Gilles Deleuze

1925-1995, Francia

Trad . Luis Ferrero Carracedo

La memoria como coexistencia virtual

La duración es esencialmente memoria, conciencia, libertad. Es conciencia y libertad porque en primer lugar es memoria. Ahora bien, esta identidad de la memoria con la duración nos la presenta Bergson siempre de dos maneras: «conservación y acumulación del pasado en el presente»; o bien: «ya sea que el presente encierra distintamente la imagen siempre creciente del pasado, ya sea, más bien, que testifica, mediante su continuo cambio de cualidad, la carga que uno lleva a sus espaldas, tanto más pesada cuanto más viejo uno se va haciendo»; o también: «la memoria bajo estas dos formas: en cuanto recubre con una capa de recuerdos un fondo de percepción inmediata y en cuanto contrae una multiplicidad de momentos». En efecto, debemos expresar de dos maneras el modo en que la duración se distingue de una serie discontinua de instantes que se repiten idénticos a sí mismos: por una parte, «el momento siguiente contiene siempre, además del precedente, el recuerdo que éste le ha dejado»; por otra parte, ambos momentos se contraen o se condensan uno en otro, pues no ha desaparecido uno todavía cuando ya el otro aparece. Hay, por tanto, dos memorias, o dos aspectos de la memoria indisolublemente ligados: la memoria-recuerdo y la memoria-contracción. (Si finalmente nos preguntamos cuál es la razón de esta dualidad en la duración, sin duda la encontraremos en un movimiento que estudiaremos más adelante, por el cual el «presente» que dura se divide a cada «instante» en dos direcciones, una orientada y dilatada hacia el pasado, otra contraída, contrayéndose hacia el futuro.)

Pero la duración pura es el resultado de una división de «derecho». Es cierto que la memoria es idéntica a la duración, que es coextensiva a la duración; pero esta proposición es válida de derecho más que de hecho. El problema particular de la memoria es el siguiente: ¿cómo, por medio de qué mecanismo, la duración llega a ser memoria de hecho? ¿Cómo se actualiza lo que es de derecho? Bergson mostrará igualmente que la conciencia es de derecho coextensiva a la vida; pero, ¿cómo, en qué condiciones llega la vida a ser de hecho conciencia de sí?

de El bergsonismo

Fotografías de Christoffer Relander

Tłum. Piotr Mrówczyński

Pamięć Jako Wirtualne WspółistnienieBergsonizm (frg.)

Trwanie jest zasadniczo pamięcią, świadomością, wolnością. Jest ono świadomością i wolnością, ponieważ jest najpierw pamięcią. Ową tożsamość pamięci z samym trwaniem Bergson przedstawia zawsze na dwa sposoby: „zachowanie i gromadzenie przeszłości w teraźniejszości”. Albo: „czy to w tej formie, że teraźniejszość wyraźnie zawiera nieustannie wzrastający obraz przeszłości, czy też, że świadczy ona raczej przez ciągłe swoje zmiany jakościowe o coraz cięższym brzemieniu, jakie człowiek dźwiga na sobie, w miarę jak się starzeje”. Albo też „pamięć pod swymi dwiema postaciami: o ile pokrywa siatką wspomnień tło postrzeżenia bezpośredniego, o ile również skupia wielość momentów”. W istocie należy wyrazić na dwa sposoby różnicę między trwaniem a nieciągłą serią chwil, które powtarzałyby się jako identyczne z samymi sobą: z jednej strony „chwila następna oprócz poprzedniej zawiera zawsze wspomnienie, które tamta jej pozostawiła”; z drugiej strony dwie chwile kurczą się lub też kondensują jedna w drugiej, ponieważ jedna jeszcze nie zniknęła, kiedy pojawia się druga. Mamy zatem dwie pamięci albo dwa aspekty pamięci nierozerwalnie związane, pamięć-wspomnienie i pamięć-skurczenie. (Jeśli zapytamy wreszcie o powód tej dualności w trwaniu, to bez wątpienia odnajdziemy go w ruchu, który przebadamy później, a za sprawą którego trwająca „teraźniejszość” dzieli się w każdej „chwili” na dwa kierunki, jeden zmierzający i rozszerzający się ku przeszłości, drugi skurczony, kurczący się ku przyszłości.)

Jednak samo trwanie jest rezultatem podziału de iure. Pewne jest, że pamięć jest identyczna z trwaniem, że jest w stosunku do niego koekstensywna, ale jest to twierdzenie, które ma raczej wartość de iure niż de facto. Specyficzny problem związany z pamięcią jest następujący: w jaki sposób, za sprawą jakiego mechanizmu trwanie staje się faktycznie pamięcią? W jaki sposób to, co jest tylko de iure, zostaje zaktualizowane? Podobnie zresztą Bergson pokaże, że świadomość jest, de iure, koekstensywna w stosunku do życia; jak jednak, w jakich warunkach życie staje się faktycznie świadomością siebie?

w Bergsonizm

Henrik Nordbrandt

1945 – 31 de enero de 2023, Dinamarca

Trad. Francisco Uriz (1931- 10 de enero de 2023)

NUESTRO AMOR ES COMO BIZANCIO

Nuestro amor es como Bizancio
tuvo que haber sido
la última noche. Tuvo que haber habido
me imagino
un resplandor en los rostros
de los que se agolpaban en las calles
o formaban pequeños grupos
en las esquinas de las calles y en las plazas
hablando en voz baja,
un resplandor que tuvo que haberse parecido
al que tiene tu cara
cuando te echas el pelo hacia atrás
y me miras.

Me imagino que no hablarían
mucho y solo de cosas
bastante indiferentes,
que tratarían de hablar
y se detuvieron
sin haber llegado a decirse
lo que querían
y lo intentaron de nuevo
y lo volvieron a dejar
y se miraron mutuamente
y bajaron la mirada.

Los iconos muy antiguos, por ejemplo,
tienen el mismo resplandor
que el flamígero fulgor de una ciudad en llamas
o el brillo que la muerte inminente
deja en las fotografías de muertos prematuros
en el recuerdo de los supervivientes.

Cuando me vuelvo hacia ti
en la cama, tengo la sensación
de entrar en una iglesia
que fue quemada
hace mucho tiempo
y donde solo ha quedado
la oscuridad en los ojos de los iconos
plenos de las llamas que los aniquilaron.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

NASZA MIŁOŚĆ JEST JAK BIZANCJUM

Nasza miłość jest jak Bizancjum
było zapewne
ostatniej nocy. Był
zapewne
blask na twarzach ludzi
tłoczących się na ulicach
lub stojących w grupkach
na rogach ulic i placach
wspólne, ciche rozmowy
zapewne przypominał on
blask twojej twarzy
gdy odgarniasz włosy do tyłu
i patrzysz na mnie.

Domyślam się, że nie rozmawiali
za dużo, a jeśli już to o sprawach
całkiem nieistotnych,
że próbowali rozmawiać
lecz utknęli w martwym punkcie
nie mówiąc tego co chcieli
i próbowali ponownie
i znów się poddali
i spojrzeli na siebie
i odwrócili wzrok.

Bardzo stare ikony na przykład
mają ten blask w sobie
jak łuna płonącego miasta
lub blask nadchodzącej śmierci
trwający na fotografiach przedwcześnie zmarłych
we wspomnieniach tych, którzy pozostali.

Kiedy obracam się do ciebie
w łóżku, mam wrażenie, że
wchodzę do kościoła
który dawno temu
strawił ogień
a gdzie pozostała
tylko ciemność w oczach ikon
pełnych płomieni, które je pożarły.

VORES KÆRLIGHED ER SOM BYZANTIUM

Vores kærlighed er som Byzantium
må have været
den sidste aften. Der må have været
forestiller jeg mig
et skær over ansigterne
på dem der flokkedes i gaderne
eller stod i små grupper
på gadehjørner og torve
og talte lavmælt sammen
der må have mindet
om det skær dit ansigt har
når du stryger håret tilbage fra det
og ser på mig.

Jeg forestiller mig de ikke har talt
ret meget, og om ret
ligegyldige ting,
at de har forsøgt at tale
og er gået i stå
uden at have fået sagt hvad de ville
og har forsøgt igen
og opgivet det igen
og set på hinanden
og slået øjnene ned.

Meget gamle ikoner f.eks.
har det skær over sig
som ildskæret fra en brændende by
eller det skær kommende død
efterlader på fotografier af tidligt døde
i de efterladtes erindring.
Når jeg vender mig mod dig
i sengen, har jeg en følelse
af at træde ind i en kirke

Henrik Nordbrandt

Sobre su último libro de poemas Llueve en la taza

1945 – 31 de enero de 2023, Dinamarca

Trad. Francisco Uriz (1931- 10 de enero de 2023)

Adonde quiera que vayamos

Adondequiera que vayamos siempre llegamos demasiado tarde
a aquello que una vez salimos a buscar.
Y en cualquier ciudad en que nos quedamos
están las casas a las que es demasiado tarde para volver
los jardines en los que es demasiado tarde para pasar una noche de luna
y las mujeres a las que es demasiado tarde para amar
lo que nos tortura con su intangible presencia.

Y sean cualesquiera las calles que creemos conocer
nos llevan más allá de los jardines floridos que andamos buscando
y que difunden por toda la vecindad sus pesadas fragancias.
Y cualesquiera que sean las casas a las que volvemos
llegamos demasiado tarde por la noche para ser reconocidos.
Y cualesquiera que sean los ríos en que nos reflejamos
no nos vemos hasta que les hemos dado la espalda.

Fotografías de Nicolas Dhervillers

Tłum. Bogusława Sochańska

Dokąd byś nie jechał

Dokąd byś nie jechał, przyjeżdżasz za późno
by znaleźć to, po coś ruszył w drogę.
W jakich byś nie mieszkał miastach
Męczą cię swą nieuchwytną bliskością
domy, do których za późno jest wrócić
ogrody, w których za późno jest spędzić księżycową noc
kobiety, które za późno jest pokochać.

I jakich byś nie znał ulic
nie prowadzą cię do kwitnących ogrodów, których szukasz,
rozsiewających w twej dzielnicy ciężkie wonie.
I do jakich byś nie wracał domów,
zbyt późnią przybywasz nocą, by cię rozpoznano.
I w jakich byś się nie przeglądał rzekach,
ujrzysz swą twarz dopiero, gdy odwrócisz się do nich tyłem.

Hvor vi end rejser hen

Hvor vi end rejser hen, kommer vi altid for sent
til det vi engang tog af sted for at finde.
Og i hvilke byer vi end opholder os
er det de huse, det er for sent at vende tilbage til
de haver, det er for sent at tilbringe en måneskinsnat i
og de kvinder, det er for sent at elske
som plager os med deres uhåndgribelige nærvær.

Og hvilke gader vi end synes at kende
fører de os udenom de blomsterhaver, vi leder efter
og som spreder deres tunge duft i kvarteret.
Og hvilke huse vi end vender tilbage til
ankommer vi for sent om natten til at blive genkendt.
Og hvilke floder vi end spejler os i
ser vi først os selv når vi har vendt ryggen til.

Octavio Paz

1914-1998, México

Paisaje

Los insectos atareados,
los caballos color de sol,
los burros color de nube,
las nubes, rocas enormes que no pesan,
los montes como cielos desplomados,
la manada de árboles bebiendo en el arroyo,
todos están ahí, dichosos en su estar,
frente a nosotros que no estamos,
comidos por la rabia, por el odio,
por el amor comidos, por la muerte.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

pejzaż

Zapracowane owady,
konie koloru słońca,
osły koloru chmur,
chmury, ogromne skały bez wagi,
góry jak zwalone niebo,
stadko drzew pijących ze strumienia,
wszystko jest, błogosławione w swym istnieniu,
na oczach nas, których nie ma,
zżeranych przez gniew, przez nienawiść,
przez miłość zżeranych, przez śmierć.

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

soledad II

He andado por ahí largo tiempo
en los helados campos de Ostgötland.
No se veía a nadie por ningún lado.

En otras partes del mundo
hay quienes nacen, viven, mueren
en continuo tumulto.

Ser siempre visible —vivir
en un enjambre de ojos—
debe de dar una expresión particular al rostro.
El rostro cubierto de arcilla.

El murmullo sube y baja
mientras ellos se reparten entre sí
el cielo, las sombras, los granos de arena.

Necesito estar solo
diez minutos por la mañana
y diez minutos por la noche.
—Sin programa.

Todos hacen cola hacia todos.

Muchos.

Uno.

Das-Erhabene-Büro- de Paco Pomet

Tłum. Ada Trzeciakowska

samotność II

Od dłuższej chwili szedłem już
zamarzniętymi polami Ostgötlandu.
Na horyzoncie nie widać nikogo.

W innych częściach świata
niektórzy rodzą się, żyją, umierają
w wiecznym gąszczu ludzi.

Bycie wystawionym na pokaz – życie
gdy rój oczu krąży wokół –
sprawia, że twarz przybiera szczególny wyraz.
Twarzy ulepionej z gliny.

Wrzawa unosi się i opada
gdy dzielą się między sobą
niebem, cieniem, ziarnem piasku.

Muszę pobyć sam
dziesięć minut rano
i dziesięć minut wieczorem.
– Bez programu.

Wszyscy czekają w kolejce do kogoś.

Wielu.

Jeden.

Transl. Robin Fulton

Alone

I have been walking for a long time
on the frozen Östergötland fields.
I have not seen a single person.

In other parts of the world
there are people who are born, live and die
in a perpetual crowd.

To be always visible – to live
in a swarm of eyes –
a special expression must develop.
Face coated with clay.

The murmuring rises and falls
while they divide up among themselves
the sky, the shadows, the sand grains.

I must be alone
ten minutes in the morning
and ten minutes in the evening.
– Without a programme.

Everyone is queuing at everyone’s door.

Many.

One.


Ensamhet II

Jag har gått omkring länge
på de frusna östgötska fälten.
Ingen människa har varit i sikte.

I andra delar av världen
finns de som föds, lever, dör
i en ständig folkträngsel.

Att alltid vara synlig – leva
i en svärm av ögon –
måste ge ett särskilt ansiktsuttryck.
Ansikte överdraget med lera.

Mumlandet stiger och sjunker
medan de delar upp mellan sig
himlen, skuggorna, sandkornen.

Jag måste vara ensam
tio minuter på morgonen
och tio minuter på kvällen.
– Utan program.

Alla står i kö hos alla.

Flera.

En.

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Probablemente, el poeta es empleado por el inconsciente colectivo, como almacenista lírico en una corporación humana llamada «Memoria».

Tommy Olofsson

Trad. F. J. Uriz

Noche de diciembre, 72

Aquí llego yo, el hombre invisible, tal vez empleado
en una gran Memoria para vivir justo ahora. Y paso en coche
 
ante la blanca iglesia cerrada — dentro hay un santo de madera
sonriente, desamparado, como si le hubiesen quitado las gafas
 
Está solo. Todo lo demás es ahora, ahora, ahora. La ley de la gravedad
                                                                          que nos empuja
a ir al trabajo por el día y a la cama por la noche. La guerra.

Instalaciones de Do-Ho Suh

Poeta jest przypuszczalnie zatrudniony przez zbiorową nieświadomość jako liryczny pracownik magazynu w zwykłej ludzkiej korporacji «Pamięć«.

Tommy Olofsson

Tłum. Leonard Neuger

Wieczór grudniowy 1972

A oto ja, niewidzialny człowiek, zatrudniony może
przez jakąś wielką Pamięć by żyć właśnie teraz. No i mijam

zamknięty na cztery spusty biały kościół, w którym stoi świątek
uśmiechnięty, bezradny jakby mu odebrano okulary.

Samotny. Wszystko inne jest teraz teraz teraz. Prawo ciążenia
                                                                          które wtłacza nas
w pracę za dnia i w łóżko nocą. Wojna.


The poet is probably employed by the collective unconscious, as a lyrical warehouse worker in the general human corporation «Memory»

Tommy Olofsson

Transl. Robin Fulton

Here I come, the invisible man, perhaps employed
by a Great Memory to live right now. And I am driving past

The locked-up white church—a wooden saint stands
smiling, helpless, as if they had taken away his glasses.

He is alone. Everything else is now, now, now. The law of gravity
                                                                           presses us
against our work by day and against our beds by night. The war.


Poeten är antagligen anställd av det kollektivt omedvetna, som lyrisk lagerarbetare på det allmänmänskliga aktiebolaget »Minne«.

Tommy Olofsson

Decemberkväll -72

Här kommer jag den osynlige mannen, kanske anställd
av ett stort Minne för att leva just nu. Och jag kör förbi

den igenbommade vita kyrkan – därinne står ett helgon av trä
leende, hjälplös, som om man tagit ifrån honom glasögonen.

Han är ensam. Allt det andra är nu, nu, nu. Tyngdlagen som
                                                                            pressar oss
mot arbetet om dagen och mot sängen om natten. Kriget.

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. F. J. Uriz

Bálticos V

30 de julio. La ensenada ha devenido excéntrica –por primera vez en años hoy las medusas bullen en el mar, avanzan hinchándose lenta y considerablemente, pertenecen a la misma compañía naviera: AURELIA, andan sin rumbo como flores después de un entierro en el mar, si se las saca del agua pierden completamente su forma, como cuando se arranca del silencio una verdad indescriptible y se formula convirtiéndola en gelatina muerta, sí, son intraducibles, tienen que permanecer en su elemento.

2 de agosto. Algo quiere ser dicho pero las palabras se niegan.
Algo que no puede decirse,
afasia,
no hay palabras, pero tal vez sí un estilo…
 
A veces uno se despierta por la noche
y garabatea rápido unas palabras
en el papel que más a mano tiene, en el margen de un periódico
(¡las palabras irradian significado!)
pero por la mañana: esas mismas palabras ya no dicen nada, garabatos, lapsus                     linguae.
¿O fragmentos del gran estilo nocturno que pasó de largo?
 
La música le llega a un hombre, es compositor, se interpretan sus obras, hace carrera,        llega a ser director del conservatorio.
Cambia la situación, las autoridades lo condenan.
Nombran como fiscal a su alumno K***.
Es amenazado, degradado, relegado.
Pasan algunos años y su desgracia va cediendo, es rehabilitado.
Llega entonces el derrame cerebral: parálisis en el lado derecho con afasia, solo              entiende frases cortas, dice palabras equivocadas.
Por consiguiente no le afectan ni honores ni condenas.
Pero la música sigue en él, continúa componiendo en su propio estilo,
se convierte en una sensación médica el tiempo que le queda por vivir.
 
Puso música a textos que ya no entendía–
de la misma manera
expresamos algo con nuestras vidas
en el coro que tararea los lapsus linguae.
Las conferencias sobre la muerte duraron varios trimestres. Yo asistía junto con              compañeros que no conocía
(¿quiénes sois?)
–después cada uno se iba a lo suyo, perfiles.
 
Miré hacia el cielo y hacia la tierra y de frente
y desde entonces estoy escribiendo una larga carta a los muertos
en una máquina de escribir que no tiene cinta sino una estría en el horizonte,
así que las palabras repiquetean en vano y no queda nada grabado.
 
Estoy con la mano en el picaporte de la puerta, le tomo el pulso a la casa.
Las paredes están tan llenas de vida
(los niños no se atreven a dormir solos en el cuartito de arriba –lo que a mí me da              tranquilidad a ellos los intranquiliza).
 
3 de agosto. Allí fuera en la hierba húmeda
se arrastra un saludo de la Edad Media: el caracol de Borgoña,
un caracol que resplandece sutilmente, en su gris amarillento, con su casa a cuestas,
trasplantado por monjes que gustaban de escargots– sí, aquí hubo franciscanos,
abrieron canteras y quemaron piedra caliza, la isla fue suya en 1288, donación del rey              Magnus
(«Esas limosnas y otras parecidas / lo esperarán en el reino de los cielos»),
cayeron los bosques, ardían los hornos, la cal navegaba rumbo a los conventos en              construcción…
El hermano caracol
está casi inmóvil en la hierba, sus tentáculos se retraen
y se desarrollan, perturbaciones y dudas…
¡Cómo se parece a mí en mi búsqueda!
 
El viento que ha soplado con tanta meticulosidad todo el día
–en los arrecifes más lejanos están contadas todas las briznas de hierba–
ha amainado en el interior de la isla. La llama de la cerilla se yergue vertical.
La pintura marina y la pintura del bosque oscurecen juntas.
También el follaje de los árboles de cinco pisos se vuelve negro.
«Cada verano es el último». Palabras vacías, sin sentido
para los seres que viven en la media noche de finales de verano
cuando los grillos cosen a máquina como desesperados
y el Báltico está cerca
y el solitario grifo de agua se levanta entre el rosal silvestre
como una estatua ecuestre. El agua sabe a hierro.

Fotogramas de Como en un espejo/ Jak w zwierciadle / Såsom i en spegel (1961) de Ingmar Bergman

Tłum. Leonard Neuger

morza bałtyckie v

30 lipca. Zatoka zrobiła się ekscentryczna — dzisiaj zaroiło się od meduz po raz pierwszy od lat. Pompują się w przód spokojnie i litościwie, należą do tego samego armatora: AURELIA, dryfują jak kwiaty po pogrzebie morza; gdy je wyjąć z wody znika cały ich kształt jak nieopisana prawda wyciągnięta z ciszy i przeformułowana w martwą galaretkę. No tak, są nieprzekładalne. Muszą pozostać w swoim żywiole.

2 sierpnia. Coś chce się wypowiedzieć lecz słowa nie zgadzają się na to.
Coś czego nie da się powiedzieć
afasia
nie ma słów ale być może styl…
 
Bywa że człowiek budzi się nocą
i rzuca szybko kilka słów
na pierwszą lepszą kartkę, na margines gazety
(słowa tryskają sensem!)
lecz rankiem: te same słowa nie mówią już nic. Gryzmoły. Przejęzyczenia.
A może fragmenty wielkiego nocnego stylu który obok przeciągał?
 
Muzyka przychodzi do człowieka. Jest kompozytorem, grają go, robi karierę, zostaje              szefem konserwatorium.
Koniunktura się zmienia. Zostaje wyklęty przez władze.
Na głównego oskarżyciela powołuje się jego ucznia Ch***.
Grożą mu, degradują, zsyłają.
Po kilku latach mija niełaska łagodnieje. Zostaje przywrócony.
 
I wtedy przychodzi wylew: paraliż prawostronny z afazją. Pojmuje tylko krótkie frazy. Przekręca słowa.
Jest więc nieosiągalny dla awansów i potępień.
Lecz muzyka pozostała. Wciąż komponuje we własnym stylu,
staje się sensacją medyczną w tym czasie, który mu jeszcze pozostał do życia.
 
Pisał muzykę do tekstów, których już nie rozumiał —
w identyczny sposób
wyrażamy coś naszym życiem
w nucącym chórze przejęzyczeń.
Wykłady śmierci trwały wiele semestrów. Byłem obecny wraz z kolegami, których nie             znałem
(cóż z was za jedni?)
— potem każdy powrócił do swego. Profile.
 
Spoglądałem w niebo i w ziemię i na wprost
i od tamtej pory piszę długi list do umarłych
na maszynie nie posiadającej barwnej taśmy tylko pasek horyzontu
więc słowa na próżno łomoczą i nic nie pozostaje.
 
Stoję z ręką na klamce. Mierzę domowi puls.
Ściany mają w sobie tyle życia
(dzieci boją się same spać w izbie na piętrze — to co mnie daje poczucie             bezpieczeństwa, wzbudza w nich niepokój).
 
3 sierpnia. Na dworze w wilgotnej trawie
pełza pozdrowienie ze średniowiecza: winniczek
delikatny błyszczący żółtoszaro ślimak z dachem na kotwicy
wyhodowany przez mnichów, którzy lubili escatgots — tak, franciszkanie tu byli
wydobywali kamień i palili wapno, wyspa weszła w ich posiadanie w 1288 roku z             nadania króla Magnusa
(„Tito jełmożny jako też ine togo rodzayu / tenraz ji potykayą w niebyeskim rayu”)
las padał, piece płonęły, wapno spławiano do zabudowań klasztornych…
Brat ślimak
stoi prawie nieruchomo w trawie, wystawia i chowa
rożki. Zakłócenia i wahanie…
Jakże on przypomina mnie w moim poszukiwaniu!
 
Wiatr który tak starannie wiał cały dzień
— na najdalszych szkierach wszyściutkie źdźbła są policzone —
spoczął spokojnie gdzieś na wyspie. Płomień zapałki prosto świeci.
Obraz marynistyczny i obraz sylwiczny razem ciemnieją.
Czernieje też zieleń pięciopiętrowych drzew.
„Każde lato jest ostatnim”. To puste określenia
tych stworzeń nocy letniej,
gdy świerszcze szyją na maszynie jak najęte
i Morze Bałtyckie jest blisko
i samotna studnia wznosi się pośród krzewów dzikiej róży
jak posąg jeźdźca. Woda ma smak żelaza.
 

Transl. Robin Fulton

Baltics V

July 30th. The strait has become eccentric – swarming with jellyfish today for the first time in years, they pump themselves forward calmly and patiently, they belong to the same lint: Aurelia, they drift like flowers after a sea-burial, if you take them out of the water all their form vanishes, as when an indescribable truth is lifted out of silence and formulated to an inert mass, but they are untranslatable, they must stay in their own element.  
 
August 2nd. Something wants to be said but the words don’t agree.
Something which can’t be said,
aphasia,  
there are no words but perhaps a style…
 
You can wake up in the small hours
jot down a few words   
on the nearest paper, a newsprint margin
(the words radiate meaning!)
but in the morning: the same words now say nothing, scrawls, slips-of-the-tongue.
Or fragments of the high nocturnal style that drew past?
 
Music comes to a man, he’s a composer, he’s played, makes a career, becomes                         Conservatory Director.
The climate changes, he’s condemned by the authorities.
His pupil K. is set up as prosecutor.
He’s threatened, degraded, removed.
After a few years the disgrace lessens, he’s rehabilitated.
Then, cerebral haemorrhage: paralysis on the right side with aphasia, can grasp only             short phrases, says the wrong words.
Beyond the reach of eulogy or execration.
But the music’s left, he goes on composing in his own style,
for the rest of his days he becomes a medical sensation.
 
He wrote music to texts he no longer understood –
in the same way
we express something through our lives
in the humming chorus full of mistaken words.
 
The death-lectures went on for several terms. I attended
together with people I didn’t know
(who are you?)
– then each went his own way, profiles.
 
I looked at the sky and at the earth and straight ahead
and since then I’ve been writing a long letter to the dead
on a typewriter with no ribbon just a horizon line
so the words knock in vain and nothing sticks.
 
I pause with my hand on the door-handle, take the pulse of the house.
The walls are so full of life
(the children don’t dare to sleep alone in the little room upstairs – what makes me             safe makes them uneasy).
 
August 3rd. Out there in the damp grass
a greeting shuffles from the Middle Ages, the Edible Snail,
subtle gleaming grey-and-yellow, with his house aslant,
introduced by monks who liked their escargots – the Franciscans were here,  
broke stone and burned lime, the island became theirs in 1288, a gift of King Magnus
(‘Almes fordoth all wykkednes / And quenchyth synne and makyth hyt les’)  
the forest fell, the ovens burned, the lime was shipped in for the building of the                         monastery…  
                            Sister snail
almost motionless in the grass, the antennae are sucked in
and rolled out, disturbances and hesitation…
How like myself in my searching!  
 
The wind that’s been blowing carefully all day
– the blades of grass on the outer skerries are all counted –
has lain down peacefully at the heart of the island. The match-flame stands straight.  
The sea-painting and the forest-painting darken together.
The foliage on the five-storey trees turns black.
‘Each summer is the last.’ Empty words
for the creatures in the late summer midnight
where the crickets whirr their sewing-machines frantically
and the Baltic is close
and the lonely water-tap rises among the wild roses
like the statue of a horseman. The water tastes of iron.

Tadeusz Różewicz

1921- 2014, Polonia

Trad. Fernando Presa González

Le grité

Le grité
hace diez años

se fue
en zapatillas de papel
negro brillante

«no te expliques
-decía-
no hace falta»

le grité
en el pasillo vacío
del hospital

era julio bochorno
se desconchaba la pintura correosa
en las paredes

olía a tilo
en el parque municipal
cubierto de hollín

yo impío
quería llorar una pradera para ella
cuando agonizando
ella desdeñaba jadeante
el vacío y terrible más allá

en un abrir y cerrar de ojos
volvió en sí al pueblo
quise conseguir para ella suplicando
en la última hora
un árbol
una nube un pájaro

veo sus diminutos pies
en unas zapatillas
de papel

me senté
entre la mesa y el féretro
impío quise un milagro
en una jadeante ciudad industrial
en la segunda mitad
del siglo XX
esta cosa
sacada de mí
a la luz llora

Fotografías de Tony Luciani

KRZYKNĄŁEM NA NIĄ…

krzyknąłem na Nią
przed dziesięciu laty

odeszła
w pantoflach z czarnego
błyszczącego papieru

«nie tłumacz się
-powiedziała-
nie trzeba»

krzyknąłem na Nią
w pustym
szpitalnym korytarzu

był lipiec upał
łuszczyła się farba olejna
na ścianach

pachniały lipy
w miejskim pokrytym kopciem
parku

ja bezbożny
chciałem dla niej wypłakać łąkę
kiedy konając
odpychała zdyszana
puste i straszne zaświaty

wróciła na mgnienie oka
do siebie na wieś
chciałem dla niej wyżebrać
w ostatniej godzinie
drzewo
chmurę ptaka

widzę jej stopy drobne
w czarnych papierowych
pantoflach

siedziałem między
stołem i trumną
bezbożny chciałem cudu
w przemysłowym zdyszanym
mieście w drugiej połowie
XX wieku
ta rzecz płacze
wyjęta ze mnie
na światło

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Góndola fúnebre N°2

I

Dos hombres, suegro y yerno, Liszt y Wagner, viven junto al Canal Grande
con la inquieta esposa del rey Midas,
ése que transforma en Wagner todo lo que toca.
El frío verde del mar atraviesa los pisos del palacio.
Wagner destaca, el conocido perfil de títere; parece más  cansado;
el rostro, una bandera blanca.
La góndola cargada pesadamente con sus vidas; dos pasajes de ida y vuelta y otro sólo de ida.

II

Una ventana del palacio se abre con el viento y el súbito  soplo provoca muecas.
Sobre el agua aparece la góndola del  basurero impulsada  por dos bandidos con remo.
Liszt ha escrito unos acordes tan pesados que deberían ser enviados a analizar
en el Instituto de Mineralogía de Padua.
¡Meteoritos!
Demasiado pesados para la quietud, pueden sólo hundirse más y más, futuro abajo, hasta
los años de las camisas pardas.
La góndola, pesadamente cargada con las  hacinadas piedras del futuro.

III

Rendijas, hacia 1990.

25 de marzo. Inquietud por Lituania.
Soñé que visitaba un gran hospital.
No tenía funcionarios. Todos eran pacientes.

En el mismo sueño, una niña recién nacida
hablaba con completas oraciones.

IV

Junto al yerno, que es hombre de su tiempo, Liszt es un apolillado grandseigneur.
Es un disfraz.
El abismo, que ensaya y descarta máscaras  diferentes, ha elegido justo ésta para él,
el abismo, que quiere subir hasta los hombres sin mostrar
su rostro.

V

El Abate Liszt está habituado a cargar él
mismo su maleta por soles y por nieves
y cuando muera un día, nadie irá a esperarlo a la estación.
La tibia brisa de un coñac excelente lo conduce a la tarea.
Siempre tiene tarea.
¡Dos mil cartas al año!
El escolar que escribe cien veces el palote, antes de que le permitan volver a casa.
La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.

VI

De regreso en 1990.

Soñé que conducía doscientos quilómetros en vano.
Entonces, todo se agigantó. Gorriones enormes como gallinas
cantaban de modo ensordecedor.

Soñé que dibujaba teclas de piano
en la mesa de cocina. Tocaba sordamente en ellas.
Los vecinos acudían a escuchar.

VII

El clavicordio que calló durante todo
Persifal (aunque estaba escuchando) puede al fin decir algo.
Suspiros… sospiri…
Mientras Liszt toca, esta noche, mantiene apretado  el pedal marino
para que la fuerza verde del mar suba a través del piso y se una a todas las piedras del edificio. 
¡Buenas tardes, bello abismo!
La góndola cargada pesadamente de vida; es sencilla y negra.

VIII

Soñé que llegaba tarde el primer día de clases.
Todos en el salón  llevaban máscaras blancas sobre el rostro.
Imposible decir quién era el maestro.

Nota
Desde el 19 de noviembre de 1882 haste el 13 de enero de 1883, Liszt visitó a su hija Cosima y a su marido Richard Wagner en el Palazzo Vendramin, en Venecia. Inspirado al ver Liszt un par de góndolas funerarias y bajo una ‘premonición’, compuso dos piezas para piano que se publicaron bajo el título de «Góndola fúnebre». Wagner moriría al mes siguiente, el 13 de febrero de 1883.


Tłum. Leonard Neuger

Gondola żałobna nr 2

I

Dwóch dziadków, teść i zięć, Liszt i Wagner, mieszka przy Canale Grande
wraz z tą niespożytą kobietą, co wyszła za króla Midasa,
który czego nie dotknie, przemienia w Wagnera.
Zielony ziąb morza przenika przez posadzki do pałacu.
Wagner jest naznaczony, znany profil Kacperka jeszcze bardziej umordowany niż dawniej,
twarz – białą flagą.
Gondola z ciężkim ładunkiem ich życia, dwa powrotne, jeden w jedną stronę.

II

Jedno z okien pałacu otwiera się i w nagłym przeciągu – czyjaś wykrzywiona twarz.
Na dole płynie gondola śmieciarzy poruszana przez dwóch jednowiosłowych bandytów.
Liszt zapisał kilka akordów tak ciężkich, że trzeba by je przekazać
Instytutowi Mineralogicznemu w Padwie do analizy.
Meteoryty!
Zbyt ciężkie by trwać w spoczynku, mogą tylko spadać i spadać w przyszłość
do czasu koszul brunatnych.
Gondola z ciężkim ładunkiem skulonych kamieni przyszłości.

III

Widok na rok 1990.

25 marca. Niepokój o Litwę.
Śniło mi się, że odwiedzam wielki szpital.
Brakowało personelu. Wszyscy byli pacjentami.

W tym samym śnie nowo narodzona dziewczynka,
która mówiła całymi zdaniami.

IV

Przy zięciu, człowieku swoich czasów, Liszt jest wyliniałym światowcem.
Ale to tylko pozór.
Głębia, która przymierza i odrzuca różne maski,
tę właśnie wybrała dla niego –
głębia, która chce przyjść do ludzi nie ukazując twarzy.

V

Wielebny Liszt zwykle sam dźwiga swój bagaż przez roztopy i upały,
a kiedy umrze, nikt nie wyjdzie po niego na stację.
Ciepła bryza bardzo uzdolnionego koniaku zabierze go w połowie misji.
Wciąż ma jakąś misję do spełnienia.
Dwa tysiące listów rocznie!
Uczniak przepisujący sto razy błędnie napisany wyraz zanim mu wolno pójść do domu.
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VI

Z powrotem do roku 1990.

Śniło mi się, że jadę niepotrzebnie dwieście kilometrów.
I wszystko było powiększone. Wróble wielkie jak kury
śpiewały aż uszy puchły.

Śniło mi się, że narysowałem klawisze fortepianu
na kuchennym stole. Grałem na nich, bezgłośnie.
Przyszli sąsiedzi, żeby posłuchać.

VII

Fortepian, który milczał przez całego Parsifala (ale słuchał), nareszcie
może się odezwać.
Skargi… Sospiri…
Dziś wieczorem Liszt gra ciągle na wciśniętym pedale morza,
tak że zielona potęga morza przenika przez posadzkę, wtapia się
w kamienie budynku.
Dobry wieczór, śliczna głębio!
Gondola z ciężkim ładunkiem życia, jest zwykła i czarna.

VIII

Śniło mi się, że pierwszy raz idę do szkoły i jestem spóźniony.
W klasie wszyscy nosili białe maski.
Kto był nauczycielem, trudno orzec.

Komentarz
Między 19 listopada 1882 a 13 stycznia 1883 Liszt odwiedził swoją córkę Cosimę i jej męża Richarda Wagnera w Palazzo Vendramin w Wenecji. Zainspirowany tym parą gondoli pogrzebowych i kierowany przeczuciem” skomponował dwa utwory na fortepian, które ukazały się pod tytułem „Funeral Gondola”. Wagner umarł w następnym miesiącu, 13 lutego 1883 roku.

Transl. Patty Crane

Sorrow Gondola No. 2

I

Two old men, father-and son-in-law, Liszt and Wagner, are staying by the Grand Canal
together with the restless woman who is married to King Midas,
he who changes everything he touches to Wagner.
The ocean’s green cold pushes up through the palazzo floors.
Wagner is marked, his famous Punchinello profile looks more tired than before,
his face a white flag.
The gondola is heavy-laden with their lives, two round trips and a one-way.

II

A window in the palazzo flies open and everyone grimaces in the sudden draft.
Outside on the water the trash gondola appears, paddled by two one-oared bandits.
Liszt has written down some chords so heavy, they ought to be sent off
to the mineralological institute in Padua for analysis.
Meteorites!
Too heavy to rest, they can only sink and sink straight through the future all the way down to the Brownshirt years.
The gondola is heavy-laden with the future’s huddled-up stones.

III

Peep-holdes into 1990.

March 25th. Angst for Lithuania.
Dreamt I visited a large hospital.
No personnel. Everyone was a patient.

In the same dream a newborn girl
who spoke in complete sentences.


IV

Beside the son-in-law, who’s a man of the times, Liszt is a moth-eaten grand seigneur.
It’s a disguise.
The deep, that tries on and rejects different masks, has chosen this one just for him—
the deep that wants to enter people without ever showing its face.

V

Abbé Liszt is used to carrying his suitcase himself through sleet and sunshine
and when his time comes to die, there will be no one to meet him at the station.
A mild breeze of gifted cognac carries him away in the midst of a commission.
He always has commissions.
Two thousand letters a year!
The schoolboy who writes his misspelled word a hundred times before he’s allowed
        to go home.
The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.

VI

Back to 1990.

Dreamt I drove over a hundred miles in vain.
Then everything magnified. Sparrows as big as hens
sang so loud that it briefly struck me deaf.

Dreamt I had drawn piano keys
on my kitchen table. I played on them, mute.
The neighbors came over to listen.

VII

The clavier, which kept silent through all of Parsifal (but listened), finally has
        something to say.
Sighs…ospiri…
When Liszt plays tonight he holds the sea-pedal pressed down
so the ocean’s green force rises up through the floor and flows together with all the
       stone in the building.
Good evening, beautiful deep!
The gondola is heavy-laden with life, it is simple and black.

VIII

Dreamt I was supposed to start school but arrived too late.
Everyone in the room was wearing a white mask.
Whoever the teacher was, no one could say.

Notes:
In late 1882 and early 1883, Liszt visited his daughter Cosima and her husband, Richard Wagner, in Venice. Wagner died several months later. During this time Liszt composed two piano pieces which were published under the title «Sorrow Gondola.»

Sorgegondolen nr 2

I

Två gubbar, svärfar och svärson, Liszt och Wagner, bor vid Canal Grande
tillsammans med den rastlösa kvinnan som är gift med kung Midas
han som förvandlar allting han rör vid till Wagner.
Havets gröna köld tränger upp genom golven i palatset.
Wagner är märkt, den kända kasperprofilen är tröttare än förr
ansiktet en vit flagg.
Gondolen är tungt lastad med deras liv, två tur och retur och en enkel.

II

Ett fönster i palatset flyger upp och man grimaserar i det plötsliga draget.
Utanför på vattnet visar sig sopgondolen paddlad av två enårade banditer.
Liszt har skrivit ner några ackord som är så tunga att de borde skickas
till mineralogiska institutionen i Padova för analys.
Meteoriter!
För tunga för att vila, de kan bara sjunka och sjunka genom framtiden ända ner
till brunskjortornas år.
Gondolen är tungt lastad med framtidens hopkurade stenar.

III

Gluggar mot 1990.
25 mars. Oro för Litauen.
Drömde att jag besökte ett stort sjukhus.
Ingen personal. Alla var patienter.
I samma dröm en nyfödd flicka
som talade i fullständiga meningar.

IV

Bredvid svärsonen som är tidens man är Liszt en maläten grandseigneur.
Det är en förklädnad.
Djupet som prövar och förkastar olika masker har valt just den här åt honom –
djupet som vill stiga in till människorna utan att visa sitt ansikte.

V

Abbé Liszt är van att bära sin resväska själv genom snöglopp och solsken
och när han en gång skall dö är det ingen som möter vid stationen.
En ljum bris av mycket begåvad konjak för honom bort mitt i ett uppdrag.
Han har alltid uppdrag.
Tvåtusen brev om året!
Skolpojken som skriver det felstavade ordet hundra gånger innan han får gå hem.
Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.
VI

Åter till 1990.
Drömde att jag körde tjugo mil förgäves.
Då förstorades allt. Sparvar stora som höns
sjöng så att det slog lock för öronen.
Drömde att jag ritat upp pianotangenter
på köksbordet. Jag spelade på dem, stumt.
Grannarna kom in för att lyssna.

VII

Klaveret som har tigit genom hela Parsifal (men lyssnat) får äntligen säga något.
Suckar…sospiri…
När Liszt spelar ikväll håller han havspedalen nertryckt
så att havets gröna kraft stiger upp genom golvet och flyter samman med all sten i byggnaden.
Godafton vackra djup!
Gondolen är tungt lastad med liv, den är enkel och svart.

VIII

Drömde att jag skulle börja skolan men kom försent.
Alla i rummet bar vita masker för ansiktet.
Vem som var läraren gick inte att säga.

Kommentar
Vid årsskiftet 1882/1883 besökte Liszt sin dotter Cosima och hennes man, Richard Wagner, i Venedig. Wagner dog några månader senare. Under denna tid komponerade Liszt två pianostycken som publicerades under titeln ”Sorgegondol”.



Fullständig text här

W. S. Merwin

1927- 2019, EE. UU.

Trad. Ada Trzeciakowska

Reconocimiento

El pájaro de ceniza ha aparecido en la ventana
y los caminos se darán la vuelta, enlutados.
A qué distancias sobrevivimos, el fuego
con su única ala
y yo con mi corazón ennegrecido.

Volví a casa como una telaraña a su araña
para sonsacar de las moscas de la casa
sus canciones. Entré
en los espejos llenos de cicatrices como cajas de cerillas,
la mirada de los marcos y el tic-tac
en las vigas. Las sombras
habían crecido mucho y se aferraron
a las faldas de las lámparas.
Nada
recordaba quién era yo.

Los muertos giran en sus cerraduras y
me despierto como una mano en un pomo. Mañana
avanza sobre las paredes viejas, y allí
está mi abrigo lleno de oscuridad en su sitio
en la puerta.
Bienvenida a casa,
memoria

Polaroids de Andréi Tarkovsky

Tłum. Ada Trzeciakowska na podst. tłum. Franka Wygody

ROZPOZNANIE

Ptak z popiołu pojawił się w oknie,  
drogi odwrócą się w żałobie.  
Tyle razem przeszliśmy, ogień  
ze swym skrzydłem  
i ja z mym osmalonym sercem.  

Wróciłem do domu jak nić do pająka  
by wydobyć od domowych much
ich piosenki. Wszedłem
przez lustra całe w bliznach jak pudełka zapałek,  
spojrzenia ram i tykanie  
wśród belek. Cienie  
bardzo urosły i trzymają się  
spódnic lamp.  
Nic  
nie pamięta, kim byłem.  

Umarli obracają się w zamkach, a  
ja budzę się jak dłoń na klamce. Jutro  
maszeruje na stare mury, a tam mój  
płaszcz pełen ciemności wisi na swoim miejscu
na drzwiach.  
Witaj w domu,
pamięci.

Recognition

The bird of ash has appeared at windows
And the roads will turn away, mourning.
What distances we survived, the fire
With its one wing
And I with my blackened heart.

I came home as a web to its spider,
To tear the flies of my household
Their songs. I walked
In on the mirrors scarred as match-boxes,
The gaze of the frames and the ticking
In the beams. The shadows
Had grown a lot and they clung
To the skirts of the lamps.
Nothing
Remembered who I was.

The dead turn in their locks and
I wake like a hand on a handle. Tomorrow
Marches on the old walls, and there
Is my coat full of darkness in its place
On the door.
Welcome home,
Memory.

Tadeusz Różewicz

1921- 2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Flaquea el poeta
las imágenes pierden fuerza

las pinturas palidecen reptan
se desvanecen
blanquean en la desembocadura
caen
a un agujero negro

el 20 de octubre de 1850
vino al mundo
Artur Rimbaud

Temporada en el infierno
qué época tan bella
el cielo y el infierno

aún viva la metáfora
florecía en el interior
de la metafísica

maravillosamente insólitas
jugaban las letras y las palabras
A noir E blanc I rouge
O bleu U vert

A partir de ahí la poesía empezó a
tener fiebre delirar
entre dos guerras
blanquearon las imágenes
blanquearon las metáforas

A blanc E blanc I blanc
O blanc U blanc

en el destello de la bomba atómica
blanquearon los ojos las bocas
blanqueó el cuerpo del mundo

Altered States de Ken Russell; créditos de varias películas de Godard; cartel y fotograma de Hiroshima mon amour de M. Duras, foto propia del Museo de la Paz en Hiroshima; collage de Matthieu Bourel;

***

Słabnie poeta
obrazy tracą siłę

farby bledną pełzną
rozpływają się
bieleją u ujścia
spływają
do czarnej dziury

20 października 1850 roku
przyszedł na świat
Artur Rimbaud

Sezon w piekle
jaka piękna epoka
piekło niebo

żywa jeszcze metafora
rozkwitała we wnętrzu
metafizyki

zjawiskowo niezwykłe
bawiły się litery i słowa
A noir E blanc I rouge
O bleu U vert

Od tej chwili poezja zaczęła
gorączkować majaczyć
między dwoma wojnami
zbielały obrazy
zbielały metafory

A blanc E blanc I blanc
O blanc U blanc

w błysku bomby atomowej
zbielały oczy usta
zbielała postać świata

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Retrato con comentarios

He aquí el retrato de un hombre que conocí.
Sentado a la mesa, el periódico abierto.
Los ojos se cierran tras las gafas.
El traje lavado con brillo de pinar.

Es un rostro pálido y a medio terminar.
Pero él siempre ha inspirado confianza. Por esto
la gente evitaba acercársele
y quizá, así, toparse con la desgracia.

Su padre ganaba dinero a raudales.
Pero en la casa nadie andaba seguro.
La sensación de que extraños pensamientos
se metían en la casa por las noches.

El periódico, gran mariposa sucia,
la silla y la mesa y el rostro, descansan.
La vida se detuvo en los grandes cristales.
¡Dejémoslo un momento suspendido!

                          *

Eso que soy yo en él descansa.
Existe. Él no lo siente
y por eso existe y está vivo.

¿Qué soy yo? A veces, hace mucho tiempo,
por unos segundos me acerqué
a qué es YO, qué es Yo, qué es YO.

Pero cuando precisamente vi a YO,
YO desaparecí y quedó un hueco
por el que yo caí como cayera Alicia.

Matthieu Bourel

Tłum. Leonard Neuger

Portret z komentarzem

Oto portret człowieka którego znałem.
Siedzi przy stole z rozłożoną gazetą.
Oczy zadomowiły się za okularami.
Ubranie obmyte blaskiem sosnowego lasu.

Jest to mizerna i półgotowa twarz.
Lecz zawsze budził zaufanie. Dlatego
zbliżano się do niego z oporem
by się nie przytrafiło jakieś nieszczęście.

Jego szanowny ojciec miał pieniędzy jak lodu
A jednak nikt nie szedł tam całkiem bezpiecznie
odnosiło się wrażenie, że obce myśli
wdzierają się do willi nocą.

Gazeta ten wielki brudny motyl,
krzesło i stół i twarz odpoczywają.
Życie trwa jeszcze w wielkich kryształach.
I bodaj sobie trwało aż do odwołania!

                               *

A to co w nim spoczywa to ja.
To jest. On tego wcale nie dostrzega
i dzięki temu to żyje i jest.

Czym jest ja? Czasem, dawno temu,
na kilka sekund byłem bardzo blisko
tego czym JA jest, czym JA jest, czym JA jest.

Lecz gdy już JA dostrzegłem
JA się rozwiało i powstała dziura,
przez którą ja spadłem w dół jak Alicja.

Transl. Robin Fulton

Portrait with Commentary

Here is a portrait of a man I knew.
He’s sitting at the table, his newspaper open.
The eyes settle down behind the glasses.
The suit is washed with the shimmer of pinewoods.

It’s a pale and half-complete face. –
Yet he always inspired trust. Which is why
people would hesitate to come near him
for fear of meeting some misfortune.

His father earned money like dew.
But no one felt secure there at home –
always a feeling that alien thoughts
broke into the house at night.

The newspaper, that big dirty butterfly,
the chair and the table and the face are at rest.
Life has stopped in big crystals.
But may it stop there only till further notice!

                           *

That which is I in him is at rest.
It exists. He doesn’t notice
and therefore it lives, exists.

What am I? Now and then long ago
I came for a few seconds quite close
to ME, to ME, to ME.

But the moment I caught sight of ME
I lost ME – there was only a hole
through which I fell like Alice.

Tadeusz Różewicz

1921- 2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Narciso

Un joven agachado sobre el negro espejo del agua contempla el rostro del muerto su rostro que yace allí
rostro con ojos cerrados su perfil sobre el fondo
del traje plateado la boca entreabierta el rojo desvaneciéndose
en los labios sombra
en la cuenca del ojo
soledad retirada del mundo
el limitarse a su reflejo
el presentimiento del hombre
contemporáneo

de Escudo de telaraña

Narciso de Caravaggio y una reinterpretación moderna. Autor desconocido.

Narciso

Młodzieniec pochylony nad czarnym lustrem wody wpatruje się w leżącą tam twarz umarłego swoją
twarz z zamkniętymi oczami profil na tle
srebrniejącej sukni usta rozchylone niknąca czerwień
na wargach cień
w oczodole
samotność odcięcie od świata
ograniczenie się do swego odbicia
przeczucie współczesnego
człowieka

z Tarcza z pajęczyny

Tadeusz Różewicz

1921- 2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Quitarse un peso

ha venido
y os dice

no sois responsables
ni del mundo ni del fin del mundo
os han quitado de los hombros un peso
sois como pájaros y niños

divertíos
y se divierten

olvidan
que la poesía contemporánea
es la lucha por el aliento

Rabbit – Jeff Koons, en mayo de 2019 se vendía en la casa de subastas Christie’s de New York por 91,1 millones de dólares. En ese momento el conejo-globo de Koons se convertía en la obra más cara vendida por un artista vivo en una subasta.

Zdjęcie ciężaru

Przyszedł do was
i mówi

nie jesteście odpowiedzialni
ani za świat ani za koniec świata
zdjęto wam z ramion ciężar
jesteście jak ptaki i dzieci
bawicie się

i bawią się

zapominają
że poezja współczesna
to walka o oddech

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Ada Trzeciakowska

La Galería (fragm.)

Voces en el micrófono decían: La velocidad es el poder.
¡La velocidad es el poder!
¡Sigue el juego, the show must go on!

En nuestras carreras nos movemos rígidamente paso a paso
como en el teatro 
con máscaras, gritando la canción: ¡Yo, soy Yo!
El derrotado
es representado por una manta enrollada.

Un artista dijo: Antes era un planeta
con mi propia atmósfera densa.
Los rayos del exterior se refractaban en arcoíris.
Las constantes tormentas rugían dentro, dentro.

Ahora estoy quemado, árido y abierto.
Ya carezco de esa energía infantil.
Tengo un lado caliente y un lado frío.

Ningún arcoíris.

Máscaras de teatro Noh

Tłum. Leonard Neuger

Galeria (frg.)

Głosy w mikrofonie mówiły: Tempo to potęga,
tempo to potęga!
Graj w tę grę, the show must go on!

W karierze poruszamy się sztywno krok za krokiem
jak w teatrze no
z maskami, rycząc pieśń: Ja, to Ja!
Ten kto przegrał reprezentowany jest przez zwinięty koc.

Artysta mówił: Dawniej byłem planetą
z własną gęstą atmosferą,
na której załamywały się w tęczę promienie z zewnątrz.
Ciągłe burze szalały wewnątrz, wewnątrz.

Teraz jestem skończony i suchy i otwarty.
Brakuje mi obecnie dziecięcej energii.
Mam stronę gorącą i stronę zimną.

Żadnych tęcz.

Transl. Patty Crane

The Gallery (fragm.)

Voices in the microphone said: Speed is power
speed is power!
Play the game, the show must go on!

We move through our career stiffly, step by step
like in a Noh play
with masks, shrieking song: Me, it’s Me!
Whoever’s defeated
is represented by a rolled-up blanket.

An artist said: I used to be a planet
with my own dense atmosphere.
Incoming rays were refracted into rainbows.
Continuous thunderstorms raged within, within.

Now I’m burnt-out and dry and open.
I no longer have childlike energy.
I have a hot side and a cold side.

Full text here

Gallerit

Röster i mikrofonen sa: Fart är makt
fart är makt!
Spela spelet, the show must go on!

I karriären rör vi oss stelt steg för steg
som i ett no-spel
med masker, skrikande sång: Jag, det är Jag!
Den som slogs ut
representerades av en hoprullad filt.

En konstnär sa: Förr var jag en planet
med en egen tät atmosfär.
Strålarna utifrån bröts där till regnbågar.
Ständiga åskväder rasade inom, inom.

Nu är jag slocknad och torr och öppen.
Jag saknar numera barnslig energi.
Jag har en het sida och en kall sida.

Inga regnbågar.

Fullständig text här

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Breve pausa en el concierto de órgano

El órgano cesa de tocar y hay un silencio mortal en la iglesia,
   pero solo durante un par de segundos.
Entonces atraviesa el leve rumor del tráfico
   de afuera, el gran órgano.

Sí, estamos rodeados del murmullo del tráfico que anda
   alrededor de las paredes de la catedral.
El mundo exterior resbala como un filme transparente
   y con sombras que luchan en pianissimo.

Como incluido entre los ruidos de la calle, escucho uno
   de mis latidos golpear el silencio;
oigo mi sangre circular, la cascada oculta
   dentro de mí, con la que ando a cuestas,

y tan cerca como mi sangre y tan lejos como
   un recuerdo de los cuatro años,
escucho el camión de carga que pasa y hace temblar
   los muros de seiscientos años.

He aquí lo más opuesto posible a un abrazo de madre;
   sin embargo, ahora soy precisamente un niño que,
oye a los adultos hablar lejos; las voces de los ganadores
   y de los perdedores se mezclan.

En los bancos azules hay una pequeña reunión.
   Y las columnas se alzan como extraños árboles:
sin raíces (solo el suelo es común) y sin
   copa (solo el techo es común).

Vuelvo a vivir un sueño. Estoy solo en un cementerio.
   Por todos los lados relampaguea
hasta donde la vista alcanza. ¿A qué espero? A un amigo.
   ¿Por qué no viene? Él ya ha llegado.

Lentamente, la muerte destornilla la luz desde abajo, del suelo.
   El prado brilla, cada vez más violeta
-no, es un color que nadie ha visto… hasta que la luz pálida
   de la mañana silba a través de los párpados

y no despierto en el inconmovible quizás que
   me lleva por el mundo vacilante.
Y cada imagen abstracta del mundo es tan imposible como
   dibujar una tormenta.

En casa estaba el sabelotodo. La Enciclopedia, un metro en
   la biblioteca; he aprendido a leerla.
Pero cada persona tiene  escrita su propia enciclopedia,
   ella crece en cada alma,

se escribe del nacimiento hacia adelante, los cientos de miles
   de páginas apretadas la una contra la otra
-¡y sin embargo hay aire entre ellas!- como las hojas que
   tiemblan en un bosque. Libro de las contradicciones.

Lo que está allí cambia a cada instante, las imágenes se retocan a
   sí mismas, centellean las palabras.
Un torrente de ellas marcha por todo el texto, seguido de
   la próxima ola, y la próxima…

Fotogramas de La catedral de Tomasz Bagiński

Tłum. Leonard Neuger

Krótka pauza w koncercie organowym

Organy kończą grać i kościół zalega śmiertelna cisza
ale tylko na parę sekund.
Wreszcie przenika słaby warkot ruchu
ulicznego, większych organów…

Cóż, osaczeni jesteśmy przez bełkot ruchu ulicznego
wędrujący wzdłuż murów katedry.
Tam przesuwa się świat zewnętrzny jak przeźroczysty film
z walczącymi cieniami w pianissimo.

Jakby należał do dźwięków z ulicy, słyszę, jak jeden
z mych pulsów bije w ciszy,
słyszę, jak moja krew krąży, kaskada ukryta
w moim wnętrzu, z którą łażę w kółko po świecie.

Bliziutko jak moja krew i daleko
jak wspomnienie z okresu, gdy się miało cztery lata,
słyszę ciężarówkę, która przejeżdża obok i wprawia w drżenie
te sześćsetletnie mury.

To się tak różni od matczynych objęć, jak tylko
można się różnić, a jednak jestem właśnie teraz dzieckiem,
które słyszy, jak dorośli gdzieś daleko rozmawiają. Głosy zwycięzców
i zwyciężonych wymieszane.

Na tych niebieskich ławkach siedzi przerzedzona parafia. A
kolumny wznoszą się jak dziwaczne drzewa:
bez korzeni (tylko wspólna posadzka) i bez korony
(tylko wspólny strop).

Na nowo przeżywam sen. Stoję na cmentarzu parafialnym
samiusieńki. Wszędzie jak okiem sięgnąć
błyszczy wrzos. Na kogo czekam? Na przyjaciela. Czemu
nie nadchodzi? Jest już tutaj.

śmierć ostrożnie podkręca światło od spodu, z ziemi.
Wrzosowisko świeci coraz liliowiej —
nie, w kolorze, którego nikt nie widział…póki blade
światło poranka świszcząc nie wleci przez powieki

i nie obudzę się na to niewzruszone MOŻE, które
niesie mnie przez ten zataczający się świat.
I każdy abstrakcyjny obraz świata jest również niemożliwy
jak rysunek sztormu.

W domu stała wszechwiedząca Encyklopedia, metr na
półce. Na niej uczyłem się czytać.
Lecz każdy człowiek spisuje własną encyklopedię.
Ona wyrasta w każdej duszy.

Pisana jest od narodzin w przód. Setki tysięcy ściśniętych stron
a jeszcze między nimi jest powietrze! Jak drgające liście w lesie.
Księga przeciwstawień.

To, co w niej napisane, zmienia się w każdej chwili, obrazy retuszują się same. Migoczą słowa.
Strumień toczy się przez cały tekst, za nim następny
Strumień i następny…

Transl. Robin Fulton

Brief pause in the organ recital

The organ stops playing and it’s deathly quiet in the church, but only for a couple of seconds.
And the faint rumbling penetrates from the traffic out there, that greater organ.

For we are surrounded by the murmuring of the traffic, it flows along the cathedral walls.
The outer world glides there like a transparent film and with shadows struggling pianissimo.

And as if it were part of the street noise I hear one of my pulses beating in the silence,
I hear my blood circulating, the cascade that hides inside me, that I walk about with,

and as close as my blood and as far away as a memory from when I was four,
I hear the trailer that rumbles past and makes the six-hundred-year-old walls tremble.

This could hardly be less like a mother’s lap, yet at the moment I am like a child,
hearing the grown-ups talking far away, the voices of the winners and the losers mingling.

On the blue benches a sparse congregation. And the pillars rise like strange trees:
no roots (only the common floor) and no crown (only the common roof).

I relive a dream. That I’m standing alone in a churchyard. Everywhere heather glows
as far as the eye can reach. Who I am waiting for? A friend. Why doesn’t he come. He’s here already.

Slowly death turns up the lights from underneath, from the ground. The heath shines, a stronger and stronger purple —
no, a colour no one has seen … until the morning’s pale light whines in through the eyelids

and I waken to that unshakeable PERHAPS that carries me through the wavering world.
And each abstract picture of the world is as impossible as the blue-print of a storm.

At home stood the all-knowing Encyclopedia, a yard of bookshelf, in it I learnt to read.
But each one of us has his own encyclopedia written, it grows out of each soul,

it’s written from birth onwards, the hundreds of thousands of pages stand pressed against each other
and yet with air between them! Like the quivering leaves in a forest. The book of contradictions.

What’s there changes by the hour, the pictures retouch themselves, the words flicker.
A wake washes through the whole text, it’s followed by the next wave, and then the next …

Kort paus i orgelkonserten

Orgeln slutar att spela-och det blir dödstyst i kyrkan
men bara ett par sekunder.
Så tränger det svaga brummandet igenom från
trafiken därute, den större orgeln.

Ja, vi är omslutna av trafikens mumlande som vandrar
runt längs domkyrkans väggar.
Där glider yttervärlden som en genomskinlig film
och med kämpande skuggor i pianissimo.

Som om den ingick bland ljuden från gatan hör jag en
av mina pulsar slå i tystnaden,
jag hör mitt blod kretsa, kaskanen som gömmer sig
inne i mig, som jag går omkring med,

och lika nära som mitt blod och lika långt borta
som ett minne från fyraårsåldern
hör jag långtradaren som går förbi och får de sex-
hundraåriga murarna att darra.

Här är så olikt en modersfamn som någonting kan
bli, ändå är jag ett barn just nu
som hör de vuxna prata lång borta, vinnarnas och
förlorarnas röster flyter ihop.

På de blå bänkarna sitter en gles församling. Och
pelarna reser sig som underliga träd
inga rötter (bara det gemensamma golvet) och ingen
kröna (bara det gemensamma taket).

Jag återupplever en dröm. Att jag står på en kyrko-
gård ensam. Överalt lyser ljung
så långt ögat når. Vem väntar jag på? En vän. Varför
kommer han inte? Han är redan här.

Sakta skruvar döden upp ljuset underifrån, från mar-
ken. Herden lyser allt starkate lila-
nej i en färg som ingen sett… tills morgonens bleka
ljus viner in genom ögonlocken

och jag vaknar till det där orubbliga KANSKE som
bär mig genom den vacklande världen.
Och varje abstrakt bild av världen är lika omöjlig som
ritningen till en storm.

Hemma stod allvetande Encyklopedin, en meter i
bokhyllan, jag lärde mig läsa i den.
Men varje människa får sin egen encyklopedi skriven,
den växer fram i varje själ,

den skrivs från födelsen och framåt, de hundratusen-
tals sidorna står pressade mot varann
och ändå med luft emellan! som de dallrande löven i
en skog. Motsägelsernas bok.

Der står som där andras varje stund, bilderna retu-
scherar sig själva, orden flimrar.
En svallvåg rullar genom hela texten, den följs av nästa
svallvåg, och nästa…


Vladimir Nabokov

1988-1977, Rusia/Estados Unidos

Trad. David Molinet

Ada o el ardor

Recapitulemos.
 Fisiológicamente, el sentido del Tiempo es un sentido de continuo devenir, y, si el «devenir» tuviera voz, ésta podría ser, de modo bastante natural, una vibración sostenida; pero, por el amor del Leño, no confundamos el Tiempo con el Zumbido de oídos, ni el rumor de caracola marina de la duración con las pulsaciones de nuestra sangre. Por otra parte, el Tiempo, filosóficamente, no es sino el origen del recuerdo. La vida de cada individuo supone, desde la cuna a la tumba, la elaboración y consolidación progresivas de esa espina dorsal de la consciencia que es el Tiempo de los fuertes. «Ser», quiere decir saber que se «ha sido». «No. ser» implica la única «nueva» especie de (falso) tiempo: el futuro. Lo descarto. La vida, el amor, las bibliotecas, no tienen futuro.
 El Tiempo es cualquier cosa menos este tríptico popular: un pasado que ya no existe, el punto sin duración del «presente», y un «todavía no» que puede no llegar jamás. No. No hay más que dos paneles. El Pasado (existente para siempre en mi espíritu) y el Presente (al que mi espíritu confiere duración, y, en consecuencia, realidad). Si consideramos un tercer panel de la esperanza satisfecha: lo previsto, lo predestinado, la capacidad de previsión, de pronóstico perfecto, seguimos aplicando el espíritu al Presente.
 Si se percibe el Pasado como un almacenamiento del Tiempo, y si el Presente es el proceso de esa percepción, el futuro, por el contrario, no es un elemento del Tiempo, no tiene nada que ver con el Tiempo y la gasa vaporosa de su textura física El futuro no es más que un charlatán en la corte del Tiempo. Hay pensadores, pensadores sociales, que imagi nan un Presente distendido más allá de sí mismo hacia un «futuro» aún no realizado, pero eso es una utopía enteramente utópica, política progresista. Los sofistas de la tecnología demuestran que, aprovechando las Leyes de la Luz, utilizando nuevos telescopios capaces de descifrar tipos de imprenta ordinarios a distancias cósmicas a través de los ojos nostálgicos de nuestros agentes en algún otro planeta, tenemos realmente la posibilidad de ver nuestro propio pasado (el descubrimiento del Goodson por Goodson y cosas por el estilo), incluidos documentos que prueban que no sabíamos lo que el porvenir nos reservaba (y que sabemos ahora), y que, por consiguiente, el futuro existía ayer, de donde podemos inducir que existe hoy, Quizás eso sea buena física, pero es una malísima lógica, y la Tortuga del Pasado no alcanzará nunca al Aquiles del Porvenir, cualquiera que sea el modo que tengamos de analizar las distancias en nuestras brumosas pizarras.
 En el mejor de los casos, lo que hacemos cuando postulamos el futuro (en el peor de los casos no hacemos sino trucos triviales) es extender desmesuradamente el presente especioso, hasta hacerle impregnarse de cualquier cantidad de tiempo con todas las especies posibles de información, de anticipación, de precognición. En el mejor caso, el «futuro» es la idea de un hipotético presente basado en nuestra experiencia de la sucesión, en nuestra fe en la lógica y en la costumbre. Por supuesto que, en realidad, nuestras esperanzas no consiguen provocar su existencia más de lo que nuestras añoranzas consiguen cambiar el Pasado. Este último tiene al menos el sabor, la sal, el estilo de nuestro ser individual. Pero el futuro está fuera del alcance de nuestros sueños y de nuestras sensaciones. En cada instante, es una infinidad de posibles bifurcaciones. Un esquema determinista aboliría la noción misma de tiempo (aquí el comprimido hizo flotar su primera nubecilla). Lo desconocido, lo no experimentado, lo inesperado, y todas sus deslumbrantes intersecciones, son partes integrantes de la vida humana. El esquema preciso, arrebatando a la aurora su elemento de sorpresa, rasuraría por ese mismo hecho todos los rayos del sol.
El Favodormo comenzaba a obrar en serio. Van acabó de ponerse el pijama (operación que había necesitado una buena hora de tanteos y de gestos torpes, generalmente inacabados) y se metió no menos torpemente en la cama. Soñó que hablaba en la sala de conferencias de un trasatlántico, y que un hippie que se parecía al autoestopista de Hilden le preguntaba burlonamente cómo podía explicar el hecho de que en los sueños sabemos que vamos a despertar; ¿no era ésa una certeza análoga a la de la muerte, y, en ese caso, a la del futuro…?
(…)
—Ada, no te rías de nuestra prosa filosófica —le reconvino su amante—. Lo único que ahora importa es que yo he dado una nueva vida al Tiempo amputándole de su hermano siamés el Espacio y del falso futuro. Mi propósito era escribir una especie de novela en forma de tratado sobre la Textura del Tiempo, un estudio sobre el velo de su substancia, ilustrado con metáforas crecientemente numerosas, que construirían progresivamente una historia de amor lógica, progresando desde el pasado hacia el presente y desplegándose en un relato concreto, y anularían progresivamente las analogías para volver a desintegrarse en una dulce abstracción.
 —Me pregunto —dijo Ada —si esa tentativa de descubrimiento se merece la policromía de una vidriera. Podemos saber el tiempo que hemos tomado. Podemos saber el tiempo que hemos dado. Pero no podemos saber lo que es el Tiempo. Sencillamente, nuestros sentidos no han sido hechos para percibirlo. Es como…

Vladimir Nabokov

Tłum. Leszek Engelking

Ada albo żar

Zreasumujmy.
Fizjologicznie poczucie Czasu to poczucie ciągłego stawania się, a jeśli „stawanie się» ma głos, to może nim być, co nie byłoby nienaturalne, ciągła wibracja; ale na Loga, nie mylmy Czasu z Brzęczeniem w uszach ani jakby dobywającego się z muszli szumu trwania z pulsowaniem naszej krwi. Z drugiej strony, ujmując rzecz filozoficznie, Czas to tylko pamięć w trakcie powstawania. W każdym indywidualnym życiu od kolebki do śmiertelnego łoża przebiega formowanie i wzmacnianie tego k r ę g o s ł u p a ś w i a d o m o ś c i, który jest czasem silnych. „Być» znaczy wiedzieć, że „byłeś». „Nie być» zakłada tylko nowy rodzaj (fałszywego) czasu: przyszłość. Odrzucam go. Życie, miłość, biblioteki nie mają przyszłości.  
Czas to wszystko, co chcecie, tylko nie popularny tryptyk: nieistniejąca już Przeszłość, pozbawiony trwania punkt Teraźniejszości i „jeszcze nie», które może nigdy nie nadejść. Nie. Są tylko dwa skrzydła. Przeszłość (zawsze istniejąca w moim umyśle) i Teraźniejszość (której mój umysł nadaje trwanie, a więc realność). Nawet dorzucając trzecią część, skrzydło spełnionych oczekiwań, przewidzianego, przeznaczonego, zdolność przeczucia, doskonałą prognozę, ciągle zwracamy nasz umysł do Teraźniejszości.
 Przeszłość postrzegana jest jako magazynowanie Czasu, a Teraźniejszość to proces owego postrzegania, przyszłość zaś nie jest elementem Czasu, nie ma nic wspólnego z Czasem ani z mglącą gazą jego struktury fizycznej. Przyszłość jest szarlatanem na dworze Chronosa. Myśliciele, myśliciele społeczni odczuwają Teraźniejszość jako dążenie za granice siebie samej ku na razie nieurzeczywistnionej „przyszłości», ale to topienie się w utopii, lewicowa polityka. Technologiczni Sofiści dowodzą, że korzystając z Praw światła, używając nowoczesnych teleskopów odczytujących zwykły druk w kosmicznych dalach, oczami naszych nostalgicznych przedstawicieli na innej planecie, możemy w istocie zobaczyć własną przeszłość (Goodson odkrywający Goodsona i tego typu rzeczy) w tym dokumentalne świadectwo naszej niewiedzy o tym, co trzymano dla nas w zapasie (i naszej wiedzy t e r a z), w konsekwencji czego Przyszłość istniała wczoraj , z czego wolno wyciągnąć wniosek, że istnieje dzisiaj. Może to i dobra fizyka, ale logika obrzydliwa, i Żółw Przeszłości nigdy nie przegoni Achillesa przyszłości, niezależnie od tego, jak zanalizujemy odległości na naszych zamglonych szkolnych tablicach.   
Postulując przyszłość w najlepszym przypadku (w najgorszym uciekamy się do trywialnych trików), niezmiernie rozszerzamy zwodniczą teraźniejszość, każąc jej wypełnić dowolną ilość czasu wszelkiego rodzaju informacjami, przewidywaniami i przeczuciami. W najlepszym wypadku „przyszłość» to idea hipotetycznej teraźniejszości oparta na naszym doświadczeniu następstwa, na naszej wierze w logikę i nawyk. W istocie, rzecz jasna, nasze nadzieje nie w większym stopniu mogą powołać ją do życia niż nasze żale zmienić Przeszłość. Ta ostatnia ma przynajmniej smak, strój i styl naszego indywidualnego jestestwa. Natomiast przyszłość jest daleka od naszych wyobrażeń i uczuć. W każdej chwili przedstawia ona nieskończoność rozwidlających się możliwości. Determinizm zlikwidowałby samo pojęcie czasu (w tym momencie nadpłynęła pierwsza chmurka wypuszczona przez pigułkę). To, co nieznane, jeszcze niedoświadczone i niespodziewane, wszystkie wspaniałe iksy wzajemnych przecięć stanowią nieodłączną część ludzkiego życia. Determinizm, ogałacając wschód słońca z niespodzianki, wymazałby wszystkie słoneczne promienie…
Pigułka zaczęła naprawdę działać. Skończył się przebierać, wkładać piżamę, co polegało na serii ruchów, na ogół dotąd niedokończonych, które zaczął godzinę wcześniej, i wśliznął się do łóżka. Przyśniło mu się, że wygłasza jakiś tekst w sali wykładowej transatlantyku i że jakiś włóczęga podobny do autostopowicza z Hilden szyderczo pyta, jak wykładowca wyjaśni fakt, że w snach mamy świadomość czekającego nas obudzenia, czy nie jest to analogiczne do pewności śmierci, a jeśli tak, to przyszłość…
(…)
– Nie wyśmiewaj się, moja Ado, z naszej prozy filozoficznej – zaprotestował jej kochanek. – Wszystko, co w tej chwili ważne, to fakt, że dałem nowe życie Czasowi, odcinając od niego jego siostrę syjamską Przestrzeń oraz fałszywą przyszłość. Moim celem było napisanie swego rodzaju długiego opowiadania w formie traktatu o Fakturze Czasu, studium jego woalowatej substancji, ilustrowanego metaforami, coraz liczniejszymi, bardzo stopniowo tworzącymi logiczną historię miłosną, rozwijającą się od 673 przeszłości do teraźniejszości, rozkwitającą jako konkretna opowieść, i równie stopniowo odwracającą analogie i rozpadającą się znów w bezbarwną abstrakcję. – Zastanawiam się – powiedziała Ada – czy próba odkrycia tych rzeczy warta jest barw witrażu. Możemy poznać czas, możemy poznać jakiś czas. Nigdy nie zdołamy poznać Czasu. Nasze zmysły po prostu nie nadają się do jego percepcji. To tak, jakby…


 

W. S. Merwin

1927- 2019, EE. UU.

Trad. Ada Trzeciakowska

Las montañas

Hay días cuando pienso que el futuro se pone
detrás de las montañas
entonces me acuesto
temiendo las partidas

y una pesada
red cae sobre mí cuando me despierto
lejos
lejos en la noche
desplazado
y todo el aire
alrededor de mí te llora
aun
cuando tú sigues allí

y el perro ladra
detrás de eso
a una distancia desconocida

sin parar

Tłum. Frank Wygoda

Góry

Są takie dni gdy myślę że przyszłość zachodzi
za górami
wtedy układam sam siebie
bojąc się odejść

i ciężka
sieć na mnie spada gdy się budzę
daleko
daleko w nocy
przeniesiony
i całe powietrze
wokół płacze za tobą
nawet
gdy wciąż tam jesteś

i pies szczeka
poza tym
w nieznanej odległości

dalej i dalej

Fotos propias

The Mountains

There are days when I think the future sets
beyond the mountains
then I lay me down
 in fear of departures

and a heavy
net drops on me when I wake
far
far in the night
borne on
and the whole air
around me crying for you
even
when you are still there

and a dog barking
beyond it
at an unknown distance

on and on

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Grados bajo cero

Estamos en una fiesta que no nos ama. Al final, la fiesta deja caer su máscara y se muestra como realmente es: una estación de cambio de trenes. Fríos colosos sobre raíles en la niebla. Una tiza ha garabateado en las puertas de los vagones.

No se puede mencionar, pero aquí hay mucha violencia reprimida. Por eso son tan pesados los detalles. Y es tan difícil ver lo otro que también existe: una mancha de sol que cambia de sitio en la pared de la casa y resbala a través del inconsciente bosque de rostros centelleantes; una cita bíblica que nunca ha sido escrita: «Ven a mí, porque yo soy tan contradictoria como tú.»

Mañana trabajo en otra ciudad. Susurro hacia allá a través de la niebla matinal que es un cilindro negriazul. Orión cuelga encima de la capa de hielo. Hay un grupo silencioso de niños esperando el autobús escolar, niños por los que nadie reza. La luz crece lentamente como nuestro pelo.

Fotos propias

Tłum. Mirosław Rodziewicz

Minusowe stopnie

Jesteśmy na zabawie, która nas nie kocha. Pod koniec zabawa opuszcza maskę i pokazuje swe prawdziwe ja: plac manewrowy. Zimne kolosy stoją we mgle, na szynach. Kreda namazała coś na drzwiach wagonów.

Nie powinno się o tym wspominać, ale jest tu dużo stłumionej przemocy. To dlatego detale są tak ciężkie. I tak trudno zobaczyć inne rzeczy: plamę słońca przemieszczającą się po ścianie i zjeżdżającą poprzez nieświadomy las drżących twarzy, słowo biblijne, którego nigdy nie zapisano: „Chodź do mnie, ponieważ mam naturę równie sprzeczną jak ty”.

Jutro pracuję w innym mieście. Lecę tam porankiem będącym wielkim czarno-niebieskim cylindrem. Orion wisi nad mrozem. Dzieci stoją w cichej grupie i czekają na szkolny autobus, dzieci za które nikt się nie modli. Światło rośnie wolno jak nasze włosy.

Transl. Robin Fulton

Below Zero

We are at a party that doesn’t love us. At last the party lets its mask drop and shows itself for what it really is: a marshalling yard. Cold colossi stand on rails in the mist. A piece of chalk has scribbled on the wagon doors.

It shouldn’t be said but there is much suppressed violence here. That’s why the components are so heavy. And why it’s so hard to see something else that’s there too: a little reflection from a mirror, flitting on the house-walls and gliding through the unknowing forest of glimmering faces, a biblical text which was never written: ‘Come unto me, for I am full of contradictions like you.’

Tomorrow I am working in another town. I swish towards it through the morning hour which is like a big dark-blue cylinder. Orion hangs above the ground-frost. Children are standing in a silent cluster waiting for the school bus, children no one prays for. The light is growing as slowly as our hair.

Minusgraden

Vi är på en fest som inte älskar oss. Till sist låter festen sin mask falla och visar sig som den verkligen är: en växlings- bangård. Kalla kolosser står på skenor i dimman. En krita harklottrat på vagnsdörrarna.

Det får inte nämnas, men här finns mycket undertryckt våld. Därför är detaljerna så tunga. Och så svårt att se det andra som också finns: en solkatt som flyttar sig på husväggen och glider genom den ovetande skogen av flimrande ansikten, ett bibelord som aldrig skrevs: ‘Kom till mig, ty jag är mot- sägelsefull som du själv.’

I morgon arbetar jag i en annan stad. Jag susar dit genom morgontimman som är en stor svartblå cylinder. Orion hanger ovanför tjälen. Barn står i en tyst klunga och väntar på skol-bussen, barn som ingen ber för. Ljuset växer sakta som vårt hår.

W. S. Merwin

1927- 2019, EE. UU.

El cielo oriental evoca la muerte porque su luz resulta cómoda en la oscuridad, como la muerte y la luna, brilla con una luz reflejada. ¿Pero qué luz puede reflejar la muerte? La respuesta más fácil es que esa muerte es un reflejo de la conciencia individual del hombre, y esta respuesta nos ayuda a explicar por qué un ser se convierte en la sombra de la mente. En una lectura más profunda, podemos interpretar a la muerte como un tenue reflejo de la nada en “las raíces de cosas” que usa la muerte para “cosechar” el ser en sí mismo. El ser entonces es la sombra no solamente porque sus comportamientos bloquean la luz, sino porque esa luz proporciona una perspectiva radicalmente nueva de lo insustanciales que son el yo y el cuerpo en realidad. Cuanto más atentos a las necesidades del mundo estamos, más amplia y profunda es la sombra.

(de Charles Alieri «Situating Merwin’s poetry since 1970» en W.S. Merwin; Essays on the Poetry)

Trad. Ada Trzeciakowska

De noche mirando al este

Muerte
Mano blanca
Las polillas vuelan en la oscuridad

Te tomé por la luna saliendo

De qué es la luz que
reflejas entonces

Pareciera venir de las raíces de cosas
Esta luz pálida* en la cual

No tengo sombra salvo yo mismo

*Harvest moon es la última luna llena de agosta que coincide con la cosecha (harvest)

Tłum. Frank Wygoda

W nocy patrząc ku wschodowi

Śmierć
Biała ręka
Ćmy się zlatują w mroku

Wziąłem cię za wschodzący księżyc

To czyje światło
Odbijasz

Jakby się brała z korzeni rzeczy

Ta poświata w której
Nie mam cienia prócz siebie

Fotogramas de Jauja de Lisandro Alonso (2014)

The poem is almost the direct opposite of «Daybreak»: here the dusk is an open doorway out of life; its palé, expansive stillness quietly mocks as it complementa the glories of the sunset. The eastern sky evokes death because its light seems at home in the encroaching darkness; like death and the moon, it shines with reflected light. But whose light docs death reflect? The simplest answcr is that death is a reflection of man’s individual consciousness, and this answcr helps explain why the individual self becomes the mind’s shadow in the last line. Selfhood blocks the mind from that lunar light. On a deeper level, though, death is also a dim reflection of an absolute nonbeing at «the roots of things» which uses death to har- vest being unto itself. The self then is shadow not only because its characteristic activities block the light, but because that light pro¬vides a radically new perspective on how insubstantial the self and its body really are. The more one holds to the necessities of the world the wider and deeper the shadow.

(from Charles Alieri «Situating Merwin’s poetry since 1970» en W.S. Merwin; Essays on the Poetry)

Looking East at Night

Death
White hand
The moths fly at in the darkness

I took you for the moon rising

Whose light then
Do you reflect

As though it came out of the roots of things
This harvest pallor in which

I have no shadow but myself

Leonora Carrington The Giantess (1947)

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Seminario de sueños

Cuatro mil millones de personas en la tierra.
Y todos duermen, todos sueñan.
En cada sueño se apiñan los rostros y los cuerpos
—las personas soñadas son más que nosotros.
Pero no ocupan lugar…
Sucede que te duermes en el teatro.
En medio de la pieza se hunde el instante.
Un breve segundo de doble exposición: el escenario.
allí al frente, es aventajado por un sueño.
Luego, ya no hay más escenario; eres tú.
¡Teatro en la sincera profundidad!
¡El misterio de un director teatral
agotado!
Continuo aprendizaje de memoria…
Un dormitorio. Es de noche.
El cielo oscuro se desliza dentro de la habitación.
El libro que alguien dejó al quedarse dormido
todavía está abierto
y permanece abatido al borde de la cama.
Los ojos del durmiente se mueven,
siguen el texto sin letras
en otro libro
—con iluminaciones, antiguo, rápido.
Una commedia vertiginosa que se impregna
dentro de los muros de convento del párpado.
Un solo ejemplar. ¡Existe en este instante!
Mañana, todo estará tachado.
¡Misterio de este gran derroche!
Eliminación… Como cuando el turista es detenido
por sospechosos hombres de uniforme
—abren la cámara, desenrollan su película
y dejan que el sol mate las imágenes:
así son los sueños oscurecidos por la luz del día,
¿Eliminados o solo invisibles?
Hay un soñar-fuera-del-alcance
que siempre está pasando. Luz para otros ojos.
Una zona donde pensamientos que reptan aprenden a andar.
El rostro y las imágenes se reorganizan.
Nos movemos en una calle, entre gente,
en la canícula.
Pero tantos, o más,
que no vemos,
están dentro de los oscuros edificios
que se alzan a ambos lados.
A veces alguno de ellos se acerca a la ventana
y arroja una mirada sobre nosotros.

Ilustración propia

Tłum. Leonard Neuger

Seminarium oniryczne

Cztery miliardy ludzi na ziemi.
I wszyscy śpią i wszystkim śni się.
W każdym śnie tłoczą się twarze i ciała —
ludzi którzy się śnią jest więcej niż nas.
Za to nie zajmują miejsca…
Zdarza się, że zaśniesz na spektaklu.
W połowie sztuki powieki opadają.
Podwójna ekspozycja krótkiej chwili: scena
tam z przodu oskrzydlana przez sen.
Potem już nie ma sceny. Ty nią jesteś.
Teatr w zacnej głębi!
Misterium z przepracowanym
dyrektorem teatru!
Nieprzerwane wyuczanie się roli od nowa…
Sypialnia. Noc.
Mroczne niebo przepływa przez pokój.
Książka, nad którą ktoś zasnął,
jest jeszcze otwarta
i leży raniona na brzegu łóżka.
Oczy śpiącego poruszają się
wodząc po pozbawionym liter tekście
w innej książce —
iluminowanej, starodawnej, szybkiej.
Zawrotna commedia spisywana
wewnątrz klasztornych murów powiek.
Jedyny egzemplarz. Dostępny właśnie teraz!
Jutro wszyściutko zniknie.
Misterium z ogromną rozrzutnością!
Unicestwienie… Jak gdy turysta zostaje zatrzymany
przez podejrzliwych mundurowych —
otwierają aparat fotograficzny, wyjmują film
i pozwalają słońcu zamordować zdjęcia:
tak zaciemniane są sny przez światło dzienne.
Unicestwione czy tylko niewidzialne?
Istnieje śnienie-poza-zasięgiem-wzroku,
które trwa nieprzerwanie. Światło dla innych oczu.
Sfera gdzie raczkujące myśli uczą się chodzić
Twarze i postaci przegrupowują się.
Poruszamy się po ulicy, wśród ludzi
w spiekocie słońca.
Lecz równie wielu, albo i więcej,
których nie widzimy,
jest wewnątrz tych mrocznych zabudowań
wznoszących się po obu stronach.
Czasami ktoś z nich podchodzi do okna
i rzuca spojrzenie. W dół. Na nas.

Transl. Robin Fulton

Dream Seminar

Four thousand million on earth.
They all sleep, they all dream.
Faces throng, and bodies, in each dream –
the dreamt-of people are more numerous
than us. But take no space …
You doze off at the theatre perhaps,
in mid-play your eyelids sink.
A fleeting double-exposure: the stage
before you out-manoeuvred by a dream.
Then no more stage, it’s you.
The theatre in the honest depths!
The mystery of the overworked director!
Perpetual memorising of new plays …
A bedroom. Night.
The darkened sky is flowing through the room.
The book that someone fell asleep from lies
still open
sprawling wounded at the edge of the bed.
The sleeper’s eyes are moving,
they’re following the text without letters
in another book –
illuminated, old-fashioned, swift.
A dizzying commedia inscribed
within the eyelids’ monastery walls.
A unique copy. Here, this very moment.
In the morning, wiped out.
The mystery of the great waste!
Annihilation. As when suspicious men
in uniforms stop the tourist –
open his camera, unwind the film
and let the daylight kill the pictures:
thus dreams are blackened by the light of day.
Annihilated or just invisible?
There is a kind of out-of-sight dreaming
that never stops. Light for other eyes.
A zone where creeping thoughts learn to walk.
Faces and forms regrouped.
We’re moving on a street, among people
in blazing sun.
But just as many – maybe more –
we don’t see
are also there in dark buildings
high on both sides.
Sometimes one of them comes to the window
and glances down on us.

Basilio Sánchez

1958 – , España (Cáceres)

***

EN el itinerario de los pueblos
hay casas incendiadas por la luz de la luna
y amaneceres rojos
como las amapolas
de las floristerías de la sangre.

Los que nos adentramos en el bosque
para buscar comida
no sabíamos
que cuando regresásemos
de aquel silencio extraño,
de aquella hoguera oscura que ardía sin consumirse,
no seríamos los mismos.

El bosque es un recodo en el tiempo
en el que se descansa de la luz.
No hay nada más hermoso
que dejarse convencer por la noche
de que todo es eterno.

(en He heredado un nogal sobre la tumba de los reyes)

Foto propia: campo en alrededores de Albacete

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

NA wioskowym szlaku
domy gorejące od księżycowego światła
i świty czerwone
jak maki
z krwawych kwiaciarni.

My zagłębiający się w las
w poszukiwaniu pożywienia
nie wiedzieliśmy,
że po powrocie
z owej zadziwiającej ciszy,
z owego ciemnego ognia, który płonie nie trawiąc,
więcej nie będziemy tacy sami.

Las jest zakolem czasu
w którym odpoczywa się od światła.
Nie ma nic piękniejszego
niż pozwolić by noc przekonała nas,
że wszystko jest wieczne.

(W Odziedziczyłem drzewo orzechowe na grobie królów)

Fotografía de Nicolas Dhervillers. Su espectacular trabajo se pueden ver aquí