Pablo Figueroa

1993, Puerto Rico

El poema viene de «Nova Provincia», debut literario del joven escritor portorriqueño Pablo Figueroa, a quien el gran amor por la poesía polaca llevó a aprender la lengua y recorrer el país entero durante sus viajes. Pablo es co-fundador y co-editor de la editorial independiente Gacela Del Ático, sus traducciones de Zagajewski se publicaron en la revista digital Círculo de Poesía.

VISITA A LA CIUDAD DE ZAGAJEWSKI

Qué ciudad es esa
que no aparece en los mapas

no existe y a la vez
está en todas partes

podría ser París Houston
a las seis de la tarde
o Gliwice pero también
Cracovia y Lvov

cómo llegar a ella
de dónde partir

a través de las hojas
de una lengua extraña
a una desconocida

de la mano de una guía
de una traducción

la ciudad de Zagajewski:
dos ciudades donde se encuentran
los amaneceres y la lluvia
iglesias antiguas calles
largas familias con secretos
y revelaciones

una ciudad muda
que despierta con el canto del mirlo
de sus poetas
y permite dar paseos
hasta muy entrada la noche
cuando nos llega un eco de los bosques

nunca he estado en esa ciudad perdida
pero siempre estoy yendo a ella

una ciudad ajena
que se confunde en la memoria
(aun así me pertenece)

que guarda silencio y permite
escuchar esa otra voz
del más allá

pero también
del más acá

Collage propio

Wiersz z debiutanckiego tomiku młodego portorykańskiego pisarza «Nova Provincia», którego wielka miłość do polskiej poezji skłoniła do nauki języka i przemierzenia całego kraju podczas podróży. Pablo jest współzałożycielem i współredaktorem niezależnego wydawnictwa Gacela Del Atico, jego przekłady wierszy Adama Zagajewskiego opublikował magazyn internetowy Círculo de Poesía.

Trad. Ada Trzeciakowska

W mieście Zagajewskiego

Co to za miasto
nie pojawia się na mapach

nie istnieje i zarazem
jest wszędzie

mógłby to być Paryż Houston
o szóstej wieczorem
lub Gliwice, ale też
Kraków bądź Lwów

jak się tam dostać
skąd wyruszyć

kartami
obcego języka
w nieznane

trzymając się przewodnika
i przekładu

miasto Zagajewskiego:
dwa miasta, zamieszkane przez
wschody słońca i deszcz
kościoły, stare uliczki
wielkie rodziny ich sekrety
i objawienia

nieme miasto
które budzi się ze śpiewem kosa
swych poetów
i pozwala na spacery
do późnej nocy
gdy echo z lasu dociera do nas

nigdy nie byłem w tym zaginionym mieście
choć zawsze ku niemu zmierzam.

obce miasto
które rozmywa się w pamięci
(mimo to należy do mnie)

które milczy i pozwala
posłyszeć ten drugi głos
z zaświatów

ale też
ten stąd

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Deberes


Al otro lado del lago los cristales rotos del hielo flotante,
más cerca las olas como suaves vertientes, sucesivamente
arribando a la orilla,
rebotando de la orilla.

Entonces vi una garza sobrevolar la misma superficie,
doble, espejada,
la real y la reflejada,
la reflejada y la real:

Aquel día no hice nada,
e hice todo lo que había que hacer.

Berlín, 10 II 2018

Grullas en la nieve, fotografía del artista Pedro Javier Pascual

Obowiązki

Po drugiej stronie jeziora stłuczona szyba kry,
bliżej fale jak miękkie pasma, kolejno
przybijające do brzegu,
odbijające od brzegu.

Potem patrzyłem na czaplę, jak leci nad samą taflą,
podwójna, lustrzana,
ta prawdziwa i ta odbita,
ta odbita i ta prawdziwa:

nic tego dnia nie zrobiłem,
a zrobiłem wszystko, co trzeba.

