Hans Magnus Enzensberger

1929 – 24 de noviembre de 2022 (Alemania)

Trad. Heberto Padilla

Separación

deja que se haga trizas
el cielo entre tú y yo,
que se haga trizas la bandera blanca
con que nos envolvimos en el sueño
suavemente injertados uno al otro
echando hojas futuras.

pero el lunes llegó.

quiero que llegue un viento
a borrar la verde memoria
de las coronas
y que llegue una nieve
y que se pierda el humo
encima de la casa
y que el cielo vomite
frías cenizas pacientes
y haga girar en torno a tu cabeza
y envuelva lentamente a la mía
esta nieve hecha trizas.

Fotograma de Fresas salvajes de Ingmar Bergman

Tłum. Grzegorz Prokop

Rozstanie

Niebo jest chyba rozcięte
pomiędzy tobą a mną,
i rozcięta biała flaga,
w którąśmy się otulali we śnie,
wsparci o siebie jak drzewa
i obsypani liśćmi przyszłości.
 
Nastał już poniedziałek.
 
Chyba nadejdzie wiatr
i powyrywa z koron
ich pamięć zieloną,
chyba nadejdzie śnieg
i nie będzie dymu nad domem,
i będzie rozcięty czas,
niebo, które wyrzucą
zimny cierpliwy popiół,
a na głowie twojej osiada
i osiada na mojej głowie:
rozcięty śnieg.

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

En la mesa de la cocina un pequeño vaso de medicina su revelación
las ramas brotan de tu amor
nacen del aire
plantadas dentro
echados los dulces dados de las cosas.
las hemos perdido
como el habla el oído la memoria el jardín el silencio
que no responde.

De Anotaciones a miradas apartadas (2022)

Fotografías de Josef Sudek

***

Na stole w kuchni mały kubek po lekach jego objawienie
gałęzie wyrastają z twojej miłości
tworzą się z powietrza
zasadzone w środku
rzucone słodkie kości rzeczy.
Straciliśmy je
jak mowę słuch pamięć ogród ciszę
która nie odpowiada.

Z tomiku Notatki do odwróconych spojrzeń (2022)

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

Siempre Génesis

No haber engendrado
                                también es dar.
Nadie pasa sin haber legado, nadie
            carece       de sonido.
No hay yermo estéril si alguien lo mira.
Si se oye cantar al mirlo cuando el alba
es porque un primer mirlo cantó,
                                 y fue recordado.
Si el castaño está entre nosotros
es porque hubo un primer polen,
                                 y fue recordado.
Si el tejado existe como conciencia
es porque un día hubo desnudez,
                                 y fue recordado.
Si el bajar del río es su enseñanza
es porque alguien aprendió del cauce,
                                 y fue recordado.
Las cosas significan por su memoria,
y lo que unos llaman brisa y otros alma,
otros aliento, arima, —atman, psyché,
es el soplo, el aire que empuja al mirlo
a posarse en una teja y a escuchar
como si tú llevaras la canción que le falta.

de Poesía reunida y aforismos

Fotograma de Madame Bovary de Claude Chabrol

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zawsze Genesis

Nie spłodzić nic
                                też znaczy dawać.
Nikt nie przemija nie pozostawiwszy po sobie dziedzictwa, nikt
           nie                       jest pozbawiony                      głosu.
Nie istnieje jałowa ziemia, jeśli przyciąga czyjś wzrok.
Jeśli o świcie słychać śpiew kosa
to dlatego, że pierwszy kos zaśpiewał
                                i został zapamiętany.
Jeśli kasztan rośnie obok nas
to dlatego, że pojawił się pierwszy pyłek
                                i został zapamiętany.
Jeśli mamy świadomość dachu
to dlatego, że kiedyś była nagość
                                i został zapamiętany.
Jeśli bieg rzeki jest jej lekcją
to dlatego, że ktoś nauczył się z jej koryta
                                 i został zapamiętany.
Rzeczy znaczą tyle, co pamięć o nich,
i to co jedni nazywają bryzą, drudzy duszą,
a inni oddechem, arimą*, -atman**, psyché,
to tchnienie, powietrze, które popycha kosa
by przysiąść na dachu i słuchać
jak gdybyś to ty niósł pieśń, której mu brakuje.

*dusza w języku baskijskim

**w hinduizmie określenie duszy rozumianej jako indywidualna jaźń, obecnej w każdej żywej istocie. 

Karol Maliszewski

1960 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Al Borde (en la orilla)

Insectos palo al borde de un gran
vidrio. La llave suena y no atina.
Las flores asoman las cabezas
de las macetas. En la mesa restos de ratafía.

Como en cuadros de los viejos maestros.
Sólo falta mover la copa de la campanilla.
Doblar la luz. Pero no las manos.
Una gran nada, sacada de la filosofía,

no se corresponde con el cálido interior.
Los que se han ido se han dejado a sí mismos
en fotografías, cabellos sobre toallas.
Hormigas en una isla desierta (el pan)

proclaman algo, callando, en una lengua ajena.
Así quedarse quieto al borde de la imagen,
girar la llave en la mano, mover la tierra;
los vecinos se han marchado por la noche

y ya deben de abordar Inglaterra.
Vencido por insomnio e impotencia
cierro bien los grifos, bajo las persianas.
Nuestra calle se va quedando desierta.

Fotos propias

Na brzegu

Patyczaki na brzegu wielkiej
szyby. Klucz dzwoni i nie trafia.
Kwiaty wychylają głowy
z donic. Na stole niedopita ratafia.

Wszystko jak u starych mistrzów.
Tylko kielich poprawić dzwonkowi.
Załamać światło. Ale nie ręce.
Wielkie nic, wzięte z filozofii,

nie pasuje do ciepłego wnętrza.
Wyjeżdżający zostawili siebie
na fotografiach, włosach na ręczniku.
Mrówki na bezludnej wyspie (chlebie)

coś, milcząc, głoszą w nieznanym języku.
Tak stawać cicho na brzegu obrazu,
klucz w ręce obracać, ziemię poruszać;
sąsiedzi wyjechali w nocy

i pewnie już są u brzegów Anglii.
Z bezsenności i niemocy
zamykam okna, dokręcam krany.
Nasza ulica się wyludnia.

Gilles Deleuze

1925-1995, Francia

Trad . Luis Ferrero Carracedo

La memoria como coexistencia virtual

La duración es esencialmente memoria, conciencia, libertad. Es conciencia y libertad porque en primer lugar es memoria. Ahora bien, esta identidad de la memoria con la duración nos la presenta Bergson siempre de dos maneras: «conservación y acumulación del pasado en el presente»; o bien: «ya sea que el presente encierra distintamente la imagen siempre creciente del pasado, ya sea, más bien, que testifica, mediante su continuo cambio de cualidad, la carga que uno lleva a sus espaldas, tanto más pesada cuanto más viejo uno se va haciendo»; o también: «la memoria bajo estas dos formas: en cuanto recubre con una capa de recuerdos un fondo de percepción inmediata y en cuanto contrae una multiplicidad de momentos». En efecto, debemos expresar de dos maneras el modo en que la duración se distingue de una serie discontinua de instantes que se repiten idénticos a sí mismos: por una parte, «el momento siguiente contiene siempre, además del precedente, el recuerdo que éste le ha dejado»; por otra parte, ambos momentos se contraen o se condensan uno en otro, pues no ha desaparecido uno todavía cuando ya el otro aparece. Hay, por tanto, dos memorias, o dos aspectos de la memoria indisolublemente ligados: la memoria-recuerdo y la memoria-contracción. (Si finalmente nos preguntamos cuál es la razón de esta dualidad en la duración, sin duda la encontraremos en un movimiento que estudiaremos más adelante, por el cual el «presente» que dura se divide a cada «instante» en dos direcciones, una orientada y dilatada hacia el pasado, otra contraída, contrayéndose hacia el futuro.)

Pero la duración pura es el resultado de una división de «derecho». Es cierto que la memoria es idéntica a la duración, que es coextensiva a la duración; pero esta proposición es válida de derecho más que de hecho. El problema particular de la memoria es el siguiente: ¿cómo, por medio de qué mecanismo, la duración llega a ser memoria de hecho? ¿Cómo se actualiza lo que es de derecho? Bergson mostrará igualmente que la conciencia es de derecho coextensiva a la vida; pero, ¿cómo, en qué condiciones llega la vida a ser de hecho conciencia de sí?

de El bergsonismo

Fotografías de Christoffer Relander

Tłum. Piotr Mrówczyński

Pamięć Jako Wirtualne WspółistnienieBergsonizm (frg.)

Trwanie jest zasadniczo pamięcią, świadomością, wolnością. Jest ono świadomością i wolnością, ponieważ jest najpierw pamięcią. Ową tożsamość pamięci z samym trwaniem Bergson przedstawia zawsze na dwa sposoby: „zachowanie i gromadzenie przeszłości w teraźniejszości”. Albo: „czy to w tej formie, że teraźniejszość wyraźnie zawiera nieustannie wzrastający obraz przeszłości, czy też, że świadczy ona raczej przez ciągłe swoje zmiany jakościowe o coraz cięższym brzemieniu, jakie człowiek dźwiga na sobie, w miarę jak się starzeje”. Albo też „pamięć pod swymi dwiema postaciami: o ile pokrywa siatką wspomnień tło postrzeżenia bezpośredniego, o ile również skupia wielość momentów”. W istocie należy wyrazić na dwa sposoby różnicę między trwaniem a nieciągłą serią chwil, które powtarzałyby się jako identyczne z samymi sobą: z jednej strony „chwila następna oprócz poprzedniej zawiera zawsze wspomnienie, które tamta jej pozostawiła”; z drugiej strony dwie chwile kurczą się lub też kondensują jedna w drugiej, ponieważ jedna jeszcze nie zniknęła, kiedy pojawia się druga. Mamy zatem dwie pamięci albo dwa aspekty pamięci nierozerwalnie związane, pamięć-wspomnienie i pamięć-skurczenie. (Jeśli zapytamy wreszcie o powód tej dualności w trwaniu, to bez wątpienia odnajdziemy go w ruchu, który przebadamy później, a za sprawą którego trwająca „teraźniejszość” dzieli się w każdej „chwili” na dwa kierunki, jeden zmierzający i rozszerzający się ku przeszłości, drugi skurczony, kurczący się ku przyszłości.)

Jednak samo trwanie jest rezultatem podziału de iure. Pewne jest, że pamięć jest identyczna z trwaniem, że jest w stosunku do niego koekstensywna, ale jest to twierdzenie, które ma raczej wartość de iure niż de facto. Specyficzny problem związany z pamięcią jest następujący: w jaki sposób, za sprawą jakiego mechanizmu trwanie staje się faktycznie pamięcią? W jaki sposób to, co jest tylko de iure, zostaje zaktualizowane? Podobnie zresztą Bergson pokaże, że świadomość jest, de iure, koekstensywna w stosunku do życia; jak jednak, w jakich warunkach życie staje się faktycznie świadomością siebie?

w Bergsonizm

Aurora Luque

1962 – , España

Me lo dedico a mí misma, con cariño el día de mi cumpleaños.

Aproar

Vino la poesía de improviso.
A mí, que me sentía
malquerida por ella
 -porque yo no la quise a su capricho
me dijo: Túmbate y mira al cielo.
Vuelve al ciclo del huerto,
vuelve al mar mitológico.
¿No adorabas de niña las mochilas?
Da la espalda al vecino vertedero
de datos, ruido y prosa.
Traduce a ver si puedes-
esa gracia del mundo
que es aullido y sonrisa.
Métete ya en un barco
con proa de dragón.
Fuiste vikinga, sí,
aunque no lo sepas.
Así que bebe océano,
come islas y duerme ya en los bosques
que metí entre tus sueños
de once años.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zwróć Dziób łodzi

Poezja przyszła nagle.
Do mnie, choć czułam się
przez nią niekochana
-bo nie kochałam ulegając jej kaprysom
rzuciła do mnie: Połóż się i popatrz w niebo.
Na powrót wpisz się w cykl sadu
cofnij się do mitologicznego morza.
Czy w dzieciństwie nie uwielbiałaś plecaków?
Odwróć się tyłem do pobliskiego śmietnika
pełnego danych, szumu i prozy.
Przełóż na słowa, zobacz czy możesz –
ten urok świata,
jego skowyt i uśmiech.
Wskakuj więc do łodzi
o smoczym dziobie.
Byłaś wikingiem, tak,
choć o tym nie wiesz.
Więc pij ocean,
jedz wyspy i śpij w lasach
które zasadziłam w twych snach
jedenastoletniej dziewczynki.

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Qué hermoso contraste.
De la cara de la chica negra
Rebota la tristeza de la luz
Y abraza
La colada tendida, donde
Caen las manzanas de la memoria.

Huele a menta en lugares,
Que nunca han sido,
Resucitando el agua rauda.
El molino le da una apariencia de profundidad

Al lado dos cachorros ahogados
(fruta extraña)

Su mirada esconde el universo del purgatorio,
Polvo fino de la tierra en la que danzan los brotes furiosos
La reconciliación de los lugares
que piden salvación.

De Huellas.Pasos (2016)

Collage propio a partir de la imagen de Isabel Muñoz, fotogramas de La infancia de Iván, fotografía de Bernard Plossou

***

Jaki piękny kontrast.
Od twarzy czarnej dziewczynki
Odbija się smutek światła
I obejmuje
Schnącą bieliznę, gdzie
Spadają jabłka pamięci.

Mięta pachnie w miejscach,
Których nigdy nie było,
Wskrzeszając wartką wodę.
Młyn rzuca na nią pozór głębi

Obok dwa utopione szczeniaki
(dziwny owoc)

W jej spojrzeniu jest czyśćcowe uniwersum,
Miałkość ziemi, w której tańczą gniewne pędy
Jednanie się miejsc
Proszących o zbawienie.

Z tomiku Ślady. Kroki (2016)

Aurora Luque

1962 – , España

LA ESCARCHA

Madrugada de invierno. Insomnio. Oscuridad.
Sé que afuera está helando.
Hiela en el huerto, hiela en las montañas.
Traza abrazos la escarcha.
El frío atroz obliga a las moléculas
del agua a renunciar a su ser-danza.
La fluidez se torna abrazo rígido,
lazo de hielo blanco.
La gota sola aferra a la otra gota
y entretienen así el amargo clima.

Así, en el interior, ocurre a los recuerdos.
Una desolación helada los abraza.

Es tanto el frío adentro.
Un amago de vida recordada
extiende un brazo rígido y polar
hacia un recuerdo aún más entumecido.
Una red que construye sus destellos
en las desolaciones de los climas
con cristales tristísimos y rotos.
La memoria funciona como escarcha.

Collage propio (yo en 1983)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Szron

Zimowy poranek. Bezsenność. Mrok.
Wiem, że jest zimno na zewnątrz.
Sady ścina mróz, mróz ścina góry.
Szron bierze je w objęcia.
Potworne zimno zmusza cząsteczki
wody do wyrzeczenia się swej tanecznej natury.
Płynność staje się sztywnym uściskiem,
białą wstęgą z lodu.
Samotna kropla lgnie do drugiej kropli
i tak oto zabawia ten cierpki klimat.

To samo spotyka wewnątrz nasze wspomnienia.
Ogarnia je lodowe spustoszenie.

Tak strasznie zimno jest od wewnątrz.
Podszept zapamiętanego życia
wysuwa swe polarne zesztywniałe ramię
ku jeszcze bardziej odrętwiałemu wspomnieniu.
Sieć, która wznosi swoje błyski
w spustoszonych strefach klimatycznych
z przesmutych i potłuczonych kryształków.
Pamięć zachowuje (się) jak szron.

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

la Estación

En el gran silencio de mi mes favorito
Octubre (el rojo de los arces, el marrón de los robles, en los abedules
Por aquí y por allá una hoja amarilleaba)
Celebré la detención del tiempo.

El vasto país de los muertos comenzaba por doquier:
Tras el recodo de la avenida, tras el césped de los parques,
Pero no tenía que entrar allí, no me llamaba.

Las lanchas retiradas en la orilla, los caminos en la pinocha,
El río fluía en la oscuridad, no había luces en la otra orilla.

Me dirigía al baile de fantasmas y hechiceros
Donde se presentaba una delegación con máscaras y pelucas
Y bailaba no reconocida en el cortejo de los vivos.

Fotogramas de El sanatorio de la clepsidra de Wojciech Jerzy Has

Sezon

W wielkiej ciszy mojego ulubionego miesiąca
Października (czerwień klonów, brąz dębów, na brzozach
Jeszcze tu i tam jasnożółty liść)
Celebrowałem zatrzymanie czasu.

Rozległe państwo umarłych zaczynało się wszędzie:
Za zakrętem alei, za trawnikami parków,
Ale nie musiałem tam wchodzić, nie wzywało mnie.

Motorówki wyciągnięte na brzeg, ścieżki w igliwiu,
Rzeka płynęła w ciemności, żadnych świateł po drugiej
[stronie.

Wybierałem się na bal duchów i czarowników
Na którym zjawia się delegacja w maskach i perukach
I tańczy nie rozpoznana w korowodzie żywych.

Cristina Peri Rossi

1941, Uruguay/España

ALEJANDRA ENTRE LAS LILAS

He de morir de cosas así*
ALEJANDRA PIZARNIK
(suicidada el 27 de setiembre de 1972)

I

Quizás fuera el nombre
dulce de Alejandra
o esas lilas de los muros
soplando en la noche densa
o fuera
la nocturna cacería
de palabras deslizándose
en el vidrio
que te precipitó a la muerte
en la solitaria
duración de un grito
a medianoche
cómplice de nombres oscuros
impronunciables.

X

Después de haberte leído
los puntos y las comas
las metáforas tristes
y las niñas que llevabas
a lomos de los versos
sus pubis rosados
humedeciéndote el vestido
y los silencios
ah los silencios
esos silencios
que las niñas no hacen
porque gritaban
cuando tú las invitabas
a andar en barca
o cuando les regalabas
caballitos de juguete.

*VÉRTIGOS O CONTEMPLACIÓN DE ALGO QUE TERMINA

Esta lila se deshoja.
Desde sí misma cae
y oculta su antigua sombra.
He de morir de cosas así.

Collage a partir de un fotograma de Liberté de Albert Serra

Trad. Ada Trzeciakowska

Alejandra wśród bzów

Od czegoś takiego muszę umrzeć.*

ALEJANDRA PIZARNIK
(samobójstwo 27 września 1972)

I

Może było to
słodkie imię Alejandra
albo tamte liliowe bzy murów
które natchnęły cię gęstą nocą
czy też
nocne polowanie
na słowa prześlizgujące się
po szkle
tym co popchnęło cię ku śmierci
w samotnej
przeciągłości krzyku
o północy
wspólniczce ciemnych
niewymawialnych imion.

X

Po przeczytaniu ciebie:
te kropki i przecinki
smutne metafory
i dziewczęta, które woziłaś
na grzbiecie wersów
ich różowe łona
zraszające ci sukienkę
i ciche pauzy
ah pauzy
te pauzy
których dziewczęta nie robią
bo krzyczały
kiedy zapraszałaś je
na spacer łódką
lub gdy dawałaś im w prezencie
koniki na biegunach.

*ZAWROTY GŁOWY LUB KONTEMPLACJA CZEGOŚ, CO SIĘ KOŃCZY

Bez zrzuca płatki.
Sam od siebie odpada
i ukrywa swój prastary cień.
Od czegoś takiego muszę umrzeć.

