Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

Navidad perdida

Él está solo, es Navidad.
Por la colina suben tres árboles, los tres reyes magos.
También hay una estrella
Sobre el pesebre oscuro. ¿Pero dónde está el Niño?

Compadécete del hombre. Ha recorrido un largo camino
Como los árboles ha sido
Paciente. Pero lo ha adelantado
La razón. El pesebre está vacío.

Fotogramas del maravilloso film-ensayo La metamorfosis de los pájaros de Catarina Vasconcelos

Tłum. Andrzej Szuba

Zmarnowane święta

Jest sam, jest Boże Narodzenie.
Wzgórzem idą trzy drzewa, trzej królowie.
A nad ciemnym żłobem
Jedna gwiazda. Ale gdzie jest Dziecię?

Współczuj człowiekowi. Odbył
Długą podróż, jak drzewa, jak one był
Cierpliwy. Lecz ubiegł go
Rozum. Żłób jest pusty.

Lost Christmas

He is alone, it is Christmas.
Up the hill go three trees, the three kings.
There is a star also
Over the dark manger. But where is the Child?

Pity him. He has come far
Like the trees, matching their patience
With his. But the mind was before
Him on the long road. The manger is empty.

Ronald Stuart Thomas

1913-2000, Reino Unido (Gales)

Trad. Ada Trzeciakowska

la señal

Casgob, decía, 2
millas.  Pero nunca fui
allí; lo dejé como un adorno
en el estante de la mente, cubierto

con el polvo de
sus veranos; un lugar a dieta
de los ecos de las campanas
calladas y las voces

de los niños; blanca es la arquitectura
de sus nubes, inmóvil
la luz del sol.  Así fue
mejor, necesito un museo

para almacenar las partículas
más frágiles del sueño.  El tiempo
es un camino principal, la eternidad
el desvío que no tomamos.

Fotos propias. El Museo Shōmei Yō en el pueblo de Minamiaso, prefectura de Kumamoto, exhibe los dibujos originales del ilustrador, Shōmei Yō (1946) y los recrea en el paisaje. Al abrir la puerta blanca desde el museo, se sale a una pradera de 66.000 m2. Subiendo la colina hacia el árbol solitario, sentado en un banco y contemplando la grandeza de la naturaleza, uno se siente como si estuviera suspendido dentro de una obra de arte.

Zdjęcia własne. Muzeum Shōmei Yō w mieście Minamiaso, w prefekturze Kumamoto, prezentuje oryginalne rysunki ilustratora Shōmei Yō (1946) i odtwarza je w przyległym terenie. Otwierając białe drzwi od strony muzeum, wychodzimy na łąkę o powierzchni 66 tys. m2. Wspinając się na wzgórze w kierunku samotnego drzewa, siadając na ławce i kontemplując wspaniałość natury, ma się wrażenie, że jest się zawieszonym wewnątrz dzieła sztuki.

Tłum. Andrzej Szuba

Drogowskaz

Casgob – czytam – 2
mile. Ale nigdy tam
nie byłem; tkwi jak
bibelot na półce pamięci,

pokryty kurzem lat;
miejsce na diecie
echa zamilkłych
dzwonów i dziecięcych

głosów; biała jest architektura
jego chmur, nieruchome
promienie słońca. Tak było
najlepiej. Potrzebne mi muzeum

do gromadzenia co wątlejszych
drobin snu. Czas to
droga główna, wieczność –
zakręt, którego nie bierzemy.

THE SIGNPOST

Casgob, it said, 2
miles.  But I never went
there; left it like an ornament
on the mind’s shelf, covered

with the dust of
its summers; a place on a diet
of the echoes of stopped
bells and children’s

voices; white the architecture
of its clouds, stationary
its sunlight.  It was best
so, I need a museum

for storing the dream’s
brittler particles in.  Time
is a main road, eternity
the turning that we don’t take.

Ryōkan Taigu

1758-1831, Japón

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Aunque mis andanzas
me llevan a dormir
en otro albergue cada noche
sueño siempre con lo mismo: la casa.

Fotos propias. Povedilla (CLM)

Tłum. Piotr Madej

***

Chociaż moje wędrówki
Prowadzą mnie do
Innego noclegu każdej nocy
To sen który mam
Jest zawsze taki sam – o domu

Milan Kundera

1929 – , República Checa/ Francia

Trad. Fernando de Valenzuela

La Inmortalidad

«Depuis huit jours, j’avais déchiré mes bottines aux cailloux des chemins…».  «Hacía ya ocho días que destrozaba mis botas contra las piedras del camino…», escribe Rimbaud.
 Camino: franja de tierra por la que se va a pie. La carretera se diferencia del camino no sólo porque por ella se va en coche, sino porque no es más que una línea que une un punto a otro. La carretera, no tiene su sentido en sí misma; el sentido sólo lo tienen los dos puntos que une. El camino es un elogio del espacio. Cada tramo del camino tiene sentido en sí mismo y nos invita a detenernos. La carretera es la victoriosa desvalorización del espacio, que gracias a ella no es hoy más que un simple obstáculo para el movimiento humano y una pérdida de tiempo.
 Antes de que los caminos desaparecieran del paisaje, desaparecieron del alma humana: el hombre perdió el deseo de andar, de caminar con sus propias piernas y disfrutar de ello. Ya ni siquiera veía su vida como un camino, sino como una carretera: como una línea que va de un punto a otro punto, del grado de capitán al grado de general, de la función de esposa a la función de viuda. El tiempo de la vida se convirtió para él en un simple obstáculo que hay que superar a velocidades cada vez mayores.
 El camino y la carretera son también dos concepciones diferentes de la belleza. Cuando Paul dice que en tal o cual lugar hay un paisaje hermoso, eso significa: si paras el coche verás un hermoso castillo del siglo xv y junto a él un parque; o: hay allí un lago y, por su brillante superficie, que se extiende a lo lejos, navegan los cisnes.
 En el mundo de las carreteras un paisaje hermoso significa: una isla de belleza unida por una larga línea a otras islas de belleza.
 En el mundo de los caminos la belleza es ininterrumpida y constantemente cambiante; a cada paso nos dice:
 «¡Detente!».
 El mundo de los caminos era el mundo del padre. El mundo de las carreteras era el mundo del marido. Y la historia de Agnes se cierra como un círculo: del mundo de los caminos al mundo de las carreteras y ahora otra vez de vuelta. Porque Agnes se va a vivir a Suiza. Ya está decidido y éste es el motivo por el que en las dos últimas semanas se siente ininterrumpida y locamente feliz.

Fotos propias.

Tłum. Marek Bieńczyk

Nieśmiertelność

“Już tydzień temu rozdarłem trzewiki o przydrożne kamienie…” – pisze Rimbaud.
Droga: pasmo ziemi, po którym chodzi się pieszo. Szosa różni się od drogi nie tylko tym, że przemierza się ją samochodem, lecz również tym, że jest zwykłą linią łączącą jeden punkt z drugim. Sama w sobie szosa nie ma żadnego sensu: mają go tylko oba punkty, które łączy. Droga jest hołdem wobec przestrzeni. Każdy odcinek drogi obdarzony jest sensem i zachęca nas do postoju. Szosa tryumfalnie pozbawia przestrzeń wartości; dzisiaj przestrzeń to już tylko utrudnienie dla człowieka, który się porusza, zwykła strata czasu.
Wcześniej niż z krajobrazu, drogi zniknęły z ludzkiej duszy: człowiek nie pragnie już wędrować po drogach i z wędrówki czerpać rozkoszy. Swego życia również nie spostrzega jako drogi, lecz jako szosę: jako linię prowadzącą od jednego punktu do drugiego, od stopnia kapitana do stopnia generała, od stanu małżeńskiego do owdowienia. Czas życia stał się zwykłą przeszkodą, którą należy pokonywać z wciąż rosnącą szybkością.
Droga i szosa to również dwa odmienne pojęcia piękna. Gdy Paul mówi, że w tym miejscu jest pięknie, znaczy to: jeśli zatrzymasz tu samochód, zobaczysz piękny zamek z XVII wieku, otoczony parkiem; albo: tu jest jezioro i łabędzie pływają po błyszczącej powierzchni, która ginie w oddali.
W świecie szosy piękny pejzaż znaczy: oto wysepka piękna, powiązana długą linią z innymi wysepkami piękna.
W świecie dróg piękno jest ciągle i wciąż zmienne; za każdym krokiem mówi nam “Zatrzymaj się!”.
Świat dróg był światem ojca. Świat szosy był światem męża. I historia Agnes domyka się jak pierścień: od świata dróg do świata szosy, a teraz ponownie do punktu wyjścia. Bo Agnes będzie mieszkała w Szwajcarii. Podjęła już decyzję i dlatego czuje się od dwóch tygodni tak ciągle, tak szaleńczo szczęśliwa.


Juan Carlos Friebe

1968 -, España (Granada)

Un nido

Feliz quien parte atado al corazón
pues aunque no regrese nunca, siempre
habitará su casa. Feliz quien viene y va
a antojo de su dicha y sus senderos,
en pos de sí y de sus misterios hondos,
de su amor, su quimera, de su nada.
Cuánto más si al susurro de su voz
sujeto, atento sólo a su murmullo,
se escucha y dice: heme: al mismo tiempo
que presta tacto, vista, oído al mundo,
y lo comprende o no, pero le incumbe,
le inmuta, le conmueve, le anonada.

