En aquella mañana de luz azul, en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente. Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol. El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro. Así tuvo lugar el único viaje.
A la tarde volvimos, caídas ya las velas, derramada en las aguas la púrpura extendida de aquel día cansado.
(Ya solo miro el mar por la abierta ventana, y otras velas que parten, matutinas, regresan a la tarde, sin color, fatigadas.)
Me han borrado los años con piedad, y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados, en el puerto celeste. Igual que en la niñez los miro ahora. Son eternos, y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño del mundo que no ha sido. Y allí, me lo dijeron y nunca les creí, habita Dios.
Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli
Tłum. Ada Trzeciakowska
Długa podróż na Wschód
W tamten poranek z niebieskiego światła w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód. I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca. Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem. Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.
Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle, rozlana na wodach rozciągała się purpura znużonego dnia.
(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno, i inne żagle odpływają, poranne, by powrócić wieczorem, wyblakłe, umęczone).
Lata wymazały mnie litościwie, a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy: czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi w błękitnym porcie. Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz. Są wieczne, a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą świata, którego nie było. I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem, mieszka Bóg.
Releyendo a Seferis en la noche Después de tantos años, mientras duerme Una joven mujer junto a tu almohada Y entre los labios pende, ya apagada, la pipa.
Recostada a sus pies, la gata negra Sueña también, también suspira a veces Como si se quejara. En la ventana Se arremolinan ciegas las estrellas.
Cuánta vida perdida en estos años, Cuánto daño que hiciste y que te han hecho, Cuánta obra no escrita, cuánta inútil
Dispersión en el viento de la época… Pero vuelve, más hondo ahora, su verso: “En el fondo soy cosa de la luz”.
Campos en Povedilla (sierra de Alcaraz)
NOCĄ CZYTAJĄC NA NOWO SEFERISA
Nocą czytając na nowo Seferisa Po tych wszystkich latach, gdy śpi U twego boku młoda dziewczyna A z ust zwisa, już wygasła, fajka.
Rozciągnięta u twych stóp, czarna kotka Również śni, czasem również wzdycha Jakby się skarżyła. A za oknem Kłębią się tłumy ślepych gwiazd.
Ileż straconego przez te lata życia, Ileż krzywd wyrządziłeś i tobie wyrządzono, Ileż niepisanych utworów, ileż niepotrzebnych
Rozproszeń w wichrach naszych czasów… Lecz powraca, sięgając głębiej, jeden wers: «W głębi duszy bliżej mi do światła».
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
«Y, no obstante —le había respondido más tarde Rivière—, si la vida humana no tiene precio, nosotros obramos siempre como si alguna cosa sobrepasase, en valor, la vida humana… Pero ¿qué?» Y a Rivière, pensando en la tripulación, se le encogió el corazón. La acción, incluso la de construir un puente, destruye felicidades; Rivière no podía dejar de preguntarse: «¿En nombre de qué?» «Esos hombres —pensaba— que van tal vez a desaparecer, habrían podido vivir dichosos.» Veía rostros inclinados en el santuario de oro de esas lámparas nocturnas. «¿En nombre de qué los ha sacado de ahí? ¿En nombre de qué los ha arrancado de la felicidad individual? La primera ley, ¿no es precisamente la de defender esas dichas? Pero él las destroza. Y no obstante, un día, fatalmente, los santuarios de oro se desvanecen como espejismos. La vejez y la muerte, más implacables que él mismo, los destruyen. ¿Tal vez existe alguna otra cosa, más duradera, para salvar? ¿Tal vez hay que salvar esa parte del hombre que Rivière trabaja? Si no es así, la acción no se justifica.» «Amar, amar únicamente, ¡qué callejón sin salida!» Rivière tuvo la oscura conciencia de un deber más grande que el de amar. O se trataba también de una ternura, ¡pero tan diferente de las otras! Evocó una frase: «Se trata de hacerlos eternos…» ¿Dónde lo había leído? «Lo que vos perseguís en vos mismo muere.» Imaginó un templo al dios Sol de los antiguos incas del Perú. Aquellas piedras erguidas sobre la montaña. ¿Qué quedaría, sin ellas, de una civilización poderosa que gravitaba con el peso de sus piedras, sobre el hombre actual, como un remordimiento? «¿En nombre de qué rigor o de qué extraño amor, el conductor de pueblos de antaño, constriñendo a sus muchedumbres a construir ese templo sobre la montaña, les impuso la obligación de erguir su eternidad?» Rivière se imaginó aún a los habitantes de las pequeñas ciudades que, en el crepúsculo, dan vueltas alrededor de sus quioscos de música: «Esa especie de felicidad, ese arnés…», pensó. El conductor de pueblos de antaño, tal vez no tuvo piedad por el dolor del hombre; pero tuvo una inmensa piedad por su muerte. No por su muerte individual, sino piedad por la especie que el mar de arena borraría. Y él conducía a su pueblo a levantar, por lo menos, algunas piedras que el desierto no había de sepultar. (…) Habría podido luchar aún, probar suerte: no hay fatalidad externa. Pero sí hay una fatalidad interior: llega un momento en el que nos descubrimos vulnerables; entonces las faltas nos atraen como un vértigo. Y fue en este instante cuando lucieron en su cabeza, en un desgarrón de la tormenta, como cebo mortal en el fondo de una masa, algunas estrellas… Juzgó que era una trampa: se ven tres estrellas por un agujero, se sube hacia ellas, y ya no se puede descender, se permanece allí, mordiendo las estrellas… Sin embargo, era tal su hambre de luz, que remontó. (…) Fabien creyó haber arribado a limbos extraños, pues todo hacíase luminoso: sus manos, sus vestidos, sus alas. La luz no bajaba de los astros, sino que se desprendía, debajo de él, alrededor de él, de esas masas blancas. Las nubes, bajo él, devolvían toda la nieve que recibían de la Luna. Las de derecha e izquierda, altas como torres, hacían lo mismo. La luz era cual leche en la que se bañaba la tripulación. Fabien, volviéndose, vio que el «radio» sonreía. —¡Esto va mejor! —gritó. Pero la voz se perdía en el ruido del vuelo: las sonrisas solas hablaban. «Estoy completamente loco —pensaba Fabien— por sonreír; estamos perdidos.» Sin embargo, mil oscuros brazos le habían desatado de sus cadenas, como se desata a un prisionero al que se permite andar solo, por un tiempo, entre flores. «Demasiado hermoso», pensaba Fabien. Erraba entre las estrellas acumuladas con la densidad de un tesoro, en un mundo donde nada vivía fuera de él, absolutamente nada excepto él, Fabien y su camarada. Semejante a esos ladrones de ciudades fabulosas, emparedados en la cámara de los tesoros, de donde no sabría salir. Entre pedrerías heladas, erraban infinitamente ricos, pero condenados.
*Fragmentos de los cap. XIV-XVI
Tłum. Maria Czapska, Stanisław Stempkowski
Nocny lot*
„Ale jeżeli nawet życie ludzkie jest bezcenne, postępujemy zawsze tak, jak gdyby istniało coś, co jest więcej warte niż życie ludzkie… Ale co?» I Rivière, myśląc o załodze samolotu pocztowego, uczuł ciężar w sercu. Wszelki czyn, nawet budowa mostu, niszczy szczęście ludzkie. I nie mógł już uchylić się teraz od pytania: w imię czego? „Ci ludzie myślał którzy za chwilę może zginą, mogliby sobie żyć szczęśliwi.» Widział twarze pochylone w złotym sanktuarium wieczornej lampy. „W imię czego wyrwałem ich stamtąd?» W imię czego oderwał ich od szczęścia osobistego? Czyż nie jest pierwszym nakazem strzec i ochraniać to szczęście? A on je właśnie niszczy. Bo i tak nieodwołalnie nadejdzie dzień, gdy te złote sanktuaria rozwieją się jak fatamorgana. Zniszczą je starość i śmierć, bardziej nielitościwa niż on, Rivière. Ale jest może coś innego, bardziej trwałego, co należałoby ocalić; może jest do ocalenia ta właśnie cząstka człowieka, nad której urobieniem trudzi się właśnie on, Rivière? Jeżeli nie cała jego działalność nie ma usprawiedliwienia. „Kochać, tylko kochać — i cóż dalej!» Rivière miał niejasne poczucie obowiązku większego od kochania Być może, że i tu wchodziła w grę pewna tkliwość. ale zupełnie inna. Przypomniało mu się zdanie: „Rzecz w tym. ażeby ich uczynić wiecznymi…» Gdzież to był wyczytał? „To, o co zabiegacie wewnątrz siebie umrze.» Przypomniał sobie oglądaną niegdyś w Peru starożytną świątynię Inków, poświęconą bogu słońca Strome ściany głazów na szczycie góry. Gdyby nie one, cóż pozostałoby z potężnej ongi cywilizacji, która ciąży ciężarem tych głazów na dzisiejszym człowieku jak wyrzut?” W imię jakiej surowej konieczności czy w imię jakiej szczególnej miłości wódz tego zaginionego ludu, zmuszając tłumy do wzniesienia tej świątyni na górze, nakazał im tym samym utrwalić ich byt na wieki?» Potem przypomniały się jeszcze Riviere’owi owe tłumy z miasteczka tłoczące się dokoła kiosków z muzyką. Też swego rodzaju szczęście ten deptak…» pomyślał. Wódz dawnych ludów, jeżeli nie znał litości dla cierpienia człowieka, litował się jednak jego śmierci. Nie jego śmierci jako jednostki, lecz znikomości rodzaju skazanego na zagładę. I kazał swemu ludowi wznosić z głazów budowle, które ostoją się piaskom pustyni. (…) Mógłby jeszcze walczyć, próbować szczęścia — bo żadne fatum nie istnieje z zewnątrz. Fatum jest tylko w nas — przychodzi chwila, kiedy się poznaje własną niemoc. Wtedy błędy pociągają nas ku sobie jak otchłani. I w tej to chwili nad jego głową, w rozdarciu chmur, błysnęło kilka gwiazd — niby śmiertelna przynęta na dnie pułapki.
Zdał sobie sprawę z tego, że była to istotnie pułapka: leci się wzwyż ku gwiazdom, które migną w szczelinie chmur, a potem nie można już się zniżyć i pozostaje się tam na zawsze… Ale głód światła był tak nieodparty, że zaczął się wznosić. (…) Wydało się Fabienowi, że znajduje się w zaczarowanym kręgu świetlnym, gdyż jego ręce, ubranie, skrzydła — wszystko stało się świecące. Jasność nie spływała od ciał niebieskich, lecz jak gdyby wypromieniowywała zewsząd, spod niego, dokoła niego, z tego nagromadzenia wyiskrzonej bieli. Chmury pod nim jarzyły się śniegiem przejętym od księżyca. Tak samo jarzyły się na prawo i na lewo, wysokie niby olbrzymie wieże. Samolot płynął jak po świetlistej toni mlecznej. Obejrzawszy się za siebie, Fabien zobaczył uśmiechniętą twarz towarzysza. — Już lepiej! — krzyknął mu. Ale głos ginął w szumie lotu, porozumiewali się tylko uśmiechem…. Ależ to szaleństwo uśmiechać się pomyślał Fabien jesteśmy zgubieni.» A jednak czuł się wyzwolonym z ucisku ciemnych ramion. Opadły zeń krępujące więzy, jak z więźnia, któremu pozwolono na krótką chwilę pochodzić samemu wśród kwiatów. „Jest zbyt cudownie» — myślał Fabien. Błądził wśród nieprzebranego mnóstwa gwiazd, po świecie. w którym prócz niego i jego towarzysza nie było ani jednej żywej istoty. Byli obaj jak owi dwaj złodzieje z bajki, zamurowani w skarbcu, z którego już nie zdołają się wydostać. Wśród zimnego rozsypiska drogocennych kamieni błąkają się nieskończenie bogaci, ale skazani na zagładę.
