María Ángeles Pérez López

Enhorabuena a María Ángeles Pérez López quien acaba de ganar el Premio Nacional de la Crítica Literaria en poesía castellana por el poemario Incendio mineral.

1967 – , España (Valladolid)

***

 ¿Y si eres nadie?
 Miras dentro de ti y solo hay un inmenso páramo en el que nada se oye. Ni siquiera la respiración agitada en el incendio de aquello que fuiste. ¿Adónde irás cargando tu vacío?
 Nada pesa lo que no tienes, pero no hay ligereza posible para ti porque el vacío te arrastra hacia sus pies. Ha arrasado con toda la flora, los días sin viento, las reservas de agua y de pardales. Quedan muchos más pájaros atrapados contra las vallas: vencejos, cormoranes, petirrojos. Un viejísimo albatros sacude su cabeza como si se hubiera atragantado con un mal verso. Entre ellos se disputan las raspas del sol y todos los poemas sobre ruiseñores o palomas que han sido capaces de digerir. Disputan también con quienes han quedado crucificados contra esas vallas, atrapados en la larga migración del hambre, de la guerra.
  Y mientras, tú sobre tu páramo vacío.
Te asomas con miedo al brocal de la boca y solo se ve un espejo negro que parece saludarte desde el fondo. También alguna mano de gente difusa tras tantas pantallas entreabiertas. Nada se oye sino la frugalidad de la desgana.
 A lo lejos, tal vez el agua pida que abras la puerta de tu cuerpo. ¿O vas a conformarte con ser páramo? ¿Eriazo que no habilitan las hormigas? ¿Pedregal que golpea con su sed?
 ¿Y si nadie somos todos? Pájaro perro, pájaro persona, población y polluelo enardecido. ¿Qué harás en el tránsito de las taxonomías?
 En ti están los cien mil caracteres hereditarios que te atan dulcemente a los demás, los tres mil millones de letras del genoma humano que has aprendido sin esfuerzo y silbas con felicidad al levantarte, veinticuatro de los noventa elementos químicos, todas las maletas que quedan extraviadas frente a las aduanas y las noches de Ítaca y Caronte.
 En ti, partículas lejanísimas de estrellas y otros parientes, piedras, peces, patronímicos, banderas deslucidas y otros trapos del dolor. Incluso meteoros en el festejo de la luz.
 Todos ellos te bendicen y completan.
 Bendicen cada una de las capas freáticas que alimentas con tu desesperación y tu amor radical a esta extrañeza que llamaron vivir, estar viviendo.
 Porque tú no eres suficiente para ti.
 Desconoces quién eres y no importa.
 De pronto apremian la vida y los tendones. De pronto estallan granos rojísimos de luz sobre la superficie torpe de tu lengua. Algunos estorninos los disputan y te besan con su canción de alambre.
 ¿Cómo dejar entonces que el día colisione? ¿Que haya personas aparcadas como muebles mientras viajan las mesas en primera?
 Alguna vez recibiste en herencia un baúl y una silla de esparto pero hoy todo ha sido arrasado por el fuego, hasta el flequillo que desordenó los días y la expiación y nota a lápiz del convenio laboral, mientras hay personas aparcadas como muebles y están dentro de ti, son tu apellido. Con el agua que mana de sus letras humedeces tu frente y te levantas.

                         con Fernando Pessoa
                          y Antonio Machado

                   (De Incendio mineral)

