALEJANDRA PIZARNIK
(suicidada el 27 de setiembre de 1972)

I

Quizás fuera el nombre
dulce de Alejandra
o esas lilas de los muros
soplando en la noche densa
o fuera
la nocturna cacería
de palabras deslizándose
en el vidrio
que te precipitó a la muerte
en la solitaria
duración de un grito
a medianoche
cómplice de nombres oscuros
impronunciables.

X

Después de haberte leído
los puntos y las comas
las metáforas tristes
y las niñas que llevabas
a lomos de los versos
sus pubis rosados
humedeciéndote el vestido
y los silencios
ah los silencios
esos silencios
que las niñas no hacen
porque gritaban
cuando tú las invitabas
a andar en barca
o cuando les regalabas
caballitos de juguete.

*VÉRTIGOS O CONTEMPLACIÓN DE ALGO QUE TERMINA

Esta lila se deshoja.
Desde sí misma cae
y oculta su antigua sombra.
He de morir de cosas así.

Collage a partir de un fotograma de Liberté de Albert Serra

Trad. Ada Trzeciakowska

Alejandra wśród bzów

Od czegoś takiego muszę umrzeć.*

ALEJANDRA PIZARNIK
(samobójstwo 27 września 1972)

I

Może było to
słodkie imię Alejandra
albo tamte liliowe bzy murów
które natchnęły cię gęstą nocą
czy też
nocne polowanie
na słowa prześlizgujące się
po szkle
tym co popchnęło cię ku śmierci
w samotnej
przeciągłości krzyku
o północy
wspólniczce ciemnych
niewymawialnych imion.

X

Po przeczytaniu ciebie:
te kropki i przecinki
smutne metafory
i dziewczęta, które woziłaś
na grzbiecie wersów
ich różowe łona
zraszające ci sukienkę
i ciche pauzy
ah pauzy
te pauzy
których dziewczęta nie robią
bo krzyczały
kiedy zapraszałaś je
na spacer łódką
lub gdy dawałaś im w prezencie
koniki na biegunach.

*ZAWROTY GŁOWY LUB KONTEMPLACJA CZEGOŚ, CO SIĘ KOŃCZY

Bez zrzuca płatki.
Sam od siebie odpada
i ukrywa swój prastary cień.
Od czegoś takiego muszę umrzeć.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

Nocturno

El cuarto, oscuro; y la ventana abierta
en la noche desnuda del estío.
El canto seco de la tierra ciega
es de cristal, y lo dicen los grillos;
hay un enjambre azul de altas estrellas
que no vuelan, y hay unos leves hilos
que nuestros ojos unen con belleza.
Desde mi ardiente soledad yo miro
las sombras de este cuarto, tan espesas,
y el campo no visible al que yo aflijo
con ese pensamiento del que vela
sabiéndose de carne. ¿Algo es mío?
Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas
y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo
de olas negras y sordas. La alegría gobierna,
en esos territorios, el vivir. Yo respiro
la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca
del agua ni del cielo,
ni tampoco de aquello que deseo.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nokturn

Pokój, ciemny; i okno otwarte
na nagą sierpniową noc.
Sucha śpiew ślepej ziemi
jest ze szkła, świerszcz tak szepcze,
jest i wysokich gwiazd rój niebieski
który nie potrafi latać, i nikłe nitki
które oczy nasze wiążą z pięknem.
Z żaru samotności zerkam
na cienie w tej izbie, tak gęste,
i na niewidoczne pole, które nękam
myślą bezsennego i śmiertelnego
śtworzenia. Czy coś jest moje?
Hen daleko, zbierają się domy, niepewne
ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają
czarne i głuche fale. Na tym terenie
radość rządzi i życie. Oddycham
ciemnością tak bardzo moją,
me życie nie toczy się blisko
ani wody ani nieba,
ani też tego, czego bym pragnął.

Ada Salas

1965 – , España (Cáceres)

***

¿Para quien edifiqué torres?
Fernando de Rojas

A veces el error contra natura
la perla equivocada azul del sufrimiento
-cómo
decirle al corazón
ama lo que
te ama-. En la orilla
se pudren
las quillas de los barcos
-y digo
para quién
edificamos torres
-. Como lo que
rebosa
y que mancha el mantel
y sigue y continúa y hace un charco
como todo lo que es pensamiento
-y solo
pensamiento-
el amor como un lujo el amor se derrocha se da
a comer al olvido. Así como si no
supieras lo que es hambre
-así
como si no
muy terco y desde siempre-.
Bajo la superficie una fuerza que no puedes parar no se puede
parar
             -Ah,
lo que arrastra.

de Descendimiento (2018)

Fotogramas de La mujer del lago de Yoshishige Yoshida (1966)

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Dla kogo wzniosłem wieże?*
Fernando de Rojas

Czasami błąd wbrew naturze
błędna niebieska perła cierpienia
-jak
powiedzieć sercu
kochaj to, co
ciebie kocha. Na brzegu
butwieją
stępki łodzi
-i mówię
dla kogo
wznieśliśmy wieże
. Jak to co
przelewa się
i plami obrus
i płynie dalej i dalej i robi kałużę
jak wszystko, co jest myślą
-i tylko
myślą -.
miłość jak zbytek miłość się marnuje oddaje się
na pożarcie zapomnieniu. Tak jakbyś nie
wiedział co to głód
-taki
jakże by nie
uporczywy i odwieczny.
Pod powierzchnią siła, której nie możesz powstrzymać nie można
jej powstrzymać
             -Ah,
co porywa.

*Cytat z Celestyny, piętnastowiecznego dramatu uznawanego za pierwszą powieść

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

Recuerdo de la belleza humana

No la rosa, que existe en el olor,
ni el verso que ha entregado, en su milagro,
una invisible luz, y se hace el mundo,
ni el mar, que es un sólido espacio.

Dime si te destruye mi mirada,
tan suave como el aire,
posada como el tiempo.
¿Qué añade tu belleza a la belleza?
Si tú no hubieras sido, nada sería tú,
como el posible Dios es solo uno,
y mi mirada (el tiempo) te destruye.
Tu belleza es aún más:
puede darse a quien mira,
y hacerse humilde, y torpe, porque existo.
No se puede expresar desde esta vida,
pues no hay comparación, nada
que signifique lo que es.
Si acaso confesarte mi deseo
de ser yo tú,
y así ofrecerte al fin lo que mereces
cuando acercas tus manos a las mías:
saber que me mirabas con mis ojos.

Fotograma de Hiroshima Mon Amour de Alain Resnais

Tłum. Ada Trzeciakowska

wspomnienie ludzkiego piękna

Nie róża, która istnieje w zapachu,
ani wiersz, który przyniósł, jak cud,
niewidzialne światło, i staje się światem,
ani morze, które jest litą przestrzenią.

