Padre, si escribir es una culpa ¿por qué Dios me ha dado la palabra para hablar con trémulos lenguajes de amor a quien me escucha?
Ya vieja de años y senescente ¿dónde hallar una brizna de hierba buena? ¿Qué sabes de mis conventos, de la gracia madura de las santas, de las grandes almas locas? ¿Qué puedo yo encontrar entre los vivas del hombre de cultura? en otra parte está el canto, en otra parte la palabra y Dios no la pronuncia.
Ojcze, jeśli pisanie jest winą dlaczego Bóg dał mi słowo by mówić drżącymi językami miłości do tego, kto mnie słucha?
Teraz wiekowa i postarzała gdzie mogę znaleźć źdźbło dobrej trawy? Co wiesz o mych konwentach, o dojrzałej łasce świętych, o wielkich obłąkanych duszach? Co mogę znaleźć wśród hosann człowieka kultury? Gdzie indziej jest śpiew, gdzie indziej słowo a Bóg go nie wymawia.
***
Padre, se scrivere è una colpa perché Dio mi ha dato la parola per parlare con trepidi linguaggi d’amore a chi mi ascolta?
Ormai vecchia di anni e senescente dove trovare un filo di erba buona? Che sai dei miei conventi, della grazia matura delle sante, delle grandi anime folli? Che posso io trovare tra gli osanna dell’uomo di cultura? Altrove è il canto, altrove è la parola e Dio non la pronuncia.
1 El cuerpo es material. Es denso. Es impenetrable. Si se lo penetra, se lo disloca, se lo agujerea, se lo desgarra.
2 El cuerpo es material. Es aparte. Distinto de los otros cuerpos. Un cuerpo empieza y termina contra otro cuerpo. Incluso el vacío es una especie muy sutil de cuerpo.
3 Un cuerpo no está vacío. Está lleno de otros cuerpos, pedazos, órganos, piezas, tejidos, rotulas, anillos, tubos, palancas y fuelles. También está lleno de sí mismo: es todo lo que es.
5 Un cuerpo es inmaterial. Es un dibujo, es un contorno, es una idea.
6 El alma es la forma de un cuerpo organizado, dice Aristóteles. Pero el cuerpo es precisamente lo que dibuja esta forma. Es la forma de la forma, la forma del alma.
9 El cuerpo es visible, el alma no lo es. Se ve que un paralítico no puede mover su pierna correctamente. No se ve que un mal hombre no puede mover su alma correctamente: pero se debe pensar que es el efecto de una parálisis del alma. Y que es preciso luchar contra ella y hacerla obedecer. Este es el fundamento de la ética, mi querido Nicómaco.
10 El cuerpo es también una prisión para el alma. Allí purga una pena cuya naturaleza no es fácil de discernir, pero que fue muy grave. Por eso el cuerpo es tan pesado y tan penoso para el alma. Necesita digerir, dormir, excretar, sudar, ensuciarse, lastimarse, caer enfermo.
11 Los dientes son los barrotes del tragaluz de la prisión. El alma se escapa por la boca en palabras. Pero las palabras son todavía efluvios del cuerpo, emanaciones, pliegues ligeros del aire salido de los pulmones y calentado por el cuerpo.
12 El cuerpo puede volverse hablante, pensante, sonante, imaginante. Todo el tiempo siente algo. Siente todo lo que es corporal. Siente las pieles y las piedras, los metales, las hierbas, las aguas y las llamas. No para de sentir.
13 Sin embargo, la que siente es el alma. Y el alma siente, en primer lugar, el cuerpo. De todas partes ella siente que él la contiene y la retiene. Si el cuerpo no la retuviera, se escaparía completamente en forma de palabras vaporosas que se perderían en el cielo.
18 El cuerpo es simplemente un alma. Un alma arrugada, grasa o seca, peluda o callosa, áspera, flexible, crujiente, graciosa, flatulenta, irisada, nacarada, pintarrajeada, cubierta de organdí o camuflada de caqui, multicolor, cubierta de mugre, de llagas, de verrugas. Es un alma en forma de acordeón, de trompeta, de vientre de viola.
19 La nuca es regida y es necesario sondear los corazones. Los lóbulos del hígado recortan el cosmos. Los sexos se mojan.
20 Los cuerpos son diferencias. Por consiguiente, son fuerzas. Los espíritus no son fuerzas: son identidades. Un cuerpo es una fuerza diferente de muchas otras. Un hombre contra un árbol, un perro delante de un lagarto. Una ballena y un pulpo. Una montaña y un glaciar. Tú y yo.
21 Un cuerpo es una diferencia. Como es diferencia de todos los otros cuerpos -mientras que los espíritus son idénticos- nunca termina de diferir. También difieren de sí. ¿Cómo pensar cerca el uno del otro al bebe y al anciano?
22 Diferentes, los cuerpos son todos algo deformes. Un cuerpo perfectamente formado es un cuerpo molesto, indiscrete en el mundo de los cuerpos, inaceptable. Es un diseño, no es un cuerpo.
28 Un cuerpo: un alma lisa o arrugada, grasa o magra, lampiña o peluda, un alma con chichones o heridas, un alma que danza o se hunde, un alma callosa, húmeda, caída al suelo…
1 Ciało jest materialne. Jest gęste. Jest nieprzeniknione. Jeśli się je penetruje, to dochodzi do zwichnięcia, przedziurawienia, rozerwania.
2 Ciało jest materialne. Jest osobne. Odróżnia się od innych ciał. Ciało zaczyna się i kończy innym ciałem. Nawet próżnia jest bardzo subtelnym rodzajem ciała.
3 Ciało nie jest puste. Jest pełne innych ciał, kawałków, organów, części, tkanek, stawów, pierścieni, rur, dźwigni i miechów. Jest też przepełnione sobą: jest wszystkim, czym jest.
5 Ciało jest niematerialne. Jest rysunkiem, jest konturem, jest ideą.
6 Dusza jest formą zorganizowanego ciała, mówi Arystoteles. Ale ciało jest właśnie tym, co rysuje tę formę. Jest formą formy, formą duszy.
9 Ciało jest widoczne, dusza nie. Widzimy, że paralityk nie może prawidłowo poruszać nogą. Nie widzimy, że zły człowiek nie może prawidłowo poruszać swoją duszą: ale należy sądzić, że jest to efekt paraliżu duszy. I że trzeba z nią walczyć i zmusić do posłuszeństwa. Oto podstawa etyki, mój drogi Nikomaszu.
10 Ciało jest również więzieniem dla duszy. Tam oczyszcza się z kary, której charakter nie jest łatwy do ustalenia, ale która była bardzo surowa. Dlatego ciało jest tak ciężkie i tak bolesne dla duszy. Potrzebuje trawić, spać, wydalać, pocić się, brudzić, ranić, chorować.
11 Zęby to kraty więziennego świetlika. Dusza ucieka przez usta za sprawą słów. Ale słowa to wciąż wycieki z ciała, emanacje, lekkie fałdy powietrza z płuc ogrzewane przez ciało.
12 Ciało może stać się mówiące, myślące, brzmiące, wyobrażające. Cały czas coś czuje. Czuje wszystko, co cielesne. Czuje skóry i kamienie, metale, zioła, wody i płomienie. Nigdy nie przestaje czuć.
13 Jednak to właśnie dusza czuje. A dusza czuje przede wszystkim ciało. Wszędzie czuje, że ono ją zawiera i przytrzymuje. Gdyby ciało jej nie utrzymało, wyparowałaby zupełnie poprzez słowa, które przepadłyby w przestworzach.
18 Ciało jest po prostu duszą. Duszą pomarszczoną, tłustą lub suchą, owłosioną lub zrogowaciałą, szorstką, giętką, chrupiącą, zgrabną, płaską, opalizującą, perłową, malowaną, pokrytą organdyną lub kamuflażem khaki, wielobarwną, pokrytą brudem, wrzodami, brodawkami. Jest to dusza w kształcie akordeonu, trąbki, brzucha violi.
19 Kark jest posuszny i niezbędne jest badanie sondą serc. Płaty wątroby zarysowują krawędzie kosmosu. Narządy płciowe wilgotnieją.
20 Ciała są różnicami. Zatem są też siłami. Dusze nie są siłami: są tożsamościami. Ciało to siła odmienna od wielu innych. Człowiek wobec drzewa, pies względem jaszczurki. Wieloryb i ośmiornica. Góra i lodowiec. Ty i ja.
21 Ciało jest różnicą. Ponieważ jest różnicą wszystkich innych ciał – podczas gdy dusze są identyczne – nigdy nie przestaje się zachodzić w nim różnica. Różne jest też od siebie. W jaki sposób można postawić dziecko i staruszka obok siebie?
22 Odmienne, wszystkie ciała są nieco zdeformowane. Doskonale uformowane ciało to ciało denerwujące, niedyskretne w świecie ciał, nie do przyjęcia. Jest to wzór, a nie ciało.
28 Ciało: dusza gładka lub pomarszczona, gruba lub chuda, bez zarostu lub owłosiona, dusza z wypustkami lub ranami, dusza tańcząca lub tonąca, dusza zrogowaciała, wilgotna, upadła na ziemię…
Releyendo a Seferis en la noche Después de tantos años, mientras duerme Una joven mujer junto a tu almohada Y entre los labios pende, ya apagada, la pipa.
Recostada a sus pies, la gata negra Sueña también, también suspira a veces Como si se quejara. En la ventana Se arremolinan ciegas las estrellas.
Cuánta vida perdida en estos años, Cuánto daño que hiciste y que te han hecho, Cuánta obra no escrita, cuánta inútil
Dispersión en el viento de la época… Pero vuelve, más hondo ahora, su verso: “En el fondo soy cosa de la luz”.
Campos en Povedilla (sierra de Alcaraz)
NOCĄ CZYTAJĄC NA NOWO SEFERISA
Nocą czytając na nowo Seferisa Po tych wszystkich latach, gdy śpi U twego boku młoda dziewczyna A z ust zwisa, już wygasła, fajka.
Rozciągnięta u twych stóp, czarna kotka Również śni, czasem również wzdycha Jakby się skarżyła. A za oknem Kłębią się tłumy ślepych gwiazd.
Ileż straconego przez te lata życia, Ileż krzywd wyrządziłeś i tobie wyrządzono, Ileż niepisanych utworów, ileż niepotrzebnych
Rozproszeń w wichrach naszych czasów… Lecz powraca, sięgając głębiej, jeden wers: «W głębi duszy bliżej mi do światła».
Al otro lado del lago los cristales rotos del hielo flotante, más cerca las olas como suaves vertientes, sucesivamente arribando a la orilla, rebotando de la orilla.
Entonces vi una garza sobrevolar la misma superficie, doble, espejada, la real y la reflejada, la reflejada y la real:
Aquel día no hice nada, e hice todo lo que había que hacer.
También Enrico da clases particulares y cobra, mucho, demasiado. Si alguien no puede pagar, que se apañe, no hay obligación de saber griego, cuantos menos escolares mejor. Después utiliza los billetes de banco para señalar los libros, olvidándolos dentro de los volúmenes. Lee el Cratilo y el Teeteto en la edición de Teubner que le regaló Carlo*, aparece incluso su firma, y las dos ediciones de La persuasión y la retórica, la de 1913 a cargo de Vladimiro Arangio-Ruiz, el amigo florentino, y la publicada por el primo de Carlo, Emilio, en 1922. Él ha visto nacer ese libro, cuando Carlo lo escribía mientras preparaba la tesis de doctorado en Florencia. La portada color marfil tiene un borde negro, un negro profundo que a trechos parece azul noche, en el cual unas líneas claras se persiguen y se encabalgan como olas. Son páginas que contienen la palabra definitiva, el diagnóstico de la enfermedad que corroe a la civilización. La persuasión, dice Carlo, es la posesión presente de la propia vida y de la propia persona, la capacidad de vivir plenamente el instante, sin sacrificarlo a algo venidero o supuestamente venidero, destruyendo así la vida en la esperanza de que pase lo más rápidamente posible. Pero la civilización es la historia de los. hombres incapaces de vivir persuadidos, que construyen la enorme muralla de la retórica, la organización social del saber y del hacer para ocultarse a sí mismos la visión y la conciencia de su vacío. Enrico roza con el dedo la cresta sinuosa de esas líneas, hojea el libro, anota los márgenes y el fondo de las páginas, escribe alguna observación en italiano y en alemán. Hubiera sido mejor no escribir, pero como no se puede evitar, estos garabatos son el género literario menos indecente, menos retórico.
Również Enrico daje lekcje prywatne i każe sobie płacić dużo, za dużo. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy, to jego sprawa, nie ma obowiązku znać greki, im mniej uczniów, tym lepiej. Potem używa banknotów jako zakładek do książek, zapominając o nich. Czyta Kratylosa i Teajteta w wydaniu Teubnera podarowanym mu przez Carla, jest nawet jego podpis, ma dwa egzemplarze „Perswazji i retoryki”, jeden z 1913 roku w opracowaniu Vladimira Arangio-Ruiza, przyjaciela z Florencji, drugi z 1922, opublikowany staraniem kuzyna Carla, Emilia. Widział, jak powstaje ta książka, Carlo pisał ją, przygotowując we Florencji pracę magisterską. Okładka w kolorze kości słoniowej ma czarne obramowanie, którego czerń przypomina ciemny granat, jaśnieją w nim ornamenty tworzące sinusoidalną linię goniących się fal. Na tych stronach padają ostateczne słowa, zarysowuje się diagnoza choroby dręczącej cywilizację. Perswazja, pisze Carlo, jest posiadaniem w teraźniejszości własnego życia i osoby, zdolnością przeżywania w pełni każdej chwili, bez poświęcania jej dla czegoś, co ma dopiero nadejść i czego oczekuje się niecierpliwie, marnując w ten sposób życie na oczekiwaniu, aby minęło jak najszybciej. Ale cywilizacja to historia ludzi niezdolnych żyć w perswazji, wznoszących ogromny mur retoryki, społecznej organizacji wiedzy i działania, mur mający ukryć widok ich pustki. Enrico dotyka palcem falistej linii ornamentów, kartkuje książkę, robi notatki po włosku i po niemiecku na marginesie, na dole, również między wierszami. Lepiej byłoby wcale nie pisać, lecz skoro nie można się powstrzymać, te bazgroły są gatunkiem literackim najmniej nieprzyzwoitym, najmniej retorycznym.
México pierde en dos días a sus dos grandes poetas, David Huerta y anteyer, Javier Raya con apenas 37 años.
El Remolino
Adentro, en las rajadas claridades del remolino, el artista beckettiano se agazapa, se curva, hecho un ovillo de uranio, despidiendo toscos perfumes de fenomenología. Sobre sus espaldas, la tarde es un vaho de polimorfismo perverso. El artista beckettiano cierra los ojos para ver la transparencia interior, un dispositivo cómico que ha inventado para contrarrestar el dolor de cabeza. Circunda la escena un teatro filosófico: alma, tiempo, espacio, trascendencia, muescas de sílabas. Samuel Beckett deja de escribir, mete la mano en el remolino y saca bolsas llenas de frías efigies –monedas o máscaras de yeso.
Wewnątrz, wśród rozszczepionych jasności wiru, Beckettowski artysta kuli się, skręca, zwija w kłębek uranu, wydzielając szorstkie wonie fenomenologii. Na jego barkach, wieczór jest wyziewem perwersyjnego polimorfizmu. Beckettowski artysta zamyka oczy chcąc dojrzeć wewnętrzna przejrzystość, wymyślony przez niego komiczny mechanizm zwalczający ból głowy. Scenę otacza filozoficzny teatr: dusza, czas, przestrzeń, transcendencja, karby sylab. Samuel Beckett przerywa pisanie, sięga ręką do wiru i wyciąga siatki pełne zimnych podobizn -monet lub gipsowych masek.
Me pasé todo el día intentando distinguir la necesidad del deseo. Ahora, a oscuras, siento sólo una amarga tristeza por nosotros, los que construimos cosas con madera, los que la cepillamos, porque me puse a mirar con atención estos olmos, y advertí que el proceso que da origen a este árbol que se retuerce inmóvil es una tortura, y entendí que no produce más que formas retorcidas.
La última fotografía es de Zdzislaw Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wiązy
Przez cały dzień usiłowałam odróżnić potrzebę od pragnienia. Teraz, w ciemnościach, odczuwam jedynie gorzki smutek z naszego powodu, nas, budowniczych, strugających drewno, bo przyglądając się wiązom z uwagą, odkryłam, że proces, który stwarza te zwijające się w bezruchu drzewo to udręka, i zrozumiałam, że zapoczątkować może ona tylko formy powykręcane.
elms
All day I tried to distinguish need from desire. Now, in the dark, I feel only bitter sadness for us, the builders, the planers of wood, because I have been looking steadily at these elms and seen the process that creates the writhing, stationary tree is torment, and have understood it will make no forms but twisted forms.
Te digo: mira, ¿acaso esta piedra, o el ala de un insecto no forma tal diseño como si el propósito principal de la naturaleza fuera el ornamento? Un pez avanza hacia él una estrella en el firmamento y una espina aunque sea en esta flexible ramita de zarzamora. Y tú, sumido en tus propios pensamientos murmuras: ─es sólo una fachada─
y la palabra «fachada» en cuanto a lo que estoy pensando me provoca una repentina sensación de frío
Foto propia
z przechadzki
Mówię do ciebie: spójrz ─ czy ten kamień, albo skrzydło owada nie układa się w taki deseń jakby głównym celem natury miał być ornament? Zmierza ku niemu ryba gwiazda na firmamencie i kolec choćby na tej giętkiej gałązce jeżyny. A ty zaprzątnięty własnymi myślami mruczysz: ─ to tylko fasada
─ i słowo „fasada” w odniesieniu do tego o czym myślę ja przejmuje mnie nagłym chłodem.
con nuestro resplandor sustentamos a ambas: la palabra y la estrella que vigila sobre el oscuro camino en el cual en la noche de pavor nos abrimos paso el uno hacia el otro
Serie Endangered de Tamara Dean
ŚWIECENIE
Całe to nasze bycie jest świeceniem
tym świeceniem wspomagamy i swoje słowo i gwiazdę która czuwa nad ciemnym duktem jakim w noc przerażenia przedzieramy się wzajem ku sobie.
Disipándose rápido el gris como si esta sombra de aquí quisiera aferrarse cuanto antes a aquella otra sombra
no importa que este día se parezca a tantos otros no dejes que eso te confunda
te quedas inmóvil en una muda desesperación tu próximo versogris se muere por causas no naturales su sentido cristalizado de un regusto salado imperceptiblemente penetra bajo el caparazón de la siguiente palabra se sobresiembra en ella con su hueso duro durísimo irisadamente gris como si Terborch lo hubiese pintado
quieto ya nada sirve tal vez sea lo correcto
tal vez un día tú también puedas ofrecer tu propia perla segregada por tus entrañas laceradas
Collage propio con detalle de La carta de Gerard Terborch
spoza barwy
Szybko rozpraszająca się szarość jakby ten tutaj cień chciał co prędzej przylgnąć do tamtego drugiego cienia
to nic nie znaczy że ten dzień podobny jest tylu innym niechże cię to nie zmyli
stoisz jak wryta w niemej rozpaczy twój kolejny szarowiersz umiera śmiercią nienaturalną jego zeszklony sens o słonawym posmaku niedostrzegalnie wnika pod powłokę następnego słowa wsiewa się weń twardą coraz twardszą pestką połyskliwie szarą jakby ją Terborch malował
cicho już nic nic może tak trzeba
może kiedyś ty także przekażesz komuś tę utoczoną ze zranionego wnętrza swą własną perłę
Un sueño con la muerte del mundo, en una casa hecha de sombra, hecha de idea pura, adonde lleva una senda, la empinada senda del pasado. Hecha bajo el cielo, barbecho y desierto del cielo. Piedra, o quizá cristal, que alguien, sin rostro, sin nombre, tiró a la ventana, la ventana nocturna. ¿Qué hace la lámpara? Ilumina la isla de las tinieblas, ilumina las alas de la sombra que sobrevuela la casa en medio de la noche. El sabor nocturno del agua del grifo. Algo como el mercurio de un termómetro roto, la descomposición, el óxido.
Fotogramas de Stalker de Tarkovsky y Short fairy tale y Largo viaje hacia la noche de Bi Gan
Bezsenność
Sen o śmierci świata, w domu, który zbudowano z cienia, zbudowano z czystej idei, do którego prowadzi ścieżka, stroma ścieżka czasu przeszłego. Zbudowano pod niebem, ugorem, pustynią nieba. Kamień, a może kryształ, który ktoś, bez twarzy, bez imienia, rzucił w okno, nocne okno. Co czyni lampa? Ona oświetla wyspę mroku, oświetla skrzydła cienia, który krąży nad domem pośród nocy. Nocny smak wody z kranu. Coś jak rtęć z pękniętego termometru, rozpad, rdza.
Rodará una moneda, falsa, con dos águilas*. Se atascará en una grieta en el suelo, justo al lado de la estufa. Abrirás el libro del Apocalipsis, marcarás un párrafo con la uña. Todavía en tu mano se posa una secular mariposa, anterior a la catástrofe. Todavía cruje el eje de la tierra. Todavía en la palangana, olvidada sobre el tronco para trocear la carne, se sumerge el cielo. Regresa aquí, habita entre los tuyos. Regresa, sacúdete de la chaqueta el polvo de estrellas, responde a la pregunta planteada en un sueño. Regresa, esta ilusión viva es apenas una aproximación, apenas un columpio que se mece sobre el abismo. Apenas un balón para jugar al quemado que cae por las escaleras de buhardilla. Cuando la casa está tan desierta como un depósito de papeles viejos. Libro y música. Libro y arco iris sobre el huerto -son la señal-.
*el águila se encuentra en el anverso de la moneda polaca, esloty.
Fotogramas de Eleni (2004), I parte de la inacabada trilogía de Theo Angelopoulos (1935-2012)
Wróć
Potoczy się moneta, fałszywa, o dwóch orłach. Ugrzęźnie w szczelinie podłogi, tuż obok pieca. Otworzysz księgę z opisem Apokalipsy, zaznaczysz paznokciem akapit. Jeszcze na dłoń siada motyl, wiekowy, sprzed katastrofy. Jeszcze skrzypi ziemska oś. Jeszcze w miednicy, co na pniaku do rąbania mięsa, zanurza się niebo. Wróć tu, zamieszkaj wśród samych swoich. Wróć, otrzep marynarkę z gwiezdnego pyłu, odpowiedz na pytanie zadane we śnie. Wróć, ta jawa jest ledwie przybliżeniem, ledwie huśtawką, która kołysze się nad otchłanią. Ledwie piłeczką do gry w zabijanego, która spada ze schodów, co prowadzą na piętro. Gdy dom jest bezludny jak skład makulatury. Księga i muzyka. Księga i tęcza nad sadem – na znak.
Enhorabuena a María Ángeles Pérez López quien acaba de ganar el Premio Nacional de la Crítica Literaria en poesía castellana por el poemario Incendio mineral.
1967 – , España (Valladolid)
***
¿Y si eres nadie? Miras dentro de ti y solo hay un inmenso páramo en el que nada se oye. Ni siquiera la respiración agitada en el incendio de aquello que fuiste. ¿Adónde irás cargando tu vacío? Nada pesa lo que no tienes, pero no hay ligereza posible para ti porque el vacío te arrastra hacia sus pies. Ha arrasado con toda la flora, los días sin viento, las reservas de agua y de pardales. Quedan muchos más pájaros atrapados contra las vallas: vencejos, cormoranes, petirrojos. Un viejísimo albatros sacude su cabeza como si se hubiera atragantado con un mal verso. Entre ellos se disputan las raspas del sol y todos los poemas sobre ruiseñores o palomas que han sido capaces de digerir. Disputan también con quienes han quedado crucificados contra esas vallas, atrapados en la larga migración del hambre, de la guerra. Y mientras, tú sobre tu páramo vacío. Te asomas con miedo al brocal de la boca y solo se ve un espejo negro que parece saludarte desde el fondo. También alguna mano de gente difusa tras tantas pantallas entreabiertas. Nada se oye sino la frugalidad de la desgana. A lo lejos, tal vez el agua pida que abras la puerta de tu cuerpo. ¿O vas a conformarte con ser páramo? ¿Eriazo que no habilitan las hormigas? ¿Pedregal que golpea con su sed? ¿Y si nadie somos todos? Pájaro perro, pájaro persona, población y polluelo enardecido. ¿Qué harás en el tránsito de las taxonomías? En ti están los cien mil caracteres hereditarios que te atan dulcemente a los demás, los tres mil millones de letras del genoma humano que has aprendido sin esfuerzo y silbas con felicidad al levantarte, veinticuatro de los noventa elementos químicos, todas las maletas que quedan extraviadas frente a las aduanas y las noches de Ítaca y Caronte. En ti, partículas lejanísimas de estrellas y otros parientes, piedras, peces, patronímicos, banderas deslucidas y otros trapos del dolor. Incluso meteoros en el festejo de la luz. Todos ellos te bendicen y completan. Bendicen cada una de las capas freáticas que alimentas con tu desesperación y tu amor radical a esta extrañeza que llamaron vivir, estar viviendo. Porque tú no eres suficiente para ti. Desconoces quién eres y no importa. De pronto apremian la vida y los tendones. De pronto estallan granos rojísimos de luz sobre la superficie torpe de tu lengua. Algunos estorninos los disputan y te besan con su canción de alambre. ¿Cómo dejar entonces que el día colisione? ¿Que haya personas aparcadas como muebles mientras viajan las mesas en primera? Alguna vez recibiste en herencia un baúl y una silla de esparto pero hoy todo ha sido arrasado por el fuego, hasta el flequillo que desordenó los días y la expiación y nota a lápiz del convenio laboral, mientras hay personas aparcadas como muebles y están dentro de ti, son tu apellido. Con el agua que mana de sus letras humedeces tu frente y te levantas.
con Fernando Pessoa y Antonio Machado
(De Incendio mineral)
1.2.Fotos propias 3. Laura Makabresku
Tłum. Ada Trzeciakowska
***
A co, jeśli jesteś nikim? Spoglądasz w głąb siebie samego, a tam rozciąga się tylko niezmierzone pustkowie, gdzie nie posłyszysz nic, nawet wzburzonego oddechu w ogniu tego, czym byłeś. Dokąd się udasz obciążony pustką? Nie waży nic, to czego nie masz, ale lekkość nie jest ci dana, pustka ciągnie cię i wlecze ku sobie. Wyniszczyła całą florę, skończyła z bezwietrznymi dniami, zasobami wody i wróbli. W ogrodzeniach ugrzęzło wiele ptaków: jerzyków, kormoranów, rudzików. Stary albatros potrząsa głową, jakby zadławił się złym wierszem. Sprzeczają się między sobą o słoneczne łuski i wszystkie wiersze o słowikach czy gołębiach, które zdołały przetrawić. Prowadzą też dysputy z tymi, którzy zostali ukrzyżowani na tych palisadach, uwięzieni w długiej wędrówce głodu i wojny. A ty tymczasem tkwisz na swym pustkowiu. Zaglądasz z obawą w czeluść ust i dostrzegasz jedynie czarne lustro, które zdaje się witać Cię od dołu. Także czyjaś ręka niewyraźna za tyloma przymkniętymi ekranami. Nie dobiega nic poza umiarkowanym zniechęceniem. W oddali, być może woda prosi cię, byś otworzył drzwi do swego ciała. A może zadowolisz się tym pustkowiem? Byciem nieużytkiem, którego nie przystosują mrówki? Kamienistą ziemią, która uderza swoim pragnieniem? A co, jeśli każdy z nas jest nikim? Pies-ptak, osoba-ptak, społeczeństwo i pobudzone pisklę – Co zrobisz w czasie przepływu taksonomii? Kryje się tobie sto tysięcy znaków dziedzicznych słodko wiążących cię z innymi, trzy miliardy liter ludzkiego genomu, których nauczyłeś się bez wysiłku i wygwizdujesz z rozkoszą, gdy wstajesz, dwadzieścia cztery z dziewięćdziesięciu pierwiastków chemicznych, wszystkie walizki, które przepadły przed odprawą celną, noce Itaki i Charona. W tobie – najodleglejsze drobiny gwiazd i innych krewnych, kamienie, ryby, odojcowskie imiona, wypłowiałe chorągwie i inne łachmany bólu. Nawet meteory wielbiące światło. Wszystkie one błogosławią cię i dopełniają. Błogosławią każdą strefę freatyczną wykarmioną twoją rozpaczą i radykalną miłością do tej dziwności, którą nazwali życiem, byciem żywym. Bo sam sobie nie wystarczasz. Nie wiesz, kim jesteś i nie ma to znaczenia. Nagle życie i ścięgna napierają. Nagle krwistoczerwone ziarenka światła wybuchają na zdrętwiałej powierzchni języka. Kilka szpaków toczy o nie spory i całuje cię swą drucianą piosenką. Jak zatem można pozwolić, by dzień stał w sprzeczności? By ludzie byli upychani jak meble, podczas gdy stoły podróżują pierwszą klasą? Dawno temu dostałeś w spadku kufer i krzesło z esparto, lecz dziś wszystko strawił ogień, nawet grzywkę, która splątała dni, i pokutę, i zapisaną ołówkiem stronę umowy o pracę, podczas gdy ludzie upchnięci jak meble istnieją, a ty nosisz ich w sobie, są twoim nazwiskiem. Wodą, która tryska z ich liter, zwilżasz sobie czoło i wstajesz.
(…) Janine Dakyns vivía en una pequeña callejuela contigua al hospital, y había estudiado en Oxford, como Michael. A lo largo de su vida había desarrollado una ciencia de la novela francesa del siglo XIX, libre de toda presunción intelectual y particular, en cierto modo, que siempre parte de un detalle oscuro, nunca de uno obvio, especialmente con relación a Gustave Flaubert, a quien con mucho apreciaba en mayor medida, y de cuya correspondencia, de miles de páginas, me citaba, en la ocasión más dispar, largos pasajes que cada vez volvían a despertar mi asombro. Por lo demás, Janine, que, a menudo, cuando exponía sus pensamientos, caía en un estado de entusiasmo casi preocupante, intentaba indagar a fondo los escrúpulos literarios de Flaubert con el mayor interés personal posible, esto es, en su miedo a la falsedad que, como solía decir, lo encadenaba semanas y meses enteros a su canapé y le hacía temer que nunca más podría escribir siquiera media línea sin comprometerse de la forma más embarazosa. En esa época, decía Janine, no sólo le parecía absolutamente impensable cualquier forma posterior de escritura, sino que más aún estaba convencido de que todo lo que había escrito hasta entonces se reducía a una yuxtaposición de los errores más inexcusables, de consecuencias trascendentales y de embustes. Janine afirmaba que los escrúpulos de Flaubert habían de ser atribuidos al embrutecimiento progresivo e incontenible que había observado y que, según creía, ya se estaba propagando por su propia cabeza. Una vez debió de decir que era como hundirse en la arena. Es posible que por este motivo, pensaba Janine, la arena tuviera un papel tan importante en todas sus obras. La arena lo conquistaba todo. Constantemente, seguía Janine, pasaban ingentes nubes de polvo a través de sus sueños diurnos y nocturnos, y arremolinadas sobre las áridas llanuras del continente africano, corrían hacia el norte, sobre el Mediterráneo y sobre la península Ibérica, hasta que en algún momento caían, como cenizas de fuego, sobre el jardín de las Tullerías, sobre un arrabal de Ruán o sobre un pequeño pueblo de Normandía, penetrando en los intersticios más diminutos. Flaubert veía el Sahara entero, decía Janine, en un grano de arena oculto en el dobladillo de un vestido de invierno de Emma Bovary, y, según él, cada átomo pesaba tanto como la cordillera del Atlas. A menudo, al finalizar el día, conversábamos sobre la visión del mundo de Flaubert en el despacho de Janine, donde había una cantidad tal de apuntes de clase, cartas y escritos de todo tipo, que uno podía imaginarse estar en medio de una marea de papel. Con el paso del tiempo, encima del escritorio, originariamente punto de partida o lo que es lo mismo, punto de convergencia de la asombrosa proliferación de papel, había surgido un verdadero paisaje con montañas y valles, que entre tanto, como un glaciar cuando alcanza el mar, se rompía en sus bordes, formando sobre el suelo en derredor nuevos sedimentos, que a su vez se deslizaban imperceptiblemente hacia el centro de la habitación. Ya hacía años, las masas de papel en constante crecimiento habían obligado a Janine a buscar refugio en otras mesas. Estas, sobre las que sucesivamente se habían ido consumando procesos semejantes de acumulación, representaban, por así decirlo, épocas tardías en el desarrollo del universo papelero de Janine. También la alfombra había desaparecido desde hacía mucho tiempo bajo unas cuantas capas de papel, que incluso, desde un suelo, al que descendía desde una media altura, había comenzado a escalar las paredes, cubiertas hasta el marco superior de la puerta con folios y documentos aislados, cada uno de ellos sujeto por una esquina con una chincheta y en parte unos sobre otros sin apenas espacio entre sí. Sobre los libros de las estanterías, donde fuera posible, había montañas de papeles, y en todo este papel, a la hora del crepúsculo, se reunía el reflejo de la luz que se disipaba, de la misma forma que antaño, pensé una vez, la nieve se congregaba sobre los campos bajo el cielo de la noche, negro como la tinta. El último lugar de trabajo de Janine fue un sillón, más o menos emplazado hacia el centro del cuarto, en el que se la veía sentada cuando se pasaba por delante de su puerta, abierta constantemente, inclinada hacia delante garabateando sobre una carpeta que sostenía sobre la rodilla, o bien recostada y perdida en pensamientos. En una ocasión, cuando le dije que entre sus papeles se parecía al ángel de la Melancolía, de Durero, resistiendo inmóvil entre los instrumentos de destrucción, me contestó que el aparente caos de sus cosas representaba en realidad algo así como un orden perfecto o que aspiraba a la perfección.
Fotografía de Tacita Dean
Tłum. Małgorzata Łukasiewicz
Pierścienie Saturna
(…) Janine Dakyns, mieszkająca przy małej uliczce opodal szpitala, studiowała, podobnie jak Michael, w Oksfordzie i z biegiem życia stworzyła prywatną niejako, wolną od wszelkiego intelektualnego zadęcia, wychodzącą zawsze od niejasnego szczegółu, nigdy od tego, co jawne, naukę o dziewiętnastowiecznej powieści francuskiej, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej przez nią cenionego Gustave’a Flauberta, z którego obszernej, liczącej tysiące stron korespondencji przy najróżniejszych okazjach cytowała długie, za każdym razem na nowo wprawiające mnie w zdumienie fragmenty. Ponadto Janinę, która wykładając swoje myśli, popadała często w stan niemal zatrważającego uniesienia, z maksymalnym zaangażowaniem osobistym starała się zgłębić pisarskie skrupuły Flauberta, lęk przed fałszem, który, jak mówiła, sprawiał czasem, że Flaubert tygodniami i miesiącami tkwił na kanapie, w strachu, że nigdy już nie napisze choćby pół linijki, nie kompromitując się najfatalniej. W takich okresach, mówiła Janinę, nie tylko wszelka przyszła praca pisarska wydawała mu się kompletnie wykluczona, ale był też przekonany, że wszystko, co napisał dotychczas, stanowi jedynie nagromadzenie najbardziej niewybaczalnych, nieprzewidywalnych w skutkach błędów i zakłamania. Janine utrzymywała, że przyczyną tych skrupułów były obserwowane przez Flauberta niepowstrzymane postępy głupoty, atakującej już, jak mniemał, jego własną głowę. To tak, miał kiedyś powiedzieć, jakby człowiek zapadał się w piach. Stąd prawdopodobnie, uważała Janine, tak wielkie znaczenie piasku w twórczości Flauberta. Piasek zagarnia wszystko. W dziennych i nocnych wizjach Flauberta, mówiła Janine, wciąż przetaczały się potworne chmury pyłu, wzbijały się nad suchymi równinami kontynentu afrykańskiego, ciągnęły potem na północ, ponad Morzem Śródziemnym i Półwyspem Iberyjskim, a wreszcie opadały niczym popiół na Tuilerie, na przedmieście Rouen albo na jakieś prowincjonalne miasteczko w Normandii, i wdzierały się w każdy kąt. W drobinie piasku z obrąbka zimowej toalety Emmy Bovary, mówiła Janine, Flaubert widział całą Saharę, a każdy pyłek ważył dlań tyle co góry Atlas. Często, pod koniec dnia, rozmawiałem z Janine o Flaubertowym oglądzie świata w jej gabinecie, gdzie wokół walało się takie mnóstwo notatek do wykładów, listów i wszelkiego rodzaju pism, aż człowiekowi wydawało się, że zalewa go powódź papieru. Na biurku, stanowiącym punkt wyjścia względnie punkt zbiorczy cudownego rozmnożenia papieru, z biegiem czasu uformował się prawdziwy papierowy krajobraz z górami i dolinami, który po brzegach, jak lodowiec z chwilą, gdy dociera do morza, urywał się gwałtownie i na podłodze dookoła tworzył nowe złogi, niepostrzeżenie sunące ku środkowi pokoju. Już przed paru laty pod naporem wciąż narastających na jej biurku stosów papieru Janinę zmuszona była wycofać się na inne stoły. Te stoły, na których następnie zachodziły podobne procesy akumulacji, reprezentowały, by tak rzec, późniejsze epoki rozwoju papierowego uniwersum Janinę. Dywan także od dawna zniknął pod pokładami papieru, ba, papier z podłogi, na którą stale opadał z poziomu średniego, zaczynał piąć się znów po ścianach, pokrytych aż po górną krawędź drzwi pojedynczymi, przytwierdzonymi pluskiewką zawsze tylko za róg, częściowo ponaczepianymi grubą warstwą jedne na drugie arkusikami i dokumentami. Książki na regałach też nasadzone miały, gdzie się tylko dało, czapy papierzysk, i w porze zmierzchu cały ten papier skupiał na sobie odblask gasnącego światła, jak niegdyś – tak sobie raz pomyślałem – śnieg na polach pod atramentowym nocnym niebem. Ostatnim miejscem pracy Janinę było umieszczone mniej więcej pośrodku krzesło i mijając zawsze otwarte drzwi jej pokoju, widziało się ją, jak siedzi na tym krzesełku, albo zgarbiona, gryzmoląc coś na podkładce, którą trzyma na kolanach, albo odchylona w tył i pogrążona w myślach. Kiedyś powiedziałem jej, że w otoczeniu swoich papierów wygląda jak nieruchomo tkwiący pośród narzędzi zniszczenia anioł Dürerowskiej melancholii, na co Janine odrzekła, że pozorny nieład jej gospodarstwa naprawdę przedstawia doskonały lub przynajmniej dążący do doskonałości ład.
Enhorabuena a María Ángeles Pérez López quien acaba de ganar el Premio Nacional de la Crítica Literaria en poesía castellana por el poemario Incendio mineral.
1967 – , España (Valladolid)
***(Por las mañanas marcho a cazar el bisonte)
Por las mañanas marcho a cazar el bisonte, me cubro con la piel primera de mi mundo, las flechas son del hombre que acompaña su sueño y lo acompasa con el mío, él marcha por su lado y su vereda para escribir su parte de la historia. En la mía estoy sola como siempre, oliendo el miedo atroz y ese reguero de huellas que conducen al combate. Esas otras mujeres no cazaban -las que miran desde antes y sonríen-, alentaban el fuego y su videncia ocultas en la sombra de su vientre, maternas y cubiertas de maíz. Pero ahora los tiempos son distintos, la tribu no conoce la memoria, he aprendido las marcas del venablo y entonces hago mío el sufrimiento de atrapar, de arrojar al animal hasta su muerte escrita desde siempre y llevarlo arrastrando, desollada, también yo desteñida de su sangre. Cuando vuelvo a la tarde me siento a llorar porque advertí que el miedo es infinito, y traigo roturadas sobre el rostro las mías, las heridas de la lucha. Soy responsable entonces de un pedazo inmenso del dolor de la contienda, de que cumplan su plazo algunas leyes como la universal ferocidad, de un trozo de la carne y de la lágrima con que el bisonte sirve mi sustento.
Fotograma de Langosta de Yorgos Lanthimos
Tłum. Ada Trzeciakowska
***(Nad ranem wyruszam upolować bizona)
Nad ranem wyruszam upolować bizona, okrywam się pradawną skórą mego świata, strzały są mężczyzny, który podziela jego sen synchronizując go z moim, on idzie swoją ścieżką, w swoja stronę by zapisać swoją kartę w historii. W mojej jestem bowiem jak zawsze sama, wietrząc dziki fetor lęku i smugę śladów prowadzących na pole walki. Nie, tamte kobiety nie polowały – patrzą z tamtych czasów uśmiechając się-, dbały o ogień i o dar widzenia, zawsze skryte w cieniu swojego brzucha, troskliwe i pokryte kukurydzą. Teraz jednak nadeszły inne czasy, plemię straciło wspomnienia i pamięć, przyszło mi nauczyć się blizn po włóczni i uczynić moimi ból i trudy pochwycenia, wrzucenia zwierzęcia w śmierć, która była mu pisana od zawsze i wlokę je za sobą, obdarta ze wstydu, cała zbroczona jego krwią. Kiedy wracam wieczorem zasiadam do płaczu zrozumiawszy, że trwoga nie ma końca, i, że mam już wyorane na twarzy moje i tylko moje bitewne rany. I ja też jestem odpowiedzialna za ogrom cierpienia wpisanego w walkę, za dopełnienie się pewnych prawideł jak ogólne okrucieństwo i dzikość, za kęs tego oto mięsa i za łzę dopóki bizon służy mi za strawę.
Sobre una semilla de amapola hay una casita, hay perros que ladran a su luna vegetal Cz. Milosz, “Parábola de la semilla de amapola”
Con ocho o diez años las dos caras del conocimiento, los dos extremos del telescopio se unieron en mí y por fin lo entendí: un átomo rodeado de trayectorias de electrones y elipses de planetas que orbitan alrededor del Sol en la oscura enciclopedia de mis abuelos -son la misma cosa-.
Sobre cada electrón en el abismo del mar puede navegar un ictiosaurio y una barca de pescador, destellar un lago de mercurio y nacer el alba sobre la tierra de turquesas u oro. En un dedo o en un solo pelo, el más fino pelo del gato, caben galaxias enteras extremadamente diminutas que,
a su vez, resultan extremadamente grandiosos a los que observan sus lunas al terminar el turno de noche. Mires por donde mires, o algo se pierde o renace, mientras todo lo que te importa, en otra parte es una partícula de polvo en invisibles órbitas estelares.
Desde entonces no he aprendido nada igual de vital.
Mundo en miniatura de Tatsuya Tanaka
De revolutionibus orbium coelestium
Na ziarnku maku stoi mały dom, Psy szczekają na księżyc makowy Cz. Miłosz, „Przypowieść o maku»
Miałem osiem lub dziesięć lat: dwie wiedzy strony, dwa końce teleskopu złożyły się we mnie i wreszcie zrozumiałem: atom otoczony torami elektronów i elipsy planet okrążających Słońce na obrazku w ciemnej encyklopedii dziadków – to rzeczy te same.
Na każdym elektronie może w głębiach morza pływać sobie ichtiozaur i rybak na kutrze, łyskać jezioro rtęci, wstawać nocą zorza nad szafirową albo złotą ziemią. Palec czy włos, jeden jedyny włosek w kocim futrze, ma w sobie galaktyki nieskończenie małe,
z kolei nieskończenie wielkie dla tych, którzy patrzą w swoje księżyce po pracy o świcie. Gdzie spojrzeć, to coś zniknie, to znów się wynurzy, i wszystko, co istotne, gdzie indziej jest pyłem na niewidocznej okiem kosmicznej orbicie.
Lo imaginario no hace más que herir el tiempo, mientras que el sueño lo ignora. Para que haya un mundo imaginario (mundo-que-no-existe), es preciso en verdad que el país desterrado desgarre el tiempo sin ofrecerle un flanco a la incredulidad.
Stendhal consideraba que al escribir se dedicaba a reparar desgarramientos imposibles en el tiempo y en el espacio. Sus libros están repletos de los destellos maravillosos debidos a esos cortocircuitos. Al mismo tiempo que se aboca a volver incicatrizable la llaga, e inconsolable la sexuación, cura y consuela entre los muertos.
Fotogramas de The Fall de Tarsem Singh
Tłum. Ada Trzeciakowska
Retoryka spekulatywna
To, co wyobrażone, jedynie rani czas, podczas gdy sen go ignoruje. Aby mógł istnieć świat wyobrażony (świat-który-nie-istnieje), konieczne jest, aby ten wygnańczy kraj rozerwał czas na strzępy, nie wystawiając przy tym żadnej flanki dla niedowierzania.
Stendhal uważał, że pisząc zajmuje się naprawianiem niemożliwych do załatania rozdarć i wyrw w czasie i przestrzeni. Jego książki pełne są cudownych przebłysków tych spięć. W tym samym czasie, gdy czyni ranę nie do zagojenia i seks nie do zaspokojenia, uzdrawia i pociesza wśród zmarłych.
Aquí, en la habitación de mi vida los objetos cambian sin cesar. Ceniceros para llorar, el hermano de pena de las paredes de madera, las cuarenta y ocho teclas de la máquina de escribir, cada una un ojo que nunca se cierra, los libros cada uno un concursante de un concurso de belleza, la silla negra, un ataúd de perros de Naugahyde, los enchufes en la pared, esperando como una colmena, la alfombra dorada una conversación de talones y dedos del pie, la chimenea un cuchillo esperando a uno para clavarse, el sofá, exhausto por el trabajo de una ramera, el teléfono dos flores echando raíces en su entrepierna, las puertas que se cierran y abren como almejas del mar, las lámparas que me señalan, iluminando el suelo y la risa. Las ventanas, las ventanas hambrientas que hincan los árboles como uñas en mi corazón. Cada día doy de comer al mundo exterior, a pesar de que los pájaros explosionan a derecha e izquierda. También doy de comer al mundo de aquí dentro, ofreciendo al escritorio galletas de perro. A pesar de todo, nada es como parece. Mis objetos sueñan y llevan trajes nuevos, impulsados, como parece, por todas las palabras en mi mano y por el mar que rompe en mi garganta.
El fabuloso destino de Amélie Poulain (2001) de Jean-Pierre Jeunet
Tłum. Ada Trzeciakowska
pokój mojego życia
Tutaj, w pokoju mojego życia przedmioty wciąż się przeobrażają. Popielniczki, w które można się wypłakać, boazeria ścian jak siostra łącząca się w bólu, czterdzieści osiem klawiszy maszyny do pisania a każdy jak oko, które nigdy się nie zamyka, książki, wszystkie jakby brały udział w konkursie piękności, czarne krzesło, trumna dla psa ze skaju od Naugahyde, gniazdka w ścianie wyczekujące niczym ul, złoty dywan dyskusja palców i obcasów, kominek nóż, czekający, aż ktoś go chwyci, kanapa, wykończona wyczerpaniem dziwki, telefon dwa kwiaty zakorzeniające się w jej kroczu, drzwi otwierające się i zamykające jak morskie małże, światła łypiące na mnie, oświetlające podłogę i zarazem śmiech. Okna, głodujące okna wbijające drzewa jak gwoździe prosto w serce. Każdego dnia karmię świat tam na zewnątrz choć ptaki wybuchają na prawo i lewo. Karmię świat także tutaj, częstując biurko ciasteczkami dla szczeniąt. Jednak nic nie jest takie, jakie się wydaje. Przedmioty śnią i wkładają nowe szaty, popychane, jak sądzę, przez słowa w moich rękach i morze, huczące mi w gardle.
The room of my life
Here, in the room of my life the objects keep changing. Ashtrays to cry into, the suffering brother of the wood walls, the forty-eight keys of the typewriter each an eyeball that is never shut, the books, each a contestant in a beauty contest, the black chair, a dog coffin made of Naugahyde, the sockets on the wall waiting like a cave of bees, the gold rug a conversation of heels and toes, the fireplace a knife waiting for someone to pick it up, the sofa, exhausted with the exertion of a whore, the phone two flowers taking root in its crotch, the doors opening and closing like sea clams, the lights poking at me, lighting up both the soil and the laugh. The windows, the starving windows that drive the trees like nails into my heart. Each day I feed the world out there although birds explode right and left. I feed the world in here too, offering the desk puppy biscuits. However, nothing is just what it seems to be. My objects dream and wear new costumes, compelled to, it seems, by all the words in my hands and the sea that bangs in my throat.