Berlín, 10 II 2018

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

no cesa

A ver si esta pena se deshace
en cuatro pájaros, uno
que toque tu cristal
con mano suave. Es
lo oculto que a veces
saca cabeza y pía
en el incendio de lo andado.
Tanto se vive sin vivir.
Bracea la medialma en órbitas
de voces, frases, la marea
de lo que se perdió.
Allá lo arriba, aquí
la lengua del burlado.
Una inocencia pasa
a horcajadas de la culpa, cae
el otoño en
la muerte íntima.

Dibujos de Judith Roston Freilich

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nie ustaje

Zobaczmy, czy ból się rozpadnie
na cztery ptaki, jeden
niech dotknie twej szyby
łagodnym ramieniem. Jest
tym co ukryte, co czasem
wystawia łepek i kwili
w pożodze tego co przebyliśmy.
Przeżywamy tyle nie doświadczając.
Półduszy macha skrzydłami na orbitach
głosów, zdań, pływów
tego, co utracone.
Tam, to co w górze, tu
język wyszydzonych.
Niewinność uchodzi
okrakiem na winie, jesień
zapada w
intymną śmierć.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

De revolutionibus orbium coelestium

Sobre una semilla de amapola hay una casita,
hay perros que ladran a su luna vegetal
Cz. Milosz, “Parábola de la semilla de amapola”

Con ocho o diez años las dos caras del conocimiento,
los dos extremos del telescopio se unieron en mí
y por fin lo entendí: un átomo rodeado de
trayectorias de electrones y elipses de planetas
que orbitan alrededor del Sol en la oscura
enciclopedia de mis abuelos -son la misma cosa-.

Sobre cada electrón en el abismo del mar puede
navegar un ictiosaurio y una barca de pescador,
destellar un lago de mercurio y nacer el alba
sobre la tierra de turquesas u oro. En un dedo
o en un solo pelo, el más fino pelo del gato,
caben galaxias enteras extremadamente diminutas que,

a su vez, resultan extremadamente grandiosos a los que
observan sus lunas al terminar el turno de noche.
Mires por donde mires, o algo se pierde o renace,
mientras todo lo que te importa, en otra parte
es una partícula de polvo en invisibles órbitas estelares.

Desde entonces no he aprendido nada igual de vital.

Mundo en miniatura de Tatsuya Tanaka

De revolutionibus orbium coelestium

Na ziarnku maku stoi mały dom,
Psy szczekają na księżyc makowy
Cz. Miłosz, „Przypowieść o maku»


Miałem osiem lub dziesięć lat: dwie wiedzy strony,
dwa końce teleskopu złożyły się we mnie
i wreszcie zrozumiałem: atom otoczony
torami elektronów i elipsy planet
okrążających Słońce na obrazku w ciemnej
encyklopedii dziadków – to rzeczy te same.

Na każdym elektronie może w głębiach morza
pływać sobie ichtiozaur i rybak na kutrze,
łyskać jezioro rtęci, wstawać nocą zorza
nad szafirową albo złotą ziemią. Palec
czy włos, jeden jedyny włosek w kocim futrze,
ma w sobie galaktyki nieskończenie małe,

z kolei nieskończenie wielkie dla tych, którzy
patrzą w swoje księżyce po pracy o świcie.
Gdzie spojrzeć, to coś zniknie, to znów się wynurzy,
i wszystko, co istotne, gdzie indziej jest pyłem
na niewidocznej okiem kosmicznej orbicie.

Odtąd już nic ważnego się nie nauczyłem.

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

la rueda

El arco o puente que va
de tu mano a la mía cuando
no se tocan, abre
una flor intermedia.
¿Qué toca, qué retoca, qué trastoca
ese vacío de las manos
solas en su fatiga?
Nace una flor, sí,
se agosta en mayo como una
equivocación de la lengua
que se equivoca, sí.
¿Por qué este horror?
En la página de nosotros mismos
tu cuerpo escribe.

Tłum. Ada Trzeciakowska

koło

Pomost czy łuk prowadzący
z twojej ręki do mojej kiedy
się nie dotykają, otwiera
między nimi kwiat.
Czego dotyka, co styka, co przetyka
ta próżnia rąk samotnych
w swoim znużeniu?
Rodzi się kwiat, o tak,
marznie w maju jak jakiś
błąd języka, który
błądzi, właśnie tak.
Skąd ta potworność?
Na stronie nas samych
to twoje ciało pisze.

Francesca Woodman

Juan Gelman

1930-2014, Argentina

LECTURAS

La niña lee
el alfabeto de los árboles
y se vuelve ave clara. Cuánta
paciencia ha de tener en aulas
donde le enseñan a no ser.
El temblor atascado
en su garganta es mudo.
También es mundo que
acosan los que saben. Así aprende
a montar monstruos de ojos pérfidos
y cuando vuelve a la que fue
ve el tiempo lastimado.

Tłum. Ada Trzeciakowska

lektury

Dziewczynka czyta
alfabet drzew
i staje się świetlistym ptakiem. Jakże
cierpliwa musi być w klasach
uczona jak nie być.
Drganie ugrzęzłe
w jej gardle jest nieme.
Jest też światem dręczonym
przez tych co wiedzą. Tak uczy się
dosiadać bestii o perfidnych oczach
a gdy na powrót staje się sobą
widzi czas pokryty ranami.

Fotogramas de El laberinto del fauno de Guillermo del Toro (2006)

Adam Zagajewski

1945 – 2021, Polonia

Trad. Xavier Farré

Cafetería

(en Berlín)

En esta cafetería que se llama como un escritor francés,
en una ciudad extranjera, leí Bajo el volcán,
esta vez con menos entusiasmo. «Realmente, uno tiene que curarse»,
pensé. Quizá haya llegado a convertirme en un filisteo.
México estaba muy lejos y sus enormes estrellas
iluminaban, pero no para mí. Era el Día de Muertos.
La fiesta de las metáforas y la luz. La muerte como protagonista.
Algunas personas en las mesas de al lado, varios destinos:
Reflexión, Tristeza, Sentido Común. Cónsul, Yvonne.
Llovía. Noté una pequeña felicidad. Alguien entró,
alguien salió, alguien finalmente dio con el perpetuum mobile.
Estaba en un país libre. En un país que se quedó solo.
No pasaba nada, los cañones habían callado.
La música no diferenciaba a nadie; la música pop que fluía
de los altavoces iba repitiendo: «Aún pasarán muchas cosas».
Nadie sabía qué hacer, adónde ir, por qué.
Pensé en ti, en nuestra intimidad, en cómo
huelen tus cabellos cuando empieza el otoño.
En el aeropuerto se elevó en el aire un avión
como un discípulo aplicado que cree
en lo que dijeron los antiguos maestros.
Los astronautas soviéticos afirmaban no haber encontrado
a Dios en el espacio, pero ¿lo habían buscado?

Foto propia

Kawiarnia

(w Berlinie)

W tej kawiarni w obcym mieście noszącej imię
francuskiego pisarza czytałem Pod wulkanem,
ale już z mniejszym entuzjazmem. Jednak trzeba się leczyć,
pomyślałem. Chyba zamieniłem się w filistra.
Meksyk był bardzo daleko i jego ogromne gwiazdy
świeciły teraz nie dla mnie. Trwało święto zmarłych.
Święto metafor i światła. Śmierć w roli głównej.
Obok kilka osób przy stolikach, różne przeznaczenia:
Rozwaga, Smutek, Zdrowy Rozsądek. Konsul, Yvonne.
Padał deszcz. Czułem małe szczęście. Ktoś wchodził,
ktoś wychodził, ktoś wreszcie wynalazł perpetuum mobile.
Byłem w wolnym kraju. W samotnym kraju.
Nic się nie działo, milczały armaty.
Muzyka nikogo nie wyróżniała; pop sączył się
z głośników leniwie powtarzając: jeszcze się wiele wydarzy.
Nikt nie wiedział, co robić, dokąd iść, dlaczego.
Myślałem o tobie, o naszej bliskości, o tym,
jak pachną twoje włosy, kiedy zaczyna się jesień.
Z lotniska wzbijał się w powietrze samolot,
jak pilny uczeń, który wierzy w to,
co mówili dawni mistrzowie.
Sowieccy kosmonauci twierdzili, że nie znaleźli
Boga w przestworzach, ale czy szukali?

Transl. Clare Cavanagh

Café

(in Berlin)

In that café in a foreign town bearing a French writer’s
name I read Under the Volcano
but with diminishing interest. You should heal yourself,
I thought. I’d become a philistine.
Mexico was distant, and its vast stars
no longer shone for me. The day of the dead continued.
A feast of metaphors and light. Death played the lead.
Alongside a few patrons at the tables, assorted fates:
Prudence, Sorrow, Common Sense. The Consul, Yvonne.
Rain fell. I felt a little happiness. Someone entered,
someone left, someone finally discovered the perpetuum mobile.
I was in a free country. A lonely country.
Nothing happened, the heavy artillery lay still.
The music was indiscriminate: pop seeped
from the speakers, lazily repeating: many things will happen.
No one knew what to do, where to go, why.
I thought of you, our closeness, the scent
of your hair in early autumn.
A plane ascended from the runway
like an earnest student who believes
the ancient masters’ sayings.
Soviet cosmonauts insisted that they didn’t find
God in space, but did they look?

Adam Zagajewski

1945 -2021 , Polonia

Trad. Xavier Farré

Concha

Por la noche los monjes cantaban en voz baja,
y un viento fuerte levantaba
ramas de abetos igual que alas.
No he conocido ciudades antiguas,
nunca estuve en Tebas
ni en Delfos, ni tampoco sé
qué dijo la Sibila a los viajeros.
La nieve cubrió calles y barrancos,
y en vestidos oscuros las cornejas seguían
las huellas de los zorros en silencio.
Creía en señales efímeras,
en sombras de ruinas y en serpientes de agua,
en fuentes de montaña y en pájaros proféticos.
Los tilos florecen igual que novias,
pero sus frutos son pequeños, ásperos.
Ni en la música ni en pinturas bellas
ni en hazañas o en el coraje
ni aun en el amor hay saber,
sino en todas las cosas,
en la tierra y el aire, en el silencio y el dolor.
Un poema es capaz de retener el eco
de la tormenta, como la concha que tocó Orfeo
al escapar. El tiempo arrebata la vida,
y devuelve memoria, dorada por las llamas
y negra por las ascuas.

Muszla

W nocy mnisi cicho śpiewali 
a porywisty wiatr unosił 
gałęzie świerków jak skrzydła.
Nie poznałem starożytnych miast, 
nie byłem nigdy w Tebach
ani w Delfach i nie wiem,
co mówiły Sybille wędrowcom. 
Śnieg zasypywał ulice i wąwozy 
i bezszelestnie śladami lisa 
kroczyły ciemne suknie wron. 
Ufałem ulotnym sygnałom, 
cieniom ruin, wężom wodnym,
górskim źródłom i proroczym ptakom.
Lipy kwitną jak panny młode
ale ich owoce są niepozorne i cierpkie. 
Nie w muzyce ani w pięknych obrazach, 
nie w wielkich czynach i odwadze
i nawet nie w miłości jest mądrość, 
tylko we wszystkich rzeczach,
w ziemi i w powietrzu, w bólu i w milczeniu. 
Wiersz potrafi zatrzymać echo burzy,
jak muszla, którą potrącił
uciekający Orfeusz. Czas zabiera życie 
i oddaje pamięć, złotą od płomieni, 
czarną od żaru.

Fotogramas de El paciente inglés de Anthony Minghella

Transl. Clare Cavanagh

Shell

At night the monks sang softly
and a gusting wind lifted
spruce branches like wings.
I’ve never visited the ancient cities,
I’ve never been to Thebes
or Delphi, and I don’t know
what the oracles once told travellers.
Snow filled the streets and canyons,
and crows in dark robes silently
trailed the fox’s footprints.
I believed in elusive signs,
in shadowed ruins, water snakes,
mountain springs, prophetic birds.
Linden trees bloomed like brides
but their fruit was small and bitter.
Wisdom can’t be found
in music or fine paintings,
in great deeds, courage,
even love,
but only in all these things,
in earth and air, in pain and silence.
A poem may hold the thunder’s echo,
like a shell touched by Orpheus
as he fled. Time takes life away
and gives us memory, gold with flame,
black with embers.

A %d blogueros les gusta esto: