Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

la Estación

En el gran silencio de mi mes favorito
Octubre (el rojo de los arces, el marrón de los robles, en los abedules
Por aquí y por allá una hoja amarilleaba)
Celebré la detención del tiempo.

El vasto país de los muertos comenzaba por doquier:
Tras el recodo de la avenida, tras el césped de los parques,
Pero no tenía que entrar allí, no me llamaba.

Las lanchas retiradas en la orilla, los caminos en la pinocha,
El río fluía en la oscuridad, no había luces en la otra orilla.

Me dirigía al baile de fantasmas y hechiceros
Donde se presentaba una delegación con máscaras y pelucas
Y bailaba no reconocida en el cortejo de los vivos.

Fotogramas de El sanatorio de la clepsidra de Wojciech Jerzy Has

Sezon

W wielkiej ciszy mojego ulubionego miesiąca
Października (czerwień klonów, brąz dębów, na brzozach
Jeszcze tu i tam jasnożółty liść)
Celebrowałem zatrzymanie czasu.

Rozległe państwo umarłych zaczynało się wszędzie:
Za zakrętem alei, za trawnikami parków,
Ale nie musiałem tam wchodzić, nie wzywało mnie.

Motorówki wyciągnięte na brzeg, ścieżki w igliwiu,
Rzeka płynęła w ciemności, żadnych świateł po drugiej
[stronie.

Wybierałem się na bal duchów i czarowników
Na którym zjawia się delegacja w maskach i perukach
I tańczy nie rozpoznana w korowodzie żywych.

María Ángeles Pérez López

Enhorabuena a María Ángeles Pérez López quien acaba de ganar el Premio Nacional de la Crítica Literaria en poesía castellana por el poemario Incendio mineral.

1967 – , España (Valladolid)

***

 ¿Y si eres nadie?
 Miras dentro de ti y solo hay un inmenso páramo en el que nada se oye. Ni siquiera la respiración agitada en el incendio de aquello que fuiste. ¿Adónde irás cargando tu vacío?
 Nada pesa lo que no tienes, pero no hay ligereza posible para ti porque el vacío te arrastra hacia sus pies. Ha arrasado con toda la flora, los días sin viento, las reservas de agua y de pardales. Quedan muchos más pájaros atrapados contra las vallas: vencejos, cormoranes, petirrojos. Un viejísimo albatros sacude su cabeza como si se hubiera atragantado con un mal verso. Entre ellos se disputan las raspas del sol y todos los poemas sobre ruiseñores o palomas que han sido capaces de digerir. Disputan también con quienes han quedado crucificados contra esas vallas, atrapados en la larga migración del hambre, de la guerra.
  Y mientras, tú sobre tu páramo vacío.
Te asomas con miedo al brocal de la boca y solo se ve un espejo negro que parece saludarte desde el fondo. También alguna mano de gente difusa tras tantas pantallas entreabiertas. Nada se oye sino la frugalidad de la desgana.
 A lo lejos, tal vez el agua pida que abras la puerta de tu cuerpo. ¿O vas a conformarte con ser páramo? ¿Eriazo que no habilitan las hormigas? ¿Pedregal que golpea con su sed?
 ¿Y si nadie somos todos? Pájaro perro, pájaro persona, población y polluelo enardecido. ¿Qué harás en el tránsito de las taxonomías?
 En ti están los cien mil caracteres hereditarios que te atan dulcemente a los demás, los tres mil millones de letras del genoma humano que has aprendido sin esfuerzo y silbas con felicidad al levantarte, veinticuatro de los noventa elementos químicos, todas las maletas que quedan extraviadas frente a las aduanas y las noches de Ítaca y Caronte.
 En ti, partículas lejanísimas de estrellas y otros parientes, piedras, peces, patronímicos, banderas deslucidas y otros trapos del dolor. Incluso meteoros en el festejo de la luz.
 Todos ellos te bendicen y completan.
 Bendicen cada una de las capas freáticas que alimentas con tu desesperación y tu amor radical a esta extrañeza que llamaron vivir, estar viviendo.
 Porque tú no eres suficiente para ti.
 Desconoces quién eres y no importa.
 De pronto apremian la vida y los tendones. De pronto estallan granos rojísimos de luz sobre la superficie torpe de tu lengua. Algunos estorninos los disputan y te besan con su canción de alambre.
 ¿Cómo dejar entonces que el día colisione? ¿Que haya personas aparcadas como muebles mientras viajan las mesas en primera?
 Alguna vez recibiste en herencia un baúl y una silla de esparto pero hoy todo ha sido arrasado por el fuego, hasta el flequillo que desordenó los días y la expiación y nota a lápiz del convenio laboral, mientras hay personas aparcadas como muebles y están dentro de ti, son tu apellido. Con el agua que mana de sus letras humedeces tu frente y te levantas.

