No haber engendrado también es dar. Nadie pasa sin haber legado, nadie carece de sonido. No hay yermo estéril si alguien lo mira. Si se oye cantar al mirlo cuando el alba es porque un primer mirlo cantó, y fue recordado. Si el castaño está entre nosotros es porque hubo un primer polen, y fue recordado. Si el tejado existe como conciencia es porque un día hubo desnudez, y fue recordado. Si el bajar del río es su enseñanza es porque alguien aprendió del cauce, y fue recordado. Las cosas significan por su memoria, y lo que unos llaman brisa y otros alma, otros aliento, arima, —atman, psyché, es el soplo, el aire que empuja al mirlo a posarse en una teja y a escuchar como si tú llevaras la canción que le falta.
de Poesía reunida y aforismos
Fotograma de Madame Bovary de Claude Chabrol
Tłum. Ada Trzeciakowska
Zawsze Genesis
Nie spłodzić nic też znaczy dawać. Nikt nie przemija nie pozostawiwszy po sobie dziedzictwa, nikt nie jest pozbawiony głosu. Nie istnieje jałowa ziemia, jeśli przyciąga czyjś wzrok. Jeśli o świcie słychać śpiew kosa to dlatego, że pierwszy kos zaśpiewał i został zapamiętany. Jeśli kasztan rośnie obok nas to dlatego, że pojawił się pierwszy pyłek i został zapamiętany. Jeśli mamy świadomość dachu to dlatego, że kiedyś była nagość i został zapamiętany. Jeśli bieg rzeki jest jej lekcją to dlatego, że ktoś nauczył się z jej koryta i został zapamiętany. Rzeczy znaczą tyle, co pamięć o nich, i to co jedni nazywają bryzą, drudzy duszą, a inni oddechem, arimą*, -atman**, psyché, to tchnienie, powietrze, które popycha kosa by przysiąść na dachu i słuchać jak gdybyś to ty niósł pieśń, której mu brakuje.
Corrientes de polvo detrás de la ciudad. Polvo y maizales, como si se hubiera estrellado aquí una sonda espacial y de ella cayeran moradas figuras, discos, sillones tirados en la hierba. aquí entendí lo que quería decir la provincia, este espasmo indiferente ante la inmensidad. el viento: sombra de un hombre que se inclina solitario sobre una caja de ajedrez magnético. se acabaron los días en que corríamos al cementerio, para alimentar a las abejas (creíamos que se nutrían con aplausos y canto – comida, que los muertos no lograron llevarse), o tal vez no fue así, eso es todo. tal vez inventé los nombres y las fechas, abrí un sueño que no era mío. en vano. tal vez las abejas son una especie de mal del aire, y los muertos —niños que comen canto—
strumienie pyłu za miasteczkiem. Pył i pola kukurydziane, jakby rozbiła się tutaj kosmiczna sonda i z niej wypadły fioletowe figury, tarcze, fotele leżące w trawie. tu zrozumiałem, co znaczy prowincja, ten obojętny spazm wobec bezkresu. wiatr — cień mężczyzny schylony samotnie nad skrzynką magnetycznych szachów. nie ma już dni, gdy biegaliśmy na cmentarz, żeby karmić pszczoły (myśleliśmy, że jedzą klaskanie i śpiew – pokarm, którego zmarli nie zdążyli zabrać), a może to było nie tak, to wszystko. może zmyśliłem imiona i daty, otworzyłem sen nie mój. na darmo. może pszczoły to rodzaj choroby powietrza, umarli — dzieci, które jedzą śpiew
En museos, en libros de arte, trato de adivinar siempre en qué cuadros les gustaría vivir a las personas que admiro, los seres que amo, aquellos que recuerdo por soñar
todavía. A veces los descubro entre la multitud, en ceremonias campesinas, y a veces los convierto en ciudadanos de una ciudad ideal, la pincelada viva de una naturaleza
muerta, o unas simples figuras en un paisaje simple, cuyo único deseo es quedarse un poco más ahí, de pie, frente a los campos vacíos, como si el hombre fuese
sólo la forma humana del tiempo, y no la forma temporal del hombre el tiempo que los ha soñado así, a la altura de la siembra, a medida de la siega.
Cuadros de Ann Magill y Jules Breton
Tłum. Ada Trzeciakowska
NA WYSOKOŚĆ, NA MIARĘ
W muzeach, malarskich albumach, zawsze próbuję zgadnąć, które obrazy wybraliby do życia ludzie, których podziwiam, osoby, które kocham, ci, którzy, jak pamiętam, nadal mają
marzenia. Czasem odkrywam ich wśród tłumu, w wiejskich sceneriach, czasem zmieniam ich w mieszkańców idealnego miasta, żywe pociągnięcie pędzla martwej
natury, lub proste postacie na tle skromnego pejzażu, których jedynym pragnieniem jest pozostać tam na dłużej, stojąc na wprost opustoszałych pól, tak jakby człowiek był tylko
ludzkim uosobieniem czasu, a nie czas przemijającą wcieleniem człowieka, który ich wyśnił ich tej samej wysokości co plony, gotowych do żęcia.
Cuadros de Johanna Harmon, Gustave Courbet, Jules Breton.
Transl. Judith Nantell
THIS SIZE, THIS HEIGHT
In museums, in art books, I always try to guess which paintings the people I look up to, or those ones whom I love or the ones I realize having not yet dreamt of, would choose to live in.
Sometimes I find them amongst the crowd in a pastoral scene, other times I turn them into the dwellers of an ideal city, into the moving brushstrokes of a still life,
or into simple figures in a simple landscape whose sole ambition is to stay there for a little longer, standing before the empty fields, as if man were simply
the human embodiment of time instead of time being the transient form of man that it dreamt of this way, just the same size as the crop, the perfect height for harvest.
Degas modelaba incluso el polvo en el cuerpo de las bailarinas, pero ¡cuántos libros llenos de polvo! ¡Menos mal que alguien llora aquí y allá, menos mal que aquí y allá llueve agua ahogada sobre los ríos y sobre los lagos! Sí, pero al fondo, donde no llegarás, se puede oír al siluro acabando de devorar los restos de Ofelia…
Fotografías de Beatriz Glez Sa Ofelia insurgente; fragmento de Ofelia de John Everett Millais; Bailarina verde de Edgar Degas.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Františkowi Tichému
PROCH
Degas modelował nawet pył na ciałach tancerek, ileż tych książek pokrytych kurzem! Dobrze, że gdzieniegdzie ktoś płacze dobrze, że gdzieniegdzie pada utopiona woda na rzeki i na jeziora! Owaszem, ale z dna, którego nie dosięgniesz, słychać potem, jak sumy dojadają resztki Ofelii.
Prach
Františku Tichému
Degas modeloval i prach na těle tanečnic , ale těch knih zapadlých prachem ! Ještě že tu a tam někdo pláče , ještě že tu a tam prší utopená voda po řekách a po jezerech ! Ano , ale ze dna , jehož nedostihneš , je potom slyšet , jak sumec dojídá zbytky Ofélie .
LA CRÍTICA DE LA RAZÓN PURA ABIERTA EN LA PÁGINA 46
Si decimos que el pájaro resume las ramas al volar en su sonido, si decimos que alguien junta el tiempo para aprender que es vano conjugarlo, es porque el pájaro no sabe que el cielo es suyo y suyo es lo abierto; podría sentir que sin aire batiría más libre la distancia. Y así pensamos lo anterior, el recordarlo invierte la raíz y hace que el fruto sea nostalgia del adentro, pues al nacer los árboles mueren en la lluvia interior de su corteza, lo mismo que las casas son declive en la niebla que suman estos valles.
Podemos encontrarnos en medio de algún nombre, decir qué pueblos caben bajo las nubes de este frente que entra por Legate, qué parte es del quitar, y cuál del ofrecer. Esto lleva a hablar y a existir lo menos en los días, a mostrar que somos vacío, como es vacío el cauce, y no por ello dejan de crecer las cosechas, como el viento es también vacío y no por ello olvida despertar y esparcirnos por el mundo.
de Poesía reunida y aforismos
Tłum. Ada Trzeciakowska
KRYTYKA CZYSTEGO ROZUMU OTWARTA NA STRONIE 46
Jeśli mówimy, że ptak zawiera w sobie gałęzie, gdy wznosi się w ich szumie, jeśli mówimy że ktoś gromadzi czas by nauczyć się, że próżno go wiązać, to dlatego, że ptak nie wie że niebo jest jego i jego jest to, co otwarte; mógłby poczuć, że bez powietrza swobodniej pokonałby odległość. I w ten sposób myślimy o tym co powyżej, Rozpamiętywanie odwraca korzeń i sprawia, że owoc staje się nostalgią od wewnątrz, bo rodząc się drzewa umierają w wewnętrznym deszczu kory, tak jak domy są zboczem we mgle, którą dodają te doliny.
Możemy spotkać się w połowie imienia, powiedzieć, które wioski zmieszczą się pod chmurami tego frontu nadchodzącego od strony Legate, jaką część trzeba ująć, jaką oddać. Co prowadzi do tego, że przemawia i istnieje to czego w dniach ubywa, pokazując, że jesteśmy pustką, jak puste jest koryto rzeki, a jednak zbiory nie przestają rosnąć, tak jak i wiatr jest pustką a jednak nie zapomina budzić i rozpraszać nas po świecie.
En la fórmula del Concilio, los dioses dan, nosotros no conseguimos. El genio es la santidad. Ser lo que nacimos para ser, ésa es la verdad; tratar de alcanzar lo que no somos, sea lo que sea, ésa es la mentira. El hombre puede ser Dios, pero sólo si es enteramente lo que humanamente es. Shakespeare vale más que todos los santos. Debes corresponder al mundo, de la forma como te es dado; ésa es la fórmula del Concilio, que es la del Olimpo. Y la fórmula de la Fraternidad se completa: sé lo que eres a solas contigo. No camines ni pertenezcas: ¡sé! La imaginación más viva que la de los otros hombres, el razonamiento más sutil que el de los demás, la poesía más alta, la voluntad más fuerte…, todas estas cualidades representan el verdadero Logro. ¿Para qué buscar a los dioses si nosotros mismos no nos consumamos? ¿De qué le sirve a un hombre ganar el mundo -aunque sea el mundo de los abismos- si pierde su propia alma», es decir, el desarrollo de su propia personalidad humana? El misticismo, la creencia en el más allá, todo esto debe ser solamente sentido, profundamente sentido, para que pueda ser utilizado artísticamente, de manera transitoria. Los mismos dioses nos ordenan que los repudiemos, porque nosotros no los somos. Y al rechazarlos, nos convertimos por completo en nosotros mismos, podemos ser iguales a los dioses, que sólo lo son porque cada uno de ellos es completamente él mismo. La fórmula de la Fraternidad es ésta, cada hombre es sólo él mismo; cualquier camino que siga, tiene que buscarlo en sí mismo. No puede pertenecer a ninguna Orden, ni a los demás de ninguna manera. La fórmula de los r[osa] c[ruces] es la siguiente: libertad, igualdad, fraternidad. Pero no quiere decir lo que entienden los místicos o los no-místicos, que la recibieron sin entenderla. Libertad significa no subordinarse a nada, ni al propio ideal, ni a la propia personalidad, ni a la Ley de Thelema, que nos ofrece nuestra libertad como nuestra limitación. Igualdad quiere decir que, disponiendo cada uno de esa libertad, cada uno será igual a cualquier otro, siempre que cada uno sea lo que es. Fraternidad es lo siguiente: nadie, siendo lo que es, se pue de oponer a los demás, porque ser lo que es equivale a ser hermano de quien también es lo que es. (…) Vivir inofensivamente, ya que de forma útil no se puede vivir, salvo con la estrechez