Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

Discurso con motivo de la concesión del Premio de Literatura de la ciudad de Bremen

Accesible, próxima y no perdida permaneció, en medio de todas las pérdidas, sólo una cosa: la lengua.
Sí, la lengua no se perdió a pesar de todo. Pero tuvo que pasar entonces a través de la propia falta de respuesta, a través de un terrible enmudecimiento, pasar a través de las múltiples tinieblas del discurso mortífero. Pasó a través y no tuvo palabras para lo que sucedió; pero pasó a través de lo sucedido. Pasó a través y pudo volver a la luz del día, «enriquecida» por todo ello.
En esa lengua he intentado yo escribir poemas en aquellos años y en los posteriores: para hablar, para orientarme, para averiguar dónde me encontraba y a dónde ir, para proyectarme una realidad.
Era, como ven, acontecimiento, movimiento, estar de camino, era el intento de encontrar una dirección. Y cuando pregunto por su sentido tengo que reconocer que en esta cuestión también tiene algo que decir la cuestión del sentido de las agujas del reloj.
Pues el poema no es intemporal. Por supuesto encierra una pretensión de infinitud, intenta pasar a través del tiempo: a través de él, no por encima de él.
Puesto que es una manifestación del lenguaje y por tanto esencialmente dialógico, el poema puede ser una botella de mensaje lanzada con la confianza -ciertamente no siempre muy esperanzadora- de que pueda ser arrojada a tierra en algún lugar y en algún momento, tal vez a la tierra del corazón. De igual forma, los poemas están de camino: rumbo hacia algo.
¿Hacia qué? Hacia algo abierto, ocupable, tal vez hacia un tú asequible, hacia una realidad asequible a la palabra.
Tales realidades son las que tienen relevancia para el poema.
Y creo que reflexiones como ésta no sólo acompañan mis propios esfuerzos, sino también los de otros poetas de las nuevas generaciones. Son los esfuerzos de aquel a quien sobrevuelan estrellas, obra del hombre, y que: sin amparo, en un sentido inimaginable hasta ahora, terriblemente al descubierto, va con su existencia al lenguaje, herido de realidad y buscando realidad.

Imágenes de películas de Stan Brakhage (A Child’s Garden and the Serious Sea y The Mammals of Victoria)

Tłum. Ada Trzeciakowska

przemowa w podziękowaniu za nagrodę literacką miasta bremen (1958)

Dostępna, bliska i nie utracona, pośród wszystkich strat przetrwała tylko jedna rzecz: język.
Tak, mimo wszystko język nie zaginął. Musiał przejść jednak przez własny brak odpowiedzi, przez straszliwą utratę głosu, przejść przez rozmaite ciemności i mrok śmiercionośnej mowy. Przeszedł i zabrakło mu słów by wyrazić, co się stało, lecz, mimo wszystko przeszedł. Przeszedł przez to i mógł powrócić do jasności dnia «bogatszy» o to co przeżył.
W tym języku próbowałem pisać wiersze w tamtych i następnych latach: aby mówić, aby rozeznać się, aby ustalić, gdzie jestem i dokąd mam zmierzać, aby nakreślić sobie rzeczywistość.
Było to, jak widać, działanie, ruch, bycie w drodze, była to próba znalezienia kierunku. A kiedy pytam o to jaki przybrała kurs, muszę przyznać, że kwestia kierunku ruchu wskazówek zegara również ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
Wiersz nie pozostaje bowiem poza czasem. Oczywiście kryje w sobie dążenie do nieskończoności, próbuje przejść poprzez czas: przez niego, a nie ponad nim.
Ponieważ wiersz jest zjawiskiem językowym, a więc zasadniczo dialogowym, może stać się butelką z listem, rzuconą z ufnością – nie zawsze zresztą dającą nadzieję – że gdzieś i kiedyś zostanie wyrzucona na brzeg, być może docierając któregoś dnia do krainy serca. W ten sam sposób wiersze są w drodze: zmierzają ku czemuś.
Ku czemu? W stronę czegoś otwartego, możliwego do zajęcia, być może w stronę osiągalnego «ty», w stronę rzeczywistości osiągalnej dla słowa.
To właśnie takie wymiary rzeczywistości są istotne dla wiersza.
I sądzę, że refleksje tego rodzaju towarzyszą nie tylko moim własnym wysiłkom, ale także innym poetom nowych pokoleń. To wysiłek człowieka, nad którym krążą gwiazdy, dzieło tego, kto, pozbawiony schronienia, w sensie dotąd niewyobrażalnym, straszliwie obnażony, zmierza swoim istnieniem do języka, raniony rzeczywistością i jej poszukujący.

Transl. Pierre Joris

Bremen Prize acceptance speech (1958)

Only one thing remained reachable, close and secure amid all losses: language. Yes, language. In spite of everything, it remained secure against loss. But it had to go through its own lack of an swers, through terrifying silence, through the thousand darknesses of murderous speech. It went through. It gave me no words for what was happening, but went through it. Went through and could resurface, ‘enriched’ by it all.
In this language I tried, during those years and the years after, to write poems: in order to speak, to orient myself, to find out where I was, where I was going, to chart my reality.
It meant movement, you see, something happening, being on the way, an attempt to find a direction. Whenever I ask about the sense of it, I remind myself that this implies the question as to which sense is clockwise.
For the poem does not stand outside time. True, it claims the infinite and tries to reach across time-but across, not above.
A poem, being an instance of language, hence essentially dialogue, may be a letter in a bottle thrown out to sea with the-surely not always strong-hope that it may somehow wash up somewhere, perhaps on a shoreline of the heart. In this way, too, poems are on the way: they are headed toward.
Toward what? Toward something open, inhabitable, an approachable you, perhaps, an approachable reality.
Such realities are, I think, at stake in the poem. I also believe that this kind of thinking accompanies not only my own efforts, but those of other, younger poets. Efforts of those who, with man-made stars flying overhead, unsheltered even by the traditional tent of the sky, exposed in an unsuspected, terrifying way, carry their existence into language, racked by reality and in search of it.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

Antes de entrar en la luz

He de entrar en la luz que está ciega,
en donde la ignorancia borrará el conocer.
No habrá respuesta nunca.
Afuera ha de seguir la luz del sol
que da goce y tortura a los humanos,
viviendo en la pregunta que ahora mismo,
porque en la luz no ciega habito todavía,
dirijo al mundo amado.

He de entrar en la Luz, esa luz ciega,
y estoy aquí, llenos de amor los ojos,
mendigando qué soy,
por qué, como si fuese un dios, el sol es mío.

Foto propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nim zanurzę się w świetle

Muszę zanurzyć się w świetle, co oślepło,
gdzie ignorancja unicestwia wiedzę.
Nie poznam nigdy żadnej odpowiedzi.
Na zewnątrz trwać musi słońce i jego światło,
źródło radości i tortur dla ludzi,
gdy zadaję pytania, które teraz,
bo w nieoślepłym świetle ciągle żyję,
kieruję do ukochanego świata.

Muszę zanurzyć się w świetle, tym oślepłem światło,
a nadal tutaj, przepełnione miłością oczy,
żebrzą o odpowiedź czym jestem,
dlaczego, jakbym był bogiem, słońce jest moje.

Yanier Hechevarría Palao

1981 -, Cuba

ES OTRO EL PAISAJE QUE PERCIBO

Estoy desasiéndome de libros, volúmenes que me han costado mucho.
Estoy distante.

Aun cuando mis ojos quieren tragarse el paisaje en movimiento
es otro el paisaje que percibo, que deseo.

Estas pobres, conocidas paredes ya no me reconocen.

Lejos
mi madre tose;
sus pulmones están débiles, envejecidos.
Una nube de hojas cae
—hojas tristes—
los hombres inconscientes de mi pueblo
hacen anillas alrededor de los trocos de los árboles,
los secan,
y así pueden utilizar sus maderas.

Los cuerpos siguen tocándose de la misma forma.
Una vida entera está aquí,
una vida recia,
tallada por el filo de cortantes hachas.

Parece que estamos destinados a que nos utilicen.

Foto propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

JEST INNY PEJZAŻ

Wyzbywam się książek, tomów, które kiedyś wiele mnie kosztowały.
Czuję się wycofany.

Nawet gdy moje oczy chłoną krajobraz w ruchu
to inny pejzaż dostrzegam, innego pragnę.

Te biedne, znajome ściany już mnie nie rozpoznają.

Daleko stąd
moja matka kaszle;
Jej płuca są słabe, postarzałe.
Wolno opada obłok liści
-smutnych liści-
nieświadomi mężczyźni z mojej wioski
nacinają i obrączkują pnie drzew,
a następnie suszą,
tak, aby wykorzystać drewno.

Ciała wciąż dotykają się w ten sam sposób.
Tu jest całe życie,
surowe życie,
ciosane przez krawędzie tnących ostrzy.

Wygląda na to, że jesteśmy po to, by nas wykorzystano.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

LA DIMISIÓN DEL TESTIGO

Y cómo he madurado. Bajo esta luz ya muerta
soy el otoño. Hay una luz, que es frío,
                                                                     negra, negro.

Aguardaban mis ojos aquí que el cielo fuera brasa
y siempre aparecían los astros, puros, vivos,
en el mismo lugar (y antes que el hombre fuera
y que fuese la flor y el ave),
con la exacta hermosura de lo eterno nacido.
Nada importaba entonces pasar.
La luz permanecía y era eterna.
La juventud del mundo, su gozoso latido,
daba en sí testimonio de mi vida.
¿Quién podría apagar las llamas de mis ojos?
Destellaba el vivir,
y yo testimoniaba la existencia.

Ahora miro este cielo
y veo que su luz también ha envejecido.
Los astros no eran jóvenes. Ni eternos.
Y no he testificado,
con mi vivir, ninguna permanencia.
El Espíritu negro me dará su cobijo,
y el Espíritu blanco, naciendo de él, conocerá la esencia de la Luz,
su Inexistencia.

Christine Ellger

Tłum. Ada Trzeciakowska

rezygnacja świadka

Jakże dojrzałem. W tym martwym już świetle
jestem jesienią. Jest jakieś światło, która jest zimna,
czarne, czarna.

Czekały tu moje oczy, aż niebo stanie się żarem
i zawsze pojawiały się gwiazdy, czyste, żywe,
w tym samym miejscu (i zanim człowiek nastał
i nastał ptak i kwiat),
z ścisłym pięknem tego co narodzone na wieki.
Wtedy przemijanie nie miało znaczenia.
Światło trwało i było wieczne.
Młodość świata, jego radosne tętno,
samo w sobie było świadectwem mojego życia.
Któż mógłby zgasić płomienie moich oczu?
Życie pobłyskiwało,
i stałem się świadectwem istnienia.

Teraz patrzę na to niebo
i widzę, że jego światło też się zestarzało.
Gwiazdy nie były młode. Ani wieczne.
A ja nie dałem świadectwa,
moim życiem, żadnemu trwaniu.
Czarny Duch udzieli mi schronienia,
a biały Duch, mający w nim początek, pozna istotę Światła,
jego Nieistnienia.

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

les globes

En los ojos extraviados – lee allí:

las órbitas de los soles, del corazón, el
bello-silbante en vano.
Las muertes y todo
lo nacido de ellas. La
cadena de las estirpes,
que yace aquí enterrada y
aquí todavía pende, en el éter,
abismos lindando. De todos
los rostros escritura donde se
incrustó silbante arena de palabra – algo minúsculo, eterno,
sílabas.

Todo,
lo más pesado incluso, era
vuelo, nada
lo retuvo.

Fotografía de Katia Chausheva

Tłum. Ryszard Krynicki

les globes

W zatraconych oczach – czytaj w nich:

 orbity słońc, serc,
 szumiąco-piękna nadaremność.
 Śmierci i wszystko
 co z nich zrodzone. Łańcuch
 pokoleń,
 który leży tu pogrzebany i
 który jeszcze tu wisi, w eterze,
 okalając przepaści. Pismo
 tych wszystkich twarzy, w jakie, świszcząc,
 wwiercał się piasek słów – krótkowieczność,
 sylaby.

 Wszystko,
 nawet najcięższe, było
 ulotne, nic
 nie chciało się zatrzymać.

Transl. Pierre Joris

les globes

In the muddled eyes—read there:

the sun’s, the heart’s ecliptics, the
gorgeously whizzing Fornothing.
The deaths and everything
they gave birth to. The
generation-chain,
that lies buried here and
that still hangs here, in the ether,
edging the abysses. All
the faces’ writing, into which
whirring wordsand drilled—Mini-eternal,
syllables.

Everything,
even the heaviest, was
fledged, nothing
held back.

LES GLOBES

 In den verfahrenen Augen – lies da:

 die Sonnen-, die Herzbahnen, das
 sausend- -schöne Umsonst.
 Die Tode und alles
 aus ihnen Geborene. Die
 Geschlechterkette,
 die hier bestattet liegt und
 die hier noch hängt, im Äther,
 Abgründe säumend. Aller
 Gesichter Schrift, in die sich
 schwirrender Wortsand gebohrt – Kleinewiges,
 Silben.

 Alles,
 das Schwerste noch, war
 flügge, nichts
 hielt zurück.

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

MUDOS OLORES DE OTOÑO. El
áster, sin tronchar, pasó,
entre país natal y abismo, a través
de tu memoria.

Un extraño extravío
tomó cuerpo allí mismo, tú
estuviste
a punto
de vivir.

Egon Schiele

Tłum. Ryszard Krynicki

NIEME WONIE JESIENI. Nie-
scięty aster szedł
pomiędzy ojczyzną a otchłanią przez
twoją pamięć.

Czyjeś cudze zatracenie
wyraziście się ucieleśniło, jakbyś
nieomal
żył.

Transl. John Felstiner

MUTE AUTUMN SMELLS. The
aster, unbent, passed
through your memory
between homeland and chasm.

A strange lostness was
bodily present, you came
near to
living.

STUMME HERBSTGERÜCHE. Die
 Sternblume, ungeknickt, ging
 zwischen Heimat und Abgrund durch
 dein Gedächtnis.

 Eine fremde Verlorenheit war
 gestalthaft zugegen, du hättest
 beinah
 gelebt.

Francisco Brines

1932 – 2021, España (Oliva)

El nadador

En un sitio tan quieto, de soledad y de agua,
por dejar su fatiga más ligera,
el nadador parado
mira el cielo cayéndole en el pecho.
Le llegan muy lejanas las voces de la orilla,
el cristal de los niños
en la inmensa alegría de estas aguas Maternas,
en esa plenitud mojada de la Vida.
Y en el oído diestro acoge
la anchura de un silencio más hondo que los aires,
unas aguas tristísimas, hostiles.
Es en ese lugar, que no tiene destino
porque no tiene límites,
en donde nadará, sin aire y sal, su cuerpo
las aguas desoladas, frías, negras.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Pływak

w ostoi spokoju, z samotności i wody,
chcąc pozbyć się najlżejszej choć fatygi
zatrzymawszy się pływak
patrzy w niebo opadające mu na piersi.
Głosy do niego z brzegu dochodzą dalekie,
kryształ od dzieci
w niezmierzonej radości wód Matczynych,
w mokrej pełni Życia.
A w prawym uchu gości
rozległość ciszy głębszej niż wiatry,
wody przesmutne i złowrogie.
W miejscu tym pozbawionym przeznaczenia,
bo granic nie zna,
gdzie będzie płynąć, bez soli i powietrza, jego ciało
wody posępne są, czarne i zimne.

Krzysztof Kamil Baczyński

1921-1944, Polonia

Aves de retorno (De nuevo vagamos)

De nuevo vagamos por tierras cálidas,
prados de malaquita de los mares
Aves de retorno se están muriendo
entre los naranjos y matorrales.

En los prados de color gris violáceo
el cielo ligeramente tiende arcos
Los párpados se empapan del paisaje
y la sal cuaja encima de los labios.

Al atardecer con aguas abajo
la noche lame el mar con su saliva.
Como peras tiernas se hincha el verano
que el viento quema igual que las ortigas.

Junto a las fuentes de nácar y perla,
noche reparte racimos de estrellas.
De nuevo recorremos tierras cálidas
de nuevo vagamos por cálidas tierras.

Fotografías de Astrid Kruse Jensen

Ptaki powrotne (Znów wędrujemy)

Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.

Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.

A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.

Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Vuelven a mí como las personas

Con los años los árboles vuelven a mí como las personas,
como aquel, visto no sé cuándo, en qué país dios sabe:
sobre la exuberante hierba verde, inflada de otoño,
medio deshojado: una bola de oro calada,
y bajo ella un anillo amarillo, como el reflejo de la luna de agosto
en el estanque, una noche sin viento.

Hemos minado casi toda la belleza,
quien pise este campo puede perder la cara.

Pero el árbol es inocente en su belleza,
inocente es el color de la hierba, la forma
en que las hojas se posan sobre ella: como hilos de tapiz o
un enjambre de abejas de veinte quilates sobre las que
alguien echó el hechizo del sueño.

Entonces escribo sobre aquel árbol, sin poder escribir
sobre el que amé de indebido modo
y a quien perdí irremediablemente,
y alto era, dorado y hermoso,
tumbado en la hierba
como un reflejo
de algo más grande,
algo que las heladas quemarían pronto.

Fotografías de Hiro Chiba

Wracają do mnie jak ludzie

Drzewa wracają do mnie po latach jak ludzie,
jak tamto, widziane nie wiem kiedy, nie wiem w jakim kraju –
na trawie soczyście zielonej, napompowanej jesienią,
na wpół opadłe z liści: ażurowa złota kula,
a pod nią krąg żółci, jak odbicie sierpniowego księżyca
na stawie, w bezwietrzną noc
.
Zaminowaliśmy prawie całe piękno,
kto wchodzi na to pole, może stracić twarz.

Ale drzewo jest w swoim pięknie niewinne,
niewinny jest kolor trawy, sposób,
w jaki kładą się na niej liście: jak nici tapiserii albo
rój dwudziestokaratowych pszczół, na które
rzucono zaklęcie snu.

Piszę więc o tamtym drzewie, nie mogąc i nie chcąc pisać
o tym, kogo kochałem nie tak, jak należy,
i kogo straciłem niepowrotnie,
a był złoty i wysoki, i piękny,
i leżał na trawie
jak odbicie
czegoś większego,
co zaraz zetnie mróz.

Francisco Brines

1932 – 20 de mayo 2021, España (Oliva)

Con quién haré el amor

En este vaso de ginebra bebo
los tapiados minutos de la noche,
la aridez de la música, y el ácido
deseo de la carne. Sólo existe,
donde el hielo se ausenta, cristalino
licor y miedo de la soledad.
Esta noche no habrá la mercenaria
compañía, ni gestos de aparente
calor en un tibio deseo. Lejos
está mi casa hoy, llegaré a ella
en la desierta luz de madrugada,
desnudaré mi cuerpo, y en las sombras
he de yacer con el estéril tiempo.

Vuelve la hora feliz. Y es que no hay nada
sino la luz que cae en la ciudad
antes de irse la tarde,
el silencio en la casa y, sin pasado
ni tampoco futuro, yo.
Mi carne, que ha vivido en el tiempo
y lo sabe en cenizas, no ha ardido aún
hasta la consunción de la propia ceniza,
y estoy en paz con todo lo que olvido
y agradezco olvidar.
En paz también con todo lo que amé
y que quiero olvidado.

Volvió la hora feliz.
Que arribe al menos
al puerto iluminado de la noche.

Fotografía propia

Trad. Ada Trzeciakowska

Z kim będę się kochać

Z tej szklanki ginu sączę
odgrodzone murem minuty nocy,
jałowość muzyki i cierpkie
pragnienie ciała. Istnieje tylko tam,
gdzie lód się cofa, krystaliczny
trunek i lęk przed samotnością.
Tej nocy zabraknie najemnej
kompanii, żadnych gestów pozornego.
gorąca w ledwie letnim pragnieniu. Daleko stąd
dziś mój dom, dotrę do niego
w niezamieszkałym świetle wczesnego poranka,
Rozbiorę moje ciało, i pośród cieni
będę leżał u boku niepłodnego czasu.

Powraca szczęśliwa godzina. I nie ma nic
prócz światła padającego na miasto
nim minie wieczór,
cisza w domu i, bez przeszłości
ani przyszłości, ja.
Moje ciało, które żyło w czasie
i wie to stawszy się popiołem, choć ogień
nie zdołał strawić jeszcze popiołu,
i żyję w zgodzie ze wszystkim co zapominam,
wdzięczny za to, że zapominam.
W zgodzie także ze wszystkim, co kochałem
i co chcę by zostało zapomniane.

Powróciła szczęśliwa godzina.
Obym dotarł przynajmniej
do oświetlonego portu nocy.

Francisco Brines

1932 – 20 de mayo 2021, España (Oliva)

Trastorno en la mañana

¿Qué sucede en los pinos, las palmeras?
He leído el poema de un amigo
y se han puesto a cantar todos los pájaros.
Lo leía en voz alta
y ellos sonaban con cantos de otros siglos.
Hay también flores que llenan la terraza bajo el azul:
míralas vivas, son rojas y son ácidas.
Un poema que suena como un pájaro
y es también flor.
Nunca vi una mañana
(que cantara, que oliera)
con tanta luz.

Fotografías propias

Trad. Ada Trzeciakowska

Anomalia o poranku

Co się dzieje wśród sosen, wśród palm?
Przeczytałem wiersz przyjaciela
i wszystkie ptaki buchnęły śpiewem.
Czytałem go na głos
a one wyśpiewywały pieśni z dawnych wieków.
Są też kwiaty, obsypują taras po sam błękit:
spójrz, są żywe, czerwone i kwaśne.
Wiersz, który brzmi jak ptak
i jest kwiatem.
Nigdy nie widziałem poranka
(który śpiewałby, które pachniałby)
takim światłem.

Adam Zagajewski

1945 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

El mar dormía

El mar dormía y solo fugazmente sobre su
espalda enamorada de la infinitud
aparecía una trenza punzante del remolino, del escalofrío
-Oh, pensábamos con ternura, de la misma forma
sueñan los perros con correr-.
                                                                   Hablábamos poco
y en voz baja, pisando con cautela
la arena mojada; los sueños de los animales
nos envuelven como el futuro.

Dibujos de Dawid Planeta (1,2) y Elicia Edijanto (3-5)

Morze spało

Morze spało i tylko czasem na jego
rozkochanych w nieskończoności plecach
pojawiał się ostry warkocz wiru, dreszczu
— o, myśleliśmy z czułością, tak samo
psy śnią o biegu.
                                                                   Rozmawialiśmy mało
i cicho, ostrożnie stawialiśmy kroki
w mokrym piasku; sen zwierząt
otacza nas jak przyszłość.

Sharon Olds

1943 – , Estados Unidos

Trad. Fermín Vilela

Los no nacidos

A veces puedo ver, alrededor de nuestras cabezas,
Como mosquitos alrededor de un farol en verano,
Los hijos que podríamos tener,
El brillo tenue de todos ellos.

A veces los siento esperando, adormecidos
En algún vestíbulo –sirvientes, casi–
Escuchando el timbre.

A veces los veo mintiendo como cartas de amor
En la Oficina de Cartas Muertas

Y a veces, como esta noche, de oscuro
Reojo puedo sentir sólo a uno de ellos
Parado al borde de un acantilado frente al mar
En plena oscuridad, estirando sus brazos
Desesperadamente hacia mí.

Fotogramas de El espíritu de la colmena y El sur de Víctor Erice

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nienarodzeni

Czasem jakbym dostrzegała wokół naszych głów,
Niby chmarę komarów wokół lamp ulicznych,
Dzieci, które mogliśmy mieć,
Przebłyski ich wszystkich.

Czasem czuję, że czekają, przysypiając
W jakimś przedsionku -usłużne, prawie
Już słyszę dzwonek.

Czasem widzę je jak kłamią niczym listy miłosne
W biurze Martwych Listów

I czasem, jak dziś wieczór, jakiś ciemnym
Szóstym zmysłem przeczuwam, że jedno z nich
W ciemności na skraju morskiego
Urwiska desperacko wyciąga
Do mnie ramiona.

The unborn

Sometimes I can almost see, around our heads,
Like gnats around a streetlight in summer,
The children we could have,
The glimmer of them.

Sometimes I feel them waiting, dozing
In some antechamber – servants, half-
Listening for the bell.

Sometimes I see them lying like love letters
In the Dead Letter Office

And sometimes, like tonight, by some black
Second sight I can feel just one of them
Standing on the edge of a cliff by the sea
In the dark, stretching its arms out
Desperately to me.

Adam Zagajewski

1945 – 2021, Polonia

Trad. Xavier Farré

Cafetería

(en Berlín)

En esta cafetería que se llama como un escritor francés,
en una ciudad extranjera, leí Bajo el volcán,
esta vez con menos entusiasmo. «Realmente, uno tiene que curarse»,
pensé. Quizá haya llegado a convertirme en un filisteo.
México estaba muy lejos y sus enormes estrellas
iluminaban, pero no para mí. Era el Día de Muertos.
La fiesta de las metáforas y la luz. La muerte como protagonista.
Algunas personas en las mesas de al lado, varios destinos:
Reflexión, Tristeza, Sentido Común. Cónsul, Yvonne.
Llovía. Noté una pequeña felicidad. Alguien entró,
alguien salió, alguien finalmente dio con el perpetuum mobile.
Estaba en un país libre. En un país que se quedó solo.
No pasaba nada, los cañones habían callado.
La música no diferenciaba a nadie; la música pop que fluía
de los altavoces iba repitiendo: «Aún pasarán muchas cosas».
Nadie sabía qué hacer, adónde ir, por qué.
Pensé en ti, en nuestra intimidad, en cómo
huelen tus cabellos cuando empieza el otoño.
En el aeropuerto se elevó en el aire un avión
como un discípulo aplicado que cree
en lo que dijeron los antiguos maestros.
Los astronautas soviéticos afirmaban no haber encontrado
a Dios en el espacio, pero ¿lo habían buscado?

Foto propia

Kawiarnia

(w Berlinie)

W tej kawiarni w obcym mieście noszącej imię
francuskiego pisarza czytałem Pod wulkanem,
ale już z mniejszym entuzjazmem. Jednak trzeba się leczyć,
pomyślałem. Chyba zamieniłem się w filistra.
Meksyk był bardzo daleko i jego ogromne gwiazdy
świeciły teraz nie dla mnie. Trwało święto zmarłych.
Święto metafor i światła. Śmierć w roli głównej.
Obok kilka osób przy stolikach, różne przeznaczenia:
Rozwaga, Smutek, Zdrowy Rozsądek. Konsul, Yvonne.
Padał deszcz. Czułem małe szczęście. Ktoś wchodził,
ktoś wychodził, ktoś wreszcie wynalazł perpetuum mobile.
Byłem w wolnym kraju. W samotnym kraju.
Nic się nie działo, milczały armaty.
Muzyka nikogo nie wyróżniała; pop sączył się
z głośników leniwie powtarzając: jeszcze się wiele wydarzy.
Nikt nie wiedział, co robić, dokąd iść, dlaczego.
Myślałem o tobie, o naszej bliskości, o tym,
jak pachną twoje włosy, kiedy zaczyna się jesień.
Z lotniska wzbijał się w powietrze samolot,
jak pilny uczeń, który wierzy w to,
co mówili dawni mistrzowie.
Sowieccy kosmonauci twierdzili, że nie znaleźli
Boga w przestworzach, ale czy szukali?

Transl. Clare Cavanagh

Café

(in Berlin)

In that café in a foreign town bearing a French writer’s
name I read Under the Volcano
but with diminishing interest. You should heal yourself,
I thought. I’d become a philistine.
Mexico was distant, and its vast stars
no longer shone for me. The day of the dead continued.
A feast of metaphors and light. Death played the lead.
Alongside a few patrons at the tables, assorted fates:
Prudence, Sorrow, Common Sense. The Consul, Yvonne.
Rain fell. I felt a little happiness. Someone entered,
someone left, someone finally discovered the perpetuum mobile.
I was in a free country. A lonely country.
Nothing happened, the heavy artillery lay still.
The music was indiscriminate: pop seeped
from the speakers, lazily repeating: many things will happen.
No one knew what to do, where to go, why.
I thought of you, our closeness, the scent
of your hair in early autumn.
A plane ascended from the runway
like an earnest student who believes
the ancient masters’ sayings.
Soviet cosmonauts insisted that they didn’t find
God in space, but did they look?

Rosario Castellanos

1925-1974, México

Nostalgia

Ahora estoy de regreso.
Llevé lo que la ola, para romperse, lleva
-sal, espuma y estruendo-,
y toqué con mis manos una criatura viva;
el silencio.

Heme aquí suspirando
como el que ama y se acuerda y está lejos.

Trad. Ada Trzeciakowska

Nostalgia

Jestem z powrotem.
Przyniosłam to co fala, by rozbić się, niesie
-sól, pianę i huk-,
I moje dłonie dotknęły żywego stworzenia;
ciszy.

Oto jestem wzdychając
Jak ktoś kto kocha, pamięta i jest daleko.

Bronisław Maj

1953 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Tarde de agosto

Tarde de agosto. Incluso aquí se oye
el murmullo del brillante Raba. Miramos la sierra,
mi madre y yo. Qué aire tan puro:
cada abeto negro en el Luboń se divisa
tan nítidamente como si creciese en nuestro jardín.
Un fenómeno asombroso -le asombra a mi madre
y a mí-.  Tengo cuatro años y no sé
qué significa “tener cuatro años”. Soy
feliz: no sé qué significa
“ser” ni “felicidad”. Sé que mi madre siente
y ve lo mismo que yo. Y sé,
lo sé con toda seguridad, que también hoy,
como cada tarde, iremos de paseo
lejos hasta el bosque. Ya
pronto.

Fotogramas de El espejo de Andrei Tarkovsky ; el monte Luboń y el río Raba

Sierpniowe popołudnie

Sierpniowe popołudnie. Aż tu słychać
szum błyszczącej Raby. Patrzymy na góry,
matka i ja. Jakie czyste powietrze:
każdy czarny świerk na Luboniu widać
tak wyraźnie jakby rósł w naszym ogrodzie.
Zdumiewające zjawisko – zadziwia i matkę,
i mnie. – Mam cztery lata i nie wiem,
co znaczy «mieć cztery lata». Jestem
szczęśliwy: nie wiem, co to znaczy
«być» i «szczęście». Wiem, że matka czuje
i widzi to samo, co ja. I wiem,
wiem na pewno, że i dziś,
jak co wieczór, pójdziemy na daleki
spacer pod las. Już
niedługo.

David Gilmour/Pink Floyd

1946 – , Gran Bretaña

Una profunda reflexión sobre el paso del tiempo y cambio de la percepción y perspectiva que provoca el desengaño y la pérdida inscritas en nuestra existencia. El vídeo es una obra de arte que profundiza y refleja metafóricamente la decepción y la nostalgia.

Trad. A. Trzeciakowska a partir de OurBside

Grandes esperanzas

Más allá del horizonte donde vivíamos cuando éramos jóvenes
En un mundo de imanes y milagros
Nuestros pensamientos deambulaban sin ataduras
El toque de la campana de la división* ha comenzado

Siguiendo el Largo Camino, por debajo de la Senda
¿Todavía se reúnen en el Cruce?

Había una banda harapienta que seguía nuestros pasos
Corriendo antes de que esos tiempos ahogaran nuestra fantasía
Dejando a una miríada de diminutas criaturas que intentaban atarnos al suelo
A una vida consumida por un lento decaer

La hierba era más verde
Las luces más brillantes
Rodeado de amigos
Noches de maravillas incesantes

Mirando más allá de las brasas incandescentes de puentes cruzados
Vislumbrando lo verde que era el otro lado
Pasos dados hacia delante y sonámbulamente desandados
Arrastrados por una marea interior

A más altura con la bandera desplegada
Alcanzábamos con vértigo ese mundo soñado

Cargados por siempre del deseo y la ambición
Persiste un anhelo por satisfacer
Nuestros fatigados ojos siguen perdidos en el horizonte
Aunque hayamos recorrido este camino tantas veces

La hierba era más verde
Las luces más brillantes
Los sabores más dulces
Noches de maravillas incesantes
Rodeado de amigos
El rocío del alba brillando
El agua fluyendo
El río sin fin

Por siempre y para siempre

*Division Bell es también el nombre de la campana utilizada en el Parlamento del Reino Unido que indica que se va a llevar a cabo una votación. El baterista Nick Mason comentó más sobre esto en 1994, diciendo que «sí tenía algo de significado. Trata sobre que la gente tome decisiones, sí es o no es».

Tłum. Alexandrine

Wielkie nadzieje

Za linią horyzontu miejsca, gdzie żyliśmy gdy byliśmy młodzi,
W świecie magnesów i cudów.
Nasze myśli błądziły stale i bez granic,
Oto rozbrzmiał Dzwon Podziału*.

Wzdłuż Długiej Drogi i dalej nabrzeżem,
Czy oni wciąż się tam spotykają?

Istniała banda obdartusów, która podążała z naszymi krokami,
Gnaliśmy, nim czas odebrał nam nasze marzenia,
Zostawiając miriady stworzeń, próbujących przywiązać nas do ziemi,
Do życia trawionego powolnym rozkładem.

Trawa była zieleńsza,
Światło było jaśniejsze,
Otoczeni przyjaciółmi,
W pełne cudów noce.

Patrząc wstecz na żar płonących za nami mostów,
Na przelotnie wspomnienie, jak zielono było tam po drugiej stronie,
Kroczymy naprzód, lecz lunatykujemy wstecz,
Ciągnięci mocą wewnętrznego pływu.

Na większej wysokości, z rozpostartą flagą,
Osiągnęliśmy zawrotne szczyty, o jakich marzył świat.

Obarczeni na wieki pragnieniami i ambicją,
Wciąż odczuwamy niezaspokojony głód.
Nasze znużone oczy wciąż błądzą po horyzoncie,
Mimo, że jest to droga, którą już tyle razy szliśmy.

Trawa była zieleńsza,
Światło było jaśniejsze,
Smak był słodszy,
Noce zastanowień
Otoczeni przyjaciółmi,
Mgła świtu błyszczała,
Woda płynęła
Niekończącą się rzeką.

Na zawsze i bez końca

*Tekst mówi o przemijaniu i rozczarowaniu niespełnieniem młodzieńczych marzeń. Tytuł albumu «Division Bell», z którego pochodzi utwór, został zaczerpnięty z tekstu piosenki, a dzwon wzywający do głosowania w Izbie Gmin jest tutaj symbolem przemijającego beztroskiego dzieciństwa i zbliżającej się dorosłości. Więcej tu

High hopes

Beyond the horizon of the place we lived when we were young
In a world of magnets and miracles
Our thoughts strayed constantly and without boundary
The ringing of the division bell had begun

Along the Long Road and on down the Causeway
Do they still meet there by the CutThere was a ragged band that followed in our footsteps
Running before times took our dreams away
Leaving the myriad small creatures trying to tie us to the ground
To a life consumed by slow decay

The grass was greener
The light was brighter
With friends surrounded
The nights of wonder

Looking beyond the embers of bridges glowing behind us
To a glimpse of how green it was on the other side
Steps taken forwards but sleepwalking back again
Dragged by the force of some inner tide

At a higher altitude with flag unfurled
We reached the dizzy heights of that dreamed of world

Encumbered forever by desire and ambition
There’s a hunger still unsatisfied
Our weary eyes still stray to the horizon
Though down this road we’ve been so many times

The grass was greener
The light was brighter
The taste was sweeter
The nights of wonder
With friends surrounded
The dawn mist glowing
The water flowing
The endless river

Forever and ever

Tomasz Różycki

1970 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Campaña de invierno 2003

8.

Desde que el mundo se nos haya roto, lo arreglamos en casa
con ayuda de movimientos mágicos. De esta manera
se produce el calor y es él el que hace subir
ligeramente la columna de mercurio. El deshielo. Él vencerá

pronto a las paredes y saldrá de casas a la calle
quemando sus estandartes hasta que termine
el período glaciar y en el fondo del valle
entre la cama y la pared descubran

una escritura secreta surcada por nuestros cuerpos.
Solamente aquel arqueólogo quien ponga
su cuerpo a medida, podrá reproducir
el ritmo y conocerá el carácter de la letra. Y en un destello

verá el mundo de nuevo: las nubes muy bajas,
tan bajas que de verdad habrá que tumbarse.

Fotografías de Francesca Woodman (1958-1981, EE.UU.)

Kampania zimowa 2003

8.

Odkąd świat nam się zepsuł, naprawiamy w domu
z pomocą czarodziejskich ruchów. W taki sposób
wytwarzane jest ciepło i ono podnosi
nieznacznie słupek rtęci. Odwilż. To ona pokona

wkrótce ściany i wyjdzie z mieszkań na ulice
paląc swoje sztandary, póki nie przeminie
epoka lodowcowa i na dnie doliny
między łóżkiem a ścianą zostanie odkryte

wyżłobione przez nasze ciała tajne pismo.
Tylko ten archeolog, który sam przyłoży
swoje ciało na miarę, będzie mógł odtworzyć
rytm i pozna krój liter. I w jednym przebłysku

zobaczy świat na nowo: chmury bardzo nisko,
tak nisko, że naprawdę trzeba się położyć.

Bogdan Loebl & Breakout

1932 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Gran fuego

El sueño del día ha terminado
Los pájaros se han dormido
El fuego, el fuego aún arde latente

El nuevo día pronto llegará
El velo de la noche se ha consumido
El fuego, el fuego aún arde latente

Tanto sol en mi alrededor
Pero el frío
El frío agudo me atraviesa
Cada vez estoy más sola
Aquí
Mi sombra sobre la casa camina

Te llevaste contigo
Todo el calor
Ahora la oscuridad vive aquí
Y la casa se transforma
En una isla maldita
Flores de cardos
cubren las sendas

Cada noche
Alguien prende el fuego
Y clama tu nombre
Desde algún lugar lejano

Todo mi cuerpo muere de hambre
El hambre aguda, un anhelo
Hacia mis brazos
Hacia mis pies reptando vienen
Las llamas de tus manos

Cada noche
Alguien prende el fuego
Y clama tu nombre
Desde algún sito lejano

El fuego el fuego
Alguien prende el fuego
Y clama tu nombre desde algún lugar lejano

El sueño del día ha acabado
pájaros volando en él se han sumido
el fuego, el fuego aún arde latente
El nuevo día pronto llegará
El velo de la noche se consumirá
El fuego, el fuego que aún arde latente

Cada noche
Alguien prende el fuego
Y clama tu nombre
Desde algún lugar lejano

El fuego el fuego
Alguien prende el fuego
Y clama tu nombre desde algún lugar lejano

Wielki ogień

Prześnił się już dzień
Ptaki weszły w sen
Ogień ogień się jeszcze tli

Nowy idzie dzień
Spłonął nocy tren
Ogień ogień się jeszcze tli

Tyle słońca w koło
A mnie chłód
Ostry chłód przeszywa
Coraz bardziej sama
Jestem tu
Dom mój cień przykrywa

Całe ciepło z sobą
Wziąłeś stąd
Teraz mrok tu mieszka
Coraz bardziej wyspą
Jest mój dom
Ostów szum
Na ścieżkach

Każdej nocy
Ogień ktoś pali
Twoje imię
Woła w dali

Całe moje ciało trawi głód
Ostry głód łaknienie
Do rąk moich pełzną
Do mych nóg
Dłoni twych płomienie

Każdej nocy
Ogień ktoś pali
Twoje imię
Woła w dali

Ogień ogień
Ogień ktoś pali
Twoje imię woła w dali

Prześnił się już dzień
Ptaki lecą w sen
Ogień ogień się jeszcze tli
Nowy idzie dzień
Spłonie nocy tren
Ogień ogień się jeszcze tli

Każdej nocy
Ogień ktoś pali
Twoje imię
Woła w dali

Ogień ogień
Ogień ktoś pali
Twoje imię woła w dali

Un montaje propio basado en uno de los planos secuencia más conmovedores y dramáticos de la historia del cine que encontramos en la metafísica y metafórica Nostalgia de Andréi Tarkovsky (1983). El fuego, la determinación y la angustia con la letra y música de esta sobrecogedora canción de la época dorada de mis padres (Polonia, 1973) que es Gran fuego de Breakout.

Tahar Djaout

1954-1993, Argelia

*Poeta, periodista, escritor fue asesinado por Grupo Islamista Armado debido a su apoyo a la laicidad y su oposición a lo que consideraba fanatismo. Más aquí.

Trad. Adam Gai

Poema para Nahiba

Yo regresaré de viajes

y te encontraré dormida.
El ruido de los muebles se habrá acallado,
los animales con suavidad se habrán eclipsado
y todos los tambores de la casa
se habrán convertido en pieles vivas pero discretas.

Yo llego siempre en la suspensión exacta de los latidos,
cuando la cal, la arcilla y su blancura han vuelto a ocupar todo.

Llego
y veo poco a poco le emersión:
a ti primero que orquestas colores y movimientos,
devuelves su bullicio a los animaluchos,
diriges vuelos peligrosos.
Luego, los objetos,
orgullosos de sus proezas,
originan el impulso de los tiovivos.

Buscarás los perros acróbatas del sueño
entre las sábanas atónitas,
agitarás uno a uno los granos de polvo de la luz
y la vida se reinstalará.

Tú te despiertas
y la casa se vuelve un carnaval.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wiersz dla Nahiby

Wrócę z mych podróży

i znajdę cię uśpioną.
Hałasy mebli ucichły,
zwierzęta łagodnie uległy zaćmieniu
a wszystkie bębenki w domu
przedzierzgnęły się w żywe acz dyskretne futerka.

Nadchodzę zawszę w dokładnym zawieszeniu uderzeń serca,
kiedy wapno, glina ich biel znów objęły wszystko.

Nadchodzę
i widzę powolne wynurzanie się:
ciebie najpierw dyrygującą barwami i obrotami,
przywracasz zwierzakom ich wrzenie,
kierujesz niebezpiecznymi lotami.
Potem, przedmioty,
dumne z swych bohaterskich czynów,
dają początek impulsom karuzel.

Poszukasz psich akrobatów ze snu
wśród oniemiałych prześcieradeł,
wytrzepiesz jeden za drugim każdy pyłek światła
a życie na powrót osiądzie.

Budzisz się
a dom staje się karnawałem.

Fotografías de Sandra Freij

Poème pour Nahiba

Je rentrerai de voyages

Et te trouverai endormie.
Le raffût des meubles se sera tu,
Les bêtes en douceur se seront éclipsées
Et tous les tambours de la maison
Seront devenus peaux vivantes mais discrètes.

J’arrive toujours dans la suspension juste des pulsations,
Quand la chaux, l’argile et leur blancheur ont tout réoccupé.

J’arrive
Et je vois peu à peu l’émersion :
Toi d’abord qui orchestres couleurs et mouvements,
Redonnes leur tapage aux bestioles,
Diriges des vols périlleux.
Puis les objets,
Fiers de leur prouesses,
Déclenchent l’élan des manèges.

Tu chercheras les chiens acrobates du rêve
Entre les draps étonnés,
Tu secoueras un à un les poudroiements de la lumière
Et la vie se réinstallera.

Tu te réveilles
Et la maison devient un carnaval

James Joyce

1882-1941, Irlanda

Trad. Eduardo Chamorro

Los muertos (en Dublineses)

Ella estaba profundamente dormida.
Gabriel, apoyado en el codo, vacío de resentimiento, miró unos instantes su enmarañado cabello y su boca entreabierta, escuchando su profunda respiración. De modo que había habido aquel romance en su vida: un hombre había muerto por ella. Ahora apenas le dolía pensar en el escaso papel que le había tocado desempeñar, como marido, en su vida. La contempló mientras dormía como si ella y él jamás hubieran vivido juntos como marido y mujer. Sus ávidos ojos descansaron en su rostro y en su cabello; y, entonces, pensando en lo que debía de haber sido aquella su primera belleza juvenil, su alma se sintió invadida por una extraña piedad amistosa. No se hubiera dicho ni siquiera a sí mismo que su rostro ya no era hermoso, pero sabía que ya no era el rostro por el que Michael Furey desafió a la muerte.
Quizá no le había contado toda la historia. Sus ojos se movieron hasta la silla en la que ella había tirado algo de ropa. Una cinta de la enagua colgaba del asiento. Una bota se mantenía en pie, con la caña mustia; su pareja yacía a su lado. Se preguntó por sus tumultuosas emociones de una hora antes. ¿De dónde habían salido? De la cena de sus tías, de su propio y estúpido discurso, del vino y del baile, de las bromas al despedirse en el vestíbulo, del agradable paseo por la nieve a lo largo del río. ¡Pobre tía Julia! Ella, también, sería pronto una sombra con la sombra de Patrick Morkan y su caballo. Él había percibido durante un instante ese aspecto macilento en su rostro cuando cantaba Ataviada para la boda.
Pronto, quizá, se vería él sentado en el mismo salón, vestido de negro, con su sombrero de seda sobre las rodillas. Se habrían echado las persianas y la tía Kate se sentaría junto a él, llorando y sonándose la nariz y contándole cómo había muerto Julia. Él buscaría en su mente palabras que le sirvieran de consuelo, y las que encontrase resultarían inútiles y romas. Sí, sí: eso ocurriría muy pronto. El aire de la habitación le heló los hombros. Se estiró cuidadosamente bajo las sábanas y descansó junto a su mujer. Uno por uno convertidos en sombras. Mejor pasar temerariamente a ese otro mundo, en plena gloria de alguna pasión, que decaer y ajarse funestamente con la edad. Pensó en cómo la que yacía junto a él había guardado en el corazón aquella imagen de los ojos de su amante al decirle que no deseaba vivir.
Lágrimas generosas colmaron los ojos de Gabriel. Jamás había sentido algo parecido hacia mujer alguna, pero sabía que tal sentimiento había de ser amor. Las lágrimas se hicieron más espesas en sus ojos, y en la penumbra imaginó que veía la imagen de un joven bajo un árbol goteante. Había otras formas cercanas. Su alma había alcanzado esa región en la que moran las vastas huestes de los muertos. Era consciente de ello pero incapaz de aprehender sus aviesas y vacilantes existencias. Su propia identidad se disolvía en un mundo gris intangible: el mismísimo sólido mundo en el que esos muertos se habían erguido y donde habían vivido, se borraba y consumía.
Unos roces en el cristal le hicieron volverse hacia la ventana. Había comenzado de nuevo a nevar. Contempló somnoliento los copos, plateados y oscuros, cayendo oblicuamente contra la luz de la farola. Había llegado el momento de que emprendiera el viaje hacia el oeste. Sí, los periódicos tenían razón: nevaba de igual modo sobre toda Irlanda. La nieve caía sobre todos los lugares de la oscura llanura central, sobre las colinas sin árboles, caía dulcemente sobre el Pantano de Allen y, más hacia el oeste, caía suavemente en las oscuras olas amotinadas del Shannon. Caía también sobre todos los lugares del solitario cementerio en la colina donde Michael Furey yacía enterrado. Yacía apelmazada en las cruces y lápidas torcidas, en las lanzas de la pequeña cancela, en los abrojos estériles. Su alma se desvaneció lentamente al escuchar el dulce descenso de la nieve a través del universo, su dulce caída, como el descenso de la última postrimería, sobre todos los vivos y los muertos.

Magnífica película de John Houston, adaptación del relato de Joyce. Monólogo final.

Tłum. Zbigniew Batko

Zmarli (Dublińczycy)

Usnęła głęboko.
Gabriel wsparty na łokciu patrzył bez urazy w sercu na jej potargane włosy i półotwarte usta, wsłuchując się w jej głęboki oddech. Zatem tamten romans był w jej życiu: jakiś mężczyzna zginął z jej powodu. Teraz zaledwie go bolała myśl o skromnej roli, którą wypadło mu odegrać, jako mąż, w jej życiu. Przyglądał się jej podczas gdy spała jakby ani ona, ani on nigdy nie byli razem jako mąż i żona. Jego wygłodniałe oczy spoczęły na jej twarzy i na włosach; i wówczas, rozmyślając nad tym jaka musiała być jej uroda w czasach pierwszej młodości, jego dusza poczuła się przepełniona dziwnym pełnym zrozumienia współczuciem. Nawet nie przyznałby przed samym sobą, że z tej twarzy znikła już uroda, ale wiedział, że to już nie była ta twarz, dla której Michael Furey oddał życie, żeby móc na nią spojrzeć.
Może nie opowiedziała mu całej historii. Wzrok jego padł na krzesło, na którym leżało jej ubranie. Tasiemka od halki zwisała na podłogę. Jeden z bucików stał prosto, z cholewką przekrzywioną w dół, drugi leżał na boku. Gabriel zastanawiał się nad podnieceniem, jakie czuł przed godziną. Co się na to złożyło? Kolacja u ciotek, jego własne, głupie przemówienie, wesoła rozmowa w hallu przed wyjściem, urok spaceru po śniegu. Biedna ciotka Julia! Wkrótce i ona stanie się cieniem, tak jak Patrick Morkan i jego koń. Pochwycił błędny wyraz, jaki przez chwilę pojawił się na jej twarzy, kiedy śpiewała: «W stroju weselnym». Może wkrótce będzie siedział w tym samym salonie, w czarnym ubraniu, z cylindrem na kolanach. Żaluzje będą spuszczone i ciotka Kate usiądzie przy nim, zapłakana, i wycierając co chwila nos, będzie opowiadać mu o tym, jak odeszła Julia. On będzie szukał słów pociechy, ale znajdzie tylko frazesy, nieudolne i puste. Tak, to nastąpi już wkrótce.
W pokoju było chłodno i dreszcz przebiegł mu po plecach. Ostrożnie wsunął się pod kołdrę, obok żony. Wszyscy, jeden za drugim staną się cieniami. Lepiej śmiało przekroczyć progi tamtego świata, w pełnym rozkwicie jakiejś namiętności, niż więdnąć i schnąć bez nadziei, w miarę jak płyną lata. Myślał o tym, że ta, która w tej chwili leży obok niego, przechowała w swym sercu przez tyle lat wyraz oczu swego kochanka, gdy powiedział jej, że nie chce żyć. Łzy szlachetnego wzruszenia napłynęły do oczu Gabriela. Sam nigdy nie doznał podobnego uczucia w stosunku do żadnej kobiety, ale wiedział, że to uczucie jest miłością.
Łzy napływały coraz obficiej.W półmroku wydało mu się, że widzi postać młodego człowieka stojącego pod drzewem w strugach deszczu. Obok stali inni. Dusza jego zbliżała się do granicy tego miejsca, gdzie mieszkali zmarli. Wyczuwał ich drżący, złudny byt, nie mogąc go zrozumieć. Jego własna osobowość pogrążała się w szarym, nieuchwytnym świecie; świat dotykalny, w którym zmarli niegdyś wzrastali i żyli, rozpływał się i ginął.
Usłyszał leciutkie uderzenia w szybę i zwrócił głowę do okna. Znów zaczął padać śnieg. Sennym wzrokiem przyglądał się srebrnym i ciemnym gwiazdeczkom, które padały z góry, ukośnie przecinając smugę światła latarni. Tak, nadeszła już pora podróży na zachód. Tak, gazety miały rację: śnieg pada w całej Irlandii. Okrywa każdą piędź równiny centralnej, nagie pagórki, miękko spływa na bagniska Allen, a dalej, na zachodzie, w ciemne i groźne fale Shannonu. Obsypał także samotny cmentarz na wzgórzu, gdzie leży Michel Furey, sutą okiścią srebrzy pochylone krzyże i nagrobki, pręty niskiego ogrodzenia, nagie, bezlistne krzaki. Słyszał śnieg cicho spływający na wszechświat i dusza jego zamierała z wolna, jakby nadeszła ostatnia godzina dla wszystkich żyjących i zmarłych.

The Dead (in Dubliners)

She was fast asleep.
Gabriel, leaning on his elbow, looked for a few moments unresentfully on her tangled hair and half-open mouth, listening to her deep-drawn breath. So she had had that romance in her life: a man had died for her sake. It hardly pained him now to think how poor a part he, her husband, had played in her life. He watched her while she slept, as though he and she had never lived together as man and wife. His curious eyes rested long upon her face and on her hair: and, as he thought of what she must have been then, in that time of her first girlish beauty, a strange, friendly pity for her entered his soul. He did not like to say even to himself that her face was no longer beautiful, but he knew that it was no longer the face for which Michael Furey had braved death.
Perhaps she had not told him all the story. His eyes moved to the chair over which she had thrown some of her clothes. A petticoat string dangled to the floor. One boot stood upright, its limp upper fallen down: the fellow of it lay upon its side. He wondered at his riot of emotions of an hour before. From what had it proceeded? From his aunt’s supper, from his own foolish speech, from the wine and dancing, the merrymaking when saying good-night in the hall, the pleasure of the walk along the river in the snow. Poor Aunt Julia! She, too, would soon be a shade with the shade of Patrick Morkan and his horse. He had caught that haggard look upon her face for a moment when she was singing Arrayed for the Bridal. Soon, perhaps, he would be sitting in that same drawing-room, dressed in black, his silk hat on his knees. The blinds would be drawn down and Aunt Kate would be sitting beside him, crying and blowing her nose and telling him how Julia had died. He would cast about in his mind for some words that might console her, and would find only lame and useless ones. Yes, yes: that would happen very soon.
The air of the room chilled his shoulders. He stretched himself cautiously along under the sheets and lay down beside his wife. One by one, they were all becoming shades. Better pass boldly into that other world, in the full glory of some passion, than fade and wither dismally with age. He thought of how she who lay beside him had locked in her heart for so many years that image of her lover’s eyes when he had told her that he did not wish to live.
Generous tears filled Gabriel’s eyes. He had never felt like that himself towards any woman, but he knew that such a feeling must be love. The tears gathered more thickly in his eyes and in the partial darkness he imagined he saw the form of a young man standing under a dripping tree. Other forms were near. His soul had approached that region where dwell the vast hosts of the dead. He was conscious of, but could not apprehend, their wayward and flickering existence. His own identity was fading out into a grey impalpable world: the solid world itself, which these dead had one time reared and lived in, was dissolving and dwindling.
A few light taps upon the pane made him turn to the window. It had begun to snow again. He watched sleepily the flakes, silver and dark, falling obliquely against the lamplight. The time had come for him to set out on his journey westward. Yes, the newspapers were right: snow was general all over Ireland. It was falling on every part of the dark central plain, on the treeless hills, falling softly upon the Bog of Allen and, farther westward, softly falling into the dark mutinous Shannon waves. It was falling, too, upon every part of the lonely churchyard on the hill where Michael Furey lay buried. It lay thickly drifted on the crooked crosses and headstones, on the spears of the little gate, on the barren thorns. His soul swooned slowly as he heard the snow falling faintly through the universe and faintly falling, like the descent of their last end, upon all the living and the dead.

Fragmento más amplio y subtitulado.

Juan José Castro

1977 – , España (Granada)

Puentes de Heidelberg

En su perpetua marcha hacia las cosas
va capturando el agua
la dormida estampa del castillo.
Tras su sueño boscoso sabe
que la existencia es repetirse
es dejarse arrastrar onda tras onda en el silencio.
Yo miré las barcazas deslizarse
tristes sobre la fiera mudanza de su música.

Sobre los puentes, Heidelberg se asoma
a las honduras de mi cuerpo.
Nunca antes supo cómo decir el largo engaño
su margen prisionera y fugitiva.
Los puentes sobre el río pasan de mí hasta mí,
de una orilla a la otra,
sin otro oficio que albergar la noche
turbia del alma, su caudal dormido.

Su azul es un errante diálogo de cada imagen
con su reflejo. Existe aquí mi sed
porque sigue pidiendo mis preguntas,
porque por las orillas se combate
por otra luz más pura.
                              El Néckar,
de una a otra llamándome, sigue mirando en sus espejos
mi fuga inmóvil por hacerla mía,
incontenida muerte que de mi cuerpo fluye.

Fotografías de Heidelberg donde seformaron los filósófos G.W. Hegel, K. Jaspers, H. Arendt, H.-G. Gadamer.

Mosty Heidelbergu

W swym odwiecznym marszu w stronę rzeczy
woda uchwyciła
uśpione odbicie zamku.
Gdzie za tym leśnym snem wie
że istnienie jest powtarzaniem się
to poddanie się fali za falą by uniosła nas w ciszę.
Widziałem barki ślizgające się
smutne na okrutnej zmienności jej muzyki.

Ponad mostami, Heidelberg przegląda się
w głębinach mojego ciała.
Nigdy wcześniej nie wiedział jak wyrazić długie złudzenie
jego brzeg zniewolony i ulotny.
Mosty nad rzeką rozciągają się ode mnie aż do mnie,
z jednego na drugi brzeg,
bez innego zajęcia niż danie schronienia mętnej
nocy duszy, jej uśpionym wodom.

Jego błękit jest błędnym dialogiem obrazów
z ich własnym odbiciem. Tutaj me pragnienie
bowiem ciągle upomina mnie o pytania,
bo gdzieś na brzegach toczy się walka
o inne światło, bardziej czyste.
                                           Neckar,
z jednego na drugi wzywa mnie, przegląda się w lustrach
ma nieruchoma fuga by uczynić ją moją,
niepowstrzymana śmierć, która z ciała mego wypływa.