**Fragmenty rozdz.. XIV-XVI
Antoine de Saint-Exupery
Vol de nuit
« Et pourtant, lui avait répondu plus tard Rivière, si la vie humaine n’a pas de prix, nous agissons toujours comme si quelque chose dépassait, en valeur, la vie humaine… Mais quoi ? » Et Rivière, songeant à l’équipage, eut le coeur serré. L’action, même celle de construire un pont, brise des bonheurs ; Rivière ne pouvait plus ne pas se demander « Au nom de quoi ? » « Ces hommes, pensait-il, qui vont peut-être disparaître, auraient pu vivre heureux. » Il voyait des visages penchés dans le sanctuaire d’or des lampes du soir. « Au nom de quoi les en ai-je tirés ? » Au nom de quoi les a-t-il arrachés au bonheur individuel ? La première loi n’est-elle pas de protéger ces bonheurs-là ? Mais lui-même les brise. Et pourtant un jour, fatalement, s’évanouissent, comme des mirages, les sanctuaires d’or. La vieillesse et la mort les détruisent, plus impitoyables que lui-même. Il existe peut-être quelque chose d’autre à sauver et de plus durable ; peut-être est-ce à sauver cette part-là de l’homme que Rivière travaille ? Sinon l’action ne se justifie pas. « Aimer, aimer seulement, quelle impasse ! » Rivière eut l’obscur sentiment d’un devoir plus grand que celui d’aimer. Ou bien il s’agissait aussi d’une tendresse, mais si différente des autres. Une phrase lui revint : « Il s’agit de les rendre éternels… » Où avait-il lu cela ? « Ce que vous poursuivez en vous-même meurt. » II revit un temple au dieu du soleil des anciens Incas du Pérou. Ces pierres droites sur la montagne. Que resterait-il, sans elles, d’une civilisation puissante, qui pesait, du poids de ses pierres, sur l’homme d’aujourd’hui, comme un remords ? « Au nom de quelle dureté, ou de quel étrange amour, le conducteur de peuples d’autrefois, contraignant ses foules à tirer ce temple sur la montagne, leur imposa-t-il donc de dresser leur éternité ? » Rivière revit encore en songe les foules des petites villes, qui tournent le soir autour de leur kiosque à musique. « Cette sorte de bonheur, ce harnais… » pensa-t-il. Le conducteur de peuples d’autrefois, s’il n’eut peut-être pas pitié de la souffrance de l’homme, eut pitié, immensément, de sa mort. Non de sa mort individuelle, mais pitié de l’espèce qu’effacera la mer de sable. Et il menait son peuple dresser au moins des pierres, que n’ensevelirait pas le désert. (…) Il aurait pu lutter encore, tenter sa chance : il n’y a pas de fatalité extérieure. Mais il y a une fatalité intérieure : vient une minute où l’on se découvre vulnérable ; alors les fautes vous attirent comme un vertige. Et c’est à cette minute que luirent sur sa tête, dans une déchirure de la tempête, comme un appât mortel au fond d’une nasse, quelques étoiles. Il jugea bien que c’était un piège : on voit trois étoiles dans un trou, on monte vers elles, ensuite on ne peut plus descendre, on reste là à mordre les étoiles… Mais sa faim de lumière était telle qu’il monta. (…) Fabien pensait avoir gagné des limbes étranges, car tout devenait lumineux, ses mains, ses vêtements, ses ailes. Car la lumière ne descendait pas des astres, mais elle se dégageait, au-dessous de lui, autour de lui, de ces provisions blanches. Ces nuages, au-dessous de lui, renvoyaient toute la neige qu’ils recevaient de la lune. Ceux de droite et de gauche aussi, hauts comme des tours. Il circulait un lait de lumière, dans lequel baignait l’équipage. Fabien, se retournant, vit que le radio souriait. — Ça va mieux ! criait-il. Mais la voix se perdait dans le bruit du vol, seuls communiquaient les sourires. « Je suis tout à fait fou, pensait Fabien, de sourire : nous sommes perdus. » Pourtant, mille bras obscurs l’avaient lâché. On avait dénoué ses liens, comme ceux d’un prisonnier qu’on laisse marcher seul, un temps, parmi les fleurs.
« Trop beau », pensait Fabien. Il errait parmi des étoiles accumulées avec la densité d’un trésor, dans un monde où rien d’autre, absolument rien d’autre que lui, Fabien, et son camarade, n’était vivant. Pareils à ces voleurs des villes fabuleuses, murés dans la chambre aux trésors dont ils ne sauront plus sortir. Parmi des pierreries glacées, ils errent, infiniment riches, mais condamnés.
Donde el agua se espesa, una palabra que se queda en los labios es un hilo de nieve.
Donde la voz se pierde está el secreto de las manos del frío, de todas las pequeñas hojas cristalizadas.
Una estrella oscilante se detiene para la intimidad de la vigilia. La calle está mojada, el paseante va pisando la luna bajo la indiferencia de los árboles, bajo la indiferencia de una noche que ahora mismo se ordena sobre las previsiones de sus lámparas.
Como un faro en lo alto, la luz en la ventana de una mujer que duerme ilumina los ojos de otra mujer que, al borde de la cama, permanece despierta mientras crece la sombra de sus manos, su invisible soledad de otro mundo.
Tam, gdzie woda gęstnieje, słowo osadzone na wargach staje się nitką śniegu.
Tam, gdzie głos przepada, kryje się tajemnica rąk chłodu, wszystkich maleńkich listków z kryształu.
Oscylująca gwiazda zastyga w imię intymności czuwania. Mokre ulice, przechodzień depcze księżyc pod osłoną obojętności drzew, pod osłoną obojętności nocy która właśnie wyrusza wedle przewidywań swoich lamp.
Jak latarnia morska na wysokości, światło w oknie śpiącej kobiety rozświetla oczy innej kobiety, która, na skraju łóżka, czuwa, podczas gdy rośnie cień u jej rąk, niewidoczna samotność z innego świata.
No corriendo levemente como en un sueño sino abriéndose paso entre una niebla densa con la bola de oscuridad a sus pies por los peñascos por los matorrales solo cuelgan harapos luminosos de las ramas suplicantes con la fuerza de la debilidad ¿y si no llega? rastreará reptará se arrastrará y con los labios agrietados sin plegarias sin palabras encontrará el corazón del mundo
Cuando nos encuentre como en el campo de batalla medio abrazados sollozaremos dolorosamente de felicidad
Collages propios con fotografías de Sandra Bartocha y fotogramas de La notte de Michelangelo Antonioni (1961)
że jesteś
Nie biegnąc lekko jak we śnie ale brnąc w ciężkiej mgle z kulą ciemności u nóg przez głazy przez chaszcze tylko świecące łachmany wiszą na błagalnych gałęziach z mocą słabości co jeśli nie doleci to dopełznie doczołga się dociśnie i wargami popękanymi bez modłów bez słów odszuka serce świata
Odnalezieni jak na pobojowisku wpół objęci zapłaczemy boleśnie ze szczęścia
Nadaba por el agua transparente en lo hondo, y pescaba gozoso con un pequeño arpón peces brillantes, amigos, moteados. Aquella agua tan densa, nadar como un gran pez; vosotros, dijo, me esperabais en casa. Pensé entonces en Klee, en la dorada. Ahora leo: estás roto y tus sueños se cuelan en tu vida, esa sensación de realidad es muy fuerte; estas pastillas te ayudarán. Dorado pez, dorada de los abismos, destellos en lo hondo. Un sueño subterráneo nos recorre, nos reúne, nacemos y morimos, mas se repite el sueño y queda el pez, su densidad, la transparencia.
De Caza nocturna
Paul Klee El pez dorado (1925)
Tłum. Ada Trzeciakowska
***[Płynęłam przez przejrzystą wodę]
Płynęłam przez przejrzystą wodę w głębinach, radośnie łowiłam niewielkim harpunem lśniące ryby, przyjaciół, cętkowanych. Woda była taka gęsta, płynęłam niczym wielka ryba; wy, powiedział, czekaliście na mnie w domu. Pomyślałam wtedy o Klee, o złotogłowej doradzie. Czytam teraz: już po tobie a sny przenikają do twojego życia, wrażenie rzeczywistości jest bardzo silne; te pastylki pomogą ci. Złota rybko, złota główko z otchłani skrząca się na dnie. Podziemny sen przepływa przez nas i jednoczy, rodzimy się i umieramy, lecz powtarza się sen i pozostaje ryba, jej gęstość i przejrzystość.
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
El cuarto, oscuro; y la ventana abierta en la noche desnuda del estío. El canto seco de la tierra ciega es de cristal, y lo dicen los grillos; hay un enjambre azul de altas estrellas que no vuelan, y hay unos leves hilos que nuestros ojos unen con belleza. Desde mi ardiente soledad yo miro las sombras de este cuarto, tan espesas, y el campo no visible al que yo aflijo con ese pensamiento del que vela sabiéndose de carne. ¿Algo es mío? Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo de olas negras y sordas. La alegría gobierna, en esos territorios, el vivir. Yo respiro la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca del agua ni del cielo, ni tampoco de aquello que deseo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nokturn
Pokój, ciemny; i okno otwarte na nagą sierpniową noc. Sucha śpiew ślepej ziemi jest ze szkła, świerszcz tak szepcze, jest i wysokich gwiazd rój niebieski który nie potrafi latać, i nikłe nitki które oczy nasze wiążą z pięknem. Z żaru samotności zerkam na cienie w tej izbie, tak gęste, i na niewidoczne pole, które nękam myślą bezsennego i śmiertelnego śtworzenia. Czy coś jest moje? Hen daleko, zbierają się domy, niepewne ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają czarne i głuche fale. Na tym terenie radość rządzi i życie. Oddycham ciemnością tak bardzo moją, me życie nie toczy się blisko ani wody ani nieba, ani też tego, czego bym pragnął.
No la rosa, que existe en el olor, ni el verso que ha entregado, en su milagro, una invisible luz, y se hace el mundo, ni el mar, que es un sólido espacio.
Dime si te destruye mi mirada, tan suave como el aire, posada como el tiempo. ¿Qué añade tu belleza a la belleza? Si tú no hubieras sido, nada sería tú, como el posible Dios es solo uno, y mi mirada (el tiempo) te destruye. Tu belleza es aún más: puede darse a quien mira, y hacerse humilde, y torpe, porque existo. No se puede expresar desde esta vida, pues no hay comparación, nada que signifique lo que es. Si acaso confesarte mi deseo de ser yo tú, y así ofrecerte al fin lo que mereces cuando acercas tus manos a las mías: saber que me mirabas con mis ojos.
Fotograma de Hiroshima Mon Amour de Alain Resnais
Tłum. Ada Trzeciakowska
wspomnienie ludzkiego piękna
Nie róża, która istnieje w zapachu, ani wiersz, który przyniósł, jak cud, niewidzialne światło, i staje się światem, ani morze, które jest litą przestrzenią.
Powiedz mi, czy moje spojrzenie cię niszczy, tak łagodne jak powietrze, opadające jak czas. Co dodaje twoje piękno do piękna? Gdybyś nie istniała, nic nie byłoby tobą, gdyż Bóg możliwy jest tylko jeden, a moje spojrzenie (czas) cię niszczy. Twoje piękno jest czymś więcej: oddaje się temu, kto patrzy, i staje się pokorne, i nieporadne, bo ja istnieję. Nie można go wyrazić w tym życiu, bo nie ma porównania, nic co mogłoby oznaczać to, czym jest. Jeśli już, to wyznałbym moje pragnienie: chciałbym być tobą i ofiarować ci wreszcie to, co tobie należne gdy przysuwasz swoje ręce do moich: świadomość, że patrzyłaś na mnie moimi oczami.
Levanta los ojos y pájaros, por azar, cruzan el cielo y es del aire su ausencia. La luz que nos alivia, era de azar y noche aquella claridad, un cantar que venía sin música, porque era dentro la música. Y breve. Se va viviendo dentro de los ojos. Alarga la polilla como un pavo ceniza su abanico. AnimaII. Lo que fue del amor, ojo y patitas. Vio tesoros de luz, donde están la nieve y el granizo y el rocío y la lluvia. Un vaso de cristal, la penumbra en suspenso. Dime, ven esta noche a mi sueño un instante, ven que te oiga, con levísimas flores madruga hasta mí por el silbido del mirlo, ya que toda tu vida fue de estricta (penosa, enferma) actividad, salvo estos años (alma del corazón, cantares) últimos.
De La poesía, ese cuerpo extraño. Antología
Fernando Zóbel (1924-1984)
Tłum. Ada Trzeciakowska
***Podnosi oczy i ptaki
Podnosi oczy i ptaki, przez przypadek, przecinają niebo, i do powietrza należy ich nieobecność. Światło, które nas koi, z przypadku i nocy była tamta jasność, pieśnią, który napłynęła bez muzyki, bo od wewnątrz była muzyką. I krótką. Odpływa wciąż żyjąc wewnątrz oka. Wydłuża ćmę jak indyk popieli swój wachlarz. Anima II. To, co było z miłości, oka i łapek. Widział klejnoty ze światła, tam, gdzie padał śnieg i grad, rosa, i deszcz. Szklane naczynie, półmrok w zawieszeniu. Powiedz, przyjdź tej nocy do mego snu na chwilę, przyjdź, bym mogła cię usłyszeć, z najbledszymi kwiatami przyjdź o świcie poprzez gwizdanie kosa, skoro całe twoje życie było ścisłym (żałosnym, chorym) działaniem, oprócz tych lat (duszy serca, pieśni) ostatnich.
conoces el secreto y lo olvidas mientras salta un mirlo a tus pies y levanta la hierba con su pico y levanta oscuridad tú dentro del afuera de las cortezas, de los surcos de los mapas que deja el aire en tu tronco surcos inmensos, innombrables de música, de arabescos que ha dejado el aire el aire que sostienes sobre tu mesa inmensa de hojas
Collage propio
Tłum. Ada Trzeciakowska
idąc w stronę jesionu
znasz tajemnicę i zapominasz ją, gdy u twoich stóp podskakuje kos i podnosi dziobem źdźbła trawy i zgarnia ciemność ty wewnątrz zewnętrznej warstwy kory, bruzd map, które powietrze pozostawia na twoim pniu ogromne, niewyrażalne bruzdy muzyki, arabesek pozostawionych przez powietrze które podtrzymujesz nad swym bezkresnym stołem z liści
No tuve amor a las palabras; si las usé con desnudez, si sufrí en esa busca, fue por necesidad de no perder la vida, y envejecer con algo de memoria y alguna claridad.
Así uní las palabras para quemar la noche, hacer un falso día hermoso, y pude conocer que era la soledad el centro de este mundo. Y solo atesoré miseria, suspendido el placer para experimentar una desdicha nueva, besé en todos los labios posada la ceniza, y así pude aceptar la cobardía porque era fiel y era digna del hombre.
Hay en mi tosca taza un divino licor que apuro y que renuevo; desasosiega, y es remordimiento; tengo por concubina a la virtud. No tuve amor a las palabras, ¿cómo tener amor a vagos signos cuyo desvelamiento era tan solo despertar la piedad del hombre para consigo mismo? En el aprendizaje del oficio se logran resultados: llegué a saber que era idéntico el peso del acto que resulta de lenta reflexión y el gratuito, y es fácil desprenderse de la vida, o no estimarla, pues es en la desdicha tan valiosa como en la misma dicha.
Debí amar las palabras; por ellas comparé, con cualquier dimensión del mundo externo: el mar, el firmamento, un goce o un dolor que al instante morían; y en ellas alcancé la raíz tenebrosa de la vida. Cree el hombre que nada es superior al hombre mismo: ni la mayor miseria, ni la mayor grandeza de los mundos, pues todo lo contiene su deseo.
Las palabras separan de las cosas la luz que cae en ellas y la cáscara extinta, y recogen los velos de la sombra en la noche y los huecos; mas no supieron separar la lágrima y la risa, pues eran una sola verdad, y valieron igual sonrisa, indiferencia. Todo son gestos, muertes, son residuos.
Mirad el sigiloso ladrón de las palabras, repta en la noche fosca, abre su boca seca, y está mudo.
Jerry Uelsmann (1934-2022, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Dlatego Słowa
Dla Fernando Delgado
Nie żywiłem miłości do słów; jeśli używałem ich otwarcie, jeśli cierpiałem w tym poszukiwaniu, to tylko po to, by nie stracić życia, i zestarzeć się z okruchem pamięci i odrobiną jasności.
Tak złączyłem słowa, by noc spłonęła a dzień nastał piękny i fałszywy i tak dowiedziałem się, że to samotność była ośrodkiem świata. A ja zaś gromadziłem tylko nędzę, zawiesiwszy przyjemność, by doświadczyć nowego nieszczęścia, scałowaływałem ze wszystkich warg osiadły popiół, i tak oto uznałem bojaźń, bo była wierna i godna człowieka.
Chropowaty kubek kryje boski trunek, wychylam go i napełniam ponownie; budzi niepokój i jest wyrzutem sumienia; za konkubinę mam cnotę. Nie żywiłem miłości do słów, jak kochać mgliste znaki których odsłanianie było jedynie budzeniem litości nad samym sobą? Terminując w zawodzie osiąga się rezultaty: zrozumiałem, że taka sama jest waga czynu wynikającego z powolnej refleksji i tego próżnego, i łatwo żyć w oderwaniu od życia, albo go nie szanować, bo w nieszczęściu jest ono równie cenne jak w czasie szczęśliwym.
Powinienem był kochać słowa; przez nie porównywałem, z dowolnym wymiarem świata zewnętrznego: morze, niebieski firmament, rozkosz lub ból, które momentalnie obumierały; i dzięki nim dosięgnąłem tenebrowego korzenia życia. Człowiekowi wydaje się, że nic nie przewyższa samego człowieka: ani największa nędza, ani największa świetność światów, bowiem wszystko to zawiera się w jego pragnieniu.
Słowa oddzielają od rzeczy światło, które na nie pada, i wygasłą skorupę, i zbierają zasłony cienia w nocy i rozpadlinach; lecz nie zdołały oddzielić łez od śmiechu, jedną prawdą będąc, zasługując na ten sam uśmiech, zobojętnienie. Wszystko to puste gesty, śmierci, marne resztki.
Spójrzcie, jak skrada się złodziej słów, jak pełza w mroku nocy, otwiera swe suche usta, jest niemy.
Poeta, escritor, traductor del alemán. Reciente Premio de La Paz por labor artística y humanitaria. También: Premio de Literatura Centroeuropea Angelus 2015 por su novela Mesopotamia, el Premio Puentes de Berlín y el Premio Joseph Conrad. Vive en Járkov.
Trad. Ada Trzeciakowska
***
¿Y qué hace este hombre? Escribe poemas.
Los reparte por la mesa. Los afila.
Como si estuviera reparando zapatillas infantiles.
Se ha puesto a trabajar justo a tiempo. Cuando hace falta.
Porque el invierno se acerca.
Y los hombres se pondrán con los poemas. Los registrarán cuidadosamente, los revolverán como el tabaco seco.
Pero las mujeres también llorarán por ellos, envolverán los poemas con cuidado, como medallitas de devoción.
El valor de un poema aumenta en invierno. Especialmente cuando el invierno es duro. Especialmente cuando el lenguaje es tácito. Especialmente cuando los tiempos están locos.
Fotograma de Haytarma de Akhtem Seitablaiev
Tłum. Bohdan Zadura
***
A co robi ten mężczyzna? Pisze wiersze.
Rozkłada je na stole. Wyostrza.
Jakby naprawiał dziecięce buty.
W samą porę siadł do pracy. Kiedy trzeba.
Bo nadchodzi zima.
I mężczyźni wezmą się za wiersze. Przebiorą je uważnie, przetrząsną jak suchy tytoń.
Ale i kobiety też będą nad nimi płakać, zawiną wiersze ostrożnie, jak medaliki.
Wartość wiersza zimą wzrasta. Zwłaszcza gdy zima jest ciężka. Zwłaszcza gdy język jest cichy. Zwłaszcza gdy czasy są szalone.
Dentro de la mortaja de esta casa, en esta noche yerma con tanta soledad, mirando sin nostalgia lo que en mi vida es ido, lo que no pudo ser, esta ruina extensa del pasado, también sin esperanza en lo que ha de venir aún a flagelarme, solo es posible un bien: la aparición del ángel, sus ojos vivos, no sé de qué color, pero de fuego, la paralización ante el rostro hermosísimo. Después oír, saliendo del silencio y en tanta soledad, su voz sin traducción, que es solo un fiel entendimiento sin palabras. Y el ángel hace, cerrándose en mis párpados y cobijado en ellos, su aparición postrera: con su espada de fuego expulsa el mundo hostil, que gira afuera, a oscuras. Y no hay Dios para él, ni para mí.
