Leopoldo María Panero

1948-2014, España

DIÓGENES

Ah ira de la luz, calor del excremento
que se asoma pálido a la página
en do brillan las heces, y en ellas
se disuelve el mundo
oh tú hombre que no existe
tengo hambre
de hombre, no de hombre inmundo
sino de hombre

*

«Qué inmortal mano o qué ojo
pudo crear tu aterradora simetría
»
Himno al diablo de William Blake

Cuán perfecta es la silueta del desastre
mano del diablo y de la ruina
que en el hombre escupe, y en su sombra
que puede más que el viento, y que la espuma
cruel sobre la página
de la saliva.

*

Oh hipócrita lector, qué hay en mí que en ti
no haya, cuál de los dos es más canalla
qué oscuro perfil en el marfil se cincela
para acabar de una vez con el hombre:
después de muerto Dios, muerto está el hombre.

*

Oh marfil de la crueldad
perfecta crueldad de la sombra
en que desaparece el hombre
y la nada sobre la nada se construye
en un palacio en donde no está el hombre.


*

«La luz que nunca sufre»
PEDRO SALINAS

Capturar al hombre
en la red del espejo
donde la nada reina
sobre el crepúsculo del viento.

*

Te esperaré hasta el amanecer
y lloraré cuando vengas
de haber llorado
de haber rezado al silencio
por haber llorado
por despedazarme otra vez
oh violeta pálida del silencio
oh colorido azul de la nada
único asesino, único resplandor
victoria pálida del silencio pálido
(Carnero lo dijo
                  en un mundo sin nada).

*

Ah, sol de la ceniza
de la ceniza al viento enredada
oh sombrero para el viento
para aullar en la manada.

*

El poema es sólo un fonema
a cuyos dientes la sombra de Cravan
enferma
en el aliento de otros ojos.

*

Y el poema
es sólo espuma contra el viento
espuma en la boca, últimos sonidos
antes que por la boca
se vaya el alma.

de Erección del labio sobre la página (2004)

Cuadro de Zdzisław Beksiński

Tłum. Ada Trzeciakowska

DIOGENES

Ach gniewie światła, cieple ekskrementów
które blade pojawiają się na stronie
gdzie błyszczą odchody, a w nich
rozpuszcza się świat
oh człowieku ty, który nie istniejesz
czuję głód
człowieka, nie człeka plugawego
lecz człowieka

*

«Jaka nieśmiertelna ręka lub oko
mogła stworzyć twą przerażającą symetrię
«.
Hymn do diabła autorstwa Williama Blake’a

Jakże doskonała jest sylwetka nieszczęścia
ręka diabła i zniszczenia
który w człowieka pluje, a w jego cieniu
mogącym więcej niż wiatr, więcej niż piana
okrutna na stronie
śliny.

*

O obłudny czytelniku, co jest we mnie, czego w tobie
nie ma, który z nas jest bardziej niegodziwy
jaki ciemny profil w kości słoniowej jest ryty
aby rozprawić się z człowiekiem raz na zawsze:
po tym jak umarł Bóg, martwy jest człowiek.

*

O kości słoniowa okrutności
doskonałej okrutności cienia
w którym człowiek znika
i nicość na nicości się wznosi
w pałacu, w którym nie mieszka człowiek.

*

Światło, które nigdy nie cierpi
PEDRO SALINAS

Schwytać człowieka
w sieci lustra
gdzie króluje nicość
nad zmierzchem wiatru.

*

Będę cię czekał aż po świt
i zapłaczę, gdy nadejdziesz
za sprawą przelanych łez
za sprawą modlitw do ciszy
za przelane łzy
za rozdarcie mnie znów na strzępy
o blady fiołku ciszy
oh barwny błękicie nicości
jedyny zabójco, jedyny blasku
blada wiktorio bladej ciszy
(Carnero powiedział to
                      w świecie bez nicości).

*

Ach, słońce z popiołów
z popiołów w wiatr zaplątanych
oh kapeluszu dla wiatru
by zawyć stadnie.

*

Wiersz jest tylko fonemem
w którego zębach cień Cravana
choruje
w oddechu innych oczu.

*

A wiersz
to tylko piana na wietrze
piana w ustach, ostatnie dźwięki
nim ustami
ucieknie dusza.

*

Y el poema
es sólo espuma contra el viento
espuma en la boca, últimos sonidos
antes que por la boca
se vaya el alma.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Los grillos

Dije: conozco tal lugar
donde vienen a morir los gatos.
Pregunté: ¿quieres verlo?
Ella respondió: no quiero.

Dije: es limpio e importante.
Dije: es claro y primero.
Pregunté: ¿quieres verlo?
Ella respondió: no quiero.

Lo dijo de tal manera
que tuve que alejarme de ella.
Desde aquel momento
lentamente
avanzo hacia la salida

Fotogramas de La jetée de Chris Marker

świerszcze

Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.

Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia

David Huerta

1949 – 3 de octubre de 2022, México

México pierde en dos días a sus dos grandes poetas, David Huerta y anteyer, Javier Raya con apenas 37 años.

El Remolino

Adentro, en las rajadas claridades
del remolino, el artista beckettiano
se agazapa, se curva, hecho un ovillo
de uranio, despidiendo toscos perfumes
de fenomenología. Sobre sus espaldas,
la tarde es un vaho de polimorfismo
perverso. El artista beckettiano
cierra los ojos para ver
la transparencia interior,
un dispositivo cómico que ha inventado
para contrarrestar el dolor de cabeza.
Circunda la escena
un teatro filosófico: alma, tiempo,
espacio, trascendencia, muescas
de sílabas. Samuel Beckett deja de escribir,
mete la mano en el remolino
y saca bolsas llenas de frías efigies
–monedas o máscaras de yeso.

Fotografía de la mano de William Kentridge por Daniel Ochoa de Olza

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wir

Wewnątrz, wśród rozszczepionych jasności
wiru, Beckettowski artysta
kuli się, skręca, zwija w kłębek
uranu, wydzielając szorstkie wonie
fenomenologii. Na jego barkach,
wieczór jest wyziewem perwersyjnego
polimorfizmu. Beckettowski artysta
zamyka oczy chcąc dojrzeć
wewnętrzna przejrzystość,
wymyślony przez niego komiczny mechanizm
zwalczający ból głowy.
Scenę otacza
filozoficzny teatr: dusza, czas,
przestrzeń, transcendencja, karby
sylab. Samuel Beckett przerywa pisanie,
sięga ręką do wiru
i wyciąga siatki pełne zimnych podobizn
-monet lub gipsowych masek.

Aurora Luque

1962 – , España

Espigar

A Agnès Varda
y al LP de «La rosa del azafrán» que había en mi casa

La segunda existencia de las cosas
derecho de espigueo
le glâneur / la glâneuse

un edicto del siglo dieciséis autorizaba
a espigar a los pobres después de la cosecha
tras la puesta del sol
y antes de amanecer

esta mañana muy tempranico
coros de espigadoras encerradas
en un círculo negro de vinilo
hambre de trigos vístete de canciones
hambre de canciones sáciate de pasiones diminutas

por los carriles de los rastrojos
la espigada
la muchacha-espiga pasó a ser la mujer espigante

si a tu lado me aguarda un querer
no me importan los aires ni el sol
ni que arranques de cuajo la mies

Agnès glâneuse de nuevo va a nombrar
este desatendido microamor hacia el mundo

—Dos momentos son buenos
para espigar moluscos en la arena
después de las tormentas fabulosas
o tras la alta marea
(pues llega la tormenta de la trágica muerte
desordena lo alzado en las orillas
y has de salir descalza solitaria
a espigar los residuos de ánima y de ánimo
caracolas con un poco de carne
salada y comulgable)

Agnès ha regresado de Japón
la espigadora con su esportilla
entra en su casa vieja
trae su maleta llena de trouvailles
soy la hormiguita de los despojos
—Hormiguea y espiga, mas no pierdas
tu musical carácter de cigarra
canta la dignidad de lo que arrastra vida con ahínco
nadie escriba por ti la canción de lo útil

por esos trigos van ellas solas
y se engalanan con amapolas
la mujer espigante pasó a ser la anciana espigadora

Agnès filma su mano izquierda con una
cámara en la derecha
y encuentra a un animal autónomo.
—Me gusta ser vieja, creo —dice

Y como tiene muy buenos ojos
espiga a veces de los manojos

Varda espiga espigadores.
Me quisiera enrolar
ser una de las suyas
en los silencios de horas despojadas
contra el mundo que eleva vacíos deslumbrantes
y luminosas nadas flatulentas
que fabrica furiosamente ruidos
y ficción de alimentos impolutos

ir detrás de las hoces
cuidando los descartes
espigas en el borde lodoso de la acequia
manzanas olvidadas en lo alto de las ramas
la carne irregular la piel manchada
los malformados frutos
las horas malvividas calientes y deformes
palabras averiadas

que olvidamos guardar
y están a la intemperie entre los surcos

levantarse y volverse a agachar
todo el día a los aires y al sol
si acaricio lo roto entre mis manos
volverá a germinar

¿y si escribir no fuera
sino un himno al final de la cosecha
sino un recolectar despreocupadas
aceitunas o díscolas espigas
o un racimo en la helada

celebrar la segunda existencia de las cosas
recuperar la vida que acusaron de inútil
el amor del camino?

Ten memoria de mí, segadora

Fotogramas de Espigadores, espigadoras de Agnès Varda (1928-2019)

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zbierać pokłosie

Agnès Vardzie
i LP „Róża szafranu”, który mam w domu

Drugi żywot rzeczy
prawo do zbierania pokłosia
le glâneur / la glâneuse*

szesnastowieczny edykt zezwalał
biednym zbierać pokłosie po żniwach
po zachodzie słońca
lecz przed świtem

dziś o poranku, całkiem raniusieńko
chóry zbieraczek zamknięte
w czarnym winylowym okręgu
głodzie pszenicy przywdziej pieśń
głodzie pieśni nasyć się małymi pasjami

przez bruzdy ścierniska
zbierana
dziewczyna-kłos stała się zbierającą kobietą

jeśli u twego boku czeka na mnie miłość
nie dbam o powietrze ani o słońce.
ani o to, że wyrywasz zboże z korzonkami

Agnès glâneuse raz jeszcze nada nazwę
tej zaniechanej formie mikromiłości do świata

-Dwa momenty są dobre
na zbieranie mięczaków z piasku
po niezwykłych sztormach
lub tuż po przypływie.
(bo nadciąga nawałnica tragicznej śmierci
rujnuje to, co wyrosło na brzegach
i musisz sama wyjść na boso
by zebrać resztki duszy i ducha
muszle z odrobiną mięsa
solone i komunijne)

Agnès wróciła z Japonii
zbieraczka ze swoim koszem
wchodzi do starego domu
taszczy walizkę pełną trouvailles
jestem mróweczką od odpadków
-kręć się i zbieraj, lecz nie trać
swojego muzykalnego ducha cykady
śpiewaj o godności tego co gorliwie przyciąga życie
oby nikt nie napisał za ciebie pieśni o rzeczach użytecznych

łanami pszenicy idą samotne
makami przystrojone
kobieta zbierająca stała się staruszką zbieraczką

Agnès filmuje swoją lewą rękę
kamerę trzyma w prawej
i odkrywa niezależne stworzenie.
-Lubię być stara, tak mi się wydaje – mówi.

A skoro ma dobry wzrok czasami
bywa, że zbiera garściami

Varda zbiera zbieraczy.
Chciałbym się zaciągnąć
                                        by być jedną z nich
w ciszy godzin odrzuconych
przeciwko światu, który wznosi olśniewające próżnie
i świetliste nicości wywołujące wzdęcia
który wściekle produkuje hałasy
i fikcję nieskażonej żywności

idąc za sierpami
troszcząc się o odrzuty
kłosy na błotnistym brzegu rowu
zapomniane jabłka wysoko pośród gałęzi
nierówny miąższ, przebarwiona skórka
brzydkie kształtem owoce
godziny źle przeżyte, gorące i niekształtne
uszkodzone słowa

które zapominamy zachować
i leżą na ziemi między bruzdami

wstać i ponownie się schylić
przez cały dzień na wietrze i słońcu
jeśli pogłaszczę to, co zepsute w moich rękach
wykiełkuje ponownie

i gdyby pisanie było niczym innym
jak tylko hymnem na zakończenie żniw
jak tylko beztroskim zbieraniem
oliwek lub niesfornych kłosów
lub kiści na mrozie

świętowaniem drugiego żywota rzeczy
odzyskaniem życia, któremu zarzucono bezużyteczność
miłością do drogi?
Pamiętaj o mnie, żniwiarzu

*Aluzja do filmu Agnès Vardy Zbieracze, zbieraczki (2000)

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

HAINUWELE (frg.)

Si estuvieras un día fuera de ti solamente sabrías
lo intensa que es la muerte.
Si estuviera sin ti la muerte solamente una noche
no se despertaría el oso blanco
de la aurora.
Poco sabes de ella pues se esconde en tu risa justo cuando se apaga.
Si en ese mismo instante mirases como miran las garzas
verías cómo de mi pecho se cuelga cada tarde
para mamar un resto de amapola.
Luego se duerme en mi vientre y espera
tu abrazo y mi delirio.
La beso entonces con ternura.
Es tan blanca que apenas puedo saber cuándo se ausenta.

La muerte de la que hablo es mi muerte.
Ella no existe en nada
de lo que veo: el rocío alimenta
los cuerpos que se pudren y nacen en la aurora
otros, iguales o distintos.
Sólo aquello que tiene nombre muere.
Mi nombre es la máscara que llevaré por ti
en la danza.
Cuando al fin me la arranquen
estaré tan desnuda
que ni siquiera tú podrás nombrarme.
Existiré entonces en todo lo que veo,
naceré del rocío,
ciega, igual y distinta en cada aurora.

Digo «el tiempo transcurre»
porque recuerdo la flor amarilla
en el tallo desnudo que el viento balancea.
La sombra de un ciruelo cubre ahora su sombra
y yo me invento el tiempo para poder dormir y no arder en tus
labios.
Cuando dance, Señor, seré contigo
la flor, la savia y la semilla,
todos los nacimientos y todas las imágenes
y todo lo que ahora distingo por su sombra,
y en aquel gesto que presiento largo
como nueve crepúsculos,
será contigo este presente eterno
en el que nada puede ser nombrado.
Será mi danza, Señor, el reflejo
de la luna apresada en los guijarros
del bosque.

de Hainuwele y otros poemas

Fotografías de Tamara Dean (1) y Arguiñe Escandón

Tłum. Ada Trzeciakowska

HAINUWELE (frg.)

Gdybyś przez jeden dzień pozostał poza sobą, dowiedziałbyś się
jak intensywna jest śmierć.
A gdyby śmierć została bez ciebie tylko jedną noc
nie przebudziłby się biały niedźwiedź
świtu.
Niewiele o niej wiesz, kryje się w twoim śmiechu, wtedy, gdy gaśnie.
Gdybyś w tej samej chwili spojrzał tak, jak patrzą czaple
zobaczyłbyś, jak u mej piersi co wieczór wisi
by ssać ostatnią stróżkę polnych maków.
Potem zasypia na moim łonie i czeka na
twój uścisk i moje majaczenie.
Całuję ją wtedy czule.
Jest tak biała, że z trudem mogę rozpoznać, kiedy jej nie ma.

Śmierć, o której mówię, jest moją śmiercią.
Ona nie istnieje w niczym
z tego, co widzę: rosa odżywia
ciała, które rozkładają się i rodzą o brzasku
inne, takie same lub różne.
Tylko to, co ma imię, umiera.
Moje imię to maska, którą założę dla ciebie
w tańcu.
Gdy w końcu mi ją zerwą
będę tak naga
że nawet ty nie będziesz umiał mnie nazwać.
Wówczas będę istniała we wszystkim, co widzę,
narodzę się z rosy,
ślepa, taka sama i różna w każdym brzasku.

Mówię «czas płynie».
bo pamiętam żółty kwiat
na nagiej łodyżce kołysanej przez wiatr.
Cień śliwy kryje teraz jej cień
i wymyślam czas, żeby zasnąć i nie spłonąć na twoich
wargach.
Kiedy zatańczę, Panie, będę z Tobą
kwiatem, sokiem i nasieniem,
wszelkimi narodzinami i obrazami
i wszystkim, co teraz rozróżniam po jego cieniu,
i w tym geście, który przeczuwam, że będzie długi
jak dziewięć zmierzchów,
będzie z tobą ta wieczna teraźniejszość
w której nic nie może być nazwane.
To będzie mój taniec, Panie, odbicie
księżyca uwięzionego w okrągłych kamykach
lasu.

Stąpałam po grzbiecie twojej dłoni, ufna,
jak ten, co idzie wzgórzami
pewny, że wiatr istnieje,
że ziemia jest niewzruszona,
a rzeczy wiecznie się powtarzają.
Lecz nagle wszechświat zadrżał:
wyciągnąłeś palce
i ziewnięciem otworzyłeś noc
jak ciepłą grotę.
Budziłeś się od dziesięciu tysięcy wieków
a ogień płonął niecierpliwy w twoich ustach.

z tomiku Hainuwele i inne wiersze

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

***

Las cartas comunican lo frío y negro. Me doy cuenta:
sólo sirvo de intermediario. Se quejan a Dios.
Permanezco inmóvil contra un viento intenso, el viento sopla a través de mí.
La culpa es mía.

Fotogramas de Las Armonías Werckmeister y La condena de Béla Tarr

***

W listach zimno i czarno. Uświadamiam sobie:
jedynie pośredniczę. Żalą się do Boga.
Stoję na wielkim wietrze, wiatr przewiewa przeze mnie.
Moja wina.

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

Intermedio

Entre una imagen tuya
y otra imagen de ti
el mundo queda detenido.
En suspenso. Y mi vida
es ese pájaro pegado al cable
de alta tensión,
después de la descarga.

de Hainuwele y otros poemas

Tłum. Ada Trzeciakowska

Intermedium

Między jednym wyobrażeniem ciebie
a kolejnym twoim obrazem
świat staje w miejscu.
W zawieszeniu. A moje życie
to ten ptak jest przyklejony do linii
wysokiego napięcia,
tuż po wyładowaniu.

z tomiku Hainuwele i inne wiersze

Collage de Paul Cupido y fotograma de El sueño de invierno de Nuri Bilge Ceylan

Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

voces

I

Hubo tantas palabras indiferentes
y duras
y en las caras sólo muecas

un día
ahora nos cuesta más vivirlo
más que a nuestros padres
pavor y desgarro
febriles bebemos la vida a lengüetadas

derribados inmaduros
con la boca abierta
bañados en sangre

sin haber llegado a la época de floración

II

Hubo desgarro odio
mutua antipatía y mueca
hubo un callejón sin salida
y rostro plano de los muros
cacarañado por la andanada


arrojados de los vagones de ganado
un rebaño empujado a golpes
y rugidos
y cerca sólo las patas de los perros
las patas de los perros
las patas de los perros

Sé que no se debe ser así
lo sé, lo sé.
pero
cuando un amigo me tiende la mano
cubro mi cabeza como si de un golpe se tratara
me protejo de un gesto humano

me protejo de un arrebato de ternura.


III

«Nuestras voces secas
cuando murmuramos
ingenuos en voz baja
como el viento en la hierba seca
o las patitas de rata entre los trastos viejos
de nuestros sótanos vacíos…»

Poetas que midieron su vida en cucharitas de café
son como trajes de pájaros
en pares
o trajes de piel de los animales
que brillan
y el agua corre por ellos

cuando cierran la puerta
allí dentro son como figuras de yeso
con dulces sonrisas de idiotas
dicen «¿la verdad? ¿qué es la verdad?»
levantan los ojos al cielo
se encogen de hombros
son criaturas que
tienen dos lenguas
dos caras
y entrañas artificiales
giran sobre sus espinas dorsales
giran sus caras planas sobre sus espinas
el viento está soplando el viento está soplando

aprieto los párpados

chirrían mis ojos inquietos
con sus suaves hocicos tocan
mi corazón

La segunda estrofa del poema abre El último día del verano de Tadeusz Konwicki, película desgarradora e intimista, premiada en el Festival de Venencia (cine experimental), precursora de la Nueva Ola Polaca.  Dos personas solitarias y anónimas, heridas por el pasado, se reúnen en una playa desierta. Ambas viven obsesionadas por traumáticos recuerdos de la Segunda Guerra Mundial. Pero, aunque hacen todo lo posible por comunicarse, al final se impone el silencio. 

Drugą strofa wiersza rozpoczyna się Ostatni dzień lata Tadeusza Konwickiego, film rozpisany na dwoje aktorów, kameralny i bolesny, prekursor Nowej Fali, pierwszy polski film nagrodzony na Festiwalu w Wenecji.

głosy

I

Było tyle słów obojętnych
i ostrych
i na twarzach tylko grymas

dzień
teraz trudniej nam przeżyć
niż naszym rodzicom
przerażenie i rozdarcie
chłeptanie życia gorączkowe

strąceni niedojrzali
z otwartymi ustami
ociekamy krwią

I nie było pory rozkwitania.

II

Było rozdarcie nienawiść
niechęć wzajemna i grymas
był zaułek ślepy
i płaskie twarze murów
dziobate od salwy

wywalani z bydlęcych wagonów
stado pędzone razami
i rykiem
a obok tylko łapy psów
łapy psów
łapy psów

Ja wiem nie trzeba tak
ja wiem ja wiem
ale
kiedy przyjaciel wyciągnie rękę
zasłaniam głowę jak przed ciosem
zasłaniam się przed ludzkim gestem

zasłaniam się przed odruchem czułości.

III

«Suche nasze głosy
kiedy szemramy
cicho i naiwnie
jak wiatr w wyschniętej trawie
lub szczurze łapki w rupieciach
naszych pustych piwnic…»

Poeci którzy wymierzyli swe życie łyżeczką od kawy
są jak ubranka ptaków
po dwa
albo futrzane ubranka zwierząt
które lśnią
i spływa po nich woda

kiedy zamykają drzwi
tam wewnątrz jak gipsowe figury
ze słodkimi uśmiechami idiotów
mówią «prawda? co to jest prawda?»
wznoszą oczy do nieba
wzruszają ramionami
a są to stworzenia które
mają po dwa języki
dwa oblicza
i sztuczne wnętrzności
kręcą się dokoła na kręgosłupach
obracają płaskie twarze na kręgosłupach
wieje wiatr wieje wiatr

przyciskam powieki

piszczą moje oczy rozbiegane
miękkimi pyskami dotykają
mojego serca



Tadeusz Różewicz

1921-2014, Polonia

Trad. Fernando Presa

Deberes de casa

Deberes de casa
para un poeta joven

no describas París,
Cracovia ni Leópolis

describe tu cara
de memoria
no de espejo

en el espejo puedes confundir
la verdad con su reflejo

no describas a un ángel
describe al humano que
viste pasar ayer

describe tu cara
y comparte conmigo
su cambiante expresión

no he leído 
en la poesía polaca
buen autorretrato

Autorretrato

Zadanie domowe

zadanie domowe 
dla młodego poety 

nie opisuj Paryża 
Lwowa i Krakowa 

opisz swoją twarz 
z pamięci 
nie z lustra 

w lustrze możesz pomylić 
prawdę z jej odbiciem 

nie opisuj anioła 
opisz człowieka 
którego minąłeś wczoraj 

opisz swoją twarz 
i podziel się ze mną 
jej zmiennym wyrazem 

nie czytałem 
w poezji polskiej 
dobrego autoportretu 

Diane Wakoski

1937 – , Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

Pequeña mancha de sangre encontrada después de hacer el amor

La revelación nos llega a todos,
a los bomberos y a las ancianas que queman las tostadas.
Hiciste el amor con la diosa del bosque cuyo pelo se enrollaba en espirales
de llamas en torno a sus pies en la senda.
La quisiste llevar contigo como la
imagen del pequeño hilo de
sangre en la sábana. Pero en cambio
estás sentado en un parque junto a una sibila sin hogar envuelta
en periódicos, y te sientes vacío,
como si la sangre rezumase de tu propio cuerpo. Pero
¿adónde se fue?
Ella no va a cambiar su vida, ¿por qué iba a hacerlo?
Solo puede verte a escondidas,
como si fuera un libro en una lengua extranjera
que un lector desentrañaría,
si tan solo supiera qué dice el texto. Por eso sólo puede
quedarse en la estantería,
sin traducir.
¿Tal vez sólo nuestros secretos
explican nuestras vidas, y al revelar cualquiera
perdemos todo el significado posible?
¿Tal vez esta mancha es todo
lo que queda
de un incendio forestal: aquel pino Ponderosa
que renació de una piña semienterrada,
la luna creciente
que ella dejó atrás
iluminándote
invisiblemente cada noche?

Autor: Sdanir. Estatua de Tanit hallada en la isla de Ibiza. Museo de Arqueología de Barcelona.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Plamka krwi znaleziona po uprawianiu miłości

Iluminacji może doznać każdy,
nawet strażacy i starsze panie przypalając tosty.
Kochałeś się z leśną boginką, której włosy zwijały się w płonące
spirale wokół jej stóp na ścieżce.
Pragnąłeś zabrać ją ze sobą jako
obraz strużki
krwi na prześcieradle. Lecz zamiast tego
siedzisz w parku przy bezdomnej sybilli owiniętej
gazetami, i czujesz się pusty,
jakby krew sączyła się po kropli z twojego ciała. A obraz,
gdzie jest?
Ona nie ma zamiaru zmieniać swojego życia,
niby z jakiego powodu miałaby?
Może widywać cię tylko po kryjomu;
jakby była książką w obcym języku,
którą czytelnik mógłby zgłębić
gdyby tylko wiedział o czym jest tekst. Może jedynie
leżeć na półce,
nieprzetłumaczona.
Być może tylko nasze sekrety
tłumaczą nasze życie, a wyjawienie któregokolwiek
pociąga za sobą utratę wszelkich możliwych znaczeń?
Być może ta plamka jest wszystkim
co zostało
z leśnego pożaru, po którym odrodziła się sosna Ponderosa
z na wpół pogrzebanej szyszki,
półksiężyc,
który pozostawiła po sobie, rzucający
blask na ciebie
niewidzialnie co noc?

Small Blood Stain Found after Making Love

Revelation come to everyone,
firefighters and old women burning toast.
You made love to the forest goddess whose hair wound in flaming
coils around her feet on the trail.
You wanted to take her with you, as the
image of the little curve of
blood on the sheet. But instead
you are sitting in a park next to a homeless sibyl wrapped
in newspapers, and feel empty,
as if the blood leaked out of your own body. But
where did it go?
She’s not going to change her life,
and why should she?
She can only see you clandestinely;
as it is as if she is some book in a foreign language
that a reader would give away
if they knew what the text said. She can only
remain on the shelf,
untranslated.
Perhaps only our secrets
explain our lives, and to reveal any secret
is to lose all possible meaning?
Perhaps this stain is all
that’s left
of a forest fire that rekindled Ponderosa
from a long buried-cone,
the crescent moon
she left behind shining
invisibly
on you every night?

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Primera Nieve

Detrás de la pared un jardín pero por los ruidos
pareciera que hay un dormitorio más
los ratones lo han notado y han sacado
su ejército de esta casa

Un perro blanco gordo ángel blanco
te anunció ayer lo ahuyenté
barrí pedacitos del espejo roto
lavé los ojos encendí la lumbre

Entran salen me miran
y yo sonrío, aunque podría matar
cuando miraste por la ventana e hiciste seña con las cejas
decidí no salir para llevarte la contraria

Me defiendo y me quedo inventando el calor
tus trineos en la nevisca no conoceré el Reino
agarrado a la mesa no conoceré el Reino
agarrado a la mesa las pupilas las tengo blancas

Imágenes de Laura Makabresku y Masao Yamamoto

PIERWSZY ŚNIEG

Za ścianą ogród a takie odgłosy
jakby miał być tam jeszcze jeden pokój
myszy poczuły i wyprowadziły
swoje oddziały z tego domu

Biały pies tłusty biały anioł
wczoraj ciebie zwiastował odgoniłem go
zmiotłem okruchy stłuczonego lustra
przemyłem oczy napaliłem w piecu

Wchodzą wychodzą przyglądają się
ja się uśmiecham chociaż mógłbym zabić
gdy zajrzałaś przez okno i dałaś znak brwiami
postanowiłem na złość nie wychodzić

Bronię się i zostaję wymyślając ciepło
twoje sanie w zadymce nie zaznam Królestwa
trzymam się mocno stołu nie zaznam Królestwa
trzymam się mocno stołu źrenice mam białe

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

LA LUZ, EL AIRE, EL PÁJARO I

A esta luz de hoy
abotonada al forro entumecido
del cielo,
la querría más austera
y no menos poética,
sí más inmediata,
despojada de límites retóricos
que, dilatando el campo,
sujetan, sin embargo, la mirada
al cerco empobrecido
de las comparaciones.
A esta luz de hoy la quisiera
neblina entre mis dedos,
prieta en los recodos de la piel,
aliento en la copa de los pinos,
pero, más aún, la quiero
en su infinito presa y al tiempo dilatada,
simplemente luz
y la sostenga
el graznido de un cuervo en su aleteo,
el arrullo de una alondra, a lo lejos,
y el biselado roce de cigarras,
haciendo más compacto el aire
a medida que avanza el sol
hacia el cenit.

*

Ocupada por algo
que pretende vivir,
que insiste en respirar el aire
de la mañana y me despierta,
despierta al yo
(que acompaña los actos
como el pronombre al verbo)
para que aprecie. Hace mal.
Mejor sería dejarle dormir.
En cuanto se despierte
irá a cobijarse,
según es su costumbre,
en uno de los husos.
Lo hallaremos colgado
de una imagen-recuerdo o
revolviendo, febril, la caja
de herramientas.

Así que el aire, ¿dónde,
el aire? Ah, sí, el aire, la mañana,
vivir, decía algo, alguien
tal vez decía, no sé. Las cigarras.
En otro tiempo, las cigarras.

de Hilos

Tłum. Ada Trzeciakowska

ŚWIATŁO, POWIETRZE, PTAK I

To dzisiejsze światło
przypięte do spuchniętego podbicia
nieba
chciałabym je posępniejsze
i nie mniej poetyckie,
owszem bardziej bezpośrednie,
pozbawione retorycznych ograniczeń
które, poszerzając pole,
przykuwają, mimo wszystko, spojrzenie
do zubożałego kręgu porównań.
To dzisiejsze światło chciałabym je
jako gęstą mgłę pomiędzy palcami,
prawie czarną w załamaniu skóry,
jako oddech w koronach sosen,
lecz, jeszcze bardziej, chcę je
schwytane w swej nieskończoności
i na czas rozszerzone,
po prostu światło
i by podtrzymywało je
krakanie kruka gdy porusza skrzydłami,
śpiew skowronka, w oddali,
ścięte krawędzie szmeru świerszczy,
czyniące powietrze bardziej zwartym
w miarę jak słońce zbliża się
do zenitu.

*

Zajęta czymś,
co usiłuje żyć,
co upiera się przy oddychaniu powietrzem
poranka i budzi mnie,
budzi moje ja*
(które towarzyszy działaniom
jak zaimek czasownikowi)
aby go doceniło. Czyni źle.
Lepiej byłoby dać mu spać.
Jak tylko się ocknie
pójdzie się szukać schronienia,
zgodnie ze swym zwyczajem,
w jednym z wrzecion** czasu.
Znajdziemy go zwisającego
z jakiegoś obrazu-wspomnienia*** lub
przetrząsającego, w gorączce, skrzynkę
z narzędziami.

Tak więc powietrze, gdzie,
powietrze? Ach, powietrze, poranek,
żyć, coś mówił, ktoś
być może mówił, nie wiem. Świerszcze.
W innym czasie, świerszcze.

z tomiku Nici

*El yo, angielskie I, Maillard z wykształcenia jest filozofką, w dalszej części rozróżnia, za George’em Meadem, el Yo od el Mí , które to terminy na polski są tłumaczone opisowo jako ja podmiotowe i ja przedmiotowe (bierne i aktywne).

**termin huso po hiszpańsku oznacza wrzeciono, ale również strefę czasową (huso horario). Należy również wziąć pod uwagę tytuł tomiku Nici, odwołania do Parek itd.

*** imagen-recuerdo, obraz-wspomnienie, prawdopodobnie w nawiązaniu do typologii, którą posługiwał się Gilles Deleuze w analizach filmowych, w odniesieniu do filozofii Henri Bergsona (Kino: 1. Obraz-ruch, 2. Obraz-czas )

Polaroid de Andréi Tarkovsky y fotogramas de su película El espejo. Fotogramas de la película de Bi Gan El largo viaje hacia la noche (en la que rinde homenaje a Tarkovsky)

Tomas Tranströmer

1931-2015, Suecia

Trad. Roberto Mascaró

Retrato con comentarios

He aquí el retrato de un hombre que conocí.
Sentado a la mesa, el periódico abierto.
Los ojos se cierran tras las gafas.
El traje lavado con brillo de pinar.

Es un rostro pálido y a medio terminar.
Pero él siempre ha inspirado confianza. Por esto
la gente evitaba acercársele
y quizá, así, toparse con la desgracia.

Su padre ganaba dinero a raudales.
Pero en la casa nadie andaba seguro.
La sensación de que extraños pensamientos
se metían en la casa por las noches.

El periódico, gran mariposa sucia,
la silla y la mesa y el rostro, descansan.
La vida se detuvo en los grandes cristales.
¡Dejémoslo un momento suspendido!

                          *

Eso que soy yo en él descansa.
Existe. Él no lo siente
y por eso existe y está vivo.

¿Qué soy yo? A veces, hace mucho tiempo,
por unos segundos me acerqué
a qué es YO, qué es Yo, qué es YO.

Pero cuando precisamente vi a YO,
YO desaparecí y quedó un hueco
por el que yo caí como cayera Alicia.

Matthieu Bourel

Tłum. Leonard Neuger

Portret z komentarzem

Oto portret człowieka którego znałem.
Siedzi przy stole z rozłożoną gazetą.
Oczy zadomowiły się za okularami.
Ubranie obmyte blaskiem sosnowego lasu.

Jest to mizerna i półgotowa twarz.
Lecz zawsze budził zaufanie. Dlatego
zbliżano się do niego z oporem
by się nie przytrafiło jakieś nieszczęście.

Jego szanowny ojciec miał pieniędzy jak lodu
A jednak nikt nie szedł tam całkiem bezpiecznie
odnosiło się wrażenie, że obce myśli
wdzierają się do willi nocą.

Gazeta ten wielki brudny motyl,
krzesło i stół i twarz odpoczywają.
Życie trwa jeszcze w wielkich kryształach.
I bodaj sobie trwało aż do odwołania!

                               *

A to co w nim spoczywa to ja.
To jest. On tego wcale nie dostrzega
i dzięki temu to żyje i jest.

Czym jest ja? Czasem, dawno temu,
na kilka sekund byłem bardzo blisko
tego czym JA jest, czym JA jest, czym JA jest.

Lecz gdy już JA dostrzegłem
JA się rozwiało i powstała dziura,
przez którą ja spadłem w dół jak Alicja.

Transl. Robin Fulton

Portrait with Commentary

Here is a portrait of a man I knew.
He’s sitting at the table, his newspaper open.
The eyes settle down behind the glasses.
The suit is washed with the shimmer of pinewoods.

It’s a pale and half-complete face. –
Yet he always inspired trust. Which is why
people would hesitate to come near him
for fear of meeting some misfortune.

His father earned money like dew.
But no one felt secure there at home –
always a feeling that alien thoughts
broke into the house at night.

The newspaper, that big dirty butterfly,
the chair and the table and the face are at rest.
Life has stopped in big crystals.
But may it stop there only till further notice!

                           *

That which is I in him is at rest.
It exists. He doesn’t notice
and therefore it lives, exists.

What am I? Now and then long ago
I came for a few seconds quite close
to ME, to ME, to ME.

But the moment I caught sight of ME
I lost ME – there was only a hole
through which I fell like Alice.

Luis Miguel Sanmartín

1967 – , España (Alicante)

abismo de sofá

he querido fingir todo este tiempo
fingir que no soy nadie y que no existo
fingir en los poemas
que sufro realmente

que vuelo sin el aire

he querido el abismo en los sillones
la odisea en la ducha
el personaje dentro de la ropa

he pretendido (profano jugador)
la exactitud sin apostar

y cuando el día acabe
tendré
otra lección sobre la mesa

non diligamus verbo
nec lingua sed opere et veritate

no quieras nada
no esperes nada

inventa otros adagios

abraza la emoción

alumno aventajado entre tus dudas

del poemario Frost (Escarcha)

Tłum. Ada Trzeciakowska

w Czeluściach kanapy

chciałem udawać przez cały ten czas
udawać że jestem nikim i że mnie nie ma
udawać w wierszach,
że cierpię prawdziwie

zawsze w locie choć bez skrzydeł

pragnąłem przepaści pod fotelem
odysei pod prysznicem
bohatera w bieliźnie

żądałem (ja światowy gracz)
precyzji nie stawiając na nic

nim dzień dobiegnie końca
czekać mnie będzie
kolejna lekcja do odrobienia

non diligamus verbo
nec lingua sed opere et veritate

nie pragnij niczego
na nic nie czekaj

wymyślaj inne adagia

nie unikaj wzruszenia

uczniu wybitny w godzinie zwątpienia

z tomiku Frost (Szron)

Fotgrafías de Philip-Lorca diCorcia

Pablo Neruda

1904-1973, Chile

No hay olvido (sonata)

Si me preguntáis en dónde he estado
debo decir «Sucede».
Debo de hablar del suelo que oscurecen las piedras,
del río que durando se destruye:
no sé sino las cosas que los pájaros pierden,
el mar dejado atrás, o mi hermana llorando.
Por qué tantas regiones, por qué un día
se junta con un día? Por qué una negra noche
se acumula en la boca? Por qué muertos?

Si me preguntáis de dónde vengo, tengo que conversar con
                 cosas rotas,
con utensilios demasiado amargos,
con grandes bestias a menudo podridas
y con mi acongojado corazón.

No son recuerdos los que se han cruzado
ni es la paloma amarillenta que duerme en el olvido,
sino caras con lágrimas,
dedos en la garganta,
y lo que se desploma de las hojas:
la oscuridad de un día transcurrido,
de un día alimentado con nuestra triste sangre.

He aquí violetas, golondrinas,
todo cuanto nos gusta y aparece
en las dulces tarjetas de larga cola
por donde se pasean el tiempo y la dulzura.

Pero no penetremos más allá de esos dientes,
no mordamos las cáscaras que el silencio acumula,
porque no sé qué contestar:
hay tantos muertos,
y tantos malecones que el sol rojo partía,
y tantas cabezas que golpean los buques,
y tantas manos que han encerrado besos,
y tantas cosas que quiero olvidar.

Fotogramas de Tyrant Star de Diane Severin Nguyen.

Tłum. Zofia Szleyen

Nie ma zapomnienia

Jeśli mnie spytacie, gdzie bywałem,
winienem odpowiedzieć: „To się dzieje».
Winienem mówić o ziemi, którą zaciemniają głazy,
0 rzece, która niweczy się trwając;
nic nie wiem, prócz tego, co tracą ptaki
1 morze, co za mną zostało lub płacząca siostra.
Czemu tyle okolic, czemu jeden dzień
z drugim się łączy? Czemu noc czarna
w ustach się gromadzi? Czemu umarli?

Że mnie pytacie, skąd przybywam, muszę rozmawiać
                z rzeczami zdartymi,

z przedmiotami, co nazbyt żałosne,
z wielkimi bestiami, często przegniłymi
i z własnym, ściśniętym sercem.

Nie są to wspomnienia, które się krzyżują,
ni żółtawa gołąbka śpiąca w zapomnieniu,
tylko twarze we łzach,
tylko palce przy krtani
i to, co z liści się stacza:
ciemność jednego ubiegłego dnia,
dnia wykarmionego naszą smętną krwią.

Ot, tutaj fiołki, jaskółki,
wszystko, co lubimy i co się pojawia
na miłych pocztówkach z długim trenem,
po których spaceruje łagodność i czas.

Nie przekraczajmy jednak bariery tych zębów,
nie przegryzajmy skorup, które nakłada milczenie,
bo nie wiem, co odpowiedzieć:
tylu jest umarłych,
tyle falochronów ciętych przez czerwone słońce
i tyle głów przez statki obijanych
i tyle zaciśniętych dłoni na pocałunkach
i tyle spraw, o których pragnę zapomnieć.


Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Mediodía (el sur)

Del jardín encendido al sótano: noche.
Todo coincide: aquí en el sótano las flores
ya se han cerrado, las hojas se han teñido de negro.
Algo hay debajo de la noche, debajo del sótano, algo.
La madurez definitiva.

Imágenes de Pinterest, faltan datos del autor.

Południe

Z rozpalonego ogrodu do piwnicy: noc.
Wszystko się zgadza: tu w piwnicy kwiaty
już się zamknęły, liście zaszły czernią.
Coś jest pod nocą, pod piwnicą, coś.
Ostateczna dojrzałość.

Marcin Świetlicki

1961 – , Polonia

Trad. Manel Bellmunt Serrano

Poemas ajenos

Por el sendero voy encontrándome más páginas del libro,
paripinadas, en encuadernación de fino hielo,
hora de comer para los guardas del jardín.
Con los dedos palpo la herida del árbol: es profunda,
como una sonrisa boba.

Cudze wiersze

Na ścieżce odnajduję kolejne strony książki
parzyste, oprawione w cienki lód
Pora posiłku strażników ogrodu
Badam palcami ranę w drzewie – jest głęboka, wygląda
jak głupi uśmiech.

Blanca Varela

1926-2009, Perú

Strip tease

quítate el sombrero
 si lo tienes
quítate el pelo
que te abandona
quítate la piel
las tripas los ojos
 y ponte un alma
si la encuentras

Fotos de René Groebli (1927 – , Suiza)

Trad. Ada Trzeciakowska

Strip tease

zdejmij kapelusz
jeśli go masz
ściągnij włosy,
które cię opuszczają
zdejmij skórę
trzewia oczy
i załóż duszę
jeśli ją znajdziesz

Michael Ondaatje

1943 – , Sri Lanka/Canadá

Trad. Ada Trzeciakowska

Blues de araña

Bueno, los hice reír, me gustaría hacerlos llorar.
David McFadden

Mi mujer tiene un olor por el que se decantan arañas.
De noche descienden por los caminos de saliva
directo a su cuerpo que sueña.
Magnetizados por el ritmo de su aliento,
dejan sus propias construcciones
o suculentos viajes a través de su cara y brazo.
Mis propias retorcidas pesadillas
caen acribilladas por sus chillidos.

Sobre las arañas.
Como una vez intenté tocar el piano
incapaz de mantener las dos manos
separadas en sus intentos,
Admiro a la araña, su control clásico,
sus ocho patas finas
tejiendo líneas con la savia de su abdomen.
Una especie de escritor, supongo.
Inventa un camino y recorre
el vacío que hubo allí,
deja su puente atrás,
vuelve la cabeza diciendo, ¿Jesús,
lo hice yo?
Y con su extremidad
penetra en regiones nuevas,
donde se halla el crudo de sentimientos.

Arañas como poetas se obsesionan con el poder.
Escriben su obra asesina que dormita
como estrellas en los rincones de habitaciones,
una boca para captar a la audiencia
débil, rota, enferma.

Y la araña se acerca a la mosca, dice,
Ámame, puedo matarte, ámame,
mi inteligencia es superior a la tuya,
ámame, te mato por la claridad que
llega cuando los caminos que construyo quedan hechos
ámame, mi cariño, mi antisocial.
Y la mosca dice, Oh no,
no, tus analogías son escurridizas
no, yo misma elijo con quién voy a morir
vosotros los poetas arañas sois todos iguales
en vuestra sofocante vanidad de crear,
pesados insignificantes, vuestra saliva brilla siempre
absorbiendo todo el líquido de nuestra atmósfera.
Y la araña en su aborrecimiento
crucifica sus víctimas con un escupitajo
convirtiéndolas en el arte que ella misma no puede ser.

Vamos. El final tiene que llegar.
                                     Bueno, chicos.
La pesadilla de mi mujer y mía.

Era una habitación blanca
y las arañas habían arrojado
sus andamios desde el suelo
hacia las cuatro paredes y el techo.
Se han superado a sí mismas esta vez.
Y por los caminos blancos
que sus ocho patas construyeron velozmente
se la llevaron -su cuerpo entero-
hacia el aire soñador tan delicadamente
que ella no se despertó ni gritó.
Qué escena. Tantas huellas,
la habitación era un cristal hecho añicos.
Todos aplaudían, todas las moscas.
Vinieron y se quedaron sin aliento, todas.
Todos lloraron sobrecogidos por la belleza
TODOS
excepto los arquitectos negros sumidos en su trabajo
y la dama encerrada en su sueño, en su título.

Tłum. Jerzy Jarniewicz

Pajęczy blues

Cóż, doprowadziłem ich do śmiechu, a chciałbym doprowadzić do płaczu.
 David McFadden

Za wonią mojej żony przepadają pająki.
Nocą schodzą po ścieżkach ze śliny
wprost do jej śniącego ciała.
Rytm jej oddechu je hipnotyzuje
a wtedy porzucają swoje konstrukcje
na rzecz intrygującej wędrówki po jej twarzy i ramieniu.
Moje kręte koszmary
padają pod śmiertelnym ciosem jej wrzasku.

Teraz o pająkach.
Ponieważ kiedyś próbowałem grać na pianinie
i nie umiałem pozwolić dłoniom
na odrębne ruchy,
podziwiam pająka, jego klasyczną budowę –
jego osiem wymuskanych odnóży
przędzie liny sokiem z odwłoku.
Pewnie jakiś pisarz.
Wymyśla ścieżkę i wędruje
przez pustkę, która tam była,
zostawia za sobą most,
spogląda wstecz i mówi, Jezu
czy to moje dzieło?
i swoją końcówką
wkręca się w nowe regiony,
gdzie czekają już surowce uczuć.

Pająki jak poeci mają obsesję władzy.
Piszą morderczą sztukę, która drzemie
jak gwiazdy w kącie pokoju,
to usta które mają schwytać widownię
słabą, załamaną, chorą.

A pająk podchodzi do muchy, mówi,
Kochaj mnie, mogę cię zabić, pokochaj mnie,
moja inteligencja oplotła cię pierścieniami,
pokochaj mnie, zabiję cię za jasność, która
nadchodzi, kiedy powstają drogi, które buduję
pokochaj mnie, typie aspołeczny, kochanie ty moje.
A mucha mówi, O nie
nie – twoje analogie budzą we mnie wątpliwości
nie – sama wybieram z kim chciałabym umrzeć
wy, poeci wśród pająków, jesteście wszyscy tacy sami
w waszej jasnej próżności tworzenia,
a ty jesteś tylko drobnym szkopułem, twoja ślina lśni zawsze jak gwiazda,
wchłania wodę z naszej atmosfery.
I pająk na znak pogardy krzyżuje swe ofiary w ślinie
zamieniając je w sztukę, którą sam się stać nie może.

No więc tak. Teraz koniec, który nas nie minie.
                                    W porządku, kochani.
Oto koszmar mój i mojej żony:

Był to duży biały pokój
a pająki wzniosły
rusztowanie z podłogi
ku czterem ścianom i sufitowi.
Przeszły same siebie tym razem.
Białymi ścieżkami, które
zbudowało w pośpiechu ich osiem odnóży,
zaniosły ją na górę – całe jej ciało –
na śniące powietrze, tak delikatnie
że nie zbudziła się, nie krzyknęła.
Co za scena. Tak wiele śladów,
pokój był stłuczoną szybą.
Wszyscy klaskali, wszystkie muchy.
Przybyły i zamarły.
Wszyscy z podziwem patrzyli na piękno
WSZYSCY
z wyjątkiem czarnych architektów zajętych swą pracą
i tej damy zamkniętej w ich śnie, w ich temacie.

Spider Blues

Well I made them laugh, I wish I could make them cry.
David McFadden

My wife has a smell that spiders go for.
At night they descend saliva roads
down to her dreaming body.
They are magnetized by her breath ‘ s rhythm,
leave their own constructions
or succulent travel across her face and shoulder. 
My own devious nightmares
are struck to death by her shrieks.

About the spiders.
Having once tried to play piano
and unable to keep both hands
aegregated in their intent
I admire the spider, his control classic,
his eight legs finicky,
making lines out of the juice in his abdomen.
A kind of writer I suppose.
He thinks a path and travels
the emptiness that was there
leaves his bridge behind
looking back saying Jeez
did I do that?
and uses his ending
to swivel to new regions
where the raw of feelings exist

Spiders like poets are obsessed with power.
They write their murderous art which sleeps
like stars in the corner of rooms,
a mouth to catch audiences
weak broken sick

And spider comes to fly, says
Love me I can kill you, love me
my intelligence has run rings about you
love me, I kill you for that clarity that
comes when roads I make are being made
love me, antisocial, lovely.
And fly says, O no,
no your analogies are slipping
no I choose who I die with
you spider poets are all the same
you in your close vanity of making,
you minor drag, your saliva stars always
soaking up the liquid from our atmosphere.
And the spider in his loathing
crucifies his victims in his spit
making them the art he cannot be.

So. The ending we must arrive at.
                                    ok folks.
Nightmare for my wife and me:

It was a large white room
and the spiders had thrown
their scaffolds off the floor
onto four walls and the ceiling.
They have surpassed themselves this time.
And with the white roads
their eight legs built with speed
they carried her up–her whole body
into the dreaming air so gently
she did not wake or scream.
What a scene. So many trails
the room was a shattered pane of glass.
Everybody clapped, all the flies.
They came and gasped, all.
Everybody cried at the beauty
ALL
except the working black architects
and the lady locked in their dream their theme.

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Miłosz llegó por primera vez a los Estados Unidos en el 1946 y en el 1958 fue invitado a Berkeley. Finalmente, en el 1960 volvió ya en calidad de inmigrante y profesor en la Universidad de Berkeley, estancia que se prolongó hasta el año 1993. La primera etapa estuvo marcada por la incomprensión de la realidad americana, dado que decía no reconocer ni el comunismo, ni tampoco el capitalismo. La aceptación de su circunstancia llegó pasados varios años gracias a la relación con los jóvenes (bárbaros, como les solía llamar), traducciones al polaco y el ritmo de la vida que llevaba. En el 1980 recibió el Premio Nobel de la Literatura. Sin embargo, siempre tuvo que luchar contra la soledad y el aislamiento llegando a escribirse las cartas a sí mismo en alguna ocasión y buscar el consuelo en la copa del bourbon…. Su bagaje vital, cultural añadieron un tono apocalíptico y religioso de su escritura y la necesidad de tocar temas altos en la conversación profundizaron su sensación de la alienación. Nunca llegó a acostumbrarse a la naturaleza y el clima californianos.

Trad. Jan Zych

La montaña mágica

No recuerdo bien cuándo murió Budberg, hace dos o tres
años.
Ni cuándo Chen. Hace un año o más.
Un poco después de nuestra llegada, Budberg,
melancólicamente cortés,
Dijo que al principio es difícil acostumbrarse
Porque aquí no hay primavera ni verano, ni otoño ni
invierno.

«— He soñado seguido la nieve y los bosques de abedules.
Donde casi no hay estaciones del año, uno ni ve cómo pasa
el tiempo.
Ésta es, lo verá usted, la montaña mágica.»

Budberg: en mi niñez un apellido doméstico.
Mucho significaba en la región de Kiejdany
Esta familia rusa, de los alemanes bálticos.
No leí ninguno de sus trabajos, demasiado especiales.
Y Chen era, según entiendo, un excelente poeta.
Tengo que aceptarlo de buena fe porque él escribía sólo en
chino.

*

Octubre canicular, julio frío, en febrero florecen los árboles.
Los vuelos nupciales de los colibríes no anuncian la
primavera.
Sólo el arce fiel cada año hacía caer las hojas sin necesidad
Porque así aprendieron sus antepasados.

Sentí que Budberg tenía razón y me rebelaba.
¿No alcanzaré luego la potencia, no salvaré al mundo?
¿Y la gloria me rehuirá, no habrá ni tiara ni corona?
¿Ejercitaba yo a mí, al Único, para eso,
Para componer estrofas a las gaviotas y a las neblinas del
mar,
Escuchar cómo mugen allá abajo las sirenas de los barcos?

Y pasó. ¿Qué pasó? La vida.
Ahora no me avergüenzo de mi pérdida.
Una isla nublada donde el aullido de las focas
O el desierto calcinado, esto ya me basta
Para decir yes, tak, sí.*
«Hasta durmiendo trabajamos sobre la formación del
mundo.»
Sólo con perseverancia nace la perseverancia.
Con los gestos creaba yo una cuerda invisible.
Y trepaba por ella y ésta resistía.

*

¡Qué procesión! Quelles délices!
¡Qué birretes y togas con vueltas!
Mnogouvazhaemiy* Professor Budberg,
Most Distinguished Professor Chen
,
Escurecido Señor Profesor Milosz
Quien escribía poemas en alguna lengua extraña.
Quién pudiera contarlos. Y aquí el sol.
Blanquean pues las llamas de sus altas velas
Y cuántas generaciones de los colibríes les acompañan
Cuando van siguiendo así. Por la montaña mágica.
Y la neblina fría del mar quiere decir que de nuevo es julio.

Berkeley, 1975

* Muy estimado, en ruso en el original.

Fotogramas de La infancia de Iván de Andréi Trakovsky

Czarodziejska góra

Nie pamiętam dokładnie, kiedy umarł Budberg, albo dwa, albo trzy lata temu.
Ani kiedy Chen. Rok temu czy dawniej.
Wkrótce po naszym przyjeździe Budberg, melancholijnie łagodny,
Powiedział, że z początku trudno się przyzwyczaić,
Bo nie ma tutaj ni wiosny i lata, ni jesieni i zimy.

„— Śnił mi się ciągle śnieg i brzozowe lasy.
Gdzie prawie nie ma pór roku, ani spostrzec, jak upływa czas.
To jest, zobaczy Pan, czarodziejska góra”.

Budberg: w dzieciństwie domowe nazwisko.
Dużo znaczyła w kiejdańskim powiecie
Ta rosyjska rodzina, z bałtyckich Niemców.
Nie czytałem żadnej z jego prac, zanadto specjalne.
A Chen był podobno znakomitym poetą.
Muszę to przyjąć na wiarę, bo pisał tylko po chińsku.

*

Upalny październik, chłodny lipiec, w lutym kwitną drzewa.
Godowe loty kolibrów nie zwiastują wiosny.
Tylko wierny klon zrzucał co roku liście bez potrzeby,
Bo tak nauczyli się jego przodkowie.

Czułem, że Budberg ma rację, i buntowałem się.
Więc nie dostanę potęgi, nie uratuję świata?
I sława mnie ominie, ni tiary, ani korony?
Czyż na to ćwiczyłem siebie, Jedynego,
Żeby układać strofy dla mew i mgieł od morza,
Słuchać, jak buczą tam nisko okrętowe syreny?

Aż minęło. Co minęło? Życie.
Teraz nie wstydzę się mojej przegranej.
Jedna pochmurna wyspa ze szczekaniem fok
Albo sprażona pustynia, i tego nam dosyć,
Żeby powiedzieć yes, tak si.
„Nawet śpiąc, pracujemy nad stawaniem się świata”.
Tylko z wytrwałości bierze się wytrwałość
Gestami stwarzałem niewidzialny sznur.
I wspinałem się po nim, i trzymał mnie.

*

Jaka procesja! Quelles delices!
Jakie birety i z wyłogami togi!
Mnogouważajemyj Professor Budberg,
Most Distinguished Professor Chen
,
Ciemno Wielmożny Profesor Milosz,
Który pisywał wiersze w bliżej nieznanym języku.
Kto ich tam zresztą policzy. A tu słońce.
Tak, że bieleje płomień ich wysokich świec
I ileż pokoleń kolibrów im towarzyszy,
Kiedy tak posuwają się. Po czarodziejskiej górze.
I zimna mgła od morza znaczy, że znów lipiec.

Berkeley, 1975

Trasl. Czeslaw Milosz and Lillian Vallee

A Magic Mountain

I don’t remember exactly when Budberg died, it was either two years   
      ago or three.   
The same with Chen. Whether last year or the one before.   
Soon after our arrival, Budberg, gently pensive,   
Said that in the beginning it is hard to get accustomed,   
For here there is no spring or summer, no winter or fall.   

“I kept dreaming of snow and birch forests.   
Where so little changes you hardly notice how time goes by.   
This is, you will see, a magic mountain.”   

Budberg: a familiar name in my childhood.   
They were prominent in our region,   
This Russian family, descendants of German Balts.   
I read none of his works, too specialized.   
And Chen, I have heard, was an exquisite poet,   
Which I must take on faith, for he wrote in Chinese.

Sultry Octobers, cool Julys, trees blossom in February.   
Here the nuptial flight of hummingbirds does not forecast spring.   
Only the faithful maple sheds its leaves every year.   
For no reason, its ancestors simply learned it that way.   

I sensed Budberg was right and I rebelled.   
So I won’t have power, won’t save the world?   
Fame will pass me by, no tiara, no crown?   
Did I then train myself, myself the Unique,   
To compose stanzas for gulls and sea haze,   
To listen to the foghorns blaring down below?

Until it passed. What passed? Life.   
Now I am not ashamed of my defeat.   
One murky island with its barking seals   
Or a parched desert is enough   
To make us say: yes, oui, si.
«Even asleep we partake in the becoming of the world.”   
Endurance comes only from enduring.   
With a flick of the wrist I fashioned an invisible rope,   
And climbed it and it held me.   

What a procession! Quelles délices!
What caps and hooded gowns!
Most respected Professor Budberg,   
Most distinguished Professor Chen
,   
Wrong Honorable Professor Milosz   
Who wrote poems in some unheard-of tongue.   
Who will count them anyway. And here sunlight.   
So that the flames of their tall candles fade.   
And how many generations of hummingbirds keep them company   
As they walk on. Across the magic mountain.   
And the fog from the ocean is cool, for once again it is July.   

Berkeley, 1975

Czesław Miłosz

1911-2004, Polonia

Trad. Agnieszka Kawecka

Eso

Ojalá por fin pudiera decir qué está en mí.
Gritar: gente, les mentí
diciendo que eso no estaba en mí,
cuando eso está ahí siempre, días y noches.
Aunque gracias a eso supe describir sus ciudades inflamables,
sus cortos amores y juegos desmembrándose en humus,
aretes, espejos, el deslizar de un tirante,
escenas de alcoba y de campos de batalla.
Escribir fue para mí estrategia de protección,
de borrar las huellas. Porque a la gente no puede gustarle
aquél que alcanza lo prohibido.

Llamo en mi ayuda a los ríos en los que nadé,  lagos
con puentecillos entre cedazos, valle
en cuyo eco la canción duplica la luz del anochecer,
y confieso que mis extáticos halagos a la existencia
sólo pudieron ser entrenamientos de alto estilo,
Pero abajo estaba eso, que no me atrevo nombrar.

Eso se parece al pensamiento de alguien sin hogar, cuando
atraviesa la ciudad ajena, congelada.

Se asemeja al momento cuando un judío cercado ve aproximarse
los pesados cascos de los gendarmes alemanes.

Eso es cuando el hijo del rey se dirige a la ciudad y ve el mundo
real: pobreza, enfermedad, vejez y muerte.

Eso puede ser comparado con el inmóvil rostro de alguien
que entendió que fue abandonado para siempre.

O con las palabras del médico sobre la sentencia inevitable.

Porque eso significa enfrentar un muro de piedra
y entender que ese muro no cederá ante ninguna de nuestras súplicas.

Cracovia, 2000

Fotografías propias

To

Żebym wreszcie mógł powiedzieć, co siedzi we mnie.
Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was
Mówiąc, że tego we mnie nie ma,
Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy.
Chociaż właśnie dzięki temu
Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,
Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,
Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,
Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.
Pisanie było dla mnie ochronną strategią
Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom
Ten, kto sięga po zabronione.

Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora
Z kładką między sitowiem, dolinę,
W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,
I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia
Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,
A pod spodem było TO, czego nie podejmuję się nazwać.

TO jest podobne do myśli bezdomnego,
kiedy idzie po mroźnym, obcym mieście.

I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd
widzi zbliżające się ciężkie kaski niemieckich żandarmów.

TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto
i widzi świat prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.

TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,
kto poją, że został opuszczony na zawsze.

Albo do słów lekarza o nie dającym się odwrócić wyroku.

Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,
i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.

Kraków, 2000

This

If I could at last tell you what is in me,
if I could shout: people! I have lied by pretending it was not there,
It was there, day and night.

Only thus was I able to describe your inflammable cities,
Brief loves, games disintegrating into dust,
earrings, a strap falling lightly from a shoulder,
scenes in bedrooms and on battlefields.

Writing has been for me a protective strategy
Of erasing traces. No one likes
A man who reaches for the forbidden.

I asked help of rivers in which I used to swim, lakes
With a footbridge over the rushes, a valley
Where an echo of singing had twilight for its companion.
And I confess my ecstatic praise of being
Might just have been exercises in the high style.
Underneath was this, which I do not attempt to name.

This. Which is like the thoughts of a homeless man walking in an alien
city in freezing weather.

And like the moment when a tracked-down Jew glimpses the heavy
Helmets of the German police approaching.

The moment when the crown prince goes for the first time down to the
city and sees the truth of the world: misery, sickness, age, and death.

Or the immobile face of someone who has just understood that he’s been abandoned forever.

Or the irrevocable verdict of the doctor.

This which signifies knocking against a stone wall and knowing that
The wall will not yield to any imploration.

Cracow, 2000

Bronisław Maj

1953- , Polonia

* Recomiendo leer también el poema Lo indecible de Antonio Rodríguez Jiménez

Trad. Ada Trzeciakowska

AL SALIR ESTA MAÑANA, como por casualidad, ella ha dejado
los muguetes que le regalé y la noche aún sigue llenando
el cuarto con su oscuro olor. Saturado yo,
miro ahora el Vístula bregando desde la madrugada:
los obreros van arrastrando por la esclusa una barcaza con carbón –
sus movimientos imprescindibles y eficaces dicen,
únicamente, lo que hace falta para comprenderse, a veces,
es solo un gesto. La barcaza se va pesada, colmada
con su razonable carga–. Si pese a todo
escribo poemas: que sean solo las palabras imprescindibles
para comunicarse, hechos simples: el río,
el olor de las flores, el gesto comprensible
para dos hombres y para aquel que
los observa. Eso es todo. Y solo eso ya
nos sobrepasa infinitamente.

Foto propia

*Polecam lekturę wiersza Antonio Rodrigueza Jiméneza, zainspirowanego wierszem Maja.

WYCHODZĄC RANO, niby przypadkiem, zostawiła
darowane konwalie i ciągle napełnia pokój
mrocznym zapachem ta noc. Wypełniony,
patrzę teraz na harującą od świtu Wisłę:
robotnicy ciągną przez śluzę barkę z węglem –
ich ruchy niezbędne i skuteczne, mówią,
ile trzeba, żeby się zrozumieć, czasem tylko
gest ręki. Barka odpływa ciężko wypełniona
swoim sensownym ładunkiem. – Jeżeli mimo to
będę pisał wiersze: tylko słowa niezbędne,
by się porozumieć, proste fakty: rzeka,
zapach kwiatów, ruch ręki zrozumiały
dla dwóch ludzi i tego, kto
na nich patrzy. To jest
wszystko. I tylko to
nas nieskończenie przerasta.