Powiedz mi, czy moje spojrzenie cię niszczy,
tak łagodne jak powietrze,
opadające jak czas.
Co dodaje twoje piękno do piękna?
Gdybyś nie istniała, nic nie byłoby tobą,
gdyż Bóg możliwy jest tylko jeden,
a moje spojrzenie (czas) cię niszczy.
Twoje piękno jest czymś więcej:
oddaje się temu, kto patrzy,
i staje się pokorne, i nieporadne, bo ja istnieję.
Nie można go wyrazić w tym życiu,
bo nie ma porównania, nic
co mogłoby oznaczać to, czym jest.
Jeśli już, to wyznałbym moje pragnienie:
chciałbym być tobą
i ofiarować ci wreszcie to, co tobie należne
gdy przysuwasz swoje ręce do moich:
świadomość, że patrzyłaś na mnie moimi oczami.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

EL PORQUÉ DE LAS PALABRAS

A Fernando Delgado

No tuve amor a las palabras;
si las usé con desnudez, si sufrí en esa busca,
fue por necesidad de no perder la vida,
y envejecer con algo de memoria
y alguna claridad.

Así uní las palabras para quemar la noche,
hacer un falso día hermoso,
y pude conocer que era la soledad el centro de este mundo.
Y solo atesoré miseria,
suspendido el placer para experimentar una desdicha nueva,
besé en todos los labios posada la ceniza,
y así pude aceptar la cobardía porque era fiel y era digna del hombre.

Hay en mi tosca taza un divino licor
que apuro y que renuevo;
desasosiega, y es
                            remordimiento;
tengo por concubina a la virtud.
No tuve amor a las palabras,
¿cómo tener amor a vagos signos
cuyo desvelamiento era tan solo
despertar la piedad del hombre para consigo mismo?
En el aprendizaje del oficio se logran resultados:
llegué a saber que era idéntico el peso del acto que resulta de lenta reflexión y el gratuito,
y es fácil desprenderse de la vida, o no estimarla,
pues es en la desdicha tan valiosa como en la misma dicha.

Debí amar las palabras;
por ellas comparé, con cualquier dimensión del mundo externo:
el mar, el firmamento,
un goce o un dolor que al instante morían;
y en ellas alcancé la raíz tenebrosa de la vida.
Cree el hombre que nada es superior al hombre mismo:
ni la mayor miseria, ni la mayor grandeza de los mundos,
pues todo lo contiene su deseo.

Las palabras separan de las cosas
la luz que cae en ellas y la cáscara extinta,
y recogen los velos de la sombra
en la noche y los huecos;
mas no supieron separar la lágrima y la risa,
pues eran una sola verdad,
y valieron igual sonrisa, indiferencia.
Todo son gestos, muertes, son residuos.

Mirad el sigiloso ladrón de las palabras,
repta en la noche fosca,
abre su boca seca, y está mudo.

Jerry Uelsmann (1934-2022, Estados Unidos)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Dlatego Słowa

Dla Fernando Delgado

Nie żywiłem miłości do słów;
jeśli używałem ich otwarcie, jeśli cierpiałem w tym poszukiwaniu,
to tylko po to, by nie stracić życia,
i zestarzeć się z okruchem pamięci
i odrobiną jasności.

Tak złączyłem słowa, by noc spłonęła
a dzień nastał piękny i fałszywy
i tak dowiedziałem się, że to samotność była ośrodkiem świata.
A ja zaś gromadziłem tylko nędzę,
zawiesiwszy przyjemność, by doświadczyć nowego nieszczęścia,
scałowaływałem ze wszystkich warg osiadły popiół,
i tak oto uznałem bojaźń, bo była wierna i godna człowieka.

Chropowaty kubek kryje boski trunek,
wychylam go i napełniam ponownie;
budzi niepokój i jest
                                       wyrzutem sumienia;
za konkubinę mam cnotę.
Nie żywiłem miłości do słów,
jak kochać mgliste znaki
których odsłanianie było jedynie
budzeniem litości nad samym sobą?
Terminując w zawodzie osiąga się rezultaty:
zrozumiałem, że taka sama jest waga czynu wynikającego z powolnej
refleksji i tego próżnego,
i łatwo żyć w oderwaniu od życia, albo go nie szanować,
bo w nieszczęściu jest ono równie cenne jak w czasie szczęśliwym.

Powinienem był kochać słowa;
przez nie porównywałem, z dowolnym wymiarem świata zewnętrznego:
morze, niebieski firmament,
rozkosz lub ból, które momentalnie obumierały;
i dzięki nim dosięgnąłem tenebrowego korzenia życia.
Człowiekowi wydaje się, że nic nie przewyższa samego człowieka:
ani największa nędza, ani największa świetność światów,
bowiem wszystko to zawiera się w jego pragnieniu.

Słowa oddzielają od rzeczy
światło, które na nie pada, i wygasłą skorupę,
i zbierają zasłony cienia
w nocy i rozpadlinach;
lecz nie zdołały oddzielić łez od śmiechu,
jedną prawdą będąc,
zasługując na ten sam uśmiech, zobojętnienie.
Wszystko to puste gesty, śmierci, marne resztki.

Spójrzcie, jak skrada się złodziej słów,
jak pełza w mroku nocy,
otwiera swe suche usta, jest niemy.

Guadalupe Grande

1965 – 2021, España (Madrid)

Las estaciones y el pájaro afilador

Hace extraño en las primeras lluvias
esto nadie lo sabe, pero siempre hace más verdad
en la sabiduría de las terceras nieves.

Pero dónde entonces la marca del herrero.
Llega el invierno y los que se aman
acuden al frío como acudieron al vuelo
los cormoranes en tiempo de guerra.

Es difícil seguir vivos, amor mío
pero es más triste aún abandonar la casa de las palomas ciegas.
No es en la tarde de los cuadros
donde dejamos la caja fuerte de las pérdidas
sino en la cuchara de palo
que regalamos al afilador.

Nada salpica nuestra inocencia
salvo la casi certeza de que regresará el verano
a la hoguera del frío
y habremos de ocuparnos de quienes más nos necesitan.

Fotogramas de Memoria (2021) de Apichatpong Weerasethakul

Tłum. Ada Trzeciakowska

Pory roku i ptak szlifierz

Dziwnie pada przy pierwszych deszczach
nikt o tym nie wie, lecz zawsze pada więcej prawdy
z mądrością trzecich śniegów.

Ale gdzie wtedy znak kowala.
Nadchodzi zima i kochający się ludzie
ciągną do zimna jak kormorany ciągnęły do lotu
w porze wojny.

Trudno jest wytrwać przy życiu, kochanie,
i jeszcze smutniej opuszczać ten dom ślepych gołębi.
Nie w wieczorze obrazów
zdeponowaliśmy skrytkę na straty
lecz w drewnianej łyżce
ofiarowanej szlifierzowi.