Zbigniew Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
Anioł wiersza
Do Cesara Simona
W fałdach domu tego całunu, w tę noc jałową od samotności, bez żalu patrzę na to, co życiu mym wygasłe, na to, co być nie mogło, na te rozległe ruiny przeszłości, nie pokładając już nadziei w tym, co dopiero spadnie na mnie i wychłosta pociechą jest mi tylko jedno: objawienie się anioła, jego oczy żywe, nie wiem jakiego koloru, ale z ognia, paraliż przed najpiękniejszym obliczem. To, że usłyszę, tryskający z ciszy i na samotność zdany, głos jego bez tłumaczenia, wierne pojmowanie bez słów. A wtedy anioł, powiekami mymi oddzielony i nimi okryty, ukazuje się: ognistym mieczem wypędza świat wrogi, co wiruje poza mną, w ciemnościach. I nie będzie Boga dla mnie, ani dla niego.
He de entrar en la luz que está ciega, en donde la ignorancia borrará el conocer. No habrá respuesta nunca. Afuera ha de seguir la luz del sol que da goce y tortura a los humanos, viviendo en la pregunta que ahora mismo, porque en la luz no ciega habito todavía, dirijo al mundo amado.
He de entrar en la Luz, esa luz ciega, y estoy aquí, llenos de amor los ojos, mendigando qué soy, por qué, como si fuese un dios, el sol es mío.
Foto propia
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nim zanurzę się w świetle
Muszę zanurzyć się w świetle, co oślepło, gdzie ignorancja unicestwia wiedzę. Nie poznam nigdy żadnej odpowiedzi. Na zewnątrz trwać musi słońce i jego światło, źródło radości i tortur dla ludzi, gdy zadaję pytania, które teraz, bo w nieoślepłym świetle ciągle żyję, kieruję do ukochanego świata.
Muszę zanurzyć się w świetle, tym oślepłem światło, a nadal tutaj, przepełnione miłością oczy, żebrzą o odpowiedź czym jestem, dlaczego, jakbym był bogiem, słońce jest moje.
Si estuvieras un día fuera de ti solamente sabrías lo intensa que es la muerte. Si estuviera sin ti la muerte solamente una noche no se despertaría el oso blanco de la aurora. Poco sabes de ella pues se esconde en tu risa justo cuando se apaga. Si en ese mismo instante mirases como miran las garzas verías cómo de mi pecho se cuelga cada tarde para mamar un resto de amapola. Luego se duerme en mi vientre y espera tu abrazo y mi delirio. La beso entonces con ternura. Es tan blanca que apenas puedo saber cuándo se ausenta.
La muerte de la que hablo es mi muerte. Ella no existe en nada de lo que veo: el rocío alimenta los cuerpos que se pudren y nacen en la aurora otros, iguales o distintos. Sólo aquello que tiene nombre muere. Mi nombre es la máscara que llevaré por ti en la danza. Cuando al fin me la arranquen estaré tan desnuda que ni siquiera tú podrás nombrarme. Existiré entonces en todo lo que veo, naceré del rocío, ciega, igual y distinta en cada aurora.
Digo «el tiempo transcurre» porque recuerdo la flor amarilla en el tallo desnudo que el viento balancea. La sombra de un ciruelo cubre ahora su sombra y yo me invento el tiempo para poder dormir y no arder en tus labios. Cuando dance, Señor, seré contigo la flor, la savia y la semilla, todos los nacimientos y todas las imágenes y todo lo que ahora distingo por su sombra, y en aquel gesto que presiento largo como nueve crepúsculos, será contigo este presente eterno en el que nada puede ser nombrado. Será mi danza, Señor, el reflejo de la luna apresada en los guijarros del bosque.
Gdybyś przez jeden dzień pozostał poza sobą, dowiedziałbyś się jak intensywna jest śmierć. A gdyby śmierć została bez ciebie tylko jedną noc nie przebudziłby się biały niedźwiedź świtu. Niewiele o niej wiesz, kryje się w twoim śmiechu, wtedy, gdy gaśnie. Gdybyś w tej samej chwili spojrzał tak, jak patrzą czaple zobaczyłbyś, jak u mej piersi co wieczór wisi by ssać ostatnią stróżkę polnych maków. Potem zasypia na moim łonie i czeka na twój uścisk i moje majaczenie. Całuję ją wtedy czule. Jest tak biała, że z trudem mogę rozpoznać, kiedy jej nie ma.
Śmierć, o której mówię, jest moją śmiercią. Ona nie istnieje w niczym z tego, co widzę: rosa odżywia ciała, które rozkładają się i rodzą o brzasku inne, takie same lub różne. Tylko to, co ma imię, umiera. Moje imię to maska, którą założę dla ciebie w tańcu. Gdy w końcu mi ją zerwą będę tak naga że nawet ty nie będziesz umiał mnie nazwać. Wówczas będę istniała we wszystkim, co widzę, narodzę się z rosy, ślepa, taka sama i różna w każdym brzasku.
Mówię «czas płynie». bo pamiętam żółty kwiat na nagiej łodyżce kołysanej przez wiatr. Cień śliwy kryje teraz jej cień i wymyślam czas, żeby zasnąć i nie spłonąć na twoich wargach. Kiedy zatańczę, Panie, będę z Tobą kwiatem, sokiem i nasieniem, wszelkimi narodzinami i obrazami i wszystkim, co teraz rozróżniam po jego cieniu, i w tym geście, który przeczuwam, że będzie długi jak dziewięć zmierzchów, będzie z tobą ta wieczna teraźniejszość w której nic nie może być nazwane. To będzie mój taniec, Panie, odbicie księżyca uwięzionego w okrągłych kamykach lasu.
Stąpałam po grzbiecie twojej dłoni, ufna, jak ten, co idzie wzgórzami pewny, że wiatr istnieje, że ziemia jest niewzruszona, a rzeczy wiecznie się powtarzają. Lecz nagle wszechświat zadrżał: wyciągnąłeś palce i ziewnięciem otworzyłeś noc jak ciepłą grotę. Budziłeś się od dziesięciu tysięcy wieków a ogień płonął niecierpliwy w twoich ustach.
Viajaba por Ucrania, era junio cuando hundido hasta las rodillas caminé en la hierba y el polen flotaba en el aire. Busqué, mis antecesores se escondieron bajo tierra, más hondo han seguido
que generaciones de hormigas. Pregunté mudo por sus huellas, mas crecía la hierba, las hojas y abejas se arremolinaban. Tumbado boca abajo en el suelo pronuncié lento el conjuro:
podéis salir, todo ha terminado. Se agitaba la tierra, y en ella topos y lombrices, temblaba la tierra y las hormigas se enjambraban, abejas volaban encima de todo, salid decía,
hablaba así a la tierra y sentí como crecía la hierba salvaje y densa junto a mi cabeza.