1.2.Fotos propias 3. Laura Makabresku

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

 A co, jeśli jesteś nikim?
Spoglądasz w głąb siebie samego, a tam rozciąga się tylko niezmierzone pustkowie, gdzie nie posłyszysz nic, nawet wzburzonego oddechu w ogniu tego, czym byłeś.  Dokąd się udasz obciążony pustką?
Nie waży nic, to czego nie masz, ale lekkość nie jest ci dana, pustka ciągnie cię i wlecze ku sobie. Wyniszczyła całą florę, skończyła z bezwietrznymi dniami, zasobami wody i wróbli. W ogrodzeniach ugrzęzło wiele ptaków: jerzyków, kormoranów, rudzików. Stary albatros potrząsa głową, jakby zadławił się złym wierszem. Sprzeczają się między sobą o słoneczne łuski i wszystkie wiersze o słowikach czy gołębiach, które zdołały przetrawić. Prowadzą też dysputy z tymi, którzy zostali ukrzyżowani na tych palisadach, uwięzieni w długiej wędrówce głodu i wojny.
 A ty tymczasem tkwisz na swym pustkowiu.
Zaglądasz z obawą w czeluść ust i dostrzegasz jedynie czarne lustro, które zdaje się witać Cię od dołu. Także czyjaś ręka niewyraźna za tyloma przymkniętymi ekranami. Nie dobiega nic poza umiarkowanym zniechęceniem.
W oddali, być może woda prosi cię, byś otworzył drzwi do swego ciała. A może zadowolisz się tym pustkowiem? Byciem nieużytkiem, którego nie przystosują mrówki? Kamienistą ziemią, która uderza swoim pragnieniem?
 A co, jeśli każdy z nas jest nikim? Pies-ptak, osoba-ptak, społeczeństwo i pobudzone pisklę – Co zrobisz w czasie przepływu taksonomii?
Kryje się tobie sto tysięcy znaków dziedzicznych słodko wiążących cię z innymi, trzy miliardy liter ludzkiego genomu, których nauczyłeś się bez wysiłku i wygwizdujesz z rozkoszą, gdy wstajesz, dwadzieścia cztery z dziewięćdziesięciu pierwiastków chemicznych, wszystkie walizki, które przepadły przed odprawą celną, noce Itaki i Charona.
W tobie – najodleglejsze drobiny gwiazd i innych krewnych, kamienie, ryby, odojcowskie imiona, wypłowiałe chorągwie i inne łachmany bólu. Nawet meteory wielbiące światło.
 Wszystkie one błogosławią cię i dopełniają.
 Błogosławią każdą strefę freatyczną wykarmioną twoją rozpaczą i radykalną miłością do tej dziwności, którą nazwali życiem, byciem żywym.
 Bo sam sobie nie wystarczasz.
 Nie wiesz, kim jesteś i nie ma to znaczenia.
 Nagle życie i ścięgna napierają. Nagle krwistoczerwone ziarenka światła wybuchają na zdrętwiałej powierzchni języka. Kilka szpaków toczy o nie spory i całuje cię swą drucianą piosenką.
Jak zatem można pozwolić, by dzień stał w sprzeczności? By ludzie byli upychani jak meble, podczas gdy stoły podróżują pierwszą klasą?
Dawno temu dostałeś w spadku kufer i krzesło z esparto, lecz dziś wszystko strawił ogień, nawet grzywkę, która splątała dni, i pokutę, i zapisaną ołówkiem stronę umowy o pracę, podczas gdy ludzie upchnięci jak meble istnieją, a ty nosisz ich w sobie, są twoim nazwiskiem. Wodą, która tryska z ich liter, zwilżasz sobie czoło i wstajesz.

z Fernando Pessoa
                          i Antonio Machado

                   (Z Incendio mineral)

María Ángeles Pérez López

Enhorabuena a María Ángeles Pérez López quien acaba de ganar el Premio Nacional de la Crítica Literaria en poesía castellana por el poemario Incendio mineral.

1967 – , España (Valladolid)

