Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Deberes


Al otro lado del lago los cristales rotos del hielo flotante,
más cerca las olas como suaves vertientes, sucesivamente
arribando a la orilla,
rebotando de la orilla.

Entonces vi una garza sobrevolar la misma superficie,
doble, espejada,
la real y la reflejada,
la reflejada y la real:

Aquel día no hice nada,
e hice todo lo que había que hacer.

Berlín, 10 II 2018

Grullas en la nieve, fotografía del artista Pedro Javier Pascual

Obowiązki

Po drugiej stronie jeziora stłuczona szyba kry,
bliżej fale jak miękkie pasma, kolejno
przybijające do brzegu,
odbijające od brzegu.

Potem patrzyłem na czaplę, jak leci nad samą taflą,
podwójna, lustrzana,
ta prawdziwa i ta odbita,
ta odbita i ta prawdziwa:

nic tego dnia nie zrobiłem,
a zrobiłem wszystko, co trzeba.

Berlín, 10 II 2018

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

De revolutionibus orbium coelestium

Sobre una semilla de amapola hay una casita,
hay perros que ladran a su luna vegetal
Cz. Milosz, “Parábola de la semilla de amapola”

Con ocho o diez años las dos caras del conocimiento,
los dos extremos del telescopio se unieron en mí
y por fin lo entendí: un átomo rodeado de
trayectorias de electrones y elipses de planetas
que orbitan alrededor del Sol en la oscura
enciclopedia de mis abuelos -son la misma cosa-.

Sobre cada electrón en el abismo del mar puede
navegar un ictiosaurio y una barca de pescador,
destellar un lago de mercurio y nacer el alba
sobre la tierra de turquesas u oro. En un dedo
o en un solo pelo, el más fino pelo del gato,
caben galaxias enteras extremadamente diminutas que,

a su vez, resultan extremadamente grandiosos a los que
observan sus lunas al terminar el turno de noche.
Mires por donde mires, o algo se pierde o renace,
mientras todo lo que te importa, en otra parte
es una partícula de polvo en invisibles órbitas estelares.

Desde entonces no he aprendido nada igual de vital.

Mundo en miniatura de Tatsuya Tanaka

De revolutionibus orbium coelestium

Na ziarnku maku stoi mały dom,
Psy szczekają na księżyc makowy
Cz. Miłosz, „Przypowieść o maku»


Miałem osiem lub dziesięć lat: dwie wiedzy strony,
dwa końce teleskopu złożyły się we mnie
i wreszcie zrozumiałem: atom otoczony
torami elektronów i elipsy planet
okrążających Słońce na obrazku w ciemnej
encyklopedii dziadków – to rzeczy te same.

Na każdym elektronie może w głębiach morza
pływać sobie ichtiozaur i rybak na kutrze,
łyskać jezioro rtęci, wstawać nocą zorza
nad szafirową albo złotą ziemią. Palec
czy włos, jeden jedyny włosek w kocim futrze,
ma w sobie galaktyki nieskończenie małe,

z kolei nieskończenie wielkie dla tych, którzy
patrzą w swoje księżyce po pracy o świcie.
Gdzie spojrzeć, to coś zniknie, to znów się wynurzy,
i wszystko, co istotne, gdzie indziej jest pyłem
na niewidocznej okiem kosmicznej orbicie.

Odtąd już nic ważnego się nie nauczyłem.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

desde el escenario

Aquí y allá, en esta oscuridad, de cristal líquido,
crecen las flores de los helechos, brillan con un resplandor
        celeste – encima, rostros de los felices descubridores
que navegan por Facebook o noticias sobre gatitos-.
El resto son solo manchas, discos lívidos de rostros
y ropa, dispersos entre los respaldos de las butacas,
como en las escamas de un enorme pez de ópera.
Y sólo de vez en cuando dos círculos grises resplandecen
como los ojos de los animales en la penumbra.
                                                                                     Depredadores, aislados,
con sus propios territorios,
                                                    sus rituales.

Tal vez han venido aquí por nosotros, o quizá por nada en absoluto,
se han parado en seco en sus migraciones secretas
ríos arriba o través de los valles,
                                                  y miran,
                                                                   y miran.
Y el animal en nosotros les lee
                                                        desde el escenario,
                                                                                           desde el escenario.

ze sceny

Tu i tam, w tej ciemności, ciekłokrystaliczne,
rosną kwiaty paproci świecące błękitnym
blaskiem – nad nimi twarze szczęśliwych znalazców
przeglądających fejsa czy newsy o kotkach.
Reszta to tylko plamy, szare krążki twarzy
i ubrań, rozproszone wśród oparć foteli
jak na łuskach ogromnej operowej ryby.
I tylko czasem błyska para siwych krążków
jak ślepia zwierząt w mroku.
                                                    Drapieżnych, osobnych,
mających swe rewiry,
                                        swoje rytuały.

Może przyszły tu po nas, może po nic zgoła,
zatrzymały się nagle w sekretnej wędrówce
w górę rzek czy w doliny,
                                               i patrzą,
                                                              i patrzą.
A zwierzę w nas im czyta
                                             ze sceny,
                                                              ze sceny.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

Vuelven a mí como las personas

Con los años los árboles vuelven a mí como las personas,
como aquel, visto no sé cuándo, en qué país dios sabe:
sobre la exuberante hierba verde, inflada de otoño,
medio deshojado: una bola de oro calada,
y bajo ella un anillo amarillo, como el reflejo de la luna de agosto
en el estanque, una noche sin viento.

Hemos minado casi toda la belleza,
quien pise este campo puede perder la cara.

Pero el árbol es inocente en su belleza,
inocente es el color de la hierba, la forma
en que las hojas se posan sobre ella: como hilos de tapiz o
un enjambre de abejas de veinte quilates sobre las que
alguien echó el hechizo del sueño.

Entonces escribo sobre aquel árbol, sin poder escribir
sobre el que amé de indebido modo
y a quien perdí irremediablemente,
y alto era, dorado y hermoso,
tumbado en la hierba
como un reflejo
de algo más grande,
algo que las heladas quemarían pronto.

Fotografías de Hiro Chiba

Wracają do mnie jak ludzie

Drzewa wracają do mnie po latach jak ludzie,
jak tamto, widziane nie wiem kiedy, nie wiem w jakim kraju –
na trawie soczyście zielonej, napompowanej jesienią,
na wpół opadłe z liści: ażurowa złota kula,
a pod nią krąg żółci, jak odbicie sierpniowego księżyca
na stawie, w bezwietrzną noc
.
Zaminowaliśmy prawie całe piękno,
kto wchodzi na to pole, może stracić twarz.

Ale drzewo jest w swoim pięknie niewinne,
niewinny jest kolor trawy, sposób,
w jaki kładą się na niej liście: jak nici tapiserii albo
rój dwudziestokaratowych pszczół, na które
rzucono zaklęcie snu.

Piszę więc o tamtym drzewie, nie mogąc i nie chcąc pisać
o tym, kogo kochałem nie tak, jak należy,
i kogo straciłem niepowrotnie,
a był złoty i wysoki, i piękny,
i leżał na trawie
jak odbicie
czegoś większego,
co zaraz zetnie mróz.

Jacek Dehnel

1980 – , Polonia

Trad. Ada Trzeciakowska

S. Wyspiański,
cartón para la vidriera «Dios Padre»

De cerca, se puede ver que dios es sólo
una capa de polvo coloreado
en desgastado papel o lienzo,
amarillento, deshilachado.

Las líneas con las que el dios fue dibujado,
se tambalean,
corregidas varias veces por una mano insegura.

Con el paso de los años, el dios es tan frágil,
que sólo puede estar tumbado.

Hay que separarlo del mundo con un cristal,
porque con un simple movimiento de la yema del dedo,
el engancharse el faldón del abrigo o incluso

un soplo
y
volvería a ser lo único
que siempre ha sido:
                             materia

             omnipresente, vertiginosa, atemporal,
infinita en su riqueza, desde las minas de
de cinabrio y lapislázuli, a través de la alegría del óxido, hasta los prados cubiertos de añil,
blanqueados con tiza, en la que murmuran prístinos mares,

sería todo, todo, todo.

St. Wyspiański,
karton do witraża „Bóg Ojciec”

Z bliska widać, że bóg jest tylko
warstwą barwnego proszku
na zetlałym papierze czy płótnie,
pożółkłym, postrzępionym.

Linie, którymi nakreślono boga,
są chwiejne,
kilka razy poprawiane niepewną dłonią.

Po latach bóg jest tak kruchy,
że może tylko leżeć.

Od świata trzeba go odgrodzić szybą,
bo wystarczy jeden nieuważny ruch opuszka,
zawadzenie połą płaszcza albo choćby

dmuchnięcie
i
stałby się na powrót tym jedynie,
czym był zawsze:
                             materią

             wszechobecną, zawrotną, ponadczasową,
nieskończoną w swoim bogactwie, od kopalń
cynobru i lapis lazuli, przez radość rdzy, po łąki porośnięte urzetem,
rozbielone kredą, w której szumią przedwieczne morza,

wszystkim, wszystkim, wszystkim.