Papusza/Bronisława Wajs

1908/1910-1987, Polonia

En colaboración con La reversible

Trad. Ada Trzeciakowska

NO VOLVERÉ A PONER UN PIE,
ALLÍ DONDE ANTES VAGABAN LOS GITANOS

(me na dźawa pre do droma,
karik tradenys charga Roma)*

Ah, gente, ¿de nuestras vidas queréis saber,
tener auténticas nuevas sobre los gitanos?
Sé que no me vais a creer,
pero, escuchad mi canto, por favor
y creedme, ni una sola palabra he mentido

Os voy a cantar sobre una madre y sus hijos
que grandes miserias han sufrido.
No volveré a los bosques negros
por los que antes vagaban los gitanos.
-creedme, ¡antes me muero!-
¡Porque ese camino está maldito!
Allí crecieron los pobres gitanillos.
Por donde solía ir, eso deciros no puedo.
Allí crecí, allí nací.
En mi vejez
a razonar aprendí.

No volveré a poner un pie en esa espesura
que los gitanos atravesaban de noche oscura.
Los niños prestaban oído -a ellos y a la luna
los pájaros de la muerte los acunan-.

¡Caminos, rutas, sendas!
¡Espesuras negras, negras!
Gente, qué difícil es contaros
cómo era vivir bajo el cielo raso
cómo era morar entre los pinos.
Que se pierdan los viejos caminos
que nos llevaban sin aliento,
allí donde soplaban los vientos.

Por todos lados en el páramo
no hay más que hojas secas,
miedo a que los niños se congelen.
¿Cómo volver a aquellas sendas,
a las moradas gitanas verdes?

Nuestras vidas eran extrañas, sabedlo.
Pero un gitano no cambiaría con un campesino.
En el bosque negro tantos años
han resistido los gitanos,
por tantos caminos han andado.
Los cascos de los negros y rucios caballos
resonaban al son de nuestro tambor.
Los hijos dejaban huellas de pies descalzos.
Y aunque las desgracias nos atormentaron
estábamos felices y afortunados
como en las hojas lo son los pájaros
bajo el verde sol de mayo.
¡Oh, nuestra antigua vida, nuestro vagabundeo!
¡Ahí va la caravana, los carromatos con jaleo!
Y en los vagones crujen las ruedas,
relinchan los caballos, ladran los perros,
el bosque lo difunde todo con el viento
La gente sus casas cierra,
ya de lejos nos ahuyenta.

Nuestros hijos piden pan…
Hemos de buscar otra senda.
Hasta un pueblo seguir el viaje,
pedir el pan en otro paraje.

Si Dios nos diese noches negras,
llenaría con carne la olla entera…
Ojalá Dios no permita que llueva
¡y no rompa mi tienda una tormenta!
No hay pan ni otro alimento,
¡salvo el cielo, salvo el viento!…

Ni a la derecha ni a la izquierda
ni siquiera una pequeña senda.
¿Dónde puede ir el pobre gitano,
si lo persigue hasta un extraño?…
Así es como vivía el humilde gitano.
¡Malditos están aquellos caminos!
No volveré a esos senderos malignos.
Yo, que amo el bosque y su canto verde,
cada animal y cada árbol que en él crece.

*título en el idioma romaní en el que escribía Papusza (muñeca en romaní)

Fotogramas de Papusza (2013) de Krzysztof Krauze; dos fotografías de Bronisława Wajs

JUŻ MOJA NOGA NIE POSTANIE,
GDZIE NIEGDYŚ JEŻDZILI CYGANIE

(me na dźawa pre do droma,
karik tradenys charga Roma)

Ach, ludzie, chcielibyście poznać nasze życie,
prawdziwe o Cyganach wieści?
Ja wiem, że mi nie uwierzycie,
ale proszę – wysłuchajcie pieśni
i wierzcie, żem w niej ani słowa nie skłamała.

Śpiewam, jak kiedyś z dziećmi matka
biedowała.
Nie pójdę już do czarnych lasów,
wierzcie mi – niechaj zginę! –
gdzie wędrowali kiedyś Cyganie.
Bo ta droga – przeklęta!
Tam rosły biedne Cyganięta.
Gdzie ja bywałam – nie powiem.
Tam rosłam, tam się urodziłam.
Na stare lata
rozumu się nauczyłam.

Już moja noga nie postanie
tam, kędy ciemną nocą jeździli Cyganie.
Przysłuchiwały się dzieci – to dla nich
ptaki zmarłych śpiewały nocami.

Drogi, drogi, drożyny!
Czarne, czarne gęstwiny!
Ludzie, tak ciężko opowiedzieć,
jak pod gołym niebem się wiedzie,
jak żyło się w lasach Cyganom.
Niech dawne drogi przepadną,
co we wszystkie strony nas gnały,
którędy wiatry wiały.

We wszystkich stronach na odludziu
nic nie ma – tylko zeschły liść,
strach, żeby dzieci nie pomarzły nam.
Jak nam na tamte drogi iść,
gdzie kiedyś żyli Cyganie?

Dziwne było nasze życie – wiedzcie o tym.
Ale Cygan nie zamieniłby się z chłopem.
Tyle lat w czarnym lesie
przeżyli Cyganie przecie,
drogami, drożynami jeździli po świecie.
Kare konie, siwe konie kopytami
na kamieniach naszym pieśniom wtórowały.
Dzieci nasze bose ślady zostawiały.
I choć biedy nam dojadły,
to szczęśliwiśmy bywali,
jak te ptaki pośród liści,
pod zielonym słońcem maja.
Och, to dawne życie nasze, wędrowanie!
Jedzie tabor, wozów wiele, w nich Cyganie!
A u wozów skrzypią koła,
psy szczekają, rżenie koni słychać w lesie,
las to wszystko z wiatrem niesie.
Ludzie domy zamykają,
z daleka nas odpędzają.

Dzieci nasze proszą chleba…
Gdzie indziej nam jechać trzeba.
Pojedziemy dalej do wsi,
tam będziemy chleba prosić.

Żeby Bóg dał noce czarne,
tobym zgotowała mięsa cały garnek…
Da Bóg, żeby deszcze nie padały –
namiot mój podarty cały!
Nie ma wody ani chleba,
nic oprócz wiatru, oprócz nieba!…

Ni na lewo, ni na prawo
małej dróżki nie ma nawet.
Gdzież pojedzie biedny Cygan,
co go obcy człowiek ściga?…
Tak żył kiedyś Cygan ubogi.
Przeklęte są tamte drogi!
Nie wrócę już na te drogi.
Ja, która kocham las i pieśni leśne,
i wszystko, co żyje i rośnie.