***(Por las mañanas marcho a cazar el bisonte)

Por las mañanas marcho a cazar el bisonte,
me cubro con la piel primera de mi mundo,
las flechas son del hombre que acompaña
su sueño y lo acompasa con el mío,
él marcha por su lado y su vereda
para escribir su parte de la historia.
En la mía estoy sola como siempre,
oliendo el miedo atroz y ese reguero
de huellas que conducen al combate.
Esas otras mujeres no cazaban
-las que miran desde antes y sonríen-,
alentaban el fuego y su videncia
ocultas en la sombra de su vientre,
maternas y cubiertas de maíz.
Pero ahora los tiempos son distintos,
la tribu no conoce la memoria,
he aprendido las marcas del venablo
y entonces hago mío el sufrimiento
de atrapar, de arrojar al animal
hasta su muerte escrita desde siempre
y llevarlo arrastrando, desollada,
también yo desteñida de su sangre.
Cuando vuelvo a la tarde me siento a llorar
porque advertí que el miedo es infinito,
y traigo roturadas sobre el rostro
las mías, las heridas de la lucha.
Soy responsable entonces de un pedazo
inmenso del dolor de la contienda,
de que cumplan su plazo algunas leyes
como la universal ferocidad,
de un trozo de la carne y de la lágrima
con que el bisonte sirve mi sustento.

Fotograma de Langosta de Yorgos Lanthimos

Tłum. Ada Trzeciakowska

***(Nad ranem wyruszam upolować bizona)

Nad ranem wyruszam upolować bizona,
okrywam się pradawną skórą mego świata,
strzały są mężczyzny, który podziela
jego sen synchronizując go z moim,
on idzie swoją ścieżką, w swoja stronę
by zapisać swoją kartę w historii.
W mojej jestem bowiem jak zawsze sama,
wietrząc dziki fetor lęku i smugę
śladów prowadzących na pole walki.
Nie, tamte kobiety nie polowały
– patrzą z tamtych czasów uśmiechając się-,
dbały o ogień i o dar widzenia,
zawsze skryte w cieniu swojego brzucha,
troskliwe i pokryte kukurydzą.
Teraz jednak nadeszły inne czasy,
plemię straciło wspomnienia i pamięć,
przyszło mi nauczyć się blizn po włóczni
i uczynić moimi ból i trudy
pochwycenia, wrzucenia zwierzęcia w śmierć,
która była mu pisana od zawsze
i wlokę je za sobą, obdarta
ze wstydu, cała zbroczona jego krwią.
Kiedy wracam wieczorem zasiadam do płaczu
zrozumiawszy, że trwoga nie ma końca,
i, że mam już wyorane na twarzy
moje i tylko moje bitewne rany.
I ja też jestem odpowiedzialna za
ogrom cierpienia wpisanego w walkę,
za dopełnienie się pewnych prawideł
jak ogólne okrucieństwo i dzikość,
za kęs tego oto mięsa i za łzę
dopóki bizon służy mi za strawę.

María Ángeles Pérez López

¡Felicidades a María Ángeles en el día de su cumpleaños!

1967 – , España (Valladolid)

***

El bisturí inocula su dolor.
En el corte limpísimo florece
el polen que envenenan las avispas,
su aguijón turbulento y ofensivo.
La mesa del quirófano está lejos
de la luz y la tierra del jardín,
su amor desesperado por la vida
y el material mohoso del origen,
lejos de la pasión de los hierbajos
y la piedra porosa en la que sangra
la desgastada edad de las vocales
que escribieron verdad y compañía.

En la asepsia que exige el hospital,
el bisturí recorta el corazón
de la página blanca del poema,
la sábana que tapa el cuerpo enfermo.
No queda ni memoria ni alarido,
tan solo un hueco rojo en el lenguaje.
En la mano que empuña la salud
hay sin embargo un corte diminuto,
una línea de sangre y su alfabeto.

Fotografías de Laura Makabresku

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Skalpel zaraża swoim bólem.
W dziewiczym nacięciu rozkwita
pyłek zatruwany przez osy,
ich gniewne i zaczepne żądło.
stół operacyjny daleko
od światła i ziemi ogrodu,
jego kurczowej żądzy życia
i pleśni materii początku,
daleko od uporu chwastów
i porów kamienia, gdzie krwawi
wyniszczony czas samogłosek,
zapisawszy prawdę i więzi.

Pośród szpitalnej aseptyki,
ostrze skalpela wycina kształt
serca na białej strony wiersza,
prześcieradle na chorym ciele.
Nie została pamięć ani krzyk,
tylko krwawa dziura w języku.
Na dłoni, która włada zdrowiem
jest jednak niewielkie nacięcie,
nikła strużka krwi, jej alfabet.