Adam Zagajewski

1945 – 2021 , Polonia

Trad. Jerzy Sławomirski y Anna Rubió

Dos ciudades

En el año 1945, casi toda la familia hizo las maletas y llenó los baúles preparándose para abandonar Lvov o sus aledaños. Al mismo tiempo liaban los bártulos innumerables familias alemanas obligadas a dejar sus casas y sus pisos de Silesia, Gdańsk, Szczecin, Olsztyn y Królewiec. Millones de personas comprimieron con las rodillas las tapas rebeldes de maletas que no cerraban bien. Ocurría así por orden de tres caballeros de edad provecta que se habían dado cita en Yalta.
En octubre del mismo año ya estábamos en la ciudad peor, en Gliwice. Aún estacionaba allí el Ejército Rojo y, al caer la noche, en los callejones oscuros resonaban a menudo ráfagas de metralleta (eso me contaron después).
Mis tías y mis tíos, sus conocidos y los primos de sus conocidos, aquellas familias, clanes y tribus, abandonaron Lvov para reencontrarse —no todos, aunque sí la mayoría— en las calles de Gliwice.
¿Qué clase de ciudad era aquélla? Peor. Más pequeña. Insignificante. Industrial. Ajena. Mi madre lloraba al caminar por sus calles.
Pero teníamos que vivir allí. Y, válgame Dios, allí también había amaneceres y ocasos, y las mismas estaciones recorrían el calendario y los parques municipales. Dominaba sobre la ciudad una réplica de madera de la torre Eiffel, la antena de una emisora de radio de antes de la guerra.
(…)
Los nuevos habitantes de Gliwice se asemejaban a los europeos normales y corrientes sólo en apariencia. La mayoría eran deportados del este, inmigrantes de fecha reciente, inmigrantes que, no obstante, nunca habían abandonado su país. Su país se había desplazado hacia el oeste, y ellos con él. Además, casi todos podían anteponer al nombre de su profesión, vocación u oficio la palabreja «ex». Eran ex jueces, ex oficiales, ex profesores (por no decir nada de ex niños) despojados de su existencia anterior por el nuevo régimen que examinaba con lupa el pasado de cada ciudadano, siempre que el ciudadano tuviera algún pasado. Pero hasta los más pobres entre los pobres tenían alguno.
(…)
La gente del mercado de hortalizas de la calle Bytomska sólo era real y contemporánea en parte, mientras que por lo demás recordaban sombras, unas sombras vivientes. Inmigrantes en su propio país, ex profesores de una universidad que ya no existía, ex oficiales de un ejército que había sido disuelto, ex consejeros y ex letrados con el deje oriental de un Oriente desaparecido, rangos pertenecientes a otra era, abrigos que habían sido vueltos del revés por enésima vez, zapatos de cuero de los de antes, sombreros desteñidos con etiquetas de tiendas ya inexistentes.
Sólo los huevos, los tomates y las cerezas eran los de siempre, reales, triviales y palpables.
Mis padres formaban parte de la generación joven, de modo que no se vieron en la necesidad cambiar de vestimenta o lo hicieron poquísimo, justo lo imprescindible. Sin embargo, los desterrados que habían llegado a Gliwice con una edad avanzada, ya no se sentían con ánimos para cambiar nada en su manera de vestir, hablar o pensar. Lo anticuado se les había pegado como el olor a naftalina. Ternos pasados de moda, americanas de verano con las mangas cortadas, perneras de filderretor con la raya marcada por los siglos de los siglos, zapatos de hacía veinte años. Caminaban con cuidado para no dañar la suela ni rasguñar el cuero. Profesores, abogados, zapateros, ujieres, oficinistas y tranviarios se paseaban por los senderuelos del parque y descansaban a la sombra de castaños y hayas plantados todavía por los alemanes. Se aburrían, tenían que subsistir con unas pensiones miserables, o sea que daban vueltas por la ciudad, pisando con dignidad los antiguos adoquines germánicos.
Nunca pensé que aquellos paseos fueran una lenta agonía. Callejeaban, contemplando con aire de sorpresa los ladrillos prusianos de los edificios. Estaban ensimismados en su morir y asombrados por el lugar donde les había tocado hacerlo. Morían desconfiados, porque no conocían bien aquel pueblo, aquel aire ni aquella tierra. Algunos tenían prisa; otros, al contrario, intentaban dejar la muerte para más adelante y así poder echar una ojeada al paisaje, conocer los árboles locales y familiarizarse con la tierra.
Perdían la memoria. La mayoría por razones biológicas, a causa de la vejez, pero algunos parecían desear que llegaran la esclerosis y el olvido, y elegían de buen grado la vida en una niebla donde se confundían las épocas, las personas y las fechas. En mi familia también había ancianos que perdieron la memoria: mis dos abuelas y mi abuelo. Yo los acompañaba en sus paseos, los llevaba cogidos del brazo y les explicaba dónde estábamos y a dónde íbamos. ¡Yo, que aún no sabía nada, les serví con mi memoria! Y ellos, que tanto hubieran podido contarme de su larga vida, no fueron capaces de ordenar sus pensamientos.
Al perder la memoria, regresaban a la ciudad perdida. Paradójicamente, para ellos perder la memoria significaba recuperarla, porque, como es sabido, la amnesia parcial que acompaña a la vejez consiste en la pérdida de control sobre las capas más recientes de recuerdos y en el retorno a las antiguas reminiscencias que nada ni nadie es capaz de borrar. Regresaban a Lvov.
Así pues, recorría las calles de Gliwice con mi abuelo —porque era suyo el paso que yo trataba de igualar más a menudo—, pero, de hecho, cada uno paseaba por una ciudad distinta. Yo era un rapazuelo juicioso que tenía una memoria pequeña como una avellana y estaba convencido de que, caminando por las calles de Gliwice entre edificios modernistas prusianos adornados con pesadas cariátides de granito, me hallaba donde me hallaba. Sin embargo, mi abuelo, a pesar de andar a mi lado, en aquellos momentos transitaba por Lvov. Yo recorría las calles de Gliwice y él las de Lvov.

de Dos ciudades (ensayo; 1991)

Leópolis antes de la II Guerra.

Dwa miasta

W roku 1945 prawie cała rodzina pakowała walizki i skrzynie i przygotowywała się do opuszczenia Lwowa i okolic. W tym samym czasie pakowały się też niezliczone niemieckie rodziny, którym kazano porzucić ich domy i mieszkania na Śląsku, w Gdańsku, Szczecinie, Olsztynie i Królewcu. Miliony ludzi przyciskały kolanami oporne walizy; działo się tak na życzenie trzech starszych panów, którzy spotkali się w Jałcie.
W październiku tego roku znaleźliśmy się w gorszym mieście, w Gliwicach. Stacjonowała w nim jeszcze wtedy Armia Czerwona i wieczorami w ciemnych ulicach nieraz rozlegały się strzały z pepeszy (tak mi opowiadano o tym później).
Moje ciotki i moi wujowie, ich znajomi i kuzyni ich znajomych, rodziny, klany i szczepy, wszyscy, wyjechali ze Lwowa i spotkali się – nie wszyscy, ale spora ich część – na ulicach Gliwic.
Jakie to było miasto? Gorsze. Mniejsze. Niepozorne. Przemysłowe. Obce. Moja mama płakała chodząc jego ulicami.
Ale trzeba było w nim żyć. O dziwo, także i tutaj zdarzały się wschody i zachody słońca i te same pory roku przechodziły przez kalendarz i przez miejskie parki. Nad miastem wznosiła się replika wieży Eiffla, drewniana konstrukcja, nadajnik przedwojennej radiostacji
(…)
Nowi mieszkańcy Gliwic tylko pozornie przypominali zwyczajnych Europejczyków. Byli w większości deportowani ze wschodu; byli świeżymi emigrantami, lecz emigrantami, którzy wcale nie opuścili swego kraju. Kraj przesunął się na zachód, tylko tyle. I oni razem z krajem. Po drugie, prawie wszyscy mogli postawić przed nazwą swego zawodu, powołania czy egzystencji słówko „eks”. Byli to eks-sędziowie, eks-oficerowie, eks-profesorowie (nie wspominając już o eks-dzieciach), wyzuci ze swoich dotychczasowych karier przez nowy ustrój, który surowo egzaminował przeszłość każdego obywatela (jeśli tylko obywatel posiadał przeszłość; ale nawet najbiedniejsi jakąś przeszłość mieli).
(…)
Ci ludzie na targu warzywnym przy ulicy Bytomskiej tylko w części byli realni i współcześni, poza tym podobni byli raczej do cieni. Żywe cienie, emigranci we własnym kraju, eks-profesorowie nie istniejącego już uniwersytetu, eks-oficerowie nie istniejącej już armii, wschodni akcent nie istniejącego już Wschodu, eks-radcy i eks-mecenasi, rangi przynależne do innej ery, przenicowane po raz drugi płaszcze, buty z przedwojennej skóry, kapelusze spłowiałe i ozdobione znaczkami nieistniejących już firm.
Tylko jajka, pomidory i czereśnie były zwyczajne i realne, trywialne i dotykalne.
Moi rodzice należeli wtedy do młodszego pokolenia, nie musieli się więc przebierać, albo tylko w minimalnym, nieuniknionym stopniu. Ci jednak spośród wygnańców, którzy przywędrowali do Gliwic w podeszłym wieku, nie mieli już siły, by zmienić cokolwiek we własnym stroju, sposobie mówienia czy myślenia. Nieśli ze sobą dawność jak naftalinę. Staromodne garnitury, letnie marynarki o uciętych, krótkich rękawach, zaprasowane na wieczność nogawki spodni z filafilu, buty sprzed dwudziestu lat; stąpali w nich ostrożnie, by nie uszkodzić podeszwy, nie zadrapać powierzchni skóry. Chodzili po alejach parku, odpoczywali w cieniu poniemieckich kasztanów i buków, profesorowie i mecenasi, szewcy i woźni, urzędnicy i motorniczy tramwajów. Nudzili się, żyli z biednych emerytur, krążyli więc po mieście, kroczyli statecznie po poniemieckim bruku.
Nie wiedziałem, że to krążenie jest powolnym umieraniem. Chodzili ulicami, przyglądając się ze zdziwieniem pruskim cegłom kamienic. Pochłonięci byli umieraniem i zaskoczeni miejscem, w którym przyszło im umierać. Umierali nieufnie, ponieważ nie znali dobrze tej miejscowości, tego powietrza, tej ziemi. Jedni spieszyli się, drudzy, przeciwnie, starali się odłożyć śmierć na później, tak, żeby naprzód przyjrzeć się okolicom, poznać tutejsze drzewa, zioła, polubić ziemię.
Tracili pamięć. Na ogół z powodów biologicznych, ze starości, niektórzy jednak zdawali się pragnąć sklerozy i niepamięci i ochoczo wybierali mgłę, w której zlewały się z sobą epoki, osoby i daty. Także i w mojej rodzinie byli starcy, którzy tracili pamięć – moje obie babcie, mój dziadek. Towarzyszyłem im podczas spacerów, prowadziłem pod rękę, objaśniałem, gdzie jesteśmy i dokąd idziemy. Ja, który nic jeszcze nie wiedziałem, służyłem im moją pamięcią! Oni, którzy tyle mogliby mi opowiedzieć o swoim długim życiu, nie byli w stanie zebrać myśli.
Tracąc pamięć wracali do utraconego miasta. Paradoksalnie, tracąc pamięć odzyskiwali ją, ponieważ, jak wiadomo, osłabienie pamięci w starości oznacza utratę kontroli nad najświeższymi warstwami wspomnień i powrót do wspomnień dawnych, których nic nie potrafi wymazać. Wracali do Lwowa.
Chodziłem więc tymi ulicami Gliwic z moim dziadkiem – bo jemu najczęściej dotrzymywałem kroku – ale w istocie spacerowaliśmy po dwu różnych miastach. Ja byłem trzeźwym chłopcem o pamięci małej jak orzech leszczynowy i byłem absolutnie pewny, że idąc ulicami Gliwic, pośród pruskich, secesyjnych kamienic, ozdobionych ciężkimi kariatydami z granitu, znajduję się naprawdę tam, gdzie się znajduję. Mój dziadek jednak, mimo że szedł tuż przy mnie, przenosił się w tym samym momencie do Lwowa. Ja szedłem ulicami Gliwic, on Lwowa.

z Dwa miasta (1991)

Transl. Lillian Vallee

Two cities

In 1945 almost my entire family was packing suitcases and trunks, getting ready to leave Lvov and vicinity. At the same time countless German families, who were told to leave their homes and apartments in Silesia, Danzig, Stettin, Allenstein, and Konigsberg, were also packing. Millions of people were forcing resistant suitcases shut with their knees; all this was happening at the behest of three old men who had met at Yalta.
In October of that year we found ourselves in the worse city, Gliwice. The Red Army was still garrisoned there, and in the evenings one often heard shots fired from a pepesha into the dark streets (or so I was told later).
My aunts and uncles, their friends and friends’ cousins, families, clans and tribes, all of them, left Lvov and met— not all but most of them—on the streets of Gliwice.
What sort of city was it? The worse one of the two. Smaller. Unpretentious. Industrial. Alien.
But one had to live there. And oh, wonder of wonders, here too there were sunrises and sunsets, and the same seasons of the year passed through calendars and municipal parks. A wooden replica of the Eiffel Tower, the transmitter of a prewar radio station loomed over the city.
(…)
The new inhabitants of Gliwice reminded one of Europeans only superficially. The majority of them were deported from the east. They were fresh emigrants; but it was not the emi­grants who had left their country, it was the country that had simply shifted to the west, that’s all. And they along with it. Also, almost all of them could put the prefix ex before the names of their professions, vocations, and existences. They were ex-judges, ex-officers, ex-professors—not to mention ex­children—deprived of their former careers by a new system that subjected the past of each citizen to severe scrutiny (if the citizen had a past; but even the poorest folks had some sort of past).
(…)
These people at the farmers’ market on Bytomska Street were only partially real and of the moment; beyond that they seemed more like shadows. Living shadows, emigrants in their own country: ex-professors of a university that no longer ex­isted; ex-officers of an army that no longer existed, with eastern accents of a no longer extant East; ex-city council members and ex-lawyers or civil service ranks that belonged to a different era, with twice-darned coats, shoes of prewar leather, and faded hats bearing the labels of companies that were now defunct.
Only eggs, tomatoes, and cherries were ordinary and real, trivial and palpable.
My parents belonged to the younger generation at that time; they did not have to change outfits, or perhaps did so only to a minimal, unavoidable degree. Those exiles, however, who ended up in Gliwice in middle age had not the strength to change anything in their clothing, manner of speaking, or thinking. They carried their past around like mothballs. Old- fashioned suits, summer jackets with short sleeves, creases pressed for all eternity into fine wool trousers, shoes from twenty years ago. They walked in them gingerly, so as not to damage the soles or nick the leather. They walked in the tree- lined lanes of the park, rested in the shade of post-German chestnuts and beeches, professors and attorneys, cobblers and janitors, officials and tram operators. They grew bored, lived on skimpy pensions, roamed the streets of the city, treading the post-German sidewalks with dignity.
I did not realize that this roaming of the streets was a slow dying. They walked the streets, looking with amazement at the Prussian bricks of the tenements. They were absorbed with dying and taken aback by the place in which they were to die. They died distrustfully because they did not know this place, this air, this land very well. Some hurried; others tried to put death off for later, so they could have a good look at their surroundings, so they could get to know the local trees and herbs, so they could like this land.
They lost their memories—usually for biological reasons, because of old age, although some appeared to crave sclerosis and oblivion and voluntarily chose to live in a fog, merging epochs, people, dates.
In my family, too, there were old people who were losing their memories—both of my grandmothers and my grand­father. I accompanied them on walks. They would lean on me, and I explained where we were and where we were going. I, who knew nothing yet, put my memory at their disposal! They, who could have told me so much about their long lives, weren’t capable of gathering their wits about them.
In losing their memories they returned to their lost city. Paradoxically, by losing their memories they recovered them, because it is clear that loss of memory in old age means loss of control over the most recent layers of memories and a return to old memories, which nothing is capable of eradicating. They returned to Lvov.
Thus I walked the streets of Gliwice with my grandfather —because it was he I accompanied most often—but in fact we were strolling two separate cities. I was a sober boy with a memory as small as a hazelnut, and I was absolutely certain that in walking the streets of Gliwice, among Prussian seces­sionist tenements decorated with heavy granite caryatids, I was where I really was. My grandfather, however, despite his walk­ing right next to me, was in Lvov. I walked the streets of Gliwice, he the streets of Lvov.

from Two cities

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

LA CRÍTICA DE LA RAZÓN PURA
ABIERTA EN LA PÁGINA 46

Si decimos que el pájaro resume
las ramas al volar en su sonido,
si decimos
                que alguien junta el tiempo
para aprender que es vano conjugarlo,
es porque el pájaro no sabe
que el cielo es suyo y suyo es lo abierto;
podría sentir que sin aire
batiría más libre la distancia.
Y así pensamos lo anterior,
el recordarlo invierte la raíz
y hace que el fruto sea
                         nostalgia del adentro,
pues al nacer los árboles
                                       mueren
en la lluvia interior de su corteza,
lo mismo que las casas son declive
en la niebla que suman estos valles.
 
Podemos encontrarnos
en medio de algún nombre,
                                  decir qué pueblos
caben bajo las nubes de este frente
que entra por Legate,
qué parte es del quitar,
                             y cuál del ofrecer.
Esto lleva a hablar y a existir
lo menos en los días,
a mostrar que somos vacío,
                           como es vacío el cauce,
y no por ello dejan de crecer las cosechas,
como el viento es también vacío
          y no por ello olvida
despertar y esparcirnos por el mundo.

de Poesía reunida y aforismos

Tłum. Ada Trzeciakowska

KRYTYKA CZYSTEGO ROZUMU
OTWARTA NA STRONIE 46

Jeśli mówimy, że ptak zawiera w sobie
gałęzie, gdy wznosi się w ich szumie,
jeśli mówimy
                   że ktoś gromadzi czas
by nauczyć się, że próżno go wiązać,
to dlatego, że ptak nie wie
że niebo jest jego i jego jest to, co otwarte;
mógłby poczuć, że bez powietrza
swobodniej pokonałby odległość.
I w ten sposób myślimy o tym co powyżej,
Rozpamiętywanie odwraca korzeń
i sprawia, że owoc staje się
                nostalgią od wewnątrz,
bo rodząc się drzewa
                                   umierają
w wewnętrznym deszczu kory,
tak jak domy są zboczem
we mgle, którą dodają te doliny.

Możemy spotkać się
w połowie imienia,
                         powiedzieć, które wioski
zmieszczą się pod chmurami tego frontu
nadchodzącego od strony Legate,
jaką część trzeba ująć,
                          jaką oddać.
Co prowadzi do tego, że przemawia i istnieje
to czego w dniach ubywa,
pokazując, że jesteśmy pustką,
                               jak puste jest koryto rzeki,
a jednak zbiory nie przestają rosnąć,
tak jak i wiatr jest pustką
                 a jednak nie zapomina
budzić i rozpraszać nas po świecie.

Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

la señal

Casgob, decía, 2
millas.  Pero nunca fui
allí; lo dejé como un adorno
en el estante de la mente, cubierto

con el polvo de
sus veranos; un lugar a dieta
de los ecos de las campanas
calladas y las voces

de los niños; blanca es la arquitectura
de sus nubes, inmóvil
la luz del sol.  Así fue
mejor, necesito un museo

para almacenar las partículas
más frágiles del sueño.  El tiempo
es un camino principal, la eternidad
el desvío que no tomamos.

Fotos propias. El Museo Shōmei Yō en el pueblo de Minamiaso, prefectura de Kumamoto, exhibe los dibujos originales del ilustrador, Shōmei Yō (1946) y los recrea en el paisaje. Al abrir la puerta blanca desde el museo, se sale a una pradera de 66.000 m2. Subiendo la colina hacia el árbol solitario, sentado en un banco y contemplando la grandeza de la naturaleza, uno se siente como si estuviera suspendido dentro de una obra de arte.

Zdjęcia własne. Muzeum Shōmei Yō w mieście Minamiaso, w prefekturze Kumamoto, prezentuje oryginalne rysunki ilustratora Shōmei Yō (1946) i odtwarza je w przyległym terenie. Otwierając białe drzwi od strony muzeum, wychodzimy na łąkę o powierzchni 66 tys. m2. Wspinając się na wzgórze w kierunku samotnego drzewa, siadając na ławce i kontemplując wspaniałość natury, ma się wrażenie, że jest się zawieszonym wewnątrz dzieła sztuki.

Tłum. Andrzej Szuba

Drogowskaz

Casgob – czytam – 2
mile. Ale nigdy tam
nie byłem; tkwi jak
bibelot na półce pamięci,

pokryty kurzem lat;
miejsce na diecie
echa zamilkłych
dzwonów i dziecięcych

głosów; biała jest architektura
jego chmur, nieruchome
promienie słońca. Tak było
najlepiej. Potrzebne mi muzeum

do gromadzenia co wątlejszych
drobin snu. Czas to
droga główna, wieczność –
zakręt, którego nie bierzemy.

THE SIGNPOST

Casgob, it said, 2
miles.  But I never went
there; left it like an ornament
on the mind’s shelf, covered

with the dust of
its summers; a place on a diet
of the echoes of stopped
bells and children’s

voices; white the architecture
of its clouds, stationary
its sunlight.  It was best
so, I need a museum

for storing the dream’s
brittler particles in.  Time
is a main road, eternity
the turning that we don’t take.

Austen Leah Rose

1990? – , Estados Unidos

Trad. Adam Gai

El río no ahogado

Durante catorce años, mi hermana y yo navegábamos río abajo.
Ella estaba a estribor; yo estaba a babor. Juntas, una cosmología completa.

Navegábamos a través de praderas de trigo sarraceno y milenrama.
Navegábamos a través de valles de niebla.
A veces, yo me volvía loca y mi hermana transcribía mi jerigonza con ambas manos
en un pedazo de corteza de sauce
antes de enviarla en el pico de un águila pescadora.
A veces, yo trenzaba huesos de pescado en su cabello oscuro.

Tratábamos de establecer un punto de vista, el modo en que el agua se establece en la base de una cascada.

A la noche, yo dormía y ella miraba las estrellas o yo miraba las estrellas y ella dormía, o las dos
las mirábamos y ninguna de nosotras dormía, o la noche estaba nublada y no había estrellas.

Yo decía, la luz lunar es una forma de empatía radical y ella decía, la distancia es de color azul
y yo decía, mirar un avión despegar es el mejor remedio para la depresión.
Dios es una montaña en translación, ella decía
y yo pensaba en esto por unos días, finalmente inclinaba la cabeza en señal de asentimiento.

En un momento dado, ella tuvo un hijo,
y, como una mariposa, él nació con las memorias de nuestra infancia olvidada.

Cuando ella decía, hermana, yo decía, mi cuerpo como una piedra contra tu pena brillante
Cuando ella decía, amor, yo decía, un tipo de fotografía.
Esto era así durante horas. Yo sé que no sé nada, decía el río.

Todos los días mirábamos salir el sol en el mundo no ahogado.
Todos los días reinventábamos el río.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Niezatopiona rzeka

Przez czternaście lat razem z siostrą żeglowałyśmy w dół rzeki.
Ona była sterburtą; ja lewą burtą. Razem, kompletną kosmologią.

Żeglowałyśmy przez łąki gryki i krwawnika.
Żeglowałyśmy przez doliny mgieł.
Czasami popadałam w obłęd, a siostra spisywała mój bełkot dwoma rękami
na kawałku wierzbowej kory
przed wysłaniem go w dziobie rybołowa.
Czasem wplatałam w jej ciemne włosy rybie ości.

Próbowaliśmy skrystalizować punkt widzenia, tak jak woda krystalizuje się
u stóp wodospadu.

Nocą ja spałam, a ona patrzyła na gwiazdy lub ja patrzyłam na gwiazdy, a ona spała, albo obie
patrzyłyśmy na gwiazdy i żadna z nas nie spała, lub noc była pochmurna i nie było gwiazd.

Mówiłam, że światło księżyca jest formą radykalnej empatii, a ona, że odległość ma kolor niebieski, mówiłam, że oglądanie startującego samolotu jest najlepszym lekiem na depresję.
Bóg jest górą w tłumaczeniu, mówiła,
a ja myślałam o tym przez kilka dni, by wreszcie jej przytaknąć.
W pewnym momencie pojawił się jej syn,
jak motyl, przyszedł na świat pełen wspomnień z naszego zapomnianego dzieciństwa.

Kiedy mówiła, siostro, ja mówiłam, moje ciało jest jak głaz przeciwko twojemu lśniącemu bólowi.
Kiedy mówiła miłość, ja mówiłam, że to rodzaj fotografii.
Trwało to godzinami. Wiem, że nic nie wiem, mówiła rzeka.

Każdego ranka oglądaliśmy wschód słońca nad niezatopionym światem.
Każdego ranka wymyślałyśmy rzekę na nowo.

the undrowned world

For fourteen years, my sister and I sailed down a river.
She was starboard; I was port. Together, a complete cosmology.