                         con Fernando Pessoa
                          y Antonio Machado

                   (De Incendio mineral)

1.2.Fotos propias 3. Laura Makabresku

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

 A co, jeśli jesteś nikim?
Spoglądasz w głąb siebie samego, a tam rozciąga się tylko niezmierzone pustkowie, gdzie nie posłyszysz nic, nawet wzburzonego oddechu w ogniu tego, czym byłeś.  Dokąd się udasz obciążony pustką?
Nie waży nic, to czego nie masz, ale lekkość nie jest ci dana, pustka ciągnie cię i wlecze ku sobie. Wyniszczyła całą florę, skończyła z bezwietrznymi dniami, zasobami wody i wróbli. W ogrodzeniach ugrzęzło wiele ptaków: jerzyków, kormoranów, rudzików. Stary albatros potrząsa głową, jakby zadławił się złym wierszem. Sprzeczają się między sobą o słoneczne łuski i wszystkie wiersze o słowikach czy gołębiach, które zdołały przetrawić. Prowadzą też dysputy z tymi, którzy zostali ukrzyżowani na tych palisadach, uwięzieni w długiej wędrówce głodu i wojny.
 A ty tymczasem tkwisz na swym pustkowiu.
Zaglądasz z obawą w czeluść ust i dostrzegasz jedynie czarne lustro, które zdaje się witać Cię od dołu. Także czyjaś ręka niewyraźna za tyloma przymkniętymi ekranami. Nie dobiega nic poza umiarkowanym zniechęceniem.
W oddali, być może woda prosi cię, byś otworzył drzwi do swego ciała. A może zadowolisz się tym pustkowiem? Byciem nieużytkiem, którego nie przystosują mrówki? Kamienistą ziemią, która uderza swoim pragnieniem?
 A co, jeśli każdy z nas jest nikim? Pies-ptak, osoba-ptak, społeczeństwo i pobudzone pisklę – Co zrobisz w czasie przepływu taksonomii?
Kryje się tobie sto tysięcy znaków dziedzicznych słodko wiążących cię z innymi, trzy miliardy liter ludzkiego genomu, których nauczyłeś się bez wysiłku i wygwizdujesz z rozkoszą, gdy wstajesz, dwadzieścia cztery z dziewięćdziesięciu pierwiastków chemicznych, wszystkie walizki, które przepadły przed odprawą celną, noce Itaki i Charona.
W tobie – najodleglejsze drobiny gwiazd i innych krewnych, kamienie, ryby, odojcowskie imiona, wypłowiałe chorągwie i inne łachmany bólu. Nawet meteory wielbiące światło.
 Wszystkie one błogosławią cię i dopełniają.
 Błogosławią każdą strefę freatyczną wykarmioną twoją rozpaczą i radykalną miłością do tej dziwności, którą nazwali życiem, byciem żywym.
 Bo sam sobie nie wystarczasz.
 Nie wiesz, kim jesteś i nie ma to znaczenia.
 Nagle życie i ścięgna napierają. Nagle krwistoczerwone ziarenka światła wybuchają na zdrętwiałej powierzchni języka. Kilka szpaków toczy o nie spory i całuje cię swą drucianą piosenką.
Jak zatem można pozwolić, by dzień stał w sprzeczności? By ludzie byli upychani jak meble, podczas gdy stoły podróżują pierwszą klasą?
Dawno temu dostałeś w spadku kufer i krzesło z esparto, lecz dziś wszystko strawił ogień, nawet grzywkę, która splątała dni, i pokutę, i zapisaną ołówkiem stronę umowy o pracę, podczas gdy ludzie upchnięci jak meble istnieją, a ty nosisz ich w sobie, są twoim nazwiskiem. Wodą, która tryska z ich liter, zwilżasz sobie czoło i wstajesz.

z Fernando Pessoa
                          i Antonio Machado

                   (Z Incendio mineral)

Ángel M. Alcalá

1981- , España (Albacete)

***

Vieja, bella, triste Europa
aquejada de melancolía crónica
y lagunas de amnesia
a veces recuerdas haber sido resplandeciente
pero te sabes apenas cielo gris y viento frío
y tratas de suicidarte una vez más
y otra
y otra más
sin conseguirlo nunca
y arrastrando nuevas secuelas
tras cada intento.

Pobre, rota, triste Europa
que abandonaste a tus hijos en la calle
sin volver siquiera la mirada
de madrugada
y ahora
no haces más que ir llorando por las esquinas
bajo la lluvia
entre relentes de niebla helada
con el pelo revuelto y el rímel corrido
preguntando a los transeúntes si alguna vez los vieron
pero a quién podría amamantar tu cuerpo seco
qué ibas a darles
te jugaste hasta el último níquel
entre cucarachas
en cuartuchos en la parte de atrás de un cabaret berlinés
tuviste que arrancar las puertas de tus palacios polacos
para calentarte
en el invierno congelado que no se acababa
que no se acaba
nunca
pero aún sales a pasearte como si fueras un cisne
recorres tus viejas ciudades
y la gente se aparta a tu paso
crees que abren paso a tu elegancia
pero ellos ven un cuervo cubierto de hollín
que les dispara dardos envenenados
con la mirada.
Te rehúyen, asqueados.

A quién darás cobijo en tu regazo,
mi querida,
vieja, bella, triste Europa,
si ya
no tienes alma que te anime.

Fotogramas de Páginas susurrantes (Páginas ocultas) (1994) de Aleksandr Sokúrov

Tłum. Ada Trzeciakowska

***

Stara, piękna, smutna Europo
cierpiąca na chroniczną melancholię
i luki zapomnienia
choć nieraz przypominasz sobie dawny blask
wiesz, żeś tylko szarym niebem i zimnym wiatrem
i oto znów próbujesz się zabić
i raz jeszcze
i kolejny
bez powodzenia
męczysz się z nowymi bliznami
po każdej samobójczej próbie.

Biedna, rozdarta, smutna Europo,
porzuciłaś dzieci swe na ulicy
nie oglądając się za siebie
o świcie
i teraz
nic nie robisz, tylko wypłakujesz oczy na rogatkach
w deszczu
wśród rosy lodowatej mgły
z rozczochranymi włosami i rozmazanym tuszem do rzęs
pytasz przechodniów, czy kiedykolwiek je widzieli.
ale kogo mógłby wykarmić twoje wysuszone ciało
co chciałaś im dać
przegrałaś każdy grosz
wśród karaluchów
w barakach na tyłach berlińskiego kabaretu
musiałaś wyrwać drzwi ze swoich polskich pałaców,
aby się ogrzać
w mroźną zimę, która nie chciała się skończyć,
która nigdy się nie kończy
nigdy
ale i tak wychodzisz na spacer jak łabędź
płyniesz spacerowym krokiem po swoich starych miastach
a ludzie rozstępują się przed Tobą
myślisz, że to z podziwu dla twej elegancji,
a oni widzą kruka pokrytego sadzą
strzelającego do nich zatrutymi strzałami
spojrzeń.
Stronią od ciebie z obrzydzeniem.

Komu udzielisz schronienia na swoich kolanach,
moja ukochana,
stara, piękna, smutna Europo,
gdy już
nie masz duszy zdolnej cię pokrzepić

Blanca Varela

1926-2009, Perú

MÁSCARA DE ALGÚN DIOS

Frente a mí ese rostro lunar.
Nariz de plata, pájaros en la frente.
 
¿Pájaros en la frente?
 
Y luego hay rojo
y todo lo que la tierra olvida.
Humedad con poderes de fuego
floreciendo tras las negras pestañas.
Un rostro en la pared.
Detrás del muro, más allá de toda voluntad,
más lejos todavía que mirar y callar:
¿qué?
 
¿Siempre hay algo que romper, abolir o temer?
¿Y al otro lado? ¿Al revés?
 
Vuela la mano, nace la línea,
vibrante destino, negro destino.
Por un instante la melodía es clara,
parece eterna la tarde,
purísima la sombra del cielo.
 
Vuelvo otra vez. Pregunto.
Tal vez ese silencio dice algo,
es una inmensa letra que nos nombra y contiene
en su aire profundo.
Tal vez la muerte detrás de esa sonrisa
sea amor, un gigantesco amor
en cuyo centro ardemos.
 
Tal vez el otro lado existe
y es también la mirada
y todo esto es lo otro
y aquello esto
y somos una forma que cambia con la luz
hasta ser sólo luz, sólo sombra.

Máscara del dios Inti

Tłum. Ada Trzeciakowska

MASKA JAKIEGOŚ BOGA

Na wprost mnie lunarna twarz.
Srebrzysty nos, na czole ptaki.
 
Na czole ptaki?
 
A potem czerwień
i wszystko, o czym zapomina ziemia.
Wilgoć z potęgą ognia
kwitnąca za czarnymi rzęsami.
Twarz na ścianie.
Za murem, poza wszelką wolą,
dalej jeszcze niż spojrzenie i milczenie:
co?
 
Zawsze jest coś, co trzeba przełamać, obalić, czego się lękać?
A po drugiej stronie? Na odwrót?

Ręka leci, rodzi się linia,
wibrujący los, czarny los.
Przez chwilę melodia jest wyraźna,
wieczór wydaje się wieczny,
cień nieba najczystszy.
 
Wracam raz jeszcze. Pytam.
Może ta cisza mówi coś,
jest ogromną literą, która określa nas i zawiera
w głębi swego powietrza.
Może śmierć, skryta za tym uśmiechem
to miłość, gigantyczna miłość
w sercu której płoniemy.
 
Może druga strona istnieje
i istnieje też spojrzenie
i to wszystko jest tym drugim
a tamto tym
a my jesteśmy formą zmieniająca się ze światłem
aż staniemy się światłem ledwie, ledwie cieniem.

Blanca Varela

1926-2009, Perú

es fría la luz

es fría la luz de la memoria
lo apenas entrevisto brilla con insistencia
gira buscando el casco de botella
o el charco de lluvia

tras cualquier puerta que se abre
está la luna
tan grande y plana
tan fuera de lugar
como si de un cuadro se tratara
óleo sobre el papel
endurecido por el tiempo

así cayeron en la mente
formas y colores
casualidades
azar que anuda sombras
vuelcos en la negra marmita
donde a borbotones
se cuecen gozo y espanto

crece el yeso de un cielo
mil veces lastimado
mil veces blanqueado
se borra el mundo y se vuelve a escribir
hasta el último aliento

sólo esto
eternidad aparente
mísera astilla de luz en la entraña
del animal
que apenas estuvo



Fotos propias

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zimne jest światło

zimne jest światło pamięci
to, co ledwo dostrzegalne, lśni z uporem 
kręci się w poszukiwaniu szkła butelki
albo kałuży deszczu

za każdymi otwierającymi się drzwiami
jest księżyc
taki duży i płaski
tak nie na miejscu
jakby był olejnym
obrazem na papierze
utwardzonym przez czas

tak powpadały do umysłu
formy i kolory
przypadki
ślepy traf, który wiąże cienie
fikołek w czarnym kotle
gdzie bulgocząc
wrą błogość i groza

rośnie tynk nieba
tysiąc razy uszkodzonego
tysiąc razy pobielonego
świat wymazuje się i pisze na nowo
aż do ostatniego tchnienia

tylko to
pozorna wieczność
żałosna drzazga światła w brzuchu
zwierzęcia
które ledwie było

Ramón Andrés

1955 – , España (Pamplona)

A mi queridísimo padre que se me ha ido hace 11 años ya. Quiero creer que un día será un bello manzano, generoso y protector.

Árboles finales

Los árboles que nos quedan son aquéllos,
los todavía no alcanzados. En sus claros se decide
qué sombra infundir en cada uno de nosotros.
Tienen, a su modo, una voz de llamada hacia arriba,
como el que arquea las manos en torno a la boca
para ser oído en lo más alto y pedir que alguien
se haga cargo de los que estamos aquí. Ultimados.
Todo árbol cobija a un muerto y lo mantiene
en la savia, lo hace suyo y lo ampara, le da un suelo
de corteza y de hojas caídas para él.
Los bosques pueden salvarse en los que han sido,
quiero decir, en el recuerdo que guardamos de ellos.
Tendrá un hogar en el color del haya quien los defienda.
Hay árboles que parecen anteriores a la tierra, los robles
y los tejos, por ejemplo, arraigados en una mano perdida
y mortal que quiso hacer el mundo y no pudo.
Escuchadlos en sus ramas; nos avisan, aconsejan.
Son las obras completas del reposo.

de Los árboles que no quedan (2020)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Drzewa ostateczne

Drzewa, które nam pozostały to te jeszcze
niedopełnione. W światłach ich koron rozstrzyga się
jaki cień rzucić na każdego z nas.
W pewnym sensie mają nawet głos by wołać w górę,
jak ten, kto splata dłonie wokół ust,
by usłyszano i wysłuchano go na wysokościach
i wzięto pod opiekę nas, będących tu. Dobiegających końca.
Każde drzewo przyjmuje zmarłego, zachowuje go
w swoich sokach, czyni go swoim, osłania go i służy mu
ściółką z kory i opadłych dla niego liści.
Lasy mogą ocaleć w tych, którzy już przeminęli,
we wspomnieniu raczej o nich zachowanym.
Temu kto ich obroni, kolor buków stanie się domem.
Są drzewa, które wydają się starsze od ziemi, dęby
i cisy wśród nich, zakorzenione w czyjeś dłoni -zagubionej
i śmiertelnej- która chciała kiedyś czynić świat. Nie mogła.
Przysłuchajcie się gałęziom; ostrzegają nas, nie żałują rad.
Oto dzieła kompletne spoczynku.

Ilustración de Anxo Pastor

Blanca Varela

1926-2009, Perú

Alba

Al despertar
me sorprendió la imagen que perdí ayer.
El mismo árbol en la mañana
y en la acequia
el pájaro que bebe
todo el oro del día.

Estamos vivos,
quién lo duda,
el laurel, el ave, el agua
y yo,
que miro y tengo sed.

Fotogramas de Primavera, verano, otoño, invierno… y otra vez primavera de Kim Ki-duk

Trad. Ada Trzeciakowska

Świt

Tuż po przebudzeniu
zaskoczył mnie obraz, który przeoczyłam wczoraj.
To samo drzewo o poranku
a przy strumieniu
ptak spijający
całe złoto dnia.

Jesteśmy żywi,
któżby wątpił,
drzewo laurowe, ptak, woda
i ja,
która patrzę i odczuwam pragnienie.

Michel Legrand/A&M Bergman

Premiada con Óscar a la mejor canción original en 1968 (El caso Thomas Crown) a lo largo de los últimos 50 años fue versionada por decenas de artistas.

Trad. Ada Trzeciakowska

Los molinos de tu pensamiento

Girando
Como un círculo en una espiral
Como una rueda dentro de una rueda
Sin principio y sin final
en un bucle circular
Como una bola de nieve que baja de una montaña
O un globo de carnaval
Como un carrusel que gira veloz
Dando vueltas alrededor de la luna
 
Como un reloj cuyas manecillas barren
Los minutos pasados de la esfera
Y el mundo es como una manzana
Girando silenciosamente en el espacio
Como los círculos que encuentras
En los molinos de viento de tu pensamiento
 
Como un túnel al que sigues
Hacia un túnel en sí mismo
Excavando hacia una cueva
que jamás ha visto el sol
Como una puerta que sigue girando
En un sueño medio olvidado
Como las ondas de un guijarro
Que alguien ha tirado al arroyo
 
Como un reloj cuyas manecillas barren
Los minutos pasados de la esfera
Y el mundo es como una manzana
Girando silenciosamente en el espacio
Como los círculos que encuentras
En los molinos de viento de tu pensamiento
 
Llaves que tintinean en el bolsillo
Palabras que retumban en la cabeza
¿Por qué el verano se acaba tan pronto?
¿Era algo que dijiste?
Amantes caminando por la orilla
dejan huellas en la arena
¿Era el sonido de unos tambores distantes
O son los dedos marcando el compás?
Fotos colgando en el pasillo
Y el fragmento de una canción
Nombres y rostros medio recordados
Pero, ¿a quién pertenecen?
Y cuando ya sabías que era el final
De repente te diste cuenta
De que las hojas de otoño cambiaban
Al color de su cabello
 
Como un círculo en una espiral
Como una rueda dentro de una rueda
Sin principio y sin final
en un bucle circular
Mientras las imágenes se desenvuelven
Como los círculos que encuentras
En los molinos de viento de tu pensamiento.

Tłum. BasiaBijou

Wiatraki myśli

W kółko,
Jak obrót spirali
Jak koło wewnątrz koła
Bez początku i bez końca
W wiecznym kołowrotku
Jak śnieżna kula spadająca z góry
Albo karnawałowy balonik
Jak karuzela, która rozkręca
Pierścienie gnające wokół księżyca

Jak wskazówki zegara zmiatające
Minione minuty z jego tarczy
A świat jest niczym jabłko
Wirujące bezgłośnie w kosmosie
Jak kręgi, na które trafiasz
W wiatrakach twoich myśli

Tak jak tunel, co cię wiedzie
Do tunelu w sobie samym
Wydrążony do jaskini
W której słońce nigdy nie świeciło
Jak wciąż obracające się drzwi
W na wpół zapomnianym śnie
Lub jak falki od kamyka
Który ktoś ciska do strumyka

Jak wskazówki zegara zmiatające
Minione minuty z jego tarczy
A świat jest niczym jabłko
Wirujące bezgłośnie w kosmosie
Jak kręgi, na które trafiasz
W wiatrakach twoich myśli

Klucze dzwoniące ci w kieszeni
Słowa brzęczące w twojej głowie
Dlaczego lato mija tak szybko?
Czy to coś, co powiedziałeś?
Kochankowie idąc brzegiem
Zostawiają ślady stóp na piasku
Czy to dźwięk odległego bębnienia
Czy po prostu palce twej dłoni ?
Fotografie wiszące w przedpokoju
Albo urywek piosenki
Na wpół pamiętane imiona i twarze
Lecz do kogo one należą?
Gdyś już wiedział, że to koniec
Nagle dotarło do ciebie
Że jesienne liście zmieniły się
Pod kolor jej włosów

Jak obrót spirali
Jak koło wewnątrz koła
Bez początku i bez końca
W wiecznym kołowrotku
Jak odwijane obrazy
Jak kręgi, na które trafiasz
W wiatrakach twoich myśli

The Windmills of Your Mind

Round,
Like a circle in a spiral,
Like a wheel within a wheel
Never ending or beginning
On an ever-spinning reel,
Like a snowball down a mountain
Or a carnival balloon,
Like a carousel that’s turning
Running rings around the moon,

Like a clock whose hands are sweeping
Past the minutes of its face
And the world is like an apple
Whirling silently in space
Like the circles that you find
In the windmills of your mind

Like a tunnel that you follow
To a tunnel of its own
Down a hollow to a cavern
Where the sun has never shone,
Like a door that keeps revolving
In a half-forgotten dream,
Or the ripples from a pebble
Someone tosses in a stream,

Like a clock whose hands are sweeping
Past the minutes on its face.
And the world is like an apple
Whirling silently in space,
Like the circles that you find
In the windmills of your mind.

Keys that jingle in your pocket
Words that jangle in your head
Why did summer go so quickly?
Was it something that you said ?
Lovers walk along a shore
And leave their footprints in the sand
Was the sound of distant drumming
Just the fingers of your hand ?
Pictures hanging in a hallway
Or the fragments of a song
Half-remembered names and faces
But to whom do they belong?
When you knew that it was over
You were suddenly aware
That the autumn leaves were turning
To the colour of her hair

Like a circle in a spiral
Like a wheel within a wheel
Never ending or beginning
On an ever-spinning reel
As the images unwind
Like the circles that you find
In the windmills of your mind

Adaptación de Eddy Marnay 

Les Moulins de mon cœu

Comme une pierre que l’on jette dans l’eau vive d’un ruisseau
Et qui laisse derrière elle des milliers de ronds dans l’eau
Comme un manège de lune avec ses chevaux d’étoiles
Comme un anneau de Saturne, un ballon de carnaval
Comme le chemin de ronde que font sans cesse les heures

Le voyage autour du monde d’un tournesol dans sa fleur
Tu fais tourner de ton nom tous les moulins de mon cœur

Comme un écheveau de laine entre les mains d’un enfant
Ou les mots d’une rengaine pris dans les harpes du vent
Comme un tourbillon de neige, comme un vol de goélands
Sur des forêts de Norvège, sur des moutons d’océan

Comme le chemin de ronde que font sans cesse les heures
Le voyage autour du monde d’un tournesol dans sa fleur
Tu fais tourner de ton nom tous les moulins de mon cœur

Ce jour-là, près de la source, Dieu sait ce que tu m’as dit
Mais l’été finit sa course, l’oiseau tomba de son nid
Et voilà que sur le sable nos pas s’effacent déjà
Et je suis seul à la table qui résonne sous mes doigts
Comme un tambourin qui pleure sous les gouttes de la pluie
Comme les chansons qui meurent aussitôt qu’on les oublie
Et les feuilles de l’automne rencontrent des ciels moins bleus
Et ton absence leur donne la couleur de tes cheveux

Une pierre que l’on jette dans l’eau vive d’un ruisseau
Et qui laisse derrière elle des milliers de ronds dans l’eau
Aux vents des quatre saisons, tu fais tourner de ton nom
Tous les moulins de mon cœur

Faye Dunaway y Steve McQueen en El caso Thomas Crown.

Marzanna Bogumiła Kielar

1963 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

En el jardín, descalza

sacudo una hormiga de mi pie
y observo qué hace con la vida perdonada,
con su gota de tiempo.
En la luz amarilla de la vereda, cómo alcanza a otras,
ágiles, voraces al matar algún insecto
Inconsciente de mi propio instante de vacilación.

Junto a la roca caliente, en el aguacero de sol, de fruta henchida
todo lo que ves con el ojo, aparentemente perspicaz,
el ojo ciego del poeta:
solo esa flor feroz con un hermoso nombre en griego
/tánatos/, cómo se abre y cierra.
Y tú no puedes concebirlo ni comprobarlo de ninguna forma
viva. Eso, lo que también a ti te será dado para siempre;
casi negras, dulces cerezas
recién cogidas sangran en mi mano.

W ogrodzie boso

strącam mrówkę ze stopy
i patrzę, co zrobi z darowanym życiem,
z tą swoją kroplą czasu.
W żółtym świetle ścieżki, jak dogania inne,
zabijające właśnie jakiegoś owada, ruchliwe, żarłoczne.
Nieświadoma mojego, przez mgnienie, wahania.
Przy gorącym kamieniu, w ulewie słońca, ciężkich owoców
tyle tylko widzisz oko podobno przenikliwe,
ślepe oko poety:
tylko ten drapieżny kwiat o pięknej greckiej nazwie
/ thanatos /, jak otwiera się i zamyka.
I nie możesz tego pojąć ani sprawdzić w żaden żywy
sposób. Tego, co tobie też będzie raz na zawsze dane;
niemal czarne, słodkie
zerwane wiśnie krwawią w mojej dłoni.