Henry Miller

1891-1980, EE. UU.

Trad. Ramón Gil Novales

El coloso de Marusi (frag.)

Durante los dos últimos años de mi estancia en París, había insinuado a mis amigos que un día dejaría voluntariamente de escribir, y eso en el momento en que me sintiera en plena posesión de mis medios de expresión, en plena maestría. El estudio sobre Balzac, que fue mi último trabajo en París, no había hecho más que corroborar un pensamiento que comenzaba a cristalizar en mí, o sea que la vida del artista, su devoción por el arte, son la última y más alta fase del egoísmo humano. Hay amigos que me dicen que no dejaré nunca de escribir, que no podría hacerlo. Sin embargo, dejé de escribir durante largo tiempo, cuando estuve en Grecia, y sé que podría repetirlo en el futuro, cuando quiera y para siempre. No me siento constreñido a ninguna actividad particular. Por el contrario, siento en mí una creciente liberación, a la que se añade el vehemente deseo de servir al mundo de la mejor forma que pueda. No sé todavía cuál será esa forma, pero me parece claro que pasaré del arte a la vida para ilustrar con mi manera de vivir la maestría lograda en el arte. He dicho que me sentía purificado. La verdad es que también sentía en mí una especie de exaltación. Pero por encima de todo experimentaba un sentimiento de responsabilidad como nunca lo había conocido hasta entonces. Responsabilidad hacia mí mismo, me apresuraré a añadir. Sin saborear las recompensas de las que me habían hablado, las he disfrutado sin embargo por adelantado, imaginativamente quiero decir. Durante todo el tiempo que he estado escribiendo, me he atrincherado en la idea de que no sería realmente comprendido, al menos por mis compatriotas, hasta después de mi muerte.
Muchas veces, al escribir, he mirado por encima del hombro, más allá de la tumba, más sensible a las reacciones de los hombres venideros que a las de mis contemporáneos. En cierto sentido he pasado una buena parte de mi vida viviendo en el futuro. Para todo lo que me concierne de manera vital, soy realmente un hombre muerto, y solamente vivo para unos pocos que, como yo, no pueden esperar que el mundo los atrape. No digo esto por orgullo o vanidad, sino con humildad no exenta de tristeza. Y tal vez la palabra tristeza no sea la más apropiada, porque no lamento el camino que he seguido, ni deseo que las cosas sean diferentes a como son. Ahora sé cómo es el mundo y, sabiéndolo, acepto de él lo bueno y lo malo. Me he dado cuenta de que vivir creando significa vivir de manera cada vez más desinteresada, vivir adentrándose cada vez más en el mundo, identificándose con él e impregnándolo hasta el corazón, por así decir, con nuestra influencia. Me parece ahora que el arte, como la religión, es solamente una preparación, una iniciación de la auténtica manera de vivir. La meta es la liberación, la libertad; dicho de otro modo, la atribución de una responsabilidad más grande. Continuar escribiendo una vez que se ha realizado uno mismo, me parece fútil y estéril. La maestría en cualquier forma de expresión debe llevar inevitablemente a la forma última de expresión: la maestría de la vida: En este terreno se encuentra uno absolutamente solo, cara a cara con los elementos mismos de la creación. Es una experiencia cuyo resultado nadie puede predecir. Si tiene éxito, el mundo entero queda influido en un grado no conocido hasta entonces. No deseo vanagloriarme, ni decir que estoy preparado para dar un paso tan importante, pero debo señalar que hacia ese objetivo se encamina mi espíritu. Ya antes de mi entrevista con el armenio estaba convencido, y lo sigo estando ahora, de que cuando se me confiriesen honores y recompensas no estaría presente para recibirlas, que viviría solo y desconocido en alguna parte remota del mundo, prosiguiendo la aventura que comenzó para mí con el esfuerzo de realizarme con medios expresivos. Sé que los peligros mayores están por venir, el verdadero viaje no ha hecho más que comenzar. Cuando escribo estas líneas, hace casi un año que viví esas horas atenienses que acabo de describir. Permitidme añadir que desde mi regreso a América todo lo que me ha sucedido, logros y realizaciones, se han cumplido con una precisión casi mecánica. La verdad es que estoy casi aterrado, porque ahora, a diferencia de mi vida pasada, me basta con expresar un deseo para que se cumpla. Me encuentro en la delicada situación de uno que debe evitar cuidadosamente el anhelar algo que no desee verdaderamente. Y debo decir que esta situación me ha hecho desear cada vez menos cosas. El único deseo que por momentos se acrecienta en mí es el de dar. La sensación de poder y riqueza que tal estado de ánimo lleva consigo, es también algo aterrador, porque la lógica que implica parece demasiado sencilla. Cuando miro a mi alrededor y me doy cuenta de que la mayoría de los hombres se esfuerzan desesperadamente en retener lo que poseen o en aumentar sus bienes, comienzo a comprender que el criterio para dar no es tan sencillo como parece. Dar y recibir son en el fondo una misma cosa, y dependen de que la vida que se lleva sea abierta o cerrada. Una forma de vivir abierta hace del ser humano un médium, un transmisor; viviendo así, como un río, uno siente la vida en toda su plenitud, se desliza en la corriente de la vida y muere para vivir de nuevo con un océano.

Fotograma de Fairytale de Alexandr Sokurov

Tłum. Cecylia Wojewoda

Kolos z Maroussi (fragm.)

W ciągu ostatnich kilku lat w Paryżu przebąkiwałem do przyjaciół, że przyjdzie dzień, kiedy przestanę pisać, że dobrowolnie się tego wyrzeknę… kiedy zdobędę największą moc i mistrzostwo w moim pisarstwie. „Studium o Balzaku», ostatnia moja rzecz pisana w Paryżu, pogłębiło tylko pewną myśl, która zaczęła się we mnie krystalizować – mianowicie, że życie artysty, jego oddanie sztuce jest najwyższym i ostatnim stadium egoizmu. Niektórzy moi przyjaciele twierdzą, że nigdy nie przestanę pisać, że nie potrafię tego uczynić. Jednakże przez długi okres mego pobytu w Grecji potrafiłem wstrzymać się od pisania i wiem, że i w przyszłości, w każdej chwili mogę przestać pisać, i to na dobre. Nie czuję konieczności robienia czegokolwiek. Natomiast rośnie we mnie świadomość wolności idąca w parze z pragnieniem służenia ludziom, jak tylko potrafię. Nie wiem jeszcze, jak się to wyrazi, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że przestanę tworzyć sztukę i będę chciał swoim życiem potwierdzić te wartości, które osiągnąłem poprzez sztukę. Powiedziałem, że poczułem się oczyszczony. Ale ogarnęło mnie też uniesienie. Nade wszystko jednak poczułem się odpowiedzialny jak nigdy dotąd. Muszę szybko dodać, że poczułem się odpowiedzialny wobec siebie samego. Nie zasmakowałem jeszcze nagród, o których mówił wróż, lecz cieszyłem się nimi z góry, w wyobraźni. Przez wszystkie lata mego pisarstwa uodporniałem się sądząc, że nie doczekam się uznania, a w każdym razie nie ze strony mych rodaków, że może uznają mnie dopiero po śmierci.
Wielokrotnie w mojej twórczości spoglądałem w przyszłość już po mojej śmierci i przejmowałem się bardziej reakcją ludzi mających dopiero się narodzić niż sądem moich współczesnych. Znaczną część życia przeżyłem w przyszłości niejako. Jestem człowiekiem martwym wobec wszystkiego, co mnie głęboko dotyczy: żywy pozostaję jedynie dla niewielkiej garstki ludzi, którzy podobnie jak i ja nie czekają, aż świat ich dogoni. Nie mówię tego z pychy czy próżności, lecz z pokorą i pewnym smutkiem. Smutek nie jest słowem właściwym, skoro nie żałuję obranego kierunku i nie pragnę czegokolwiek zmienić. Wiem teraz, jaki jest świat, i godzę się zarówno na to, co w nim jest złego, jak i dobrego. Przekonałem się, że życie twórcze prowadzi do wyzbywania się egoizmu, do coraz ściślejszego zespalania się ze światem, do identyfikowania się z nim i wpływania na jego istotę, żeby się tak wyrazić. Sądzę obecnie, że sztuka, jak i religia, jest tylko przygotowaniem, inicjacją do takiego życia. Celem jest wyzwolenie, wolność, czyli przyjęcie na siebie większej odpowiedzialności. Kiedy człowiek odnalazł siebie, pisanie wydaje się bezcelowe i hamujące. Mistrzostwo jakiejkolwiek formy wyrazu artystycznego powinno nieuchronnie prowadzić do ostatecznego osiągnięcia: mistrzostwa życia. W tej domenie człowiek jest absolutnie sam, staje twarzą w twarz wobec elementów tworzących świat. Jest to doświadczenie, którego wyników nikt nie jest w stanie przewidzieć. Pomyślny wynik wywiera wpływ na cały świat i to na miarę dotychczas nie znaną. Nie chcę się przechwalać ani powiedzieć, że dojrzałem już do podjęcia takiego poważnego kroku, ale mój umysł zmierza ku temu. Jeszcze przed przepowiednią Ormianina czułem jak w chwili obecnej, że kiedy spadną na mnie zaszczyty i nagrody, wcale ich nie przyjmę, bo będę wówczas żył samotnie w jakimś głuchym zakątku świata, nie znany tam nikomu, przeżywając dalej przygodę, która rozpoczęła się dążeniem do spełnienia się za pośrednictwem słów. Wiem, że czekają mnie jeszcze wielkie niebezpieczeństwa – prawdziwa podróż zaledwie się zaczęła. Piszę te słowa po upływie roku niemal od owego wydarzenia w Atenach, które właśnie opowiedziałem. Chciałbym dodać, że od mego powrotu do Ameryki wszystko, co mnie spotkało, co mi się spełniło i co osiągnąłem, realizowało się niemal co do minuty zgodnie z moimi życzeniami. Ogarnia mnie jakieś przerażenie, gdyż w przeciwieństwie do dawnych czasów wystarczy teraz, abym czegoś zapragnął, a to natychmiast się spełnia. Znajduję się w kłopotliwej sytuacji, gdyż muszę uważać, aby nie życzyć sobie czegoś, czego w gruncie rzeczy nie pragnę. Skutek jest taki, że coraz mniej czegokolwiek pragnę. Natomiast coraz bardziej pragnę dawać. Niezwykle intensywne poczucie siły i bogactwa, jakie się z tym wiąże, też jest trochę przerażające, bowiem logika tego poczucia wydaje się aż nadto prosta. Dopiero kiedy zaczynam się rozglądać i widzę, że ogromna większość ludzi rozpaczliwie czepia się swego stanu posiadania lub usiłuje go powiększyć, zaczynam rozumieć, że mądrość dawania nie jest taka prosta, jakby się zdawało. Dawanie i branie w istocie jest jednym i tym samym, zależnie od tego, czy się żyje otwarcie, czy w zamknięciu. Żyjąc otwarcie stajemy się mediumami, przewodnikami, doświadczamy życia w pełni płynąc jak rzeka z prądem życia i umieramy, by odżyć jako ocean

The Colossus of Maroussi

In the last year or two in Paris | had been hinting to my friends that | would one day give up writing altogether, give it up voluntarily—at the moment when | would feel myself in possession of the greatest power and mastery. The study of Balzac, which was my final work in Paris, had only corroborated a thought which had begun to crystallize in me, namely that the life of the artist, his devotion to art, is the highest and the last phase of egotism in man. There are friends who tell me that | will never stop writing, that | can’t. But | did stop, for a good interval while in Greece, and | Know that | can in the future, any time | wish, and for good. | feel under no compulsion to do any particular thing. | feel, on the contrary, a growing liberation, supplemented more and more by a desire to serve the world in the highest possible way. What that way is | have not yet determined, but it seems clear to me that | Shall pass from art to life, to exemplify whatever | have mastered through art by my living. | said | felt chastened. It is true that | also felt exalted. But above all | felt a sense of responsibility such as | had never known before. A sense of responsibility towards myself, let me hasten to add. Without tasting the rewards which he had spoken of | had nevertheless enjoyed them in advance, enjoyed them imaginatively, | mean. During all the years that | have been writing | have steeled myself to the idea that | would not really be accepted, at least to my own countrymen, until after my death.
Many times, in writing, | have looked over my own shoulder from beyond the grave, more alive to the reactions of those to come than to those of my contemporaries. A good part of my life has, in a way, been lived in the future. With regard to all that vitally concerns me | am really a dead man, alive only to a very few who, like myself, could not wait for the world to catch up with them. | do not say this out of pride or vanity, but with humility not untouched with sadness. Sadness is perhaps hardly the right word either, since | neither regret the course | have followed nor desire things to be any different than they are. | know now what the world is like and knowing | accept it, both the good and the evil. To live creatively, | have discovered, means to live more and more unselfishly, to live more and more into the world, identifying oneself with it and thus influencing it at the core, so to speak. Art, like religion, it now seems to me, is only a preparation, an initiation into the way of life. The goal is liberation, freedom, which means assuming greater responsibility. To continue writing beyond the point of self-realization seems futile and arresting. The mastery of any form of expression should lead inevitably to the final expression—mastery of life. In this realm one is absolutely alone, face to face with the very elements of creation. It is an experiment whose outcome nobody can predict. If it be successful the whole world is affected and in a way never known before. | do not wish to boast, nor do | wish to say that | am yet ready to make such a grave step, but it is in this direction that my mind is set. It was my belief before meeting the Armenian, and it still is, that when the honors and rewards shall be conferred upon me | shall not be present to receive them, that | shall be living alone and unknown in some remote part of the world carrying on the adventure which began with the effort to realize myself inwords. | know that the greatest dangers lie ahead; the real voyage has only begun. As | write these lines it is almost a year since that moment in Athens which | have just described. May | add that since coming to America everything that has happened to me, one fulfillment, one realization after another, has occurred with an almost clocklike precision. Indeed, | am almost terrified for now, contrary to my life in the past, | have but to desire a thing and my wishes are gratified. | am in the delicate position of one who has to be careful not to wish for something he really does not desire. The effect, | must say, has been to make me desire less and less. The one desire which grows more and more is to give. The very real sense of power and wealth which this entails is also somewhat frightening—because the logic of it seems too utterly simple. It is not until | look about me and realize that the vast majority of my fellow men are desperately trying to hold on to what they possess or to increase their possessions that | begin to understand that the wisdom of giving is not so simple as it seems. Giving and receiving are at bottom one thing, dependent upon whether one lives open or closed. Living openly one becomes a medium, a transmitter; living thus, as a river, one experiences life to the full, flows along with the current of life, and dies in order to live again as an ocean.

Pablo Figueroa

1993, Puerto Rico

El poema viene de «Nova Provincia», debut literario del joven escritor portorriqueño Pablo Figueroa, a quien el gran amor por la poesía polaca llevó a aprender la lengua y recorrer el país entero durante sus viajes. Pablo es co-fundador y co-editor de la editorial independiente Gacela Del Ático, sus traducciones de Zagajewski se publicaron en la revista digital Círculo de Poesía.

VISITA A LA CIUDAD DE ZAGAJEWSKI

Qué ciudad es esa
que no aparece en los mapas

no existe y a la vez
está en todas partes

podría ser París Houston
a las seis de la tarde
o Gliwice pero también
Cracovia y Lvov

cómo llegar a ella
de dónde partir

a través de las hojas
de una lengua extraña
a una desconocida

de la mano de una guía
de una traducción

la ciudad de Zagajewski:
dos ciudades donde se encuentran
los amaneceres y la lluvia
iglesias antiguas calles
largas familias con secretos
y revelaciones

una ciudad muda
que despierta con el canto del mirlo
de sus poetas
y permite dar paseos
hasta muy entrada la noche
cuando nos llega un eco de los bosques

nunca he estado en esa ciudad perdida
pero siempre estoy yendo a ella

una ciudad ajena
que se confunde en la memoria
(aun así me pertenece)

que guarda silencio y permite
escuchar esa otra voz
del más allá

pero también
del más acá

Collage propio

Wiersz z debiutanckiego tomiku młodego portorykańskiego pisarza «Nova Provincia», którego wielka miłość do polskiej poezji skłoniła do nauki języka i przemierzenia całego kraju podczas podróży. Pablo jest współzałożycielem i współredaktorem niezależnego wydawnictwa Gacela Del Atico, jego przekłady wierszy Adama Zagajewskiego opublikował magazyn internetowy Círculo de Poesía.

Trad. Ada Trzeciakowska

W mieście Zagajewskiego

Co to za miasto
nie pojawia się na mapach

nie istnieje i zarazem
jest wszędzie

mógłby to być Paryż Houston
o szóstej wieczorem
lub Gliwice, ale też
Kraków bądź Lwów

jak się tam dostać
skąd wyruszyć

kartami
obcego języka
w nieznane

trzymając się przewodnika
i przekładu

miasto Zagajewskiego:
dwa miasta, zamieszkane przez
wschody słońca i deszcz
kościoły, stare uliczki
wielkie rodziny ich sekrety
i objawienia

nieme miasto
które budzi się ze śpiewem kosa
swych poetów
i pozwala na spacery
do późnej nocy
gdy echo z lasu dociera do nas

nigdy nie byłem w tym zaginionym mieście
choć zawsze ku niemu zmierzam.

obce miasto
które rozmywa się w pamięci
(mimo to należy do mnie)

które milczy i pozwala
posłyszeć ten drugi głos
z zaświatów

ale też
ten stąd

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Deberes


Al otro lado del lago los cristales rotos del hielo flotante,
más cerca las olas como suaves vertientes, sucesivamente
arribando a la orilla,
rebotando de la orilla.

Entonces vi una garza sobrevolar la misma superficie,
doble, espejada,
la real y la reflejada,
la reflejada y la real:

Aquel día no hice nada,
e hice todo lo que había que hacer.

Berlín, 10 II 2018

Grullas en la nieve, fotografía del artista Pedro Javier Pascual

Obowiązki

Po drugiej stronie jeziora stłuczona szyba kry,
bliżej fale jak miękkie pasma, kolejno
przybijające do brzegu,
odbijające od brzegu.

Potem patrzyłem na czaplę, jak leci nad samą taflą,
podwójna, lustrzana,
ta prawdziwa i ta odbita,
ta odbita i ta prawdziwa:

nic tego dnia nie zrobiłem,
a zrobiłem wszystko, co trzeba.

Berlín, 10 II 2018

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

no cesa

A ver si esta pena se deshace
en cuatro pájaros, uno
que toque tu cristal
con mano suave. Es
lo oculto que a veces
saca cabeza y pía
en el incendio de lo andado.
Tanto se vive sin vivir.
Bracea la medialma en órbitas
de voces, frases, la marea
de lo que se perdió.
Allá lo arriba, aquí
la lengua del burlado.
Una inocencia pasa
a horcajadas de la culpa, cae
el otoño en
la muerte íntima.

Dibujos de Judith Roston Freilich

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nie ustaje

Zobaczmy, czy ból się rozpadnie
na cztery ptaki, jeden
niech dotknie twej szyby
łagodnym ramieniem. Jest
tym co ukryte, co czasem
wystawia łepek i kwili
w pożodze tego co przebyliśmy.
Przeżywamy tyle nie doświadczając.
Półduszy macha skrzydłami na orbitach
głosów, zdań, pływów
tego, co utracone.
Tam, to co w górze, tu
język wyszydzonych.
Niewinność uchodzi
okrakiem na winie, jesień
zapada w
intymną śmierć.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

De revolutionibus orbium coelestium

Sobre una semilla de amapola hay una casita,
hay perros que ladran a su luna vegetal
Cz. Milosz, “Parábola de la semilla de amapola”

Con ocho o diez años las dos caras del conocimiento,
los dos extremos del telescopio se unieron en mí
y por fin lo entendí: un átomo rodeado de
trayectorias de electrones y elipses de planetas
que orbitan alrededor del Sol en la oscura
enciclopedia de mis abuelos -son la misma cosa-.

Sobre cada electrón en el abismo del mar puede
navegar un ictiosaurio y una barca de pescador,
destellar un lago de mercurio y nacer el alba
sobre la tierra de turquesas u oro. En un dedo
o en un solo pelo, el más fino pelo del gato,
caben galaxias enteras extremadamente diminutas que,

a su vez, resultan extremadamente grandiosos a los que
observan sus lunas al terminar el turno de noche.
Mires por donde mires, o algo se pierde o renace,
mientras todo lo que te importa, en otra parte
es una partícula de polvo en invisibles órbitas estelares.

Desde entonces no he aprendido nada igual de vital.

Mundo en miniatura de Tatsuya Tanaka

De revolutionibus orbium coelestium

Na ziarnku maku stoi mały dom,
Psy szczekają na księżyc makowy
Cz. Miłosz, „Przypowieść o maku»


Miałem osiem lub dziesięć lat: dwie wiedzy strony,
dwa końce teleskopu złożyły się we mnie
i wreszcie zrozumiałem: atom otoczony
torami elektronów i elipsy planet
okrążających Słońce na obrazku w ciemnej
encyklopedii dziadków – to rzeczy te same.

Na każdym elektronie może w głębiach morza
pływać sobie ichtiozaur i rybak na kutrze,
łyskać jezioro rtęci, wstawać nocą zorza
nad szafirową albo złotą ziemią. Palec
czy włos, jeden jedyny włosek w kocim futrze,
ma w sobie galaktyki nieskończenie małe,

z kolei nieskończenie wielkie dla tych, którzy
patrzą w swoje księżyce po pracy o świcie.
Gdzie spojrzeć, to coś zniknie, to znów się wynurzy,
i wszystko, co istotne, gdzie indziej jest pyłem
na niewidocznej okiem kosmicznej orbicie.

Odtąd już nic ważnego się nie nauczyłem.

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

la rueda

El arco o puente que va
de tu mano a la mía cuando
no se tocan, abre
una flor intermedia.
¿Qué toca, qué retoca, qué trastoca
ese vacío de las manos
solas en su fatiga?
Nace una flor, sí,
se agosta en mayo como una
equivocación de la lengua
que se equivoca, sí.
¿Por qué este horror?
En la página de nosotros mismos
tu cuerpo escribe.

Tłum. Ada Trzeciakowska

koło

Pomost czy łuk prowadzący
z twojej ręki do mojej kiedy
się nie dotykają, otwiera
między nimi kwiat.
Czego dotyka, co styka, co przetyka
ta próżnia rąk samotnych
w swoim znużeniu?
Rodzi się kwiat, o tak,
marznie w maju jak jakiś
błąd języka, który
błądzi, właśnie tak.
Skąd ta potworność?
Na stronie nas samych
to twoje ciało pisze.

Francesca Woodman

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

LECTURAS

La niña lee
el alfabeto de los árboles
y se vuelve ave clara. Cuánta
paciencia ha de tener en aulas
donde le enseñan a no ser.
El temblor atascado
en su garganta es mudo.
También es mundo que
acosan los que saben. Así aprende
a montar monstruos de ojos pérfidos
y cuando vuelve a la que fue
ve el tiempo lastimado.

Tłum. Ada Trzeciakowska

lektury

Dziewczynka czyta
alfabet drzew
i staje się świetlistym ptakiem. Jakże
cierpliwa musi być w klasach
uczona jak nie być.
Drganie ugrzęzłe
w jej gardle jest nieme.
Jest też światem dręczonym
przez tych co wiedzą. Tak uczy się
dosiadać bestii o perfidnych oczach
a gdy na powrót staje się sobą
widzi czas pokryty ranami.

Fotogramas de El laberinto del fauno de Guillermo del Toro (2006)

Adam Zagajewski

1945 – 2021, Polonia

Trad. Xavier Farré

Cafetería

(en Berlín)

En esta cafetería que se llama como un escritor francés,
en una ciudad extranjera, leí Bajo el volcán,
esta vez con menos entusiasmo. «Realmente, uno tiene que curarse»,
pensé. Quizá haya llegado a convertirme en un filisteo.
México estaba muy lejos y sus enormes estrellas
iluminaban, pero no para mí. Era el Día de Muertos.
La fiesta de las metáforas y la luz. La muerte como protagonista.
Algunas personas en las mesas de al lado, varios destinos:
Reflexión, Tristeza, Sentido Común. Cónsul, Yvonne.
Llovía. Noté una pequeña felicidad. Alguien entró,
alguien salió, alguien finalmente dio con el perpetuum mobile.
Estaba en un país libre. En un país que se quedó solo.
No pasaba nada, los cañones habían callado.
La música no diferenciaba a nadie; la música pop que fluía
de los altavoces iba repitiendo: «Aún pasarán muchas cosas».
Nadie sabía qué hacer, adónde ir, por qué.
Pensé en ti, en nuestra intimidad, en cómo
huelen tus cabellos cuando empieza el otoño.
En el aeropuerto se elevó en el aire un avión
como un discípulo aplicado que cree
en lo que dijeron los antiguos maestros.
Los astronautas soviéticos afirmaban no haber encontrado
a Dios en el espacio, pero ¿lo habían buscado?

Foto propia

Kawiarnia

(w Berlinie)

W tej kawiarni w obcym mieście noszącej imię
francuskiego pisarza czytałem Pod wulkanem,
ale już z mniejszym entuzjazmem. Jednak trzeba się leczyć,
pomyślałem. Chyba zamieniłem się w filistra.
Meksyk był bardzo daleko i jego ogromne gwiazdy
świeciły teraz nie dla mnie. Trwało święto zmarłych.
Święto metafor i światła. Śmierć w roli głównej.
Obok kilka osób przy stolikach, różne przeznaczenia:
Rozwaga, Smutek, Zdrowy Rozsądek. Konsul, Yvonne.
Padał deszcz. Czułem małe szczęście. Ktoś wchodził,
ktoś wychodził, ktoś wreszcie wynalazł perpetuum mobile.
Byłem w wolnym kraju. W samotnym kraju.
Nic się nie działo, milczały armaty.
Muzyka nikogo nie wyróżniała; pop sączył się
z głośników leniwie powtarzając: jeszcze się wiele wydarzy.
Nikt nie wiedział, co robić, dokąd iść, dlaczego.
Myślałem o tobie, o naszej bliskości, o tym,
jak pachną twoje włosy, kiedy zaczyna się jesień.
Z lotniska wzbijał się w powietrze samolot,
jak pilny uczeń, który wierzy w to,
co mówili dawni mistrzowie.
Sowieccy kosmonauci twierdzili, że nie znaleźli
Boga w przestworzach, ale czy szukali?

Transl. Clare Cavanagh

Café

(in Berlin)

In that café in a foreign town bearing a French writer’s
name I read Under the Volcano
but with diminishing interest. You should heal yourself,
I thought. I’d become a philistine.
Mexico was distant, and its vast stars
no longer shone for me. The day of the dead continued.
A feast of metaphors and light. Death played the lead.
Alongside a few patrons at the tables, assorted fates:
Prudence, Sorrow, Common Sense. The Consul, Yvonne.
Rain fell. I felt a little happiness. Someone entered,
someone left, someone finally discovered the perpetuum mobile.
I was in a free country. A lonely country.
Nothing happened, the heavy artillery lay still.
The music was indiscriminate: pop seeped
from the speakers, lazily repeating: many things will happen.
No one knew what to do, where to go, why.
I thought of you, our closeness, the scent
of your hair in early autumn.
A plane ascended from the runway
like an earnest student who believes
the ancient masters’ sayings.
Soviet cosmonauts insisted that they didn’t find
God in space, but did they look?

Adam Zagajewski

1945 -2021 , Polonia

Trad. Xavier Farré

Concha

Por la noche los monjes cantaban en voz baja,
y un viento fuerte levantaba
ramas de abetos igual que alas.
No he conocido ciudades antiguas,
nunca estuve en Tebas
ni en Delfos, ni tampoco sé
qué dijo la Sibila a los viajeros.
La nieve cubrió calles y barrancos,
y en vestidos oscuros las cornejas seguían
las huellas de los zorros en silencio.
Creía en señales efímeras,
en sombras de ruinas y en serpientes de agua,
en fuentes de montaña y en pájaros proféticos.
Los tilos florecen igual que novias,
pero sus frutos son pequeños, ásperos.
Ni en la música ni en pinturas bellas
ni en hazañas o en el coraje
ni aun en el amor hay saber,
sino en todas las cosas,
en la tierra y el aire, en el silencio y el dolor.
Un poema es capaz de retener el eco
de la tormenta, como la concha que tocó Orfeo
al escapar. El tiempo arrebata la vida,
y devuelve memoria, dorada por las llamas
y negra por las ascuas.

Muszla

W nocy mnisi cicho śpiewali 
a porywisty wiatr unosił 
gałęzie świerków jak skrzydła.
Nie poznałem starożytnych miast, 
nie byłem nigdy w Tebach
ani w Delfach i nie wiem,
co mówiły Sybille wędrowcom. 
Śnieg zasypywał ulice i wąwozy 
i bezszelestnie śladami lisa 
kroczyły ciemne suknie wron. 
Ufałem ulotnym sygnałom, 
cieniom ruin, wężom wodnym,
górskim źródłom i proroczym ptakom.
Lipy kwitną jak panny młode
ale ich owoce są niepozorne i cierpkie. 
Nie w muzyce ani w pięknych obrazach, 
nie w wielkich czynach i odwadze
i nawet nie w miłości jest mądrość, 
tylko we wszystkich rzeczach,
w ziemi i w powietrzu, w bólu i w milczeniu. 
Wiersz potrafi zatrzymać echo burzy,
jak muszla, którą potrącił
uciekający Orfeusz. Czas zabiera życie 
i oddaje pamięć, złotą od płomieni, 
czarną od żaru.

Fotogramas de El paciente inglés de Anthony Minghella

Transl. Clare Cavanagh

Shell

At night the monks sang softly
and a gusting wind lifted
spruce branches like wings.
I’ve never visited the ancient cities,
I’ve never been to Thebes
or Delphi, and I don’t know
what the oracles once told travellers.
Snow filled the streets and canyons,
and crows in dark robes silently
trailed the fox’s footprints.
I believed in elusive signs,
in shadowed ruins, water snakes,
mountain springs, prophetic birds.
Linden trees bloomed like brides
but their fruit was small and bitter.
Wisdom can’t be found
in music or fine paintings,
in great deeds, courage,
even love,
but only in all these things,
in earth and air, in pain and silence.
A poem may hold the thunder’s echo,
like a shell touched by Orpheus
as he fled. Time takes life away
and gives us memory, gold with flame,
black with embers.