Después de ocho meses he vuelto a Polonia, a casa de mi madre y a la ciudad donde crecí. Lo celebro hoy con la vodka de frambuesa de mi madre y este poema de Robert.
Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.
Trad. Ada Trzeciakowska
EN LA ORILLA DE NADIE
Del dolor justo mejor No te protejas, ni pienses que la pena justa te ofenderá. (C.K. Norwid)
Vinisteis de un país donde todos los ojos se apagaron una noche
Amasteis esta orilla no invadida por el dolor
alimentasteis a los cisnes que, con su blancura, os separaban de las cenizas
a veces salían a la orilla visteis cómo se arrancaban las plumas cómo se contoneaban por la orilla de nadie
poco a poco acortaron la distancia pensasteis en lo hermoso que sería cuando sus grandes alas los elevasen con estrépito al cielo
se adormecieron vuestras almas encanecidas
pensasteis que sería hermoso pero ellos no alzaron el vuelo cayeron envenenados por vuestro pan
La consagración de la primavera de Pina Busch (collage propoo)
Po ośmiu miesiącach jestem z powrotem w Polsce, w domu mamy, w mieście, w kórym dorastałam. Świętuję malinówką mamy i tym oto wierszem Roberta.
Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.
NA BRZEGU NICZYIM
Oto lepiej smutku sprawiedliwego Nie chroń się, ani myśl, że boleść Sprawiedliwa obrazi cię. (C.K. Norwid)
przyszliście z kraju gdzie jednej nocy wszystkie oczy pogasły
pokochaliście ten brzeg nie porośnięty boleścią
karmiliście łabędzie które bielą swoją oddzielały was od popiołów
czasami wychodziły na ląd widzieliście jak łuskają swoje pióra jak stąpają po brzegu niczyim
stopniowo zmniejszały dystans myśleliście jak będzie pięknie gdy wielkie skrzydła wzniosą je z łoskotem do nieba
ukołysały się wasze dusze siwiejące
myśleliście że będzie pięknie lecz one nie wzleciały padły zatrute waszym chlebem
Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.
Trad. Ada Trzeciakowska
Ensayando las alas
está sola y no duerme todavía observa a un torpe perro tumbado en el suelo
es bella y espera con humildad el dolor
contempla sonriente la ventana donde brincan los rayos de sol «no hace mucho tiempo era independiente y a su manera bondadosa estaba atenta y se amaba a sí misma por su inquebrantable poder»
ahora le gustaría ser una mujer más frívola sensible a los halagos posesivos desearía curar a las golondrinas y hacer ofrendas de cuerpos consumidos por el fuego
está sola y no duerme todavía piensa en una vida que no le hacía falta
antes de que llegue el dolor desplegará su poder una vez más una última vez
Fotografías de Bernard Plossu (1945, Francia)
Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.
próba skrzydeł
jest sama i nie śpi jeszcze przygląda się pokracznemu psu leżącemu na podłodze
jest piękna i pokornie czeka na ból
wpatruje się z uśmiechem w okno po którym skaczą promyki słońca
„tak niedawno była niepodległa i na swój sposób przecież dobroduszna była czujna i kochała siebie za tę nieprzejednaną moc”
teraz chciałaby zostać małą płochą kobietką uległą zaborczym pochlebstwom chciałaby leczyć jaskółki i składać ofiary całopalenia
jest sama i nie śpi jeszcze myśli o życiu które jej nie było potrzebne
zanim nadejdzie ból dźwignie swą moc raz jeszcze raz ostatni
Viajaba por Ucrania, era junio cuando hundido hasta las rodillas caminé en la hierba y el polen flotaba en el aire. Busqué, mis antecesores se escondieron bajo tierra, más hondo han seguido
que generaciones de hormigas. Pregunté mudo por sus huellas, mas crecía la hierba, las hojas y abejas se arremolinaban. Tumbado boca abajo en el suelo pronuncié lento el conjuro:
podéis salir, todo ha terminado. Se agitaba la tierra, y en ella topos y lombrices, temblaba la tierra y las hormigas se enjambraban, abejas volaban encima de todo, salid decía,
hablaba así a la tierra y sentí como crecía la hierba salvaje y densa junto a mi cabeza.
Collage propio (a partir de ilustracionesde Gabriel Pacheco)
Spalone Mapy
Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej
niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie o ślady po nich, ale rosły trawy, liście, i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko, twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie –
możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,
mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.
¡Mirad, dioses! Qué luz tan maravillosa: se puede ver a través de la piel, cuánta oscuridad han bebido nuestros cuerpos a lo largo del invierno. Si de verdad has de cambiar tu vida, ponte derecho al sol. Deja que beba de ti como de una botella. Que trague la oscuridad, arroje la vasija vacía en los matorrales y tambaleándose caiga triunfante detrás de una cementera, detrás del negro horizonte, como un avión que arde en vuelo, del cual, cada tanto, se despega algún objeto informe: ala, pluma, hombre.
Collage propio (a partir de un fotograma de Estratos de la imagen de Lois Patiño)
Upadek
Spójrzcie, bogowie! Światło tak wspaniałe – widać przez skórę, ile nasze ciała napiły się ciemności przez tę zimę. Jeśli już musisz życie swe odmieniać, stań prosto w słońcu. Niech ono wypije z ciebie jak z flaszki. Niech wyssie tę ciemność, puste naczynie niech wyrzuci w krzaki i zataczając się triumfalnie spadnie za cementownię, za czarny horyzont, jak gorejący w locie odrzutowiec, z którego co raz jakiś się odrywa bezkształtny przedmiot: skrzydło, pióro, człowiek.
Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.
Trad. Ada Trzeciakowska
la nieve que ha caído
creo que tiene que ser una nieve hermosa
bella como una ensoñación que se fue ayer junto con las aves del Estínfalo
lloré durante toda la noche
ahora estoy jugando con los dioses sobornables -lo que está en juego es Platón-
Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.
ŚNIEG, KTÓRY SPADŁ
myślę że to musi być piękny śnieg
piękny jak sen który odszedł wczoraj z ptakami stymfalskimi
płakałem przez noc
teraz gram z bożkami sprzedajnymi – stawką jest Platon
Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.
