Luis Rosales

1910-1992, España

IV CUANDO A ESCUCHAR EL ALMA ME RETIRO

La muerte no interrumpe nada,
y sin embargo
no puede haber un día que alumbre el mundo entero al mismo tiempo,
no hay un silencio que nos pueda enlutar la vida entera,
no hay un amor total,
no hay memoria total,
ni siquiera un recuerdo que pueda esperanzarnos,
que pueda calentar en un instante todo el pecho.


(***)


He llegado al final de la casa donde están la cocina y el baño,
y ahora me siento en el pasillo
igual que si estuviera circulando en mi propio sistema arterial,
y me rodea la sombra como si fuera sangre,
y me pesa en los hombros la estrechez de la tierra
comprimiendo mis brazos contra el cuerpo,
y me recorre un estremecimiento genital,
porque cerca de mí,
cerca de mí, crepitante y morena,
¿no estoy oyendo algo como una voz que arde?,
como un desprendimiento de tierra que se agrieta, que se empieza a agrietar
en una voz en la que vibra esa tristeza que tú tienes,
esa tristeza humana
en que se está viviendo aún a Cristo mismo,
esa tristeza que es más antigua que la carne,
esa tristeza que está latiendo ahora
en esta habitación donde los libros
caminan y caminan y caminan.
 

 Y ahora, como la fe entra por el oído,
ha llegado el momento de decir que conozco esta voz,
que conozco esta voz
y no la puedo recordar porque la estoy viviendo todavía,
porque la estoy oyendo siempre,
porque la estoy oyendo siempre como la escucho ahora
aquí, dentro del tiempo…
Y como hablo,
y como sé que la memoria del niño se fue haciendo con la voz de la madre,
y como escucho,
y como estoy aquí escuchando la misma voz que me fue haciendo la memoria,
que me fue haciendo calle en las palabras,
que me fue haciendo hombre
diciéndome:

—Esto es pan, esto es vino—

y como siento que aún me sigue tirando de la lengua enseñándola a andar,
he abierto,
he comenzado a abrir la puerta de aquella habitación donde suena tu voz
y al abrirla se ha ido haciendo la luz,
se ha ido encendiendo todo hacia la nieve,
igual que en la memoria del jardín,
pasados muchos años, pasados muchos hielos,
se huele aún,
se vive todavía,
se está entreabriendo siempre la primavera aquella.
 

Las personas que no conocen el dolor son como iglesias sin bendecir,
como un poco de arena que soñara en ser playa,
como un poco de mar

De La casa encendida

Fotografía de Katia Chausheva (1)

Tłum. Ada Trzeciakowska

IV KIEDY BY POSŁUCHAĆ DUSZY SZUKAM ODOSOBNIENIA

Śmierć niczego nie przerywa,
a jednak
nie ma takiego dnia, który rozświetliłby cały świat w tym samym czasie,
nie ma takiej ciszy, która mogłaby nas pogrążyć w żałobie na całe życie,
nie ma absolutnej miłości,
nie ma absolutnej pamięci,
nie ma nawet wspomnienia, które mogłoby dać nam nadzieję,
które mogłoby w jednej chwili ogrzać całą pierś.

(***)

Dotarłem na sam tył domu, gdzie mieszczą się kuchnia i łazienka,
i czuję się w korytarzu
jakbym krążył w moim własnym krwiobiegu,
a cień otacza mnie jak krew,
a ciasnota ziemi ciąży mi na barkach
dociskając ramiona do ciała,
a przeze mnie przebiega genitalny dreszcz,
bo tuż przy mnie,
tuż przy mnie, chrzęszczący i brunatny,
czyż nie słyszę czegoś w rodzaju głosu, co płonie,
jakby osuwała się ziemia, która pęka, która zaczyna pękać
w głosie wibrującym tym smutkiem, który nosisz w sobie,
tym ludzkim smutkiem
w którym wciąż żyje się Chrystusem,
tym smutkiem starszym niż ciało,
tym smutkiem bijącym teraz
w tej izbie, gdzie książki
wędrują, wędrują i wędrują.
 

A teraz, skoro wiara wchodzi przez ucho,
nadszedł czas, by przyznać, że znam ten głos,
że znam ten głos
i nie mogę go pamiętać, bo wciąż nim żyję,
ponieważ słyszę go zawsze,
ponieważ słyszę go zawsze, tak jak słyszę go teraz
tu, wewnątrz czasu…
I skoro mówię,
i skoro wiem, że pamięć dziecka została ulepiona głosem matki,
i skoro słucham,
i skoro jestem tutaj, słuchając tego samego głosu, który ulepił moją pamięć,
który uczynił mnie ulicą w słowach,
który uczynił mnie człowiekiem
mówiąc do mnie:

-To jest chleb, to jest wino-.

i skoro czuję, że wciąż szarpie mnie za język, ucząc go chodzić,
otworzyłem,
zacząłem otwierać drzwi do tego pokoju, w którym brzmi twój głos
i gdy je otworzyłem pojaśniało
wszystko rozjarzało się w stronę śniegu,
tak jak w pamięci ogrodu,
po tylu latach, po tylu mrozach,
wciąż pachnie,
wciąż żyje,
wciąż rozchyla się zawsze tamta wiosna.
 
Ludzie nieznający bólu, są jak niepobłogosławione kościoły,
jak drobinki piasku, marzące o byciu plażą,
jak odrobina morza

z La casa encendida


Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

renovación de la mañana

En un azulejo
una grieta:
               un pelo
de tu cabeza

Se caen tanto, ¡perdona!

Cada uno me consuela:
estás todavía

Fotografía de Katia Chausheva

Tłum. Jakub Ekier

remont poranka

W płytce posadzki
rysa:
         włos
z twojej głowy

Wciąż wypadają, przepraszam!

Z każdym pociecha:
j e s t e ś

INSTANDSETZUNG DES MORGENS

In der fliese
ein sprung:
                   ein haar
von deinem haar

So viele fallen aus, verzeih!

Jedes ein trost :
du bist



Hans Magnus Enzensberger

1929 – 24 de noviembre de 2022 (Alemania)

Trad. Heberto Padilla

Nuevos motivos por los que los poetas mienten

Porque el instante
en que la palabra feliz
se pronuncia
no es nunca el instante de la felicidad.
Porque los labios del sediento
no hablan de sed.
Porque por boca de la clase obrera
nunca oiréis las palabras clase obrera.
Porque el desesperado
no tiene ganas de decir
«estoy desesperado».
Porque orgasmo y Orgasmo
son incompatibles.
Porque el moribundo, en lugar de decir,
«me estoy muriendo»
no emite más que un ruido sordo
que nos resulta incomprensible.
Porque los vivos
son los que rompen el tímpano de los muertos
con sus terribles noticias.
Porque las palabras acuden siempre demasiado tarde
o demasiado pronto.
Porque de hecho es otro,
siempre otro,
el que habla,
y porque aquel de quien se habla
calla.

de El hundimiento del Titanic

Collage de Val Telberg (1910, Rusia-1995, EE.UU)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nowe powody, dla których poeci kłamią

Ponieważ chwila
gdy wymawia się
szczęśliwe słowa
nigdy nie jest chwilą szczęścia.
Bo usta spragnionego
nie mówią o pragnieniu.
Ponieważ z ust klasy robotniczej
nigdy nie usłyszysz słowa klasa robotnicza.
Ponieważ człowiek w rozpaczy
nie ma ochoty mówić
«Jestem w rozpaczy».
Bo orgazm i Orgazm
są niekompatybilne.
Bo umierający, miast powiedzieć,
«Umieram»
nie wydaje nic poza głuchym dźwiękiem
która dla nas pozostaje niezrozumiały.
Ponieważ to ludzie żywi
przebijają bębenki uszu zmarłym
straszliwymi wiadomościami.
Bo słowa zawsze nadchodzą zbyt późno
lub zbyt wcześnie.
Bo tak naprawdę to drugi człowiek,
zawsze ten drugi,
jest tym, który mówi
i dlatego, że ten, o którym się mówi
milczy.