Nic nie mąci naszej niewinności
oprócz niemal pewności, że lato powróci
do ogniska chłodu
i przyjdzie nam zająć się tymi, co potrzebują nas najbardziej.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

El ángel del poema

A César Simón

Dentro de la mortaja de esta casa,
en esta noche yerma con tanta soledad,
mirando sin nostalgia lo que en mi vida es ido,
lo que no pudo ser,
esta ruina extensa del pasado,
también sin esperanza
en lo que ha de venir aún a flagelarme,
solo es posible un bien: la aparición del ángel,
sus ojos vivos, no sé de qué color, pero de fuego,
la paralización ante el rostro hermosísimo.
Después oír, saliendo del silencio y en tanta soledad,
su voz sin traducción, que es solo un fiel entendimiento sin palabras.
Y el ángel hace, cerrándose en mis párpados y cobijado en ellos, su aparición postrera:
con su espada de fuego expulsa el mundo hostil, que gira afuera, a oscuras.
Y no hay Dios para él, ni para mí.

Zbigniew Beksiński

Tłum. Ada Trzeciakowska

Anioł wiersza

Do Cesara Simona

W fałdach domu tego całunu,
w tę noc jałową od samotności,
bez żalu patrzę na to, co życiu mym wygasłe,
na to, co być nie mogło,
na te rozległe ruiny przeszłości,
nie pokładając już nadziei
w tym, co dopiero spadnie na mnie i wychłosta
pociechą jest mi tylko jedno: objawienie się anioła,
jego oczy żywe, nie wiem jakiego koloru, ale z ognia,
paraliż przed najpiękniejszym obliczem.
To, że usłyszę, tryskający z ciszy i na samotność zdany,
głos jego bez tłumaczenia, wierne pojmowanie bez słów.
A wtedy anioł, powiekami mymi oddzielony i nimi okryty, ukazuje się:
ognistym mieczem wypędza świat wrogi, co wiruje poza mną, w ciemnościach.
I nie będzie Boga dla mnie, ani dla niego.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

Antes de entrar en la luz

He de entrar en la luz que está ciega,
en donde la ignorancia borrará el conocer.
No habrá respuesta nunca.
Afuera ha de seguir la luz del sol
que da goce y tortura a los humanos,
viviendo en la pregunta que ahora mismo,
porque en la luz no ciega habito todavía,
dirijo al mundo amado.

He de entrar en la Luz, esa luz ciega,
y estoy aquí, llenos de amor los ojos,
mendigando qué soy,
por qué, como si fuese un dios, el sol es mío.

Foto propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nim zanurzę się w świetle

Muszę zanurzyć się w świetle, co oślepło,
gdzie ignorancja unicestwia wiedzę.
Nie poznam nigdy żadnej odpowiedzi.
Na zewnątrz trwać musi słońce i jego światło,
źródło radości i tortur dla ludzi,
gdy zadaję pytania, które teraz,
bo w nieoślepłym świetle ciągle żyję,
kieruję do ukochanego świata.

Muszę zanurzyć się w świetle, tym oślepłem światło,
a nadal tutaj, przepełnione miłością oczy,
żebrzą o odpowiedź czym jestem,
dlaczego, jakbym był bogiem, słońce jest moje.

Kōbō Abe

1924-1992, Japón

Trad. Kazuya Sakai

La mujer de la arena

Pero si eso fuera todo, no habría por qué tomar las cosas tan en serio. Si aquel hombre no hubiera tenido la misma reacción que los demás colegas, quizás él no se habría obstinado tanto.
Ese hombre en principio le inspiraba confianza. Estaba entusiasmado con el movimiento gremial, y se caracterizaba por sus ojos hinchados y su aspecto de tener la cara recién lavada. Incluso una vez ensayó confiarle sus pensamientos íntimos, cosa que no acostumbraba hacer con otros.
—Tengo serias dudas acerca del sistema de educación que intenta darle sentido a la vida. ¿Cuál es su opinión?
—¿Qué quiere decir con «darle sentido a la vida»?
—Dicho de otro modo, una educación ilusoria que conduce a la creencia de que uno es algo, cuando en realidad no es nada… Por eso, en estos momentos estoy interesado en la arena, por ejemplo, porque, aunque es sólida, tiene propiedades definitivamente hidrodinámicas…
El otro, perplejo, se encorvó hacia adelante, arqueando aún más su espalda felina. Pero su expresión, como antes, permanecía abierta; no parecía estar disgustado. Alguien había dicho de él que se parecía a una cinta de Möbius. Una cinta de Möbius es una cinta de papel retorcida y unida en círculo que representa una superficie sin anverso ni reverso. ¿Querrían decir que la vida gremial y la privada de este hombre formaban un círculo de Möbius? Recordaba que el apodo contenía una ironía y al mismo tiempo cierta admiración hacia ese hombre.
—¿Quiere decir una educación realista?
—No; si puse el ejemplo de la arena es porque, en última instancia, pienso que el mundo es como la arena… No se puede conocer su verdadera naturaleza mientras se la considera como cuerpo estático… No es que la arena fluya; el fluir mismo es la arena… Lo siento, no lo puedo explicar mejor…
—Entiendo lo que quiere decir. En una educación práctica, no se pueden evitar los elementos relativos, ¿no es así?
—No, no es eso. Uno mismo se convierte en arena… Ve con los ojos de la arena… Es decir, es lo mismo que cuando uno muere; entonces no surge la necesidad de dar vueltas a la idea de que uno va a morir…
—Usted deber ser un idealista. Yo creo que debe temer a los estudiantes, ¿no es verdad?
—Y bien, sí, porque pienso que los estudiantes también son como la arena…
El hombre rió afablemente mostrando sus dientes blancos, sin la menor señal de disgusto por la divergencia; sus ojos hinchados se hundían entre los pliegues de la piel. No pudo menos que devolver una vaga sonrisa a ese que no era más que un círculo de Möbius. Realmente lo era, en el sentido bueno y en el malo. Y el lado bueno era suficientemente respetable.


Me hundo…, me hundo…, pronto estaré enterrado hasta la cintura… ¿Qué demonios tengo que hacer?… Si pudiera aumentar la superficie de contacto con la arena, tendría menos peso por centímetro cuadrado, y posiblemente detendría un poco el hundimiento…
Se estiró a lo largo, con los brazos extendidos… Era demasiado tarde. Había pensado tenderse de bruces, pero la parte inferior de su cuerpo ya estaba fijada verticalmente en la arena. Era imposible que sus ya exhaustas caderas se mantuvieran en ángulo recto por un lapso de tiempo apreciable. A menos que uno fuera un artista del trapecio, tarde o temprano llegaría al límite de la resistencia.
¡Qué oscuridad!… El mundo entero ha cerrado sus ojos y se ha tapado los oídos… ¡Nadie es capaz de acudir cuando estoy a punto de perecer! El miedo le cerró la garganta, y de repente estalló. Se le aflojó la mandíbula, y el hombre soltó un grito animal:
—¡Auxilio!
¡El lugar común inevitable!… Pues, ¿y qué?… ¿De qué sirve la originalidad cuando se está a punto de morir? Quiero decir viviendo como sea, aun con todas las características de un pastelito hecho en molde… Pronto me hundiré hasta el pecho, hasta la barbilla, hasta la nariz… ¡Ya basta! ¡Tengo bastante!
—¡Auxilio! ¡Por favor!… ¡Pronto, lo que sea! ¡Por favor, auxilio! ¡Por favor!
Por fin empezó a llorar. Al principio controló sus sollozos, pero pronto se convirtieron en llanto desatado. Temblando de miedo, con la horrible sensación de que todo se derrumbaba y estaba perdido. No importa si nadie me está viendo… Es demasiado injusto que todo esté pasando sin tener en cuenta los trámites… Hasta cuando muere un reo sentenciado, queda por lo menos un registro… Sí, gritaré hasta cansarme… ¡No tengo la culpa de que nadie esté mirando!
Así, cuando súbitamente unas voces le gritaron desde atrás, la sorpresa resultó devastadora. Lo derrotó completamente, hasta su sensación de vergüenza quedó borrada, como un ala de libélula consumida en un instante por el fuego.
—¡Hey, usted! ¡Agárrese a esto!
Un largo pedazo de tabla se deslizó hasta él y le dio en un costado del abdomen. Un círculo de luz cortó la oscuridad y cayó sobre la tabla. Torció con dificultad la parte superior de su cuerpo, rogando a los hombres que sentía detrás de él:
—Por favor, sáquenme con esta cuerda…
—No, no podemos sacarlo como si fuera una raíz…
La risa estalló a sus espaldas. No podía asegurarlo, pero debían ser cuatro o cinco.
—Aguante un poco más, ya hemos enviado por unas palas… Suba los codos a esa tabla y no tendrá qué temer…
(…)
LE pasaron una cuerda bajo los brazos, y como un bulto lo bajaron al pozo. Nadie dijo una palabra, y se diría que estaban asistiendo a un entierro. El hoyo era profundo y oscuro. La luz de la luna envolvía el paisaje de las dunas en una claridad sedosa, perfilando las ondas de la arena y las huellas de los pasos, como pliegues de vidrio; no obstante, sólo el pozo, rehusando tener un papel en el paisaje, se veía negro como boca de lobo. No es que lo molestara especialmente. Agotado como estaba, el simple hecho de levantar la cabeza para mirar lo mareaba y le causaba náusea.
Dentro de la sombra, la mujer era una mancha oscura, sobre el fondo negro. Lo acompañó hacia la cama, pero por alguna razón no alcanzaba a verla. No, no era sólo la mujer, todas las formas a su alrededor se habían vuelto borrosas. Aún después de haberse dejado caer en el lecho, mentalmente seguía corriendo con todas sus fuerzas en la arena… Y dormido, siguió corriendo en sueños. Pero su sueño era ligero. Recordaba perfectamente el ladrido distante de los perros, el sonido del vaivén de las canastas. Recordaba también que durante la noche la mujer había regresado para buscar algo de comer, y que había encendido la lámpara junto a su almohada. Despertó del todo la vez que se levantó a beber agua. Pero no se sentía con energía suficiente para ir a ayudar a la mujer en su tarea.
(…)
Cerró los ojos… Ante él flotaban ondulantes manchas de luz… Si trataba de atraparlas, en un instante se arremolinaban y escapaban… Como sombras de escarabajos que hubiesen quedado en la arena.
Lo despertaron los sollozos de la mujer.
—¿Por qué lloras?
La mujer se apresuró a levantarse, tratando de ocultar su embarazo.
—Lo siento… Iba a hacerle un poco de té…
Su voz llorosa lo intrigó. Su espalda, encorvada para atizar el fuego, le daba un aspecto extrañamente turbado y le llevó algún tiempo entender lo que significaba. Sus movimientos eran lentos, como si hojeara trabajosamente las páginas de un libro mohoso. De todas maneras había conseguido volver las hojas. De pronto se vio tan desgraciado que tuvo lástima de sí mismo.
—Fracasé…
—Sí…
—Realmente, fallé de la manera más tonta.
—Pero es que no ha habido una persona que lo haya logrado, ni una sola…
La mujer hablaba con voz nasal, pero había en esa voz cierta fuerza, como si estuviera justificando el fracaso del hombre. Era una ternura lastimosa. ¿No sería demasiado injusto que tanta ternura no fuese compensada?
—Lástima… Pensaba que, de lograrlo, compraría una radio y te la enviaría de inmediato…
—¿Una radio?
—Lo estuve pensando todo el tiempo.
—Oh, no…, no tiene por qué… —dijo ella como disculpándose—. Si trabajo fuerte en labores adicionales, podré comprarla yo misma… Si fuera en cuotas mensuales, sólo tendría que pagar el anticipo, ¿verdad?
—Bueno, tienes razón. Si la compraras en cuotas mensuales, podrías…
—Cuando hierva el agua, ¿quiere que le lave la espalda?
Lo invadió una tristeza como la luz del alba… Bien podían lamerse mutuamente las heridas. Pero, de persistir en las heridas que no se cierran nunca, terminarían por quedarse sin lengua.
—No me había convencido… Pero imagino que la vida no es algo a lo que uno pueda conformarse… Hay vidas de todas clases, y suele verse más verde el otro lado del monte… Lo insoportable para mí es no saber en qué voy a terminar si continúo viviendo de este modo… Aunque lo cierto es que nunca se sabe, cualquiera que sea la vida que uno lleve… No puedo dejar de sentir que sería preferible una vida con algo de distracción…
—¿Quiere que lo lave?
Hablaba como dándole ánimos. Era una voz suave, atractiva. Lentamente se desabrochó la camisa y los pantalones. Sentía como si la arena lo hubiera invadido hasta dentro de la carne. («¿Qué estará haciendo ‹ella›?»)… Era como si todo lo sucedido hasta ayer estuviera a siglos de distancia.
La mujer empezó a enjabonar la toalla.

Fotogramas de La mujer de la arena (1964) de Hiroshi Teshigahara

Tłum. Mikołaj Melanowicz

Kobieta z wydm

I właśnie dlatego – jeśli tylko o to chodzi – nie ma powodu brać tego na serio. Jeśliby tamten mężczyzna, “Mobius», nie zareagował tak samo jak inni jego koledzy, to nie wiadomo, czy byłby tak uparty.
W zasadzie ufał jedynie tamtemu mężczyźnie. Był to entuzjasta ruchu zawodowego, miał podpuchnięte oczy i zawsze wyglądał, jakby dopiero co umył twarz. Raz nawet spróbował otworzyć przed nim szczerze swoje serce, które tak rzadko otwierał dla innych.
– Co ty o tym myślisz? Jeśli chodzi o mnie, duże wątpliwości budzi system nauczania zakładający, że życie ma jakiś sens…
– Co? Co rozumiesz przez “sens»?
– Krótko mówiąc wychowanie iluzoryczne, które wpaja przekonanie, że coś jest, gdy tego nie ma… Właśnie dlatego tak bardzo interesuje mnie piasek, który będąc ciałem stałym posiada w dużym stopniu właściwości hydrodynamiczne…
Jego rozmówca, lekko przygarbiony, z zakłopotaniem pochylił się jeszcze bardziej do przodu. Lecz twarz jego jak poprzednio – była całkowicie widoczna. Nie wyczytał z niej nawet śladu zniechęcenia. Ktoś kiedyś o nim powiedział, że podobny jest do wstęgi Móbiusa. A wstęga Mobiusa – to pasek papieru, którego końce, po uprzednim skręceniu jednego z nich, są ze sobą sklejone tak, że tworzą zamknięty okrąg nie posiadający wierzchu ani spodu. Czy mogło to oznaczać, że działalność związkowa i życie prywatne są złączone na podobieństwo wstęgi Mobiusa? Czuł podziw dla tego człowieka, a jednocześnie odnosił się cynicznie do jego teorii.
– Innymi słowy chodzi ci o wychowanie realne?
– Nie, podałem jako przykład piasek… bo czyż w końcu świat nie jest podobny do piasku? Bardzo trudno uchwycić istotę piasku, jeśli go się rozpatruje jako ciało stałe. Piasek nie tylko płynie – sam ten przepływ j e s t piaskiem. Przepraszam, nie mogę tego wyrazić lepiej…
– Rozumiem, do wychowania praktycznego zawsze wchodzą elementy relatywistyczne, prawda?
– Nie o to chodzi. Sami stajemy się piaskiem… i patrzymy na rzeczy oczyma piasku. Gdy już raz umrzesz, nie potrzebujesz martwić się śmiercią.
Jesteś idealistą. Myślę, że musisz bać się własnych uczniów, nieprawda?
– Tak, gdy myślę, że moi uczniowie są również podobni do piasku…
Mężczyzna wcale nie dał poznać po sobie, że zniecierpliwiła go wymiana tych zdań, wydawałoby się, bez sensu – roześmiał się serdecznie pokazując białe zęby.
Podpuchnięte oczy skryły się całkowicie w fałdach skóry. Rzeczywiście, wyglądał zupełnie jak ta wstęga Mobiusa. Zarówno w dobrym, jak i w złym sensie. A z tej dobrej strony zasługiwał na pochwałę i szacunek.


Tonie coraz głębiej, coraz głębiej… zaraz zapadnie się powyżej kości biodrowej… Co ma robić, na Boga? Gdyby mógł powiększyć powierzchnię kontaktu z piaskiem, ciężar ciała by się zmniejszył w stosunku do danej powierzchni choć trochę, i udałoby się powstrzymać tonięcie. Wyciągnął obie ręce i przylgnął do ziemi. Lecz już było za późno! Chciał się położyć na brzuchu, lecz całą dolną część jego ciała piasek utrzymywał w pozycji pionowej. Nie sposób utrzymać zmęczonych bioder pod właściwym kątem przez czas dłuższy. Jeśli się nie jest dobrze wytrenowanym akrobatą, zachowanie tej pozycji jest bardzo trudne.
Jak ciemno! Cały świat zamknął oczy i zatkał uszy. Ja tu umieram, a nikt nawet nie spojrzy! Lęk szarpnął za gardło i nagle wybuchnął. Mężczyzna otworzył szeroko usta i wydał zwierzęcy krzyk
– Na pomoc!
Szablonowe wyrażenie. Dobrze, niech będzie szablon… Cóż znaczy indywidualność, gdy człowiek patrzy w oczy śmierci? Chcę żyć za wszelką cenę; zwykłym szarym życiem! Wkrótce zapadnie się po piersi, po brodę, już piasek sięga nosa… Stop, dość!
– Ratunku! Proszę! Obiecuję wszystko! Proszę, pomóżcie!… proszę!
W końcu się rozpłakał. Początkowo próbował się jeszcze opanować, potem płacz jego stał się niepohamowanym lamentem. Poddał się już uczuciu poniżającej klęski i drżał przerażony. Nikt go nie widział, było mu więc obojętne. To niesprawiedliwe, że wszystko odbywało się bez żadnych formalności.
Gdy umierał skazaniec, pozostawała po nim przynajmniej notatka w kronice więzienia. On mógł jęczeć. ile chciał… nikt nie patrzył.
Dlatego zdumienie, gdy nagle zawołano na niego z tyłu; było nawet, do pewnego stopnia, okrutne. Był całkowicie pokonany. Nawet uczucie wstydu i poniżenia spopielało w osłupieniu jak podpalone skrzydło ważki.
– Ej, chwyć się tego!
Długi kawałek deski ześliznął się i trafił go w bok. Krąg światła przeciął ciemności i zatrzymał się na desce. Mężczyzna wykręcił swą obezwładnioną górną część ciała i zwrócił się błagalnie do mężczyzn, którzy – jak mu się zdawało – stali za nim.
– Proszę wyciągnąć mnie tym sznurem…
– Też coś, nie jesteś przecież korzeniem, żebyśmy mieli cię wyrywać. – Z tyłu rozległ się śmiech. Nie był pewien, ale mogło ich być czterech lub pięciu.
– Właśnie poszli po łopatę, jeszcze trochę cierpliwości. Gdy oprzesz łokcie na tej desce, nie masz się czego obawiać.
(…)
Uwiązano go na linie i ponownie spuszczono do dołu, jak bagaż. Nikt nie powiedział słowa, jak gdyby to była ceremonia pogrzebowa. Dół był głęboki i ciemny. Księżyc owijał krajobraz wydm słabym, jedwabnym blaskiem uwydatniającym nawet odciski stóp i fale powstałe od wiatru, niby fałdy na szkle. Tylko to miejsce było wyłączone z krajobrazu i stanowiło po prostu ciemną plamę. Nie przejmował się tym specjalnie. Był tak wyczerpany że gdy podnosił głowę, by spojrzeć na księżyc, dostawał zawrotów głowy i nudności.
Kobieta była jeszcze ciemniejszą plamą w tym mroku. Szła za nim, gdy kierował swe kroki ku pościeli, lecz nie wiadomo dlaczego – była dla niego niewidoczna. Nie, nie tylko kobieta – wszystko dokoła było zasnute mgłą. Nawet potem, gdy opadł na posłanie, wydawało mu się, że ostatkiem sił biegnie jeszcze po piasku… I gdy zasnął, we śnie nie przestawał biec. Ale sen miał lekki. W pamięci zachowały się odgłosy pracujących przy piasku mężczyzn i szczekanie psów w oddali. Dobrze pamiętał, jak kobieta przerwała pracę, przyszła na kolację i zapaliła lampę stojącą obok poduszki. Raz wstał, by napić się wody, i znowu natychmiast zapadł w sen. Nie miał jeszcze tyle sił, by wstać i pomóc kobiecie.
(…)
Zamknął oczy. Wydawało mu się, że przepływają przed nim plamy światła. Gdy chciał je złapać, zawirowały i uciekły. Wyglądały jak cienie cicindeli na piasku.
Obudził go płacz kobiety.
– Dlaczego płaczesz?
Aby ukryć zmieszanie, wstała z pośpiechem.
– Przepraszam… chciałam właśnie przygotować herbatę.
Zaskoczyło go, że mówiła nosowym głosem, przez łzy. W sylwetce kobiety, zwróconej do niego tyłem i pochylonej przy poprawianiu ognia w palenisku, był jakiś dziwny niepokój – upłynęła dłuższa chwila, nim pojął, o co chodzi. Myślał tak wolno, jakby chciał odwrócić kartkę pokrytej pleśnią książki. Udało mu się jednak to uczynić. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest nieszczęśliwy i godny litości.
– Nie udało mi się…
– Tak.
– Naprawdę, nie udało mi się zupełnie.
– Nie udało się to przecież jeszcze ani razu… nikomu… Powiedziała to niepewnie, głosem, w którym kryła się jednak jakaś siła, i zdawało mu się, że starała się go usprawiedliwić. Jakżeż godna litości była jej czułość. Skrzywdziłby ją, gdyby jej tego nie wynagrodził.
– Niestety… Gdyby mi się udało, przysłałbym ci radio.
– Radio…
– Już od dawna myślałem o tym.
– Och, nie trzeba… nie potrzebujesz tego robić… powiedziała zmieszana, jakby go przepraszała. – Jeśli wezmę dużo dodatkowej pracy, będę mogła kupić je tutaj sama. Gdybym kupowała na raty, to wystarczyłoby wpłacić zaliczkę, prawda?
– No, chyba tak, jeśli na raty.
– Zagotuję wodę i umyję ci plecy, dobrze?
Nagle wezbrał w nim smutek barwy poranka. Mogliby sobie wzajemnie lizać rany. Lecz gdyby nawet do końca życia lizali swe nieuleczalne rany, to i tak by się nie zagoiły, a tylko zdarliby sobie języki.
– Nie zrozumiałem… Lecz koniec końców, życie niełatwo zrozumieć. Jest tamto życie i to życie, a to po tamtej stronie wygląda nieco lepiej… Najtrudniejsze do zniesienia jest to, że nie wiadomo, co nas jeszcze czeka. Oczywiście, nigdy tego nie będziemy wiedzieli, niezależnie od tego, jakie jest nasze obecne życie. A jednak nie mogę sil oprzeć wrażeniu, że lepsze jest to życie, które – jakie by nie było – pozwala człowiekowi zapomnieć o wszystkim…
– Czy mogę umyć…
Powiedziała to, jakby chciała dodać mu otuchy. Głos jej był łagodny, wzruszający. Mężczyzna rozpiął koszulę i zaczął zdejmować spodnie. Piasek pokrywał całą skórę. (Ciekawe, co robi teraz tamta?) Wydawało mu się, że to, co przeżył wczoraj, wydarzyło się przed wiekami.
Kobieta zaczęła namydlać ręczniczek.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