Trad. Ada Trzeciakowska
ESCALERA DE JACOB
no hay claridad omnipresente y no puedo ver tus ojos
te sorprenderá dicen con desprecio que no he visto ejecuciones realizadas con destreza que no conocí el olor de la cal muerta
en verdad los veo a todos cada día mientras suben por una escalera alta de uno en uno ascienden a los cielos
también veo a un joven que expiró bajo el látigo va subiendo lentamente peldaño a peldaño se detiene en la cima de la escalera de jacob mira a mi lado suspira y se lanza al cielo agitando sus flacos brazos como un pájaro alcanzado por una bala
vuela sólo un momento cae de bruces con estrépito muere pero su espalda, endurecida por la sangre se pone más y más azul
Fotografías de Francesca Woodman (1958-1981)
Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.
drabina jakubowa
mówią z pogardą że nie widziałem sprawnie prowadzonych egzekucji że nie czułem zapachu gaszonego wapna
zaprawdę widzę ich wszystkich codziennie jak po wysokiej drabinie wchodzą pojedynczo w niebiosa widzę też chłopca który skonał pod pejczem idzie powoli szczebel po szczeblu przystaje u szczytu jakubowej drabiny ogląda się w moją stronę wzdycha i rzuca się w niebiosa wymachując chudymi rękami jak postrzelony ptak
leci tylko chwilę upada na twarz z łoskotem umiera ale jego zrogowaciałe od krwi plecy błękitnieją coraz bardziej
Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.
Trad. Ada Trzeciakowska
***
no hay claridad omnipresente y no puedo ver tus ojos
te sorprenderá que te toque tiemblas como una cuerda vidriosa
exiges que hable de mujeres que no eres de hombres que no soy
luego no dices nada más
antes de que pidas dolor tengo que tocarte una vez más tan bellamente como pueda
Fotografía de Francesca Woodman (1958-1981)
Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.
***
nie ma wszechobecnej jasności i nie widzę twoich oczu
pewno jesteś zdziwiona że cię dotykam dygoczesz jak szklista cięciwa
żądasz bym opowiadał o kobietach którymi nie jesteś o mężczyznach którymi nie jestem
potem nie mówisz już nic
zanim poprosisz o ból muszę cię dotknąć raz jeszcze najpiękniej jak potrafię
30 de julio. La ensenada ha devenido excéntrica –por primera vez en años hoy las medusas bullen en el mar, avanzan hinchándose lenta y considerablemente, pertenecen a la misma compañía naviera: AURELIA, andan sin rumbo como flores después de un entierro en el mar, si se las saca del agua pierden completamente su forma, como cuando se arranca del silencio una verdad indescriptible y se formula convirtiéndola en gelatina muerta, sí, son intraducibles, tienen que permanecer en su elemento.
2 de agosto. Algo quiere ser dicho pero las palabras se niegan. Algo que no puede decirse, afasia, no hay palabras, pero tal vez sí un estilo…
A veces uno se despierta por la noche y garabatea rápido unas palabras en el papel que más a mano tiene, en el margen de un periódico (¡las palabras irradian significado!) pero por la mañana: esas mismas palabras ya no dicen nada, garabatos, lapsus linguae. ¿O fragmentos del gran estilo nocturno que pasó de largo?
La música le llega a un hombre, es compositor, se interpretan sus obras, hace carrera, llega a ser director del conservatorio. Cambia la situación, las autoridades lo condenan. Nombran como fiscal a su alumno K***. Es amenazado, degradado, relegado. Pasan algunos años y su desgracia va cediendo, es rehabilitado. Llega entonces el derrame cerebral: parálisis en el lado derecho con afasia, solo entiende frases cortas, dice palabras equivocadas. Por consiguiente no le afectan ni honores ni condenas. Pero la música sigue en él, continúa componiendo en su propio estilo, se convierte en una sensación médica el tiempo que le queda por vivir.
Puso música a textos que ya no entendía– de la misma manera expresamos algo con nuestras vidas en el coro que tararea los lapsus linguae. Las conferencias sobre la muerte duraron varios trimestres. Yo asistía junto con compañeros que no conocía (¿quiénes sois?) –después cada uno se iba a lo suyo, perfiles.
Miré hacia el cielo y hacia la tierra y de frente y desde entonces estoy escribiendo una larga carta a los muertos en una máquina de escribir que no tiene cinta sino una estría en el horizonte, así que las palabras repiquetean en vano y no queda nada grabado.
Estoy con la mano en el picaporte de la puerta, le tomo el pulso a la casa. Las paredes están tan llenas de vida (los niños no se atreven a dormir solos en el cuartito de arriba –lo que a mí me da tranquilidad a ellos los intranquiliza).
3 de agosto. Allí fuera en la hierba húmeda se arrastra un saludo de la Edad Media: el caracol de Borgoña, un caracol que resplandece sutilmente, en su gris amarillento, con su casa a cuestas, trasplantado por monjes que gustaban de escargots– sí, aquí hubo franciscanos, abrieron canteras y quemaron piedra caliza, la isla fue suya en 1288, donación del rey Magnus («Esas limosnas y otras parecidas / lo esperarán en el reino de los cielos»), cayeron los bosques, ardían los hornos, la cal navegaba rumbo a los conventos en construcción… El hermano caracol está casi inmóvil en la hierba, sus tentáculos se retraen y se desarrollan, perturbaciones y dudas… ¡Cómo se parece a mí en mi búsqueda!
El viento que ha soplado con tanta meticulosidad todo el día –en los arrecifes más lejanos están contadas todas las briznas de hierba– ha amainado en el interior de la isla. La llama de la cerilla se yergue vertical. La pintura marina y la pintura del bosque oscurecen juntas. También el follaje de los árboles de cinco pisos se vuelve negro. «Cada verano es el último». Palabras vacías, sin sentido para los seres que viven en la media noche de finales de verano cuando los grillos cosen a máquina como desesperados y el Báltico está cerca y el solitario grifo de agua se levanta entre el rosal silvestre como una estatua ecuestre. El agua sabe a hierro.
Fotogramas de Como en un espejo/ Jak w zwierciadle / Såsom i en spegel (1961) de Ingmar Bergman
Tłum. Leonard Neuger
morza bałtyckie v
30 lipca. Zatoka zrobiła się ekscentryczna — dzisiaj zaroiło się od meduz po raz pierwszy od lat. Pompują się w przód spokojnie i litościwie, należą do tego samego armatora: AURELIA, dryfują jak kwiaty po pogrzebie morza; gdy je wyjąć z wody znika cały ich kształt jak nieopisana prawda wyciągnięta z ciszy i przeformułowana w martwą galaretkę. No tak, są nieprzekładalne. Muszą pozostać w swoim żywiole.
2 sierpnia. Coś chce się wypowiedzieć lecz słowa nie zgadzają się na to. Coś czego nie da się powiedzieć afasia nie ma słów ale być może styl…
Bywa że człowiek budzi się nocą i rzuca szybko kilka słów na pierwszą lepszą kartkę, na margines gazety (słowa tryskają sensem!) lecz rankiem: te same słowa nie mówią już nic. Gryzmoły. Przejęzyczenia. A może fragmenty wielkiego nocnego stylu który obok przeciągał?