Z Zagłady Titanica

Hans Magnus Enzensberger

1929 – 24 de noviembre de 2022 (Alemania)

Trad. Heberto Padilla

Apocalipsis. Escuela umbría, hacia 1490

No es joven ya, suspira,
saca un gran lienzo, medita,
discute tenaz y largamente con el cliente,
un carmelita avaro llegado de los Abruzzos.
Prior o superior. Ya comienza el invierno.
Crujen las articulaciones de sus dedos, crujen las ramas
en la chimenea. Suspirando imprimará el lienzo,
lo dejará secar, y lo imprimará de nuevo,
bosqueja deprisa sus figuras
en cartoncitos, simples esbozos que destaca
con blanco de plomo.
Vacila, tritura los colores, los deja unas semanas.
Y un buen día, tal vez el miércoles de Ceniza
o el día de la Candelaria, al despuntar el alba,
moja el pincel en sombra calcinada:
hará un cuadro sombrío. ¿Por dónde comenzar
cuando se quiere pintar el fin del mundo?
Conflagraciones, islas a la deriva, relámpagos
y torres y almenas y pináculos cayendo con tanta lentitud.
Cuestiones técnicas, problemas de composición.
Destruir todo un mundo es difícil tarea.
Muy arduos de pintar son los sonidos, por ejemplo,
el de la cortina rasgada en el templo,
el mugir de las bestias, el trueno; pues todo
debe desgarrarse o ser desgarrado,
todo menos el lienzo. Y no puede haber dudas
sobre el plazo de entrega: a más tardar para Todos los Santos.
Es necesario que, al fondo, el mar impetuoso una y mil veces
sea matizado con verdes destellos espumosos,
atravesado por mástiles
y los barcos hundiéndose verticalmente, naufragios,
mientras afuera, en pleno mes de julio, ni un perro
cruzará la plaza polvorienta.
El pintor se ha quedado solo en la ciudad,
sin mujeres, sin discípulos ni sirvientes.
Parece fatigado, quién lo hubiera creído,
mortalmente fatigado. Todo es ocre, sin sombra,
todo petrificado, fijo en una suerte de
eternidad maligna; salvo el cuadro, que va
adquiriendo forma, que se va ensombreciendo poco a poco,
que se inunda de sombra, gris acero, gris lívido,
gris tierra, violeta pálido,
caput mortuum; que se llena de diablos, de jinetes,
de masacres, hasta que el fin del mundo quede culminado.
Y el pintor,
por un instante reanimado,
absurdamente alegre como un niño,
como si le hubiesen regalado la vida,
invita esa misma tarde
a mujeres y niños, amigos y enemigos,
a disfrutar de su vino, sus trufas frescas y sus becadas,
mientras desde fuera llega el rumor de la primera lluvia del otoño.

de El hundimiento del Titanic

Collage propio con un cuadro de Zdzisław Beksiński

Tłum. Grzegorz Prokop

Apokalipsa. Szkoła umbryjska, około 1490

W końcu nie jest młodzikiem, wzdycha,
wyciąga duże płótno, rozmyśla, układa się długo
 i uparcie z człowiekiem zamawiającym obraz,
skąpym karmelitą z Abruzzów,
albo członkiem kapituły. Idzie zima,
palce trzeszczą w stawach, chrust
trzeszczy w kominie. On wzdycha, kładzie grunt,
czeka, aż podkład wyschnie, drugi raz gruntuje,
szkicuje, niecierpliwie, na małych kawałkach kartonu
swoje postacie, schematycznie, wydobywa je kryjącą bielą.
Zwleka, rozciera farby, guzdrze się
przez wiele, wiele tygodni. Potem, pewnego dnia,
nadeszła już tymczasem Środa Popielcowa
albo Matki Boskiej Gromnicznej, bladym świtem,
macza pędzel w umbrze naturalnej palonej, maluje:
To będzie ciemny obraz. Jak zacząć
malować zagładę, koniec świata? Morza ognia,
wyspy, które zniknęły i błyskawice; mury, blanki
i wieże, walące się zadziwiająco jednocześnie:
problemy techniczne, zagadnienia kompozycyjne.
Trzeba włożyć wiele pracy, żeby świat zniszczyć do końca.
Szczególnie trudno namalować dźwięki,
rozdzieranie się zasłon w świątyni,
ryk zwierząt, grzmot. Bo wszystko
musi się podrzeć, zostać rozdarte, wszystko
z wyjątkiem płótna. A termin już
ustalono: najpóźniej w Zaduszki.
Do tego czasu trzeba, w tle, polaserować
rozszalałe morze, po tysiąckroć, z zielonymi,
spienionymi światłami, przebite przez maszty
statków zapadających się prosto w głębinę.
wraków, tymczasem na dworze, jest już środek lipca,
nawet pies się nie rusza na zakurzonym placu.
Malarz sam został w mieście,
opuściły go kobiety, uczniowie, służba.
Chyba jest znużony, kto by pomyślał, śmiertelnie
znużony. Wszystko ma barwę ochry, nie ma cieni,
wszystko trwa w bezruchu, zatrzymane, martwe, w stylu
gniewnej wieczności; tylko nie obraz.
Obraz rośnie, powoli ciemnieje, wypełnia się
cieniami, stalowobłękitnymi, ziemiście szarymi, ponurym
fioletem, caput mortuum; wypełnia się diabłami, jeźdźcami,
rzeziami; aż wreszcie koniec świata
szczęśliwie jest ukończony, malarzowi
jest lżej, na króciutką chwilę;
bezgranicznie pogodny, jak dziecko,
jak gdyby darowano mu życie,
zaprasza, tego samego wieczora,
kobiety, dzieci, przyjaciół i wrogów
na wino, świeże trufle i bekasy,
a na dworze szumi tymczasem pierwszy jesienny deszcz.

Z Zagłady Titanica

Apokalypse. Umbrisch, etwa 1490

Er ist nicht mehr der Jüngste, er seufzt,
er holt eine große Leinwand hervor, er grübelt,
verhandelt lang und zäh mit dem Besteller,
einem geizigen Karmeliter aus den Abruzzen,
Prior oder Kapitular. Schon wird es Winter,
die Fingergelenke knacken, das Reisig
knackt im Kamin. Er seufzt, grundiert,
läßt trocknen, grundiert ein andermal,
kritzelt, ungeduldig, auf kleine Kartons
seine Figuren, schemenhaft, hebt sie mit Deckweiß.
Er zaudert, reibt Farben an, vertrödelt
mehrere Wochen. Dann, eines Tages, es ist
unterdessen Aschermittwoch geworden
oder Maria Lichtmeß, taucht er, in aller Frühe,
den Pinsel in die gebrannte Umbra und malt:
Das wird ein dunkles Bild. Wie fängt man es an,
den Weltuntergang zu malen? Die Feuersbrünste,
die entflohenen Inseln, die Blitze, die sonderbar
allmählich einstürzenden Mauern, Zinnen und Türme:
technische Fragen, Kompositionsprobleme.
Die ganze Welt zu zerstören macht viel Arbeit.
Besonders schwer sind die Geräusche zu malen,
das Zerreißen des Vorhangs im Tempel,
die brüllenden Tiere, der Donner. Alles
soll nämlich zerreißen, zerrissen werden,
nur nicht die Leinwand. Und der Termin
steht fest: Allerspätestens Allerseelen.
Bis dahin muß, im Hintergrund, das wütende Meer
lasiert werden, tausendfach, mit grünen,
schaumigen Lichtern, durchbohrt von Masten,
lotrecht in die Tiefe schießenden Schiffen,
Wracks, während draußen, mitten im Juli,
kein Hund sich regt auf dem staubigen Platz.
Der Maler ist ganz allein in der Stadt geblieben,
verlassen von Frauen, Schülern, Gesinde.
Müde scheint er, wer hätte das gedacht,
sterbensmüde. Alles ist ocker, schattenlos,
steht starr da, hält still in einer Art
böser Ewigkeit; nur das Bild nicht. Das Bild
nimmt zu, verdunkelt sich langsam, füllt sich
mit Schatten, stahlblau, erdgrau, trübviolett,
caput mortuum; füllt sich mit Teufeln, Reitern,
Gemetzeln; bis daß der Weltuntergang
glücklich vollendet ist, und der Maler
erleichtert, für einen kurzen Augenblick;
unsinnig heiter, wie ein Kind,
als war ihm das Leben geschenkt,
lädt er, noch für den selben Abend
Frauen, Kinder, Freunde und Feinde
zum Wein, zu frischen Trüffeln und Bekassinen,
während draussen der erste Herbstregen rauscht.

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

la cruz del sur

Noches que te apedrean

Estrellas
caen tras su propia luz

Y tú permaneces bajo su granizo

Ninguna te golpea

Y el dolor es tal
como si te golpeasen todas

Ilustración de Gabriel Pacheco

Tłum. Jakub Ekier

krzyż południa

Noce, które cię kamienują

Gwiazdy
spadają po swoim świetle

I stoisz pod ich gradem

Żadna nie uderza w ciebie

A ból,
jak gdyby uderzały wszystkie

Kreuz des Süden 

Nächte, die dich steinigen
 
Die sterne stürzen herab
auf ihrem licht
 
Du stehst in ihrem hagel
 
Keiner trifft dich
 
Doch es schmerzt,
als träfen alle

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

Noviembre

Cielo negriníveo,
y en el estanque empieza a caer
la nieve de las profundidades

Silenciosa

Como en nosotros cuando encanecemos

Fotografías de Matsuo Yamamoto

Tłum. Jakub Ekier

Listopad

Niebo śnieżnoczarne,
A w stawie zaczyna sypać
Śnieg z głębi

Bezgłośny

Jak w nas kiedy siwiejemy

Bruno Schulz

1892-1942, Polonia

Trad. Elzbieta Bortkiewicz y Juan C. Vidal

Sanatorio bajo la clepsidra

La noche de julio

Pasaba las noches de ese verano en un cine-teatro del pueblo que no abandonaba hasta terminar la última función.
De la oscuridad del cine, desgarrada por el pánico de luces y sombras, se salía a un silencioso y claro vestíbulo, un refugio en la inmensidad de la noche tormentosa.
Tras una fantástica carrera entre los baches de la película, el corazón, cansado por las aventuras de la pantalla, se apaciguaba en ese luminoso vestíbulo cuyas paredes lo aislaban de la presión de la grandiosa noche patética, en ese puerto seguro donde el tiempo se había detenido hacía mucho y las bombillas despedían en vano una luz estéril, onda a onda, con un ritmo determinado de una vez para siempre por el sordo ronroneo de un motor que hacía temblar la cabina de la cajera.
Ese vestíbulo, sumido en el ocio de las tardías horas como si fuese la sala de espera de una estación mucho después de la partida del último tren, parecía por momentos ser el fondo de la existencia, aquello que quedará cuando hayan sucedido todos los acontecimientos, cuando se haya agotado el barullo de la pluralidad. En un enorme cartel colorado Asta Nielsen se tambaleaba con el negro estigma de la muerte en la frente, abría los labios en un último grito y contraía inhumanamente sus bellos ojos.
La cajera se había marchado a su casa. Probablemente se agitaba en su cuarto, cerca de la cama que la esperaba como una lancha para llevarla entre negras lagunas de sueños, hacia los embrollos imaginados de aventuras y azares.
Aquella que se sentaba en la caja era sólo su exterioridad, un fantasma engañoso mirando con ojos cansados y muy pintados en el vacío de la luz, pestañeando maquinalmente para sacudir el polvo dorado del sueño que caía de las lámparas eléctricas. A veces, sonreía levemente al sargento de bomberos quien, abandonado hace tiempo por su realidad, seguía apoyado contra la pared, quieto para siempre con su nítido casco en la aséptica magnitud de sus hombreras, cordones plateados y medallas.
En la lejanía sonaban al son del motor los vidrios de la puerta que daba a la tardía Noche de Julio, mas el reflejo de la araña eléctrica cegaba el vidrio, negaba la noche, remendaba como podía la ilusión del acogedor puerto que nos protegía contra el elemento de la inmensa nocturnidad. Al final, el encanto de la sala de espera tuvo que desvanecerse. Las vítreas puertas se abrieron y la cortina roja aspiró el aliento de la noche que lo invadió todo. ¿No sentís el misterioso, el profundo sentido de la aventura, cuando el enjuto y pálido bachiller sale solitario por la puerta de vidrio del seguro puerto y se dirige a la inmensidad de la Noche de Julio? ¿Atravesará esos pantanos negros, esas marismas y precipicios de la noche infinita y aterrizará mañana en otro puerto? ¿Cuántos decenios durará esa negra odisea?
Nadie ha escrito todavía la topografía de la Noche de Julio. En la geografía interior del cosmos esas páginas siguen vacías.
¡Noche de Julio! ¡Con qué compararla, cómo describirla! ¿Será el vestigio de una colosal rosa negra que nos encubre con el sueño milenario de sus pétalos de terciopelo? El viento de la noche sopla su plumón y en su seno aromático nos alcanza la mirada de las estrellas. ¿La compararé, repleta de polen volátil, blancas adormideras de estrellas, cohetes y meteoros, con el firmamento negro de nuestros párpados semicerrados? ¿O quizá tendré que asimilarla al tren nocturno tan largo cómo el mundo que cruza un infinito túnel negro? ¿Ir por la Noche de Julio saltando a duras penas de un vagón a otro, viajando entre pasajeros somnolientos, pasillos estrechos, compartimientos mal ventilados y corrientes que se entrecortan?
¡Noche de Julio! ¡El secreto fluido de la oscuridad viva, de la acechante materia móvil de la sombra que modela sin cesar formas del caos para, inmediatamente después, rechazarlas! ¡Material negro amontonado en grutas, bóvedas y pórticos alrededor del vagabundo errante!
Acompaña como un parlanchín inoportuno al explorador y lo encierra en el círculo de sus fantasmas; inventa incansablemente, delira, fantasea, alucina con lejanías estelares, blancas vías lácteas, laberintos de interminables coliseos y foros. Es el aire de la noche, es ese Prometeo que se divierte formando espesuras aterciopeladas, líneas de fragancia de jazmines, cascadas de ozono, repentinas selvas sin aire que crecen infinitamente como pompas negras y aterradores racimos de seguridad cargados de jugo negro. Me meto entre esas estrechas cornisas, agacho la cabeza bajo arcos y bóvedas y he aquí que, súbitamente, el techo se rompe y se abre por un instante con un suspiro estelar la cúpula sin fin para hacerme regresar otra vez a estrechas paredes, pasadizos y molduras.
(…) Al final, en los extremos de la ciudad, la noche renuncia a sus bromas, se desvela y descubre su cara seria y eterna. Ya no nos enreda en su ilusorio laberinto de alucinaciones delirantes y abre ante nuestros ojos su eternidad estelar. El firmamento crece hacia el infinito, las constelaciones llaman, trazan en su magnitud mágicas figuras en el cielo que quieren anunciar algo definitivo con su silencio escalofriante.
Del destello de mundos lejanos llega el croar de las ranas, el argentado barullo astral. El cielo de Julio siembra la inaudible lluvia de meteoros que, en silencio, va a saciar al universo.

Fotogramas Cinema Paradiso, La mano de Dios; fotografía de la actriz danesa Asta Nielsen; fotografías de  Marta Bevacqua, Antonio Guerra

Sanatorium pod klepsydrą

Noc lipcowa

Wieczory tego lata spędzałem w kinoteatrze miasteczka. Opuszczałem go po ostatnim przedstawieniu.
Z czarności sali kinowej rozdartej popłochem latających świateł i cieni wchodziło się do cichego, jasnego westybulu, jak z bezmiaru nocy burzliwej do zacisznej gospody.
Po fantastycznej gonitwie po wertepach filmu uspokajało się zgonione serce po ekscesach ekranu w tej poczekalni jasnej, zamkniętej ścianami od naporu wielkiej patetycznej nocy, w tej przystani bezpiecznej, gdzie czas ustał od dawna, a żarówki wypuszczały nadaremnie jałowe światło, fala po fali, w rytmie raz na zawsze ustalonym przez głuchy tupot motoru, od które­ go lekko drżała budka kasjerki.
Ten westybul zanurzony w nudę późnych godzin, jak pocze­kalnie kolejowe dawno po odejściu pociągów, zdawał się chwi­lami ostatecznym tłem bytu, tym, co pozostanie, gdy przeminą wszystkie zdarzenia, gdy wyczerpie się zgiełk wielości. Na wielkim kolorowym afiszu Asta Nielsen słaniała się już na zawsze z czarnym stygmatem śmierci na czole, raz na zawsze usta jej były otwarte w ostatnim krzyku, a oczy wytężone nadludzko i ostatecznie piękne.
Kasjerka dawno powędrowała do domu. Krzątała się teraz zapewne w swym pokoiku koło rozścielonego łóżka, które czekało na nią jak łódka, by unieść ją między czarne laguny snu, w zawikłania sennych przygód i awantur. Ta, co siedziała w budce, to tylko powłoka jej, fantom złudny, patrzący znużo­nymi, jaskrawo malowanymi oczyma w pustkę światła, trzepo­cący bezmyślnie rzęsami dla strącenia złotego pyłu senności sypiącego się bez końca z lamp elektrycznych. Czasem uśmie­chała się blado do sierżanta straży ogniowej, który sam dawno opuszczony przez swą realność, stał oparty o ścianę, na zawsze nieruchomy w swym lśniącym kasku, w jałowej świetności epo­letów, sznurów srebrnych i medali. Z daleka brzęczały w ryt­ mie motoru szyby szklanych drzwi prowadzących w późną noc lipcową, ale refleks elektrycznego pająka oślepiał szkło, negował noc, łatał, jak mógł, złudzenie bezpiecznej przystani nie za­grożonej żywiołem ogromnej nocy. W końcu przecież czar poczekalni musiał prysnąć, drzwi szklane otwierały się, czerwo­na portiera wzbierała tchem nocy, która nagle stawała się wszystkim.
Czy czujecie tajemny, głęboki sens tej przygody, gdy wątły i blady maturzysta wychodzi przez szklane drzwi z bezpiecz­nej przystani sam jeden w bezmiar nocy lipcowej? Czy prze­ brnie kiedyś te czarne moczary, trzęsawiska i przepaście nie­ skończonej nocy, czy wyląduje jakiegoś poranku w bez­piecznym porcie? Ile dziesiątek lat trwać będzie ta czarna odyseja?
Nikt jeszcze nie napisał topografii nocy lipcowej. W geografii wewnętrznego kosmosu te karty są nie zapisane.
Noc lipcowa! Z czym by ją porównać, jak opisać? Czy porównam ją do wnętrza ogromnej czarnej róży nakrywającej nas snem stokrotnym tysiąca aksamitnych płatków? Wiatr nocny rozdmuchuje do głębi jej puszystość i na dnie wonnym dosięga nas spojrzenie gwiazd.
Czy porównam ją do czarnego firmamentu naszych przy­mkniętych powiek, pełnego wędrujących pyłów, białego maku gwiazd, rakiet i meteorów?
A może porównać ją do długiego jak świat nocnego pociągu, jadącego nieskończonym czarnym tunelem? Iść przez noc lipcową to przedzierać się z trudem z wagonu do wagonu, pomiędzy sennymi pasażerami, wśród ciasnych korytarzy, dusznych prze­działów i krzyżujących się przeciągów.
Noc lipcowa! Tajemny fluid mroku, żywa, czujna i ruchli­wa materia ciemności, nieustannie kształtująca coś z chaosu i każdy kształt natychmiast zrzucająca! Budulec czarny piętrzą­ cy dookoła sennego wędrowca pieczary, sklepienia, wnęki i nyże! Jak natrętny gaduła towarzyszy ona samotnemu wędrowcowi zamykając go w kręgu swych widziadeł, niezmordo­wana w wymyślaniu, bredzeniu, fantazjowaniu — halucynując przed nim gwiezdne dale, białe drogi mleczne, labirynty nieskończonych koloseów i forów. Powietrze nocy, ten czarny Proteusz formujący dla zabawy aksamitne zgęszczenia, pasma jaśminowej woni, kaskady ozonu, nagłe bezpowietrzne głusze rosnące jak czarne banie w nieskończoność, potworne wino­ grona ciemności, wezbrane ciemnym sokiem. Przepycham się wśród tych ciasnych framug, pochylam głowę pod te łuki i sklepienia nisko nawisłe i oto nagle sufit urywa się, z gwiezdnym westchnieniem otwiera się na chwilę kopuła bezdenna, aby wnet zaprowadzić mnie znów między ciasne ściany, przejścia i framugi. (…)
Wreszcie na końcu miasta noc rezygnuje ze swych igraszek, zrzuca zasłonę, odsłania swą poważną i wieczną twarz. Już nie zabudowuje nas w złudnym labiryncie halucynacyj i majaków, otwiera przed nami gwiaździstą swą wieczność. Firmament rośnie w nieskończoność, gwiazdozbiory płoną w swej świetności w pozycjach odwiecznych, rysując magiczne figury na niebie, jak gdyby chciały coś zwiastować, obwieścić coś ostateczne­ go swym przeraźliwym milczeniem. Od migotania dalekich tych światów płynie rechot żab, srebrny gwar gwiezdny. Lipco­we niebiosa sieją niesłyszalny mak meteorów wsiąkający cicho w wszechświat.


Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. J. Luis Gómez Toré

VARIACIÓN SOBRE EL TEMA «FILEMÓN Y BAUCIS»

Un consuelo sería que aún durante siglos
nos fuera concedido
poder acariciarnos
gracias a nuestras ramas
y el tilo
sería para ti.

Sin embargo, si me tocara el roble
sufriría, en mí siento
la savia del saúco

Tłum. Jakub Ekier

WARIACJA NA TEMAT FILEMONA I BAUCIS

Lżej byłoby na myśl o stuleciach jeszcze
we wzajemnym dotyku
gałęzi, lżej obojgu,
                                 a tobie –
ładnie w koronie lipy, w jej pniu

Mnie by uwierał tylko
charakter dębu – w sobie
czuję rdzeń czarnego bzu

variation über das thema »philemon und baucis«

Tröstlich wär’s, jahrhunderte noch
einander mit den zweigen
berühren zu dürfen,
                                    und die linde
stünde dir

Am wesen der eiche jedoch
würde ich leiden, das mark des holunders
spür ich in mir

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

el fin del arte

No cantes al sol, no cantes,
dijo el búho al urogallo
El sol no importa

El urogallo tachó
el sol del poema

Eres un auténtico artista,
dijo el búho al urogallo

Y cayó una hermosa oscuridad

Fotografías de Tamara Dean (Australia, 1976)

Tłum. Jakub Ekier

koniec artyzmu

Rzekła sowa do głuszca:
nie opiewaj słońca, nie opiewaj,
słońce nieważne

Głuszec wycofał słońce
z wiersza

Rzekła sowa do głuszca:
to artystyczna dojrzałość

I ładnie pociemniało.

Das ende der kunst

Du darfst nicht, sagte die eule zum auerhahn,
du darfst nicht die sonne besingen
Die sonne ist nicht wichtig

Der auerhahn nahm
die sonne aus seinem gedicht

Du bist ein künstler,
sagte die eule zum auerhahn

Und es war schön finster

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

Caminos sensibles

Sensible
es la tierra encima de los manantiales: ningún árbol puede ser
talado, ninguna raíz
arrancada

Los manantiales podrían
secarse

Cuántos árboles se talarán, cuántas raíces
se arrancarán

en nosotros

Fotogramas de El manantial de la doncella de Ingmar Bergman

Tłum. Jakub Ekier

WRAŻLIWE DROGI

Wrażliwa jest
ziemia nad źródłami – nie wolno ściąć drzewa, wyrwać
korzenia

Bo wtedy
wyschną źródła

Ile się
ścina drzew, ile
wyrywa korzeni

w nas

sensible wege

Sensibel
ist die erde über den quellen: kein baum darf
gefällt, keine wurzel
gerodet werden

Die quellen könnten
versiegen

Wie viele bäume werden
gefällt, wie viele wurzeln
gerodet

in uns

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Raúl Borchardt

poética

para Jakub Ekier

Hay tantas respuestas
sin embargo no sabemos preguntar

El poema
es el bastón blanco del poeta

Con él tantea las cosas
para reconocerlas

Tłum. Jakub Ekier

poetyka

Jakubowi Ekierowi

Tyle jest odpowiedzi,
ale nie umiemy pytać

Wiersz
to biała laska poety

Na ślepo dotyka rzeczy,
które on chce poznać

poetik

Für Jakub Ekier

So viele antwortgen gibt’s,
doch wir wissen nicht zu fragen

Das gedicht
ist der blindenstock des dichter

Mit ihm berührt er die dinge,
um sie zu erkennen

Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Bettina Neumann

CREDO EN UN BUEN DIA

… son descalzos de corazón
Jan Skácel

Cuando escribes un poema, descalzo
de corazón,

evita los lugares que
quebraron algo en ti

El musgo
No está a la altura de los añicos

Existe, sí 
el verso sin llaga

Tłum. Ada Trzeciakowska

CREDO w DOBRY DZIEŃ

…którzy są w sercach bosi
Jan Skácel

Gdy piszesz wiersz, jesteś
w sercu bosy

Unikaj miejsc, w których
coś w tobie pękło

Mech
nie pokryje takich odłamków

Istnieje
wiersz bez rany

CREDO AN EINEM GUTEN MORGEN

…die im herzen barfuß sind
Jan Skácel


Wenn du ein gedicht schreibst, im herzen also
barfuß bist,

meide die plätze, an denen
etwas in dir zerbrach

Das moos
ist den scherben nicht gewachsen

Es gibt ihn, den
vers ohne wunde

John Berger

1926-2017, Inglaterra

Trad. Pilar Vázquez Álvarez

El sentido de la vista

(…) ¿Cómo causa inquietud la poesía? ¿Cuál es la tarea de la poesía?
No me refiero con esto al trabajo que encierra la escritura de un poema, sino a la labor realizada por el propio poema escrito. Todos los poemas auténticos contribuyen al trabajo de la poesía. Y el objetivo de este trabajo incesante es unir lo que la vida ha separado, o lo que la violencia ha desgarrado. Generalmente, el dolor físico se puede aliviar o detener mediante la acción. Todos los demás dolores humanos, sin embargo, se deben a una forma u otra de separación. Y aquí el alivio es menos directo. La poesía no puede reparar ninguna pérdida, pero desafía al espacio que separa. Y lo hace con su trabajo continuo de reunir todo lo que ha quedado desperdigado.

Mi bien amada
qué dulce es bajar
a bañarse en el estanque
ante tus ojos
y dejarte ver cómo
mi túnica de lino empapada
y la belleza de mi cuerpo
se casan.
Ven, mírame.

Poema inscrito en una estatua egipcia del 1500 a. C.
La poesía se inclina a usar la metáfora, a descubrir parecidos, pero no con el fin de establecer comparaciones (todas las comparaciones, como tales, son jerárquicas) o de quitar singularidad a los hechos; lo que quiere con ello cubrir aquellas correspondencias cuya suma total sea una prueba de la indivisible totalidad de la existencia. La poesía llama a esta totalidad, y su llamamiento no es precisamente sentimental; el sentimentalismo implora siempre una excepción, algo que sea divisible.
Además de reunir por la metáfora, la poesía acerca mediante su alcance, su extensión. Equipara el alcance de un sentimiento con la extensión del universo; pasado un punto, pierde toda importancia el tipo de extremo implicado; lo único que importa es su grado. Sólo por su grado se unen los extremos.

Como tú sufro
la negra separación permanente.
¿Por qué lloras? Mejor dame la mano
y prométeme volver en un sueño.
Tú y yo somos un monte de dolor.
En esta tierra tú y yo jamás nos encontraremos.
Si pudieras tan sólo enviarme a medianoche
por medio de las estrellas tu recuerdo.

Anna Ajmátova

Sostener aquí que los límites de lo subjetivo y lo objetivo se confunden sería volver a una visión empírica de la que el sufrimiento presente sólo puede dudar; por extraño que parezca, supone reivindicar un privilegio injustificado.
La poesía inquieta al lenguaje porque todo lo hace íntimo. Esta intimidad es el resultado de la labor realizada por el poema, el resultado de haber reunido en la intimidad todos los actos y nombres y hechos y perspectivas a los que hace referencia. Con frecuencia, frente a la crueldad y la indiferencia del mundo, no hay nada más real que esta inquietud.

¿De dónde nos viene el dolor?
¿De dónde viene?
Es el hermano de nuestras visiones
denle tiempo inmemorial.
Y el guía de nuestras rimas.

escribe el poeta iraquí Nazik al Mal’-ika.
Romper el silencio de los hechos, hablar de la experiencia, por amarga o dolorosa que sea, poner en forma de palabras es descubrir la esperanza de que esas palabras quizá sean oídas y luego, una vez oídas, juzgados los hechos. Esta misma esperanza se encuentra en el origen de la oración, y la oración, como el trabajo, ya se hallaba en el origen del habla. De todos los usos del lenguaje, es la poesía la que conserva más puro recuerdo de este origen.

Fotograma de Elena de Petra Costa (2012)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zmysł wzroku/ Biały ptak

(…) W jaki sposób poezja wywołuje niepokój? Jakie jest zadanie poezji?
Nie chodzi mi o pracę włożoną w napisanie wiersza, ale o pracę wykonaną przez sam powstały wiersz. Wszystkie prawdziwe wiersze wnoszą wkład w wysiłki poezji. A celem tej nieustannej pracy jest zjednoczenie tego, co życie rozdzieliło lub co przemoc rozdarła. Ból fizyczny można zazwyczaj złagodzić lub zahamować poprzez działanie. Jednak wszystkie inne ludzkie cierpienia wynikają z takiej czy innej formy rozłąki. I w tym przypadku poczucie ukojenia jest mniej bezpośrednie. Poezja nie może zrekompensować żadnej straty, ale rzuca wyzwanie przestrzeni, która rozdziela. Czyni to nieustannie dążąc do skupienia wszystkiego, co zostało rozproszone.

Moja najdroższa
jak słodko jest schodzić w dół
by wykąpać się w stawie
tuż przed twoimi oczami
tak byś mogła ujrzeć
moja przemoczona lniana szata
i piękno mojego ciała
łączą się w świętym związku.
Chodź, patrz na mnie.

(Wiersz wyryty na egipskim posągu z 1500 r. p.n.e.)

Poezja skłania się ku posługiwaniu się metaforą, odkrywaniu podobieństw, ale nie po to, by dokonywać porównań (wszystkie porównania, jako takie, są hierarchiczne) czy umniejszać wyjątkowość wydarzeń; pragnie w ten sposób ująć te powiązania, których suma jest dowodem niepodzielnej całości bytu. Poezja odwołuje się do tej całości, a jej apel nie jest bynajmniej natury sentymentalnej; sentymentalność zawsze domaga się wyjątku, czegoś podzielnego.
Oprócz łączenia poprzez metaforę, poezja łączy poprzez swoją rozpiętość, rozciągłość. Utożsamia rozpiętość uczucia z rozległością wszechświata; po przekroczeniu pewnego progu traci na znaczeniu charakter danego ekstremum, liczy się tylko jego stopień. Tylko w jego stopniu skrajności się łączą.

Tak jak ty cierpię w
wiecznej czerni rozłąki.
Dlaczego płaczesz? Lepiej podaj mi rękę
i obiecaj mi, że powrócisz we śnie.
Ty i ja jesteśmy górą bólu.
Na tej ziemi ty i ja nigdy się już nie spotkamy.
Gdybyś tylko mógł o północy przesłać mi
poprzez gwiazdy twoje wspomnienie.

Anna Achmatowa

Utrzymywanie, że granice tego, co subiektywne i tego, co obiektywne, są pomieszane, byłoby powrotem do empirycznej wizji, w którą to dzisiejsze cierpienie może jedynie wątpić; choć może się to wydawać dziwne, byłoby to domaganiem się nieuzasadnionego przywileju.
Poezja niepokoi język, ponieważ dzięki niej wszystko staje się intymne. Ta intymność jest rezultatem pracy wykonanej przez wiersz, rezultatem zebrania w intymności wszystkich czynów, nazw, okoliczności i perspektyw, do których się odnosi. Często, w obliczu okrucieństwa i obojętności świata, nie ma nic bardziej realnego niż ten niepokój.

Skąd się bierze ból?
Skąd się bierze?
Jest bratem naszych wizji.
Dajcie mu czas nieskończony.
A poprowadzi nasze rymy.

pisze iracki poeta Nazik al Mal’-ika.
Przerwanie milczenia otaczającego wydarzenia, mówienie o doświadczeniu, choćby najbardziej gorzkim i bolesnym, ubieranie go w słowa, to odkrywanie nadziei, że słowa te być może zostaną usłyszane, a następnie, po ich usłyszeniu, wydarzenia zostaną osądzone. Ta sama nadzieja leży u źródeł modlitwy, a modlitwa, podobnie jak praca, była już u źródeł mowy. Ze wszystkich zastosowań języka, to właśnie poezja zachowuje najczystszą pamięć o tym pochodzeniu.

The White Bird (US title The Sense of Sight)

(…) How does poetry incite this caring? What is the labour of poetry?
By this I do not mean the work involved in writing a poem, but the work of the written poem itself. Every authentic poem contributes to the labour of poetry. And the task of this unceasing labour is to bring together what life has separated or violence has torn apart. Physical pain can usually be lessened or stopped by action. All other human pain, however, is caused by one form or another of separation. And here the act of assuagement is less direct. Poetry can repair no loss, but it defies the space which separates. And it does this by its continual labour of reassembling what has been scattered.

O my beloved
how sweet it is
to go down
and bathe in the pool
before your eyes
letting you see how
my drenched linen dress
marries
the beauty of my body.
Come, look at me

Poem inscribed on an Egyptian statue, 1500 BC

Poetry’s impulse to use metaphor, to discover resemblance, is not for the sake of making comparisons (all comparisons as such are hierarchical), nor is it to diminish the particularity of any event; it is to discover those correspondences of which the sum total would be proof of the indivisible totality of existence. To this totality poetry appeals, and its appeal is the opposite of a sentimental one; sentimentality always pleads for an exemption, for something which is divisible.
Apart from reassembling by metaphor, poetry reunites by its reach. It equates the reach of a feeling with the reach of the universe; after a certain point the type of extremity involved becomes unimportant and all that matters is its degree; by their degree alone extremities are joined.

I bear equally with you
the black permanent separation.
Why are you crying? Rather give me
your hand,
promise to come again in a dream.
You and I are a mountain of grief.
You and I will never meet on this earth.
If only you could send me at midnight
a greeting through the stars

Anna Akhmatova

To argue here that the subjective and objective are confused is to return to an empirical view which the extent of present suffering challenges; strangely enough it is to claim an unjustified privilege.
Poetry makes language care because it renders everything intimate. This intimacy is the result of the poem’s labour, the result of the bringing-together-into-intimacy of every act and noun and event and perspective to which the poem refers. There is often nothing more substantial to place against the cruelty and indifference of the world than this caring.

From where does Pain come to us?
From where does he come?
He has been the brother of our visions
from time immemorial
And the guide of our rhymes

writes the Iraqi poet Nazik al-Mil’-ika.
To break the silence of events, to speak of experience however bitter or lacerating, to put into words, is to discover the hope that these words may be heard, and that when heard, the events will be judged. This hope is, of course, at the origin of prayer, and prayer — as well as labour — was probably at the origin of speech itself. Of all uses of language, it is poetry that preserves most purely the memory of this origin.




Reiner Kunze

1933 – , Alemania

Trad. Ada Trzeciakowska

Cardo del ángel

Agarrarse
a la tierra

no echar sombra
sobre los demás

a su sombra
brillar

Tłum. Ryszard Krynicki

Dziewięćsił

Trzymać się
ziemi

Nie rzucać cienia
na innych

W ich cieniu
świecić

Silberdistel

Sich zurückhalten an der

Erde Keinen Schatten werfen auf andere

Im Schatten der anderen leuchten


Pär Lagerkvist

1891-1974, Suecia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Deja que mi sombra se desvanezca en la tuya.
Déjame perderme a mí mismo
bajo esos grandes árboles.
Aquellos que pierden su propia corona al caer la noche,
se entregan al cielo y a la noche.

Fotografías de Nicolas Dhervillers

Tłum. Ewa Niewiarowska

***

Pozwól, aby mój cień zniknął w twoim.
Pozwól mi stracić samego siebie
pod tymi dużymi drzewami.

Ci, którzy sami tracą swą koronę o zmroku,
oddają się niebu i nocy.

***

Låt min skugga försvinna i din.
Låt mig förlora mig själv
under de stora träden.

De som själva förlorar sin krona i skymningen,
överlämnar sig åt himmelen och natten.

José Watanabe

1946-2007, Perú

El devoto

En este profundo depósito
de catedral, hieráticos
como una triste cuadrilla de obreros de yeso
los santos esperan al restaurador.
En un altar y otro
fueron deteriorándose, atacados por las moscas,
las polillas y los abusos
de la fe.
Aquí ya no son San Francisco, San Valentín, San Judas,
cualquiera es cualquiera, bultos
humanos, desfigurados y sin nombre, esperando
al viejo restaurador
que murió hace tiempo.
Estos anónimos
que fueron rezados, celebrados, contemplados
con infinita devoción
son ahora mis santos. Aquí soy el único fiel y el prelado.
Ante ellos me arrodillo
Y rezo con más solidaridad que fe.

Imágenes del blog recuerdo abandonado

Tłum. Ada Trzeciakowska

wyznawca

W tym przepastnym katedralnym
depozycie, hieratyczni święci
-jak smutna ekipa tynkarzy-
oczekują na konserwatora.
Na wielu ołtarzach
niszczeli, atakowani przez muchy,
mole i nadużycia
wiary.
Tutaj nie są już św. Franciszkiem, św. Walentym, św. Judą,
są kimkolwiek, ludzkimi
bryłami, zniekształconymi i bezimiennymi, oczekującymi
na starego konserwatora,
który dawno temu zmarł.
Te anonimowe figury
do których modlono się, czczono, kontemplowano
z bezgranicznym oddaniem
są teraz moimi świętymi. Jestem tu jedynym wiernym i prałatem.
Przed nimi klękam
I modlę się, bardziej solidarnie niż z wiarą.

José Watanabe

1946-2007, Perú

El guardián de hielo

Y coincidimos en el terral
el heladero con su carretilla averiada
y yo
que corría tras los pájaros huidos del fuego
de la zafra.
También coincidió el sol.
En esa situación cómo negarse a un favor llano:
el heladero me pidió cuidar su efímero hielo.

Oh cuidar lo fugaz bajo el sol…

El hielo empezó a derretirse
bajo mi sombra, tan desesperada
como inútil.
Diluyéndose
dibujaba seres esbeltos y primordiales
que sólo un instante tenían firmeza
de cristal de cuarzo
y enseguida eran formas puras
como de montaña o planeta
que se devasta.

No se puede amar lo que tan rápido fuga.
Ama rápido, me dijo el sol.
Y así aprendí, en su ardiente y perverso reino,
a cumplir con la vida:
yo soy el guardián del hielo.

Imágenes de la instalación Minimum Momentum de la artista brasileña Néle Azevedo, miles de pequeñas figuras de hielo derritiéndose.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Strażnik lodu

I tak oto spotkaliśmy się w obłoku kurzu
lodziarz ze swoim zepsutym wózkiem.
i ja
goniący za ptakami, które uciekały przed ogniem
żniw trzciny cukrowej.
Słońce również zbiegło się z nami.
W tej sytuacji jak można odmówić zwykłej przysługi:
lodziarz poprosił mnie, żebym zajął się jego nietrwałym lodem.

Ach dbać o to, co ulotne w słońcu…

Lód zaczął się topić
w moim cieniu, tak zdesperowanym
jak i bezużytecznym.
Rozpuszczając się
rysował smukłe i pradawne istoty,
które tylko przez chwilę posiadały twardość
kryształu kwarcu
i od razu były to formy czyste
jak te gór czy też planety,
która ulega zniszczeniu.

Nie da się kochać tego, co tak szybko ucieka.
Kochaj szybko, szepnęło słońce.
I tak oto nauczyłem się, w jego ognistym i pełnym perwersji królestwie,
czynić zadość życiu:
to ja jestem strażnikiem lodu.

José Watanabe

1946-2007, Perú

La mantis religiosa

Mi mirada cansada retrocedió desde el bosque azulado por el sol
hasta la mantis religiosa que permanecía inmóvil a 50 cm. de mis ojos.
Yo estaba tendido sobre las piedras calientes de la orilla del Chanchamayo
y ella seguía allí, inclinada, las manos contritas,
confiando excesivamente en su imitación de ramita o palito seco.

Quise atraparla, demostrarle que un ojo siempre nos descubre,
pero se desintegró entre mis dedos como una fina y quebradiza cáscara.

Una enciclopedia casual me explica ahora que yo había destruido
a un macho
vacío.
La enciclopedia refiere sin asombro que la historia fue así:
el macho, en su pequeña piedra, cantando y meneándose, llamando
hembra
y la hembra ya estaba aparecida a su lado,
acaso demasiado presta
Y dispuesta.

Duradero es el coito de las mantis.
En el beso
ella desliza una larga lengua tubular hasta el estómago de él
y por la lengua le gotea una saliva cáustica, un ácido,
que va licuándole los órganos
y el tejido del más distante vericueto interno, mientras le hace gozo,
y mientras le hace gozo la lengua lo absorbe, repasando
la extrema gota de sustancia del pie o del seso, y el macho
se continúa así de la suprema esquizofrenia de la cópula
a la muerte.
Y ya viéndolo cáscara, ella vuela, su lengua otra vez lengüita.

Las enciclopedias no conjeturan. Ésta tampoco supone qué última palabra
queda fijada para siempre en la boca abierta y muerta del macho.
Nosotros no debemos negar la posibilidad de una palabra
de agradecimiento.

1. Tarantelle de Stanley William Hayter, 2. Oskar Kokoschka La novia del viento 3. y 4. André Masson Gradiva y La mantis religiosa

Sobre André Masson: «En su atelier de la rue Blomet, contiguo al de Miró, Masson trabó amistad con Michel Leiris, Antonin Artaud y Georges Bataille, y con ellos descubrió fascinado a autores como Sade, Nietzsche, Lautréamont, autores que exaltaban la violencia, la crueldad cósmica o pánica por la que todos los seres se devoran mutuamente. En esa crueldad, con su aniquilación de los límites individuales, se abría el abismo de la pulsión de vivir».

Tłum. Ada Trzeciakowska

Modliszka

Mój zmęczony wzrok cofnął się z nad lasu pobłękitniałego od słońca
do modliszki, która trwała w bezruchu jakieś 50 cm od moich oczu.
Leżałem na gorących kamieniach brzegu Chanchamayo
a ona wciąż tam była, pochylona, z rękami wyrażającymi skruchę,
nadmiernie ufając kamuflażowi imitującemu gałązkę lub suchy patyk.

Chciałem ją złapać, udowodnić jej, że oko zawsze nas demaskuje,
ale rozsypała mi się między palcami jak delikatna i krucha skorupka.

Przypadkowa encyklopedia wyjaśnia mi teraz, że zniszczyłem
pustego
samca.
Encyklopedia bez zająknięcia podaje, że historia rozegrała się w ten oto sposób:
samiec, na swoim kamyku, rozśpiewany i rozkołysany, wzywa
samicę
a samica już znajduje się u jego boku,
może trochę za bardzo chętna
Za bardzo gotowa.

Długi jest akt płciowy modliszek.
Podczas pocałunku
ona wsuwa długi, rurkowaty język aż do jego brzucha.
a po języku spływa żrąca ślina, kwas,
który upłynnia organy
i tkanki najbardziej odległych wewnętrznych zakamarków, podczas gdy daje mu rozkosz,
i podczas gdy daje mu rozkosz jej język chłepcze go, aż do
ostatniej kropli substancji odnóża czy mózgu, a samiec
w ten sposób przechodzi od najwyższej schizofrenii kopulacji do
śmierci.
I widząc już jego powłokę, wzlatuje, a język jej znów jest języczkiem.

Encyklopedie nie snują domysłów. Ten też nie przypuszcza, jakie ostatnie słowo
zostaje utrwalone na zawsze w otwartych i martwych ustach samca.
Nie możemy zatem wykluczać, że mogą być to być słowa
podziękowania.

José Watanabe

1946-2007, Perú

El MITO QUE YA NO

Los esquiladores imponen su fuerza sobre las ovejas,
las maniatan
y con una tijera les quitan su candorosa metáfora
                                              de nube.
Y las ovejas súbitamente magras y desgarbadas
              se arraciman
avergonzadas
muy avergonzadas
y ahora el pescuezo deja ver el triste tragar.

Mas aquí el tiempo torna. El mito dice
que el tiempo taladra una espiral en la piedra
               y allí duerme
                  y despertará
y vendrá
               y el vellón de la oveja se habrá renovado
                                            y la metáfora.

Pienso en lo que a mí me rodea:
nada tiene regeneraciones estacionales.
Para entrar en el mito del eterno retorno primero hay que morir.
No tengo mitos inmediatos.
                                       Era ella y ya no:
el tiempo bajó de su fino rostro a sus finos pies
                                        y le empellejó todas sus
                                        metáforas.

Fragmento de La Adoración del Cordero Místico (1432) de Hubert y Jan van Eyck

Tłum. Ada Trzeciakowska

MIT, KTÓRY JUŻ NIE

Strzygacze siłą narzucają owcom swoją wolę,
wiążą je
i nożyczkami odbierają im naiwną metaforę
                                           chmury.
A owce nagle chude i pozbawione wdzięku
               zbijają się w kiście
zawstydzone
bardzo zawstydzone
a ich szyja pozwala dostrzec smutne przełykanie.

Ale tu czas zawraca. Mit mówi, że
że czas wierci spiralę w kamieniu
            tam śpi
              i obudzi się
i nadejdzie
            a runo owiec zostanie odnowione
                                           i metafora również.

Myślę o tym, co mnie otacza:
nic istnieje sezonowe odradzanie.
Aby wniknąć w mit wiecznego powrotu, trzeba najpierw umrzeć.
Nie istnieją bliskie mi mity.
                                           Ona nim była i już więcej nie:
czas opadł z jej drobnej twarzy do jej drobnych stóp
                                           i powlekł skórą wszystkie jej
                                           metafory. 


Hans Blumenberg

1920-1996, Alemania

Trad. Griselda Mársico

Teoría del mundo de la vida

Una de las expectativas que hemos puesto en la clarificación de la temática del mundo de la vida, se podría recurrir al experimento mental de preguntar; ¿cómo nos comportaríamos si fuéramos felices? La pregunta apunta al estado duradero, porque con esto no se pretende poner en duda que todos de vez en cuando seamos efectivamente felices. Solo una visión huraña del mundo podrá negarlo. Pero podremos preguntarnos si alguien tendría todavía la motivación, la tendencia o aun las ganas de filosofar si pudiera decir sin cesar de sí mismo que es feliz. Porque no nos contentamos con afirmar que la felicidad es un producto de la teoría, y sobre todo de la teoría filosófica, como lo intentaron y podían intentarlo los griegos porque no les parecía muy problemático llegar a la verdad mediante la teoría y esperaban de la teoría realmente todo lo que podía necesitar un ser definido por su afán natural de conocimiento, como lo afirma el primer enunciado de la Metafísica de Aristóteles. La felicidad como satisfacción de un afán natural hacía de la teoría el medio para lograrlo. (…) Si no nuestra infelicidad, es la falta de seguridad respecto de la posesión de estados de felicidad lo que nos lleva a no olvidar el filosofar.  
Por «feliz» entiendo no los estados excepcionales de exaltación eufórica, sino ya el simple estar libre de dolor y temor, cuidado e inquietud, también de la duda respecto de la perdurabilidad de los estados de normalidad cotidiana evaluados positivamente. Feliz es también aquel a quien no se le ocurre pensar o no tiene motivo para pensar que también podría no ser, o no ser quien es sino otro. No saber nada de la propia muerte -lo cual en definitiva sería posible aun en vista de la muerte de otros- sería un presupuesto decisivo, porque la muerte tal vez es lo primero que conlleva como interrogante que será de todo aquello en lo que uno vive cuando uno ya no viva allí; es decir, también la idea de un mundo que es indiferente de un modo peculiar respecto de la existencia cada vez mía. Esta vivencia de la indiferencia surge de saber que el mundo existe antes y después de mí, indiferente a mi existencia. El experimento mental permite pensar que aquellos que toman conciencia de tener que morir simplemente se van, no se los ve más, caen en el olvido. El mundo de la vida no es un mundo con garantía de felicidad, pero un mundo en el que fuéramos, como tan bien se suele decir, «felices sin desear», sería en todo caso un mundo de la vida.  
Comienzo describiéndolo como una realidad en la que la filosofía no puede tener lugar, no por contingencia sino por falta de motivación. Sin lugar a duda no es una definición suficiente, sino solo una aproximación a uno de los elementos definitorios de un mundo de la vida. La filosofía es siempre abandonar un camino o abandonar un espacio. Si el mundo de la vida es la esfera en la que se puede vivir y desde la que resulta absolutamente inimaginable que pueda haber un afuera de esa esfera para contemplarla desde allí y para abandonarla hacia allí, entonces el mundo de la vida es esa esfera afilosófica que solo podemos representarnos como el comienzo del todavía no de la filosofía.  

Fotograma de La fuente de la vida de Darren Aronofsky 

Tłum. Ada Trzeciakowska

Theorie der Lebenswelt (teoria Swiata Zycia)

W związku z oczekiwaniami, jakie wiążemy z wyjaśnieniem tematu świata życia, można by uciec się do eksperymentu myślowego polegającego na pytaniu: jak byśmy się zachowywali, gdybyśmy byli szczęśliwi? Pytanie wskazuje na stan permanentny, ponieważ nie ma na celu poddania w wątpliwość faktu, że wszyscy jesteśmy szczęśliwi od czasu do czasu. Tylko bardzo ponury światopogląd zaprzeczyłby temu twierdzeniu. Możemy jednak zadać sobie pytanie, czy ktokolwiek miałby jeszcze motywację, skłonność lub nawet chęć do filozofowania, gdyby mógł stale mówić o sobie, że jest szczęśliwy. Nie zadowalamy się bowiem stwierdzeniem, że szczęście jest wytworem teorii, a przede wszystkim teorii filozoficznej, jak próbowali i mogli próbować Grecy, ponieważ dochodzenie do prawdy poprzez teorię nie sprawiało im większych trudności i oczekiwali od teorii naprawdę wszystkiego, czego może potrzebować istota określona przez swoje naturalne pragnienie wiedzy, jak to potwierdza pierwsze zdanie Metafizyki Arystotelesa. Szczęście jako zaspokojenie naturalnego pragnienia czyniło z teorii środek do jego osiągnięcia. (…) Jeśli nie nasz brak poczucia szczęścia, to właśnie brak pewności co do osiągania stanów szczęścia nie pozwala nam zapomnieć o filozofowaniu.  
Mówiąc «szczęśliwy» nie mam na myśli wyjątkowych stanów euforycznego uniesienia, ale zwykłą wolność od bólu i strachu, troski i niepokoju, nawet od wątpliwości co do trwałości pozytywnie ocenianych stanów codziennej normalności. Szczęśliwy jest również ten, kto nie myśli lub nie ma powodu myśleć, że mógłby nie być, lub nie być tym, kim jest, ale kimś innym. Nie wiedzieć nic o własnej śmierci – co ostatecznie byłoby możliwe nawet w obliczu śmierci innych – byłoby decydującym założeniem, ponieważ śmierć jest być może pierwszą rzeczą, która pociąga za sobą jako znak zapytania to, co stanie się ze wszystkim, w czym się żyje, gdy już się tam nie żyje; co obejmuje również ideę świata, który jest w swoisty sposób obojętny wobec mojego istnienia. To doświadczenie obojętności wynika ze świadomości, że świat istnieje przed i po mnie, obojętny na moje istnienie. Eksperyment myślowy pozwala nam sądzić, że ci, którzy uświadamiają sobie, że muszą umrzeć, po prostu odchodzą, nie są już widoczni, popadają w zapomnienie. Świat życia nie jest światem z gwarancją szczęścia, ale świat, w którym bylibyśmy, jak to się dobrze mówi, «szczęśliwi nie pragnąc», byłby w każdym razie światem życia.  
Zaczynam od opisania go jako rzeczywistości, w której filozofia nie może mieć miejsca, nie z powodu braku konieczności, ale z powodu braku motywacji. To z pewnością nie jest wystarczająca definicja, a jedynie przybliżenie jednego z elementów definiujących świat życia. Filozofia jest zawsze porzucaniem drogi lub porzucaniem przestrzeni. Jeśli świat życia jest sferą, w której można żyć i z wnętrza której absolutnie nie można sobie wyobrazić, że można istnieć poza nią i móc stamtąd ją kontemplować i porzucić, wówczas to świat życia staje się tą sferą afilozoficzną, którą możemy sobie przedstawić jedynie jako początek jeszcze nie filozofii.  

Tadeusz Różewicz

1921- 2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Flaquea el poeta
las imágenes pierden fuerza

las pinturas palidecen reptan
se desvanecen
blanquean en la desembocadura
caen
a un agujero negro

el 20 de octubre de 1850
vino al mundo
Artur Rimbaud

Temporada en el infierno
qué época tan bella
el cielo y el infierno

aún viva la metáfora
florecía en el interior
de la metafísica

maravillosamente insólitas
jugaban las letras y las palabras
A noir E blanc I rouge
O bleu U vert

A partir de ahí la poesía empezó a
tener fiebre delirar
entre dos guerras
blanquearon las imágenes
blanquearon las metáforas

A blanc E blanc I blanc
O blanc U blanc

en el destello de la bomba atómica
blanquearon los ojos las bocas
blanqueó el cuerpo del mundo

Altered States de Ken Russell; créditos de varias películas de Godard; cartel y fotograma de Hiroshima mon amour de M. Duras, foto propia del Museo de la Paz en Hiroshima; collage de Matthieu Bourel;

***

Słabnie poeta
obrazy tracą siłę

farby bledną pełzną
rozpływają się
bieleją u ujścia
spływają
do czarnej dziury

20 października 1850 roku
przyszedł na świat
Artur Rimbaud

Sezon w piekle
jaka piękna epoka
piekło niebo

żywa jeszcze metafora
rozkwitała we wnętrzu
metafizyki

zjawiskowo niezwykłe
bawiły się litery i słowa
A noir E blanc I rouge
O bleu U vert

Od tej chwili poezja zaczęła
gorączkować majaczyć
między dwoma wojnami
zbielały obrazy
zbielały metafory

A blanc E blanc I blanc
O blanc U blanc

w błysku bomby atomowej
zbielały oczy usta
zbielała postać świata

Concha Zardoya

1914-2004, Chile/España

En colaboración con el editor Carlos Vitale y LaReversible.

Espejo antiguo

Mitad en sombra,
mitad en luz,
el espejo es ventana
o caverna difusa
que se adentra
en un callado espacio
sin salida.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Stare lustro

Na wpół w cieniu,
na wpół w świetle,
lustro jest oknem
lub przymgloną grotą
zagłębiającą się
w głuchą przestrzeń
bez wyjścia.

Mi corto para InLimbo Ediciones:

InLimbo es una editorial que nace para habitar la parte oscura, crecer y desarrollarse oculta en la rutina. Nace para traer al mundo libros que inquieten, que sean noche y sean juego. Nos declaramos partidarios de la revolución, de una poesía no normativa, de un lenguaje reinventado. Creemos en narrativas de lo extraño, profundas y soberanas. Apostamos por la construcción de un mundo nuevo, por hacer de la evasión un arte. Vamos a ayudarte a cargarte lo real. A que lo transformes en otra cosa.

A %d blogueros les gusta esto: