Repetir una y otra vez aquello de que se carece a fin de que a fuerza de insistirlo quede creado: dibujar en el aire hasta que el sonido del rasgo se convierta en silencio. Y así, cada piedra contenga su rostro: y cada instante de sordera contenga su voz; y cada partícula de obscuridad revele el sol de su presencia, y cada gota de muerte devenga semilla. Se trata de buscar la palabra para callarla.
Fotogramas de Hand Held Day de Gary Beydler. «La imagen interna que está en el espejo funciona como contrapunto del poderoso ilusionismo del cine, recordándonos sobre todo que nos están mostrando un lugar en el que no podemos entrar del todo. Este espacio interno es cronológicamente sincrónico respecto a ese marco mayor, pero espacialmente está colocado en otro espacio» (PUNTO DE VISTA 2018 (1): CORRESPONDENCIAS, PELÍCULAS COMO CARTAS. GARY BEYDLER por Benjamin Lord)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Fach i zadanie
Powtarzać raz por raz to, czego nam brak by, siłą nalegań zostało stworzone: rysować w powietrzu kreski i linie aż przemienią się w ciszę. I tak, każdy kamień zawrze swą twarz: a każda chwila głuchoty zawrze swój głos; a każda cząstka ciemności objawi słońce swej obecności, i każda kropla śmierci stanie się zalążkiem. To kwestia szukania słowa po to, by zbyć je milczeniem.
Me pasé todo el día intentando distinguir la necesidad del deseo. Ahora, a oscuras, siento sólo una amarga tristeza por nosotros, los que construimos cosas con madera, los que la cepillamos, porque me puse a mirar con atención estos olmos, y advertí que el proceso que da origen a este árbol que se retuerce inmóvil es una tortura, y entendí que no produce más que formas retorcidas.
La última fotografía es de Zdzislaw Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wiązy
Przez cały dzień usiłowałam odróżnić potrzebę od pragnienia. Teraz, w ciemnościach, odczuwam jedynie gorzki smutek z naszego powodu, nas, budowniczych, strugających drewno, bo przyglądając się wiązom z uwagą, odkryłam, że proces, który stwarza te zwijające się w bezruchu drzewo to udręka, i zrozumiałam, że zapoczątkować może ona tylko formy powykręcane.
elms
All day I tried to distinguish need from desire. Now, in the dark, I feel only bitter sadness for us, the builders, the planers of wood, because I have been looking steadily at these elms and seen the process that creates the writhing, stationary tree is torment, and have understood it will make no forms but twisted forms.
Te digo: mira, ¿acaso esta piedra, o el ala de un insecto no forma tal diseño como si el propósito principal de la naturaleza fuera el ornamento? Un pez avanza hacia él una estrella en el firmamento y una espina aunque sea en esta flexible ramita de zarzamora. Y tú, sumido en tus propios pensamientos murmuras: ─es sólo una fachada─
y la palabra «fachada» en cuanto a lo que estoy pensando me provoca una repentina sensación de frío
Foto propia
z przechadzki
Mówię do ciebie: spójrz ─ czy ten kamień, albo skrzydło owada nie układa się w taki deseń jakby głównym celem natury miał być ornament? Zmierza ku niemu ryba gwiazda na firmamencie i kolec choćby na tej giętkiej gałązce jeżyny. A ty zaprzątnięty własnymi myślami mruczysz: ─ to tylko fasada
─ i słowo „fasada” w odniesieniu do tego o czym myślę ja przejmuje mnie nagłym chłodem.
con nuestro resplandor sustentamos a ambas: la palabra y la estrella que vigila sobre el oscuro camino en el cual en la noche de pavor nos abrimos paso el uno hacia el otro
Serie Endangered de Tamara Dean
ŚWIECENIE
Całe to nasze bycie jest świeceniem
tym świeceniem wspomagamy i swoje słowo i gwiazdę która czuwa nad ciemnym duktem jakim w noc przerażenia przedzieramy się wzajem ku sobie.
Disipándose rápido el gris como si esta sombra de aquí quisiera aferrarse cuanto antes a aquella otra sombra
no importa que este día se parezca a tantos otros no dejes que eso te confunda
te quedas inmóvil en una muda desesperación tu próximo versogris se muere por causas no naturales su sentido cristalizado de un regusto salado imperceptiblemente penetra bajo el caparazón de la siguiente palabra se sobresiembra en ella con su hueso duro durísimo irisadamente gris como si Terborch lo hubiese pintado
quieto ya nada sirve tal vez sea lo correcto
tal vez un día tú también puedas ofrecer tu propia perla segregada por tus entrañas laceradas
Collage propio con detalle de La carta de Gerard Terborch
spoza barwy
Szybko rozpraszająca się szarość jakby ten tutaj cień chciał co prędzej przylgnąć do tamtego drugiego cienia
to nic nie znaczy że ten dzień podobny jest tylu innym niechże cię to nie zmyli
stoisz jak wryta w niemej rozpaczy twój kolejny szarowiersz umiera śmiercią nienaturalną jego zeszklony sens o słonawym posmaku niedostrzegalnie wnika pod powłokę następnego słowa wsiewa się weń twardą coraz twardszą pestką połyskliwie szarą jakby ją Terborch malował
cicho już nic nic może tak trzeba
może kiedyś ty także przekażesz komuś tę utoczoną ze zranionego wnętrza swą własną perłę
Tal vez la mano, en sueño, del sembrador de estrellas, hizo sonar la música olvidada como una nota de la lira inmensa, y la ola humilde a nuestros labios vino de unas pocas palabras verdaderas.
Być może ręka, we śnie, niebieskiego siewcy gwiazd, wskrzesiła dźwięki przebrzmiałej muzyki nuta ogromnej liry rozległa się, kiedy do naszych ust przybiła skąpa fala przynosząc kilka prawdziwych słów.
Aquí, en la habitación de mi vida los objetos cambian sin cesar. Ceniceros para llorar, el hermano de pena de las paredes de madera, las cuarenta y ocho teclas de la máquina de escribir, cada una un ojo que nunca se cierra, los libros cada uno un concursante de un concurso de belleza, la silla negra, un ataúd de perros de Naugahyde, los enchufes en la pared, esperando como una colmena, la alfombra dorada una conversación de talones y dedos del pie, la chimenea un cuchillo esperando a uno para clavarse, el sofá, exhausto por el trabajo de una ramera, el teléfono dos flores echando raíces en su entrepierna, las puertas que se cierran y abren como almejas del mar, las lámparas que me señalan, iluminando el suelo y la risa. Las ventanas, las ventanas hambrientas que hincan los árboles como uñas en mi corazón. Cada día doy de comer al mundo exterior, a pesar de que los pájaros explosionan a derecha e izquierda. También doy de comer al mundo de aquí dentro, ofreciendo al escritorio galletas de perro. A pesar de todo, nada es como parece. Mis objetos sueñan y llevan trajes nuevos, impulsados, como parece, por todas las palabras en mi mano y por el mar que rompe en mi garganta.
El fabuloso destino de Amélie Poulain (2001) de Jean-Pierre Jeunet
Tłum. Ada Trzeciakowska
pokój mojego życia
Tutaj, w pokoju mojego życia przedmioty wciąż się przeobrażają. Popielniczki, w które można się wypłakać, boazeria ścian jak siostra łącząca się w bólu, czterdzieści osiem klawiszy maszyny do pisania a każdy jak oko, które nigdy się nie zamyka, książki, wszystkie jakby brały udział w konkursie piękności, czarne krzesło, trumna dla psa ze skaju od Naugahyde, gniazdka w ścianie wyczekujące niczym ul, złoty dywan dyskusja palców i obcasów, kominek nóż, czekający, aż ktoś go chwyci, kanapa, wykończona wyczerpaniem dziwki, telefon dwa kwiaty zakorzeniające się w jej kroczu, drzwi otwierające się i zamykające jak morskie małże, światła łypiące na mnie, oświetlające podłogę i zarazem śmiech. Okna, głodujące okna wbijające drzewa jak gwoździe prosto w serce. Każdego dnia karmię świat tam na zewnątrz choć ptaki wybuchają na prawo i lewo. Karmię świat także tutaj, częstując biurko ciasteczkami dla szczeniąt. Jednak nic nie jest takie, jakie się wydaje. Przedmioty śnią i wkładają nowe szaty, popychane, jak sądzę, przez słowa w moich rękach i morze, huczące mi w gardle.
The room of my life
Here, in the room of my life the objects keep changing. Ashtrays to cry into, the suffering brother of the wood walls, the forty-eight keys of the typewriter each an eyeball that is never shut, the books, each a contestant in a beauty contest, the black chair, a dog coffin made of Naugahyde, the sockets on the wall waiting like a cave of bees, the gold rug a conversation of heels and toes, the fireplace a knife waiting for someone to pick it up, the sofa, exhausted with the exertion of a whore, the phone two flowers taking root in its crotch, the doors opening and closing like sea clams, the lights poking at me, lighting up both the soil and the laugh. The windows, the starving windows that drive the trees like nails into my heart. Each day I feed the world out there although birds explode right and left. I feed the world in here too, offering the desk puppy biscuits. However, nothing is just what it seems to be. My objects dream and wear new costumes, compelled to, it seems, by all the words in my hands and the sea that bangs in my throat.
Existe, en la crítica literaria, un malentendido de grandes proporciones en relación al modo en que las ideas se insertan en los poemas. En apariencia, los poetas proceden siguiendo uno de estos dos métodos: o exponen sus ideas directamente o encuentran equivalentes para ellas. Lo que a menudo se denomina poesía filosófica da la impresión de ser una poesía de aguda elocuencia, o bien una variación del simbolismo. En ambos casos se asume que el poeta sabe de antemano qué es lo que va a decir, de modo que escribir el poema no es sino la búsqueda de la forma más eficiente de adornar esas ideas. Si eso fuera correcto, la poesía se limitaría a repetir lo que se ha pensado y se ha dicho antes que ella. No existiría el pensamiento poético tal como Heidegger lo concibe. No cabría esperarse que la poesía tuviera la más mínima relación con la verdad. (…) Mis poemas (al principio) son como una mesa sobre la que se coloca toda suerte de cosas interesantes que uno ha ido encontrando en sus paseos: un guijarro, un clavo oxidado, una raíz de forma peculiar, la esquina de una fotografía rota, etc. Después de dedicarme a mirarlas y de pensar en ellas a diario, comienzan a fraguarse ciertas relaciones sorprendentes que apuntan a algunos significados. Estos objets trouvés de poesía son, desde luego, fragmentos de lenguaje. El poema es la estancia donde uno escucha con atención lo que el lenguaje está diciendo, donde empieza a surgir el verdadero sentido de las palabras. Eso no es cierto. Lo crucial no es lo que las palabras significan sino, antes bien, lo que muestran y revelan. Lo literal conduce a lo figurativo, y en el interior de cada figura poética de valor hay un teatro en el que se está representando una obra. Ésta trata sobre dioses y demonios y el mundo en toda su desconcertante presencia y variedad. En esencia, un poema interesante es un problema epistemológico y metafísico para el poeta.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Życie obrazów
W krytyce literackiej zachodzi poważne nieporozumienie dotyczące sposobu, w jaki idee są wprowadzane do wierszy. Poeci postępują w dwojaki sposób: albo wyrażają idee wprost, albo znajdują dla nich odpowiedniki. To, co często nazywane jest poezją filozoficzną, sprawia wrażenie poezji wyostrzonej elokwencji, czy też odmiany symbolizmu. W obu przypadkach zakłada się, że poeta z góry wie, co chce powiedzieć, a więc pisanie wiersza jest niczym innym jak poszukiwaniem najbardziej efektywnego sposobu upiększenia tych myśli. Gdyby tak było, poezja byłaby tylko powtórzeniem tego, co już zostało pomyślane i powiedziane przed nią. Nie istniałaby myśl poetycka w rozumieniu Heideggera. Nie można by było spodziewać się, że poezja będzie miała jakikolwiek związek z prawdą. (…) Moje wiersze (na początku) są jak stolik, na którym wykłada się różne ciekawe rzeczy znalezione podczas spacerów: kamyk, zardzewiały gwóźdź, korzeń o osobliwym kształcie, róg zepsutej fotografii itd. Po dłuższym przyglądaniu się im i codziennym o nich myśleniu, zaczynają wyłaniać się pewne zaskakujące powiązania, które naprowadzają na konkretne znaczenia. Te objets trouvés poezji to oczywiście fragmenty języka. Wiersz jest pomieszczeniem, w którym wsłuchujemy się uważnie w to, co mówi język, gdzie zaczyna wyłaniać się prawdziwe znaczenie słów. To nie prawda. Istotne nie jest to, co słowa znaczą, ale raczej to, co pokazują i odsłaniają. Dosłowność prowadzi do przenośni, a wewnątrz każdej wartościowej figury poetyckiej kryje się teatr, w którym odgrywana jest sztuka. Mówi ona o bogach i demonach oraz o świecie w całej jego oszałamiającej postaci i różnorodności. W gruncie rzeczy ciekawy wiersz jest dla poety problemem epistemologicznym i metafizycznym.
La sal conserva su memoria intacta. Siempre se hacen dioses con la palabra y se colocan sobre la cúspide como se coronan los tejados con la última piedra. Somos descendientes de la orfandad. Nuestro padre fue el primero de una estirpe de vates impuestos por desorientación. A algunos les cae la fe del cielo, como el azar fisiológico de una paloma logra atinar estratégicamente en la coronilla de un jubilado. Los que llevan paraguas crean soldados con sus manos, modelando sangre y arena para después hacer lanzas con el barro que les sobra. Difícil ministerio el de la orfandad. Caminar por este entramado de juicios y de rutas sin alguien que nos lleve de la mano, escuchando este ruido de tambores en el percutir de los días, sabiendo que cuando nos llegue la noche con todo su frío nos ahogaremos descalzos en el mismo mar indiferente.
de La llama inversa
Sebastião Salgado del álbum Génesis
Trad. Ada Trzeciakowska
Sól zachowuje swoją pamięć nietkniętą. Przy pomocy słowa tworzymy bogów, mocujemy ich na szczycie, tak jak koronuje się dachy, kładąc ostatni kamień. Jesteśmy spadkobiercami osierocenia. Nasz ojciec był pierwszym z rodu poetów narzuconych przez zamieszanie. Niektórym wiara spada z nieba, jak fizjologiczny pech gołębia strategicznie trafia w czubek głowy emeryta. Ci, którzy noszą parasol lepią żołnierzy własnymi rękami, modelują krew i piach a później z nadmiaru gliny kleją włócznie. Niełatwa to funkcja to osierocenie. Trzeba iść tą zbieraniną osądów i kierunków bez nikogo kto by poprowadził nas za rękę, słuchając dudnienia bębnów, które wybijają dni, wiedząc, że kiedy noc dosięgnie nas całym swoim chłodem utoniemy bosi w tym samym obojętnym morzu.
Dibujo de Anxo Pastor. Más poemas de Beatriz Russo ilustrados por Anxo en la página fronterD
A esta luz de hoy abotonada al forro entumecido del cielo, la querría más austera y no menos poética, sí más inmediata, despojada de límites retóricos que, dilatando el campo, sujetan, sin embargo, la mirada al cerco empobrecido de las comparaciones. A esta luz de hoy la quisiera neblina entre mis dedos, prieta en los recodos de la piel, aliento en la copa de los pinos, pero, más aún, la quiero en su infinito presa y al tiempo dilatada, simplemente luz y la sostenga el graznido de un cuervo en su aleteo, el arrullo de una alondra, a lo lejos, y el biselado roce de cigarras, haciendo más compacto el aire a medida que avanza el sol hacia el cenit.
*
Ocupada por algo que pretende vivir, que insiste en respirar el aire de la mañana y me despierta, despierta al yo (que acompaña los actos como el pronombre al verbo) para que aprecie. Hace mal. Mejor sería dejarle dormir. En cuanto se despierte irá a cobijarse, según es su costumbre, en uno de los husos. Lo hallaremos colgado de una imagen-recuerdo o revolviendo, febril, la caja de herramientas.
Así que el aire, ¿dónde, el aire? Ah, sí, el aire, la mañana, vivir, decía algo, alguien tal vez decía, no sé. Las cigarras. En otro tiempo, las cigarras.
de Hilos
Tłum. Ada Trzeciakowska
ŚWIATŁO, POWIETRZE, PTAK I
To dzisiejsze światło przypięte do spuchniętego podbicia nieba chciałabym je posępniejsze i nie mniej poetyckie, owszem bardziej bezpośrednie, pozbawione retorycznych ograniczeń które, poszerzając pole, przykuwają, mimo wszystko, spojrzenie do zubożałego kręgu porównań. To dzisiejsze światło chciałabym je jako gęstą mgłę pomiędzy palcami, prawie czarną w załamaniu skóry, jako oddech w koronach sosen, lecz, jeszcze bardziej, chcę je schwytane w swej nieskończoności i na czas rozszerzone, po prostu światło i by podtrzymywało je krakanie kruka gdy porusza skrzydłami, śpiew skowronka, w oddali, ścięte krawędzie szmeru świerszczy, czyniące powietrze bardziej zwartym w miarę jak słońce zbliża się do zenitu.
*
Zajęta czymś, co usiłuje żyć, co upiera się przy oddychaniu powietrzem poranka i budzi mnie, budzi moje ja* (które towarzyszy działaniom jak zaimek czasownikowi) aby go doceniło. Czyni źle. Lepiej byłoby dać mu spać. Jak tylko się ocknie pójdzie się szukać schronienia, zgodnie ze swym zwyczajem, w jednym z wrzecion** czasu. Znajdziemy go zwisającego z jakiegoś obrazu-wspomnienia*** lub przetrząsającego, w gorączce, skrzynkę z narzędziami.
Tak więc powietrze, gdzie, powietrze? Ach, powietrze, poranek, żyć, coś mówił, ktoś być może mówił, nie wiem. Świerszcze. W innym czasie, świerszcze.
z tomiku Nici
*El yo, angielskie I, Maillard z wykształcenia jest filozofką, w dalszej części rozróżnia, za George’em Meadem, el Yo od el Mí , które to terminy na polski są tłumaczone opisowo jako ja podmiotowe i ja przedmiotowe (bierne i aktywne).
**termin huso po hiszpańsku oznacza wrzeciono, ale również strefę czasową (huso horario). Należy również wziąć pod uwagę tytuł tomiku Nici, odwołania do Parek itd.
*** imagen-recuerdo, obraz-wspomnienie, prawdopodobnie w nawiązaniu do typologii, którą posługiwał się Gilles Deleuze w analizach filmowych, w odniesieniu do filozofii Henri Bergsona (Kino: 1. Obraz-ruch, 2. Obraz-czas )
Polaroid de Andréi Tarkovsky y fotogramas de su película El espejo. Fotogramas de la película de Bi Gan El largo viaje hacia la noche (en la que rinde homenaje a Tarkovsky)
Por el sendero voy encontrándome más páginas del libro, paripinadas, en encuadernación de fino hielo, hora de comer para los guardas del jardín. Con los dedos palpo la herida del árbol: es profunda, como una sonrisa boba.
Cudze wiersze
Na ścieżce odnajduję kolejne strony książki parzyste, oprawione w cienki lód Pora posiłku strażników ogrodu Badam palcami ranę w drzewie – jest głęboka, wygląda jak głupi uśmiech.
1. Formar capas, como si fuesen la constante de los días:
nevó; hice recados en un escritorio; una ráfaga blanca volviéndose espesa en la ventana; mi lengua sabía al pegamento de los sobres.
En este día la luz del sol sobre el ladrillo rojo, árboles desnudos, nada se agita en el aire helado.
En este día un color borroso en el ajetreo del gimnasio ahí donde el calor de los cuerpos se une a la acuosa superficie fría del vidrio.
Hice el amor, preparé curry, hablé por teléfono con amigos, el que perdió a su hermano por momentos lloraba y por momentos cavilaba, como alguien cayéndose y levantándose y corriendo y cayendo y levantándose.
2. El objeto de este poema no es aniquil
no es aniq
el objeto de este poema es denunciar un robo, en curso, de todo lo que no sea estas palabras y su disposición en la página.
El objeto d e este poema es denunciar un robo, en curs o de todo lo que existe que no sea e stas palabras y su d isposición en la página.
El objeto de ste poe es denunc un robo en urs e to o que existe qu no sea e tas p labras y su disp sic ón en e la pág
Es decir, “Pintura de acción” el pintor llega a comportarse como el tiempo.
4. La errata hería “pinchura”.
(Desgastar.)
5. O representar el tiempo y pararse fuera de su urgencia horizontal, por un instante tener la sensación de estar parado fuera de esa urgencia verdosa.
6. Algún gesto vertical entonces, el modo en que la furia o el deseo pueden hacer pedazos una vida,
alguna herida del color.
Gerhard Richter
Tłum. Mieczysław Godyń
Czas i materiały
Gerhard Richter: Abstrakte Bilder
1. Nakładać warstwy, jakby były ciągłością dni.
Padał śnieg; załatwiałem sprawy przy biurku; Gęstniał biały tuman za oknem; na języku czułem smak kleju z kopert.
Tego dnia słońce na czerwonych cegłach, nagie drzewa, nic nie mąci lodowatego powietrza.
Tego dnia ruchoma plama koloru na siłowni gdzie bijące z ciał ciepło spotyka się z wodnistą, zimną powierzchnią szkła.
Zrobiłem curry, zrobiłem dobrze ukochanej, rozmawiałem przez telefon z przyjaciółmi; ten, któremu umarł brat, płakał i myślał na przemian, jak ktoś, kto upada i się podnosi, biegnie, upada i wstaje.
2. Celem tego wiersza nie jest destruk
nie jest des
Celem tego wiersza jest doniesienie o kradzieży, właśnie się dokonującej, wszystkiego, co nie jest tymi słowami i ich rozmieszczeniem na stronie.
Cele m t ego wiersza jest doniesienie o kradzieży, właś nie si dok on ącej, wszystkiego, co istnieje i nie jest ty mi słowami i ich r ozmie szczeniem nas tronie.
Celem tego wie jest d sienie o krad właśn do on cej kiego c istnie i nie je tym s o wam i ich roz nie m na t stro
„Malarstwo gestu”, malarstwo akcji – artysta może się zachowywać jak czas.
4. Z błędem drukarskim byłoby „artys może za wy ć jak (zetrzeć)
5 Albo tłumaczyć czas i stać poza jego poziomym biegiem, przez moment mieć uczucie wyjścia poza jego zielonkawy nurt.
6. I wtedy jakiś pionowy gest, zbliżony do gniewu
czy pożądania, które mogą rozedrzeć życie.
Jakaś rana koloru.
Time and materials
Gerhard Richter: Abstrakte Bilder
1 To make layers, As if they were a steadiness of days:
It snowed; I did errands at a desk; A white flurry out the window thickening; my tongue Tasted of the glue on envelopes.
On this day sunlight on red brick, bare trees, Nothing stirring in the icy air.
On this day a blur of color moving at the gym Where the heat from bodies Meets the watery, cold surface of the glass.
Made love, made curry, talked on the phone To friends, the one whose brother died Was crying and thinking alternately, Like someone falling down and getting up And running and falling and getting up.
2 The object of this poem is not to annihila
To not annih
The object of this poem is to report a theft, In progress, of everything That is not these words And their disposition on the page.
The object o f this poem is to report a theft, In progre ss of everything that exists That is not th ese words And their d isposition on the page.
The object of his poe is t repor a theft In rogres f ever hing at xists Th is no ese w rds And their disp sit on o the pag
3 To score, to scar, to smear, to streak, To smudge, to blur, to gouge, to scrape.
“Action painting,” i.e., The painter gets to behave like time.
4 The typo would be “paining.”
(To abrade.)
5 Or to render time and stand outside The horizontal rush of it, for a moment To have the sensation of standing outside The greenish rush of it.
6 Some vertical gesture then, the way that anger Or desire can rip a life apart,
Nada hay de bello en el pepino o carajo de mar. Es, en verdad, un animal sin gracia como su nombre. En el fondo de los grandes océanos, inmóvil, blando, amorfo, permanece, condenado a la arena, y ajeno a la belleza que encima de su cuerpo despliega el mar. Se sabe que cuando el pepino de mar huele la muerte en el depredador que lo amenaza, expele su intestino y hasta el racimo entero de sus vísceras, que sirven de alimento a su enemigo. Y es que también nos puede hablar la poesía desde lo horrible: con un limpio ritual huye el pepino de aquello que amenaza con dañarlo. Para sobrevivir queda vacío. Liviano ya de sí y libre de otros muda de ser. Y poco a poco, sus entrañas se recomponen. Y vuelve a ser, en letargo de sal, una entidad que vive a su manera.
Fotogramas de la película Elena de Petra Costa (2012)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Lekcja przetrwania
Nie ma nic pięknego w strzykwie. Jest to w rzeczywistości stworzenie pozbawione wdzięku, tak jak jego nazwa. Na dnie ogromnych oceanów, nieruchoma, miękka, amorficzna, trwa, skazana na piasek, i nieczuła na piękno, które nad jego ciałem rozpościera morze. Wiadomo, że gdy strzykwa wyczuwa śmierć u drapieżnika, który jej zagraża, wydala swoje jelito i aż do ostatniej kropli swoich wnętrzności, które służą za pokarm jego wrogowi. Tak właśnie również z potworności może do nas przemówić poezja: czysty rytuał, za pomocą którego strzywa ucieka od tego, co jej grozi uszczerbkiem. Żeby przeżyć staje się pusta. Lekka bez ciężaru samej siebie i wolna od innych zmienia swoją istotę. I powoli, jej wnętrzności ulegają odnowie. I znów staje się, w letargu z soli, stworzeniem, które żyje na swój własny sposób.
Bueno, los hice reír, me gustaría hacerlos llorar. David McFadden
Mi mujer tiene un olor por el que se decantan arañas. De noche descienden por los caminos de saliva directo a su cuerpo que sueña. Magnetizados por el ritmo de su aliento, dejan sus propias construcciones o suculentos viajes a través de su cara y brazo. Mis propias retorcidas pesadillas caen acribilladas por sus chillidos.
Sobre las arañas. Como una vez intenté tocar el piano incapaz de mantener las dos manos separadas en sus intentos, Admiro a la araña, su control clásico, sus ocho patas finas tejiendo líneas con la savia de su abdomen. Una especie de escritor, supongo. Inventa un camino y recorre el vacío que hubo allí, deja su puente atrás, vuelve la cabeza diciendo, ¿Jesús, lo hice yo? Y con su extremidad penetra en regiones nuevas, donde se halla el crudo de sentimientos.
Arañas como poetas se obsesionan con el poder. Escriben su obra asesina que dormita como estrellas en los rincones de habitaciones, una boca para captar a la audiencia débil, rota, enferma.
Y la araña se acerca a la mosca, dice, Ámame, puedo matarte, ámame, mi inteligencia es superior a la tuya, ámame, te mato por la claridad que llega cuando los caminos que construyo quedan hechos ámame, mi cariño, mi antisocial. Y la mosca dice, Oh no, no, tus analogías son escurridizas no, yo misma elijo con quién voy a morir vosotros los poetas arañas sois todos iguales en vuestra sofocante vanidad de crear, pesados insignificantes, vuestra saliva brilla siempre absorbiendo todo el líquido de nuestra atmósfera. Y la araña en su aborrecimiento crucifica sus víctimas con un escupitajo convirtiéndolas en el arte que ella misma no puede ser.
Vamos. El final tiene que llegar. Bueno, chicos. La pesadilla de mi mujer y mía.
Era una habitación blanca y las arañas habían arrojado sus andamios desde el suelo hacia las cuatro paredes y el techo. Se han superado a sí mismas esta vez. Y por los caminos blancos que sus ocho patas construyeron velozmente se la llevaron -su cuerpo entero- hacia el aire soñador tan delicadamente que ella no se despertó ni gritó. Qué escena. Tantas huellas, la habitación era un cristal hecho añicos. Todos aplaudían, todas las moscas. Vinieron y se quedaron sin aliento, todas. Todos lloraron sobrecogidos por la belleza TODOS excepto los arquitectos negros sumidos en su trabajo y la dama encerrada en su sueño, en su título.
Tłum. Jerzy Jarniewicz
Pajęczy blues
Cóż, doprowadziłem ich do śmiechu, a chciałbym doprowadzić do płaczu. David McFadden
Za wonią mojej żony przepadają pająki. Nocą schodzą po ścieżkach ze śliny wprost do jej śniącego ciała. Rytm jej oddechu je hipnotyzuje a wtedy porzucają swoje konstrukcje na rzecz intrygującej wędrówki po jej twarzy i ramieniu. Moje kręte koszmary padają pod śmiertelnym ciosem jej wrzasku.
Teraz o pająkach. Ponieważ kiedyś próbowałem grać na pianinie i nie umiałem pozwolić dłoniom na odrębne ruchy, podziwiam pająka, jego klasyczną budowę – jego osiem wymuskanych odnóży przędzie liny sokiem z odwłoku. Pewnie jakiś pisarz. Wymyśla ścieżkę i wędruje przez pustkę, która tam była, zostawia za sobą most, spogląda wstecz i mówi, Jezu czy to moje dzieło? i swoją końcówką wkręca się w nowe regiony, gdzie czekają już surowce uczuć.
Pająki jak poeci mają obsesję władzy. Piszą morderczą sztukę, która drzemie jak gwiazdy w kącie pokoju, to usta które mają schwytać widownię słabą, załamaną, chorą.
A pająk podchodzi do muchy, mówi, Kochaj mnie, mogę cię zabić, pokochaj mnie, moja inteligencja oplotła cię pierścieniami, pokochaj mnie, zabiję cię za jasność, która nadchodzi, kiedy powstają drogi, które buduję pokochaj mnie, typie aspołeczny, kochanie ty moje. A mucha mówi, O nie nie – twoje analogie budzą we mnie wątpliwości nie – sama wybieram z kim chciałabym umrzeć wy, poeci wśród pająków, jesteście wszyscy tacy sami w waszej jasnej próżności tworzenia, a ty jesteś tylko drobnym szkopułem, twoja ślina lśni zawsze jak gwiazda, wchłania wodę z naszej atmosfery. I pająk na znak pogardy krzyżuje swe ofiary w ślinie zamieniając je w sztukę, którą sam się stać nie może.
No więc tak. Teraz koniec, który nas nie minie. W porządku, kochani. Oto koszmar mój i mojej żony:
Był to duży biały pokój a pająki wzniosły rusztowanie z podłogi ku czterem ścianom i sufitowi. Przeszły same siebie tym razem. Białymi ścieżkami, które zbudowało w pośpiechu ich osiem odnóży, zaniosły ją na górę – całe jej ciało – na śniące powietrze, tak delikatnie że nie zbudziła się, nie krzyknęła. Co za scena. Tak wiele śladów, pokój był stłuczoną szybą. Wszyscy klaskali, wszystkie muchy. Przybyły i zamarły. Wszyscy z podziwem patrzyli na piękno WSZYSCY z wyjątkiem czarnych architektów zajętych swą pracą i tej damy zamkniętej w ich śnie, w ich temacie.
Spider Blues
Well I made them laugh, I wish I could make them cry. David McFadden
My wife has a smell that spiders go for. At night they descend saliva roads down to her dreaming body. They are magnetized by her breath ‘ s rhythm, leave their own constructions or succulent travel across her face and shoulder. My own devious nightmares are struck to death by her shrieks.
About the spiders. Having once tried to play piano and unable to keep both hands aegregated in their intent I admire the spider, his control classic, his eight legs finicky, making lines out of the juice in his abdomen. A kind of writer I suppose. He thinks a path and travels the emptiness that was there leaves his bridge behind looking back saying Jeez did I do that? and uses his ending to swivel to new regions where the raw of feelings exist
Spiders like poets are obsessed with power. They write their murderous art which sleeps like stars in the corner of rooms, a mouth to catch audiences weak broken sick
And spider comes to fly, says Love me I can kill you, love me my intelligence has run rings about you love me, I kill you for that clarity that comes when roads I make are being made love me, antisocial, lovely. And fly says, O no, no your analogies are slipping no I choose who I die with you spider poets are all the same you in your close vanity of making, you minor drag, your saliva stars always soaking up the liquid from our atmosphere. And the spider in his loathing crucifies his victims in his spit making them the art he cannot be.
So. The ending we must arrive at. ok folks. Nightmare for my wife and me:
It was a large white room and the spiders had thrown their scaffolds off the floor onto four walls and the ceiling. They have surpassed themselves this time. And with the white roads their eight legs built with speed they carried her up–her whole body into the dreaming air so gently she did not wake or scream. What a scene. So many trails the room was a shattered pane of glass. Everybody clapped, all the flies. They came and gasped, all. Everybody cried at the beauty ALL except the working black architects and the lady locked in their dream their theme.
* En uno de sus relatos más originales (con influencias atípicas de novela gótica, y fantasy dado que la historia transcurre en mundo pseudo-feudal) Lem reflexiona sobre el libre albedrío de un robot asesino.
Trad. Joanna Orzechowska
Máscara (frg.)
En el principio era la oscuridad, oscuridad y unas llamas frías, gélidas, y también el prolongado estrépito de largas hileras de chispas, unos brazos engrasados, formados por varios elementos, que me transferían más allá y unas serpientes metálicas que, al reptar, me rozaban con sus planas cabezas, provocándome sus hocicos un rápido y agudo escalofrío, próximo al placer.
A través de unas lentes redondas, me traspasó una mirada sumamente profunda, inmóvil, que, no obstante, se alejaba de mí gradualmente, o quizás era yo quien se movía, adentrándome en el círculo de la siguiente mirada, que despertó en mí un leve entumecimiento, a la par que respeto y miedo. Durante un tiempo indeterminado, avancé boca arriba y, conforme progresaba de aquella forma, yo fui explorando mis propios límites. Aunque había comenzado a reconocerme, no acerté a precisar cuándo logré abarcar con exactitud mis contornos e identificar dónde mi propio yo terminaba. Allí comenzaba el mundo, resonante, fogoso, oscuro… Después, el ruido cesó y las finas extremidades de insecto —las que antes me habían ido pasando entre sí, elevándome y trasladándome con ligereza hasta unos puños con tenazas que me acercaban a unos labios planos rodeados de chispas— desaparecieron y seguí yaciendo —aún inerte, pero ya capaz de ejecutar mi propio movimiento, y plenamente consciente de que aquel no era el momento adecuado para ello— e inclinada en esa posición, sintiendo frío —pues me encontraba entonces en un plano inclinado—, una última corriente, un viático sin aliento, como un beso tembloroso, me comprimió: aquella era la señal para levantarme y adentrarme reptando en un agujero redondo, sin luz y, ya sin prisa, palpé las frías, lisas y cóncavas baldosas para dejarme caer y descansar sobre ellas. Sentí un profundo alivio. Pero quizás solo fue un sueño.
No recuerdo nada del despertar. Sin embargo, me vienen a la mente unos incomprensibles susurros en mitad de la gélida penumbra circundante: el mundo se abrió ante mí gracias a un ancho haz de luz que brillaba, roto en mil colores. Recuerdo, también, asombrarme cuando me moví para atravesar el umbral. Los fuertes destellos se deslizaban sobre una colorida confusión de troncos verticales, y veía sus esferas dirigirse hacia mí con botones que refulgían acuosos. El bullicio generalizado cesó y, en el silencio que reinó después, me atreví a dar otro pequeño paso. Entonces, mediante un sonido apenas audible, como si en mi interior se quebrase una cuerda finísima, noté cómo me llegaba el sexo tan bruscamente que acabé mareada y tuve que cerrar los párpados. Y mientras permanecía así, con los ojos cerrados, desde todas partes me llegaron las palabras, ya que junto con el sexo se introdujo en mí el lenguaje.
Fotogramas de Ex Machina de Alex Garland
Maska
Na początku była ciemność i zimne płomienie, i huk przeciągły, a w długich sznurach iskier czarno osmalone haki wieloczłonkowe, które podawały mnie dalej, i pełzające metalowe węże, co dotykały mię ryjkowato spłaszczonymi łbami, a każde takie dotknięcie budziło dreszcz błyskawiczny, ostry i rozkoszny prawie.
Zza szkieł okrągłych patrzał we mnie wzrok niezmiernie głęboki, nieruchomy i oddalał sią, ale to chybam ja się przesuwało dalej i wchodziło w krąg następnego spojrzenia, budzącego drętwotę, szacunek i lęk. Ta wędrówka moja na wznak trwała czas niewiadomy, a w miarę jej postępów powiększałom się i rozpoznawałom siebie, doświadczając własnych granic i nie potrafię wyjawić, kiedym mogło już dokładnie ogarnąć własny kształt, rozpoznać każde miejsce, gdziem ustawało. Tam się świat zaczynał, huczący, płomienny, ciemny, a potem ustał ruch i cienkie trzpienie stawonogie, co podawały mię sobie, unosiły lekko w górę, oddawały cęgowym garściom, podsuwały płaskim ustom w otoku iskier, znikły, i leżałom jeszcze bezwładne, choć zdolne już do własnego ruchu, lecz w pełni wiadomości, że jeszcze nie czas i w tym zmartwiałym przechyle — bom spoczywało wtedy na skośnej równi — ostatni prąd, wiatyk bez tchu, pocałunek rozedrgany sprężył mnie i to był znak, żeby zerwać się i wpełznąć w okrągły otwór bezświetlny i już bez wszelkiego przynaglania dotknęłom zimnych, gładkich, wklęsłych płyt, aby spocząć na nich z kamienną ulgą. Lecz może był to sen.
O przebudzeniu nic nie wiem. Szelesty niezrozumiałe pamiętam i półmrok chłodny i siebie w nim, świat otworzył mi się światłem szerokim, połyskliwością rozbitą w barwy, i to jeszcze, jak wiele zdumienia było w mym ruchu, gdym przekraczało próg. Silne blaski spływały z góry na barwny zamęt pionowych kadłubów, widziałom ich kule, obracające ku mnie lśniące wodą guziki, powszechny gwar zamarł i w powstałej ciszy uczyniłom jeszcze jeden mały krok. Wtedy z nieposłyszanym, odczutym tylko dźwiękiem cieniutkiej struny, co pękła we mnie, uczułam napływ płci tak gwałtowny, że chwycił mnie zawrót głowy i przymknęłam powieki. A gdy stałam tak, z zamkniętymi oczami, dobiegły mnie ze wszech stron słowa, bo razem z płcią wszedł we mnie język.
Adaptación del relato por los hermanos Quay
Transl. Michael Kandel
The mask
In the beginning there was darkness and cold flame and lingering thunder, and, in long strings of sparks, char-black hooks, segmented hooks, which passed me on, and creeping metal snakes that touched the thing that was me with their snoutlike flattened heads, and each such touch brought on a lightning tremor, sharp, almost pleasurable.
From behind round windows eyes watched me, immeasurably deep eyes, unmoving, and they receded, but perhaps it was I who was moving on, entering the next circle of observation, which inspired lethargy, respect and dread. This journey of mine on my back lasted an indeterminate time, and as it progressed the it that was I increased and came to know itself, discovering its own limits, and I cannot say just when I was able to grasp its own form fully, to take cognizance of every place where I left off. There the world began, thundering, flaming, dark, and then the motion ceased and the delicate flitting of articulated limbs, which handed the me to me, lifted lightly up, relinquished that me to pincer hands, offered it to flat mouths in a rim of sparks, disappeared, and the it that was myself lay still inert, though capable now of its own motion yet in full awareness that my time had not come, and in this numb incline—for I, it, rested then on a slanting plane—the final flow of current, breathless last rites, a quivering kiss tautened the me and that was the signal to spring up and crawl into the round opening without light, and needing no urging now I touched the cold, smooth, concave plates, to rest on them with stone relief. But perhaps all that was a dream.
Of waking I know nothing. I remember incomprehensible rustlings and a cool dimness and myself inside, the world opened up before it in a panorama of glitter, broken into colors, and I remember also how much wonder there was in my movement when it crossed the threshold. Strong light beat from above on the colored confusion of vertical trunks, I saw their globes, which turned in its direction tiny buttons bright with water, the general murmur died down and in the ensuing silence the thing that was myself took yet another step. And then, with a sound not heard but sensed, a tenuous string snapped within me and I, a she now, felt the rush of gender so violent, that her head spun and I shut my eyes. And as I stood thus, with eyes closed, words came to me from every side, for along with gender she had received language.
*Guion escrito por F. Fellini, Ennio Flaiano, Tullio Pinelli
Mejor dejarlo ir y esparcir sal sobre la tierra. Como hacían los antiguos para purificar los campos de batalla. En el fondo lo único que necesitamos es un poco de higiene, de limpieza, de desinfección. Estamos ahogados por palabras, imágenes, sonidos que no tienen razón de ser que vienen del vacío y van al vacío. A cualquier artista que se precie sólo habría que pedirle este acto de lealtad. Aprender a estar en silencio. ¿Recuerda el homenaje de Mallarmé a la página en blanco? Y Rimbaud, poeta, amigo mío, no director cinematográfico. ¿Sabe cuál fue su poesía más fina? Su renuncia a seguir escribiendo, su retiro en África. Si no podemos tenerlo todo, la nada es la verdadera perfección. Perdóneme por tanta cita célebre. Pero los críticos hacemos lo que podemos. Nuestra verdadera misión es barrer los miles de abortos que todos los días, obscenamente, intentan venir al mundo. Y Ud. se atrevió a dejar tras sí una película entera. Como un cojo que deja detrás una huella deforme. Qué monstruosa presunción creer que otros puedan beneficiarse con el escuálido catálogo de sus errores. ¿Qué puede importarle si se benefician uniendo los fragmentos de su vida? ¿Sus recuerdos vagos, los rostros de las personas que Ud. nunca pudo amar?
Lepiej odejść i posypać ziemię solą, jak robili starożytni, żeby oczyścić pola bitew. W końcu potrzebujemy jakiejś higieny, czystości, dezynfekcji. Jesteśmy stłamszeni obrazami, słowami i dźwiękami, które nie miały prawa zaistnieć, pustymi i pochodzącymi z pustki. Od każdego, kto wart jest miana artysty, nie wymagajmy niczego, poza aktem jego wiary nauczenia się milczeć. Pamiętasz hołd Mallarme’a dla pustej kartki? A Rimbaud, poeta, mój drogi, a nie reżyser filmowy. Co było jego największym dziełem? Jesteśmy gotowi zacząć. Jego porzucenie pisania i wyjazd do Afryki. Jeśli nie możemy mieć wszystkiego, to prawdziwą perfekcją jest nicość. Wybacz mi to całe cytowanie. Ale my, krytycy… robimy, co umiemy. Naszą prawdziwą misją jest sprzątanie tysięcy pomyłek, które codziennie próbują ohydnie ujrzeć światło dzienne. A ty pozostawiłbyś po sobie cały film, jak kaleka pozostawia za sobą ślad swojej kalekiej stopy. Co za potworna zarozumiałość, myśleć, że inni mogliby skorzystać na nędznym katalogu twoich pomyłek! A jaki byłby pożytek z połączenia ze sobą poszarpanych kawałków twojego życia? Twoje niejasne wspomnienia, twarze ludzi, których nigdy nie umiałeś pokochać…