Stanisław Barańczak

1946-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Agosto de 1988

Oft didst thou scan my verse, where if I misse
Henceforth I will impute the cause to this.
A fingers losse (I speake it not in sport)
Will make a verse a Foot too short.

Thomas Randolph
Este Agosto pasará a la historia de la meteorología
The Boston Globe

Este agosto va a pasar, ya ha pasado a la historia de mi cuerpo
como época de camisas húmedas, debajo de las que la piel no sabía,
si se condensaba sobre ella el sudor o la humedad récord del aire;
el tiempo cuando, mediante el azul del esmog, se burlaba de los pulmones la espejada superficie
de la Hancock Tower, elevada hoja de afeitar puesta de punta en medio de la ciudad;
cuando los oídos absorbían frescos, competentes sollozos de las sirenas, gomosa
del bochorno la calzada en Roxbury eternizaba la huella de los neumáticos de la ambulancia,
en cuyo interior un joven traficante de drogas,
alcanzado en la barriga con una serie de Uzi, se volvía gris bajo máscara de oxígeno,
corriendo hacia un destino banal, único, planeado por alguien;
mientras en los ojos, clavados en la pantalla, puntuados con la risa de la presentadora
ardían aviones en las pistas, brotaban de las ciudades fuegos artificiales,
amenazaba con la inundación el Ganges, apretaba las manos el candidato, parloteaba
un cómico en el anuncio de Toyota, incrementaban las huelgas en Polonia,
un dictador africano en las tribunas atemorizaba a las charreteras;
mientras que yo sobre una rodilla húmeda y desnuda traducía un epigrama del poeta
que hace tres siglos y medio se despedía de su dedo meñique,
cortado en una pelea de taberna; mientras que en cada segundo corrían
lánguidamente las aguas de los ríos, la sangre circulaba en mil millones de venas,
encima de aquel todo, si existía, velaba un tutor invisible
o solamente observador, no lo sé; el tiempo, cuando bajo el pie
se calcinaba la acera, los periódicos informaban de los residuos de hospital
encontrados en las playas, del cambio climático;
cuando agonizábamos, como siempre, en las catástrofes, de cáncer, de hambre;
cuando un día, en la ducha, dando vueltas a la pointe de la traducción,
modificada un sinfín de veces, elegí “…veo con no poca
pena:/ Tendré que dar por perdida mi propia mano”;
cuando encendíamos el aire acondicionado, batíamos otro récord,
nos desmayábamos durante las torturas, nos perseguía una melodía del cuarteto
e-moll de Mendelssohn, la mañana nos entregaba a la abierta
ventana del sol, de los buzones sacábamos cartas y postales,
nos disparaba la patrulla fronteriza, besábamos el delicado
velo en la nuca, las válvulas se abrían acompasadamente en el corazón,
cuando por cada momento y lugar se enhebraba el hilo del sentido,
que no queríamos averiguar, mientras en nuestras muñecas el dedo
cortado de Thomas Randolph escribía golpeando sordos acentos.

Fotografías de Philip-Lorca diCorcia

Sierpień 1988

Wystukiwałeś wierszy mych rytm; gdy w nim zbłądzę
Dziś, o kulawość strofy twoją śmierć posądzę:
Utrata palca (wybacz, że w żałobne smutki
Pcham kalambur) wiersz stworzy o stopę za krótki…

Thomas Randolph (1605-1635), «Na utratę małego palca»
Ten sierpień przejdzie do historii meteorologii.
The Boston Globe

Ten sierpień przejdzie, już przeszedł do historii mojego ciała
jako epoka mokrych koszul, pod którymi skóra nie wiedziała,
czy skrapla się na niej pot, czy rekordowa wilgotność powietrza;
czas, gdy przez błękit smogu drwiła z płuc zwierciadlana powierzchnia
Hancock Tower, wzniosłej żyletki postawionej na sztorc w środku miasta;
gdy uszy chłonęły chłodne, kompetentne łkanie syren, gumiasta
od upału jezdnia w Roxbury utrwalała ślad dotyku
opon karetki, a w środku młodociany handlarz narkotyków,
trafiony w brzuch serią z uzi, szarzał pod maską tlenową,
pędząc w banalny, jedyny los, jaki ktoś mu planował;
gdy w oczach, wpatrzonych w ekran, punktowane śmiechem spikerki
płonęły samoloty na pasach, wytryskały znad miast fajerwerki,
groził powodzią Ganges, ściskał dłonie kandydat, trajkotał
komik w reklamie Toyoty, narastała sytuacja strajkowa
w Polsce, afrykańsky dyktator na trybunie stroszył epolety;
gdy na gołym, wilgotnym kolanie tłumaczyłem fraszkę poety,
który trzy i pół wieku wcześniej żegnał swój mały palec,
ucięty w karczemnej bójce; gdy w każdej sekundzie ospale
toczyły się wody rzek, krew krążyła w miliardach krwiobiegów,
nad wszystkim, jeśli istniał, czuwał niewidzialny opiekun
lub tylko obserwator, nie wiem; czas, gdy pod stopą rozprażał
się chodnik, gazety pisały o znajdowanych na plażach
odpadkach ze szpitali, o przemianie w klimacie globu;
gdyśmy konali, jak zwykle, w katastrofach, na raka, z głodu;
gdy któregoś dnia, pod prysznicem, obracając w głowie zmienianą
bez końca pointę przekładu, wybrałem: «…widzę z niemałą
udręką: / Trzeba będzie na własny palec machnąć ręką»;
gdy włączaliśmy klimatyzację, biliśmy kolejny rekord,
mdleliśmy na torturach, prześladował nas motyw z kwartetu
e-moll Mendelssohna, poranek powierzał nas otwartemu
oknu słońca, ze skrzynek wyjmowaliśmy listy i kartki,
strzelał do nas patrol graniczny, całowaliśmy delikatny
puch na karku, zastawki otwierały się miarowo w sercu,
gdy przez każdy moment i miejsce przewlekała się nitka sensu,
którego nie chcieliśmy dociec, a na naszych przegubach ucięty
palec Thomasa Randolpha wystukiwał bezgłośne akcenty.

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

*Recomiendo completar la lectura del poema de Miłosz con el poema de Mª A. Pérez López y su correspondiente videopoema

Trad. Ada Trzeciakowska

‘O! Edward Hopper (1882-1967), Habitación de hotel,
Thyssen Collection, Lugano

¡Oh, qué tristeza tan inconsciente de ser tristeza!
¡Qué desesperación tan inconsciente de ser desesperación!

Mujer de éxito, junto a ella sus maletas, está sentada
en la cama, semidesnuda, en corpiño rojo, su peinado
intachable, en la mano una hoja con números.

¿Quién eres? – nadie preguntará, ella tampoco lo sabe

‘O! Edward Hopper (1882-1967), Pokój hotelowy,
Thyssen Collection, Lugano’

O, jaki smutek nieświadomy, że jest smutkiem!
Jak rozpacz, nieświadoma, ze jest rozpaczą!

Kobieta kariery, obok jej walizki, siedzi na
łóżku, półnaga, w czerwonej halce, uczesanie jej
nienaganne, w ręku ma kartkę z cyframi.

Kim jesteś? – nikt nie zapyta, sama też nie wie.

Julia Marcell

1982 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Andrew (letra)

Querido Andrew de la web de citas:
¿Cómo me describo en mil palabras?
Soy una de esas chicas
que siempre tienen frío,
duermo en jersey en julio,
me escondo debajo de la manta.

Soy una de esas personas
que probablemente
elija la solución más cómoda.
Por muy acostumbrada
que esté a cierto bienestar,
a veces renace en mí
un deseo primitivo.

A veces pienso ¡Qué raro!
¡Qué raro! Ser humano y tener miedo
a tu propia alma
sin poder hacer nada.

Querido Alejandro la Pharmaco en Chile:
Todo lo que sea ‘para siempre’
me asusta un poco,
como aquel papel pintado
en la pared de su despacho,
Aunque en la foto con la bata,
sonríe Usted tan amablemente.

He vuelto a soñar
que el mundo se hacía pedazos.
No sabía qué hacer:
¿lo sujeto? ¿lo suelto?
Estoy inquieta, me muero de pena
¿Y si estalla una guerra?
¿Y si ya tengo cáncer?

Y a veces pienso ¡Qué raro!
¡Qué raro! Ser humano y tener miedo
a tu propia alma
sin poder hacer nada.

Querida Soltera Caliente de mi vecindario:
Vi tu foto en las lunas de los coches.
Robemos uno y escapemos muy lejos,
a un país donde confesarse no sea posible.

Querido Robot del correo de la Amazon:
Sé que pides que no conteste,
pero esas cosas no se las cuento a nadie.
A lo mejor soy demasiado susceptible.

Andrew (tekst)

Drogi Andrew z portalu randkowego, 
jak opisać siebie w tysiącu słowach? 
Jestem jedną z tych dziewczyn, 
którym zawsze zimno
sypiam w swetrach w lipcu, 
pod kocem się chowam.

Jestem jedną z tych osób, co prawdopodobnie 
wybiorą rozwiązanie najbardziej wygodne,
choć w przyzwyczajeniu do pewnego komfortu
odzywają się czasem jakieś żądze pierwotne.

I czasem myślę, 
jak dziwnie,
jak dziwnie
być człowiekiem
i bać się 
ducha własnego 
i nie móc nic.

Drogi Alejandro z Pharmaco w Chile 
wszystko co na zawsze trochę mnie przeraża,
jak tapeta na ścianie pańskiego gabinetu,
choć na zdjęciu w kitlu pan uśmiecha się tak miło.

Znowu mi się śniło, że świat się rozpada, 
a ja nie wiem co robić, czy go trzymać czy puścić?
Jestem niespokojna, ciągle się zamartwiam
tym czy będzie wojna, a może mam już raka?

I czasem myślę, 
jak dziwnie,
jak dziwnie
być człowiekiem
i bać się 
ducha własnego 
i nie móc nic.

Droga napalona singielko z mojej okolicy
widziałam twoje zdjęcie na szybach samochodów.
Ukradnijmy jeden z nich i ucieknijmy tak daleko,
gdzieś do kraju, w którym nie da się już wyspowiadać.

Drogi emailowy Bocie z Amazonu
wiem, że prosisz, żeby nie odpisywać, 
ale o tych sprawach nie mówię nikomu
być może jestem nieco nadwrażliwa.