María Ángeles Pérez López

1967 – , España

***

Lanzar contra la luz todos los peces
y evitar que las redes los atrapen,
que los muerda el anzuelo con su boca
curvada en la violencia de morir.
Desanudar la asfixia, trabazón,
bocanada de anhídrido y espinas ,
en que se hunden la angustia y los tacones
cuando el jueves se cierra, abochornado,
sobre su propia lista de imposibles.
Lanzarlos como quién avienta lana,
como quien suelta el trigo tras la trilla
o la harina blanquísima en el pan,
para que permanezcan en su vuelo
igual que permanece en la memoria
del agua cada fibra de la luz.
Para que se detenga su caída
contra el asfalto sucio, contra el miedo
metálico que exudan los arpones.
Para que permanezca en cada letra
el copo diminuto de almidón
como quietud de aquello que se mueve,
pez que se escurre raudo entre las manos
y nada en la canción de las agallas.

(con Eugenio Montejo)

Los árboles de Eugenio Montejo aquí

Paul Klee Magia de los peces (1925)

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Cisnąć w światło wszystkie ryby
tak by sieci ich nie złapały,
by nie ugryzł ich haczyk swoimi ustami
wykrzywionymi w gwałtowności umierania.
Poluzować duszność, wiązanie,
haust anhydrytu i ości,
w których grzęzną lęk i obcasy
gdy czwartek dobiega końca, zawstydzony
swoją własną listą rzeczy niewykonalnych.
Sypnąć nimi jak ktoś kto wietrzy wełnę,
kto przesypuje zmłóconą pszenicę
lub bielusieńką mąkę na chleb,
by trwały w swoim locie
tak jak trwa w pamięci
wody każde włókno światła.
Tak by wstrzymać ich upadek
na brud asfaltu, na metaliczną
trwogę sączącą się z harpunów.
Tak by trwał w każdej literze
maleńki płatek krochmalu
jak wytchnienie dla tego co w ruchu,
zwinna ryba wyślizguje się z rąk
i płynie w pieśni skrzeli.

(Z Eugenio Montejo)

María Ángeles Pérez López

1967 – , España

***

Febrero ha empezado del modo más cruel.
De las praderas frías de Polonia
bajan juntos los lobos y la angustia
para morder los sueños de los hombres.
El color que le falta a la mañana
late en el corazón del azor negro,
y las urracas temen por su vida
como lo harán las corzas, las mujeres,
las pequeñas calandrias de Mongolia.
También se esconde el miedo y solo queda
una extensa pradera torturada
que laminó la escarcha y su cuchillo
En ella sobrevuela la ventisca
su hermosura que todo lo devora
y florecen amargas las palabras
que el viento no ha podido devastar
(hambre, beso, ferocidad, indígnitas). 
Sobre el suelo aterido, una poeta
sonríe y se acurruca, se adormila
en la paciencia del reloj de sol.
Ella entiende lo que el amor no entiende 
y su peso es ligero y convencido.
Abraza contra sí todos sus días
y sus objetos llegan a llamarla,
pero ya no hacen falta ni las llaves 
ni el peine ni el abrigo que enfermó
mordido por los lobos de la noche.
Nada le falta al día empobrecido.
Solo una mujer sabia y vieja y libre
que duerme junto al viento y lo estremece.