We sailed through meadows of buckwheat and yarrow.
We sailed through valleys of fog.
Sometimes, I went mad and my sister transcribed my gibberish with both hands
on a piece of willow bark
before sending it away in an osprey’s beak.
Sometimes, I braided fish bones into her dark hair.

We were trying to establish a point of view, the way water establishes itself
at the base of a waterfall.

At night, I slept and she watched the stars, or I watched the stars and she slept, or we both
watched the stars and neither of us slept, or the night was cloudy and there were no stars.

I said, moonlight is a form of radical empathy, and she said, distance is the color blue,
and I said, watching an airplane take off is the best cure for depression.
God is a mountain in translation, she said,
and I thought about this for a few days, ultimately nodding in agreement.
At one point, she had a son,
and, like a butterfly, he was born with the memories of our forgotten childhood.

When she said sister, I said, my body like a boulder against your bright pain.
When she said love, I said, a type of photograph.
It went on like this for hours. I know that I know nothing, the river said.

Every morning, we watched the sunrise over the undrowned world.
Every morning, we reinvented the river. 



Tomasz Różycki

1970 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

los mapas quemados

Viajaba por Ucrania, era junio cuando hundido
hasta las rodillas caminé en la hierba y el polen
flotaba en el aire. Busqué, mis antecesores
se escondieron bajo tierra, más hondo han seguido

que generaciones de hormigas. Pregunté mudo
por sus huellas, mas crecía la hierba, las hojas
y abejas se arremolinaban. Tumbado boca
abajo en el suelo pronuncié lento el conjuro:

podéis salir, todo ha terminado. Se agitaba
la tierra, y en ella topos y lombrices, temblaba
la tierra y las hormigas se enjambraban, abejas
volaban encima de todo, salid decía,

hablaba así a la tierra y sentí como crecía
la hierba salvaje y densa junto a mi cabeza.

Collage propio (a partir de ilustraciones de Gabriel Pacheco)

Spalone Mapy

Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec
i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki
krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy
schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej

niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie
o ślady po nich, ale rosły trawy, liście,
i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko,
twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie –

możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała
się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała
ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły
latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,

mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie
trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Probablemente, el poeta es empleado por el inconsciente colectivo, como almacenista lírico en una corporación humana llamada «Memoria».

Tommy Olofsson

Trad. F. J. Uriz

Noche de diciembre, 72

Aquí llego yo, el hombre invisible, tal vez empleado
en una gran Memoria para vivir justo ahora. Y paso en coche
 
ante la blanca iglesia cerrada — dentro hay un santo de madera
sonriente, desamparado, como si le hubiesen quitado las gafas
 
Está solo. Todo lo demás es ahora, ahora, ahora. La ley de la gravedad
                                                                          que nos empuja
a ir al trabajo por el día y a la cama por la noche. La guerra.

Instalaciones de Do-Ho Suh

Poeta jest przypuszczalnie zatrudniony przez zbiorową nieświadomość jako liryczny pracownik magazynu w zwykłej ludzkiej korporacji «Pamięć«.

Tommy Olofsson

Tłum. Leonard Neuger

Wieczór grudniowy 1972

A oto ja, niewidzialny człowiek, zatrudniony może
przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz. No i mijam

zamknięty na cztery spusty biały kościół, w którym stoi świątek
uśmiechnięty, bezradny jakby mu odebrano okulary.

Samotny. Wszystko inne jest teraz teraz teraz. Prawo ciążenia
                                                                          które wtłacza nas
w pracę za dnia i w łóżko nocą. Wojna.


The poet is probably employed by the collective unconscious, as a lyrical warehouse worker in the general human corporation «Memory»

Tommy Olofsson

Transl. Robin Fulton

Here I come, the invisible man, perhaps employed
by a Great Memory to live right now. And I am driving past

The locked-up white church—a wooden saint stands
smiling, helpless, as if they had taken away his glasses.

He is alone. Everything else is now, now, now. The law of gravity
                                                                           presses us
against our work by day and against our beds by night. The war.


Poeten är antagligen anställd av det kollektivt omedvetna, som lyrisk lagerarbetare på det allmänmänskliga aktiebolaget »Minne«.

Tommy Olofsson

Decemberkväll -72

Här kommer jag den osynlige mannen, kanske anställd
av ett stort Minne för att leva just nu. Och jag kör förbi

den igenbommade vita kyrkan – därinne står ett helgon av trä
leende, hjälplös, som om man tagit ifrån honom glasögonen.

Han är ensam. Allt det andra är nu, nu, nu. Tyngdlagen som
                                                                            pressar oss
mot arbetet om dagen och mot sängen om natten. Kriget.

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

18 de noviembre

Nos mostró el camino que llevaba hacia abajo.
No nos perderemos, dijo, porque está iluminado.
A través de huertos desiertos, viñedos y umbrales
cubiertos de moras, fuimos a campo traviesa,
y las luces, como prefieras, eran farolas
de luciérnagas enormes o de planetas
diminutos que descendían con un vuelo incierto.
Pero cuando girar quisimos hacia arriba
todo se apagó. Y en medio de la noche absoluta
comprendí que sería bajar al fondo del precipicio
porque sólo así el fuego fatuo nos guiará de nuevo.
La tomé de la mano, nos unían recuerdos
carnales y cómplices de expediciones amorosas
es decir, hace tiempo, en el trigal o bosque espeso.
El arroyo retumbó abajo, y chilló el pedregal
espantoso con su color del azufre lunar.

23 de noviembre

Un largo tren se detiene en la estación y el andén está vacío.
Invierno, noche, el cielo se tiñe glacialmente de rojo.
Y solo se oye el llanto de una mujer. Suplica por algo
en vano, a un oficial con abrigo de piedra.

1 de diciembre

Las naves de la estación infernal, con corrientes de aire y frío.
Un golpe a la puerta, la puerta se abre
y mi padre muerto aparece en ella
pero joven, hermoso, bienamado.
Me tiende la mano. Huyo de él,
corro por las escaleras sinuosas, hacia el infinito.

de El álbum de los sueños

Imágenes propias (fotogramas coloreados por mí de “L’Atalante” de Jean Vigo

18 listopada

Pokazał nam drogę która wiodła w dół.
Nie zgubimy się, mówił, bo dużo jest świateł.
Przez opuszczone sady, winnice i progi
zarośnięte jeżyną poszliśmy na przełaj,
a światła, co kto woli, były latarniami
olbrzymich świętojańskich robaczków czy planet
małych i zniżających się niepewnym lotem.
Kiedy raz jednak skręcić chcieliśmy do góry ´
wszystko pogasło. I w zupełnej nocy
 zrozumiałem, że iść nam aż na dno przepaści
bo tylko wtedy znowu prowadzą nas ognie.
Trzymałem ją za rękę, pamięć nas łączyła
cielesna, zgodnych wypraw na łożu kochanków
to znaczy kiedyś w zbożu albo w gęstym lesie.
Nisko zahuczał potok, stały usypiska
przeraźliwe, koloru księżycowej siarki.

23 listopada

Długi pociąg stoi na stacji i peron jest pusty.
Zima, noc, niebo mroźnie podpływa czerwienią.
I słychać tylko płacz kobiety. O coś błaga
daremnie, oficera w kamiennym płaszczu.

1 grudnia

Hale infernalnego dworca, z przeciągiem i chłodem.
Stuk stuk do drzwi, drzwi się otwierają
i ukazuje się w nich mój umarły ojciec
 ale młody, piękny, ukochany.
Podał mi rękę. Uciekam od niego,
zbiegam po schodach krętych, w nieskończoność.

z Albumu snów

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

14 de agosto

Nos dijeron que recogiéramos nuestras cosas porque la casa la iban a quemar.
Llegué a escribir una carta, pero la tenía conmigo.
Hicimos nuestros hatillos y nos sentamos junto a la pared.
Nos miraron cuando pusimos el chelo* encima de los hatillos.
Mis hijos no lloraron. Seriedad y curiosidad.
Uno de los soldados llevaba un bidón de gasolina. Otros arrancaban las cortinas.

*chelo polaco, basetla, de cuatro cuerdas.

de El álbum de los sueños

Fotograma de El regreso de Andrey Zvyagintsev y Suite de Antoni Tàpies

14 sierpnia

Kazali nam zapakować rzeczy, bo dom będzie spalony.
Zdążyłem napisać list, ale ten list był ze mną.
Złożyliśmy węzełki, siedliśmy pod ścianą.
Patrzyli kiedy na węzełki kładliśmy basetlę.
Moi synkowie nie płakali. Powaga i ciekawość.
Jeden z żołnierzy niósł bańkę benzyny. Inni zdzierali firanki.

z Albumu snów

Elena Garro

1916-1998, México

PARA LLEGAR

Para llegar atravieso sombreros, gestos,
voces llamándome
y llego al bosque perdido,
arrinconado junto a un paseo.
Ninguna hoja se ha caído;
no hay hojas de oro.
Las verdes me rodean y no las toco.
El viento circular mece las ramas;
circula prisionero en ellas.
El ruido de unos pasos en la hierba,
mis pasos junto al ruido por la hierba.
El pelo es cobre junto al verde.
Mi pelo no lo veo.
Una voz se desliza entre las ramas.
Sólo queda el hueco
que dejaron las palabras.
La voz, el surtidor y la garganta
se han perdido
y el eco sigue dibujando el mismo verbo.
¿Es esto lo que llaman un recuerdo?

Imagen propia

BY DOTRZEĆ

By dotrzeć mijam kapelusze, gesty,
głosy wzywają mnie
aż dotrę do utraconego lasu,
przykulonego obok alejki.
Nie spadł żaden liść;
nie ma liści ze złota.
Te zielone otaczają mnie, nie sięgam po nie.
Kolisty wiatr kołysze gałęziami;
krąży w nich uwięziony.
Szelest kroków na trawie,
moje kroki tuz przy szeleście po trawie.
Włosy jak z miedzi przy tej zieleni.
Choć moich nie dostrzegam.
Jakiś głos wymyka się spośród gałęzi.
Została tylko dziupla
po słowach.
Głos, strumień i gardło
utracone
a echo nadal wyrysowuje to samo słowo.
Tym właśnie są wspomnienia?

Paul Celan

1920-1970, Rumanía/Alemania

Trad. José Luis Reina Palazón

MUDOS OLORES DE OTOÑO. El
áster, sin tronchar, pasó,
entre país natal y abismo, a través
de tu memoria.

Un extraño extravío
tomó cuerpo allí mismo, tú
estuviste
a punto
de vivir.

Egon Schiele

Tłum. Ryszard Krynicki

NIEME WONIE JESIENI. Nie-
scięty aster szedł
pomiędzy ojczyzną a otchłanią przez
twoją pamięć.

Czyjeś cudze zatracenie
wyraziście się ucieleśniło, jakbyś
nieomal
żył.

Transl. John Felstiner

MUTE AUTUMN SMELLS. The
aster, unbent, passed
through your memory
between homeland and chasm.

A strange lostness was
bodily present, you came
near to
living.

STUMME HERBSTGERÜCHE. Die
 Sternblume, ungeknickt, ging
 zwischen Heimat und Abgrund durch
 dein Gedächtnis.

 Eine fremde Verlorenheit war
 gestalthaft zugegen, du hättest
 beinah
 gelebt.

Amelia Biagioni

1916-2000, Argentina

Cavante, andante

A veces
soy la sedentaria.
 
Arqueóloga en mí hundiéndome,
excavo mi porción de ayer
busco en mi fosa descubriendo
lo que ya fue o no fue
soy predadora de mis restos.
 
Mientras me desentierro y me descifro
Y recuento mi antigüedad,
pasa arriba mi presente y lo pierdo.
 
Otras veces
me desencorvo con olvido
pierdo el pasado y soy la nómada.
 
Exploradora del momento que me invade,
remo sobre mi canto suyo
rumbo al naufragio en rocas del callar,
o atravieso su repentino bosque mío
hacia el claro de muerte.
 
Y a extremas veces
mientras sobrecavándome
descubro al fondo mi
fulgor inmóvil ojo
de cerradura inmemorial,
 
soy ave llave en el cenit
ejerciendo
mi remolino.

Cuaderno de Samineh Alafar con fotogramas de Sergei Parajanov

Tłum. Ada Trzeciakowska

Cavante, andante

Czasem,
wiodę tryb życia osiadły..

Archeolożka w samej sobie zatapiam się,
odkopując porcję wczorajszego dnia,
przegrzebuję własny grób odkrywając
co było lub czego nie było,
ja drapieżnik własnych szczątków.

Podczas gdy odkopuję się i rozpoznaję
robię rachunki z trwania,
a teraźniejszość przesuwa się nade mną i tracę ją.

Innym razem
rozprostowuję się w niepamięci
tracę przeszłość, staję się koczownikiem.

Badaczka porwana przez chwilę,
wiosłuję na mej pieśni
by rozbić się o skały ciszy,
lub przecinam jej nagły mój las
w drodze na polanę śmierci.

A w skrajnych przypadkach,
gdy kopiąc zbyt głęboko
odkrywam na dnie mój
niewzruszony blask,
odwieczną dziurkę od klucza,

staję się ptakiem kluczem w zenicie
wciąganym przez
swój wir.

Blanca Varela

1926-2009, Perú

es fría la luz

es fría la luz de la memoria
lo apenas entrevisto brilla con insistencia
gira buscando el casco de botella
o el charco de lluvia

tras cualquier puerta que se abre
está la luna
tan grande y plana
tan fuera de lugar
como si de un cuadro se tratara
óleo sobre el papel
endurecido por el tiempo

así cayeron en la mente
formas y colores
casualidades
azar que anuda sombras
vuelcos en la negra marmita
donde a borbotones
se cuecen gozo y espanto

crece el yeso de un cielo
mil veces lastimado
mil veces blanqueado
se borra el mundo y se vuelve a escribir
hasta el último aliento

sólo esto
eternidad aparente
mísera astilla de luz en la entraña
del animal
que apenas estuvo



Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zimne jest światło

zimne jest światło pamięci
to, co ledwo dostrzegalne, lśni z uporem 
kręci się w poszukiwaniu szkła butelki
albo kałuży deszczu

za każdymi otwierającymi się drzwiami
jest księżyc
taki duży i płaski
tak nie na miejscu
jakby był olejnym
obrazem na papierze
utwardzonym przez czas

tak powpadały do umysłu
formy i kolory
przypadki
ślepy traf, który wiąże cienie
fikołek w czarnym kotle
gdzie bulgocząc
wrą błogość i groza

rośnie tynk nieba
tysiąc razy uszkodzonego
tysiąc razy pobielonego
świat wymazuje się i pisze na nowo
aż do ostatniego tchnienia

tylko to
pozorna wieczność
żałosna drzazga światła w brzuchu
zwierzęcia
które ledwie było