Muzyka przychodzi do człowieka. Jest kompozytorem, grają go, robi karierę, zostaje szefem konserwatorium. Koniunktura się zmienia. Zostaje wyklęty przez władze. Na głównego oskarżyciela powołuje się jego ucznia Ch***. Grożą mu, degradują, zsyłają. Po kilku latach mija niełaska łagodnieje. Zostaje przywrócony.
I wtedy przychodzi wylew: paraliż prawostronny z afazją. Pojmuje tylko krótkie frazy. Przekręca słowa. Jest więc nieosiągalny dla awansów i potępień. Lecz muzyka pozostała. Wciąż komponuje we własnym stylu, staje się sensacją medyczną w tym czasie, który mu jeszcze pozostał do życia.
Pisał muzykę do tekstów, których już nie rozumiał — w identyczny sposób wyrażamy coś naszym życiem w nucącym chórze przejęzyczeń. Wykłady śmierci trwały wiele semestrów. Byłem obecny wraz z kolegami, których nie znałem (cóż z was za jedni?) — potem każdy powrócił do swego. Profile.
Spoglądałem w niebo i w ziemię i na wprost i od tamtej pory piszę długi list do umarłych na maszynie nie posiadającej barwnej taśmy tylko pasek horyzontu więc słowa na próżno łomoczą i nic nie pozostaje.
Stoję z ręką na klamce. Mierzę domowi puls. Ściany mają w sobie tyle życia (dzieci boją się same spać w izbie na piętrze — to co mnie daje poczucie bezpieczeństwa, wzbudza w nich niepokój).
3 sierpnia. Na dworze w wilgotnej trawie pełza pozdrowienie ze średniowiecza: winniczek delikatny błyszczący żółtoszaro ślimak z dachem na kotwicy wyhodowany przez mnichów, którzy lubili escatgots — tak, franciszkanie tu byli wydobywali kamień i palili wapno, wyspa weszła w ich posiadanie w 1288 roku z nadania króla Magnusa („Tito jełmożny jako też ine togo rodzayu / tenraz ji potykayą w niebyeskim rayu”) las padał, piece płonęły, wapno spławiano do zabudowań klasztornych… Brat ślimak stoi prawie nieruchomo w trawie, wystawia i chowa rożki. Zakłócenia i wahanie… Jakże on przypomina mnie w moim poszukiwaniu!
Wiatr który tak starannie wiał cały dzień — na najdalszych szkierach wszyściutkie źdźbła są policzone — spoczął spokojnie gdzieś na wyspie. Płomień zapałki prosto świeci. Obraz marynistyczny i obraz sylwiczny razem ciemnieją. Czernieje też zieleń pięciopiętrowych drzew. „Każde lato jest ostatnim”. To puste określenia tych stworzeń nocy letniej, gdy świerszcze szyją na maszynie jak najęte i Morze Bałtyckie jest blisko i samotna studnia wznosi się pośród krzewów dzikiej róży jak posąg jeźdźca. Woda ma smak żelaza.
Transl. Robin Fulton
Baltics V
July 30th. The strait has become eccentric – swarming with jellyfish today for the first time in years, they pump themselves forward calmly and patiently, they belong to the same lint: Aurelia, they drift like flowers after a sea-burial, if you take them out of the water all their form vanishes, as when an indescribable truth is lifted out of silence and formulated to an inert mass, but they are untranslatable, they must stay in their own element.
August 2nd. Something wants to be said but the words don’t agree. Something which can’t be said, aphasia, there are no words but perhaps a style…
You can wake up in the small hours jot down a few words on the nearest paper, a newsprint margin (the words radiate meaning!) but in the morning: the same words now say nothing, scrawls, slips-of-the-tongue. Or fragments of the high nocturnal style that drew past?
Music comes to a man, he’s a composer, he’s played, makes a career, becomes Conservatory Director. The climate changes, he’s condemned by the authorities. His pupil K. is set up as prosecutor. He’s threatened, degraded, removed. After a few years the disgrace lessens, he’s rehabilitated. Then, cerebral haemorrhage: paralysis on the right side with aphasia, can grasp only short phrases, says the wrong words. Beyond the reach of eulogy or execration. But the music’s left, he goes on composing in his own style, for the rest of his days he becomes a medical sensation.
He wrote music to texts he no longer understood – in the same way we express something through our lives in the humming chorus full of mistaken words.
The death-lectures went on for several terms. I attended together with people I didn’t know (who are you?) – then each went his own way, profiles.
I looked at the sky and at the earth and straight ahead and since then I’ve been writing a long letter to the dead on a typewriter with no ribbon just a horizon line so the words knock in vain and nothing sticks.
I pause with my hand on the door-handle, take the pulse of the house. The walls are so full of life (the children don’t dare to sleep alone in the little room upstairs – what makes me safe makes them uneasy).
August 3rd. Out there in the damp grass a greeting shuffles from the Middle Ages, the Edible Snail, subtle gleaming grey-and-yellow, with his house aslant, introduced by monks who liked their escargots – the Franciscans were here, broke stone and burned lime, the island became theirs in 1288, a gift of King Magnus (‘Almes fordoth all wykkednes / And quenchyth synne and makyth hyt les’) the forest fell, the ovens burned, the lime was shipped in for the building of the monastery… Sister snail almost motionless in the grass, the antennae are sucked in and rolled out, disturbances and hesitation… How like myself in my searching!
The wind that’s been blowing carefully all day – the blades of grass on the outer skerries are all counted – has lain down peacefully at the heart of the island. The match-flame stands straight. The sea-painting and the forest-painting darken together. The foliage on the five-storey trees turns black. ‘Each summer is the last.’ Empty words for the creatures in the late summer midnight where the crickets whirr their sewing-machines frantically and the Baltic is close and the lonely water-tap rises among the wild roses like the statue of a horseman. The water tastes of iron.
Dos hombres, suegro y yerno, Liszt y Wagner, viven junto al Canal Grande con la inquieta esposa del rey Midas, ése que transforma en Wagner todo lo que toca. El frío verde del mar atraviesa los pisos del palacio. Wagner destaca, el conocido perfil de títere; parece más cansado; el rostro, una bandera blanca. La góndola cargada pesadamente con sus vidas; dos pasajes de ida y vuelta y otro sólo de ida.
II
Una ventana del palacio se abre con el viento y el súbito soplo provoca muecas. Sobre el agua aparece la góndola del basurero impulsada por dos bandidos con remo. Liszt ha escrito unos acordes tan pesados que deberían ser enviados a analizar en el Instituto de Mineralogía de Padua. ¡Meteoritos! Demasiado pesados para la quietud, pueden sólo hundirse más y más, futuro abajo, hasta los años de las camisas pardas. La góndola, pesadamente cargada con las hacinadas piedras del futuro.
III
Rendijas, hacia 1990.
25 de marzo. Inquietud por Lituania. Soñé que visitaba un gran hospital. No tenía funcionarios. Todos eran pacientes.
En el mismo sueño, una niña recién nacida hablaba con completas oraciones.
IV
Junto al yerno, que es hombre de su tiempo, Liszt es un apolillado grandseigneur. Es un disfraz. El abismo, que ensaya y descarta máscaras diferentes, ha elegido justo ésta para él, el abismo, que quiere subir hasta los hombres sin mostrar su rostro.
V
El Abate Liszt está habituado a cargar él mismo su maleta por soles y por nieves y cuando muera un día, nadie irá a esperarlo a la estación. La tibia brisa de un coñac excelente lo conduce a la tarea. Siempre tiene tarea. ¡Dos mil cartas al año! El escolar que escribe cien veces el palote, antes de que le permitan volver a casa. La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.
VI
De regreso en 1990.
Soñé que conducía doscientos quilómetros en vano. Entonces, todo se agigantó. Gorriones enormes como gallinas cantaban de modo ensordecedor.
Soñé que dibujaba teclas de piano en la mesa de cocina. Tocaba sordamente en ellas. Los vecinos acudían a escuchar.
VII
El clavicordio que calló durante todo Persifal (aunque estaba escuchando) puede al fin decir algo. Suspiros… sospiri… Mientras Liszt toca, esta noche, mantiene apretado el pedal marino para que la fuerza verde del mar suba a través del piso y se una a todas las piedras del edificio. ¡Buenas tardes, bello abismo! La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.
VIII
Soñé que llegaba tarde el primer día de clases. Todos en el salón llevaban máscaras blancas sobre el rostro. Imposible decir quién era el maestro.
Nota Desde el 19 de noviembre de 1882 haste el 13 de enero de 1883, Liszt visitó a su hija Cosima y a su marido Richard Wagner en el Palazzo Vendramin, en Venecia. Inspirado al ver Liszt un par de góndolas funerarias y bajo una ‘premonición’, compuso dos piezas para piano que se publicaron bajo el título de «Góndola fúnebre». Wagner moriría al mes siguiente, el 13 de febrero de 1883.
Tłum. Leonard Neuger
Gondola żałobna nr 2
I
Dwóch dziadków, teść i zięć, Liszt i Wagner, mieszka przy Canale Grande wraz z tą niespożytą kobietą, co wyszła za króla Midasa, który czego nie dotknie, przemienia w Wagnera. Zielony ziąb morza przenika przez posadzki do pałacu. Wagner jest naznaczony, znany profil Kacperka jeszcze bardziej umordowany niż dawniej, twarz – białą flagą. Gondola z ciężkim ładunkiem ich życia, dwa powrotne, jeden w jedną stronę.
II
Jedno z okien pałacu otwiera się i w nagłym przeciągu – czyjaś wykrzywiona twarz. Na dole płynie gondola śmieciarzy poruszana przez dwóch jednowiosłowych bandytów. Liszt zapisał kilka akordów tak ciężkich, że trzeba by je przekazać Instytutowi Mineralogicznemu w Padwie do analizy. Meteoryty! Zbyt ciężkie by trwać w spoczynku, mogą tylko spadać i spadać w przyszłość do czasu koszul brunatnych. Gondola z ciężkim ładunkiem skulonych kamieni przyszłości.
III
Widok na rok 1990.
25 marca. Niepokój o Litwę. Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital. Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami.
W tym samym śnie nowo narodzona dziewczynka, która mówiła całymi zdaniami.
IV
Przy zięciu, człowieku swoich czasów, Liszt jest wyliniałym światowcem. Ale to tylko pozór. Głębia, która przymierza i odrzuca różne maski, tę właśnie wybrała dla niego – głębia, która chce przyjść do ludzi nie ukazując twarzy.
V
Wielebny Liszt zwykle sam dźwiga swój bagaż przez roztopy i upały, a kiedy umrze, nikt nie wyjdzie po niego na stację. Ciepła bryza bardzo uzdolnionego koniaku zabierze go w połowie misji. Wciąż ma jakąś misję do spełnienia. Dwa tysiące listów rocznie! Uczniak przepisujący sto razy błędnie napisany wyraz zanim mu wolno pójść do domu. Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.
VI
Z powrotem do roku 1990.
Śniło mi się, że jadę niepotrzebnie dwieście kilometrów. I wszystko było powiększone. Wróble wielkie jak kury śpiewały aż uszy puchły.
Śniło mi się, że narysowałem klawisze fortepianu na kuchennym stole. Grałem na nich, bezgłośnie. Przyszli sąsiedzi, żeby posłuchać.
VII
Fortepian, który milczał przez całego Parsifala (ale słuchał), nareszcie może się odezwać. Skargi… Sospiri… Dziś wieczorem Liszt gra ciągle na wciśniętym pedale morza, tak że zielona potęga morza przenika przez posadzkę, wtapia się w kamienie budynku. Dobry wieczór, śliczna głębio! Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.
VIII
Śniło mi się, że pierwszy raz idę do szkoły i jestem spóźniony. W klasie wszyscy nosili białe maski. Kto był nauczycielem, trudno orzec.
Komentarz Między 19 listopada 1882 a 13 stycznia 1883 Liszt odwiedził swoją córkę Cosimę i jej męża Richarda Wagnera w Palazzo Vendramin w Wenecji. Zainspirowany tym parą gondoli pogrzebowych i kierowany przeczuciem” skomponował dwa utwory na fortepian, które ukazały się pod tytułem „Funeral Gondola”. Wagner umarł w następnym miesiącu, 13 lutego 1883 roku.
Transl. Patty Crane
Sorrow Gondola No. 2
I
Two old men, father-and son-in-law, Liszt and Wagner, are staying by the Grand Canal together with the restless woman who is married to King Midas, he who changes everything he touches to Wagner. The ocean’s green cold pushes up through the palazzo floors. Wagner is marked, his famous Punchinello profile looks more tired than before, his face a white flag. The gondola is heavy-laden with their lives, two round trips and a one-way.
II
A window in the palazzo flies open and everyone grimaces in the sudden draft. Outside on the water the trash gondola appears, paddled by two one-oared bandits. Liszt has written down some chords so heavy, they ought to be sent off to the mineralological institute in Padua for analysis. Meteorites! Too heavy to rest, they can only sink and sink straight through the future all the way down to the Brownshirt years. The gondola is heavy-laden with the future’s huddled-up stones.
III
Peep-holdes into 1990.
March 25th. Angst for Lithuania. Dreamt I visited a large hospital. No personnel. Everyone was a patient.
In the same dream a newborn girl who spoke in complete sentences.
IV
Beside the son-in-law, who’s a man of the times, Liszt is a moth-eaten grand seigneur. It’s a disguise. The deep, that tries on and rejects different masks, has chosen this one just for him— the deep that wants to enter people without ever showing its face.
V
Abbé Liszt is used to carrying his suitcase himself through sleet and sunshine and when his time comes to die, there will be no one to meet him at the station. A mild breeze of gifted cognac carries him away in the midst of a commission. He always has commissions. Two thousand letters a year! The schoolboy who writes his misspelled word a hundred times before he’s allowed to go home. The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.
VI
Back to 1990.
Dreamt I drove over a hundred miles in vain. Then everything magnified. Sparrows as big as hens sang so loud that it briefly struck me deaf.
Dreamt I had drawn piano keys on my kitchen table. I played on them, mute. The neighbors came over to listen.
VII
The clavier, which kept silent through all of Parsifal (but listened), finally has something to say. Sighs…ospiri… When Liszt plays tonight he holds the sea-pedal pressed down so the ocean’s green force rises up through the floor and flows together with all the stone in the building. Good evening, beautiful deep! The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.
VIII
Dreamt I was supposed to start school but arrived too late. Everyone in the room was wearing a white mask. Whoever the teacher was, no one could say.
Notes: In late 1882 and early 1883, Liszt visited his daughter Cosima and her husband, Richard Wagner, in Venice. Wagner died several months later. During this time Liszt composed two piano pieces which were published under the title «Sorrow Gondola.»
Sorgegondolen nr 2
I
Två gubbar, svärfar och svärson, Liszt och Wagner, bor vid Canal Grande tillsammans med den rastlösa kvinnan som är gift med kung Midas han som förvandlar allting han rör vid till Wagner. Havets gröna köld tränger upp genom golven i palatset. Wagner är märkt, den kända kasperprofilen är tröttare än förr ansiktet en vit flagg. Gondolen är tungt lastad med deras liv, två tur och retur och en enkel.
II
Ett fönster i palatset flyger upp och man grimaserar i det plötsliga draget. Utanför på vattnet visar sig sopgondolen paddlad av två enårade banditer. Liszt har skrivit ner några ackord som är så tunga att de borde skickas till mineralogiska institutionen i Padova för analys. Meteoriter! För tunga för att vila, de kan bara sjunka och sjunka genom framtiden ända ner till brunskjortornas år. Gondolen är tungt lastad med framtidens hopkurade stenar.
III
Gluggar mot 1990. 25 mars. Oro för Litauen. Drömde att jag besökte ett stort sjukhus. Ingen personal. Alla var patienter. I samma dröm en nyfödd flicka som talade i fullständiga meningar.
IV
Bredvid svärsonen som är tidens man är Liszt en maläten grandseigneur. Det är en förklädnad. Djupet som prövar och förkastar olika masker har valt just den här åt honom – djupet som vill stiga in till människorna utan att visa sitt ansikte.
V
Abbé Liszt är van att bära sin resväska själv genom snöglopp och solsken och när han en gång skall dö är det ingen som möter vid stationen. En ljum bris av mycket begåvad konjak för honom bort mitt i ett uppdrag. Han har alltid uppdrag. Tvåtusen brev om året! Skolpojken som skriver det felstavade ordet hundra gånger innan han får gå hem. Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart. VI
Åter till 1990. Drömde att jag körde tjugo mil förgäves. Då förstorades allt. Sparvar stora som höns sjöng så att det slog lock för öronen. Drömde att jag ritat upp pianotangenter på köksbordet. Jag spelade på dem, stumt. Grannarna kom in för att lyssna.
VII
Klaveret som har tigit genom hela Parsifal (men lyssnat) får äntligen säga något. Suckar…sospiri… När Liszt spelar ikväll håller han havspedalen nertryckt så att havets gröna kraft stiger upp genom golvet och flyter samman med all sten i byggnaden. Godafton vackra djup! Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.
VIII
Drömde att jag skulle börja skolan men kom försent. Alla i rummet bar vita masker för ansiktet. Vem som var läraren gick inte att säga.
Kommentar Vid årsskiftet 1882/1883 besökte Liszt sin dotter Cosima och hennes man, Richard Wagner, i Venedig. Wagner dog några månader senare. Under denna tid komponerade Liszt två pianostycken som publicerades under titeln ”Sorgegondol”.
He aquí el retrato de un hombre que conocí. Sentado a la mesa, el periódico abierto. Los ojos se cierran tras las gafas. El traje lavado con brillo de pinar.
Es un rostro pálido y a medio terminar. Pero él siempre ha inspirado confianza. Por esto la gente evitaba acercársele y quizá, así, toparse con la desgracia.
Su padre ganaba dinero a raudales. Pero en la casa nadie andaba seguro. La sensación de que extraños pensamientos se metían en la casa por las noches.
El periódico, gran mariposa sucia, la silla y la mesa y el rostro, descansan. La vida se detuvo en los grandes cristales. ¡Dejémoslo un momento suspendido!
*
Eso que soy yo en él descansa. Existe. Él no lo siente y por eso existe y está vivo.
¿Qué soy yo? A veces, hace mucho tiempo, por unos segundos me acerqué a qué es YO, qué es Yo, qué es YO.
Pero cuando precisamente vi a YO, YO desaparecí y quedó un hueco por el que yo caí como cayera Alicia.
Matthieu Bourel
Tłum. Leonard Neuger
Portret z komentarzem
Oto portret człowieka którego znałem. Siedzi przy stole z rozłożoną gazetą. Oczy zadomowiły się za okularami. Ubranie obmyte blaskiem sosnowego lasu.
Jest to mizerna i półgotowa twarz. Lecz zawsze budził zaufanie. Dlatego zbliżano się do niego z oporem by się nie przytrafiło jakieś nieszczęście.
Jego szanowny ojciec miał pieniędzy jak lodu A jednak nikt nie szedł tam całkiem bezpiecznie odnosiło się wrażenie, że obce myśli wdzierają się do willi nocą.
Gazeta ten wielki brudny motyl, krzesło i stół i twarz odpoczywają. Życie trwa jeszcze w wielkich kryształach. I bodaj sobie trwało aż do odwołania!
*
A to co w nim spoczywa to ja. To jest. On tego wcale nie dostrzega i dzięki temu to żyje i jest.
Czym jest ja? Czasem, dawno temu, na kilka sekund byłem bardzo blisko tego czym JA jest, czym JA jest, czym JA jest.
Lecz gdy już JA dostrzegłem JA się rozwiało i powstała dziura, przez którą ja spadłem w dół jak Alicja.
Transl. Robin Fulton
Portrait with Commentary
Here is a portrait of a man I knew. He’s sitting at the table, his newspaper open. The eyes settle down behind the glasses. The suit is washed with the shimmer of pinewoods.
