Myroslav Layuk/ Мирослав Лаюк

1990 – , Ucrania

Publicado en Encuentros. Cien poemas de Ucrania y Polonia (Instituto de Literatura, 2022) en el que pude poner mi granito de arena.

Trad. Alina Petryk

EL PÁJARO-CUCHILLO

Me gusta afilar los cuchillos, esto es, los odio romos;
de no haber afilador, los afilo con cerámica,
concreto, pájaro de arcilla. Oh, precioso pájaro, eres un cuchillo.

A pesar de las explosiones, ellos cantan a la hora prevista
en los parques y los jardines, en los bosques que no debemos pisar
en tiempos de guerra. Entonces adivinamos:
«Aquel es un arrendajo en un chopo; aquel, un oriol; aquel, un mirlo en un abeto;
aquel, no se sabe qué en no se sabe qué».
¡Oh, precioso pájaro, eres un cuchillo!

De noche todos los pájaros se callaron y escuché alboroto afuera:
un loco gritaba a los raíles del tranvía, los insultaba, salvaje.
Y recordé cómo en los tiempos de los árboles en flor
a las cuatro de la madrugada me despertaban los pájaros en la degollada Vorzel,
cruzaba somnoliento el campo de camino al lago en la vecina Bucha degollada,
despertando a las feas liebres entre las flores pasadas
que arrojaban su pelusa sobre la hojarasca… Recordaba.

En todo lo precioso que recordaremos de estos lugares:
los matorrales de acacias de Mariúpol y las fábricas de Kramatorsk
al amanecer; los bailes de jubilados en el parque de Járkov y los cantos
en las iglesias subterráneas de Chernihiv, en todas partes
surgirá el cuchillo, el cuchillaco o al menos el cuchillito; por todas partes
habrá acacias degolladas y fábricas, bailes degollados y canto degollado.

Collage a partir de la obra de Christoffer Relander

Tłum. Ada Trzeciakowska

Ptak-nóż

Lubię ostrzyć noże, a raczej nienawidzę tępych.
Jeśli nie mam ostrzałki, ostrzę klingę na ceramice,
na betonie, na glinianym ptaku. Piękny ptaku, nożem jesteś.

Mimo wybuchów, ćwierkają zgodnie z rozkładem –
w parkach i sadach, w lasach, do których zabroniono wchodzić
w czasie wojny. A my zgadujemy:
Na topoli sójka, to wilga, to drozd na jodle,
to nie wiadomo co na nie wiadomo czym.
Piękny ptaku, nożem jesteś!

Nocą wszystkie ptaki zamilkły, a ja usłyszałem na dworze hałas:
szaleniec krzyczał na tory tramwajowe, przeklinając je dziko.
I przypomniałem sobie, jak wtedy, gdy kwitły drzewa,
o czwartej rano zbudziły mnie ptaki w zarzynanym Worzelu –
Zaspany szedłem przez pole do jeziora blisko zarżniętej Buczy,
budząc pośród zeszłorocznych kwiatów brzydkie zające,
które pozostawiały spłowiały puch na łodygach… Przypomniałem sobie.

I pośród całego piękna tych miejsc, o którym będziemy pamiętać:
o akacjowych gąszczach Mariupola i fabrykach Kramatorska
o świcie, o tańcach emerytów w parku w Charkowie i o śpiewie
w podziemnych cerkwiach Czernihowa – wszędzie pojawi się
nóż, nożysko lub przynajmniej mały nożyk, wszędzie będą
zarżnięte akacje i fabryki, zarżnięte tańce i zarżnięte śpiewy,

piękny ptaku.

Птаха-ніж

Люблю гострити ножі, точніше, ненавиджу тупі.
Якщо немає точилки, гострю лезо об кераміку,
об бетон, об глиняну пташку. Прекрасна птахо, ти ніж.

Попри вибухи, вони щебечуть за розкладом —
у парках і садах, у лісах, до яких заборонено ходити
протягом дії воєнного часу. І ми вгадуємо:
то на тополі сойка, то іволга, то дрізд на ялиці,
ото не зрозуміло що на незрозуміло чому.
Прекрасна птахо, ти — ніж!

Уночі всі птахи замовкли, і я почув надворі галас:
шаленець кричав на трамвайну колію, материв її дико.
І я згадав, як у цей час, коли розпускаються дерева,
о четвертій мене будили птахи у зарізаному Ворзелі —
я сонний ішов полем до озера в зарізаній Бучі поряд,
будячи в торішніх квітах некрасивих зайців,
що залишали полинялий пух на бадиллі … Згадував.

У всьому прекрасному, що згадуватимемо про ці місця —
про зарості акацій Маріуполя і заводи Краматорська
на світанку, про танці пенсіонерів у парку Харкова і спів
у підземних церквах Чернігова — всюди виникатиме
ніж, ножище чи хоча б маленький ножичок, всюди будуть
зарізані акації і заводи, зарізані танці і зарізаний спів,

прекрасна птахо.

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Nada

de noche
la palabra nada
crece se extiende
violentamente

de día
pierde su
voracidad

se desliza en la vida
como un cuchillo en la carne

Fotografía de Rebecca Cairns

Nic

w nocy
słowo nic
rozrasta się krzewi
gwałtownie

w dzień
traci swą
żarłoczność

wślizguje się w życie
jak nóż w mięso

Adam Górski

1976 – , Polonia (Cracovia)

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Qué hermoso contraste.
De la cara de la chica negra
Rebota la tristeza de la luz
Y abraza
La colada tendida, donde
Caen las manzanas de la memoria.

Huele a menta en lugares,
Que nunca han sido,
Resucitando el agua rauda.
El molino le da una apariencia de profundidad

Al lado dos cachorros ahogados
(fruta extraña)

Su mirada esconde el universo del purgatorio,
Polvo fino de la tierra en la que danzan los brotes furiosos
La reconciliación de los lugares
que piden salvación.

De Huellas.Pasos (2016)

Collage propio a partir de la imagen de Isabel Muñoz, fotogramas de La infancia de Iván, fotografía de Bernard Plossou

***

Jaki piękny kontrast.
Od twarzy czarnej dziewczynki
Odbija się smutek światła
I obejmuje
Schnącą bieliznę, gdzie
Spadają jabłka pamięci.

Mięta pachnie w miejscach,
Których nigdy nie było,
Wskrzeszając wartką wodę.
Młyn rzuca na nią pozór głębi

Obok dwa utopione szczeniaki
(dziwny owoc)

W jej spojrzeniu jest czyśćcowe uniwersum,
Miałkość ziemi, w której tańczą gniewne pędy
Jednanie się miejsc
Proszących o zbawienie.

Z tomiku Ślady. Kroki (2016)

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Después de ocho meses he vuelto a Polonia, a casa de mi madre y a la ciudad donde crecí. Lo celebro hoy con la vodka de frambuesa de mi madre y este poema de Robert.

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

EN LA ORILLA DE NADIE

Del dolor justo mejor
No te protejas, ni pienses
que la pena justa te ofenderá.
(C.K. Norwid)

Vinisteis  de un país
donde todos los ojos se apagaron una noche

Amasteis esta orilla no invadida por el dolor

alimentasteis a los cisnes
que, con su blancura, os separaban de las cenizas

a veces salían a la orilla
visteis
cómo se arrancaban las plumas
cómo se contoneaban por la orilla
de nadie

poco a poco acortaron la distancia
pensasteis en lo hermoso que sería
cuando sus grandes alas los elevasen con estrépito al cielo

se adormecieron vuestras almas encanecidas

pensasteis que sería hermoso
pero ellos no alzaron el vuelo
cayeron envenenados por vuestro pan

La consagración de la primavera de Pina Busch (collage propoo)

Po ośmiu miesiącach jestem z powrotem w Polsce, w domu mamy, w mieście, w kórym dorastałam. Świętuję malinówką mamy i tym oto wierszem Roberta.

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

NA BRZEGU NICZYIM

Oto lepiej smutku sprawiedliwego
Nie chroń się, ani myśl, że boleść
Sprawiedliwa obrazi cię.
(C.K. Norwid)

przyszliście z kraju
gdzie jednej nocy wszystkie oczy pogasły

pokochaliście ten brzeg nie porośnięty boleścią

karmiliście łabędzie
które bielą swoją oddzielały was od popiołów

czasami wychodziły na ląd
widzieliście
jak łuskają swoje pióra
jak stąpają po brzegu
niczyim

stopniowo zmniejszały dystans
myśleliście jak będzie pięknie
gdy wielkie skrzydła wzniosą je z łoskotem do nieba

ukołysały się wasze dusze siwiejące

myśleliście że będzie pięknie
lecz one nie wzleciały
padły zatrute waszym chlebem

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Espina

no creo
no creo desde que me despierto
hasta que caigo dormido

no creo desde una orilla hasta la otra
de mi vida
no creo tan abiertamente
ni con la misma profundidad
con la que creía
mi madre

no creo
comiendo pan
bebiendo agua
amando un cuerpo

no creo estando
entre sus templos
sacerdotes signos

no creo estando en una calle de la ciudad
en el campo bajo la lluvia
en el aire
en el oro de la anunciación

leo sus parábolas
rectas como una espiga de trigo
y pienso en un dios
que no se reía

pienso en un pequeño
dios sangrando
en los blancos
pañuelos de la infancia

en una espina que desgarra
nuestros ojos bocas
ahora
y en la hora de la muerte

Imágenes propias: Povedilla y dibujos hechos por los niños en el campo de Auschwitz

Cierń

nie wierzę
nie wierzę od przebudzenia
do zaśnięcia

nie wierzę od brzegu do brzegu
mojego życia
nie wierzę tak otwarcie
głęboko
jak głęboko wierzyła
moja matka

nie wierzę
jedząc chleb
pijąc wodę
kochając ciało

nie wierzę
w jego świątyniach
kapłanach znakach

nie wierzę na ulicy miasta
w polu w deszczu
powietrzu
złocie zwiastowania

czytam jego przypowieści
proste jak kłos pszenicy
i myślę o bogu
który się nie śmiał

myślę o małym
bogu krwawiącym
w białych
chustach dzieciństwa

o cierniu który rozdziera
nasze oczy usta
teraz
i w godzinie śmierci

Transl. Joanna Trzeciak

Thorn

I don’t believe
I don’t believe from the moment I rise
till the moment I fall asleep

I don’t believe from one shore
of my life to the other
I don’t believe
as openly
as deeply
as my mother did believe

I don’t believe
eating bread
drinking water
making love

I don’t believe
inside his shrines

I don’t believe on a city street
in a field in rain
in the open air
in the gold of annunciation

I read his parables
simple as a shock of wheat
and I think of a god
who did not laugh

I think of a small
god bleeding
in the white
shrouds of childhood

about a thorn which tears
our eyes lips
now
and at the hour of our death

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Adalber Salas Hernández

Puerto oscuro. XXX

Hay un camino que cruza el desfiladero,
un río junto al camino, un bosque.
Si hay más, aún no lo veo.

Puede decirse, sin embargo, que ha sido
un siglo sorprendente cuando menos para la moda;
las valientes modelos retienen las lágrimas

al pensar en los millones de judíos y serbios
asesinados por Hitler. El fotógrafo mantiene firme
el pulso mientras reflexiona

sobre los mujiks despachados por Stalin.
Subieron y bajaron las faldas. Los pechos se estilaron
y pasaron de moda, cambió el largo del pelo.

Pero el camino que serpentea en el desfiladero
está cubierto de nieve y el río fluye bajo el hielo.
Los esquiadores se mueven, como los secretos,

entre los árboles del bosque aprisionados en cristal.
El día forma una fabulosa jaula de frío alrededor de mi cara.
Cada vez que respiro escucho algo quebrándose.    

Fotogramas: Blow up de M. Antonioni; La tierra de Aleksander Dovzhenko, Montaña en sombra Lois Patiño

Tłum. Ada Trzeciakowska

Mroczna przystań. XXX

Wąwozem biegnie droga,
Przy drodze rzeka, a obok las.
Jeśli jest coś ponadto, nie zauważyłem.

Mimo wszystko można powiedzieć, że było to
Wspaniałe stulecie, przynajmniej dla mody;
Brawura z jaką modelki tłumiły łzy

Myśląc o milionach Żydów i Serbów
Zabitych przez Hitlera, z którą fotograf
Trzymał aparat bez poruszenia, rozmyślając

O mużykach, którymi zaopiekował się Stalin.
Z którą spódnice się podnosiły i obniżały; piersi
Obnażały i chowały; a włosy rosły i skracały się.

Lecz drogę wijącą się wąwozem
Pokrywa śnieg, a rzeka płynie
Skuta lodem. Narciarze posuwają się szusami

Jak sekrety wśród lasu kryształowych drzew.
Dzień wykuł mi z mrozu baśniową klatkę wokół
Twarzy. Gdy biorę oddech, słyszę trzask rys.

dark harbour

There is a road through the canyon,
A river beside the road, a forest.
If there is more, I haven’t seen it yet.

Still, it is possible to say this has been
An amazing century for fashion if for nothing else;
The way brave models held back their tears

When thinking of the millions of Jews and Serbs
That Hitler killed, and how the photographer
Steadied his hand when he considered

The Muzhiks that Stalin took care of.
The way skirts went up and down; how breasts
Were in, then out; and the long and the short of hair.

But the road that winds through the canyon
Is covered with snow, and the river flows
Under the ice. Cross-country skiers are moving

Like secrets between the trees of the glassed-in forest.
The day has made a fabulous cage of cold around
My face. Whenever I take a breath I hear cracking.

Eduardo Lizalde

1929 – 2022, México

BELLÍSIMA

Y si uno de esos ángeles
me estrechara de pronto sobre su corazón,
yo sucumbiría ahogado por su existencia
más poderosa
.
Rilke, de nuevo

Óigame usted, bellísima,
no soporto su amor.
Míreme, observe de qué modo
su amor daña y destruye.
Si fuera usted un poco menos bella,
si tuviera un defecto en algún sitio,
un dedo mutilado y evidente,
alguna cosa ríspida en la voz,
una pequeña cicatriz junto a esos labios
de fruta en movimiento,
una peca en el alma,
una mala pincelada imperceptible
en la sonrisa…
yo podría tolerarla.

Pero su cruel belleza es implacable,
bellísima;
no hay una fronda de reposo
para su hiriente luz
de estrella en permanente fuga
y desespera comprender
que aún la mutilación la haría más bella,
como a ciertas estatuas.

Fotografía de Sarah Moon

Montaje propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

PIĘKNA

 I gdyby nawet któryś anioł
nagle przygarnął mnie do serca, umarłbym,
porażony jego potężniejszym istnieniem.
Rilke, ponownie

Posłuchaj mnie, piękności,
nie zniosę twej miłości.
Spójrz na mnie, przypatrz się, w jaki sposób
twoja miłość krzywdzi i niszczy.
Gdybyś była trochę mniej piękna,
gdybyś miała gdzieś jakiś defekt,
okaleczony i widoczny palec,
coś chropowatego w twoim głosie,
mała blizna przy owocowych
ustach ciągle w ruchu,
piega na duszy,
nieudane pociągnięcie pędzlem niedostrzegalne
w uśmiechu…
mógłbym to jakoś wytrzymać.

Lecz twe okrutne piękno jest nieprzejednane,
piękności;
nie ma ani jednego listka wytchnienia
dla jej raniącego światła
gwiazdy w nieprzerwanym locie
i do rozpaczy doprowadza mnie myśl,
że okaleczenie uczyniłoby cię jeszcze piękniejszą,
jak niektóre posągi.

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

Ensayando las alas

está sola y no duerme todavía
observa a un torpe perro
tumbado en el suelo

es bella y espera con humildad el dolor

contempla sonriente la ventana
donde brincan los rayos de sol
«no hace mucho tiempo
era independiente
y a su manera bondadosa
estaba atenta
y se amaba a sí misma por su inquebrantable poder»

ahora le gustaría
ser una mujer más frívola
sensible a los halagos posesivos
desearía curar a las golondrinas
y hacer ofrendas de cuerpos consumidos por el fuego

está sola y no duerme todavía
piensa en una vida
que no le hacía falta

antes de que llegue el dolor
desplegará su poder una vez más
una última vez

Fotografías de Bernard Plossu (1945, Francia) 

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

próba skrzydeł

jest sama i nie śpi jeszcze
przygląda się pokracznemu psu
leżącemu na podłodze

jest piękna i pokornie czeka na ból

wpatruje się z uśmiechem w okno
po którym skaczą promyki słońca

„tak niedawno
była niepodległa
i na swój sposób przecież dobroduszna
była czujna
i kochała siebie za tę nieprzejednaną moc”

teraz chciałaby
zostać małą płochą kobietką
uległą zaborczym pochlebstwom
chciałaby leczyć jaskółki
i składać ofiary całopalenia

jest sama i nie śpi jeszcze
myśli o życiu
które jej nie było potrzebne

zanim nadejdzie ból
dźwignie swą moc raz jeszcze
raz ostatni

Iya Kiva / Ія Ківа

1984 – , Ucrania (Donetsk)

Poeta , traductora, periodista ucraniana, miembro del PEN-club ucraniano, vive en Kiev.

Trad. Ada Trzeciakowska

MEDIANCHE BIELORRUSA

recuerda que ayer nos llamábamos humanos
y salimos a las plazas como hongos a la superficie

como fósforos con caras rojas nos incendiamos sobre el bosque
y liebres, osos y lobos nos llevaron fuera en sus brazos

el aire nuevo se extiende sobre Polesia*
eso es lo que pensamos diciendo en voz alta: Chernobyl
recordamos a los partisanos y mercenarios

no queríamos la guerra, pero ella nos quería a nosotros tanto
como un hombre que sobrevivió al bloqueo anhela el pan

esto es mortal -pensamos-
pero la muerte se ahogó en los pantanos de Brest
y ahora no hay quien nos coma

nosotros no vivimos – masticamos
las entrañas vacías de la dictadura
como mineros que llenan el cuerpo de la tierra
con las naranjas podridas de los cascos

la revolución es la medianoche bielorrusa que zumba en el estómago
el infierno que nos golpea con martillos los labios
cuando el mundo nos desgarra las gargantas con las cuerdas del silencio

es la música del hambre que suena en los dientes del futuro
que comienza su ensayo ahora mismo

*Polesia es una de las zonas pantanosas más grandes de Europa, localizada principalmente entre los territorios de Bielorrusia y Ucrania pero también se extiende a Polonia y Rusia.

Collage propio a partir de la fotografía de Paul Caponigro

Tłum. Jakub Sajkowski

BIAŁORUSKA PÓŁNOC

pamiętasz wczoraj nazwaliśmy się ludźmi
i wyszliśmy na place jak grzyby na powierzchnię

zapłonęliśmy nad lasem jak zapałki o czerwonych twarzach
a zające niedźwiedzie i wilki nas precz poniosły na rękach

nad polesiem wstaje nowe powietrze
tak myśleliśmy – mówiąc na głos: czarnobyl
wspominaliśmy partyzantów i najemników

nie chcieliśmy wojny lecz ona chciała nas tak
jak człowiek który przeżył blokadę łaknie chleba

to jest śmiertelne –myśleliśmy –
lecz śmierć w brzeskich błotach zginęła
a teraz nie ma kto nas zjeść

my nie żyjemy – my żujemy
puste kiszki dyktatury
jak górnicy zapełniający ciało ziemi
zgniłymi pomarańczami kasków

rewolucja to białoruska północ brzęcząca w żołądku
piekło które młoteczkami bije po wargach
gdy świat nam rozrywa przełyki smyczkami milczenia

to muzyka głodu dzwoniąca w zębach przyszłości
która próbę zaczyna już teraz


БЕЛАРУССКАЯ ПОЛНОЧЬ

ты помнишь вчера мы назвались людьми
и вышли на площади как грибы на поверхность

как спички с красными лицами мы загорелись над лесом
и зайцы медведи и волки нас прочь понесли на руках

над полесье встаëт нов воздух
так думали мы – а вслух повторяли чернобыль
вспоминали партизан и карателей

мы не хотели войны но она хотела нас так
как человек переживший блокаду мечтает о хлебе

это смертельно-думали мы –
но смерть утонула в брестских болотах
и теперь нас некому съесть

мы не живëм-мы жуëм
пустые кишки диктатуры
как шахтёры, заполняющие тело земли
гнилыми апельсинами касок

революция – это гудящая в животе беларусская полночь
ад, молоточками бьющий нас по губам
пока мир разрывает нам глотки смычками молчания

это музыка голода, звенящая в зубах будущего,
начинающего репетицию прямо сейчас

Joan Margarit

1938 – 16 de febrero de 2021 , España

NO ESTABA LEJOS, NO ERA DIFÍCIL

Ha llegado este tiempo
cuando ya no hace daño la vida que se pierde,
cuando ya la lujuria es tan sólo
una lámpara inútil, y la envidia se olvida.
Es un tiempo de pérdidas prudentes, necesarias,
y no es un tiempo de llegar
sino de irse. El amor, ahora,
por fin coincide con la inteligencia.
No estaba lejos,
no era difícil. Es un tiempo
que no me deja más que el horizonte
como medida de la soledad.
Un tiempo de tristeza protectora

Fotogramas de El valle de Abraham y Visita, o Memorias y Confesiones de Manoel de Oliveira

Tłum. Ada Trzeciakowska

NIE BYŁO DALEKO, NIE BYŁO TRUDNO

Nastał czas,
gdy utracone życie już nie rani,
gdy pożądanie jest tylko
zbędną lampą, a o zawiści się zapomina.
Pora na przemyślane, konieczne straty,
nic nie nadchodzi
tylko odchodzi. Miłość, teraz,
w końcu żyje w zgodzie z inteligencją.
Nie było daleko,
nie było trudno. Czas ten
zostawił mi tylko horyzont
jako miarę samotności.
Czas na ochronną warstwę smutku.

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

la nieve que ha caído

creo
que tiene que ser una nieve hermosa

bella como una ensoñación
que se fue ayer
junto con las aves del Estínfalo

lloré durante toda la noche

ahora estoy jugando
con los dioses sobornables
-lo que está en juego es Platón-

Fotografías de Kansuke Yamamoto (1914–1987) 

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

ŚNIEG, KTÓRY SPADŁ

myślę
że to musi być piękny śnieg

piękny jak sen
który odszedł wczoraj
z ptakami stymfalskimi

płakałem przez noc

teraz gram
z bożkami sprzedajnymi –
stawką jest Platon

Robert Krajewski

1970 – 1991, Polonia

Robert fue un poeta que creció en la misma ciudad que yo, una mediana y postindustrial ciudad de provincia en Polonia central. También estudiábamos en el mismo instituto. Las clases de Lengua y Literatura nos marcaron a ambos. Nos enseñaba el profesor Włodzimierz Rutkowski, que convertía estas horas en obras de arte, en unas clases magistrales de nivel académico. Participábamos en los mismos concursos literarios solo que yo lo hice siete años más tarde. Robert murió a los 21 años a causa de un hematoma intracraneal cuya existencia ignoraba. Dejó 77 poemas, que los críticos incluyen dentro de la corriente de la imaginación envalentonada (junto con Roman Honet). Le obsesionaba la muerte, la búsqueda de la ternura en un mundo donde el amor es imposible. Su fuerza radica en la absoluta sinceridad que implica nihilismo y una postura crítica. Su último poemario (1991) se titula Algo de una tortura latente.

Trad. Ada Trzeciakowska

ESCALERA DE JACOB

no hay claridad omnipresente
y no puedo ver tus ojos

te sorprenderá
dicen con desprecio
que no he visto
ejecuciones realizadas con destreza
que no conocí el olor
de la cal muerta

en verdad
los veo a todos
cada día
mientras suben por una escalera alta
de uno en uno ascienden
a los cielos

también veo a un joven
que expiró bajo el látigo
va subiendo lentamente
peldaño a peldaño
se detiene en la cima
de la escalera de jacob
mira a mi lado
suspira 
y se lanza al cielo
agitando sus flacos brazos
como un pájaro alcanzado por una bala

vuela sólo un momento
cae de bruces con estrépito
muere
pero su espalda, endurecida por la sangre
se pone más y más
azul

Fotografías de Francesca Woodman (1958-1981)

Robert był poetą, który dorastał w tym samym mieście co ja – średniej wielkości, postindustrialnym, prowincjonalnym mieście w centralnej Polsce. Uczyliśmy się również w tym samym liceum. Zajęcia z języka i literatury odcisnęły piętno na nas wszystkich. Uczył nas profesor Włodzimierz Rutkowski, który potrafił zamienić te godziny w dzieła sztuki, w mistrzowskie wykady na poziomie akademickim. Braliśmy udział w tych samych konkursach literackich, tylko, że ja siedem lat później. Robert zmarł w wieku 21 lat z powodu krwiaka śródczaszkowego, o istnieniu którego nie wiedział. Pozostawił 77 wierszy, które krytycy zaliczają do nurtu wyobraźni ośmielonej (obok Romana Honeta). Jego obsesją była śmierć, poszukiwanie czułości w świecie, w którym miłość jest niemożliwa. Jego siła tkwi w absolutnej szczerości, która implikuje nihilizm i postawę krytyczną. Jego ostatni zbiór wierszy (1991) nosi tytuł Coś z utajonej kaźni.

drabina jakubowa

mówią z pogardą
że nie widziałem
sprawnie prowadzonych egzekucji
że nie czułem zapachu
gaszonego wapna

zaprawdę
widzę ich wszystkich
codziennie
jak po wysokiej drabinie
wchodzą pojedynczo
w niebiosa
widzę też chłopca
który skonał pod pejczem
idzie powoli
szczebel po szczeblu
przystaje u szczytu
jakubowej drabiny
ogląda się w moją stronę
wzdycha
i rzuca się w niebiosa
wymachując chudymi rękami
jak postrzelony ptak

leci tylko chwilę
upada na twarz z łoskotem
umiera
ale jego zrogowaciałe od krwi plecy
błękitnieją
coraz bardziej

Edward Stachura

1937-1979, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Puesta de sol en la Provenza

Mi padre solía matar al conejo
con justicia y justo detrás de las orejas
más con cuánta más demora morían
los esbeltos candelabros de las tuyas
y las cuestas suaves
como los ojos de las odaliscas de Mongolia
Se desvanecían con el humo
los tulipanes de las exaltaciones
mientras la luna…
oh, la luna
como una pata de conejo arrojada al aire

Foto: Gramhir

Zachód słońca w Prowansji

Mój ojciec zabijał królika
sprawiedliwie i tuz za uszami
a jakże powolniej umierały
wysmukle świeczniki drzew tujowych
i zbocza łagodne
jak oczy mongolskich nałożnic
Ulatywały z dymem
tulipany snutych zachwytów
dopóki księżyc…
o, księżyc
jak podrzucona wysoko łapka królika

Joan Margarit

1938 – 16 de febrero de 2021 , España

caminos

Más allá de la playa reflejada en el viento
ha de haber un país
donde, como las olas, mi añoranza
muera cuando los sueños me hayan abandonado.
Si un camino no lleva hasta la muerte,
es tan sólo un camino sin salida.

Fotograma de La mirada de Ulises de Theo Angelópoulos

Tłum. Ada Trzeciakowska

Drogi

Gdzieś za tą plażą, której odbiciem jest wiatr
musi być jakaś kraina,
gdzie, jak fale, moja tęsknota
umrze gdy sny mnie już opuszczą.
Jeżeli droga nie prowadzi do śmierci,
jest tylko ślepą ulicą.

Joan Margarit

1938 – 16 de febrero de 2021 , España

Retirada

No conocía esa satisfacción
de obediencia a una ley. Ya no me moveré
de aquí donde la vida me ha traído.
Soy como un extranjero en mi ciudad.
No alcanzo a comprender a los amigos
que, como yo, son viejos,
con pocos temas de conversación.
Cada nueva pareja de mis hijos
es alguien más extraño para mí.
No he deseado nunca
la soledad con tanta urgencia.
Son señales.
El animal las reconoce
y les presta atención.
Cuesta mucho encontrar un zorro muerto.
También un jabalí. Porque se esconden.

Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wycofanie

Nie znałem tego zadowolenia
płynącego z przestrzegania prawa. Więcej nie ruszę
się stąd, gdzie życie mnie rzuciło.
Jestem jak cudzoziemiec w moim mieście.
Nie udaje mi się zrozumieć przyjaciół
którzy, jak ja, są starzy,
niewiele tematów maja do rozmowy,
Każdy nowy partner moich dzieci
jest kimś coraz bardziej obcym dla mnie.
Nigdy pragnienie
samotności nie było tak naglące.
To znaki.
Zwierzę je rozpoznaje
y wsłuchuje się w nie.
Bardzo trudno znaleźć martwego lisa.
Dzika również. Ukrywają się.

Bronisław Maj

1953 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Canción sobre un copo de nieve

Si tuya es esa señal y compasión
-La nieve pura -en vano es:
Cada copo parece un ángel enviado
A la muerte y al envilecimiento

Mira, como espejo absorbe al vuelo la imagen de la tierra;
Antes de tocarla -deja de ser una estrella-
En mi frente calla como unos labios
Diminutos que besan el hierro encendido

Piosenka o płatku śniegu

Lecz jeśli to Twój znak i zmiłowanie
Ten czysty śnieg – daremne jest:
Każdy płatek jak anioł zesłany
Na upodlenie i śmierć

Patrz, w locie obraz ziemi chłonie jak lustro;
Nim opadnie – już nie jest gwiazdą
Na moim czole cichnie jak usta
Maleńkie – całujące rozpalone żelazo

Joan Margarit

1938 – 2021 , España

Lejos

Un perro abandonado va por la carretera,
busca la esclavitud en el peligro.
Cuando anochece,
jadeante, le quedan aún fuerzas
para ladrar a los primeros faros,
que lo deslumbran.
La carretera pasa junto al mar
en una costa abrupta.
El mundo puede ser bellísimo,
pero tiene que incluir la humillación.
Soñar tan sólo es
buscar un amo.

Trad. Ada Trzeciakowska

Daleko

Porzucony pies biegnie drogą,
szuka niewoli w niebezpieczeństwie.
Gdy zapada zmrok,
zdyszany, ma jeszcze siły,
by szczekać
na pierwsze oślepiające go światła.
Droga biegnie przy morzu
po stromym wybrzeżu.
Świat może być przepiękny,
lecz musi kryć w sobie poniżenie.
Sen to tylko
szukanie swojego pana.

Fotogramas de El vientre del arquitecto Peter Greenaway.

Joan Margarit

1938 – 2021, España

Casa de misericordia

El padre fusilado.
O, como dice el juez, ejecutado.
La madre: la miseria, el hambre,
la instancia que le escribe alguien a máquina:
Saludo al Vencedor, Segundo Año Triunfal,
Solicito a Vuecencia poder dejar mis hijos
en esta Casa de Misericordia.

El frío del mañana está en la instancia.
Hospicios y orfanatos eran duros,
pero más dura era la intemperie.
La verdadera caridad da miedo.
Como la poesía:
por más bello que sea, un buen poema
ha de ser siempre cruel.
No hay nada más. La poesía es hoy
la última casa de misericordia.

Fotogramas de Béla Tarr El caballo de Turín, Béla Tarr La condena, Ingmar Bergman Los comulgantes, Béla Tarr Sátántangó, Robert Bresson Al azar de Baltasar.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Dom miłosierdzia

Ojciec rozstrzelany,
Lub, jak mówi sędzia, stracony.
Matka: bieda, głód,
podanie, które ktoś mu pisze na maszynie:
Pozdrawiam Zwycięzcę, Drugi Rok Triumfu,
Upraszam Jego Ekscelencję o możliwość pozostawienia moich dzieci
w tym Domu Miłosierdzia.

Zimno poranka zawarte zostało w tym podaniu.
Pobyt w hospicjach i sierocińcach były trudny,
ale jeszcze trudniej było pod gołym niebem.
Prawdziwa dobroczynność przeraża,
Jak poezja:
jak piękny by nie był, dobry wiersz
zawsze musi być okrutny.
I tyle. Poezja dziś
to ostatni dom miłosierdzia.

Luis Sáenz de la Calzada

1912-1994, España (León)

***

Detrás de esa pared,
donde el lagarto sube entre la hiedra
apretando en sus dientes el pálido, anillado
vientre del escorpión;
detrás de esa pared que oblicuo lame el sol, a hora precisa,
precisamente, cuando la mosca azul aire olfatea
para saber el sitio donde el caballo muere;
detrás de esa pared surcada de brillantes sendas de caracol;
detrás de esa pared, amor, duerme una niña blanca.

Fotogramas de La novia de Paula Ortiz

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Za tą ścianą,
gdzie jaszczurka pnie się wśród bluszczu
zaciskając zęby na bladym, pierścieniowatym
podbrzuszu skorpiona;
za tą ścianą ukośne liże słońce, w ścisłych godzinach,
ściśle, kiedy niebieska mucha wietrzy w powietrzu
by poznać miejsce, gdzie dogorywa koń;
za ta ścianą pooraną błyszczącymi ścieżkami ślimaków;
za tą ścianą, miła, śpi biała dziewczynka.

Gary Snyder

1930 – , Estados Unidos

Trad. Juan Carlos Villavicencio

Piute Creek

Un precipicio de granito
un árbol, sería suficiente,
o incluso una roca, un pequeño arroyo,
un trozo de corteza en un estanque.
Colina tras colina, plegadas y retorcidas
robustos árboles apilados
en delgadas fracturas de la piedra
una enorme luna sobre todo, es demasiado.
La mente vaga. Un millón
de veranos, el tranquilo aire nocturno y las tibias
rocas. El cielo sobre montañas interminables.
Toda la porquería que viene con el ser humano
disminuye, la roca firme ahora tiembla,
incluso el intenso presente parece obviar
este espejismo de corazón.
Libros y palabras
como el pequeño arroyo de una alta cornisa
desapareciendo en el aire seco.

Una mente clara, atenta,
sólo tiene sentido si
lo que ve es realmente visto.
Nadie ama a la piedra, pero aquí estamos.
Los fríos de la noche. Algo que se mueve
rápido a la luz de la luna
se desliza en la sombra del Enebro:
allí atrás invisibles
orgullosos ojos fríos
de un Puma o Coyote
me observan levantarme y partir.

Fotos propias

Tłum. Tadeusz Sławek

Piute Creek

Jedno granitowe pasmo,
Drzewo, już byłoby dość,
Może nawet jedna skała, niewielki potok,
Strzęp kory w zakolu.
Wzgórze za wzgórzem, pofałdowane, splecione z sobą,
Niezmożone niczym drzewa wciśnięte
W wąskie pęknięcia skał.
Nad wszystkim wielki księżyc, nazbyt to wiele.
Umysł wędruje. Milion
Pór letnich, powietrze nocy zamarło i skały promieniują
Ciepłem. Niebo nad bezkresnymi górami.
I cała tandeta co towarzyszy człowieczeństwu
Odpada, drży lita skała,
Nawet ciężka teraźniejszość jakby nie docierała
Do pęcherzyka serca.
Książki i słowa
Nikną w suchym powietrzu
Jak mały strumień spadający z wysokiego zbocza.

Dla jasnego, skupionego umysłu
jedno tylko ma znaczenie – że
to, co widzi, widzi prawdziwie.
Nikt nie kocha skał, a przecież jesteśmy.
Noc przenika chłodem. W świetle księżyca
Jakiś ruch nagły
Wkrada się w cień jałowca.
Gdzieś za plecami niewidoczne
Zimne dumne oczy
Kuguara lub kojota
Śledzą bacznie, jak wstaję i odchodzę.

Piute Creek

One granite ridge
A tree, would be enough
Or even a rock, a small creek,
A bark shred in a pool.
Hill beyond hill, folded and twisted   
Tough trees crammed
In thin stone fractures
A huge moon on it all, is too much.   
The mind wanders. A million
Summers, night air still and the rocks   
Warm.  Sky over endless mountains.   
All the junk that goes with being human   
Drops away, hard rock wavers
Even the heavy present seems to fail   
This bubble of a heart.
Words and books
Like a small creek off a high ledge   
Gone in the dry air.

A clear, attentive mind
Has no meaning but that
Which sees is truly seen.
No one loves rock, yet we are here.   
Night chills. A flick
In the moonlight
Slips into Juniper shadow:
Back there unseen
Cold proud eyes
Of Cougar or Coyote
Watch me rise and go.

Gary Snyder

1930 – , Estados Unidos

Trad. José Luis Regojo

La llamada de lo salvaje

El pesado viejo en su cama por la noche
Oye el canto del Coyote
                             en la pradera.
Todos los años trabajó en el rancho la mina y el bosque.
Católico,
Californiano autóctono.
                y los Coyotes aúllan para sus
Ochenta años.
Llamará al trampero
Gubernamental
Que pone trampas de hierro a los Coyotes,
Mañana.
Mis hijos perderán esta
Música que acaban de empezar
A amar.

Los que iban de ácido de las ciudades
Convertidos en Gurú o Swami,
Hacen penitencia con brillantes
Ojos dopados, y dejan de comer carne.
En los bosques de Norteamérica
La tierra del Coyote y del Águila,
Sueñan con la India, con
               los éxtasis asexuados siempre benditos.
Y duermen en cúpulas
Geodésicas con calefacción de aceite,
Que se pegaron como verrugas
Al bosque.

Y el canto del Coyote
                se silencia
                porque temen
                la llamada
                de lo salvaje.

Y vendieron sus cedros vírgenes,
                los árboles más altos en kilómetros
A un leñador
Que les dijo,

«Los árboles están llenos de bichos».

El Gobierno decidió finalmente
Declarar la guerra sin cuartel. La derrota
        es Anti-Americana.
Y enfilaron hacia el aire,
Sus mujeres con ellos
        con sus peinados exóticos
        pintan con esmalte de uñas los
        disparadores de los cañones.
Y nunca volvieron,
       pues descubrieron que
        el suelo
es pro-comunista. Y sucio.
Y los insectos aliados del Viet Cong.

Así que bombardean y bombardean
Día tras día, en todo el planeta
        ciegan gorriones
        revientan tímpanos de búhos
        astillan troncos de cerezo
        retuercen y curvan
        intestinos de ciervos
        en las rocas polvorientas, fragmentadas.
Todos estos norteamericanos en ciudades especiales en el cielo
Descargando venenos y explosivos
Por Asia primero,
y luego Norteamérica,

Una guerra contra la tierra.
Cuando terminen, ya no quedará
       un lugar

para que se esconda un Coyote

                             mensaje

                             Me gustaría decir que
                             El Coyote estará siempre
                             En tu interior

                             Pero no es verdad.

En las fotos: fotógrafo y poeta norteamericano Walter Chappell (1925-2000)

Tłum. Agata Korbel

Zew dzikości

Ciężki stary człowiek nocą w swoim łóżku
Słyszy śpiewającego Kojota
                             na łące za domem.
Całe te lata harował, drążył, ciął.
Katolik.
Z Kalifornii.
            a Kojoty wyją w jego
Osiemdziesiątym roku.
Wezwie Rządowego
Trapera
Który używa żelaznych potrzasków na Kojoty Jutro.
Moi synowie utracą tę
Muzykę, którą dopiero zaczęli
Kochać.

Byli kwasowcy z miast
Nawróceni na Guru lub Swami
Odprawiają pokutę ze szklistymi
Zaćpanymi oczami, i odrzucają mięso.
W lasach Północnej Ameryki
Ziemi Kojota i Orła,
Marzą o Indiach, o
         wiecznie błogich, bezpłciowych wyżynach.
I śpią w ogrzewanych ropą
Geodezyjnych kopułach, które
Wetknięto jak brodawki
Między drzewa.
A śpiew Kojota
         zatrzaśnięto
         ze strachu
         przed zewem
         dzikości.

I sprzedali swoje dziewicze cedry,
         najwyższe drzewa w okolicy
Drwalowi,
który powiedział.

„Drzewa są pełne robactwa”.

Wreszcie Rząd zadecydował,
Że tę wojnę trzeba    wygrać. Klęska
               jest nieamerykańska.
I wznieśli się w powietrze
Ze swoimi kobietami.
               o natapirowanych włosach
               smarującymi lakierem
               przyciski spustowe.
I nad ziemią górowali
               gdyż uznali
               że była
prokomunistyczna. I brudna.
A owady trzymają stronę Wiet Kongu.

Więc bombardują i bombardują
Dzień po dniu, od bieguna do bieguna
               wróble ślepną
               sowy głuchną
               pnie wiśniowe pękają
               plączą i supłają się
               jelenie jelita
               w zakurzonych, drżących skałach.
Wszyscy ci Amerykanie w specjalnych podniebnych miastach
Ciskają bomby i trucizny.
Najpierw Azja,
Potem Ameryka Północna.

Wojna przeciwko ziemi.
Kiedy się skończy nie będzie już
             miejsca
Na kryjówkę dla Kojota

                              wiadomość

                              Chciałbym powiedzieć
                              Że kojot jest na zawsze
                              W tobie.

                              Ale to nie jest prawda.

The Call of the Wild

The heavy old man in his bed at night
Hears the Coyote singing
                             in the back meadow.
All the years he ranched and mined and logged.
A Catholic.
A native Californian.
           and the Coyotes howl in his
Eightieth year.
He will call the government
Trapper
Who uses iron leg-straps on Coyotes,
Tomorrow.
My son will lose this
Music they have just started
To love.

The ex acid-heads from the cities
Converted to Guru or Swami,
Do penance with shiny
Dopey eyes, and quit eating meat.
In the forests of North America,
The land of Coyote and Eagle,
They dream of India, of
           forever blissful sexless highs.
And sleep in oil-heated
Geodesic domes, that
Were stuck like warts
In the woods.
And the Coyote singing
           is shut away
           for they fear
           the call
           of the wild.

And they sold their virgin cedar trees,
           the tallest trees in miles,
To a logger,
Who told them,

‘Trees are full of bugs.”

The Government finally decided
To wage the war    all-out. Defeat
           is Un-American.
And they took to the air,
Their women beside them
           in bouffant hairdos
           putting nail-polish on the
           gunship cannon-buttons.
And they never came down
           for they found,
           the ground
is Pro-Communist. And dirty.
And the insects side with the Viet Cong.

So they bomb and they bomb
Day after day, across the planet
           blinding sparrows
           breaking the ear-drums of owls
           splintering trunks of cherries
           twining and looping
           deer intestines
           in the shaken, dusty, rocks.
All these Americans up in special cities in the sky
Dumping poisons and explosives
Across Asia first,
And next North America,

A war against earth.
When it’s done there’ll be
           no place

A Coyote could hide.

                             envoy

                             I would like to say
                             Coyote is forever
                             Inside you.

                             But it’s not true.

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Asesinado

Asesinado
con una tabla de madera
en un basurero Pier Paolo
intenta levantarse de entre los muertos
se arrastra

encerrados entre las manos lleva
genitales humanos sangriento
como un polluelo
en el nido
delante del trono del Señor

y esta tierra azul
extremadamente bella
esta herida en el universo
este forúnculo en el seno
de la vía láctea
escupe sangre y esperma

fuiste tú Pier Paolo
quien dijo
“Un hombre sabe ver de lejos a un hombre
matando a otro hombre.
Es testigo de su actuación,
se distancia de ella…”

un hombre
vio de lejos
a otro hombre
matándote a ti
La Terra vista dalla Luna
il porcile
un mocoso imberbe
giovane di primo pelo
aprendiz de panadero con ardientes ojos
de Fornarina
apretó las nalgas
el recto del paraíso

demasiado joven para la soga
para la pena de muerte un amorino
consumidor de la mierda del mundo
uno de los héroes
de Saló o los 120 días de Sodoma

creado a la imagen
y semejanza de Dios
Pier Paolo espera
el día del juicio final

Mural de Ernest Pignon

Zakatrupiony

Zakatrupiony
deską
na śmietniku Pier Paolo
próbuje z martwych wstać
czołga się

w stulonych dłoniach niesie
ludzkie krwawe
przyrodzenie jak pisklę
w gnieździe
przed tron Pana

i ziemia ta niebieska
nieziemsko piękna
we wszechświecie rana
karbunkuł w łonie
drogi mlecznej
pluje krwią i spermą

to ty Pier Paolo
powiedziałeś
«Człowiek widzi z daleka człowieka,
który zabija innego człowieka.
Jest świadkiem działania,
dystansuje się odeń…»

jakiś człowiek
widział z daleka
innego człowieka
który zabijał ciebie
La Terra vista dalla Luna
il porcile
ledwie opierzony
żółtodziób
giovane di primo pelo
piekarczyk z palącymi oczami
Fornariny
zwarł pośladki
odbytnicę raju

niedorosły jeszcze do powroza
do wyroku śmierci amorino
spożywający gówno świata
jeden z bohaterów
Salo czyli 120 dni Sodomy

stworzony na obraz
i podobieństwo Boga
Pier Paolo czeka
na sąd ostateczny