1931 – , España (León)
Lápidas (1977-1986) frg.
En la quietud de madres inclinadas sobre el abismo.
En ciertas flores que se cerraron antes de ser abrasadas por el infortunio,
antes de que los caballos aprendieran a llorar.
En la humedad de los ancianos.
En la sustancia amarilla del corazón.
* * *
I
Gritos sobre la hierba y el huracán de púrpura.
Giráis envueltos en banderas y exhaláis con dulzura.
Obedecéis a ancianos invisibles cuyas canciones pasan por vuestra lengua.
Ah, jóvenes elegidos por mis lágrimas.
* * *
Tras asistir a la ejecución de las alondras has descendido aún hasta encontrar tu rostro dividido entre el agua y la profundidad.
Te has inclinado sobre tu propia belleza y con tus dedos ágiles acaricias la piel de la mentira:
ah tempestad de oro en tus oídos; mástiles en tu alma, profecías…
Mas las hormigas se dirigen hacia tus llagas y allí procrean sin descanso
y hay azufre en las tazas donde debiera hervir la misericordia.
Es esbelta la sombra, es hermoso el abismo:
ten cuidado, hijo mío, con ciertas alas que rozan tu corazón.
* * *
Asediados por ángeles y ceniza cárdena enmudecéis hasta advertir la inexistencia
y el viento entra en vuestro espíritu.
Respiráis el desprecio, la ebriedad del hinojo bajo la lluvia: blancos en la demencia como los ojos de los asnos en el instante de la muerte,
ah desconocidos semejantes a mi corazón.
(…)
* * *
Vi la sombra perseguida por látigos amarillos,
ácidos hasta los bordes del recuerdo,
lienzos ante las puertas de la indignación.
Vi los estigmas del relámpago sobre aguas inmóviles, en extensiones visitadas por presagios;
vi las materias fértiles y otras que viven en tus ojos;
vi los residuos del acero y las grandes ventanas para la contemplación de la injusticia (aquellos óvalos donde se esconde la fosforescencia):
era la geometría, era el dolor.
Vi cabezas absortas en las cenizas industriales;
yo vi el cansancio y la ebriedad azul
y tu bondad como una gran mano avanzando hacia mi corazón
Vi los espejos ante los rostros que se negaron a existir:
era el tiempo, era el mar, la luz, la ira.
* * *
A la inmovilidad del gris convocado por un pájaro silencioso,
bajas llorando.
Hay un mar incesante que desconoce la división del resplandor y la sombra,
y resplandor y sombra existen en la misma sustancia,
en tu niñez habitada por relámpagos.
* * *
Oigo hervir el acero. La exactitud es el vértigo. Ah libertad inmóvil, ejecución del día en la materia nocturna.
Es tu madre el clamor, pero tus manos abren los párpados del abismo.
De resistencias invisibles surge un rumor de límites:
ah exactitud de mar, exactitud sin nombre.
* * *
Puedes gemir en la lucidez,
ah solitario, pero entonces líbrate
de ser veraz en el dolor. La lengua
se agota en la verdad. A veces llega
el incesante, el que enloquece: habla
y se oye su voz, mas no en tus labios:
habla la desnudez, habla el olvido.
* * *
Hierves en la erección, dama amarilla,
y estas son aguas preteridas, líquidos invernales.
Dama en mi corazón cuya luz me envejece:
eres la obscenidad y la esperanza.
* * *
En la oquedad de Dios, ah paloma viviente, te obligué a la lectura del silencio. Y fulgías.
Tú eres corporal en dos abismos,
azul entre dos muertes, entre dos lenguas físicas.
Ah paloma final, va a ser noviembre.
* * *
Todos los animales se reúnen en un gran gemido y su dolor es verde.
Tú acaso piensas en desapariciones; veo humedad sobre tu alma.
Háblame para que conozca la pureza de las palabras inútiles,
oiga silbar a la vejez, comprenda
la voz sin esperanza.
Lucian Freud, Mathieu Laca y dos obras de Francis Bacon
Tłum. Ada Trzeciakowska
Płyty nagrobne (1977-1986) frg.
W bezruchu matek pochylonych nad otchłanią.
W niektórych kwiatach, które zamknęły się nim spopieliło je nieszczęście,
zanim konie nauczyły się płakać.
W wilgoci starców.
W żółtej substancji serca.
* * *
I
Krzyki na trawach i huragan z purpury.
Wirujecie zawinięci w sztandary i słodko wzdychacie.
Posłuszni jesteście niewidzialnym starcom, których pieśni krążą po waszym języku.
Ach, młodzi wybrani przez me łzy.
* * *
Po egzekucji skowronków zszedłeś niżej, aż znalazłeś swą twarz rozdzieloną między wodę i głębokość.
Pochyliłeś się nad własnym pięknem i zręcznymi palcami pieścisz skórę kłamstwa:
ach sztorm ze złota w twoich uszach; maszty w twojej duszy, przepowiednie…
Lecz mrówki kierują się ku twoim wrzodom i tam rozmnażają się niestrudzenie
a w filiżankach, gdzie powinno wrzeć współczucie, jest siarka.
Cień jest wysmukły, otchłań piękna:
Uważaj, dziecko moje, na skrzydła, które muskają twe serce.
* * *
Osaczeni przez aniołów i fiolet popiołu milkniecie, aż dostrzeżecie nieistnienie, a wiatr hula po waszej duszy.
Oddychacie pogardą, upojeniem fenkułu podczas ulewy: biali w demencji jak oczy osłów w chwili śmierci,
ach, nieznajomi na podobieństwo mego serca.
* * *
Widziałem cień ścigany przez żółte bicze,
kwasy aż po brzegi pamięci,
płótna przed bramami oburzenia.
Widziałem stygmaty błyskawic na stojących wodach, w rozszerzeniach nawiedzanych przez przepowiednie;
widziałem płodne materie i te inne, które żyją w twoich oczach;
widziałem pozostałości stali i wielkie okna do kontemplacji niesprawiedliwości (te owale, w których kryje się fosforescencja):
to była geometria, to był ból.
Widziałem głowy pogrążone w industrialnych prochach;
widziałem zmęczenie i niebieskie upojenie
i twą dobroć jako wielką dłoń zbliżającą się do serca.
Widziałem lustra przed twarzami, które wyrzekły się istnienia:
to był czas, to było morze, światło, wściekłość.
(…)
* * *
Przywołany przez cichego ptaka, opadasz z płaczem
w bezruch szarości.
Jest nieprzerwane, ciągłe morze, nieznające podziału na blask i cień,
a blask i cień istnieją w tej samej substancji,
w twoim dzieciństwie zamieszkałym przez pioruny.
* * *
Słyszę jak wrze stal. Wierność jest zawrotem głowy. Ach, niewzruszona wolności, egzekucjo dnia w materii nocy.
To krzyk twojej matki, lecz twe ręce otwierają powieki otchłani.
Z niewidzialnego oporu wydobywa się krańcowy pomruk:
ach wierność morza, bezimienna precyzja.
* * *
Możesz jęczeć na jawie,
ach samotny, lecz wtedy uwolnij się
od szczerości w bólu. Język
wyczerpuje się w prawdzie. Czasami pojawia się
ten nieprzerwany, ciągły, ten, który popadł w obłęd: mówi
i słychać jego głos, ale nie z twoich ust:
przemawia nagość, przemawia zapomnienie.
* * *
Wrzesz w erekcji, żółta pani,
a to są wody wzgardzone, zimowe ciecze.
Pani w moim sercu, której światło postarza mnie:
obsceniczność i nadzieja to ty.
* * *
W dziupli Boga, o żywa gołębico, zmusiłem cię do lektury ciszy. A ty promieniałaś.
Jesteś cieleśnie w dwóch otchłaniach,
niebieska pośród dwóch śmierci, między dwoma fizycznymi językami.
Ach ostatnia gołębica, listopad już blisko.
* * *
Wszystkie zwierzęta zbierają się w wielkim jęku a ból ich zielony.
Myślisz może o znikaniu, dostrzegam wilgoć na twojej duszy.
Mów do mnie, abym mógł poznać dziewiczość próżnych słów, usłyszeć świst starości, zrozumieć głos pozbawiony nadziei.