Manuel Altolaguirre

1905-1959, España

Recuerdo de un olvido

Se agrandaban las puertas. Yo gigante,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
atravesaba las estancias,
golpeando las paredes sordas.

¡Qué collar interior en mi garganta
de palabras en germen, de lamentos
que no podían salir, que se estorbaban
en su gran muchedumbre!

¡Cuánto tiempo de olvido incomprensible!
Siempre ella en su ventana.
Su ventana entre dos nubes
-una y ella- siempre.

Y yo distante, agigantado, loco,
con el recuerdo de mi olvido dentro,
pesándome en el alma su naufragio,
agarrándose, hundiéndome,
en un espeso mar de cielos grises.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wspomnienie zapomnienia

Drzwi stawały się coraz większe. Olbrzymi ja,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
przemierzałem pomieszczenia,
uderzając w głuche ściany.

Cóż za wewnętrzny naszyjnik noszę w gardle
ze słów w zarodku, ze skarg
nie mogących się wydostać, blokujących
się w tak licznej gromadzie!

Ileż to czasu niepojętego zapomnienia!
Zawsze ona w swoim oknie.
Oknie między dwiema chmurami
-Jedna i ona- zawsze.

A ja, daleki, wyolbrzymiony, obłąkany,
ze wspomnieniem zapomnienia w sercu,
z duszą, której ciąży jej zatonięcie,
gdy czepia się kurczowo, a ja tonę,
w gęstym morzu szarego nieba.

León Felipe

1884-1968, España

Comunión

En alguna parte se ha dicho:
Dios se come a los hombres
y los hombres un día se comerán a Dios.
Y también está escrito:
no es más que un pez el hombre
en su mar de tinieblas y de llanto.
Y en alguna otra parte se pregunta:
¿Para qué está allá arriba sentado
en el alto cantil de las nubes heladas
ese Gran Pescador?
¿Para qué está allá arriba
con su cebo,
su anzuelo
y su larga caña de pescar
ese Gran Pescador?
¿No es más que un pez el hombre,
un pez para las brasas del infierno
y para que después, «puro y dorado»,
se lo coma allá arriba
ese Gran Pescador?
Y ahora… aquí… el pez… el hombre es el que arguye:
un día me tragaré el mar…
todo el agua del mar…
todas las tinieblas del mar como una perla negra…
un día me tragaré el mar,
toda el agua del mar,
toda la amargura del mar como un sola lágrima…
y dejaré al descubierto
el cebo el anzuelo
y la larga caña de pescar
de ese Gran Pescador,
¡toda su mentira y su verdad!
Luego me sentaré a llorar sobre la última roca seca del mundo,
a llorar, a llorar otra vez
hasta llenar de nuevo la tierra
con otro mar inmenso,
mucho más negro
y mucho más amargo que el de ahora…
con otro mar que llegue hasta los cielos,
anegue las estrellas
y ahogue a es Gran Pescador
con su cebo
su anzuelo
y su larga caña de pescar.
Entonces
yo seré el pescador
y Dios.
Seré el pescador
y Dios, el Gran Pez, sorprendido y pescado.
Aquel día el Hombre… todos los hombres se comerán a Dios.
Será el día… el Gran Día de la verdadera,
de la gloriosa
y de la sagrada comunión.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Komunia

Gdzieś zostało powiedziane:
Bóg zjada ludzi
a ludzie pewnego dnia zjedzą Boga.
I jest też napisane:
człowiek nie jest niczym więcej niż rybą
w jego morzu mroku i łez.
A gdzie indziej pyta się:
Po co on tam siedzi na górze
na stromych urwiskach lodowych chmur
ten Wielki Rybak?
Po co jest tam, na górze?
ze swoją przynętą,
hakiem
i długą wędką
ten Wielki Rybak?
Czyż nie jest niczym więcej niż rybą człowiek,
rybą dla piekielnego żaru
by potem, «nieskalany i złoty»,
zjadł go tam na górze
ten Wielki Rybak?
A teraz… tutaj… ta ryba… człowiek jest tym, kto argumentuje tak:
pewnego dnia połknę morze…
wszystką morską wodę…
wszystkie morza mroki jak czarną perłę…
pewnego dnia połknę morze,
wszystkie morza wody,
wszystką morza gorycz jak jedną łzę…
i obnażę
przynętę haczyk
i długą wędkę
Wielkiego Rybaka,
wszystkie jego kłamstwa i prawdy!
Potem usiądę i zapłaczę na ostatniej suchej skale świata,
będę płakać i płakać
aż znów napełnię ziemię
innym morzem, ogromnym
i dużo czarniejszym
i o wiele bardziej gorzkim niż to teraz…
innym morzem, które sięgnie nieba,
porwie gwiazdy
i zatopi Wielkiego Rybaka
z jego przynętą
hakiem
i długą wędką.
Wówczas
ja będę rybakiem
i Bogiem.
Ja będę rybakiem
a Bóg, Wielką Rybą, zdziwioną i wyłowioną.
W owym dniu Człowiek… wszyscy ludzie zjedzą Boga.
To będzie dzień… Wielki Dzień prawdziwej
i błogosławionej
świętej komunii.

Manuel Altolaguirre

1905-1959, España

3.

Mi presente una isla
rodeada de amor por todas partes,
sin esperanzas, sin recuerdos,
donde todas las aves
son besos que se esconden
en las frondas sangrientas.
Estoy tan insensible,
que el mundo inexistente
es como un doble sueño
que no me sobresalta.
El espacio está en fuga
y el tiempo lo persigue.
Vivo para olvidar,
perdida la esperanza,
surcado por un río
que brota de mi pecho,
que crece para ahogarme,
borrándome del mundo con sus aguas.

de Lo invisible

Tłum. Ada Trzeciakowska

3.

Teraźniejszość to wyspa
miłością otoczona z każdej strony,
bez nadziei, bez wspomnień,
gdzie wszystkie ptaki
to pocałunki kryjące się
w skrwawionym listowiu.
Nieczułość moja taka,
że nieistniejący świat
jest jak sen dwoisty,
nocami niestraszny.
Przestrzeń ucieka
a czas ją goni.
Żyję by zapomnieć,
straciwszy nadzieję,
żłobiony przez rzekę
co wypływa mi z piersi,
co wzbiera by mnie zadławić,
gdy wody jej zmyją mnie ze świata.

z Niewidzialne

Fotogramas de 2. Corn Island de George Ovashvili 3. Viaje a Citera de Theo Angelopoulos 3. Zama de Lucrecia Martel

Pedro Salinas

1891-1951, España

La voz a ti debida (33)

No, no te quieren, no.
Tú sí que estás queriendo.

El amor que te sobra
se lo reparten seres
y cosas que tú miras,
que tú tocas, que nunca
tuvieron amor antes.
Cuando dices: «Me quieren
los tigres o las sombras»,
es que estuviste en selvas
o en noches, paseando
tu gran ansia de amar.
No sirves para amada;
tú siempre ganarás,
queriendo, al que te quiera.
Amante, amada no.
Y lo que yo te dé,
rendido, aquí, adorándote,
tú misma te lo das:
es tu amor implacable,
sin pareja posible,
que regresa a sí mismo
a través de este cuerpo
mío, transido ya
del recuerdo sin fin,
sin olvido, por siempre,
de que sirvió una vez
para que tú pasaras
por él —aún siento el fuego—
ciega, hacia tu destino.
De que un día entre todos
llegaste
a tu amor por mi amor.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Głos dzięki tobie (33)

Nie, nie kochają cię, nie.
Ty, owszem kochasz.

Miłością, która cię przepełnia
Dzielą się stworzenia
I rzeczy, na które patrzysz,
dotykasz, a które nigdy
Nie doznały jej dotychczas.
Kiedy mówisz: „Kochają mnie
Tygrysy albo cienie”,
dlatego że bywałaś w dżunglach
Albo nocach, chełpiąc się
Twoją wielką potrzebą miłości.
Nie nadajesz się na ukochaną;
Zawsze wygrasz,
Kochając, tego kto cię pokocha.
Kochanka, ale nie ukochana.
A to co mógłbym dać ci ja,
Pokonany, u twych stóp.
sama sobie dajesz:
To twoja niepokonana miłość,
Zawsze nieparzysta,
powracająca do siebie samej
Poprzez to ciało
Moje, przeżarte
Wspomnieniem bez końca,
Nie do zapomnienia, wiecznym,
O chwili gdy posłużyło ci raz
Kiedy przeszłaś
Przez nie -wciąż czuję ogień-
Ślepa, ku twojemu przeznaczeniu.
I gdy pewnego dnia
Dotarłaś
Do swojej miłości poprzez moją.

Fotografías de Kansuko Yamamoto y Walter Chappel

Margarita Ferreras

1900-1964, España (Zamora)

***

No moriré mientras tú vivas.
Desesperadamente
mis raíces se alargan.
Eres agua y te busco.
Me revuelo como pez en la tierra
cuando tú pasas.

(de Pez en la tierra)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nie umrę dopóki żyjesz.
Moje korzenie wyciągają się
rozpaczliwie.
Jesteś wodą i szukam cię.
Trzepocę się niczym ryba na ziemi
kiedy (mnie) mijasz.

(z Ryba na ziemi)

Fotografías de Sarah Moon (1941- , Francia)

Luis Cernuda

1902 – 1963, España

Sentimiento de otoño

Llueve el otoño aún verde como entonces
Sobre los viejos mármoles,
Con aroma vacío, abriendo sueños,
Y el cuerpo se abandona.

Hay formas transparentes por el valle,
Embeleso en las fuentes,
Y entre el vasto aire pálido ya brillan
Unas celestes alas.

Tras de las voces frescas queda el halo
Virginal de la muerte.
Nada pesa ganado ni perdido.
Lánguido va el recuerdo.

Todo es verdad, menos el odio, yerto
Como ese gris celaje
Pasando vanamente sobre el oro,
Hecho sombra iracunda.

Trad. Ada Trzeciakowska

Jesienne wrażenie

Pada jesień wciąż zielona jak wtedy
Na zielone marmury,
O zapachu pustki, otwierając sny,
a ciało siebie poddaje.

Są formy przezroczyste gdzieś w dolinie,
Urok w fontannach,
A wśród ogromu bladego powietrza lśnią
Błękitne skrzydła.

Po niedawnych głosach zostaje dziewicza
Poświata śmierci.
Nic nie ciąży co zdobyte czy stracone.
Wątłe idzie wspomnienie.

Wszystko jest prawdą, prócz nienawiści, surowej
Jak te szare kłęby
toczące się daremnie nad złotem, co
Gniewnym cieniem się stała.

Fotos propias (provincia de Albacete)

Luis Cernuda

1902 – 1963, España

Belleza oculta (en Ocnos)

Pisaba Albanio ya el umbral de la adolescencia, e iba a dejar la casa donde había nacido, y hasta entonces vivido, por otra en las afueras de la ciudad. Era una tarde de marzo tibia y luminosa, visible ya la primavera en aroma, en halo, en inspiración, por el aire de aquel campo entonces casi solitario.
Estaba en la habitación aún vacía que había de ser la suya en la casa nueva, y a través de la ventana abierta las ráfagas de la brisa le traían el olor juvenil y puro de la naturaleza, enardeciendo la luz verde y áurea, acrecentando la fuerza de la tarde. Apoyado sobre el quicio de la ventana, nostálgico sin saber de qué, miró al campo largo rato.
Como en una intuición, más que en una percepción, por primera vez en su vida adivinó la hermosura de todo aquello que sus ojos contemplaban. Y con la visión de esa hermosura oculta se deslizaba agudamente en su alma, clavándose en ella, un sentimiento de soledad hasta entonces para él desconocido.
El peso del tesoro que la naturaleza le confiaba era demasiado para su solo espíritu aún infantil, porque aquella riqueza parecía infundir en él una responsabilidad y un deber, y le asaltó el deseo de aliviarla con la comunicación de los otros. Mas luego un pudor extraño le retuvo, sellando sus labios, como si el precio de aquel don fuera la melancolía y aislamiento que lo acompañaban, condenándole a gozar y a sufrir en silencio la amarga y divina embriaguez, incomunicable e inefable, que ahogaba su pecho y nublaba sus ojos de lágrimas

Ukryte piękno (w Oknos)

Albanio przekroczył już próg dzieciństwa i miał opuścić dom, gdzie się urodził, na przedmieściu. Popołudnie marcowe było cieple i jasne, wiosnę czuło się już w zapachu, w blasku, w chęci do życia, w wietrze z pól.
Znajdował się w pokoju jeszcze nie umeblowanym, który miał być jego pokojem w nowym domu. Powiew wiatru wnosił przez otwarte okno młody, czysty zapach natury, ożywiając zieloność i złocistość światła, potęgując blask popołudnia. Oparty o framugę okna, w tęsknocie za czymś nieznanym, długą chwilę spoglądał na pola.
Jakby intuicją bardziej niż zmysłami po raz pierwszy w życiu pojął piękno tego, na co patrzyły jego oczy. I wraz z ujrzeniem tego tajemnego piękna przeniknęło do jego duszy dojmujące uczucie samotności, dotychczas mu nie znane, żeby tam zostać na zawsze.
Ciężar skarbu, który natura mu powierzyła, był zbył wielki dla jego jeszcze dziecinnej duszy. To bogactwo wydawało się wzbudzać w nim poczucie odpowiedzialności i odczuwał silną chęć ulżenia mu poprzez rozmowy z innymi. Lecz powstrzymywała go, zamykając mu usta, dziwna wstydliwość, jak gdyby ceną owego dam były melancholia i samotność, które miały mu towarzyszyć, skazując go na rozkosz i cierpienie przeżywania w milczeniu gorzkich i boskich uniesień, nieprzekazywalnych i niewyrażalnych, powodujących ucisk w sercu i zasnuwających oczy łzami