Collage propio (a partir de ilustracionesde Gabriel Pacheco)
Spalone Mapy
Pojechałem na Ukrainę, to był czerwiec i szedłem po kolana w trawach, zioła i pyłki krążyły w powietrzu. Szukałem, lecz bliscy schowali się pod ziemią, zamieszkali głębiej
niż pokolenia mrówek. Pytałem się wszędzie o ślady po nich, ale rosły trawy, liście, i pszczoły wirowały. Kładłem się więc blisko, twarzą do ziemi i mówiłem to zaklęcie –
możecie wyjść, już jest po wszystkim. I ruszała się ziemia, a w niej krety i dżdżownice, i drżała ziemia i państwa mrówek roiły się, pszczoły latały ponad wszystkim, mówiłem wychodźcie,
mówiłem tak do ziemi i czułem, jak rośnie trawa ogromna, dzika wokół mojej głowy.
¡Mirad, dioses! Qué luz tan maravillosa: se puede ver a través de la piel, cuánta oscuridad han bebido nuestros cuerpos a lo largo del invierno. Si de verdad has de cambiar tu vida, ponte derecho al sol. Deja que beba de ti como de una botella. Que trague la oscuridad, arroje la vasija vacía en los matorrales y tambaleándose caiga triunfante detrás de una cementera, detrás del negro horizonte, como un avión que arde en vuelo, del cual, cada tanto, se despega algún objeto informe: ala, pluma, hombre.
Collage propio (a partir de un fotograma de Estratos de la imagen de Lois Patiño)
Upadek
Spójrzcie, bogowie! Światło tak wspaniałe – widać przez skórę, ile nasze ciała napiły się ciemności przez tę zimę. Jeśli już musisz życie swe odmieniać, stań prosto w słońcu. Niech ono wypije z ciebie jak z flaszki. Niech wyssie tę ciemność, puste naczynie niech wyrzuci w krzaki i zataczając się triumfalnie spadnie za cementownię, za czarny horyzont, jak gorejący w locie odrzutowiec, z którego co raz jakiś się odrywa bezkształtny przedmiot: skrzydło, pióro, człowiek.
Poeta, escritor, traductor del alemán. Ha ganado numerosos premios, entre ellos el Premio de Literatura Centroeuropea Angelus 2015 por su novela Mesopotamia, el Premio Puentes de Berlín y el Premio Joseph Conrad. Vive en Járkov.
Trad. Ada Trzeciakowska
***
Demasiada política, en todo, demasiada política. La vida no necesita esta cantidad de nuestras correcciones. Los poetas introducen la política en la vida a la fuerza como un puño en el guante de boxeo. Mientras los lectores finos se quejan: otra vez la política, de nuevo escriben sobre ella.
Hay demasiada política en todo -se quejan los lectores- mejor hablemos del cielo sobre la ciudad. Un cielo alto que es tan hermoso este año. Hablemos de cómo se refleja en el ojo de una mujer.
De acuerdo, hablemos del cielo en el ojo de una mujer. El ojo muerto de una mujer, en el que por la mañana quedan reflejados los pájaros que pasan volando, y por la noche se reflejan las constelaciones del norte. Rojo por el calor del ocaso, arco iris por la lluvia matutina, ojo que mira desde la perspectiva de la muerte -hablemos de él-.
O hablemos del futuro. En el futuro habrá cielos altos y hermosos. Nuestros hijos serán más fuertes que nosotros. ¿Por qué los poetas no hablan de la enconada despreocupación infantil?
Al fin y al cabo, así es: nuestros hijos conocen bien el precio de la ciudadanía, niños que, eligiendo entre la confianza y la seguridad, a partir de ahora siempre elegirán el sótano seco del refugio antiaéreo. ¿Por qué los poetas no hablan con ellos? ¿Por qué a los poetas se les da mejor hablar de los cadáveres? ¿Por qué se les da tan bien justificar la impotencia de los adultos?
Al menos hablemos con los que han sobrevivido. Si no hemos conseguido llevarnos bien con los muertos. Si no hemos conseguido debatir con los ahorcados y estrangulados.
¿Cómo podemos hablar de política en un país que se lastima las encías con su propia lengua? El manifiesto más accesible es la carne despiezada que se expone por la mañana en los mercados, como la prensa. Las rimas más convincentes son las regulares y ensordecedoras series automáticas con las que rematan a los animales heridos.
Todo el mundo estaba prevenido. Todos conocían las condiciones del acuerdo. Todos sabían que habría que pagar un precio inconmensurable. Decid ahora que hubo demasiada política. Hablas ahora de los soleados horizontes.
La última nieve fluye derretida. Se escriben los finales de los libros más terribles. El país, como un río, vuelve a su cauce, ahonda su lecho, madura dolorosamente para su navegación.
Collage propio: fotogramas de Sátántangó de Béla Tarr
Tłum. Bohdan Zadura
***
Za dużo polityki, we wszystkim — za dużo polityki. Życie nie potrzebuje takiej ilości naszych poprawek. Poeci wpychają politykę w życie jak pięść w rękawicę bokserską. Podczas gdy delikatni czytelnicy narzekają: znowu polityka, oni znowu o niej piszą.
We wszystkim za dużo jest polityki — narzekają czytelnicy – lepiej porozmawiajmy o niebie nad miastem. Takie piękne wysokie jest niebo tego roku. Porozmawiajmy o tym, jak ono odbija się w oku kobiety.
Dobrze — porozmawiajmy o niebie w oku kobiety. Martwe kobiece oko, w którym o poranku odbijają się przelatujące ptaki, a w nocy odbijają się północne gwiazdozbiory. Czerwone od gorącego zachodu słońca, tęczowe od porannych deszczów, oko, które patrzy z perspektywy śmierci – porozmawiajmy o nim.
Albo porozmawiajmy o przyszłości. W przyszłości będzie wysokie piękne niebo. Nasze dzieci będą silniejsze od nas. Dlaczego poeci nie mówią o zapiekłej dziecięcej beztrosce?
Tak przecież jest – nasze dzieci dobrze znają cenę obywatelskości, dzieci, które wybierając między zaufaniem a bezpieczeństwem, od teraz zawsze będą wybierały suchą piwnicę przeciwlotniczego schronu. Czemu z nimi nie rozmawiają poeci? Czemu poetom lepiej wychodzi rozmowa o trupach? Czemu im tak dobrze wychodzi usprawiedliwianie bezradności dorosłych?
Porozmawiajmy przynajmniej z tymi, którzy przeżyli. Jeżeli już się nam nie udało dogadać z umarłymi. Jeśli nie udało się podyskutować z powieszonymi i uduszonymi.
Jak można mówić o polityce w kraju, który rani dziąsła własnym językiem? Najdostępniejszym manifestem jest rąbane mięso, które wykłada się rano na targach, jak prasę. Najbardziej przekonującymi rymami są równe i głuche automatyczne serie, którymi dobijają ranne zwierzęta.
Wszyscy byli uprzedzeni. Wszyscy znali warunki umowy. Wszyscy wiedzieli, że przyjdzie zapłacić niepomiernie wysoką cenę. Mówcie teraz, że tam było za dużo polityki. Mówcie teraz o słonecznych horyzontach.
Spływają ostatnie śniegi. Dopisują się najstraszniejsze książki. Kraj jak rzeka powraca w swoje brzegi, pogłębia koryto, boleśnie dorasta do swojej nawigacji.
Poeta, escritor, traductor del alemán. Ha ganado numerosos premios, entre ellos el Premio de Literatura Centroeuropea Angelus 2015 por su novela Mesopotamia, el Premio Puentes de Berlín y el Premio Joseph Conrad. Vive en Járkov.
Trad. Ada Trzeciakowska
***
¿Estáis listos?
Las almas de las aves del bosque se encuentran en el aire. Es hora de escuchar la noche, de tocar las alas invisibles. ¿Estáis listos para descender a la plataforma norte y uniros a esta melodía antigua? El grafito en las manos de los niños marca la línea de la respiración, una línea que el fuego cruzar no puede. Estar juntos, aferrarnos a la luz, mantenernos juntos entre las alas, que se apoyaban en algo en este aire, sacaban algo de él, lo vaciaban, atravesaban la luz en las cajas de cartón de la primavera.
¿Estáis listos para leer en voz alta de forma tan apasionada, como si besarais vuestro propio aliento, como si os declararais al oxígeno de vuestro propio país? ¿Estáis listos para hablar como si de vuestras palabras dependiera el futuro de la civilización? ¿Listos para hablar de la tarde tal y como se habla de la muerte en el quirófano?
¿Para balancear al borde de la alegría por el carbón, ir más allá del círculo marcado en el patio del hospital. ¿Estáis listos? Para agarrar un ala arrancada de las sábanas de la mañana. ¿Estáis listos? Para meter los dedos en las heridas de las reses congeladas, ¿sentir el latido de la ciudad en los cruces del atardecer?
El canto que llena los moldes de yeso de la voz. El canto que llena los buzones de los pulmones con la correspondencia del viento. El canto que rompe el pan de la lengua, alimentando la mañana con el sabor a centeno de un himno.
Todos los que demostraron ser lo suficientemente fuertes como para desafiar a la oscuridad, todos los que estaban bajo el estandarte del canto a medianoche -así es como exhalamos nuestra libertad- con el humo del tabaco en la clara bóveda del alba, así aparecen las caras de la inflamación en las vidrieras de nuestros pulmones. Así cantamos a los caídos en la arena dorada del ocaso. Sonido -y nada más-. Alegría y una tarde que dura, como una voz, como el respirar, matados por el canto y los besos.
Imágenes propias
Tłum. Bohdan Zadura
***
Jesteście gotowi?
Dusze leśnych ptaków spotykają się w powietrzu. Czas wsłuchać się w noc, dotknąć niewidzialnych skrzydeł. Gotowi jesteście zejść na północną platformę i podchwycić tę dawną melodię? Grafit w dziecięcych rękach wyznacza linię oddechu, linię, której nie przekroczy ogień. Być razem, trzymać się światła, trzymać się razem pośród skrzydeł, które o coś w tym powietrzu się opierały, coś wybierały z niego, opróżniały, przecinały światło w kartonowych pudełkach wiosny.
Jesteście gotowi czytać na głos tak namiętnie, jakbyście całowali się z własnym oddechem, jakbyście oświadczali się tlenowi własnego kraju? Gotowi jesteście mówić tak, jakby właśnie od waszych słów zależała przyszłość cywilizacji? Gotowi mówić o wieczorze tak, jak mówi się o śmierci w sali operacyjnej?
Balansować na granicy radości z węgla, wykraczać poza wyznaczony krąg na szpitalnianym podwórku. Jesteście gotowi? Łapać za skrzydło, wyrwane z prześcieradeł poranka. Jesteście gotowi? Wkładać palce w rany mrożonych wołowych tusz, czuć bicie serca miasta na wieczornych skrzyżowaniach?
Śpiew, którym zalewają gipsowe formy głosu. Śpiew, który wypełnia skrzynki pocztowe płuc korespondencją wiatru. Śpiew, który łamie bochenek języka, karmiąc ranek żytnim posmakiem hymnu.
Wszyscy, którzy okazali się dość silni, by sprzeciwić się ciemności, wszyscy, którzy stali pod sztandarem śpiewu o północy – tak wydychamy naszą wolność, tytoniowym dymem w przejrzyste sklepienie poranka, tak pojawiają się twarze zapaleń na witrażach płuc. Tak ośpiewujemy poległych w złotym piasku zachodu słońca. Dźwięk — i nic więcej. Radość i długi trwały wieczór, jak głos, jak oddychanie zabite przez śpiew i pocałunki.
1 La belleza, incidente del espíritu que sobrevive a la paz o sobrevive al caos desliza, lento, su vestido mínimo ante mí.
2 Hacer como la luz en las películas chinas: en la pared desnuda, sobre el piso vacío, entre los muebles simples y esos rostros que no podemos descifrar, habla en voz baja, transcurre con ternura. * Sus minúsculos gestos repetidos no dibujan jamás las mismas sombras.
3 El humo es incoloro. Pocas cosas son tan elocuentes como el humo…
de Los budas y otros poemas
Fotogramas devarias películas de Wong Kar-wai y Bi Gan.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Być jak ŚWIATŁo W CHIŃSKIm kinie
1 Piękno, zdarzenie ducha który przeżył pokój lub przeżył chaos przesuwa, powoli, swoją skromną szatę przede mną.
2 Być jak światło w chińskim kinie: na nagiej ścianie, na pustej podłodze, pośród prostych mebli i tych twarzy których nie potrafimy odczytać, przemawia cichym głosem, przemija tkliwie. * Jego drobne, powtarzalne gesty nie kreślą nigdy tych samych cieni.
3 Dym jest bezbarwny. Niewiele rzeczy jest równie elokwentnych jak dym…