LA DIMISIÓN DEL TESTIGO

Y cómo he madurado. Bajo esta luz ya muerta
soy el otoño. Hay una luz, que es frío,
                                                                     negra, negro.

Aguardaban mis ojos aquí que el cielo fuera brasa
y siempre aparecían los astros, puros, vivos,
en el mismo lugar (y antes que el hombre fuera
y que fuese la flor y el ave),
con la exacta hermosura de lo eterno nacido.
Nada importaba entonces pasar.
La luz permanecía y era eterna.
La juventud del mundo, su gozoso latido,
daba en sí testimonio de mi vida.
¿Quién podría apagar las llamas de mis ojos?
Destellaba el vivir,
y yo testimoniaba la existencia.

Ahora miro este cielo
y veo que su luz también ha envejecido.
Los astros no eran jóvenes. Ni eternos.
Y no he testificado,
con mi vivir, ninguna permanencia.
El Espíritu negro me dará su cobijo,
y el Espíritu blanco, naciendo de él, conocerá la esencia de la Luz,
su Inexistencia.

Christine Ellger

Tłum. Ada Trzeciakowska

rezygnacja świadka

Jakże dojrzałem. W tym martwym już świetle
jestem jesienią. Jest jakieś światło, która jest zimna,
czarne, czarna.

Czekały tu moje oczy, aż niebo stanie się żarem
i zawsze pojawiały się gwiazdy, czyste, żywe,
w tym samym miejscu (i zanim człowiek nastał
i nastał ptak i kwiat),
z ścisłym pięknem tego co narodzone na wieki.
Wtedy przemijanie nie miało znaczenia.
Światło trwało i było wieczne.
Młodość świata, jego radosne tętno,
samo w sobie było świadectwem mojego życia.
Któż mógłby zgasić płomienie moich oczu?
Życie pobłyskiwało,
i stałem się świadectwem istnienia.

Teraz patrzę na to niebo
i widzę, że jego światło też się zestarzało.
Gwiazdy nie były młode. Ani wieczne.
A ja nie dałem świadectwa,
moim życiem, żadnemu trwaniu.
Czarny Duch udzieli mi schronienia,
a biały Duch, mający w nim początek, pozna istotę Światła,
jego Nieistnienia.

Polly Jean Harvey (PJ Harvey)

1969 – , Inglaterra

Las canciones que Harvey escribió para su álbum Let England Shake, fueron motivadas por los conflictos que se estaban produciendo en el mundo: «En The Dark Places, podría tratarse de Bosnia. Pero no se sabe dónde está. Quería mostrar el modo en que la historia se repite, en realidad no importa cuándo fue, porque este ciclo interminable sigue y sigue y sigue».

Trad. Ada Trzeciakowska

en los lugares oscuros

Nos levantamos temprano
Nos lavamos la cara
Caminamos por los campos
Y pusimos cruces
Atravesamos
Las malditas montañas
Fuimos hacia el infierno
Y algunos regresamos
Y otros no

En los campos y en los bosques
Bajo la luna y bajo el sol
Otro verano ha pasado ante nosotros
Y ni un solo hombre ha
Y ninguna mujer ha
Revelado los secretos de este mundo

Así que nuestros muchachos
Se escondieron con armas en el barro
Y en los lugares oscuros

Nuestros muchachos
Se escondieron con armas en la tierra
Y en los lugares oscuros

Nuestros muchachos
Se escondieron con armas en el bosque
Y en los lugares oscuros

Pero ni un solo hombre ha
Y ninguna mujer ha
Revelado los secretos
de este mundo

Motywacją do napisania piosenek z albumu Let England Shake, były trwające na świecie konflikty: „w The Dark Places, może chodzić o Bośnię. Lecz nie wiadomo, gdzie leży to miejsce. Chciałam pokazać w jaki sposób historia się powtarza, tak naprawdę nie ma znaczenia, kiedy to było, ponieważ ten niekończący się cykl trwa i trwa, i trwa.»

Tłum. Ada Trzeciakowska

w ciemnych miejscach

Wstaliśmy wcześnie
Umyliśmy twarze
Szliśmy polami.
I stawialiśmy krzyże
Przeszliśmy przez
te przeklęte góry
kierując się w stronę piekła
I jedni z nas wrócili
A niektórzy nie

Na polach i w lasach
W świetle księżyca i w świetle słońca
Kolejne lato przeminęło przed nami
I ani jeden mężczyzna
I ani jedna kobieta nie
Odkryła sekretów tego świata

Więc nasi młodzi chłopcy
Ukryli się z bronią w błocie.
I w ciemnych miejscach

Nasi młodzi chłopcy
Ukryli się z bronią w kurzu
I w ciemnych miejscach

Nasi młodzi chłopcy.
Ukryli się z bronią w lesie
I w ciemnych miejscach

Lecz ani jeden mężczyzna
Ani jedna kobieta nie
Odkryła sekretów tego świata

The songs Harvey wrote for her album Let England Shake, were motivated by the ongoing conflicts in the world. «In The Dark Places, that might be Bosnia. You don’t know where it is. I was wanting to show the way history repeats itself, really and so in some ways it doesn’t matter what time it was, because this endless cycle goes on and on and on.»

In The Dark Places

We got up early
Washed our faces
Walked the fields
And put up crosses
Passed through
The damned mountains
Went hellwards
And some of us returned
And some of us did not

In the fields and in the forests
Under the moon and under the sun
Another summer has passed before us
And not one man has
And not one woman has
Revealed the secrets of this world

So our young men
Hid with guns in the dirt
And in the dark places

Our young men
Hid with guns in the dirt
And in the dark places

Our young men
Hid with guns in the forest
And in the dark places

But not one man has
And not one woman has
Revealed the secrets
of this world

Amelia Biagioni

1916-2000, Argentina

Cavante, andante

A veces
soy la sedentaria.
 
Arqueóloga en mí hundiéndome,
excavo mi porción de ayer
busco en mi fosa descubriendo
lo que ya fue o no fue
soy predadora de mis restos.
 
Mientras me desentierro y me descifro
Y recuento mi antigüedad,
pasa arriba mi presente y lo pierdo.
 
Otras veces
me desencorvo con olvido
pierdo el pasado y soy la nómada.
 
Exploradora del momento que me invade,
remo sobre mi canto suyo
rumbo al naufragio en rocas del callar,
o atravieso su repentino bosque mío
hacia el claro de muerte.
 
Y a extremas veces
mientras sobrecavándome
descubro al fondo mi
fulgor inmóvil ojo
de cerradura inmemorial,
 
soy ave llave en el cenit
ejerciendo
mi remolino.

Cuaderno de Samineh Alafar con fotogramas de Sergei Parajanov

Tłum. Ada Trzeciakowska

Cavante, andante

Czasem,
wiodę tryb życia osiadły..

Archeolożka w samej sobie zatapiam się,
odkopując porcję wczorajszego dnia,
przegrzebuję własny grób odkrywając
co było lub czego nie było,
ja drapieżnik własnych szczątków.

Podczas gdy odkopuję się i rozpoznaję
robię rachunki z trwania,
a teraźniejszość przesuwa się nade mną i tracę ją.

Innym razem
rozprostowuję się w niepamięci
tracę przeszłość, staję się koczownikiem.

Badaczka porwana przez chwilę,
wiosłuję na mej pieśni
by rozbić się o skały ciszy,
lub przecinam jej nagły mój las
w drodze na polanę śmierci.

A w skrajnych przypadkach,
gdy kopiąc zbyt głęboko
odkrywam na dnie mój
niewzruszony blask,
odwieczną dziurkę od klucza,

staję się ptakiem kluczem w zenicie
wciąganym przez
swój wir.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

El nadador

En un sitio tan quieto, de soledad y de agua,
por dejar su fatiga más ligera,
el nadador parado
mira el cielo cayéndole en el pecho.
Le llegan muy lejanas las voces de la orilla,
el cristal de los niños
en la inmensa alegría de estas aguas Maternas,
en esa plenitud mojada de la Vida.
Y en el oído diestro acoge
la anchura de un silencio más hondo que los aires,
unas aguas tristísimas, hostiles.
Es en ese lugar, que no tiene destino
porque no tiene límites,
en donde nadará, sin aire y sal, su cuerpo
las aguas desoladas, frías, negras.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Pływak

w ostoi spokoju, z samotności i wody,
chcąc pozbyć się najlżejszej choć fatygi
zatrzymawszy się pływak
patrzy w niebo opadające mu na piersi.
Głosy do niego z brzegu dochodzą dalekie,
kryształ od dzieci
w niezmierzonej radości wód Matczynych,
w mokrej pełni Życia.
A w prawym uchu gości
rozległość ciszy głębszej niż wiatry,
wody przesmutne i złowrogie.
W miejscu tym pozbawionym przeznaczenia,
bo granic nie zna,
gdzie będzie płynąć, bez soli i powietrza, jego ciało
wody posępne są, czarne i zimne.

Blanca Varela

1926-2009, Perú

es fría la luz

es fría la luz de la memoria
lo apenas entrevisto brilla con insistencia
gira buscando el casco de botella
o el charco de lluvia

tras cualquier puerta que se abre
está la luna
tan grande y plana
tan fuera de lugar
como si de un cuadro se tratara
óleo sobre el papel
endurecido por el tiempo

así cayeron en la mente
formas y colores
casualidades
azar que anuda sombras
vuelcos en la negra marmita
donde a borbotones
se cuecen gozo y espanto

crece el yeso de un cielo
mil veces lastimado
mil veces blanqueado
se borra el mundo y se vuelve a escribir
hasta el último aliento

sólo esto
eternidad aparente
mísera astilla de luz en la entraña
del animal
que apenas estuvo



Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zimne jest światło

zimne jest światło pamięci
to, co ledwo dostrzegalne, lśni z uporem 
kręci się w poszukiwaniu szkła butelki
albo kałuży deszczu

za każdymi otwierającymi się drzwiami
jest księżyc
taki duży i płaski
tak nie na miejscu
jakby był olejnym
obrazem na papierze
utwardzonym przez czas

tak powpadały do umysłu
formy i kolory
przypadki
ślepy traf, który wiąże cienie
fikołek w czarnym kotle
gdzie bulgocząc
wrą błogość i groza

rośnie tynk nieba
tysiąc razy uszkodzonego
tysiąc razy pobielonego
świat wymazuje się i pisze na nowo
aż do ostatniego tchnienia

tylko to
pozorna wieczność
żałosna drzazga światła w brzuchu
zwierzęcia
które ledwie było

Francisco Brines

1932 – 20 de mayo 2021, España (Oliva)

Con quién haré el amor

En este vaso de ginebra bebo
los tapiados minutos de la noche,
la aridez de la música, y el ácido
deseo de la carne. Sólo existe,
donde el hielo se ausenta, cristalino
licor y miedo de la soledad.
Esta noche no habrá la mercenaria
compañía, ni gestos de aparente
calor en un tibio deseo. Lejos
está mi casa hoy, llegaré a ella
en la desierta luz de madrugada,
desnudaré mi cuerpo, y en las sombras
he de yacer con el estéril tiempo.

Vuelve la hora feliz. Y es que no hay nada
sino la luz que cae en la ciudad
antes de irse la tarde,
el silencio en la casa y, sin pasado
ni tampoco futuro, yo.
Mi carne, que ha vivido en el tiempo
y lo sabe en cenizas, no ha ardido aún
hasta la consunción de la propia ceniza,
y estoy en paz con todo lo que olvido
y agradezco olvidar.
En paz también con todo lo que amé
y que quiero olvidado.

Volvió la hora feliz.
Que arribe al menos
al puerto iluminado de la noche.

Fotografía propia

Trad. Ada Trzeciakowska

Z kim będę się kochać

Z tej szklanki ginu sączę
odgrodzone murem minuty nocy,
jałowość muzyki i cierpkie
pragnienie ciała. Istnieje tylko tam,
gdzie lód się cofa, krystaliczny
trunek i lęk przed samotnością.
Tej nocy zabraknie najemnej
kompanii, żadnych gestów pozornego.
gorąca w ledwie letnim pragnieniu. Daleko stąd
dziś mój dom, dotrę do niego
w niezamieszkałym świetle wczesnego poranka,
Rozbiorę moje ciało, i pośród cieni
będę leżał u boku niepłodnego czasu.

Powraca szczęśliwa godzina. I nie ma nic
prócz światła padającego na miasto
nim minie wieczór,
cisza w domu i, bez przeszłości
ani przyszłości, ja.
Moje ciało, które żyło w czasie
i wie to stawszy się popiołem, choć ogień
nie zdołał strawić jeszcze popiołu,
i żyję w zgodzie ze wszystkim co zapominam,
wdzięczny za to, że zapominam.
W zgodzie także ze wszystkim, co kochałem
i co chcę by zostało zapomniane.

Powróciła szczęśliwa godzina.
Obym dotarł przynajmniej
do oświetlonego portu nocy.

Cristina Peri Rossi

1941, Uruguay/España

DIALÉCTICA DE LOS VIAJES

Para recordar
tuve que partir.
Para que la memoria rebosara
como un cántaro lleno
―el cántaro de una diosa inaccesible―
tuve que partir.
Para pensar en ti
tuve que partir.
El mar se abrió como un telón
como el útero materno
como la placenta hinchada
lentas esferas nocturnas brillaban en el cielo
como signos de una escritura antigua
perdida entre papiros
y la memoria empezó a destilar
la memoria escanció su licor
su droga melancólica
su fuego
sus conchas nacaradas
su espanto
su temblor.
Para recordar
tuve que partir
y soñar con el regreso
―como Ulises―
sin regresar jamás.
Ítaca existe
a condición de no recuperarla.

Trad. Ada Trzeciakowska

DIALEKTYKA PODRÓŻY

Aby pamiętać
musiałam odejść.
Aby pamięć się przepełniła
jak pełny dzban,
– dzban niedostępnej bogini –
musiałam odejść.
Aby myśleć o tobie
musiałam odejść.
Morze otworzyło się jak kurtyna
jak matczyne łono
jak spuchnięte łożysko
powolne nocne kule jarzyły się na niebie
jak znaki starożytnego pisma
zagubionego pomiędzy papirusami
a pamięć zaczęła się destylować
pamięć rozlała swój trunek
swój melancholijny narkotyk
swój ogień
swoje perłowe muszle
swój strach
swoje drżenie.
Aby pamiętać
musiałam odejść.
i marzyć o powrocie,
jak Ulysses,
nie powróciwszy nigdy.
Itaka istnieje
pod warunkiem, że jej nie odzyskamy.

Fotogramas de Largo viaje hacia la noche de Bi Gan

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

A mi queridísimo padre que se me ha ido hace 11 años ya. Quiero creer que un día será un bello manzano, generoso y protector.

Árboles finales

Los árboles que nos quedan son aquéllos,
los todavía no alcanzados. En sus claros se decide
qué sombra infundir en cada uno de nosotros.
Tienen, a su modo, una voz de llamada hacia arriba,
como el que arquea las manos en torno a la boca
para ser oído en lo más alto y pedir que alguien
se haga cargo de los que estamos aquí. Ultimados.
Todo árbol cobija a un muerto y lo mantiene
en la savia, lo hace suyo y lo ampara, le da un suelo
de corteza y de hojas caídas para él.
Los bosques pueden salvarse en los que han sido,
quiero decir, en el recuerdo que guardamos de ellos.
Tendrá un hogar en el color del haya quien los defienda.
Hay árboles que parecen anteriores a la tierra, los robles
y los tejos, por ejemplo, arraigados en una mano perdida
y mortal que quiso hacer el mundo y no pudo.
Escuchadlos en sus ramas; nos avisan, aconsejan.
Son las obras completas del reposo.

de Los árboles que no quedan (2020)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Drzewa ostateczne

Drzewa, które nam pozostały to te jeszcze
niedopełnione. W światłach ich koron rozstrzyga się
jaki cień rzucić na każdego z nas.
W pewnym sensie mają nawet głos by wołać w górę,
jak ten, kto splata dłonie wokół ust,
by usłyszano i wysłuchano go na wysokościach
i wzięto pod opiekę nas, będących tu. Dobiegających końca.
Każde drzewo przyjmuje zmarłego, zachowuje go
w swoich sokach, czyni go swoim, osłania go i służy mu
ściółką z kory i opadłych dla niego liści.
Lasy mogą ocaleć w tych, którzy już przeminęli,
we wspomnieniu raczej o nich zachowanym.
Temu kto ich obroni, kolor buków stanie się domem.
Są drzewa, które wydają się starsze od ziemi, dęby
i cisy wśród nich, zakorzenione w czyjeś dłoni -zagubionej
i śmiertelnej- która chciała kiedyś czynić świat. Nie mogła.
Przysłuchajcie się gałęziom; ostrzegają nas, nie żałują rad.
Oto dzieła kompletne spoczynku.

Ilustración de Anxo Pastor