(a Charo Ruano, por Wisława)

* Wisława Szymborska falleció el día 1 de febrero de 2012

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Luty rozpoczął się okrutnie.
Z zimnych nizin w Polsce
nadciągają naraz wilki i trwoga
by pogryźć ludziom sny.
Kolor uszedłszy z brzasku
bije w sercu czarnego jastrzębia,
a sroki drżą o swoje życie
jak zadrżą sarny, kobiety,
małe skowronki z Mongolii.
Strach też skrył się i pozostała tylko
rozległa udręczona nizina 
ścięta szronem i jego nożem
Nad nią przesypuje się śnieżyca
piękno jej wszystko pochłania
i kwitną gorzkie słowa,
których wiatr nie mógł ukruszyć
(głód, pocałunek, dzikość, nikczemność).
Na skostniałej ziemi, poetka
uśmiecha się i kuli, zasypia
w cierpliwości słonecznego zegara.
Rozumie to czego miłość nie rozumie
a jej waga jest lekka i doniosła.
Przytula do siebie wszystkie swoje dni
a jej rzeczom udaje się ją przywołać,
lecz nie potrzeba już kluczy
ani grzebienia, ani płaszcza, który rozchorował się
pogryziony przez wilki nocy.
Niczego już nie brak zubożałemu dniowi
Tylko tej mądrej kobiety, starej i wolnej
co śpi na wietrze i przejmuje go dreszczem. 

(dla Charo Ruano, przez Wisławę)

Wisława Szymborska zmarła 1 luego 2012 roku.

María Ángeles Pérez López

1967 – , España (Valladolid)

a E. Hopper, por “Hotel room”

En el límite exacto de su cuerpo,
la mujer pinta entera a otra mujer:
sobre el rincón del codo, un nuevo codo;
en la piedra esmeralda del oído
una flor engastada en color verde;

en el hueco aterido de su pecho
en que entraron de golpe las palomas
y bebieron cenizas y reproches,
el corazón enfermo, desgastado
y su roja resina primordial;

en el vientre encendido en el desastre,
una mujer sentada en una cama
estrecha y diminuta de un hotel,
mientras lee una hoja que no entiende.

De sus orejas lindas, presumidas,
bajaron las libélulas azules,
de sus pies, los zapatos de tacón,
y está sentada, sola y sin consuelo
sobre una cama estrecha y diminuta
en que lee una hoja que no entiende.

Tal vez hable de flores y abandonos,
del pincel y su pelo arrebatado
que ulcera la anilina, la memoria
y borra con sus lágrimas las letras,
el óleo que se mezcla con la sal
y pierde los colores, la alegría.

En el límite exacto de su cuerpo,
sobre el perfil diluido, sin aceites
de adormidera o lino, sin barniz
que proteja su sexo del desaire

en el duele imposible de este amor,
la mujer pinta entera a otra mujer.
Las dos se sientan juntas y se abrazan.

Mi videopoema, adaptación del texto.

Tłum. Ada Trzeciakowska

E. Hopperowi za «Hotel room»

Precyzyjnie na granicy jej ciała,
kobieta maluje całą inną kobietę:
w kąciku łokcia, nowy łokieć;
Na szmaragdowym kamyku ucha
kwiat oprawiony w koloru zieleń;

w piersi skostniałej dziupli,
w której nagle schroniły się gołębie
i wypiły prochy i cienie wyrzutów,
schorowane, wycieńczone serce
i jego pierwotna czerwona żywica;

w rozpalonym nieszczęściem brzuchu,
kobieta siedząca na łóżku
wąska i niewielka w hotelu,
czyta kartkę, której nie pojmuje.

Z jej ślicznych, dumnych uszu
opadły lekko błękitne ważki,
z jej stóp, buty na obcasie,
i siedzi, sama i niepocieszona
na wąskim i niewielkim łóżku
czytając kartkę, której nie pojmuje.

Może mówi o kwiatach i porzuceniu,
o pędzlu i jej rozognionych włosach,
w których jątrzy się anilina, o pamięci,
i rozmazuje łzami kształty liter,
farba olejna miesza się z solą
i traci kolory, barwy radości.

Precyzyjnie na granicy jej ciała,
na rozmytym profilu, bez olejów
z maku czy lnu, bez lakieru powłoki,
która chroniłby jej organy od zniewagi

w niemożliwym bólu tej miłości,
kobieta maluje całą inną kobietę.
Obydwie siedzą i się tulą nawzajem.

Moja adaptacja wiersza
A %d blogueros les gusta esto: