En aquella mañana de luz azul, en barcas jubilosas, las velas desplegadas, partimos al Oriente. Y entramos en el bronce del pecho de aquel sol. El mar quedó desierto tras nosotros, bajo una lluvia de oro. Así tuvo lugar el único viaje.
A la tarde volvimos, caídas ya las velas, derramada en las aguas la púrpura extendida de aquel día cansado.
(Ya solo miro el mar por la abierta ventana, y otras velas que parten, matutinas, regresan a la tarde, sin color, fatigadas.)
Me han borrado los años con piedad, y el cuerpo es solo un bulto. Aún con vida en los ojos vigilo los navíos de luz, distantes y amarrados, en el puerto celeste. Igual que en la niñez los miro ahora. Son eternos, y tiemblan sus fanales en lo oscuro. Son el feliz engaño del mundo que no ha sido. Y allí, me lo dijeron y nunca les creí, habita Dios.
Fotogramas de Nostos: El retorno de Franco Plavoli
Tłum. Ada Trzeciakowska
Długa podróż na Wschód
W tamten poranek z niebieskiego światła w beztroskich łodziach, rozpostarłszy żagle, wyruszyliśmy na Wschód. I wniknęliśmy w brązową pierś tamtego słońca. Morze opustoszało za nami, pod złotym deszczem. Tak oto odbyła się ta wyjątkowa podróż.
Wieczorem wróciliśmy, opuściwszy już żagle, rozlana na wodach rozciągała się purpura znużonego dnia.
(Teraz spoglądam na morze tylko przez otwarte okno, i inne żagle odpływają, poranne, by powrócić wieczorem, wyblakłe, umęczone).
Lata wymazały mnie litościwie, a ciało jest już tylko niewyraźnym garbem. Żywe pozostały moje oczy: czuwam nad statkami ze światła, w oddali, przycumowanymi w błękitnym porcie. Tak jak w dzieciństwie patrzę na nie teraz. Są wieczne, a ich lampy drżą w ciemnościach. Są szczęśliwą złudą świata, którego nie było. I właśnie tam, mówiono mi, choć nie wierzyłem, mieszka Bóg.
¿En qué oscuro rincón del tiempo que ya ha muerto viven aún, ardiendo, aquellos muslos? Le dan luz todavía a estos ojos tan viejos y engañados, que ahora vuelven a ser el milagro que fueron: deseo de una carne, y la alegría de lo que no se niega.
La vida es el naufragio de una obstinada imagen que ya nunca sabremos si existió, pues solo pertenece a un lugar extinguido.
Fotografías de Francesca Woodman (1951- 1981, Estados Unidos)
Tłum. Ada Trzeciakowska
Miłosierdzie czasu
W jakim mrocznym zakątku czasu, który już się dokonał żyją wciąż, płonąc, te uda? Ciągle napełniają światłem te oczy takie stare i tyle razy oszukane, które znów stały się cudem, jakim były kiedyś: pragnienie innego ciała, i radość z tego, czego się nie odmawia.
Życie to wrak pewnego natarczywego obrazu, nigdy się już nie dowiemy, czy istniał naprawdę: przynależy wyłącznie do miejsca, które wygasło.
«Y, no obstante —le había respondido más tarde Rivière—, si la vida humana no tiene precio, nosotros obramos siempre como si alguna cosa sobrepasase, en valor, la vida humana… Pero ¿qué?» Y a Rivière, pensando en la tripulación, se le encogió el corazón. La acción, incluso la de construir un puente, destruye felicidades; Rivière no podía dejar de preguntarse: «¿En nombre de qué?» «Esos hombres —pensaba— que van tal vez a desaparecer, habrían podido vivir dichosos.» Veía rostros inclinados en el santuario de oro de esas lámparas nocturnas. «¿En nombre de qué los ha sacado de ahí? ¿En nombre de qué los ha arrancado de la felicidad individual? La primera ley, ¿no es precisamente la de defender esas dichas? Pero él las destroza. Y no obstante, un día, fatalmente, los santuarios de oro se desvanecen como espejismos. La vejez y la muerte, más implacables que él mismo, los destruyen. ¿Tal vez existe alguna otra cosa, más duradera, para salvar? ¿Tal vez hay que salvar esa parte del hombre que Rivière trabaja? Si no es así, la acción no se justifica.» «Amar, amar únicamente, ¡qué callejón sin salida!» Rivière tuvo la oscura conciencia de un deber más grande que el de amar. O se trataba también de una ternura, ¡pero tan diferente de las otras! Evocó una frase: «Se trata de hacerlos eternos…» ¿Dónde lo había leído? «Lo que vos perseguís en vos mismo muere.» Imaginó un templo al dios Sol de los antiguos incas del Perú. Aquellas piedras erguidas sobre la montaña. ¿Qué quedaría, sin ellas, de una civilización poderosa que gravitaba con el peso de sus piedras, sobre el hombre actual, como un remordimiento? «¿En nombre de qué rigor o de qué extraño amor, el conductor de pueblos de antaño, constriñendo a sus muchedumbres a construir ese templo sobre la montaña, les impuso la obligación de erguir su eternidad?» Rivière se imaginó aún a los habitantes de las pequeñas ciudades que, en el crepúsculo, dan vueltas alrededor de sus quioscos de música: «Esa especie de felicidad, ese arnés…», pensó. El conductor de pueblos de antaño, tal vez no tuvo piedad por el dolor del hombre; pero tuvo una inmensa piedad por su muerte. No por su muerte individual, sino piedad por la especie que el mar de arena borraría. Y él conducía a su pueblo a levantar, por lo menos, algunas piedras que el desierto no había de sepultar. (…) Habría podido luchar aún, probar suerte: no hay fatalidad externa. Pero sí hay una fatalidad interior: llega un momento en el que nos descubrimos vulnerables; entonces las faltas nos atraen como un vértigo. Y fue en este instante cuando lucieron en su cabeza, en un desgarrón de la tormenta, como cebo mortal en el fondo de una masa, algunas estrellas… Juzgó que era una trampa: se ven tres estrellas por un agujero, se sube hacia ellas, y ya no se puede descender, se permanece allí, mordiendo las estrellas… Sin embargo, era tal su hambre de luz, que remontó. (…) Fabien creyó haber arribado a limbos extraños, pues todo hacíase luminoso: sus manos, sus vestidos, sus alas. La luz no bajaba de los astros, sino que se desprendía, debajo de él, alrededor de él, de esas masas blancas. Las nubes, bajo él, devolvían toda la nieve que recibían de la Luna. Las de derecha e izquierda, altas como torres, hacían lo mismo. La luz era cual leche en la que se bañaba la tripulación. Fabien, volviéndose, vio que el «radio» sonreía. —¡Esto va mejor! —gritó. Pero la voz se perdía en el ruido del vuelo: las sonrisas solas hablaban. «Estoy completamente loco —pensaba Fabien— por sonreír; estamos perdidos.» Sin embargo, mil oscuros brazos le habían desatado de sus cadenas, como se desata a un prisionero al que se permite andar solo, por un tiempo, entre flores. «Demasiado hermoso», pensaba Fabien. Erraba entre las estrellas acumuladas con la densidad de un tesoro, en un mundo donde nada vivía fuera de él, absolutamente nada excepto él, Fabien y su camarada. Semejante a esos ladrones de ciudades fabulosas, emparedados en la cámara de los tesoros, de donde no sabría salir. Entre pedrerías heladas, erraban infinitamente ricos, pero condenados.
*Fragmentos de los cap. XIV-XVI
Tłum. Maria Czapska, Stanisław Stempkowski
Nocny lot*
„Ale jeżeli nawet życie ludzkie jest bezcenne, postępujemy zawsze tak, jak gdyby istniało coś, co jest więcej warte niż życie ludzkie… Ale co?» I Rivière, myśląc o załodze samolotu pocztowego, uczuł ciężar w sercu. Wszelki czyn, nawet budowa mostu, niszczy szczęście ludzkie. I nie mógł już uchylić się teraz od pytania: w imię czego? „Ci ludzie myślał którzy za chwilę może zginą, mogliby sobie żyć szczęśliwi.» Widział twarze pochylone w złotym sanktuarium wieczornej lampy. „W imię czego wyrwałem ich stamtąd?» W imię czego oderwał ich od szczęścia osobistego? Czyż nie jest pierwszym nakazem strzec i ochraniać to szczęście? A on je właśnie niszczy. Bo i tak nieodwołalnie nadejdzie dzień, gdy te złote sanktuaria rozwieją się jak fatamorgana. Zniszczą je starość i śmierć, bardziej nielitościwa niż on, Rivière. Ale jest może coś innego, bardziej trwałego, co należałoby ocalić; może jest do ocalenia ta właśnie cząstka człowieka, nad której urobieniem trudzi się właśnie on, Rivière? Jeżeli nie cała jego działalność nie ma usprawiedliwienia. „Kochać, tylko kochać — i cóż dalej!» Rivière miał niejasne poczucie obowiązku większego od kochania Być może, że i tu wchodziła w grę pewna tkliwość. ale zupełnie inna. Przypomniało mu się zdanie: „Rzecz w tym. ażeby ich uczynić wiecznymi…» Gdzież to był wyczytał? „To, o co zabiegacie wewnątrz siebie umrze.» Przypomniał sobie oglądaną niegdyś w Peru starożytną świątynię Inków, poświęconą bogu słońca Strome ściany głazów na szczycie góry. Gdyby nie one, cóż pozostałoby z potężnej ongi cywilizacji, która ciąży ciężarem tych głazów na dzisiejszym człowieku jak wyrzut?” W imię jakiej surowej konieczności czy w imię jakiej szczególnej miłości wódz tego zaginionego ludu, zmuszając tłumy do wzniesienia tej świątyni na górze, nakazał im tym samym utrwalić ich byt na wieki?» Potem przypomniały się jeszcze Riviere’owi owe tłumy z miasteczka tłoczące się dokoła kiosków z muzyką. Też swego rodzaju szczęście ten deptak…» pomyślał. Wódz dawnych ludów, jeżeli nie znał litości dla cierpienia człowieka, litował się jednak jego śmierci. Nie jego śmierci jako jednostki, lecz znikomości rodzaju skazanego na zagładę. I kazał swemu ludowi wznosić z głazów budowle, które ostoją się piaskom pustyni. (…) Mógłby jeszcze walczyć, próbować szczęścia — bo żadne fatum nie istnieje z zewnątrz. Fatum jest tylko w nas — przychodzi chwila, kiedy się poznaje własną niemoc. Wtedy błędy pociągają nas ku sobie jak otchłani. I w tej to chwili nad jego głową, w rozdarciu chmur, błysnęło kilka gwiazd — niby śmiertelna przynęta na dnie pułapki.
Zdał sobie sprawę z tego, że była to istotnie pułapka: leci się wzwyż ku gwiazdom, które migną w szczelinie chmur, a potem nie można już się zniżyć i pozostaje się tam na zawsze… Ale głód światła był tak nieodparty, że zaczął się wznosić. (…) Wydało się Fabienowi, że znajduje się w zaczarowanym kręgu świetlnym, gdyż jego ręce, ubranie, skrzydła — wszystko stało się świecące. Jasność nie spływała od ciał niebieskich, lecz jak gdyby wypromieniowywała zewsząd, spod niego, dokoła niego, z tego nagromadzenia wyiskrzonej bieli. Chmury pod nim jarzyły się śniegiem przejętym od księżyca. Tak samo jarzyły się na prawo i na lewo, wysokie niby olbrzymie wieże. Samolot płynął jak po świetlistej toni mlecznej. Obejrzawszy się za siebie, Fabien zobaczył uśmiechniętą twarz towarzysza. — Już lepiej! — krzyknął mu. Ale głos ginął w szumie lotu, porozumiewali się tylko uśmiechem…. Ależ to szaleństwo uśmiechać się pomyślał Fabien jesteśmy zgubieni.» A jednak czuł się wyzwolonym z ucisku ciemnych ramion. Opadły zeń krępujące więzy, jak z więźnia, któremu pozwolono na krótką chwilę pochodzić samemu wśród kwiatów. „Jest zbyt cudownie» — myślał Fabien. Błądził wśród nieprzebranego mnóstwa gwiazd, po świecie. w którym prócz niego i jego towarzysza nie było ani jednej żywej istoty. Byli obaj jak owi dwaj złodzieje z bajki, zamurowani w skarbcu, z którego już nie zdołają się wydostać. Wśród zimnego rozsypiska drogocennych kamieni błąkają się nieskończenie bogaci, ale skazani na zagładę.
**Fragmenty rozdz.. XIV-XVI
Antoine de Saint-Exupery
Vol de nuit
« Et pourtant, lui avait répondu plus tard Rivière, si la vie humaine n’a pas de prix, nous agissons toujours comme si quelque chose dépassait, en valeur, la vie humaine… Mais quoi ? » Et Rivière, songeant à l’équipage, eut le coeur serré. L’action, même celle de construire un pont, brise des bonheurs ; Rivière ne pouvait plus ne pas se demander « Au nom de quoi ? » « Ces hommes, pensait-il, qui vont peut-être disparaître, auraient pu vivre heureux. » Il voyait des visages penchés dans le sanctuaire d’or des lampes du soir. « Au nom de quoi les en ai-je tirés ? » Au nom de quoi les a-t-il arrachés au bonheur individuel ? La première loi n’est-elle pas de protéger ces bonheurs-là ? Mais lui-même les brise. Et pourtant un jour, fatalement, s’évanouissent, comme des mirages, les sanctuaires d’or. La vieillesse et la mort les détruisent, plus impitoyables que lui-même. Il existe peut-être quelque chose d’autre à sauver et de plus durable ; peut-être est-ce à sauver cette part-là de l’homme que Rivière travaille ? Sinon l’action ne se justifie pas. « Aimer, aimer seulement, quelle impasse ! » Rivière eut l’obscur sentiment d’un devoir plus grand que celui d’aimer. Ou bien il s’agissait aussi d’une tendresse, mais si différente des autres. Une phrase lui revint : « Il s’agit de les rendre éternels… » Où avait-il lu cela ? « Ce que vous poursuivez en vous-même meurt. » II revit un temple au dieu du soleil des anciens Incas du Pérou. Ces pierres droites sur la montagne. Que resterait-il, sans elles, d’une civilisation puissante, qui pesait, du poids de ses pierres, sur l’homme d’aujourd’hui, comme un remords ? « Au nom de quelle dureté, ou de quel étrange amour, le conducteur de peuples d’autrefois, contraignant ses foules à tirer ce temple sur la montagne, leur imposa-t-il donc de dresser leur éternité ? » Rivière revit encore en songe les foules des petites villes, qui tournent le soir autour de leur kiosque à musique. « Cette sorte de bonheur, ce harnais… » pensa-t-il. Le conducteur de peuples d’autrefois, s’il n’eut peut-être pas pitié de la souffrance de l’homme, eut pitié, immensément, de sa mort. Non de sa mort individuelle, mais pitié de l’espèce qu’effacera la mer de sable. Et il menait son peuple dresser au moins des pierres, que n’ensevelirait pas le désert. (…) Il aurait pu lutter encore, tenter sa chance : il n’y a pas de fatalité extérieure. Mais il y a une fatalité intérieure : vient une minute où l’on se découvre vulnérable ; alors les fautes vous attirent comme un vertige. Et c’est à cette minute que luirent sur sa tête, dans une déchirure de la tempête, comme un appât mortel au fond d’une nasse, quelques étoiles. Il jugea bien que c’était un piège : on voit trois étoiles dans un trou, on monte vers elles, ensuite on ne peut plus descendre, on reste là à mordre les étoiles… Mais sa faim de lumière était telle qu’il monta. (…) Fabien pensait avoir gagné des limbes étranges, car tout devenait lumineux, ses mains, ses vêtements, ses ailes. Car la lumière ne descendait pas des astres, mais elle se dégageait, au-dessous de lui, autour de lui, de ces provisions blanches. Ces nuages, au-dessous de lui, renvoyaient toute la neige qu’ils recevaient de la lune. Ceux de droite et de gauche aussi, hauts comme des tours. Il circulait un lait de lumière, dans lequel baignait l’équipage. Fabien, se retournant, vit que le radio souriait. — Ça va mieux ! criait-il. Mais la voix se perdait dans le bruit du vol, seuls communiquaient les sourires. « Je suis tout à fait fou, pensait Fabien, de sourire : nous sommes perdus. » Pourtant, mille bras obscurs l’avaient lâché. On avait dénoué ses liens, comme ceux d’un prisonnier qu’on laisse marcher seul, un temps, parmi les fleurs.
« Trop beau », pensait Fabien. Il errait parmi des étoiles accumulées avec la densité d’un trésor, dans un monde où rien d’autre, absolument rien d’autre que lui, Fabien, et son camarade, n’était vivant. Pareils à ces voleurs des villes fabuleuses, murés dans la chambre aux trésors dont ils ne sauront plus sortir. Parmi des pierreries glacées, ils errent, infiniment riches, mais condamnés.
No corriendo levemente como en un sueño sino abriéndose paso entre una niebla densa con la bola de oscuridad a sus pies por los peñascos por los matorrales solo cuelgan harapos luminosos de las ramas suplicantes con la fuerza de la debilidad ¿y si no llega? rastreará reptará se arrastrará y con los labios agrietados sin plegarias sin palabras encontrará el corazón del mundo
Cuando nos encuentre como en el campo de batalla medio abrazados sollozaremos dolorosamente de felicidad
Collages propios con fotografías de Sandra Bartocha y fotogramas de La notte de Michelangelo Antonioni (1961)
że jesteś
Nie biegnąc lekko jak we śnie ale brnąc w ciężkiej mgle z kulą ciemności u nóg przez głazy przez chaszcze tylko świecące łachmany wiszą na błagalnych gałęziach z mocą słabości co jeśli nie doleci to dopełznie doczołga się dociśnie i wargami popękanymi bez modłów bez słów odszuka serce świata
Odnalezieni jak na pobojowisku wpół objęci zapłaczemy boleśnie ze szczęścia
La experiencia de la belleza arde dentro de sí misma y nada resulta de ella. Es un valor que es suficiente en sí mismo. Lo único que importa es que esté ahí. No se puede absorber a la belleza, consumirla para más tarde. La belleza que es imposible de poseer nos enseña sobre nuestro propio ser, sobre la propia existencia. p.164
Mi Cantar de los Cantares. En un sueño mi amor me lleva por los pasillos de la noche. En profunda oscuridad se cruzan los trenes, trenes ciegos y amordazados. Llevan gritos y terror. p.185
La poesía expresa el dolor de la vida, sea cual sea la concepción que tengamos de ella, sea cual sea la función variable que le atribuyamos en un momento dado. O, en otras palabras, es un esfuerzo por superar el dolor. p.187
Musil (sobre Rilke) «Ser incluido a través de las cosas más diminutas en las cosas más grandes». p.189
Siempre percibo algo sospechoso en el concepto de la belleza, tal vez porque temo que la «belleza» sublime deje atrás la realidad en la que todo está entremezclado, donde no existen ni la belleza ni la bondad puras. El concepto de la belleza niega así la verdad de un mundo complejo e intrincado, niega la verdad misma.
8 de agosto ¡¿No hay otra forma de librarse del dolor que un dolor nuevo y fresco que alcanza el mismo cielo?
«La noche de los sentidos» de San Juan de la Cruz. Ahí ya no hay poesía, porque la poesía necesita cosas, esa escalera de las cosas por la que suben y bajan los ángeles de la poesía.
(…) El tercer ojo. El ojo que ve la verdad entre dos polos opuestos. p.206
Autor desconocido
Notatnik 1973-1979
Doznanie piękna spala się w sobie i nic z niego nie wynika. Jest to wartość, która wystarcza sama sobie. Ważne jest tylko to, że jest. Nie można piękna skonsumować najeść się go na zapas. Piękno, którego nie można mieć uczy nas samego bycia, samego istnienia. p.164
Moja Pieśń nad Pieśniami. We śnie mój miły prowadzi mnie korytarzami nocy. Mijają się tam pociągi w głębokiej ciemności, ślepe, zakneblowane pociągi. Wiozą krzyk i przerażenie. p.185
Poezja wyraża ból życia, jakkolwiek byśmy ją pojmowali, jaką przypisywalibyśmy jej aktualnie zmienną funkcję. Lub inaczej – jest wysiłkiem przezwyciężania bólu. p.187
Musil (o Rilkem) „Być włączonym sprawami najdrobniejszymi w rzeczy największe”. p.189
Wyczuwam zawsze coś podejrzanego w pojęciu piękna. Może wynika to z obawy, że wysublimowane „piękno» pozostawia poza sobą realną rzeczywistość, w której wszystko jest zmieszane, gdzie nie ma czystego piękna ani czystego dobra. Pojęcie piękna zaprzecza w ten sposób prawdzie o złożonym, skomplikowanym świecie, zaprzecza prawdzie.
8 sierpnia Czy nie ma innego sposobu pozbycia się bólu jak nowy, świeży ból do samego nieba?!
Noc zmysłów» św. Jana od Krzyża. Tam nie ma już poezji, bo poezja potrzebuje rzeczy, tej drabiny rzeczy, po której wstępują i zstępują aniołowie poezji.
(…) Trzecie oko. Oko widzące prawdę pomiędzy dwoma biegunami przeciwieństw. p206
La hermosura de la vida no acaba, y así nos lo parece a los humanos. Y amamos las cosas que aquí se continúan, los cuerpos que ocuparán, con más belleza, nuestro sitio, y vamos ya llegando a la quietud difícil, y aceptarán nuestro silencio en comprensión, porque nosotros antes habremos comprendido y aceptado la noche ya sin fin y sin estrellas.
Quizá hayas venido, ahora que nuestros cuerpos se han amado con furia y alegría, para escuchar de mí esta verdad sencilla, y que aún desconoces: ningún hombre es feliz.
Rtograma de Altered States de Ken Russell
Tłum. Ada Trzeciakowska
Perwersja
Piękno życia nie ma końca, tak nam, ludziom, się wydaje. Kochamy rzeczy, które trwają tutaj, ciała, które zajmą, jeszcze piękniej, nasze miejsca, i dochodzimy do trudnego stanu wyciszenia, oni zaś nasze milczenie przyjmą ze zrozumieniem, bo wcześniej i my zdążymy już zrozumieć i zaakceptować tę noc bez końca już i bez gwiazd.
A może przyszłaś, teraz, gdy nasze ciała kochały się z furią i radością, by usłyszeć ode mnie tę prostą prawdę, która wciąż jest ci obca: żaden człowiek nie jest szczęśliwy.
Oye, cuántos mares ahondé en su reflujo vesperal, cuántas colinas bajo el azul, con mis podencos mágicos, al chascar la yerba que me tuvo con mi reina marina. Devoré la ciudad de niños meditabundos, los jardines con cuernos negros, aún me veo en los espejos sombra desdibujándose, los abanicos de abuelitas enfermas, drogadas por el vicio de la soledad.
Qué tristes todos los árboles que suben al monte deshojados y con caras de viejos. El invierno cubre el bosque con sus alas, las ratas amarillas mueren con los pájaros en las cumbres. Dónde están las piceas que trepé, los bancos carcomidos por arañas, las alondras roídas por los hilos del aire.
Qué pena cada plaza de la muerte, las iglesias y el rifador, las espumajosas calaveras.
Oye, qué vestuario usan las hojas del otoño y qué viento las marea. Indemnes las sangres que jóvenes intercambian y graciosas sus palabras de pasión. Paz. Al fondo, la noche de madera, ya prisión húmeda. Los duendes en las luces de cristal y el verde susurrador. Es tiempo para recordar qué hermoso fue todo.
Felix Francisco Casanova. Collage propio.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Dawne lasy
Ej, ileż to mórz zgłębiłem w ich wieczornym odpływie, ileż wzgórz pod błękitem, z mymi magicznymi ogarami, gryząc trawę, która miała mnie z moją królową mórz. Pożarłem miasto medytujących dzieci, ogrody o czarnych rogach, wciąż widzę się w lustrach zacierający się cień, wachlarze schorowanych babć, odurzonych nałogiem samotności.
Jakże smutne są wszystkie te drzewa co wspinają się na wzgórze, opadły z nich liście i mają twarzach starców. Zima przykrywa las swoimi skrzydłami, żółte szczury umierają wraz z ptakami na szczytach. Gdzież są te świerki, na które się wspinałem, ławki pożarte przez pająki, skowronki przeżarte przez nitki powietrza.
Jakże mi żal każdego placu umierania, kościoły i siejący zamęt, toczące pianę czaszki.
Ej, jakież to szaty wdziały jesienne liście i cóż to za wiatr nimi buja. Nieskalana jest krew, którą wymieniają się młodzi i śmieszne są ich słowa namiętności. Spokój. W głębi, drewniana noc, już wilgotne więzienie. Duszki w kryształowych światłach i szepcząca zieleń. Nadszedł czas wspomnień, jakże piękne było wszystko.
El cuarto, oscuro; y la ventana abierta en la noche desnuda del estío. El canto seco de la tierra ciega es de cristal, y lo dicen los grillos; hay un enjambre azul de altas estrellas que no vuelan, y hay unos leves hilos que nuestros ojos unen con belleza. Desde mi ardiente soledad yo miro las sombras de este cuarto, tan espesas, y el campo no visible al que yo aflijo con ese pensamiento del que vela sabiéndose de carne. ¿Algo es mío? Muy lejos, se reúnen las casas, son inciertas y agrupadas sus luces junto al mar: hay un ritmo de olas negras y sordas. La alegría gobierna, en esos territorios, el vivir. Yo respiro la oscuridad tan mía, mi vida no está cerca del agua ni del cielo, ni tampoco de aquello que deseo.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Nokturn
Pokój, ciemny; i okno otwarte na nagą sierpniową noc. Sucha śpiew ślepej ziemi jest ze szkła, świerszcz tak szepcze, jest i wysokich gwiazd rój niebieski który nie potrafi latać, i nikłe nitki które oczy nasze wiążą z pięknem. Z żaru samotności zerkam na cienie w tej izbie, tak gęste, i na niewidoczne pole, które nękam myślą bezsennego i śmiertelnego śtworzenia. Czy coś jest moje? Hen daleko, zbierają się domy, niepewne ich światła stłoczone na brzegu: rytm wybijają czarne i głuche fale. Na tym terenie radość rządzi i życie. Oddycham ciemnością tak bardzo moją, me życie nie toczy się blisko ani wody ani nieba, ani też tego, czego bym pragnął.
No la rosa, que existe en el olor, ni el verso que ha entregado, en su milagro, una invisible luz, y se hace el mundo, ni el mar, que es un sólido espacio.
Dime si te destruye mi mirada, tan suave como el aire, posada como el tiempo. ¿Qué añade tu belleza a la belleza? Si tú no hubieras sido, nada sería tú, como el posible Dios es solo uno, y mi mirada (el tiempo) te destruye. Tu belleza es aún más: puede darse a quien mira, y hacerse humilde, y torpe, porque existo. No se puede expresar desde esta vida, pues no hay comparación, nada que signifique lo que es. Si acaso confesarte mi deseo de ser yo tú, y así ofrecerte al fin lo que mereces cuando acercas tus manos a las mías: saber que me mirabas con mis ojos.
Fotograma de Hiroshima Mon Amour de Alain Resnais
Tłum. Ada Trzeciakowska
wspomnienie ludzkiego piękna
Nie róża, która istnieje w zapachu, ani wiersz, który przyniósł, jak cud, niewidzialne światło, i staje się światem, ani morze, które jest litą przestrzenią.
Powiedz mi, czy moje spojrzenie cię niszczy, tak łagodne jak powietrze, opadające jak czas. Co dodaje twoje piękno do piękna? Gdybyś nie istniała, nic nie byłoby tobą, gdyż Bóg możliwy jest tylko jeden, a moje spojrzenie (czas) cię niszczy. Twoje piękno jest czymś więcej: oddaje się temu, kto patrzy, i staje się pokorne, i nieporadne, bo ja istnieję. Nie można go wyrazić w tym życiu, bo nie ma porównania, nic co mogłoby oznaczać to, czym jest. Jeśli już, to wyznałbym moje pragnienie: chciałbym być tobą i ofiarować ci wreszcie to, co tobie należne gdy przysuwasz swoje ręce do moich: świadomość, że patrzyłaś na mnie moimi oczami.
Cuando la palabra no llega a la palabra no hagamos gestos, sombras, ademanes.
Cuando el hombre no alcanza a su cabeza se asoma al mundo por el triste ombligo.
Cuando el verso a mitad de trayectoria se quiebra y cae, callémonos.
2
Triste es sobrevivir a nuestra muerte. Alguien puede llegar, darnos ahora la palabra de pase a la esperanza, y sorprendernos hórridos, helados, momificados, insepultos.
3
Sobre este árbol, seco símbolo inerte, cantó un ave real la esperanza que tuvo.
4
Cayó de su vacío a su vacío. Creyose libre porque andaba a saltos.
Incapaz fue de alzar una palabra de poderosa luz contra la muerte.
5
Canto lo que me pasa, dice el mudo.
y 6
Difícil era andar entre el sarcasmo del cobarde o del necio. Más difícil vivir hasta los bordes con fe que acrecentada devolviera al hombre su verdad, virtud al canto.
de Elogio del calígrafo. Ensayos sobre arte.
Collage propio
Tłum. Ada Trzeciakowska
suita dla zmarłego
1
Gdy słowo nie dociera do słowa nie czyńmy gestów, cieni, grymasów.
Gdy człowiek nie dostaje do głowy na świat wygląda smutnym oknem pępka.
Gdy wers w połowie drogi łamie się i upada, uciszmy się.
2
Smutno przeżyć naszą śmierć. Ktoś może nadejść, podrzucić nam słowo przepustkę do nadziei, i przyłapać nas budzących grozę, zamarzniętych, zasuszonych, niepogrzebanych.
3
Na tym drzewie, zmurszałym, uschłym symbolu, królewski ptak śpiewał pieśń żywionej nadziei.
4
Spadał z pustki w pustkę. Uznał, że jest wolny, bo przecież podfruwa.
Nie zdołał wznieść ani słowa potężnego światła przeciwko śmierci.
5
Zamieniam w śpiew to, co mi dolega- mówi niemowa.
i 6
Trudno było poruszać się między sarkazmem tchórza lub głupca. Jeszcze trudniej żyć, z wiarą po brzegi, która powiększona przywróciła człowiekowi jego prawdę, a moc pieśni.
Una selección de poemas más amplia en La nube habitada dirigida por Anxo Pastor
Respuesta
A veces te preguntas cómo se sostiene la belleza del mundo; te fijas en las patas de las garzas blancas bajando regularmente a la laguna, y comprendes.
Ilustraciones de Anxo Pastor: responsable de La nube habitada, poeta, dibujante y pintor
Tłum. Ada Trzeciakowska
Odpowiedź
Czasami pytasz się co podtrzymuje piękno świata; przyglądasz się nogom białych czapli regularnie przylatujących nad lagunę, i pojmujesz.
pájaros junto a la iglesia donde un perro viejo lleva la prole de los sueños, una vista a la pared opuesta: protégeme ciudad lágrima y comprende; llevo en mí tus anillos desintegrándose, tu sol desintegrándose protégeme y guíame, desierto en los ojos de los iconos, ermita de la escoria y de las azules túnicas de los santos
Palermo 2017
Fotograma de The hand of God de Paolo Sorrentino
***
ptaki koło kościoła, gdzie stary pies nosi pomiot snów, widok na przeciwległą ścianę: chroń mnie miasto łzo i zrozum; mam w sobie twoje rozpadające się słoje, twoje rozpadające się słońce chroń mnie i prowadź pustynio w oczach ikon, pustelnio śmieci i błękitnych szat świętych
Y si uno de esos ángeles me estrechara de pronto sobre su corazón, yo sucumbiría ahogado por su existencia más poderosa. Rilke, de nuevo
Óigame usted, bellísima, no soporto su amor. Míreme, observe de qué modo su amor daña y destruye. Si fuera usted un poco menos bella, si tuviera un defecto en algún sitio, un dedo mutilado y evidente, alguna cosa ríspida en la voz, una pequeña cicatriz junto a esos labios de fruta en movimiento, una peca en el alma, una mala pincelada imperceptible en la sonrisa… yo podría tolerarla.
Pero su cruel belleza es implacable, bellísima; no hay una fronda de reposo para su hiriente luz de estrella en permanente fuga y desespera comprender que aún la mutilación la haría más bella, como a ciertas estatuas.
Fotografía de Sarah Moon
Montaje propio
Tłum. Ada Trzeciakowska
PIĘKNA
I gdyby nawet któryś anioł nagle przygarnął mnie do serca, umarłbym, porażony jego potężniejszym istnieniem. Rilke, ponownie
Posłuchaj mnie, piękności, nie zniosę twej miłości. Spójrz na mnie, przypatrz się, w jaki sposób twoja miłość krzywdzi i niszczy. Gdybyś była trochę mniej piękna, gdybyś miała gdzieś jakiś defekt, okaleczony i widoczny palec, coś chropowatego w twoim głosie, mała blizna przy owocowych ustach ciągle w ruchu, piega na duszy, nieudane pociągnięcie pędzlem niedostrzegalne w uśmiechu… mógłbym to jakoś wytrzymać.
Lecz twe okrutne piękno jest nieprzejednane, piękności; nie ma ani jednego listka wytchnienia dla jej raniącego światła gwiazdy w nieprzerwanym locie i do rozpaczy doprowadza mnie myśl, że okaleczenie uczyniłoby cię jeszcze piękniejszą, jak niektóre posągi.
Te cojo de la mano junto a una quemadura de la infancia. No sé por qué a través de ella irrumpe la belleza y se fuga, no sé por qué entonces el agua se repliega, cede su blancura, mancha las almas de los últimos errantes y la luz gris de la cocina. Plantas afectadas por la astringencia del cielo existen para ellas mismas. Volvimos del cine por un vestíbulo vacío. Te sujeto la mano junto a la cicatriz aquella, oímos cerrad el cielo
Francesca Woodman
*** (3 kwietnia 2022)
Chwytam cię za rękę obok dziecięcego oparzenia. Nie wiem czemu przez nie wybucha piękno i ucieka, nie wiem czemu wtedy woda cofa się, oddaje biel, plami dusze ostatnich wędrowców i szare światło w kuchni. Rośliny dotknięte cierpkością nieba są same dla siebie. Wróciliśmy z kina pustym korytarzem. Trzymam cię za rękę obok tej blizny, słyszymy zamknijcie niebo
El jardín, en suma, convierte los cultivos vénetos en objetos de pura contemplación, concentrando en sí toda su belleza para devolvérsela a los campos como un atributo de su utilidad; de tal modo que introduce en la finitud de lo útil, en su dependencia de la vida en cuanto fisicidad, en cuanto pura vida biológica, cerrada entre los límites del nacimiento y la muerte, algo distinto y superior, algo que no devuelve lo útil a un más acá de sí mismo (según la opinión vulgar del utilitarismo mercantil, incapaz de ir más allá, como diría Hölderlin, de las leyes y los registros), sino que lo conserva y lo eleva por encima de sí mismo, por encima de la finitud de la que, en cuanto simple útil, es prisionero. Eleva lo útil precisamente porque lo conserva como útil, pero haciéndolo infinito en la representación de sí mismo, donde se convierte en objeto de contemplación, y no de consumo; en pura forma de sí mismo, en una belleza, podemos decir si los utilitaristas nos lo permiten, que no está más acá de lo útil y del consumo, sino más allá de ello. Lo útil es al mismo tiempo anulado, conservado y superado, en el sentido de laAufhebungteorizada por Hegel y Schelling. Convertido en belleza, lo útil deviene manifestación de lo infinito; y al gozar de la belleza, la propia vida, que tiene necesidad de lo útil para seguir viviendo, aunque sólo sea como finitud, no sólo continúa viviendo, sino que se eleva por encima de su finita existencialidad y piensa su ser finito pero no padece sus necesidades. Porque al contemplar su propia finitud se supera a sí misma en cuanto finita y se asume como sujeto de juicio estético, y por tanto como contenido de un saber que la convierte en imagen imperecedera que fija en sí los distintos aspectos de la naturaleza a la que pertenece; y descubre en la naturaleza, gracias a sus jardines, la forma infinita que condiciona cualquier finita utilidad. Esa forma infinita de la finitud, que nos alegra cuando contemplamos las cosas bellas y nos hace gozar, como si fuésemos infinitos, de la naturaleza de la que nos sentimos parte y que en la contemplación nos hace sentir su infinitud a nosotros que por medio de la contemplación nos complacemos de nuestra propia vida en cuanto efímera y, como tal, condicionada por lo útil, pero que es también algo más que vida solamente: es el ser infinito del que se sabe viva epifanía, la aparición del infinito en el mundo de la finitud. Es pues lo útil que, sencillamente por ser tal, nos hace alegrarnos del aspecto de los campos (por esto su apariencia es gozosa para quien la contemple), que es también epifanía del ser que somos. El ser que para nosotros es vida, se manifiesta aquí como naturaleza objetivada, correlativa a nuestra subjetividad que es, en cuanto subjetividad pensante, más que naturaleza y puede contemplarla; pero que en cuanto subjetividad viviente es también naturaleza y sólo por ello está viva. (…) Lo bello es útil ni más ni menos que lo útil es bello: para la vida. Porque la vida necesita a la naturaleza, la necesita para no sucumbir a su propia muerte, para no morir antes de tiempo. (…) Es precisamente el adorno lo que les falta a los «espacios verdes», concebidos de manera utilitaria y productivista para un mundo sin alma, es decir, sin fantasía y sin sentimiento del infinito; para un mundo que ignora la contemplación o, más aún, que la condena. Un mundo a cuyos ojos es un delito el ornamento que, dentro o fuera de las casas, alimenta a la fantasía que, en la contemplación, revive el pasado como memoria respecto a la cual el presente posee valor de futuro, adquiriendo así la importancia de un deber ser; el ornamento que nos hace vivir en la fantasía un mañana para el que el hoy fugaz, el instante que estamos viviendo, es ya memoria e historia: el pasado, cuya persistencia como forma e imagen que estimula la fantasía ha distinguido y alegrado el presente en todas las épocas, al contener en su finitud algo así como la sombra de un infinito, de que hablaba el obispo Burnet, el cosmógrafo inglés del siglo XVIII (que no le era desconocido a Kant) cuando describía los paisajes sublimes.
Un pequeño caos es un drama de época dirigido por Alan Rickman y ambientado en el París de Luis XIV. Año 1682. En la Francia del rey Luis XIV, la inteligente, tenaz y enérgica paisajista Sabine de Barra es elegida para diseñar uno de los principales jardines y fuentes del nuevo palacio del monarca en Versalles, a las afueras de París.
Película completa
Tłum. Ada Trzeciakowska
ONTOLOGIA I TELEOLOGIA OGRODU
Ogród, krótko mówiąc, zamienia weneckie uprawy w przedmioty czystej kontemplacji, skupiając w sobie całe ich piękno, by następnie zwrócić je polom jako atrybut ich użyteczności; w taki sposób, że wprowadza w skończoność tego, co użyteczne -w jego zależność od życia pojmowanego jako fizyczność, jako życie czysto biologiczne, obramowane narodzinami i śmiercią- coś innego i nadrzędnego. Nie wykraczając przy tym poza pojęcie użyteczności (zgodnie z powszechną opinią utylitaryzmu, niezdolnego do wyjścia poza, jak powiedziałby Hölderlin, zasady i rejestry), lecz zachowuje je i wynosi ponad siebie, ponad skończoność, której jako zwykły przedmiot jest więźniem. Wywyższa to, co użyteczne, właśnie dlatego, że zachowuje jego użyteczność, ale czyniąc je nieskończonym w przedstawieniu samego siebie, w momencie, gdy staje się przedmiotem kontemplacji, a nie konsumpcji; w czystej formie siebie samego, w pięknie, możemy powiedzieć, że nie wykracza poza użyteczność i konsumpcję, ale je przewyższa. Użyteczność jest jednocześnie anulowana, zachowana i przełamana, w sensie Aufhebung teoretyzowanym przez Hegla i Schellinga. Przekształcone w piękno, to, co użyteczne, staje się manifestacją nieskończoności; a ciesząc się pięknem, samo życie, które potrzebuje tego, co użyteczne, aby trwać dalej, choćby tylko jako skończoność, nie tylko trwa dalej, ale wręcz wznosi się ponad swoje skończone istnienie i rozważa swoją skończoność, ale nie doświadcza jej potrzeb. Ponieważ kontemplując własną skończoność, przezwyciężą ją i uznaje siebie jako obiekt rozważań estetycznych, a więc jako źródło wiedzy, która przekształca je w nieprzemijający obraz, utrwalający w sobie różne aspekty przyrody, do której należy; i odkrywa w przyrodzie, dzięki jej ogrodom, nieskończoną formę, która jest niezbędnym warunkiem wszelkiej skończonej użyteczności. Ta nieskończona forma skończoności, cieszy nas, gdy kontemplujemy piękne rzeczy i sprawia, że zachwycamy się, jakbyśmy byli nieskończeni, naturą, której częścią się czujemy i która w kontemplacji pozwala nam doświadczyć swojej nieskończoności. Poprzez kontemplację pozwala nam radować się naszym własnym życiem: ulotnym i jako takim uzależnionym od tego, co użyteczne, ale będącym także czymś więcej niż samym życiem: nieskończonym bytem, którego jest żywą epifanią, objawieniem się nieskończoności w świecie skończoności. Zatem to co użyteczne, będąc takim, sprawia, że cieszymy się wyglądem pól (dlatego ich widok jest tak przyjemny dla kontemplujących oczu), będąc zarazem epifanią bytu, którym jesteśmy. Byt będący dla nas życiem, objawia się tu jako zobiektywizowana natura, korelująca z naszą subiektywnością -jako podmiot myślący jest czymś więcej niż naturą i może ją kontemplować, ale która jako subiektywność ożywiona jest również naturą i z tego powodu może być żywa. (…) To, co piękne, jest użyteczne w tym samym stopniu, co użyteczne, jest piękne: dla życia. Życie bowiem potrzebuje natury, potrzebuje jej, aby nie ulec własnej śmierci, aby nie umrzeć przed czasem. (…) To właśnie ornamentu brakuje w «zielonych przestrzeniach», pomyślanych w sposób utylitarny i oparty na produkcyjności dla świata pozbawionego duszy, to znaczy pozbawionego fantazji i poczucia nieskończoności; dla świata, który ignoruje kontemplację lub, co więcej, potępia ją. Świat, postrzegający jako występek ornament, który tak wewnątrz jaki na zewnątrz podsyca fantazję, który kontemplowany może ożywić przeszłość rozumianą jako pamięć, w stosunku do której teraźniejszość nabiera wartości przyszłości, uzyskuje w ten sposób potwierdzenie niezbędności swego istnienia. Ornament, sprawia, że żyjemy w fantazji jutra, dla którego dziś jest ulotne, bo chwila, w której żyjemy, stała się już pamięcią i historią: przeszłość, której trwanie jako forma i obraz pobudzający fantazję wyróżnia i ożywia teraźniejszość we wszystkich epokach zawierając w swej skończoności coś w rodzaju cienia nieskończoności, o którym mówił biskup Burnet, osiemnastowieczny angielski kosmograf (nieobcy Kantowi), gdy opisywał wysublimowany pejzaż.
Conversación entre Antoni Tàpies y José Ángel Valente
J. Á. V.: Hay un testimonio que se da en el proceso de beatificación de san Juan de la Cruz, que, como sabes, me interesa mucho…Uno de los testigos que hablan en el proceso de beatificación dice que varios frailes caminaban con san Juan de la Cruz y vieron por el camino unos palacios preciosos. Se los señalaron, pero él siguió andando, aunque a la tercera indicación se volvió y dijo: nosotros no hemos venido para ver, hemos venido para no ver. A. T.: Es algo que me ha interesado desde muy joven: no describir la nada, que es imposible, pero sí encontrar un mecanismo que por lo menos la sugiera al espectador. Es lo que intento hacer cada día, mi máxima aspiración artística. J. Á. V.: Tú has escrito: «Un día traté de llegar directamente al silencio». Justamente ese silencio sería la nada, el lugar de la materia interiorizada. Creo que eso es lo que tú querías significar con esa idea… A. T.: No es un capricho, es que debería comprenderse la importancia que tiene ese silencio. J. Á, V.: Por desgracia, eso no siempre se comprende. Entre nosotros, y en España, es un tema que ha sido mal enfocado. Tan pronto tomas determinado tipo de posiciones dicen: «Bueno, ése es un místico». El místico quiere llenar el vacío de Dios, tú lo quieres llenar de realidad, de una realidad superior a la inmediatamente perceptible. A. T.: Se cree que ese estado, que también se puede calificar con una palabra que está muy denostada, el éxtasis, es quedarse colgado como de una nube para siempre. Cuando la verdad es que se trata de un estado transito rio. Pero entonces vuelves a la realidad y la comprendes mejor. Y te hace ver más claramente la unidad universal de todas las cosas. Que la sociedad sepa que esto es útil, que debajo de todo esto hay un vacío que no es absolutamente nada. Sabiendo esto se estimula un espíritu más comprensivo y solidario entre los hombres y con la naturaleza. J. Á. V.: La relación con la naturaleza está muy condicionada por eso: mirar un árbol, confundirse con el árbol, hacer que ese árbol que miras sea distinto de todos los árboles del universo. Se tiene así acceso a la identidad del mundo natural. Es una experiencia que lleva al hombre más allá de las ocupaciones diarias. El hombre necesita esa dimensión, que es algo de lo que tú también hablas cuando dices que necesitas el arte como un apoyo de la meditación. Pero creo que tú vas más lejos, porque pasas de la meditación a la contemplación. Gran parte de tu arte, y voy a utilizar otra palabra desacreditada… es contemplativo. Lo que creo que hay en definitiva en tu obra es una contemplación única de la materia, como acaso no se haya producido antes en el arte contemporáneo. No tratas de manipular la materia, sino de dejar que ésa se manifieste.
de Elogio del calígrafo. Ensayos sobre arte.
Antoni Tàpies (Suite, 1993) y foto propia (árboles)
J. Á. V.: Istnieje pewne świadectwo złożone w procesie beatyfikacyjnym św. Jana od Krzyża, które, jak wiesz, bardzo do mnie zaciekawiło… Jeden ze świadków, który przemawiał w procesie beatyfikacyjnym, opowiadał, że kilku braci szło ze św. Janem, kiedy po drodze ujrzeli kilka przepięknych pałaców. Pokazali mu je, ale on poszedł dalej, choć przy trzecim zawołaniu zawrócił i powiedział: nie przyszliśmy by widzieć, przyszliśmy by nie widzieć. A. T.: Jest to to jedna z rzeczy, która mnie interesują od najmłodszych lat: nie opisywać nicości, co jest niemożliwe, ale znaleźć mechanizm, który by ją widzowi przynajmniej zasugerował. To właśnie staram się robić każdego dnia, jest to moja najgłębsza artystyczna aspiracja. J. Á. V.: Piszesz: «Pewnego dnia próbowałem dojść bezpośrednio do ciszy». Właśnie ta cisza byłaby nicością, miejscem uwewnętrznionej materii. Myślę, że właśnie to chciałeś tym konceptem przekazać? A. T.: To nie kaprys, chodzi o to, żeby zrozumieć wagę tej ciszy. J. Á. V.: Niestety, nie zawsze jest to rozumiane poprawnie. Między nami, i w Hiszpanii, jest to temat, do którego mamy złe nastawienie. Jak tylko przyjmujesz określony rodzaj postawy mówi się: „No cóż, on jest mistykiem”. Mistyk chce wypełnić pustkę po Bogu, ty chcesz wypełnić ją rzeczywistością, rzeczywistością przewyższającą to, co bezpośrednio dostrzegalne. A. T.: Uważa się, że ten stan, który można też określić bardzo pogardzanym słowem ekstaza, polega na unoszeniu się niczym na chmurze ponad wszystkim i pozostaniu w tym stanie na zawsze. A prawda jest taka, że jest to stan przejściowy. Potem powracamy na ziemię i dzięki temu doświadczeniu wyraźniej dostrzegamy uniwersalną jedność wszystkich rzeczy. Niech społeczeństwo ma świadomość, że jest to stan pomocny, że pod tym wszystkim jest pustka, która jest absolutnie niczym. Mając tego świadomość możliwe jest poczucie większego zrozumienia i solidarności między ludźmi i z przyrodą. J. Á. V.: Nasza stosunek do natury jest w dużym stopniu od tego zależny: patrząc na drzewo, stajemy się jego częścią, sprawiamy, że owo drzewo, staje się inne niż pozostałe drzewa we wszechświecie. W ten sposób możemy utożsamiać się ze światem przyrody. Jest to doświadczenie, które wynosi człowieka ponad jego codzienne zajęcia. Człowiek potrzebuje tego wymiaru, o czym również wspominasz, mówiąc, że potrzebujesz sztuki jako wsparcia dla medytacji. Ale myślę, że posuwasz się dalej, ponieważ przechodzisz od medytacji do kontemplacji. Wiele twoich dzieł – i użyję tu kolejnego skompromitowanego słowa – jest kontemplacyjnych. Myślę, że ostatecznie w twojej sztuce rodzi się się pewna unikalna kontemplacja materii, która być może do tej pory nie miała miejsca w sztuce współczesnej. Nie próbujesz manipulować materią, lecz pozwalasz jej się przejawić.
¿Había muerto, o estaba muy vieja y ciega, o acaso era un sueño? -este himno, esta extática plegaria esta música tejida de color y forma, del sentido del espacio aéreo- ¿estaba el sueño mostrando el poder de la Memoria, ahora, hoy o en cualquier momento de necesidad? O el poder del ojo interior, distinto de la Memoria, el poder de la Imaginación, mayor de lo que podemos recordar, en suspensión, el pozo en el que raramente sumergimos nuestros vasos?
En todo caso, vi una amplia ladera de árboles todo hojas, árboles de toda clase, de todos los tonos de verde, verde dorado, verde azul, verde negro, verdes puro y esencial verde verde, y el cálido y profundo marrón, y el casi púrpura de los árboles del humo, todos percibidos como una masa de formas redondeadas y compuestas a lo largo de media milla de aire con brisa, a la vez, cada hoja estaba ondulando, brillando tanto que pude ver hasta la nervadura y su borde dentado:
en todo caso, esta vista iba acompañada en el sueño de tal gozo, que lloré de gratitud (nunca antes he llorado así, pero leí que tales lágrimas a veces se derraman) asombrada al entender que este poder era mío, que me fue dado ver tan bien, a pesar de estar dormida, a pesar de estar ciega, a pesar de haberme ido de la tierra.
Fotografías de Sarah Moon
Tłum. Julia Hartwig
Hymn
Niekiedy górę Umarłam, a może byłam bardzo stara i ślepa, a może był to sen – ten hymn, ten ekstatyczny pean, ta muzyka utkana z koloru i kształtu, z poczucia powietrznej przestrzeni – Może ten sen ukazać miał potęgę Pamięci, teraz, dziś, w każdej potrzebie? A może siłę wewnętrznego oka, które jest czym innym niż Pamięć, jest siłą Wyobraźni większą niż myślimy, a zaniedbywaną, źródłem, w którym zbyt rzadko zanurzamy nasze naczynia.
Tak czy inaczej, widziałam szerokie zbocze pokryte drzewami o gęstym listowiu, drzewami różnych gatunków, we wszystkich odmianach zieleni, złotej, granatowej, czarnej, czystej i esencjonalnej zieleni zielonej, a także ciepłej i głębokiej brązowości i jakby przydymionego fioletu, tworzące masę kulistych zwartych form na pół mili poruszanego wiatrem powietrza, a każdy liść widoczny był z osobna, połyskujący, tak, że dostrzegało się jego żyłki i wykrój:
widok ten niósł ze sobą we śnie taką szczęśliwość, że płakałam z wdzięczności (nigdy nie doznałam takiego płaczu, czytałam tylko, że takie łzy bywają), zdumiona wiedzą, że moja, i że dana mi była władza tak wyraźnego widzenia, choć trwałam w śnie, byłam ślepa i odeszłam już z tej ziemi.
The hymn
Had I died, or was I very old and blind, or was the dream— this hymn, this ecstatic paean, this woven music of color and form, of the sense of airy space— was the dream showing forth the power of Memory, now, today or at any moment of need? Or the power of the inner eye, distinct from Memory, Imagination’s power, greater than we remember, in abeyance, the well in which we forget to dip our cups?
At all events, that broad hillside of trees all in leaf, trees of all kinds, all hues of green, gold-greens, blue-greens, black-greens, pure and essential green-greens, and warm and deep maroons, too, and the almost purple of smoketrees—all perceived in their mass of rounded, composed forms across a half mile of breezy air, yet with each leaf rippling, gleaming, visible almost to vein and serration:
at all events, that sight brought with it, in dream such gladness, I wept tears of gratitude (such as I’ve never wept, only read that such tears sometimes are shed) amazed to know this power was mine, a thing given, to see so well, though asleep, though blind, though gone from the earth.
un perro resplandeciente dejó aquello con lo que jugaba y yo pude hacer lo que quería, así que no hice mucho tenía amor, lo tomaba como algo que había que tomar estábamos de camino y el murciélago nos golpeó, mi amor, desde dentro y ahora y siempre los murciélagos nos golpean
Fotogramas de La Jetée (1962) de Chris Marker
hegemoniczne łańcuchy ekwiwalencji
lśniący piesek zostawił to, czym się bawił a ja mogłam robić co chciałam, więc niewiele robiłam miałam miłość, brałam ją jak coś co trzeba wziąć byliśmy w drodze i nietoperz w nas uderzył, kochanie, od środka i teraz i zawsze nietoperze w nas biją