Pasa la brisa sobre tallo tierno,
mece el aire los álamos combados:
feliz la rama, si feliz la hoja.

Fotografías: André Kertész; Olivia Bee. Fotograma de Orfeo de Jean Cocteau

Tłum. Ada Trzeciakowska

Gniazdo

Szczęśliwy ten kto wyrusza sercem przywiązany
choćby nie powrócił nigdy, na zawsze
zamieszka we własnym domu. Szczęśliwy ten
kto przychodzi i odchodzi
zgodnie z wolą swojego losu, ścieżka swoją,
w ślad za samym sobą i najgłębszą tajemnicą,
za miłością, chimerą, za pustką.
O ileż bardziej, gdy wsłuchany w szept własnego głosu,
wyczulony na jego pomruk,
słucha siebie i mówi: oto jestem: w tym samym czasie
wysila wzrok, nadstawia ucha i komórki skóry na świat,
i rozumiejąc go lub nie, lecz ciąży mu on,
przejmuje trwogą, wzrusza, oszałamia.

Powiewa bryza nad młodym pędem,
wiatr zakołysał zgiętymi topolami:
szczęśliwa gałąź, gdy liść szczęśliwy.

Mark Strand

1934-2014, Canadá /Estados Unidos

Trad. Martín López Vega

La colina

He llegado tan lejos sólo con mis piernas,
Perdiendo autobuses, perdiendo taxis,
Y siempre subiendo. Un pie delante del otro,
Así es como lo hago.

No me importa cómo la colina continúa.
Hierba junto al camino, un árbol agitando
Sus hojas negras. ¿qué más da?
Cuanto más camino, más lejos estoy de todo.

Un pie delante del otro. Las horas pasan.
Un pie delante del otro. Los años pasan.
Los colores de la llegada se apagan.
Así es como lo hago.

Mi videopoema, adaptación del poema de Mark Strand

Tłum. Grzegorz Musiał

Wzgórze

Zaszedłem tak daleko o własnych siłach
spóźniając się na autobusy, taksówki,
wciąż idąc pod górę. Stawiając stopę za stopą,
tak robię.

Nie dbam jaki stromy jest stok.
Trawa rośnie wzdłuż drogi, drzewo otrząsa
czarne liście. Co z tego?
Im dłużej idę, tym dalej jestem od wszystkiego.

Stopa za stopą. Mijają godziny.
Stopa za stopą. Mijają lata.
Barwy z początku drogi bledną.
Tak to robię.

The Hill

I have come this far on my own legs,
missing the bus, missing taxis,
climbing always. One foot in front of the other,
that is the way I do it.

It does not bother me, the way the hill goes on.
Grass beside the road, a tree rattling
its black leaves. So what?
The longer I walk, the farther I am from everything.

One foot in front of the other. The hours pass.
One foot in front of the other. The years pass.
The colors of arrival fade.
That is the way I do it.

Jacek Kaczmarski

1957-2004, Polonia

Stalker

Trad. Ada Trzeciakowska

¿Quién jamás a bordo de un barco habrá naufragado?
¿Quién se atreverá a negar sus propios defectos?
¿Y quién por un pájaro cegado no se ha desviado?
¿A quién no le ha guiado un perro de solitario aspecto?

Sin embargo, aún nos atrae el terreno cercado,
Cercado no sin objetivo -deseamos creer-
Mas no nosotros en la Zona -nos la han quitado-
Con el paso propio e inseguro la hemos de recorrer
Hasta que la amargura cubra el anhelo derrotado.

Por ello, pese a las alambradas, de vigía torres
Allí ansiamos llegar, donde nos han prohibido pasar
Poseer aquellos misterios patéticos e inútiles
Con tal de arder una vez más con la fiebre de nostalgia
Antes de que un soplo haga caer cabezas vacilantes.

¿Quién jamás a bordo de un barco habrá naufragado?
¿Quién se atreverá a negar sus propios defectos?
¿Y quién por un pájaro cegado no se ha desviado?
¿A quién no le habrá guiado un perro de solitario aspecto?

Camino de rodeo puede resultar engañoso,
Y ese Stalker que nos lleva un embustero codicioso,
Mas es mejor que morir entre calcio en trinchera
En el umbral de los aproches e invisible frontera,
Entre los bostezos de un soldado, casi sentenciado.

El camino lleva por los valles antaño inundados;
Debajo del agua susurra ilegible argot del tiempo:
Senda encima de fusiles, iconos y manuscritos
Sobre los que el remo traza un ruido apocalíptico;
Y no nos lamentan -ni a los viejos- lloran a los hijos.

¿Entonces la verdad por encontrar -un cuarto vacío
Donde teléfonos apagados suenan de repente-?
¿Serpentinas de sangre sincera fluyendo en arroyos,
Una rabia sorda contra el firmamento indiferente
Y la magia de las palabras contra el maleficio?

¿Entonces esa verdad por encontrar – mesa de piedra
De la que se precipita el objeto de rezos intacto?
¿Entre el estrépito de las ruedas aria de Beethoven?
¿Aguas profundas y por encima del insondable abismo
suspendida, mirándose en el espacio nuestra cara?

¿A quién el hado balsas salvavidas le ha negado?
¿A quién -de los lisiados- salud no ha sido devuelta?
Cuando el pájaro ciego rastro ha reencontrado
Y el perro solitario se ha tumbado en la puerta.

Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak?
Któż z nas zaprzeczyć może że ułomny?
Kogóż nie łudził oślepiony ptak?
Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny?

A przecież wciąż przyciąga strefa ogrodzona
I ogrodzona nie bez celu – chcemy wierzyć
To nie my w Zonie, to nam odebrana Zona
Nam ją niepewnym, ale własnym krokiem mierzyć
Póki nadziei gorycz wreszcie nie pokona.

Dlatego, mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice.

Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak?
Któż z nas zaprzeczyć może że ułomny?
Kogóż nie łudził oślepiony ptak?
Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny?

Droga okrężna może być i oszukańcza,
Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy,
Lecz lepsze to, niż śmierć na wapniejących szańcach
U progu granic niewidzialnych i aproszy,
Gdzie ziewa żołnierz tak podobny do skazańca.

Po zatopionych dawno droga to dolinach;
Pod płytką wodą nieczytelne czasu grypsy:
Szlak po ikonach, rękopisach, karabinach
Nad którym wiosło kreśli plusk Apokalipsy;
Nie po nas płacz – i nie po przodkach – płacz po synach.

Więc prawda, którą znaleźć nam to pusty pokój
Gdzie nagle dzwonią wyłączone telefony?
Serdeczna krew snująca w martwym się potoku,
Bezsilny gniew na obojętność Nieboskłonu
I magia słów, co chronić ma od złych uroków?

Więc prawda, którą znaleźć nam to stół z kamienia,
Z którego przedmiot modłów spadł nietknięty dłonią?
W stukocie kół transportu – Aria Beethovena?
Bezdenna toń, a nad bezdenną tonią
Twarz własna co przegląda się w przestrzeniach?

Z tonących – komu los nie zesłał tratw?
Z ułomnych – zdrowia nie przywrócił komu?
Gdy oślepiony ptak odnalazł ślad
I pies bezdomny siadł na progu domu.

Stalker

Transl. by Jadwiga Smulko and Ryszard P. Kostecki

Who of us has never travelled by a drowning wreck?
Who amongst us dares to contradict he is flawed?
Who of us has never been by a blinded bird misled?
Who has never been led into wasteland by a stray dog?

And yet, we are enthralled by the fenced area
Which is excluded for a purpose – we want to believe
It’s not us within it – it’s taken from us – the Zone
It is for us to pace it, with our own gait, be it unfirm
Until all hope, defeated by bitterness, is out – gone

Thus, in spite of wires, guards’ posts and watchtowers
We long to go where going is forbidden
To possess useless, ridiculous mysteries’ koan
If only we could burn with longing fever once again
Before a sudden blast flicks off the occipital bone

The way might be misleading and roundabout
Our guide might be a swindler, craving to make a dime
But better this, than death on calcifying ramparts’ dawns
At the trenches and invisible borders’ lines
Where – so resembling a convict – soldier yawns

The path leads through the inundated glens of ages gone
Under the shallow waters – illegible kites of times past
A trail over the icons, the manuscripts, and guns
Above which the paddle draws Apocalypse’s splash
The wail is not for us, nor the ancestors – but for sons

Is then the truth for us to find – an empty room
With switched-off phones, that suddenly start to ring?
The dearest blood, that slowly flows in lifeless brook
A forceless wrath against indifferent Firmament
And the spell of words to save from bad bewitchments’ hook?

Is then the truth for us to find – a table of stone
From which the object of the prayers fell, untouched by hand?
In transport’s wheels clatter – Beethoven’s aria blazes?
Bottomless abyss, and – above it, suspended –
One’s own face, watching itself in spaces

Of the drowning – whom fortune did not send a raft?
Of the flawed – whom it had ever failed to heal?
When the blinded bird has finally found the right track
And the stray dog has at last sat at the doorsill