correspondiente a los estrechos de miras. El trabajador que simplemente trabaja vive de forma útil, pero vive estrechamente. La madre que educa y enseña a los hijos vive de forma útil, pero vive estrechamente. El derrochador que dispersa el dinero paterno vive de forma útil, ya que la utilidad se encuentra en los resultados sociales y no en los procesos individuales; pero también vive estrechamente. El escritor que escribe pequeños cuentos sin ideas, para divertir a los otros; el poeta que fabrica poemas sin nada más que forma, para adormecer a los otros; el simple dibujante que pinta; el mero compositor que hace música; todos ellos, en cierto sentido, viven de forma útil, pero estrechamente. Siempre que el hombre superior quiera ser útil superiormente, corre el riesgo de ser peligroso. ¿Qué se entiende por ser útil con superioridad? Difundir ideas, educar almas, transformar mentalidades. Si intenta hacerlo, a veces lo consigue, otras no. Si no lo logra, no trabajó útilmente, ya que no conseguir nada es no hacer nada. Si lo hubiera logrado, ¿habría sido útil? Difundir ideas suele consistir en desorientar. Educar almas suele servir para desviarlas de su verdadero camino. Transformar mentalidades suele ayudar a quitarles la calma y la felicidad, ensanchándolas hacia la incertidumbre y el abismo. Así, en la medida en que el hombre superior quiere actuar superiormente, se arriesga a actuar sin ningún provecho. Sería interesante escribir un estudio, que tal vez sería un libro extenso, acerca de los maleficios del genio.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Zapiski o geniuszu i szaleństwie
I. GENIUSZ, SZALEŃSTWO I DEGENERACJA
Zgodnie z formułą Soboru to bogowie obdarzają, a nie my zdobywamy. Geniusz to świętość. Być tym, kim się urodziliśmy, oto jest prawda; starać się osiągnąć to, czym nie jesteśmy, czymkolwiek by to było, oto kłamstwo. Człowiek może być Bogiem, ale tylko wtedy, gdy jest w pełni tym, czym jest na sposób ludzki. Szekspir jest wart więcej niż wszyscy święci. Musicie odpowiadać światu, w taki sposób w jaki on dany ; taka jest formuła Soboru, która jest zarazem formułą Olimpu. I dopełnia się formuła Braterstwa: bądź tym, czym jesteś sam ze sobą. Nie wędruj i nie przynależ: bądź! Wyobraźnia bujniejsza niż u innych ludzi, rozumowanie bardziej subtelne niż u innych, poezja bardziej wzniosła, wola silniejsza…, wszystkie te cechy reprezentują prawdziwe Osiągnięcie. Po co szukać bogów, jeśli sami się nie dopełniamy? Na cóż się zda człowiekowi zdobywanie świata – nawet świata otchłani – jeśli straci własną duszę», to znaczy nie pozwoli na rozkwit własnej ludzkiej osobowości? Mistycyzm, wiara w życie pozagrobowe, muszą być tylko przeżywane, głęboko przeżywane, by móc je wykorzystać artystycznie, lecz w sposób tylko przejściowy. Sami bogowie nakazują nam byśmy się od nich odżegnali, bo nimi nie jesteśmy. Jedynie odrzucając ich, stajemy się całkowicie sobą, mogąc być im równi. Bowiem bogowie są równi tylko dlatego, że każdy z nich jest całkowicie sobą. Formuła Braterstwa brzmi tak: każdy człowiek jest tylko sobą; jakąkolwiek drogą podąża, musi jej szukać w sobie. Nie może należeć do żadnego Zakonu, ani przynależeć do innych ludzi w żaden sposób. Formuła Różokrzyżowców jest następująca: wolność, równość, braterstwo. Nie oznacza jednak tego, jak pojęli ją mistycy lub niemistycy, przyjąwszy ją bez zrozumienia. Wolność oznacza niepodporządkowanie się niczemu, ani własnemu ideałowi, ani własnej osobowości, ani Prawu Thelemy, które oferuje nam naszą wolność jako jedyne ograniczenie. Równość oznacza, że mając tę wolność, każdy będzie równy wszystkim innym, dopóki każdy będzie tym, czym jest. Braterstwo polega na tym, że nikt, będąc tym, czym jest, nie może sprzeciwiać się innym, ponieważ bycie tym, czym jest, jest równoznaczne z byciem bratem tego, który również jest tym, czym jest. (…) Żyć nieszkodliwie, bo nie da się żyć pożytecznie, chyba że z ciasnotą odpowiadającą wąskim i ubogim światopoglądom. Robotnik, który po prostu pracuje, żyje pożytecznie, ale żyje ubogo. Matka, która wychowuje i uczy swoje dzieci, żyje pożytecznie, ale żyje wąsko. Rozrzutny, który trwoni pieniądze rodziców, żyje pożytecznie, bo pożytek jest w skutkach społecznych, a nie w procesach indywidualnych; ale żyje też wąsko. Pisarz, który pisze krótkie opowiadania bez pomysłów, aby rozbawić innych; poeta, który produkuje wiersze nie posiadające niczego poza formą, aby uśpić innych; prosty rysownik, który maluje; zwykły kompozytor, który tworzy muzykę; wszyscy oni, w pewnym sensie, żyją pożytecznie, ale wąsko. Zawsze, gdy człowiek obdarzony wyższą świadomością chce być ponadprzeciętnie użyteczny, naraża się na niebezpieczeństwo. Co to znaczy być ponadprzeciętnie użytecznym? Szerzenie idei, kształcenie dusz, transformowanie mentalności. Jeśli próbuje to osiągnąć, czasem mu się udaje, czasem nie. Jeśli mu się nie uda, to nie pracował pożytecznie, bo nic nie osiągnąć, oznacza nic nie zrobić. Gdyby mu się udało, czy byłby użyteczny? Krzewienie idei polega zwykle na wprowadzaniu w błąd. Edukowanie dusz często służy odciągnięciu ich od ich prawdziwej drogi. Przemiana mentalności z reguły przyczynia się do odebrania im spokoju i szczęścia, kierując je ku niepewności i otchłani. Tak więc, w miarę jak człowiek obdarzony wyższą świadomością chce działać na wyższym poziomie, naraża się na działanie bezskuteczne. Byłoby interesującym napisanie studium, może nawet grubej książki, na temat klątw ciążących nad geniuszem.
Susurro de un hombre solitario sobre las noches pasadas
si un hombre solitario susurra sobre noches pasadas -da igual si fue ayer, o- dios las inventará este año, significa que sus ojos no podrán sanar. no es que sienta pena, las briznas de hierba entreabriéndose como aletas nasales de los zorros de vidrio maleable con una franja de sangre encima, por eso fluyen tan silenciosas y tiemblan. el pasado es el vodka o un hueso bajo el párpado, reduciéndolo todo, salvo a sí mismo. no es que quiera buscar herramientas y nombres, lámparas de señales junto a los aeropuertos -eso ha iniciado y concluirá allí, en aquel pueblo situado entre las colinas: donde discurría la vida y donde discurría la muerte -para este susurro de las noches pasadas, aunque sólo para burlarse- pudieron no haber coincidido.
Escultura de Christina Bothwell
szept samotnego o ubiegłych nocach
jeśli samotny o ubiegłych nocach szepcze – to wczoraj, albo – bóg je wymyśli dopiero w tym roku, to jego oczu nie da się uleczyć. nie żeby żal, trawy rozchylające się jak nozdrza lisów z giętkiego szkła z prążkiem krwi na wierzchu, dlatego płyną tak cicho i drżą. przeszłość to wódka lub kość pod powieką, pomniejszająca wszystko, oprócz siebie samej. nie żeby szukać narzędzi i nazw, lamp naprowadzających przy lotniskach – to rozpoczęło się i skończy tam, w miasteczku położonym wśród wzgórz: gdzie biegło życie i gdzie biegła śmierć – dla tego szeptu o ubiegłych nocach, choćby dla żartu – mogły się nie spotkać
Dondequiera que esté, en cualquier lugar de la Tierra, oculto a la gente la convicción de que no soy de aquí. Como si fuera mandado a absorber el mayor número de colores, sabores, sonidos, aromas, para experimentar todo de lo que forma parte el ser humano, para transformar mis vivencias en un registro mágico y llevarlo allí, al lugar de donde he venido.
Foto propia. Desarraigo/Paseante
Gdziekolwiek
Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie, że nie jestem stąd. Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć wszystkiego, co jest udziałem człowieka, przemienić co doznane w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd przyszedłem.
El sol agujerea la nube, se derrama sobre la pradera. El viento recoge del aire torpes pájaros, en el fango de la orilla, el barco hace agua opaca en la que aplaude el pasado.
No me mata el amor, la muerte no me asusta. Soy ellos yo mismo.
Gama
Słońce dziurawi chmurę, wylewa się na łąkę. Wiatr zrywa z powietrza ociężałe ptaki, w błocie przy brzegu łódź nabiera matowej wody, w której klaszcze przeszłość.
Nie zabija mnie miłość, nie przeraża śmierć. Bo sam nimi jestem.
un perro resplandeciente dejó aquello con lo que jugaba y yo pude hacer lo que quería, así que no hice mucho tenía amor, lo tomaba como algo que había que tomar estábamos de camino y el murciélago nos golpeó, mi amor, desde dentro y ahora y siempre los murciélagos nos golpean
Fotogramas de La Jetée (1962) de Chris Marker
hegemoniczne łańcuchy ekwiwalencji
lśniący piesek zostawił to, czym się bawił a ja mogłam robić co chciałam, więc niewiele robiłam miałam miłość, brałam ją jak coś co trzeba wziąć byliśmy w drodze i nietoperz w nas uderzył, kochanie, od środka i teraz i zawsze nietoperze w nas biją
Cuando observé en mí mismo la gradual y horrible diferenciación entre el mundo y yo, me percaté de que la diferencia entre los hombres y yo era mayor que nunca. Los afectos familiares—de mi familia hacia mí—se enfriaron, se convirtieron en una evidencia dolorosa frente a mi caluroso afecto por toda la humanidad. Un disgusto por la vida invadió mi espíritu; me volví hostil a las opiniones de los hombres, aunque amara al mismo tiempo a la humanidad. Con el paso de los años advertí que un abismo aterrador se abría ante mí. Yo era un genio, reconocía la verdad, y comprendía también que, por ser un genio, era un loco. Para triunfar, según el doctor Reich, un hombre joven necesita tres cosas: geografía, historia y religión. En el lugar de «religión» pondría «fe», en el sentido de sinceridad. Pero si, al decir triunfar, el doctor Reich quiere decir triunfar en el mundo, entonces debo afirmar que para esto se requieren tres cosas: falta de conciencia y de escrúpulos, brutalidad e interés. Todos estos rasgos llevan tan fácilmente del uno al otro, están conectados de una manera tan lógica, que podemos sintetizarlos en una palabra: criminalidad, o una tendencia en este sentido.
C. R. ANON
Tłum. Ada Trzeciakowska
Zapiski o geniuszu i szaleństwie
Obserwując u siebie stopniową i przerażającą odmienność między mną a światem, zdałem sobie sprawę, że różnica między mną a ludźmi jest większa niż kiedykolwiek. Rodzinne afekty w stosunku do mnie ostygły, stały się bolesnym świadectwem w konfrontacji z moimi gorącymi uczuciem do całej ludzkości. Niechęć do życia ogarnęła moją duszę, nabrałem wrogiego nastawienia do opinii ludzi, choć jednocześnie kochałem ludzkość. Z upływem lat zdałem sobie sprawę, że otwiera się przede mną przerażająca otchłań. Byłem geniuszem, dostrzegałem prawdę i jednocześnie rozumiałem, że będąc geniuszem, jestem szaleńcem. Aby odnieść powodzenie, według dr Reicha, młody człowiek potrzebuje trzech elementów: geografii, historii i religii. W miejsce «religii» postawiłbym «wiarę», w rozumieniu szczerości. Ale jeśli przez powodzenie dr Reich rozumie odniesienie powodzenia w świecie, to muszę przyznać, że do tego potrzebne są trzy przymioty: brak sumienia i skrupułów, brutalność i interesowność. Wszystkie te cechy tak łatwo prowadzą od jednej do drugiej, są tak logicznie powiązane, że można je podsumować jednym słowem: przestępczość, czy też skłonność w tym kierunku.
el muerto es un cuerpo en el que entra Dios para echar un sueño. Lo rodea una gélida noche de diciembre, lo envuelve el tren parado en el campo, mujeres con linternas en la frente -pequeños cuadrados de latón y cristal temblando, como si encerraran una libélula o semillas-. de golpe rezos y aullidos atraviesan las tinieblas, diáconos del seminario traen respirador y biblia. y plato, y cuchara, y esponja. Nunca lo sabrán: el muerto es un cuerpo, que ya está limpio. después de Dios limpia la tierra, para eso la tiene.
Fotografías de René Greobli (1927, Suiza)
zimowe porządki
zmarły to ciało, w które wchodzi bóg, żeby się przespać. otacza go mroźna, grudniowa noc, owija pociąg zatrzymany w polu, kobiety z latarkami na czołach – małe kwadraty z mosiądzu i szkła, trzęsące się, jak gdyby miały w środku ważkę lub nasienie. przez mrok przechodzą naraz – modlitwy i wycie, diakoni z seminarium niosą respirator i biblię. i talerz, i łyżkę, i gąbkę. nigdy się nie dowiedzą – zmarły to ciało, które jest już czyste. po bogu sprząta ziemia, od tego ją ma
S. Wyspiański, cartón para la vidriera «Dios Padre»
De cerca, se puede ver que dios es sólo una capa de polvo coloreado en desgastado papel o lienzo, amarillento, deshilachado.
Las líneas con las que el dios fue dibujado, se tambalean, corregidas varias veces por una mano insegura.
Con el paso de los años, el dios es tan frágil, que sólo puede estar tumbado.
Hay que separarlo del mundo con un cristal, porque con un simple movimiento de la yema del dedo, el engancharse el faldón del abrigo o incluso
un soplo y volvería a ser lo único que siempre ha sido: materia
omnipresente, vertiginosa, atemporal, infinita en su riqueza, desde las minas de de cinabrio y lapislázuli, a través de la alegría del óxido, hasta los prados cubiertos de añil, blanqueados con tiza, en la que murmuran prístinos mares,
sería todo, todo, todo.
St. Wyspiański, karton do witraża „Bóg Ojciec”
Z bliska widać, że bóg jest tylko warstwą barwnego proszku na zetlałym papierze czy płótnie, pożółkłym, postrzępionym.
Linie, którymi nakreślono boga, są chwiejne, kilka razy poprawiane niepewną dłonią.
Po latach bóg jest tak kruchy, że może tylko leżeć.
Od świata trzeba go odgrodzić szybą, bo wystarczy jeden nieuważny ruch opuszka, zawadzenie połą płaszcza albo choćby
dmuchnięcie i stałby się na powrót tym jedynie, czym był zawsze: materią
wszechobecną, zawrotną, ponadczasową, nieskończoną w swoim bogactwie, od kopalń cynobru i lapis lazuli, przez radość rdzy, po łąki porośnięte urzetem, rozbielone kredą, w której szumią przedwieczne morza,
Mi sueño me es querido y más querido este ser de piedra, mientras dure la agonía y la vergüenza. No ver, no oír [o sentir] es para mí la mejor fortuna.; ¡Así que no me despiertes! Habla suavemente Miguel Ángel
Los labios de mármol recitan sonetos de Miguel Ángel y la lluvia fresca de los pies infantiles mitiga el dolor del cuerpo enfermo Una monja con hábito blanco acaricia la mejilla de un muchacho Su mano de alabastro agita los espíritus revueltos de los árboles pasa las páginas de los años tiernos de las estatuas y resucita la espina de la hora muerta Los higos y las naranjas se frotan contra las togas de los antiguos sabios desprecian las formas del cono, la esfera y el cubo buscan el sentido imperfecto en la siembra infinita de las generaciones La Fornarina muestra con coquetería sus pechos pequeños y duros De las nubes ajenas cae sobre Roma una lágrima eterna ¿La belleza no salva? ¿Es sólo un fondo para la desesperación? ¿Su causa? ¿Ornamento? El sentido de del final? Un intento del engaño reiterado con persistencia? ¿Silencio de un Dios solitario?
Imagen propia
wielkie piękno
Sen cenię, głazem być fest lepszym Póki zło z hańbą w świecie się panoszą. Nie wiedzieć, nie czuć jest dla mnie rozkoszą; Przeto mnie nie budź, cyt! mów cichym głosem Michał Anioł
Marmurowe usta recytują sonety Michała Anioła a chłodny deszcz stóp biegnących dzieci uśmierza ból schorowanego ciała Zakonnica w białym habicie gładzi policzek chłopca Jej alabastrowa dłoń porusza rozwiane duchy drzew przewraca stronice młodych lat posągów i wskrzesza cierń umarłej godziny Figi i pomarańcze ocierają się o togi antycznych mędrców gardzą kształtami stożka kuli i sześcianu szukają niedoskonałego sensu w nieskończonym zasiewie pokoleń La Fornarina zalotnie odsłania drobne twarde piersi Z obcych obłoków spada na Rzym wiekuista łza Piękno nie ocala? Jest tylko tłem dla rozpaczy? Jej przyczyną? Ornamentem? Sensem końca? Ponawianą z uporem próbą oszustwa? Milczeniem samotnego Boga?
Quien busca signos siempre los encuentra, aunque en lugares más extraños. Por ejemplo una esquela de un amigo de Łódź un mes después de su muerte, en lo alto de las montañas, en los periódicos de Cracovia guardados para hacer lumbre. A veces me parece que no hay signo que yo no pueda reescribir con más claridad, Quisiera tanto que todos fueran felices o, al menos, que sobrevivieran. No todos sobrevivirán, lo que quiere decir que nadie lo hará, y las luces continuarán encendidas hasta que se apaguen. Lo único que puede intentar un reescribidor de signos, es sentarse en la oscuridad y explicar a la gente, a los animales y a los pájaros, a las lombrices y a las piedras: el haberse apagado no significa que nunca hayan brillado. Siempre que a él mismo no le dé miedo la oscuridad.
Libros artísticos de Zbigniew Makowski (1930-2019)
Wszystko dla
Ktoś, kto szuka znaków, zawsze je znajduje, choć w takich dziwnych miejscach. Na przykład nekrolog znajomego z Łodzi miesiąc po jego śmierci, wysoko w górach, w przeznaczonych na podpałkę krakowskich gazetach. Czasem wydaje mi się, że nie ma znaku, którego nie mogłabym przepisać wyraźniej, tak bardzo bym chciała, żeby wszyscy byli szczęśliwi albo przynajmniej przeżyli. Nie wszyscy przeżyją, czyli nikt nie przeżyje, a światła będą świecić, dopóki nie zgasną. Jedyne, czego może spróbować przepisywacz znaków, to siąść w ciemnościach i tłumaczyć ludziom, zwierzętom, ptakom, glizdom i kamieniom: to, że zgasły, nie znaczy, że nigdy nie świeciły. Pod warunkiem, że sam się nie boi ciemności.
Deja que mi sombra se desvanezca en la tuya. Déjame perderme a mí mismo bajo esos grandes árboles. Aquellos que pierden su propia corona al caer la noche, se entregan al cielo y a la noche.
Fotografías de Nicolas Dhervillers
Tłum. Ewa Niewiarowska
***
Pozwól, aby mój cień zniknął w twoim. Pozwól mi stracić samego siebie pod tymi dużymi drzewami.
Ci, którzy sami tracą swą koronę o zmroku, oddają się niebu i nocy.
***
Låt min skugga försvinna i din. Låt mig förlora mig själv under de stora träden.
De som själva förlorar sin krona i skymningen, överlämnar sig åt himmelen och natten.
La bóveda del habla no se ha hundido, aunque se ha formado un pozo hondo y llega hasta las arenas de la noche. Hablo contigo, aunque no estás aquí. Hablo desde un sin-principio, como siempre, y la luz vespertina se extingue en la negra profundidad del cielo y montones de cúmulos se transforman en nubes de lluvia. Las nubes llevan la rosa de los vientos en el pelo. No han de aferrarse a nada, como tú tampoco has de ya. Su muerte es igual de vasta. Llega como la lluvia, las cose a las colinas, al sueño del lago. Persiste como un lirio salvaje en la orilla, enteramente presente. En el jardín oscurecido, casi ciego, sobre las copas de los árboles los murciélagos están a la caza. Me respondes con la voz de un pájaro nocturno, de madrugada, en un nido vacío de niebla
Fotos propias, jardín japonés en Wrocław (Breslavia)
połączenia
Nie zapadł się strop mowy, choć powstała głęboka studnia i sięga do piachów nocy. Rozmawiam z tobą, mimo że ciebie nie ma. Mówię od bez-początku, jak zawsze, a wieczorne światło gaśnie w głębi granatowego nieba i kłęby cumulusów przemieniają się w chmury deszczowe. Chmury mają różę wiatrów we włosach. Nie muszą się niczego trzymać, tak jak ty już nie musisz. Ich śmierć jest równie rozległa. Przychodzi jako deszcz, zszywa je ze wzgórzami, ze snem stawu. Trwa jak dziki irys na brzegu, na wskroś obecny. W pociemniałym, niemal ślepym ogrodzie nietoperze polują ponad koronami drzew. Odpowiadasz mi głosem nocnego ptaka, nad ranem, w pustym gnieździe z mgły
Hrabal trabajó durante una época en una planta de reciclaje de papel de libros censurados. Además, sus obras también fueron censurados por el régimen comunista.
Trad. Monika Zgustová
Una soledad demasiado ruidosa
Trabajé hasta bien entrada la noche y me refrescaba sacando la cabeza por el patio interior, y a través de aquella chimenea de cinco pisos miraba, como el joven Kant, un fragmento del cielo estrellado; después, tomando el asa de la jarra, a cuatro patas y con paso inseguro, subía la escalera y, tambaleándome, me dirigía a la taberna, compraba cerveza y volvía a bajar a tres patas a mi madriguera donde, sobre la mesa, a la luz de la bombilla, tenía abierto el libro Teoría general del cielo de Immanuel Kant… En el silencio de la noche, cuando los sentidos reposan calmados, habla un espíritu inmortal en un lenguaje difícil de designar, compuesto de conceptos, que es posible comprender pero imposible describir… Estas frases me afectaron de tal manera que me fui corriendo a sacar la cabeza al patio abierto para mirar el fragmento de cielo estrellado y sólo después continué cargando el papel asqueroso a la prensa con una horca, un papel lleno de familias de ratitas envueltas en una especie de algodón, de telaraña; de hecho los que trabajan con papel viejo no son humanos, de la misma manera que tampoco lo es el cielo, yo ya sé que alguien lo tiene que hacer, pero en el fondo mi trabajo se reduce a una matanza de inocentes, tal como la pintó Pieter Brueghel, la semana pasada envolví todas las balas con la reproducción de ese cuadro, hoy, en cambio, me iluminaba el amarillo y el dorado de los Girasoles de Van Gogh, de sus círculos y sus puntos, y este resplandor acrecentaba mi sentido de lo trágico. Así trabajaba, adornando las pequeñas tumbas de los ratoncitos, y de vez en cuando me iba a leer un fragmento de la Teoría general del cielo, cada vez tomaba una frase y la saboreaba como si fuese un caramelo de menta. Me inundaba la grandeza desmesurada y la infinita pluralidad, me invadía la belleza, la belleza caía sobre mí como un riego, de todos lados, el cielo visto a través del agujero del patio interior encima de mi cabeza, los combates y las guerras de dos clanes de ratas en las alcantarillas bajo mis pies, ante mí, en fila india, como un tren de veinte vagones, veinte paquetes iluminados por el centelleo de los girasoles; la máquina con su gran fuerza horizontal chafaba los ratoncitos silenciosos que no decían ni pío, como cuando les agarra un gato cruel y juega con ellos, y es que la misericordiosa naturaleza ha inventado el horror, es el horror que hace fundir los plomos, él, más fuerte que el dolor, envuelve a quien visita en el momento de la verdad. Todo eso me dejaba admiradísimo, súbitamente me sentí santificado, embellecido por dentro, por haber tenido el valor de soportarlo, por no haber perdido el juicio entre todas las cosas que veía y experimentaba en cuerpo y alma, aquí, en mi soledad demasiado ruidosa, me daba cuenta con estupefacción que este trabajo me había introducido en el campo infinito de la omnipotencia. Sobre mi cabeza brillaba una bombilla, los botones verde y rojo ponían en movimiento el cilindro de la prensa, hala, hala, ahora voy, ahora vuelvo, y yo, al fin y a la postre, llegué al pie de la montaña, tuve que coger una pala y, al igual que los excavadores de zanjas, ayudarme con una rodilla para poder vencer el papel convertido en una especie de arcilla. La última pala llena de aquella materia pegajosa y húmeda; me sentía como un limpiador de alcantarillas, trabajando en el profundo abismo de una cloaca abandonada. Deposité allí la Teoría general del cielo, abierta; até el paquete con alambres, el botón rojo interrumpió la presión y soltó el paquete hecho; lo arrastré a la cola, a la fila de sus compañeros gemelos, me senté en un peldaño, mis manos colgaban sobre el suelo de cemento mientras veintiún girasoles iluminaban la sombría penumbra de mi cueva. Los ratoncitos temblaban de frío porque ya no les quedaba papel donde excavar sus escondrijos, uno de ellos se me acercó y me atacó, un pequeño ratoncito se lanzaba contra mí, incorporado sobre sus patas traseras, tal vez me quería morder o echarme al suelo, o sólo hacerme un poco de daño, con toda la fuerza de su cuerpecito saltaba y me mordía la húmeda suela de los zapatos, yo rehusaba suavemente sus ataques, pero en vano, hasta que al final no pudo más, jadeando se retiró a un rincón para mirarme fijamente, directamente a los ojos; temblando como una hoja comprendí que en aquellos ojos de ratoncito había algo más que el cielo estrellado sobre mi cabeza y la ley moral en mi interior. Como un relámpago se me apareció Arthur Schopenhauer afirmando que la más elevada de las leyes es el amor y el amor es compasión, comprendí por qué Arthur odiaba tanto al forzudo de Hegel y me alegré de que ni Hegel ni Schopenhauer hubieran sido comandantes de dos ejércitos adversarios: estaba seguro de que aquellos dos habrían sido tan despiadados como los dos clanes de ratas en las alcantarillas del subsuelo de Praga. Por la noche me eché en la cama, medio muerto, bajo el baldaquín que soportaba dos toneladas de libros; en las tinieblas de mi habitación escasamente iluminada por los faroles de la calle distinguía los lomos de los libros y me parecía percibir en el silencio el roer de los pequeños dientes de los ratoncitos, de encima de mi cabeza me llegaba aquel sonido que me llenaba de pánico, me parecía oír el tictac de una bomba, y si había ratoncitos, se trataba sin duda de todo un nido, los nidos se convertirían en villorrios, los villorrios en pueblos y, de acuerdo con la progresión geométrica, al cabo de un año ese nido se convertiría en toda una ciudad de ratoncitos, que roerían tan bien y con tanta aplicación las vigas del baldaquín que pronto bastaría con hacer un gesto imprudente o emitir un sonido para que las dos toneladas de libros se desmoronasen sobre mí; ésa sería su venganza por haberlos prensado.
Película de 2007, adaptación del libro por Genevieve Anderson
1 Fotografía de Josef Koudelka; 2-4 Bohumil Hrabal
Tłum. Piotr Godlewski
Zbyt głośna samotność
Pracowałem do nocy i żeby się odświeżyć, wychodziłem do szybu wentylacyjnego i przez studnię pięciu pięter patrzyłem na skrawek gwiaździstego nieba jak młody Kant, a następnie na czworakach, dzierżąc ucho pustego dzbana, wytaczałem się do tylnego wyjścia i zataczając się szedłem po piwo, aby potem znów podpierając się ręką zejść tyłem ze schodów do piwnicy, jakbym schodził z góry po drabinie, i na stoliku pod świecącą żarówką miałem otwartą Teorię nieba, paczki stały przy windzie na baczność, a dziś napocząłem setkę mokrych i przemoczonych wielkich reprodukcji Słoneczników Vincenta van Gogha, więc boki każdej paczki jaśniały złocistym i pomarańczowym słonecznikiem na błękitnym tle, tak więc zmniejszał się smród sprasowanych myszek i ich gniazd, i starego, rozpadającego się papieru, suwak prasy poruszał się tam i z powrotem, gdy wciskałem to zielony, to czerwony guzik, w przerwach piłem piwo i do tego czytałem Teorię nieba Immanuela Kanta, o tym, że w ciszy, w powszechnej ciszy nocy oraz w spokoju zmysłów duch nieśmiertelny mówi nienazwanym językiem o pojęciach, które można wprawdzie zrozumieć, lecz nie opisać… I te zdania szokowały mnie tak, że wybiegałem do szybu wentylacyjnego i patrzyłem w górę na gwiaździsty wycinek nieba, a następnie nadal ciskałem widłami do koryta ohydny papier z mysimi rodzinami owiniętymi w taką ligninkę, taką watkę, lecz ten, kto pakuje stary papier, nie jest humanitarny, podobnie jak niebiosa, w gruncie rzeczy to, co robiłem, ktoś tę pracę musiał wykonać, ta praca była rzezią niewiniątek, tak jak to namalował Pieter Breughel, w tę reprodukcję owijałem wszystkie paczki w zeszłym tygodniu, ale dzisiaj jaśniały mi kręgi i tarcze złotej i żółtej barwy, Słoneczniki van Gogha, które wzmagały tylko poczucie tragedii. Tak więc pracowałem i ozdabiałem grobeczki myszek, a przy tym odbiegałem na bok i czytałem z Teorii nieba, jedno tylko zdanko brałem zawsze do ust jak ślazowy cukierek, tak więc byłem przy pracy napełniony niezmierną wielkością i nieskończoną mnogością, i pięknem, które tryskało na mnie ze wszystkich stron, gwiaździste niebo dziurawego szybu wentylacyjnego nade mną, wojna i bitwy dwóch szczurzych klanów we wszystkich kanałach i ściekach miasta stołecznego Pragi pode mną, dwadzieścia paczek ustawionych równo jak pociąg o dwudziestu wagonach zwrócony w stronę windy, a wszystkie obrócone ku mnie ściany paczek były rozświetlone lampami słoneczników, pełne koryto prasy, ściskane siłą poziomej śruby, zgniatało ciche myszki, które nie wydały nawet głosiku, tak samo jak gdy myszkę złapie i igra z nią okrutny kocur, tak oto miłosierna natura wynalazła zgrozę, w której wyłączają się bezpieczniki i zgroza silniejsza niż ból ogarnia tego, kogo nawiedzi w minucie prawdy. Wszystko to wprawiało mnie w osłupienie, nagle mnie uświęciło i wypiękniałem we własnych oczach, bowiem miałem odwagę nie oszaleć od tego wszystkiego, co w tej mojej zbyt głośnej samotności widziałem i ciałem oraz duszą osobiście zaznałem i przeżyłem, nabywałem pełnej zdumienia wiedzy, poprzez tę pracę rzucającej mnie w nieskończony obszar wszechmocy. A nade mną świeciła żarówka, czerwone i zielone guziki poruszały suwakiem prasy tam i na powrót, wreszcie dobrałem się łopatą do dna piwnicy i jak kopacze, gdy wyrzucają ziemię z wykopu, ja też musiałem pomagać sobie kolanem, by stylisko łopaty utrzymało ten papier, który przetworzył się już w jakiś margiel, w opokę. Tak więc wrzuciłem ostatnią łopatę mokrej i kleistej substancji, jakbym był kanalarzem i czyścił dno opuszczonego ścieku w podziemiach praskiej kanalizacji. Do ostatniej paczki włożyłem otwartą Teorię nieba i kiedy podwiązałem paczkę drutami, i czerwony guzik zwolnił nacisk, i wytoczyłem tę paczkę na wózek, i odwiozłem ją do tych dwudziestu pozostałych, siadłem na stopniu, ręce zwisały mi przez kolana na zimną cementową podłogę. Dwadzieścia jeden Słoneczników świeciło w ciemnej szarzyźnie piwnicy i kilka myszek, które trzęsły się z zimna, bo nigdzie nie było już papieru, jedna z tych myszek podeszła blisko i zaatakowała mnie, maleńka myszka doskakiwała do mnie na tylnych łapkach i chciała ugryźć mnie albo może przewrócić, możliwe, że chciała mnie jedynie zranić, całą siłą swego mysiego ciałka skakała i kąsała moją mokrą podeszwę, za każdym razem odsuwałem ją delikatnie, ale myszka wciąż od nowa rzucała się na moją podeszwę, aby wreszcie całkiem bez tchu przysiąść w kątku i patrzeć na mnie, patrzeć mi w oczy, i zacząłem dygotać, widziałem, że w tych mysich oczach jest w tej chwili coś więcej niż gwiaździste niebo nade mną, więcej niż prawo moralne we mnie. Uderzeniem pioruna oznajmił mi Artur Schopenhauer, że najwyższym prawem jest miłość, a ta miłość to współczucie, pojąłem, dlaczego Artur tak nienawidził głoszącego kult siły Hegla, byłem jednak zadowolony, że ani Hegel, ani Schopenhauer nie byli dowódcami wrogich armii, bo ci dwaj toczyliby wojnę dokładnie taką, jaką wiodą dwa szczurze klany we wszystkich kanałach i ściekach praskich podziemi. Dziś w nocy byłem taki zbiedzony, leżałem w poprzek łóżka pod baldachimem, nad którym belki podtrzymywały dwie tony książek, patrzyłem w półmrok wdzierający się ze skąpo oświetlonej ulicy i przez szpary między deskami widziałem grzbiety książek, a kiedy było cicho, nagle usłyszałem chrobot mysich ząbków, słyszałem, jak pracują na baldachimie nad moim łóżkiem, i z kilku książek dochodził mnie ten dźwięk, który napędzał mi strachu, jakby cykał tam stoper, a gdzie są myszki, tam gdzieś nade mną będzie też mysie gniazdo, a gdzie są gniazda, tam za kilka miesięcy powstanie mysia osada, a za pół roku wioski myszek, które w postępie geometrycznym, nim minie rok, utworzą miasteczko, zdolne podgryzać również tramy i belki tak przemyślnie, że pewnego razu – i to już wkrótce – trącę je tylko głosem, tylko nieznacznym ruchem ręki i zleci na mnie tych dwadzieścia kwintali książek, i tak myszki zgotują mi odpłatę za wszystkie paczki, w których je kiedykolwiek sprasowałem.
Si el hombre no se siente perdido, está perdido para todo lo que acontece a los demás y lo que a él le acontecerá. Y perdido así escribe una carta y el sobre, lo sella y subraya: ¡Abrir después de mi muerte!
Pero estar perdido y resistir y tener la luna en el libro y la noche tan sólo en el leer, no saber dónde ni cómo, no estar solo pero estar perdido, es como si el propio dolor con alguno ajeno engendraran un tercer corazón.
Jeśli człowiek nie czuje się zgubiony, jest stracony dla wszystkiego, co dzieje się w innych i co stanie się w nim samym. I zgubiony, pisze list i kopertę, zakleja i podkreśla: Otworzyć po mojej śmierci!
Bo zgubionym być i wytrwać i księżyc mieć już w książce, ale noc tylko w czytaniu, nie znać ani końca, ani skraju siebie, nie być samotnym, lecz zgubionym być, to tak jakby własny i cudzy ból zrodziły trzecie serce…
Transl. Josef Tomáš
Poesy
If man does not feel lost, lost is he to everything that is happening in the others and is going to happen in him. And lost to all that, he writes a letter and an envelope, and he seals and underscores Do not open until my death!
However, to be lost and to endure, and to have the moon already in his book but the night only in his reading, to know neither the end nor the edge of himself, not to be alone but to be lost, that’s as if one’s own and some strange pain had borne a third heart …
Poezie
Necítí-li se člověk ztracen, ztracen je všemu, co se děje ve druhých a co se stane v něm. A ztracen tomu, píše list a obálku a pečetí a podtrhává: Otevřít až po mé smrti!
Však ztracen být a vydržet a lůnu mít už v knize, ale noc teprve ve čtení, nevědět konce ani kraje sebe, ne býti sám, však ztracen být, toť jako kdyby vlastní a nějaká cizí bolest zrodily třetí srdce…