Sólo el silencio brilla en lo más hondo de la flor de la muerte y la muerte es sólo una metáfora y una flor absoluta oh tú única inocencia muerte pálida, silencio campana que se mueve de un lado a otro imitando la vida.
Tłum. Ada Trzeciakowska
IMITATIO JESUCHRISTI
Tylko cisza lśni na dnie kwiatu śmierci a śmierć to ledwie metafora i kwiat absolutny och ty jedyna niewinności blada śmierci, ciszo dzwonie, co poruszasz się w przód i w tył naśladując życie.
Ah el terror de la página el terror húmedo del silencio viento que barre el sonido en donde sólo la nada queda inscrita rezando un evangelio al silencio al silencio más puro, el de la sangre de rodillas ante el poema y mañana los lobos bajarán de la montaña a humillarme.
* * *
Oh, verde es el espanto son mis piernas como dos árboles y la lluvia es una figura de lenguaje que nos invita a no ser que nos invita al poema y a nadar en la conciencia y a pescar la nada en medio del grito.
Fotogramas de Godland de Hlynur Pálmason
Tłum. Ada Trzeciakowska
Wiersz
Ach terror strony wilgotny terror ciszy wiatr, który zmiata dźwięk gdzie tylko nicość może być wyryta modląc się ewangelią do ciszy do najczystszej ciszy, ciszy krwi na kolanach przed wierszem a jutro wilki zejdą z gór by mnie poniżyć.
* * *
Och, zielona jest groza moje nogi są jak dwa drzewa a deszcz jest postacią mowy który wzywa nas do niebytu który wzywa nas do wiersza i zejścia w głąb świadomości i łowienia pustki pośród krzyku.
Qué larga es la ribera de la noche, qué larga es. No hay animales ya ni estrellas y el matorral de los recuerdos la vida es una línea recta, qué larga es la ribera de la noche qué larga es. El mar, al lado, tan oscuro ya ni la luna quiere verme y allá en el pozo sepultada la miel aquella de esos labios que de algo como amor me hablaron, luego en silencio se quedaron: qué larga es la ribera de la noche, qué larga es. Flotan cabellos en el agua de una mujer que no existió y en la cabeza hay unas letras la A, la V más dos Os: qué larga es la ribera de la noche qué larga es. Tal vez sea un oso lo que anda con una pierna y luego otra, las huellas son como de oso, no de yo. Qué larga es la ribera de la noche, qué larga es. No se terminará nunca la playa con esa sombra que recorre ese desierto tal un péndulo: qué larga es la ribera de la noche, qué larga es. Cómo saber si ya estoy muerto o si aún vivo como dicen si allá en la playa sólo hay playa atrás, delante sólo hay playa cómo saber si yo soy indio si yo soy Crow o yo soy Cuervo, si ni la Luna quiere verme y Padre Sol nunca aparece: qué larga es la ribera de la noche, qué larga es. No es que esté solo, es que no existo es que no hay nadie en esta playa y ya ni yo aun me acompaño son estos ojos cual dos cuevas y en mi cabeza sopla el viento: será la muerte como un vino? habrá mujeres en la tumba? Qué larga es la ribera de la noche, qué larga es.
de Erección del labio sobre la página (2004)
Fotogramas de Dead man de Jim Jarmusch
Tłum. Ada Trzeciakowska
Pieśń Indianina Crow
Jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Nie ma zwierząt już ani gwiazd a gąszcz to wspomnienia Życie to linia prosta, jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Morze, obok, takie ciemne nawet księżyc nie chce mnie znać a tam w studni pochowany miód z tamtych ust które jakby o miłości mówiły, a potem w ciszy glos straciły: jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Włosy nieistniejącej kobiety unoszą się na wodzie a na jej głowie litery A, V plus dwa O: jak długi jest brzeg nocy jak długi jest. Może to niedźwiedź, stawia jedną łapę, a potem drugą, ślady stóp jakby niedźwiedzia, to nie mogę być ja. Jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Plaża nigdy się nie skończy To przez ten cień, co jak wahadło sunie po pustyni: jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Jak rozpoznać czy mnie już nie ma czym nadal żywy jest gdy tam na plaży tylko plaża z tyłu, z przodu tylko plaża jest Jak rozpoznać czy jestem Indianinem czy jestem Crow, czy Kruk, skoro nawet księżyc nie chce mnie znać a Ojciec Słońce nigdy nie pojawia się: jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest. Nie żebym był samotny, tyle, że nie istnieję tyle, że na tej plaży nikogo nie ma a nawet ja nie widzę się te oczy są jak dwie jaskinie a w mej głowie wieje wiatr: Czy śmierć smakuje jak wino? a w grobie kobiet w bród? Jak długi jest brzeg nocy, jak długi jest?
Ah ira de la luz, calor del excremento que se asoma pálido a la página en do brillan las heces, y en ellas se disuelve el mundo oh tú hombre que no existe tengo hambre de hombre, no de hombre inmundo sino de hombre
*
«Qué inmortal mano o qué ojo pudo crear tu aterradora simetría» Himno al diablo de William Blake
Cuán perfecta es la silueta del desastre mano del diablo y de la ruina que en el hombre escupe, y en su sombra que puede más que el viento, y que la espuma cruel sobre la página de la saliva.
*
Oh hipócrita lector, qué hay en mí que en ti no haya, cuál de los dos es más canalla qué oscuro perfil en el marfil se cincela para acabar de una vez con el hombre: después de muerto Dios, muerto está el hombre.
*
Oh marfil de la crueldad perfecta crueldad de la sombra en que desaparece el hombre y la nada sobre la nada se construye en un palacio en donde no está el hombre.
*
«La luz que nunca sufre» PEDRO SALINAS
Capturar al hombre en la red del espejo donde la nada reina sobre el crepúsculo del viento.
*
Te esperaré hasta el amanecer y lloraré cuando vengas de haber llorado de haber rezado al silencio por haber llorado por despedazarme otra vez oh violeta pálida del silencio oh colorido azul de la nada único asesino, único resplandor victoria pálida del silencio pálido (Carnero lo dijo en un mundo sin nada).
*
Ah, sol de la ceniza de la ceniza al viento enredada oh sombrero para el viento para aullar en la manada.
*
El poema es sólo un fonema a cuyos dientes la sombra de Cravan enferma en el aliento de otros ojos.
*
Y el poema es sólo espuma contra el viento espuma en la boca, últimos sonidos antes que por la boca se vaya el alma.
de Erección del labio sobre la página (2004)
Cuadro de Zdzisław Beksiński
Tłum. Ada Trzeciakowska
DIOGENES
Ach gniewie światła, cieple ekskrementów które blade pojawiają się na stronie gdzie błyszczą odchody, a w nich rozpuszcza się świat oh człowieku ty, który nie istniejesz czuję głód człowieka, nie człeka plugawego lecz człowieka
*
«Jaka nieśmiertelna ręka lub oko mogła stworzyć twą przerażającą symetrię«. Hymn do diabła autorstwa Williama Blake’a
Jakże doskonała jest sylwetka nieszczęścia ręka diabła i zniszczenia który w człowieka pluje, a w jego cieniu mogącym więcej niż wiatr, więcej niż piana okrutna na stronie śliny.
*
O obłudny czytelniku, co jest we mnie, czego w tobie nie ma, który z nas jest bardziej niegodziwy jaki ciemny profil w kości słoniowej jest ryty aby rozprawić się z człowiekiem raz na zawsze: po tym jak umarł Bóg, martwy jest człowiek.
*
O kości słoniowa okrutności doskonałej okrutności cienia w którym człowiek znika i nicość na nicości się wznosi w pałacu, w którym nie mieszka człowiek.
*
„Światło, które nigdy nie cierpi” PEDRO SALINAS
Schwytać człowieka w sieci lustra gdzie króluje nicość nad zmierzchem wiatru.
*
Będę cię czekał aż po świt i zapłaczę, gdy nadejdziesz za sprawą przelanych łez za sprawą modlitw do ciszy za przelane łzy za rozdarcie mnie znów na strzępy o blady fiołku ciszy oh barwny błękicie nicości jedyny zabójco, jedyny blasku blada wiktorio bladej ciszy (Carnero powiedział to w świecie bez nicości).
*
Ach, słońce z popiołów z popiołów w wiatr zaplątanych oh kapeluszu dla wiatru by zawyć stadnie.
*
Wiersz jest tylko fonemem w którego zębach cień Cravana choruje w oddechu innych oczu.
*
A wiersz to tylko piana na wietrze piana w ustach, ostatnie dźwięki nim ustami ucieknie dusza.
*
Y el poema es sólo espuma contra el viento espuma en la boca, últimos sonidos antes que por la boca se vaya el alma.
Yo he sabido ver el misterio del verso que es el misterio de lo que a sí mismo nombra el anzuelo hecho de la nada prometido al pez del tiempo cuya boca sin dientes muestra el origen del poema en la nada que flota antes de la palabra y que es distinta a la nada que el poema canta y también a esa nada en que expira el poema: tres son pues las formas de la nada parecidas a cerdos bailando en torno del poema junto a la casa que el viento ha derrumbado y ay del que dijo una es la nada frente a la casa que el viento ha derrumbado: porque los lobos persiguen el amanecer de las formas ese amanecer que recuerda a la nada; triple es la nada y triple es el poema imaginación escrita y lectura y páginas que caen alabando a la nada la nada que no es vacío sino amplitud de palabras peces shakespearianos que boquean en la playa esperando allí entre las ruinas del mundo al señor con yelmo y con espada al señor sin fruto de la nada. Testigo es su cadáver aquí donde boquea el poema de que nada se ha escrito ni se escribió nunca y ésta es la cuádruple forma de la nada.
Collage propio a partir de un cuadro de Teresa Ramón
Tłum. Ada Trzeciakowska
POCZWÓRNA POSTAĆ NICOŚCI
Tak oto postrzegam tajemnicę wiersza będącego tajemnicą tego, co samo się określa haczykiem z nicości obiecanym rybie czasu, której bezzębna gęba ukazuje początki wiersza w nicości unoszącej się przed słowem i odmiennej od nicości sławionej przez wiersz a także od tej nicości, w której wiersz dogorywa: trzy zatem są postaci nicości podobne wieprzom tańczącym wokół wiersza tuż obok domu powalonego przez wiatr i biada temu, kto powiedział, że nicość jest jedna przed domem powalonym przez wiatr: bo wilki idą w ślad za świtem form świtem przypominającym nicość; potrójna jest nicość i potrójny jest wiersz zapisana wyobraźnia i lektura i strony, które opadają opiewając nicość, nicość nie będącą pustką, lecz amplitudą słów Szekspirowskie ryby konające na plaży oczekujące tam wśród zgliszczy świata na pana z hełmem i mieczem władcę nicości bez owocu. Świadkiem jego ciało tu, gdzie kona, że nic nigdy nie zostało napisane i taka właśnie jest poczwórna postać nicości.
Hrabal trabajó durante una época en una planta de reciclaje de papel de libros censurados. Además, sus obras también fueron censurados por el régimen comunista.
Trad. Monika Zgustová
Una soledad demasiado ruidosa
Trabajé hasta bien entrada la noche y me refrescaba sacando la cabeza por el patio interior, y a través de aquella chimenea de cinco pisos miraba, como el joven Kant, un fragmento del cielo estrellado; después, tomando el asa de la jarra, a cuatro patas y con paso inseguro, subía la escalera y, tambaleándome, me dirigía a la taberna, compraba cerveza y volvía a bajar a tres patas a mi madriguera donde, sobre la mesa, a la luz de la bombilla, tenía abierto el libro Teoría general del cielo de Immanuel Kant… En el silencio de la noche, cuando los sentidos reposan calmados, habla un espíritu inmortal en un lenguaje difícil de designar, compuesto de conceptos, que es posible comprender pero imposible describir… Estas frases me afectaron de tal manera que me fui corriendo a sacar la cabeza al patio abierto para mirar el fragmento de cielo estrellado y sólo después continué cargando el papel asqueroso a la prensa con una horca, un papel lleno de familias de ratitas envueltas en una especie de algodón, de telaraña; de hecho los que trabajan con papel viejo no son humanos, de la misma manera que tampoco lo es el cielo, yo ya sé que alguien lo tiene que hacer, pero en el fondo mi trabajo se reduce a una matanza de inocentes, tal como la pintó Pieter Brueghel, la semana pasada envolví todas las balas con la reproducción de ese cuadro, hoy, en cambio, me iluminaba el amarillo y el dorado de los Girasoles de Van Gogh, de sus círculos y sus puntos, y este resplandor acrecentaba mi sentido de lo trágico. Así trabajaba, adornando las pequeñas tumbas de los ratoncitos, y de vez en cuando me iba a leer un fragmento de la Teoría general del cielo, cada vez tomaba una frase y la saboreaba como si fuese un caramelo de menta. Me inundaba la grandeza desmesurada y la infinita pluralidad, me invadía la belleza, la belleza caía sobre mí como un riego, de todos lados, el cielo visto a través del agujero del patio interior encima de mi cabeza, los combates y las guerras de dos clanes de ratas en las alcantarillas bajo mis pies, ante mí, en fila india, como un tren de veinte vagones, veinte paquetes iluminados por el centelleo de los girasoles; la máquina con su gran fuerza horizontal chafaba los ratoncitos silenciosos que no decían ni pío, como cuando les agarra un gato cruel y juega con ellos, y es que la misericordiosa naturaleza ha inventado el horror, es el horror que hace fundir los plomos, él, más fuerte que el dolor, envuelve a quien visita en el momento de la verdad. Todo eso me dejaba admiradísimo, súbitamente me sentí santificado, embellecido por dentro, por haber tenido el valor de soportarlo, por no haber perdido el juicio entre todas las cosas que veía y experimentaba en cuerpo y alma, aquí, en mi soledad demasiado ruidosa, me daba cuenta con estupefacción que este trabajo me había introducido en el campo infinito de la omnipotencia. Sobre mi cabeza brillaba una bombilla, los botones verde y rojo ponían en movimiento el cilindro de la prensa, hala, hala, ahora voy, ahora vuelvo, y yo, al fin y a la postre, llegué al pie de la montaña, tuve que coger una pala y, al igual que los excavadores de zanjas, ayudarme con una rodilla para poder vencer el papel convertido en una especie de arcilla. La última pala llena de aquella materia pegajosa y húmeda; me sentía como un limpiador de alcantarillas, trabajando en el profundo abismo de una cloaca abandonada. Deposité allí la Teoría general del cielo, abierta; até el paquete con alambres, el botón rojo interrumpió la presión y soltó el paquete hecho; lo arrastré a la cola, a la fila de sus compañeros gemelos, me senté en un peldaño, mis manos colgaban sobre el suelo de cemento mientras veintiún girasoles iluminaban la sombría penumbra de mi cueva. Los ratoncitos temblaban de frío porque ya no les quedaba papel donde excavar sus escondrijos, uno de ellos se me acercó y me atacó, un pequeño ratoncito se lanzaba contra mí, incorporado sobre sus patas traseras, tal vez me quería morder o echarme al suelo, o sólo hacerme un poco de daño, con toda la fuerza de su cuerpecito saltaba y me mordía la húmeda suela de los zapatos, yo rehusaba suavemente sus ataques, pero en vano, hasta que al final no pudo más, jadeando se retiró a un rincón para mirarme fijamente, directamente a los ojos; temblando como una hoja comprendí que en aquellos ojos de ratoncito había algo más que el cielo estrellado sobre mi cabeza y la ley moral en mi interior. Como un relámpago se me apareció Arthur Schopenhauer afirmando que la más elevada de las leyes es el amor y el amor es compasión, comprendí por qué Arthur odiaba tanto al forzudo de Hegel y me alegré de que ni Hegel ni Schopenhauer hubieran sido comandantes de dos ejércitos adversarios: estaba seguro de que aquellos dos habrían sido tan despiadados como los dos clanes de ratas en las alcantarillas del subsuelo de Praga. Por la noche me eché en la cama, medio muerto, bajo el baldaquín que soportaba dos toneladas de libros; en las tinieblas de mi habitación escasamente iluminada por los faroles de la calle distinguía los lomos de los libros y me parecía percibir en el silencio el roer de los pequeños dientes de los ratoncitos, de encima de mi cabeza me llegaba aquel sonido que me llenaba de pánico, me parecía oír el tictac de una bomba, y si había ratoncitos, se trataba sin duda de todo un nido, los nidos se convertirían en villorrios, los villorrios en pueblos y, de acuerdo con la progresión geométrica, al cabo de un año ese nido se convertiría en toda una ciudad de ratoncitos, que roerían tan bien y con tanta aplicación las vigas del baldaquín que pronto bastaría con hacer un gesto imprudente o emitir un sonido para que las dos toneladas de libros se desmoronasen sobre mí; ésa sería su venganza por haberlos prensado.
Película de 2007, adaptación del libro por Genevieve Anderson
1 Fotografía de Josef Koudelka; 2-4 Bohumil Hrabal
Tłum. Piotr Godlewski
Zbyt głośna samotność
Pracowałem do nocy i żeby się odświeżyć, wychodziłem do szybu wentylacyjnego i przez studnię pięciu pięter patrzyłem na skrawek gwiaździstego nieba jak młody Kant, a następnie na czworakach, dzierżąc ucho pustego dzbana, wytaczałem się do tylnego wyjścia i zataczając się szedłem po piwo, aby potem znów podpierając się ręką zejść tyłem ze schodów do piwnicy, jakbym schodził z góry po drabinie, i na stoliku pod świecącą żarówką miałem otwartą Teorię nieba, paczki stały przy windzie na baczność, a dziś napocząłem setkę mokrych i przemoczonych wielkich reprodukcji Słoneczników Vincenta van Gogha, więc boki każdej paczki jaśniały złocistym i pomarańczowym słonecznikiem na błękitnym tle, tak więc zmniejszał się smród sprasowanych myszek i ich gniazd, i starego, rozpadającego się papieru, suwak prasy poruszał się tam i z powrotem, gdy wciskałem to zielony, to czerwony guzik, w przerwach piłem piwo i do tego czytałem Teorię nieba Immanuela Kanta, o tym, że w ciszy, w powszechnej ciszy nocy oraz w spokoju zmysłów duch nieśmiertelny mówi nienazwanym językiem o pojęciach, które można wprawdzie zrozumieć, lecz nie opisać… I te zdania szokowały mnie tak, że wybiegałem do szybu wentylacyjnego i patrzyłem w górę na gwiaździsty wycinek nieba, a następnie nadal ciskałem widłami do koryta ohydny papier z mysimi rodzinami owiniętymi w taką ligninkę, taką watkę, lecz ten, kto pakuje stary papier, nie jest humanitarny, podobnie jak niebiosa, w gruncie rzeczy to, co robiłem, ktoś tę pracę musiał wykonać, ta praca była rzezią niewiniątek, tak jak to namalował Pieter Breughel, w tę reprodukcję owijałem wszystkie paczki w zeszłym tygodniu, ale dzisiaj jaśniały mi kręgi i tarcze złotej i żółtej barwy, Słoneczniki van Gogha, które wzmagały tylko poczucie tragedii. Tak więc pracowałem i ozdabiałem grobeczki myszek, a przy tym odbiegałem na bok i czytałem z Teorii nieba, jedno tylko zdanko brałem zawsze do ust jak ślazowy cukierek, tak więc byłem przy pracy napełniony niezmierną wielkością i nieskończoną mnogością, i pięknem, które tryskało na mnie ze wszystkich stron, gwiaździste niebo dziurawego szybu wentylacyjnego nade mną, wojna i bitwy dwóch szczurzych klanów we wszystkich kanałach i ściekach miasta stołecznego Pragi pode mną, dwadzieścia paczek ustawionych równo jak pociąg o dwudziestu wagonach zwrócony w stronę windy, a wszystkie obrócone ku mnie ściany paczek były rozświetlone lampami słoneczników, pełne koryto prasy, ściskane siłą poziomej śruby, zgniatało ciche myszki, które nie wydały nawet głosiku, tak samo jak gdy myszkę złapie i igra z nią okrutny kocur, tak oto miłosierna natura wynalazła zgrozę, w której wyłączają się bezpieczniki i zgroza silniejsza niż ból ogarnia tego, kogo nawiedzi w minucie prawdy. Wszystko to wprawiało mnie w osłupienie, nagle mnie uświęciło i wypiękniałem we własnych oczach, bowiem miałem odwagę nie oszaleć od tego wszystkiego, co w tej mojej zbyt głośnej samotności widziałem i ciałem oraz duszą osobiście zaznałem i przeżyłem, nabywałem pełnej zdumienia wiedzy, poprzez tę pracę rzucającej mnie w nieskończony obszar wszechmocy. A nade mną świeciła żarówka, czerwone i zielone guziki poruszały suwakiem prasy tam i na powrót, wreszcie dobrałem się łopatą do dna piwnicy i jak kopacze, gdy wyrzucają ziemię z wykopu, ja też musiałem pomagać sobie kolanem, by stylisko łopaty utrzymało ten papier, który przetworzył się już w jakiś margiel, w opokę. Tak więc wrzuciłem ostatnią łopatę mokrej i kleistej substancji, jakbym był kanalarzem i czyścił dno opuszczonego ścieku w podziemiach praskiej kanalizacji. Do ostatniej paczki włożyłem otwartą Teorię nieba i kiedy podwiązałem paczkę drutami, i czerwony guzik zwolnił nacisk, i wytoczyłem tę paczkę na wózek, i odwiozłem ją do tych dwudziestu pozostałych, siadłem na stopniu, ręce zwisały mi przez kolana na zimną cementową podłogę. Dwadzieścia jeden Słoneczników świeciło w ciemnej szarzyźnie piwnicy i kilka myszek, które trzęsły się z zimna, bo nigdzie nie było już papieru, jedna z tych myszek podeszła blisko i zaatakowała mnie, maleńka myszka doskakiwała do mnie na tylnych łapkach i chciała ugryźć mnie albo może przewrócić, możliwe, że chciała mnie jedynie zranić, całą siłą swego mysiego ciałka skakała i kąsała moją mokrą podeszwę, za każdym razem odsuwałem ją delikatnie, ale myszka wciąż od nowa rzucała się na moją podeszwę, aby wreszcie całkiem bez tchu przysiąść w kątku i patrzeć na mnie, patrzeć mi w oczy, i zacząłem dygotać, widziałem, że w tych mysich oczach jest w tej chwili coś więcej niż gwiaździste niebo nade mną, więcej niż prawo moralne we mnie. Uderzeniem pioruna oznajmił mi Artur Schopenhauer, że najwyższym prawem jest miłość, a ta miłość to współczucie, pojąłem, dlaczego Artur tak nienawidził głoszącego kult siły Hegla, byłem jednak zadowolony, że ani Hegel, ani Schopenhauer nie byli dowódcami wrogich armii, bo ci dwaj toczyliby wojnę dokładnie taką, jaką wiodą dwa szczurze klany we wszystkich kanałach i ściekach praskich podziemi. Dziś w nocy byłem taki zbiedzony, leżałem w poprzek łóżka pod baldachimem, nad którym belki podtrzymywały dwie tony książek, patrzyłem w półmrok wdzierający się ze skąpo oświetlonej ulicy i przez szpary między deskami widziałem grzbiety książek, a kiedy było cicho, nagle usłyszałem chrobot mysich ząbków, słyszałem, jak pracują na baldachimie nad moim łóżkiem, i z kilku książek dochodził mnie ten dźwięk, który napędzał mi strachu, jakby cykał tam stoper, a gdzie są myszki, tam gdzieś nade mną będzie też mysie gniazdo, a gdzie są gniazda, tam za kilka miesięcy powstanie mysia osada, a za pół roku wioski myszek, które w postępie geometrycznym, nim minie rok, utworzą miasteczko, zdolne podgryzać również tramy i belki tak przemyślnie, że pewnego razu – i to już wkrótce – trącę je tylko głosem, tylko nieznacznym ruchem ręki i zleci na mnie tych dwadzieścia kwintali książek, i tak myszki zgotują mi odpłatę za wszystkie paczki, w których je kiedykolwiek sprasowałem.
*El poema inspirado en un relato corto de Franz Kafka del que también bebe Miguel Morey en su novela-ensayo (Premio Ensayo 1994) del mismo título. (Escribe Morey: ««Cuando el apache toma el camino de la guerra todo cambia -su conciencia se vuelve aun más escrupulosa, su modo de sentir el peso de la vida es distinto: está en guerra. Cabalga de otro modo y de otro modo escoge los senderos. Es como si fuera otro. Habita la mirada de otra forma y de otra forma escoge las palabras que nombran lo que ahora tiene importancia. El rayo anuncia lo que aun se debe cumplir y el trueno lo que ya ha pasado -pero él debe conocer ese instante preciso en el que hay que gritar: Ahora. Así lo explica el jefe Gerónimo. Más aquí)
Deseo de ser piel roja
La llanura infinita y el cielo su reflejo. Deseo de ser piel roja. A las ciudades sin aire llega a veces sin ruido el relincho de un onagro o el trotar de un bisonte. Deseo de ser piel roja. Sitting Bull ha muerto: no hay tambores que anuncien su llegada a las Grandes Praderas. Deseo de ser piel roja. El caballo de hierro cruza ahora sin miedo desiertos abrasados de silencio. Deseo de ser piel roja. Sitting Bull ha muerto y no hay tambores para hacerlo volver desde el reino de las sombras. Deseo de ser piel roja. Cruzó un último jinete la infinita llanura, dejó tras de sí vana polvareda, que luego se deshizo en el viento. Deseo de ser piel roja. En la Reserva no anida serpiente cascabel, sino abandono. DESEO DE SER PIEL ROJA. (Sitting Bull ha muerto, los tambores lo gritan sin esperar respuesta.)
Imágenes de archivo del jefe de los sioux, Sitting Bull (Tatanka Iyotanka en lakota, 1831-1890), su primera tumba y cabaña en la zona del Grand River.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Stać się Indianinem
Nieskończona równina a niebo jej odbiciem. Stać się Indianinem. Do miast bez powietrza dociera czasem bezszelestnie rżenie kułana lub kłus bizona. Stać się Indianinem. Siedzący Byk odszedł: nie takich bębnów które by obwieścić mogły jego przybycie na Wielkie Równiny. Stać się Indianinem. Żelazny koń bez lęku teraz przecina spalone pustynie ciszy. Stać się Indianinem. Siedzący Byk odszedł: nie takich bębnów które by przywołać go mogły z krainy cieni. Stać się Indianinem. Przeciął ostatni jeździec nieskończoną równinę, zostawił za sobą zwykły obłok kurzu, który zaraz rozwiał wiatr. Stać się Indianinem. W Rezerwacie nie grzechotnik, się zalągł, lecz porzucenie. STAĆ SIĘ INDIANINEM. (Siedzący Byk odszedł: bębny wzywają go nie czekając na odpowiedź.)
…ora sei rimasta sola… Riki Gianco y Miki del Prete
Esta sonrisa que me llega como el poniente que se aplasta contra mi carne que hasta entonces sentía sólo calor o frío esta música quemada o mariposa débil como el aire que quisiera tan sólo un alfiler para evitar su caída ahora cuando el reloj avanza sin horizonte o luna sin viento sin bandera esta tristeza o frío no llames a mi puerta deja que el viento se lleve tus labios este cadáver que todavía guarda el calor de nuestros besos dejadme contemplar el mundo en una lágrima Ven despacio hacia mí luna de dientes caídos Dejadme entrar en la cueva submarina atrás quedan las formas que se suceden sin dejar huella todo lo que pasa y se deshace dejando tan sólo un humo blanco atrás quedan los sueños que hoy son sólo hielo o piedra agua dulce como un beso desde el otro lado del horizonte
…ora sei rimasta sola… Riki Gianco y Miki del Prete
Ten uśmiech który dociera do mnie jak zachód słońca co rozbija się o moje ciało które do tej pory odczuwało tylko ciepło lub chłód ta zwęglona muzyka lub motyl słaby jak powietrze co chciałoby być zaledwie szpilką by powstrzymać jego upadek teraz kiedy zegar posuwa się do przodu bez horyzontu czy księżyca bez wiatru bez sztandaru ten smutek lub chłód nie pukaj do mych drzwi pozwól by wiatr porwał twoje usta te zwłoki, które ciągle jeszcze utrzymują ciepło naszych pocałunków pozwólcie mi kontemplować świat w jednej łzie Podejdź do mnie powoli bezzębny księżycu Pozwólcie mi wejść do podwodnej jaskini za mną pozostają następujące po sobie formy nie zostawiając śladu wszystko co się dzieje i rozpada pozostawiając jedynie biały dym za mną pozostają marzenia co dziś ledwie lodem są lub kamieniem woda słodka jak pocałunek spoza drugiej strony horyzontu