It’s a pale and half-complete face. – Yet he always inspired trust. Which is why people would hesitate to come near him for fear of meeting some misfortune.
His father earned money like dew. But no one felt secure there at home – always a feeling that alien thoughts broke into the house at night.
The newspaper, that big dirty butterfly, the chair and the table and the face are at rest. Life has stopped in big crystals. But may it stop there only till further notice!
*
That which is I in him is at rest. It exists. He doesn’t notice and therefore it lives, exists.
What am I? Now and then long ago I came for a few seconds quite close to ME, to ME, to ME.
But the moment I caught sight of ME I lost ME – there was only a hole through which I fell like Alice.
Entrevistas con Francis Bacon. David Sylvester (1979)
F.B. Creo que me dijiste una vez que la gente capta siempre una sensación de muerte en mis pinturas.
D.S. Sí.
F.B. Entonces quizás yo tenga siempre un sentimiento de la muerte. Porque si la vida te estimula debe estimularte, como una sombra, su opuesto, la muerte. Quizás a ti no te estimule, pero tienes conciencia de ello lo mismo que la tienes de la vida, tienes conciencia de ello como del azar que decide entre vida y muerte. Y yo tengo clara conciencia de que a la gente le sucede eso, y en realidad también a mí. Siempre me sorprendo al despertarme por la mañana.
D.S. ¿No contradice eso tu afirmación de que eres una persona esencialmente optimista?
F.B. Bueno, puedes ser optimista y no tener ninguna esperanza al mismo tiempo. Mi naturaleza básica carece por completo de esperanza y sin embargo mi sistema nervioso está formado por material optimista. No altera en absoluto mi conciencia de la brevedad del período de existencia entre el nacimiento y la muerte. Y esto es algo de lo que tengo conciencia siempre. Y supongo que sí se trasluce en mis cuadros.
D.S. Sí que se trasluce.
F.B. ¿Pero más que en los cuadros de otros pintores actuales?
D.S. Bueno, desde luego, hay que tener en cuenta también a los que no hacen figura hoy. Pero yo creo que más. Y la gente parece sentir al mirar tus figuras que están vistas en momentos de crisis, momentos de aguda conciencia de su mortalidad, momentos de aguda conciencia de su naturaleza animal… Momentos de reconocimiento de lo que podríamos llamar verdades elementales sobre sí mismos.
F.B. Pero, ¿no está compuesto siempre el arte de esas cualidades?
D.S. Bueno, posiblemente sea así, por ejemplo, en Rembrandt.
F.B. Me parece que lo es en todo el arte que conozco que me ha interesado. Bueno, espero que no estemos hablando de cosas distintas, porque es algo que conocemos tan bien que lo leemos en todas las demás cosas, en realidad.
D.S. Bueno, no es algo que captemos contemplando un Renoir. Aunque en realidad a ti no te interesa gran cosa Renoir.
F.B. Bueno, yo creo que Renoir hizo paisajes muy bellos. No estoy seguro de que me interesen tanto sus figuras. Pero, aparte de eso, si se tiene esa actitud frente a la vida que tengo yo, y que creo que probablemente tengas también tú, se puede percibir incluso en las figuras que parecen bañadas por esa maravillosa luz de felicidad en una tarde de verano. Así que, en cierto modo, yo lo percibiría, creo, tanto en Renoir como en Degas o en Rembrandt o en Velázquez. Por supuesto en Velázquez se percibe con especial claridad. No sé si se debe al tremendo refinamiento de Velázquez. Era, evidentemente, un hombre profundamente refinado, que vivía en el ambiente de la Corte y probablemente fuese el único hombre verdaderamente refinado que había en la Corte de la época; esa era la razón de que el Rey insistiese en tenerlo cerca de él, porque era el único hombre que vivificaba, al menos por un momento, su existencia. Pero en todos sus cuadros se percibe la acritud total que Velázquez debía sentir; incluso en esos cuadros tan bellos en que las figuras tienen esa maravillosa estructura y al mismo tiempo el colorido de un Monet. Uno siente continuamente una sombra de vida que pasa. (…)
D.S. Quizás la tendencia a interpretar tu obra considerando que dice algo, proceda de que a la gente le gusto buscar y encontrar en la pintura una historia y andamos más bien escasos de histories en el arte de nuestro tiempo, así que, cuando se encuentran con un arte como el tuyo es una gran tentación urdir historias.
F.B. Sí, seguro que es eso.
D.S. Pasaba algo parecido con Giacometti; la tendencia a interpretar sus figuras como hombre existencial.
F.B. ¿Y qué opinaba él de eso?
D.S. Le parecía una tontería. Decía que él sólo intentaba copiar lo que veía.
F.B. Exactamente.
D.S. Por otra parte, no estaba sólo copiando lo que veía. Estaba en realidad, cristalizando sentimientos muy complejos sobre el acto de la visión, especialmente el acto de mirar a alguien que a su vez está mirándote. Quizá tú me dirías que crees que tu pintura trata de algo más que de la apariencia.
F.B. Trata de mi tipo de psique, trata de -lo expreso de un modo muy agradable- de mi tipo de entusiasta desesperación.
Francis Bacon en la foto de John Deakiny de Bill Brandt.
Brutalność faktu
Rozmowy z Baconem. David Sylvester (1979)
Tłum. Marek Wasilewski
F.B. Pamiętam, kiedyś powiedziałeś, że ludzie patrzący na moje obrazy doznają uczucia kontaktu ze śmiercią. D.S. Tak.
F.B. Noszę w sobie to uczucie przez cały czas. Jeśli kochasz życie, to śmierć pojawia się na zasadzie przeciwieństwa, jest jak cień i także bywa ekscytująca. Może cię nie ekscytować, ale jesteś jej świadomy tak samo jak życia. To dwie strony tej samej monety. Jestem tego bardzo świadomy co do innych ludzi i co do siebie samego. Każdy poranek, kiedy budzę się żywy, jest dla mnie niespodzianką.
D.S. Czy nie oznacza to, że mimo wszystko jesteś optymistą?
F.B. Można być optymistą pozbawionym nadziei. W mojej naturze nie ma nadziei, ale system nerwowy zbudowany mam z tworzywa przepełnionego optymizmem. Nie zmienia to wcale mojej świadomości ulotności chwili egzystencji pomiędzy narodzinami i śmiercią. To jest we mnie przez cały czas. Sądzę, że widać to także w moich obrazach.
D.S. Tak.
F.B. Czy jest tego więcej niż w innych współczesnych obrazach?
D.S. Oczywiście, jest wielu ludzi tworzących malarstwo figuratywne. W twoich obrazach dostrzegam jednak coś więcej. Ludzie, patrząc na twoje postaci, zdają się dostrzegać w nich chwile kryzysu, chwile uświadomienia sobie własnej śmiertelności, chwile odkrycia zwierzęcej strony natury chwile poznania elementarnych prawd o sobie.
F.B. Czyż nie o tym właśnie powinna mówić sztuka?
D.S. To chyba prawda, weźmy na przykład Rembrandta.
F.B. To jest prawda dotycząca każdej sztuki, która mnie interesuje. Mam nadzieję, że nie mówimy tego tylko po to, by dyskutować, znamy ten temat zbyt dobrze i odnajdujemy go wokół siebie.
D.S. Patrząc na Renoira, nie poszukujemy w nim jedynie jakości malarskiej. Możesz naturalnie powiedzieć, że Renoir cię nie interesuje.
F.B. Och, sądzę, że jest to jeden z najcudowniejszych pejzażystów. Nie jestem pewien, czy jego postaci interesują mnie aż tak bardzo. Z drugiej strony, z takim podejściem do życia, jakie mam – a myślę, że i ty je podzielasz – można to odczuć nawet w tych postaciach, które zdają się kąpać w cudownym świetle szczęścia i letniego słońca. W pewnym sensie dostrzegam w Renoirze to samo co w Degasie, Rembrandcie czy Velazquezie. Najbardziej wyraźne jest to oczywiście u Velazqueza. Nie wiem, czy wynika to z jego niezmiernego wyrafinowania, bo to był bardzo wyrafinowany człowiek, żył na dworze; prawdopodobnie był jedyną naprawdę wyrafinowaną istotą ludzką żyjącą na dworze w tamtym czasie. Król trzymał go przy sobie, bo był jedynym człowiekiem, który ożywiał choć na moment jego dzień. Wszystkie jego obrazy są przejmujące – szczególnie piękne są te, na których postaci mają cudowną budowę i jednocześnie kolorystykę jak z Moneta. Cały czas odczuwa się cień przepływającego życia. (…) D.S. Być może tendencja do interpretowania twoich prac wynika z tego, że ludzie pragną odnaleźć w sztuce jakąś narrację, tęsknią za nią w sztuce naszych czasów. Dlatego patrząc na sztukę taką jak twoja, przeżywają pokusę snucia opowieści.
F.B. Jestem pewien, że tak jest.
D.S. Coś podobnego przytrafiło się Giacomettiemu, jego postaci określono jako egzystencjalnego człowieka.
F.B. I jak on na to zareagował?
D.S. Uznał to raczej za głupie. Powiedział, że próbował jedynie dobrze wyrzeźbić to, co widział.
F.B. Właśnie.
D.S. Z drugiej jednak strony nie rzeźbił dokładnie tak, jak widział. Krystalizował bardzo złożone odczucia związane z aktem postrzegania, zwłaszcza z przyglądaniem się komuś, kto przygląda się tobie. Być może ty mi powiesz, czego dotyczą twoje obrazy.
F.B. Dotyczą mojego rodzaju psyche, dotykają mojego rodzaju, powiem to bardzo ładnie, ożywionej rozpaczy.
Brutality of Fact
Interviews with Francis Bacon. David Sylvester (1979)
F.B. I think you once said to me that people always have a feeling of mortality about my paintings.
D.S. Yes.
F.B. But then, perhaps, l have a feeling of mortality all the time. Because, if life excites you, its opposite, like a shadow, death, must excite you. Perhaps not excite you, but you are aware of it in the same way as you are aware of life, you’re aware of it like the turn of a coin between life and death. And l’m very aware of that about people, and about myself too, after aIl. l’m always surprised when I wake up in the morning.
D.S. Doesn’t that belie your view that you’re essentially an optimistic person? F B Ah well, you can be optimistic and totally without hope. One’s basic nature is totally without hope, and yet one’s nervous system is made out of optimistic stuff. It doesn’t make any difference to my awareness of the shortness of the moment of existence between birth and death. And that’s one thing l’m conscious of all the time. And I suppose it do es come through in my paintings.
D.S. It does come through.
F.B. But does it more than in other people’s paintings today?
D.S. Well, of course, there’s not aIl that number who painting the figure today. But I think it does more. And people seem to feel in looking at your figures that they are seen in moments of crisis, moments of acute awareness of their mortality, moments of acute awareness of their animal nature – moments of recognition of what might be called elemental truths about themselves. F.B. But surely any art is always made up of those qualities?
D.S. Well, it’s possibly true, say, of Rembrandt.
F.B. I find it true of every art that I know of that has interested me. But then I hope we’re not talking at cross purposes, because we know it so well we read it into every, thing else too.
D.S. Well, it’s not a quality which we get in looking at a Renoir. You might say that you’re not particularly interested in Renoir.
F.B. Oh, I think Renoir did most beautiful lanD.S.capes. l’m not certain that l’m so interested in the figures, But, on the other hand, if one has that attitude to life that I have, and I think you probably have too, one can feel it even in these figures which appear bathed in this wonderful light of happiness on a summer afternoon. 80 in a sense I would be aware of it, I think, in Renoir as I would be in Degas or in Rembrandt or in Velasquez. One is particularly aware of it in Velasquez, of course. I don’t know whether it’s because of Velasquez’s tremendous sophistication. Obviously, he was a profoundly sophisticated man living in the society of the Court, and he was probably the only really sophisticated being existing around the Court at the time; that was the reason the King insisted on keeping him near him, because he was the only man that at least enlivened for a moment his day. But one feels in all his paintings the whole poignancy that Velasquez must have felt even in those beautiful things where the figures have this wonderful structure and yet at the same time have the colouring of a Monet. You feel the shadow of life passing all the time.
D.S. Perhaps the tendency to interpret your work as saying something comes from the fact that people like to try and find a story in art and are rather starved of stories in the art of our time, so that, when they find an art like yours, it’s a great temptation to weave stories.
F.B. Yes, l’m sure it is.
D.S. Something similar has happened with Giacometti the tendency to interpret his figures as Existential Man.
F.B. And how did he feel about that?
D.S. He thought it was rather crass. He said he was only trying to copy what he saw.
F.B. Exactly.
D.S. On the other hand, he wasn’t only copying what he saw. He was, for one thing, crystallizing very complex feelings about the act of seeing, especially about gazing at someone who is gazing back at you. Perhaps you’d tell me what you feel your painting is concerned with besides appearance.
F.B. Ifs concerned with my kind of psyche, it’s concerned with my kind of – l’m putting it in a very pleasant way – exhilarated despair.
¿Volverá a declinar el verano? – claman los titulares e informativos locales. Por supuesto, con él también se vendrán abajo los sucesivos planes de mudanza a algún país cálido, del cambio de las condiciones
de vida por unas donde la avispa obstinada del verano se caiga sucesivamente en cada vaso de la terraza, y por la tarde un panal de miel descienda lentamente al horizonte para derramarse
repentinamente por las ventanas vacías. Se vendrán abajo los sueños con abandonar la zona de la sombra. A ella no la proyectan los objetos, son ellos los que se escapan de ella por un instante como chispas para como una chispa consumirse
con un siseo, un gimoteo. Por supuesto que el verano decaerá, junto con las hojas y nuestra civilización. Entretanto el amor, aquel pelele que precipitamos del tejado, ha aprendido a volar y va dando golpecitos al alféizar.
Kukła
Czy lato znów upadnie? – wołają nagłówki oraz media lokalne. Oczywiście, padną wraz z nim także kolejne plany przeprowadzki do ciepłych krajów, zmiany tutejszych warunków
bytowania na takie, gdzie uparta osa lata wpada po kolei do każdej szklanki na tarasie, a wieczorem miodowy plaster spływa powoli na horyzont, żeby rozlać
się naraz w pustych oknach. Upadną marzenia o opuszczeniu strefy cienia. On z przedmiotów tu nie pada, to one wypadają z cienia na moment niczym iskry, by jak iskra spłonąć
z sykiem, kwileniem. Jasne, że lato upadnie, z liśćmi i naszą cywilizacją. Tymczasem miłość, ta kukła, którą zrzuciliśmy z dachu, nauczyła się latać, stuka o parapet.
Voces en el micrófono decían: La velocidad es el poder. ¡La velocidad es el poder! ¡Sigue el juego, the show must go on!
En nuestras carreras nos movemos rígidamente paso a paso como en el teatro nō con máscaras, gritando la canción: ¡Yo, soy Yo! El derrotado es representado por una manta enrollada.
Un artista dijo: Antes era un planeta con mi propia atmósfera densa. Los rayos del exterior se refractaban en arcoíris. Las constantes tormentas rugían dentro, dentro.
Ahora estoy quemado, árido y abierto. Ya carezco de esa energía infantil. Tengo un lado caliente y un lado frío.
Ningún arcoíris.
Máscaras de teatro Noh
Tłum. Leonard Neuger
Galeria (frg.)
Głosy w mikrofonie mówiły: Tempo to potęga, tempo to potęga! Graj w tę grę, the show must go on!
W karierze poruszamy się sztywno krok za krokiem jak w teatrze no z maskami, rycząc pieśń: Ja, to Ja! Ten kto przegrał reprezentowany jest przez zwinięty koc.
Artysta mówił: Dawniej byłem planetą z własną gęstą atmosferą, na której załamywały się w tęczę promienie z zewnątrz. Ciągłe burze szalały wewnątrz, wewnątrz.
Teraz jestem skończony i suchy i otwarty. Brakuje mi obecnie dziecięcej energii. Mam stronę gorącą i stronę zimną.
Żadnych tęcz.
Transl. Patty Crane
The Gallery (fragm.)
Voices in the microphone said: Speed is power speed is power! Play the game, the show must go on!
We move through our career stiffly, step by step like in a Noh play with masks, shrieking song: Me, it’s Me! Whoever’s defeated is represented by a rolled-up blanket.
An artist said: I used to be a planet with my own dense atmosphere. Incoming rays were refracted into rainbows. Continuous thunderstorms raged within, within.
Now I’m burnt-out and dry and open. I no longer have childlike energy. I have a hot side and a cold side.
Röster i mikrofonen sa: Fart är makt fart är makt! Spela spelet, the show must go on!
I karriären rör vi oss stelt steg för steg som i ett no-spel med masker, skrikande sång: Jag, det är Jag! Den som slogs ut representerades av en hoprullad filt.
En konstnär sa: Förr var jag en planet med en egen tät atmosfär. Strålarna utifrån bröts där till regnbågar. Ständiga åskväder rasade inom, inom.
Nu är jag slocknad och torr och öppen. Jag saknar numera barnslig energi. Jag har en het sida och en kall sida.
El amor -una guerra química en el organismo-. El hipotálamo, parte del diencéfalo conduce fuera cohorte tras cohorte de hormonas en su gran misión suicida de hacer reír al césar. De aquí la sangre más vivaz, el sudor, el temblor de las manos etc. etc, De aquí el olor a quemado cuando ya no te quiere, cuando se va. El cuerpo recoge asiduamente las astillas, los tarugos de la puerta cerrada de golpe, para formar de ellos una pira funeraria en la arder. De aquí también el enmarañamiento. Mientras allí lejos apartas los cabellos, yo soy la mano.
Fotogramas de La novia de Paula Ortiz
Miłość
Miłość, wojna chemiczna w organizmie. Hipotalamus, część międzymózgowia wyprowadza kohortę za kohortą hormonów w wielkiej samobójczej misji rozśmieszenia cezara. Stąd żywsza krew, pot, drżenie dłoni itepe itede. Stąd swąd, gdy już cię nie chce, kiedy odchodzi. Ciało pracowicie zbiera drzazgi, szczapy z zatrzaśniętych drzwi, by ułożyć z nich stos żałobny, na którym się spali. Stąd też splątanie. To, że tam daleko odgarniasz włosy, a ja jestem ręką.
Dime ¿qué te gustaría? Tenemos aquí frutas, queso, vino, semillas, unas cuantas especias, una calle femenina y también un julio masculino, y Cracovia, un poco de luz, hemos dejado atrás una época
genial y terrible, ante nosotros tenemos unas vistas a otra todavía más genial y más terrible. Y para elegir tenemos tres tipos de vida: podemos ser ricos y felices, después
felices pero pobres, o tan solo felices y al diablo con las finanzas. Lo pregunto mientras caen las multinacionales, se derrumban las exposiciones y los imperios, las leyendas del fútbol
empiezan a hacer faltas. Ya ha llegado la hora de abandonar todo esto y de hacer locuras.
La gran comilona de Marco Ferreri
Ostrygi i daktyle
Powiedz mi, jak byś chciała? Mamy tu owoce, ser, wino, nasiona, mamy trochę przypraw i kobiecą ulicę oraz męski lipiec, i Kraków, trochę światła, za sobą epokę
genialną i straszliwą, przed sobą widoki na jeszcze genialniejszą i jeszcze straszliwszą. I mamy do wyboru trzy rodzaje życia: możemy być bogaci i szczęśliwi, potem
szczęśliwi ale biedni, lub tylko szczęśliwi i pal diabli finanse. Pytam o to w chwili, kiedy się rozpadają korporacje, walą wystawy i imperia, legendy futbolu
zaczynają faulować. Nadeszła już pora, żeby to wszystko rzucić i trochę oszaleć.