Diane Wakoski

1937 – , Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

dibujo de una chica hecho en blanco y negro

Una chica está sentada en un cuarto negro.
Es tan blanca que
de los árboles se han caído las ciruelas.
Vientos helados arrastran a los gansos
hacia su cabello.
El cuarto es negro
pero los gansos deambulan por allí,
irrumpiendo en su mente
y cerrando el cuarto
en su propio secreto negro.
No está sola, porque llega el sonido
de cien alas batiendo,
y de la fruta que fermenta en la oscuridad de la tierra
el olor a tiempo que pasa.

Una chica está sentada en un cuarto irreal
peinando su irreal cabello.
El batir de las alas de los gansos ha
arrancado las ciruelas
de los árboles fuera,
y el viento las ha congelado todas
para retener a la chica en el cuarto negro
allí, peinando su
irreal cabello invernal.

Una chica está sentada en un cuadro
con el fondo negro
y peina su cabello.
Es tan blanca que el viento ha arrancado las ciruelas y esparcido los gansos.
Ha llegado el invierno.
El ruido del batir de alas es tan fuerte que no oigo
nada
solamente me quedo mirando desde el cuadro
y sigo peinando mi
irreal cabello negro.

Tłum. Ada Trzeciakowska

obrazek dziewczyny wykonany w czerni i bieli

W czarnym pokoju siedzi dziewczyna.
Jest taka jasna, że
śliwki pospadały z drzew na zewnątrz.
Lodowaty wiatr wplata gęsi
w jej włosy.
Pokój jest czarny
ale gęsi po nim błądzą,
wdzierając się do jej głowy
i zamykając pokój
w swej własnej czarnej tajemnicy.
Nie jest sama, dochodzi tam dźwięk
stu trzepoczących skrzydeł,
a z owoców gnijących w ciemności ziemi
zapach przemijającego czasu.

Dziewczyna siedzi w nierealnym pokoju
czesząc swoje nierealne włosy.
Trzepoczące skrzydła gęsi
zerwały śliwki
z drzew na zewnątrz,
a wiatr wszystkie je zamroził
by zatrzymać dziewczynę w czarnym pokoju
gdy tak czesze swoje
nierealne, zimowe włosy.

Dziewczyna siedzi na obrazie
z tłem pokrytym czarną farbą
i czesze swoje włosy.
Jest tak jasna, że wiatr zerwał śliwki i rozproszył gęsi.
Nadeszła zima.
Dźwięk trzepoczących skrzydeł jest tak głośny, że nie słyszę
nic
tylko wyglądam z obrazu
i czeszę dalej moje czarne
nierealne włosy.

picture of a girl drawn in black and white

A girl sits in a black room.
She is so fair
the plums have fallen off the trees outside.
Icy winds blow geese
into her hair.
The room is black
but geese are wandering there,
breaking into her mind
and closing the room off
into its own black secret.
She is not alone, for there is the sound
of a hundred flapping wings,
and from fruit rotting in the dark earth
the smell of passing time.

A girl sits in an unreal room
combing her unreal hair.
The flapping wings of geese have
broken plums
from the trees outside,
and the wind has frozen them all
to keep the girl in the black room
there, combing her
unreal wintry hair.

A girl sits in a picture
with the background painted solid black
and combs her hair.
She is so fair the wind has broken plums and scattered geese.
Winter has come.
The sound of flapping wings is so loud I hear
nothing
but most only stare out of the picture
and continue combing my black
unreal hair.

Delmore Schwartz

1913-1966, EE.UU.

Trad. Ada Trzeciakowska

Un perro llamado Ego

Un perro llamado Ego, los copos de nieve como besos
Revoloteaban, corrían, venían conmigo en diciembre,
Olfateando el aire frío, cambiando, y deteniéndose,
Allí donde caminaba hacia las siete,
Olisqueando algunos asuntos abiertos y ocultos,
Giraban, descendiendo, y se paraba, atento
Buscando reposo, el extraño, desconocido,
Conmigo, a mi lado, me besó, tocó mi herida,
Mi rostro sencillo, obsesionado y el placer, unidos.

‘Ni libre, ni suelto, carga con lo que llevas dentro,’
Así habló Ego con su voz agrietada y áspera,
Mientras los copos me besaban y saciaban los minutos,
Cayendo de algún lugar medio creíble e ignoto,
«No serás libre, ni jamás estarás solo».
Así habló Ego, ‘Esta tierra es mía,
El hueso de la dinastía: no serás libre,
Ve, corre, escoge más, no estarás solo jamás’.

«Ven, ven, ven», cantaron los copos de nieve,
Evadiendo al perro que ladraba por su nimiedad,
«¡Ven!» cantaban los copos de nieve, «¡Ven aquí! ¡Y aquí!
Qué pronto en la acera, se derritieron, y se extinguieron,
¡Uno me besó, dos me besaron! ¡Cuántos murieron!
Mientras Ego les ladraba, se tragaba su caricia,
Corría por acá. ¡Y por allá! Mientras caían al suelo,
Se lo llevaban más y más lejos,
Mientras la noche se arremolinaba en la nieve,
Me dejó en medio de la nada, lejos de mi hogar.
Me dejó en medio de la nada, lejos de mi hogar.

Collage propio

Tłum. Jarosław Marek Rymkiewicz

Pies zwany Ego

Pies zwany Ego, płatki śniegu niby pocałunki
Trzepotały, spadając, szedł ze mną przez grudzień,
Węszył w powietrzu chłodnym, przystawał i ruszał
Tam, gdzie kroczyłem o siódmej wieczorem,
Ukryte albo jawne kwestie obwąchiwał,
Wirowały, zstępując, stał cicho, warując,
Szukały odpoczynku, on obcy, nieznany,
Ze mną, tuż przy mnie, dotykał mych ran,
Moja twarz, obsesyjna, i radość, związane.

«Ni wolności, ni swobód, dźwigaj swe ciężary»,
Tak mówił Ego, a głos miał ochrypły,
Gdy pocałunki śniegu, czyniąc zadość chwilom,
Spadały z miejsc nieznanych, na wpół wiarygodnych;
«Nie będziesz wolny, nie będziesz samotny»,
Tak mówił Ego, «Moim jest królestwo,
Dynastii kość: ty nie będziesz wolny,
Idź, wybieraj, uciekaj, nie będziesz samotny.»

«Chodź, chodź, chodź», śpiewały płatki uchodzące
Psu, który szczekał na płatków znikomość,
«Chodź», śpiewały płatki, «Chodź tutaj! i tu!»
Jak szybko, na chodniku, topniejąc, mijały,
Ten ucałował mnie! I tamten! Tak wiele zginęło!
A Ego szczekał na nie i połykał, lekkie;
Biegnij tędy! I tędy! Spadały na ziemię,
Wiodąc go dalej, daleko, ode mnie,
A kiedy noc zapadła pomiędzy zaspami,
Nie miałem gdzie się schronić, daleko od domu,
Nie miałem gdzie się schronić, daleko od domu.

Fotograma de Hand Held Day dirigido por Gary Beydler

A dog named Ego

A dog named Ego, the snowflakes as kisses
Fluttered, ran, came with me in December,
Snuffing the chill air, changing, and halting,
There where I walked toward seven o’clock,
Sniffed at some interests hidden and open,
Whirled, descending, and stood still, attentive
Seeking their peace, the stranger, unknown,
With me, near me, kissed me, touched my wound,
My simple face, obsessed and pleasure bound.

‘Not free, no liberty, rock that you carry,’
So spoke Ego in his cracked and harsh voice,
While snowflakes kissed me and satisfied minutes,
Falling from some place half believed and unknown,
‘You will not be free, nor ever alone,’
So spoke Ego, ‘Mine is the kingdom,
Dynasty’s bone: you will not be free,
Go, choose, run, you will not be alone.’

‘Come, come, come,’ sang the whirling snowflakes,
Evading the dog who barked at their smallness,
‘Come!’ sang the snowflakes, ‘Come here! and here!’
How soon at the sidewalk, melted, and done,
One kissed me, two kissed me! So many died!
While Ego barked at them, swallowed their touch,
Ran this way! And that way! While they slipped to the ground,
Leading him further and farther away,
While night collapsed amid the falling,
And left me no recourse, far from my home,
And left me no recourse, far from my home.

Anne Carson

1950 – , Canadá

Trad. Jeannette L. Clariond

segundo poema de El ensayo de cristal (en «Cristal, ironía y Dios»)

Ella

Vive sola en un brezal al norte.
Ella vive sola.
La primavera se abre como una cuchilla allí.
Yo viajo en trenes todo el día y llevo muchos libros

–unos para mi madre, algunos para mí
que incluyen las obras completas de Emily Brontë.
Es mi autora favorita.

También mi principal temor, al que trato de enfrentarme.
Cada vez que visito a mi madre
siento que me convierto en Emily Brontë,

mi vida solitaria a mi alrededor como un páramo,
mi torpe cuerpo recortándose sobre los barrizales
con una apariencia de transformación
que muere cuando atravieso la puerta de la cocina.
¿Qué cuerpo es ese, Emily, que nosotras necesitamos?

Fotografía de Josef Koudelka

Tłum. Ada Trzeciakowska

Drugi wiersz ze Szklanego Eseju ( w «Szkło, ironia i Bóg»)

Ona

Mieszka na wrzosowisku na północy.
Mieszka sama.
Wiosna otwiera się tam jak składany nóż.
Jadę cały dzień pociągiem i wiozę dużo książek –

niektóre dla mojej matki, niektóre dla mnie.
w tym «Dzieła zebrane Emily Brontë».
To moja ulubiona autorka.

A także mój główny lęk, z którym planuję się zmierzyć.
Zawsze, gdy odwiedzam matkę
czuję, że zamieniam się w Emily Brontë,

moje samotne życie wokół mnie jak wrzosowisko,
moje niezdarne ciało brnące przez błotniste równiny jakby doznające transformacji
która znika, gdy wchodzę do kuchni.
Jakiego to ciała, Emily, nam potrzeba?

Second poema from The Glass Essay (in «Glass, Irony, and God»)

She

She lives on a moor in the north.
She lives alone.
Spring opens like a blade there.
I travel all day on trains and bring a lot of books—

some for my mother, some for me
including The Collected Works Of Emily Brontë.
This is my favourite author.

Also my main fear, which I mean to confront.
Whenever I visit my mother
I feel I am turning into Emily Brontë,

my lonely life around me like a moor,
my ungainly body stumping over the mud flats with a look of transformation
that dies when I come in the kitchen door.
What meat is it, Emily, we need?

Charles Simic

1938 – 9 de enero de 2023 , Serbia / EE. UU

Ayer nos ha dejado Charles Simic, quedamos un poco más huérfanos de la eternidad, más solos estos días…

Trad. Ada Trzeciakowska

Fragmento de la entrevista con Charles Simic por Grzegorz Jankowicz (2011).

Mis primeros poemas aparecieron en 1959. Son muy diferentes entre sí, como si no hubieran sido escritos por el mismo autor. En ese momento, así es como escribía. Estaba abandonando a Crane por Whitman, a Whitman por Pound. Bajo la influencia de este último, por ejemplo, escribí un poema de 80 páginas sobre la Inquisición española.
Un tema sorprendente, teniendo en cuenta que separa la historia como relato de los grandes acontecimientos de la narración poética que se ocupa de los individuos y de los acontecimientos secundarios. A pesar de este claro enaltecimiento de lo individual, su poesía es a menudo impersonal…
Sí, sobre todo en mis primeros poemas. Estaba terriblemente cansado de los poetas que decían repetidamente: hago esto, hago aquello.
Esa forma poética impersonal fue una reacción a la moda de aquella época. Esto no quiere decir que en los 50 años en los que escribo y publico poemas nunca haya hablado en mi nombre o sobre mis propias experiencias. Lo he hecho muchas veces. Pero, sobre todo, he intentado compartir con el lector alguna experiencia poética sin aburrirle con cuentos sobre mis problemas.
Te gusta decir que toda la poesía auténtica es, de hecho, antipoesía.
Los poetas han dicho o escrito algunas de las cosas más estúpidas y vergonzosas de la historia del mundo, a la vez que han añadido algunas de las más bellas. Me gustan los poemas que miran con recelo los sentimientos poéticos y la retórica elevada. Los ignoran deliberadamente. Cuando el lector espera flores de papel y fruta artificial, le doy un plato de salchichas y pepinillos.
También le interesa la poesía porque complica los planes de los filósofos. ¿Cómo consigue hacerlo?
A la poesía le atormenta el miedo a la abstracción. Le interesa más el dedo meñique de la amante que cualquier teoría del universo. Insiste en que la única verdad de la que disponemos es la del momento intensamente vivido. Los poemas saben muy bien que la vida es caótica, llena de contradicciones, que las preguntas importantes siguen sin respuesta. Estoy hablando de la poesía lírica, que es el tipo de escritura que más me interesa.
Me encanta la mezcla de la tragedia y la comedia, no sólo en la poesía, sino también en cualquier relato, porque de su choque surge la imagen de la condición humana. Todavía hay gente que piensa que un poema que evoca la risa es de categoría baja. Piensan, tan equivocados, que para ser serio y prudente hay que evitar la risa como el mayor de los males.

Fragment wywiadu z Charles Simicem z 2011 roku, autor Grzegorz Jankowicz

Moje pierwsze wiersze ukazały się w 1959 r. Bardzo się między sobą różnią, jakby nie zostały napisane przez tego samego autora. W tamtym okresie tak właśnie pisałem. Crane’a porzucałem dla Whitmana, Whitmana dla Pounda. Pod wpływem tego ostatniego napisałem na przykład 80-stronicowy poemat o hiszpańskiej Inkwizycji!
Zaskakujący temat, biorąc pod uwagę, że oddziela Pan od siebie historię jako opowieść o wielkich wydarzeniach i narrację poetycką, która zajmuje się jednostkami oraz zdarzeniami pobocznymi. Pomimo tak wyraźnej nobilitacji tego, co jednostkowe, Pańska poezja bywa często bezosobowa…
Dotyczy to zwłaszcza moich wczesnych wierszy. Byłem potwornie zmęczony twórczością poetów powtarzających w kółko: robię to, robię tamto.
Bezosobowa forma poetycka była reakcją na obowiązującą podówczas modę pisarską. Nie oznacza to wcale, że w ciągu tych 50 lat, w trakcie których pisałem i publikowałem wiersze, nigdy nie mówiłem w swoim imieniu czy o własnych doświadczeniach. Robiłem to wielokrotnie. Ale ponad wszystko starałem się podzielić z czytelnikiem pewnym doświadczeniem poetyckim, nie zanudzając go przy tym opowieściami o moich problemach.
Powiada Pan z upodobaniem, że wszelka autentyczna poezja jest w istocie antypoezją.
Poeci powiedzieli lub zapisali niektóre spośród najgłupszych i najbardziej żenujących rzeczy w historii świata, dodając do tego również kilka najpiękniejszych. Lubię te wiersze, które z podejrzliwością odnoszą się do poetyckich uczuć i podniosłej retoryki. Rozmyślnie je lekceważą. Gdy czytelnik spodziewa się papierowych kwiatów i sztucznych owoców, daję mu talerz kiełbasek i pikli.
Interesuje się Pan poezją także z tego powodu, że komplikuje ona szyki filozofom. Jak udaje się jej ta sztuka?
Poezję nęka strach przed abstrakcją. Bardziej ją interesuje mały palec kochanki niż jakaś teoria wszechświata. Z uporem twierdzi, że jedyną dostępną nam prawdą jest prawda intensywnie przeżywanej chwili. Wiersze doskonale wiedzą, że życie jest chaotyczne, pełne sprzeczności, że ważne pytania pozostają bez odpowiedzi. Mówię teraz o poezji lirycznej, ma się rozumieć, czyli o tym rodzaju pisania, który interesuje mnie najbardziej.
Uwielbiam mieszankę tragizmu i komizmu – nie tylko w poezji, ale także w każdej opowieści, albowiem z ich zderzenia powstaje obraz ludzkiej kondycji. Wciąż słyszymy o ludziach, którym wydaje się, że wiersz wywołujący śmiech należy do pośledniejszego sortu. Myślą – jakże niesłusznie! – że aby być poważnym i roztropnym, trzeba unikać śmiechu jak największego zła.

Elinor Wylie

1885 – 1928, Estados Unidos

Trad. Jonio González

Huida

Cuando los zorros coman las últimas uvas doradas
y se mate al último antílope blanco,
dejaré de luchar y huiré
hacia una casa pequeña que voy a construir.

Pero antes me encogeré hasta el tamaño de un hada,
con un susurro que nadie entienda
haciendo lunas ciegas de todos vuestros ojos
y caminos embarrados de todas vuestras manos.

Y en vano me buscaréis a tientas
en agujeros bajo las raíces del mangle
o donde, entre la lluvia que huele a manzanas,
los plateados nidos de las avispas cuelgan como frutos.

Fotografía de Elinor Wylie y ilustración de Los dos hermanos de Elenore Abbott (1975-1935)

Tłum. Wiktor J. Darasz

WYGNANIE

Gdy rude lisy pożrą w końcu ostatnie złote winogrona
I ktoś w Afryce upoluje ostatnią białą antylopę,
Wypiszę się z tej ciągłej walki, po czym się udam na wygnanie
Do chatki, którą wybuduję, jedynie sobie znanym tropem.

Najpierw się zmniejszę do postaci bajkowej wróżki, mówiąc szeptem
Tajne zaklęcia, niepojęte dla ludzi, i nastanie słota.
Ślepe księżyce z waszych oczu uczynię jednym moim słowem,
A z waszych rąk wykonam sobie drogi lepkiego pełne błota.

I mnie będziecie mogli potem daremnie szukać w jamach ziemi,
W których korzenie zapuściły mangrowce, twardą skałę krając,
Albo gdzie – stale w strugach deszczu, który jak świeże jabłka pachnie –
Gniazda srebrzystych os z gałęzi niczym owoce się zwieszają.

ESCAPE

When foxes eat the last gold grape,
And the last white antelope is killed,
I shall stop fighting and escape
Into a little house I’ll build.

But first I’ll shrink to fairy size,
With a whisper no one understands,
Making blind moons of all your eyes,
And muddy roads of all your hands.

And you may grope for me in vain
In hollows under the mangrove root,
Or where, in apple-scented rain,
The silver wasp-nests hang like fruit.


Charles Simic

1938 – 2023 , Serbia/ EE. UU

Trad. Martín López-Vega

Picnic nocturno

El cielo, vasto y estrellado,
hogar de cada uno de nuestros oscuros pensamientos,
abría su puerta a una oscuridad aún mayor.
Tú, como un vendedor que llega con retraso
y sólo le queda su propio corazón palpitante
en la extendida palma de la mano.

Todo está imbuido de Dios
(dijo ella susurrando
como si su fantasma pudiera oírnos):
los umbrosos bosques que nos rodean,
nuestros propios rostros, que no podemos ver,
incluso el pan que comemos.

Divagabas sobre las particularidades
de tu insignificancia cósmica
sin dejar de dar pequeños tragos de vino tinto.
En el silencio posterior podían oírse
sus pequeños dientes afilados masticar la corteza.
Luego, para acabar, se humedecía los labios.

Tłum. Ada Trzeciakowska

Nocny piknik

Niebo, ogromne i bez gwiazd –
dom wszystkich naszych ciemnych myśli –
otwierało drzwi na jeszcze większą ciemność.
A tobie, jak spóźnionemu domokrążcy,
zostało tylko własne serce bijące
na wyciągniętej dłoni.

Wszystko jest przesiąknięte boską istotą –
powiedziała stłumionym głosem
jakby jego duch mógł nas podsłuchać-
ciemny las wokół nas,
nasze twarze, których nie widzimy,
nawet chleb, który właśnie jemy.

Rozmyślałeś nad specyfiką
swej kosmicznej znikomości
sącząc łyk po łyku czerwone wino.
Gdy nastała chwila ciszy, usłyszałeś
jej małe, ostre ząbki przeżuwają skórkę –
a na koniec zwilżyła językiem usta.

Night Picnic

There was the sky, starless and vast—
Home of every one of our dark thoughts—
Its door open to more darkness.
And you, like a late door-to-door salesman,
With only your own beating heart
In the palm of your outstretched hand.

All things are imbued with God’s being
She said in hushed tones
As if his ghost might overhear us
The dark woods around us,
Our faces which we cannot see,
Even this bread we are eating.

You were mulling over the particulars 
Of your cosmic insignificance
Between slow sips of red wine.
In the ensuing quiet, you could hear
Her small, sharp teeth chewing the crust—
And then finally, she moistened her lips.

Joseph Brodsky/Czesław Miłosz/Irena Grudzińska-Gross

1940-1996, Rusia/EE. UU

Fragmento del libro de profesora en la Facultad de Lenguas Eslavas en Princeton, Irena Grudzińska-Gross, titulado Milosz y Brodsky. Campo magnético. Este retrato íntimo de la amistad entre dos iconos de la poesía del siglo XX, Czeslaw Milosz y Joseph Brodsky, pone de relieve las vidas paralelas de los poetas como exiliados que viven en Estados Unidos y son premios Nobel de literatura. Para crear esta obra profundamente original, Irena Grudzinska -Gross recurre a poemas, ensayos, cartas, entrevistas, discursos, conferencias y sus propios recuerdos personales como confidente de Milosz y Brodsky. El doble retrato de estos poetas y la elucidación de sus actitudes hacia la religión, la historia, la memoria y el lenguaje arrojan una nueva luz sobre las convulsiones del siglo XX. Gross también incorpora notas sobre las relaciones de ambos poetas con otras figuras literarias clave, como W. H. Auden, Susan Sontag, Seamus Heaney, Mark Strand, Robert Haas y Derek Walcott.

Trad. Ada Trzeciakowska

Milosz Y Brodsky. Campo magnético.

Brodsky, por su parte, admitió que el inglés influyó en su uso del ruso y en la forma de escribir sus poemas (por ejemplo, en una entrevista con Bengt Jangfeldt), lo cual era muy evidente. Esto no le gustaba a Milosz, quien rechazaba las «modas extranjeras» y de plegarse a las que parecía acusar a Brodsky. No le gustaba su «dogmatismo» poético, su sobrestimación del papel de la poesía y del lenguaje, su absolutización de la forma, su extremismo, su falta de moderación. Pero, probablemente, lo que más le disgustaba eran los poemas que Brodsky escribía en inglés: era, según Milosz, una especie de «hermafroditismo». En Deberes personales, sostiene que los escritores que absorben a la perfección una lengua extranjera, como Conrad o Nabokov, tienen «alguna tara secreta». El mismo enfoque del bilingüismo fue adoptado por Hannah Arendt, quien después de la guerra no regresó de su exilio en Estados Unidos a su Alemania natal. Estaba orgullosa de su acento alemán en inglés, de que su idioma principal siguiera siendo hasta el final el Muttersprache. Los que se han pasado al inglés hablan, según ella, una lengua en la que «un cliché persigue a otro, porque la productividad de la que uno es capaz en su propia lengua se ha extinguido por completo al olvidarse ésta». Jacques Derrida, que cita esta afirmación de Hanna Arendt, la contrasta con el concepto muy diferente que tenía Emmanuel Lévinas del lenguaje, quien empleaba múltiples idiomas. «Pocas son en él, me parece, las referencias solemnes a la lengua materna, no hay ninguna seguridad extraída de ella […] [hay] en cambio gratitud hacia el francés, la lengua del país anfitrión». La diferencia radica, comenta Derrida, en «la desconfianza de Lévinas ante el apego a una cierta sacralidad de las raíces». Esta misma contraposición describe bien la diferencia entre Milosz y Brodsky. Milosz reafirma mediante su escritura y su vida que el lenguaje de la infancia resulta fundamental, lo hace con un apego romántico y mickiewicziano a las raíces. Brodsky siente gratitud ante la amabilidad y la hospitalidad de «la lengua del país de acogida». Milosz fue fiel al lenguaje que es la memoria. Brodsky buscaba constantemente un idioma para sí mismo, fiel a lo que él llamaba Lenguaje.
Me parece que esta diferencia -los dos polos de la lealtad- no es una cuestión de libre elección. Volvamos a lo que escribí en el capítulo dedicado a sus historias familiares. Milosz estaba mejor, más cómodamente instalado, tanto en el mundo como en su lengua; todos los cambios que sufrió se produjeron dentro de esta homeostasis. El pasado, la familia, la historia le brindaron fuerza. A Brodsky, una total devoción por el idioma ruso sólo podía debilitarlo. Quedó irremediablemente desvinculado de su historia familiar —de la lengua y la cultura judías—. El resentimiento hacia esta historia está inscrito en ruso, empezando por la palabra Yevrei. Era una palabra -que lo definía a él mismo, después de todo- y que le resultaba difícil de pronunciar. Tal vez lo percibiera como un recordatorio de la desconexión, como una carencia inconsciente que le empujaba a una búsqueda constante. Estaba lastrado, por utilizar la frase de Derrida, por «el monolingüismo del otro», encerrado en un habla que es la única, y por tanto amada -lengua de la infancia- y, a la vez, lo distancia de sus tradiciones ancestrales. Derrida escribió sobre esta «carencia» al analizar su propia devoción incondicional al francés y al pensar en la asimilación de los judíos del Magreb de los que provenía. Quería escribir un texto titulado Los judíos del siglo XX. El monolingüismo del huésped. En él, hablaría del proceso de la asimilación en el país de acogida, de «la amorosa y desesperada apropiación de la lengua». Al pasarse, aunque sea parcialmente, al inglés, Brodsky se convierte en un «huésped» del mundo.
Se trata, pues, de dos estrategias diferentes de la «desobediencia lingüística». Milosz, quien, al principio, fue un despatriado tradicional, un solitario separado de su lector, eligió ser fiel a su lengua familiar y oponerse a la de su anfitrión». Brodsky ya no asume el papel del exiliado; en una época de migraciones masivas, de conexiones globales en la tierra, en la dimensión subterránea y en el éter, el papel del despatriado estaba agotado. Milosz era todavía un «exile«, Brodsky era ya solamente un «inmigrant«. Y decidió entrar en la nueva lengua tal y como estaba, con un estilo y un acento de inmigrante. A la pregunta «cómo tiene que cambiar la personalidad de una persona para que pueda escribir poesía en una lengua distinta a la materna», Brodsky respondió: «La personalidad de uno no tiene que cambiar, basta con amar la lengua en la que se escribe». Escribir poesía es, como la capacidad de hablar, una habilidad inherente e independiente de la lengua en la que se hace. La plasmación de este talento en su forma lingüística concreta es siempre fruto de un arduo trabajo, tanto si se trata de la lengua de la madre como de la de la nueva patria. Este idioma hay que aprenderlo, cultivarlo y cuestionarlo. Y amarlo. Así que yo invertiría el orden de la afirmación de Brodsky. No basta con «amar la lengua en la que se escribe», hay que «escribir en la lengua que se ama». Y, de la misma forma que Dante es el patrón de los poetas en el exilio, Brodsky y Milosz deberían ser nombrados patrones de los poetas inmigrantes. Aquellos cuyo rostro no sólo se dirige hacia la abandonada Florencia, ya que también ven el árbol que crece junto a su ventana. Y por eso escriben poesía con acento.

Fotogramas de Las alas de la paloma de de Iain Softley (1997). Adaptación de la novela homónima de Henry James.

Miłosz i BRODSKI. Pole Magnetyczne.

Brodski natomiast przyznawał, ze angielski wpłynął na jego użycie rosyjskiego i sposób pisania wierszy (m.in. w wywiadzie z Bengt Jangfeldt), co było zresztą bardzo widoczne. Nie podobało się to Miłoszowi, który odrzucał „mody cudzoziemskie», o podporządkowanie którym zdawał się oskarżać Brodskiego. Nie podobał mu się jego dogmatyzm» poetycki, przecenianie roli poezji i języka, absolutyzowanie formy, ekstremalność, brak umiaru. Ale najbardziej chyba nie podobały mu się wiersze, które Brodski pisał po angielsku: był to według Miłosza rodzaj „obojnactwa». W Prywatnych obowiązkach twierdzi, że pisarze, którzy doskonale absorbują obcy język, jak Conrad czy Nabokov, mają „jakąś sekretną skazę». Tak samo do kwestii dwujęzyczności podchodziła Hannah Arendt, która po wojnie nie wróciła z emigracji w Stanach Zjednoczonych do swych rodzinnych Niemiec. Dumna była ze swego niemieckiego akcentu w angielskim, z tego, że jej głównym językiem pozostaje do końca Muttersprache. Ci, którzy się na język angielski przestawili, mówią według niej językiem, w którym „jedno cliché goni za drugim, ponieważ produktywność, do jakiej jest się zdolnym w swym własnym języku, wygasała bez reszty w miarę, jak ten język zapominano». Jacques Derrida, który cytuje tę wypowiedź Hanny Arendt, przeciwstawia ją zupełnie innemu podejściu do języka Emmanuela Lévinasa, który posługiwał się wieloma językami. „Mało u niego, jak mi się wydaje, uroczystych odniesień do języka macierzystego, nie ma żadnej czerpanej z tegoż języka pewności […] [jest natomiast wdzięczność wyrażana francuszczyźnie, językowi gospodarza». Różnica polega, komentuje Derrida, na nieufności Lévinasa wobec „przywiązania do pewnej sakralności korzeni». To samo przeciwstawienie opisuje dobrze różnicę między Miłoszem a Brodskim. Miłosz potwierdza swą praktyką pisarską i życiową fundamentalność języka dzieciństwa – romantyczne, mickiewiczowskie przywiązanie do korzeni. Brodski odczuwa wdzięczność wobec przyjacielskości i gościnności „języka gospodarza». Miłosz był wierny językowi, który jest pamięcią. Brodski ciągle szukał dla siebie języka, wierny pozostając temu, co nazywał Językiem.
Wydaje mi się, że ta różnica – dwa kierunki wierności – nie jest kwestią wolnego wyboru. Sięgnąć należy do tego, o czym pisałam w rozdziale poświęconym ich historiom rodzinnym. Miłosz był lepiej, wygodniej osadzony, zarówno w świecie, jak i w swoim języku; wszystkie zmiany, jakim się poddawał, zachodziły wewnątrz tej homeostazy. Przeszłość, rodzina, historia dodawały mu siły. Brodskiego całkowite oddanie się rosyjskiemu mogło tylko osłabić. Był nieprzekraczalnie odcięty od swej historii rodzinnej od języka i kultury żydowskiej, Niechęć wobec tej historii jest zapisana w rosyjskim, poczynając od słowa Jewriej. Było to słowo – określające przecież jego samego – które trudno mu było wymówić. Być może odczuwał to jako przypomnienie odcięcia, jako nieuświadomiony brak, który popychał go do ustawicznych poszukiwań. Obciążony był, by użyć sformułowania Derridy, „jednojęzycznością innego», zamknięciem w mowie, która jest jedynym, a zatem kochanym, językiem dzieciństwa, a jednocześnie odcina od tradycji przodków. Derrida pisał o tym „braku», analizując swe własne bezwarunkowe oddanie francuszczyźnie i myśląc o asymilacji Żydów maghrebskich, z których pochodził. Chciał napisać tekst, który nazywałby się Żydzi dwudziestego wieku. Jednojęzyczność gościa. Mówiłby w nim o asymilowaniu się w kraju osiedlenia, o «miłosnym, zrozpaczonym przywłaszczaniu sobie języka». Przechodząc, chociażby częściowo na angielski, Brodski staje się «gościem» świata.
Są to więc dwie różne strategie „językowego nieposłuszeństwa». Miłosz, który był z początku tradycyjnym wygnańcem, samotnikiem oddzielonym od swego czytelnika, wybrał wierność swej mowie rodzinnej i sprzeciw wobec mowy gospodarza». Brodski roli wygnańca już nie podjął, w dobie masowych migracji, globalnych połączeń na ziemi, pod ziemią i w eterze, rola egzula się wyczerpała. Miłosz był jeszcze „exile«, Brodski był już tylko „immigrant«. I postanowił wejść w nowy język tak jak stał, z emigrancką przebojowością i akcentem. Na pytanie, jak musi się zmienić osobowość człowieka, by był w stanie pisać poezję w języku innym niż ojczysty, Brodski odpowiedział: «Nie musi się zmieniać osobowość, wystarczy jedynie pokochać język, w którym się pisze». Pisanie poezji jest, tak jak umiejętność mówienia, zdolnością niezależną od języka, w jakim się to odbywa. Wcielenie tego talentu w jego konkretną formę językową jest zawsze wynikiem ogromnej pracy, bez względu na to, czy jest to język matki czy nowej ojczyzny. Trzeba ten język zdobywać, pielęgnować, podważać. I kochać. Odwróciłabym więc porządek tego, co powiedział Brodski. Nie wystarczy «pokochać język, w którym się pisze», trzeba „pisać w języku, który się kocha». I, jak Dante jest patronem poetów wygnańców, tak Brodski i Miłosz powinni zostać obrani patronami poetów emigrantów. Tych, których oblicze nie jest zwrócone wyłącznie w kierunku opuszczonej Florencji, bo widzą także drzewo rosnące tuż za oknem. I dlatego piszą poezję z akcentem.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Ezequiel Zaidenwerg

PARA JESSICA, MI HIJA

Esta noche, salí a caminar
cerca de casa, y tuve miedo no
del camino sinuoso que tomé
en el amor y el ego, sino más
bien de lo oscuro y lo lejano. Anduve
oyendo el viento y percibiendo el frío,
pero a mí me afligían las estrellas
que ardían en el gran arco del cielo.

Jessica, es más sencillo concebir
nuestras vidas andando entre el efímero
resplandor de las hojas, disfrutando
de aquello que tenemos, que pensar
cómo será posible que unos seres
como nosotros, tan pequeños, puedan
atravesar lo oscuro sin buscar
algún rumbo visible o un destino.

Sin embargo, recuerdo que hubo veces
en que debajo de ese mismo cielo
cada hueso del cuerpo se hizo luz
y la herida del cráneo se abrió para
que entrara el cosmos con sus fríos rayos,
y fueron, un instante nada más,
ellos mismos el cosmos; hubo veces
en que llegué a creer que éramos hijos
de las estrellas, que nuestras palabras
estaban hechas de ese mismo polvo
que flamea en el espacio; aquellas veces
sentía en lo incorpóreo del aliento
que el peso de un día entero se apoyaba.

Sin embargo, esta noche es diferente.
Con miedo de las sombras en que andamos
o desaparecemos por completo,
me imagino una luz que no permita
que vaguemos muy lejos; una luna
secreta o un espejo; alguna hoja
de papel, o algo que puedas llevar
por lo oscuro cuando yo ya no esté.

Fotografías de Isabella Ståhl

Tłum. Ada Trzeciakowska

Jessice, mojej córce

Idąc na nocny spacer,
pogrążony w myślach,
przeraziłem się,
nie labiryntu
który zbudowałem z miłości i siebie samego
ale tego, co odległe i ciemne.
Szedłem, nasłuchując wiatru wśród drzew,
czując ukłucia zimna na skórze,
lecz źródłem mojej udręki
były gwiazdy płonące
na strzelistym łuku nieba.

Jessico, o wiele łatwiej
przychodzi nam pojąć życie,
gdy idziemy świetlistym tunelem migoczącycg liści,
radując się tym, co mamy,
niż rozmyślając nad tym, jak to możliwe,
że stworzenia tak małe jak my
wędrują w ciemnościach
nie trzymając się żadnej drogi
nie mając celu w zasięgu wzroku.

Jednak, pamiętam chwile
pod tym samym niebem,
gdy kości w ciele stały się światłem
a rana w czaszce
otworzyła się na przyjęcie
zimnych promieni kosmosu,
i same, przez moment,
były kosmosem,
w takich chwilach, byłem stanie uwierzyć
że jesteśmy dziećmi gwiazd
a nasze słowa usnute zostały z tego samego
pyłu, który płonie w przestrzeni,
mogłem, wtedy, wyczuć po lekkości oddechu
że ciężar całego dnia
został złożony.

Ale dziś w nocy
jest inaczej.
Bojąc się ciemności
w której dryfujemy lub całkiem giniemy,
wyobrażam sobie światło
które nie pozwoliłoby nam odejść od siebie za daleko,
sekretny księżyc lub lustro,
kartkę papieru,
coś, co mogłabyś nieść
w mroku
gdy ja zgasnę.

For Jessica, My Daughter


Tonight I walked,
lost in my own meditation,
and was afraid,
not of the labyrinth
that I have made of love and self
but of the dark and faraway.
I walked, hearing the wind in the trees,
feeling the cold against my skin,
but what I dwelled on
were the stars blazing
in the immense arc of sky.

Jessica, it is so much easier
to think of our lives,
as we move under the brief luster of leaves,
loving what we have,
than to think of how it is
such small beings as we
travel in the dark
with no visible way
or end in sight.

Yet there were times I remember
under the same sky
when the body’s bones became light
and the wound of the skull
opened to receive
the cold rays of the cosmos,
and were, for an instant,
themselves the cosmos,
there were times when I could believe
we were the children of stars
and our words were made of the same
dust that flames in space,
times when I could feel in the lightness of breath
the weight of a whole day
come to rest.

But tonight
it is different.
Afraid of the dark
in which we drift or vanish altogether,
I imagine a light
that would not let us stray too far apart,
a secret moon or mirror,
a sheet of paper,
something you could carry
in the dark
when I am away.

Louise Glück

1943 – , Estados Unidos

Trad. Ezequiel Zaidenwerg

Olmos

Me pasé todo el día intentando distinguir
la necesidad del deseo. Ahora, a oscuras,
siento sólo una amarga tristeza por nosotros,
los que construimos cosas con madera,
los que la cepillamos, porque me puse a mirar
con atención estos olmos,
y advertí que el proceso que da origen
a este árbol que se retuerce inmóvil
es una tortura, y entendí
que no produce más que formas retorcidas.

La última fotografía es de Zdzislaw Beksiński

Tłum. Ada Trzeciakowska

Wiązy

Przez cały dzień usiłowałam odróżnić
potrzebę od pragnienia. Teraz, w ciemnościach,
odczuwam jedynie gorzki smutek z naszego powodu,
nas, budowniczych, strugających drewno,
bo przyglądając się
wiązom z uwagą,
odkryłam, że proces, który stwarza
te zwijające się w bezruchu drzewo
to udręka, i zrozumiałam,
że zapoczątkować może ona tylko formy powykręcane.

elms

All day I tried to distinguish
need from desire. Now, in the dark,
I feel only bitter sadness for us,
the builders, the planers of wood,
because I have been looking
steadily at these elms
and seen the process that creates
the writhing, stationary tree
is torment, and have understood
it will make no forms but twisted forms.

Austen Leah Rose

1990? – , Estados Unidos

Trad. Adam Gai

El río no ahogado

Durante catorce años, mi hermana y yo navegábamos río abajo.
Ella estaba a estribor; yo estaba a babor. Juntas, una cosmología completa.

Navegábamos a través de praderas de trigo sarraceno y milenrama.
Navegábamos a través de valles de niebla.
A veces, yo me volvía loca y mi hermana transcribía mi jerigonza con ambas manos
en un pedazo de corteza de sauce
antes de enviarla en el pico de un águila pescadora.
A veces, yo trenzaba huesos de pescado en su cabello oscuro.

Tratábamos de establecer un punto de vista, el modo en que el agua se establece en la base de una cascada.

A la noche, yo dormía y ella miraba las estrellas o yo miraba las estrellas y ella dormía, o las dos
las mirábamos y ninguna de nosotras dormía, o la noche estaba nublada y no había estrellas.

Yo decía, la luz lunar es una forma de empatía radical y ella decía, la distancia es de color azul
y yo decía, mirar un avión despegar es el mejor remedio para la depresión.
Dios es una montaña en translación, ella decía
y yo pensaba en esto por unos días, finalmente inclinaba la cabeza en señal de asentimiento.

En un momento dado, ella tuvo un hijo,
y, como una mariposa, él nació con las memorias de nuestra infancia olvidada.

Cuando ella decía, hermana, yo decía, mi cuerpo como una piedra contra tu pena brillante
Cuando ella decía, amor, yo decía, un tipo de fotografía.
Esto era así durante horas. Yo sé que no sé nada, decía el río.

Todos los días mirábamos salir el sol en el mundo no ahogado.
Todos los días reinventábamos el río.

Collage propio

Tłum. Ada Trzeciakowska

Niezatopiona rzeka

Przez czternaście lat razem z siostrą żeglowałyśmy w dół rzeki.
Ona była sterburtą; ja lewą burtą. Razem, kompletną kosmologią.

Żeglowałyśmy przez łąki gryki i krwawnika.
Żeglowałyśmy przez doliny mgieł.
Czasami popadałam w obłęd, a siostra spisywała mój bełkot dwoma rękami
na kawałku wierzbowej kory
przed wysłaniem go w dziobie rybołowa.
Czasem wplatałam w jej ciemne włosy rybie ości.

Próbowaliśmy skrystalizować punkt widzenia, tak jak woda krystalizuje się
u stóp wodospadu.

Nocą ja spałam, a ona patrzyła na gwiazdy lub ja patrzyłam na gwiazdy, a ona spała, albo obie
patrzyłyśmy na gwiazdy i żadna z nas nie spała, lub noc była pochmurna i nie było gwiazd.

Mówiłam, że światło księżyca jest formą radykalnej empatii, a ona, że odległość ma kolor niebieski, mówiłam, że oglądanie startującego samolotu jest najlepszym lekiem na depresję.
Bóg jest górą w tłumaczeniu, mówiła,
a ja myślałam o tym przez kilka dni, by wreszcie jej przytaknąć.
W pewnym momencie pojawił się jej syn,
jak motyl, przyszedł na świat pełen wspomnień z naszego zapomnianego dzieciństwa.

Kiedy mówiła, siostro, ja mówiłam, moje ciało jest jak głaz przeciwko twojemu lśniącemu bólowi.
Kiedy mówiła miłość, ja mówiłam, że to rodzaj fotografii.
Trwało to godzinami. Wiem, że nic nie wiem, mówiła rzeka.

Każdego ranka oglądaliśmy wschód słońca nad niezatopionym światem.
Każdego ranka wymyślałyśmy rzekę na nowo.

the undrowned world

For fourteen years, my sister and I sailed down a river.
She was starboard; I was port. Together, a complete cosmology.

We sailed through meadows of buckwheat and yarrow.
We sailed through valleys of fog.
Sometimes, I went mad and my sister transcribed my gibberish with both hands
on a piece of willow bark
before sending it away in an osprey’s beak.
Sometimes, I braided fish bones into her dark hair.

We were trying to establish a point of view, the way water establishes itself
at the base of a waterfall.

At night, I slept and she watched the stars, or I watched the stars and she slept, or we both
watched the stars and neither of us slept, or the night was cloudy and there were no stars.

I said, moonlight is a form of radical empathy, and she said, distance is the color blue,
and I said, watching an airplane take off is the best cure for depression.
God is a mountain in translation, she said,
and I thought about this for a few days, ultimately nodding in agreement.
At one point, she had a son,
and, like a butterfly, he was born with the memories of our forgotten childhood.

When she said sister, I said, my body like a boulder against your bright pain.
When she said love, I said, a type of photograph.
It went on like this for hours. I know that I know nothing, the river said.

Every morning, we watched the sunrise over the undrowned world.
Every morning, we reinvented the river. 



Linda Gregg

1942-2019, EE.UU.

Trad. Jonio  González

Los cantantes cambian, la música continúa

En realidad en los mitos no muere nadie.
No se pierde mundo alguno en las historias.
Todo se pierde en el relato,
en el momento en que se pregunta. Crecemos
 y envejecemos en nuestra tierra de hierba
y lunas de sangre, nacimiento y debilidad.
Vivimos nuestro mito en la repetición,
fingiendo que otro día regresaremos.
Igual que cada mañana llega la mañana.
La verdad es que volvemos como un coro.
De otro modo Eurídice estaría para siempre
en la oscuridad. Nuestro canto la hace
regresar. Nuestra muerte la mantiene viva.

Escena de Léolo de Jean-Claude Lauzon

Tłum. Ada Trzeciakowska

WYKONAWCY SIĘ ZMIENIAJĄ, MUZYKA gra DALEJ

W mitach nikt naprawdę nie umiera.
W opowieściach nie ginie żaden świat.
Wszystko przepada w opowiadaniu,
gdy pada pytanie. Dorastamy
i starzejemy się w naszej krainie traw
i krwawych księżyców, narodzin i przemijania.
To miejsce absolutów. Powracania.
Żyjemy we własym micie – w powtarzalności,
udając, że powrócimy następnego dnia.
Jak ranek nadchodzący każdego ranka.
Prawda jest taka, że wracamy jako chór.
Inaczej Eurydyka zostałaby na zawsze
w ciemności. Nasz śpiew sprowadza ją
z powrotem. Nasze umieranie utrzymuje ją przy życiu.

THE SINGERS CHANGE, THE MUSIC GOES ON

No one really dies in the myths.
No world is lost in the stories.
Everything is lost in the retelling,
in being wondered at. We grow up
and grow old in our land of grass
and blood moons, birth and goneness.
A place of absolutes. Of returning.
We live our myth in the recurrence,
pretending we will return another day.
Like the morning coming every morning.
The truth is we come back as a choir.
Otherwise Eurydice would be forever
in the dark. Our singing brings her
back. Our dying keeps her alive.



Rebecca Solnit

1961 – , Estados Unidos

Trad.  Clara Ministral

Una guía sobre el arte de perderse

Desde hace muchos años me ha conmovido el azul del extremo de lo visible, ese color de los horizontes, de las cordilleras remotas, de cualquier cosa situada en la lejanía. El color de esa distancia es el color de una emoción, el color de la soledad y del deseo, el color del allí visto desde el aquí, el color de donde no estás. Y el color de donde nunca estarás. Y es que el azul no está en ese punto del horizonte del que te separan los kilómetros que sean, sino en la atmósfera de la distancia que hay entre tú y las montañas. “Anhelo”, dice el poeta Robert Hass, “porque el deseo está lleno de distancias infinitas”. (…)
En su retrato de Ginebra de Benci, de 1474, Leonardo pintó solamente una estrecha franja con unos árboles azules y un horizonte azul en el fondo, detrás de los árboles amarronados que enmarcan el pálido y adusto rostro de la mujer cuyo vestido va atado con un cordón del mismo azul, pero a él le encantaban los efectos atmosféricos. Escribió que, cuando se pintan edificios y se quiere “representarlos en una pintura con distancia de uno á otro [el] aire se debe fingir un poco grueso […]. Esto supuesto, se debe pintar el primer edificio con su tinta particular y propia […]; el que esté más remoto debe ir menos perfilado y algo azulado; el que haya de verse más allá se hará con más azul, y al que deba estar cinco veces más apartado, se le dará una tinta cinco veces más azul”. Parece que los pintores estaban entusiasmados con el azul de la distancia, y que los pintores estaban entusiasmados con el azul de la distancia, y mirando estos cuadros uno puede imaginarse un mundo en el que podría ir caminando por un terreno cubierto de hierba verde, troncos de árbol marrones y casas blancas, y entonces, en algún momento, llegar al país azul: la hierba, los árboles y las casas se volverían azules, y quizá al mirar al propio cuerpo uno vería que también es azul, como el dios hindú Krishna.

Trad. Ada Trzeciakowska

przewodnik po sztuce gubienia się

Od wielu lat porusza mnie błękit dalekich kresów widnokręgu, kolor horyzontów, odległych pasm górskich, tego wszystkiego co kryje się gdzieś w oddali. Kolor tej odległości to kolor emocji, kolor samotności i pragnienia, kolor tamtych krain widziany stąd, kolor miejsca, w którym ciebie nie ma. I kolor miejsca, w którym nigdy się nie znajdziesz. Bo przecież niebieski nie kryje się w tym punkcie na horyzoncie, od którego dzieli Cię ileś kilometrów, lecz w aurze odległości dzielącej Cię od gór. «Pożądam», mówi poeta Robert Hass, «ponieważ pragnienie jest pełne nieskończonych odległości». (…)
Na portrecie Ginebry de Benci z 1474 r. Leonardo namalował tylko wąski pas z niebieskimi drzewami i błękitnym horyzontem w tle, za brązowawymi drzewami obramowującymi bladą, posępną twarz kobiety, której suknia przewiązana jest sznurem namalowanym tym samym błękitem, a miał zamiłowanie do efektów atmosferycznych. Pisał, że gdy maluje się budynki i chce się «przedstawić je na obrazie w pewnej odległości od siebie powietrze musi być optycznie wydawać bardziej gęste […]. Pierwszy budynek powinien być namalowany właściwą sobie farba[…]; ten bardziej oddalony, powinien być słabiej zarysowany i nieco niebieskawy; ten, który ma być widziany na dalszym planie, powinien być wykonany z większą domieszką błękitu, a ten, który ma być pięciokrotnie dalej, powinien zostać namalowany farbą pięciokrotnie bardziej niebieską». Wydaje się, że malarze byli miłośnikami błękitu odległości, a patrząc na te obrazy można sobie wyobrazić świat, w którym można by wędrować przez krainę pokrytą zieloną trawą, pośród brązowych pni drzew i białych domów, by wreszcie dotrzeć do niebieskiej krainy: trawa, drzewa i domy stałyby się niebieskie, a być może patrząc na własne ciało zobaczylibyśmy, że ono również jest niebieskie, jak hinduski bóg Kriszna.

A Field Guide to Getting Lost

For many years, I have been moved by the blue at the far edge of what can be seen, that color of horizons, of remote mountain ranges, of anything far away. The color of that distance is the color of an emotion, the color of solitude and of desire, the color of there seen from here, the color of where you are not. And the color of where you can never go. For the blue is not in the place those miles away at the horizon, but in the atmospheric distance between you and the mountains. “Longing,” says the poet Robert Hass, “because desire is full of endless distances.” (…)
In his 1474 portrait of Ginevra de’Benci, Leonardo painted just a narrow band of blue trees and blue horizon at the back, behind the brownish trees that frame the pale stern woman whose bodice laces up with a lace the same blue, but he loved atmospheric effects. He wrote that when painting buildings, “to make one appear more distant than another, you should represent the air as rather dense. Therefore make the first building . . . of its own color; the next most distant make less outlined and more blue; that which you wish to show at yet another distance, make bluer yet again; and that which is five times more distant make five times more blue.” The painters seemed to have become smitten with the blue of distance, and when you look at these paintings you can imagine a world where you could walk through an expanse of green grass, brown tree trunks, of whitewashed houses, and then at some point arrive in the blue country: grass, trees, houses become blue, and perhaps if you look down at yourself, you too would be blue as the Hindu god Krishna.

Charles Simic

1938 – 2023 , Serbia/ EE. UU

Trad. Martín López-Vega

VIA DEL TRITONE

Caminaba a solas bajo el sol
soportando el calor del mediodía romano
por la via del Tritone cuando vi una casa
con las contraventanas cerradas cuya visión
me apeno profundamente. Yo podría
haber nacido allí y allí mismo haberme quedado, sin consuelo.

Los muros ocres, la vieja puerta destrozada
que estuve tentado de abrir y no lo hice,
sabedor a priori de la frescura de su portal,
del jardín con una palmera al fondo,
de las escaleras en la penumbra según entras, a la izquierda.

Contraventanas cerradas a frescas habitaciones en penumbra
con techos imposiblemente altos,
aquí y allá un espejo desvaído
y mi rostro pálido y contraído que me saluda
y me asusta una y otra vez.

“Has encontrado lo que estabas buscando”,
esperaba que alguien me hubiese susurrado.
Pero no había nadie ni nada allí
ni en la calle, que estaba desierta
por culpa de ese monstruoso calor que da vida
a recuerdos falsos y tritones.

Fotogramas de La gran belleza de Paolo Sorrentino y El vientre del arquitecto de Peter Greenaway

Tłum. Ada Trzeciakowska

VIA DEL TRITONE

W Rzymie, na ulicy o tej nazwie.
szedłem samotnie w słońcu,
w skarze południa, gdy zobaczyłem dom
z zamkniętymi okiennicami, którego widok
sprawił mi dotkliwy ból, jak gdybym
urodził się tam i pozostał niepocieszony.

Ochrowe ściany, poobijane stare drzwi.
Kusiło mnie, by je otworzyć, lecz cofnąłem się,
znając już przyjemny chłód korytarza,
ogród z palmą na tyłach.
I ciemne schody po lewej stronie.

Zamknięte okiennice chłodnych, zacienionych pokoi
z niemożliwie wysokimi sufitami.
I tu i tam lustro przeżarte przez wilgoć
i moja blada i zniekształcona twarz
witająca mnie i strasząca raz za razem.

«Znalazłeś to, czego szukasz»,
liczyłem, że ktoś szepnie.
Lecz nie było nikogo, ani żywej duszy
w domu ani na opustoszałej ulicy
w tym potwornym upale, który ożywia
tylko fałszywe wspomnienia i rodzi trytony.

VIA DEL TRITONE

In Rome, on the street of that name.
I was walking alone in the sun
In the noonday heat, when I saw a house
With shutters closed, the sight of which
Pained me so much, I could have
Been born there and left inconsolably.

The ochre walls, the battered old door
I was tempted to push open and didn’t,
Knowing already the coolness of the entrance,
The garden with a palm tree beyond.
And the dark stairs on the left.

Shutters closed to cool shadowy rooms
With impossibly high ceilings.
And here and there a watery mirror
And my pale and contorted face
To greet me and startle me again and again.

„You found what you were looking for,“
I expected someone to whisper
But there was no one, neither there
Nor in the street, which was deserted
In that monstrous heat that gives birth
To false memories and tritons.

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Dámaso López García

Mañana, mediodía y noche

III

Estas noches de rosas y púrpuras que se desvanecen, de extraño calor
Que nos acaricia la piel hasta que caemos dormidos y vagamos hacia lugares
Que esperábamos que siempre estuvieran fuera de nuestro alcance…
las profundidades
En las que nada florece, donde todo lo que ocurre parece que es
Para siempre. Sudamos, rogamos que nos liberen
En el día siguiente a tiempo y nos asusta la idea
De no llegar allí nunca y de no tener más remedio que vagar a la deriva olvidados
En un mar de media noche donde cada mil años se avista un barco o un cisne
O un nadador ahogado cuya imaginación ha sobrevivido a su destino y que nada
Para demostrar, a nadie en concreto, cuán falsa ha sido su vida.

Fotograma de Un viaje alucinante al fondo de la mente de Ken Russel; cuadro de Montserrat Gudiol; fotografía propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

Ranek, południe i noc

III

Te noce rozpraszających się różów i purpur, dziwnego ciepła
muskającego nam skórę, póki nie zaśniemy i zabłądzimy w miejsca
które, oczekiwaliśmy, że pozostaną niedosięgłe, w głębiny
gdzie nie kwitnie nic, gdzie wszystko co się dzieje wydaje się
być na zawsze. Pocimy się i błagamy o uwolnienie
następnego dnia na czas, i ogarnia nas panika na myśl
że nigdy się tam nie dostaniemy i przyjdzie nam dryfować w zapomnieniu
po nocnym morzu, gdzie raz na tysiąc lat widuje się statek, lub łabędzia
lub pływaka topielca, którego wyobraźnia przerosła jego los, i pływa
by dowieść, nie wiadomo komu, jak nieprawdziwym było jego życie.

Morning, Noon, and Night

III

These Nights of pinks and purples vanishing, of freakish heat
That strokes our skin until we fall asleep and stray to places
We hoped would always be beyond our reach the deeps
Where nothing flourishes, where everything that happens seems
To be for keeps. We sweat, and plead to be released
Into the coming day on time, and panic at the thought
Of never getting there and being forced to drift forgotten
On a midnight sea where every thousand years a ship is sighted, or a swan,
Or a drowned swimmer whose imagination has outlived his fate, and who swims
To prove, to no one in particular, how false his life had been.

William Stafford

1914-1993, Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

UNA HISTORIA QUE PODRÍA SER CIERTA

Si te intercambiaron al nacer y
tu verdadera madre murió
sin haber compartido el secreto,
tu nombre, entonces, es desconocido
y puede que lejos, en alguna parte
tu perdido padre te necesite
al otro lado del abismo.

Él nunca podrá comprobar
lo auténtico que eres, lo dispuesto que estás.
Cuando el viento sopla fuerte
y la lluvia asola las calles
encogido tiritas en la esquina.
La gente va pasando
y te asombra su calma.

No pueden oír el susurro
que recorre tu mente a diario,
«¿Quién eres realmente, caminante?»-
y la respuesta que has de dar
por muy oscuro y frío que sea
el mundo que te rodea es:
«Tal vez soy un rey».

Ilustración de Andréi Dugin

Tłum. Ada Trzeciakowska

HISTORIA, BYĆ MOŻE PRAWDZIWA

Jeśli podmieniono cię w kołysce a
prawdziwa matka zmarła
nie podzieliwszy się z tobą historią,
twoje imię pozostaje nieznane,
a daleko gdzieś, możliwe, że
potrzebuje cię twój zagubiony ojciec,
a dzieli was przecież przepaść.

Nigdy nie przekona się
jak prawdziwy jesteś, jak bardzo gotowy.
Gdy zrywa się wiatr
a ulewa pustoszy ulice
skulony dygoczesz za rogiem.
Zadziwia cię spokój
przechodzących ludzi.

Nie dosłyszą szeptu, który co dzień
kołacze ci się w głowie,
«Kim jesteś naprawdę, wędrowcze?»
a odpowiedzieć brzmi,
choćby zimny i ciemny
był świat wokół ciebie:
«Być może jestem królem».

A STORY THAT COULD BE TRUE

If you were exchanged in the cradle and
your real mother died
without ever telling the story
then no one knows your name,
and somewhere in the world
your father is lost and needs you
but you are far away.

He can never find
how true you are, how ready.
When the great wind comes
and the robberies of the rain
you stand on the corner shivering.
The people who go by—
you wonder at their calm.

They miss the whisper that runs
any day in your mind,
“Who are you really, wanderer?”—
and the answer you have to give
no matter how dark and cold
the world around you is:
“Maybe I’m a king.”

Mark Strand

1934- 2014, Canadá/Estados Unidos

Trad. Adalber Salas Hernández

Puerto oscuro. XXX

Hay un camino que cruza el desfiladero,
un río junto al camino, un bosque.
Si hay más, aún no lo veo.

Puede decirse, sin embargo, que ha sido
un siglo sorprendente cuando menos para la moda;
las valientes modelos retienen las lágrimas

al pensar en los millones de judíos y serbios
asesinados por Hitler. El fotógrafo mantiene firme
el pulso mientras reflexiona

sobre los mujiks despachados por Stalin.
Subieron y bajaron las faldas. Los pechos se estilaron
y pasaron de moda, cambió el largo del pelo.

Pero el camino que serpentea en el desfiladero
está cubierto de nieve y el río fluye bajo el hielo.
Los esquiadores se mueven, como los secretos,

entre los árboles del bosque aprisionados en cristal.
El día forma una fabulosa jaula de frío alrededor de mi cara.
Cada vez que respiro escucho algo quebrándose.    

Fotogramas: Blow up de M. Antonioni; La tierra de Aleksander Dovzhenko, Montaña en sombra Lois Patiño

Tłum. Ada Trzeciakowska

Mroczna przystań. XXX

Wąwozem biegnie droga,
Przy drodze rzeka, a obok las.
Jeśli jest coś ponadto, nie zauważyłem.

Mimo wszystko można powiedzieć, że było to
Wspaniałe stulecie, przynajmniej dla mody;
Brawura z jaką modelki tłumiły łzy

Myśląc o milionach Żydów i Serbów
Zabitych przez Hitlera, z którą fotograf
Trzymał aparat bez poruszenia, rozmyślając

O mużykach, którymi zaopiekował się Stalin.
Z którą spódnice się podnosiły i obniżały; piersi
Obnażały i chowały; a włosy rosły i skracały się.

Lecz drogę wijącą się wąwozem
Pokrywa śnieg, a rzeka płynie
Skuta lodem. Narciarze posuwają się szusami

Jak sekrety wśród lasu kryształowych drzew.
Dzień wykuł mi z mrozu baśniową klatkę wokół
Twarzy. Gdy biorę oddech, słyszę trzask rys.

dark harbour

There is a road through the canyon,
A river beside the road, a forest.
If there is more, I haven’t seen it yet.

Still, it is possible to say this has been
An amazing century for fashion if for nothing else;
The way brave models held back their tears

When thinking of the millions of Jews and Serbs
That Hitler killed, and how the photographer
Steadied his hand when he considered

The Muzhiks that Stalin took care of.
The way skirts went up and down; how breasts
Were in, then out; and the long and the short of hair.

But the road that winds through the canyon
Is covered with snow, and the river flows
Under the ice. Cross-country skiers are moving

Like secrets between the trees of the glassed-in forest.
The day has made a fabulous cage of cold around
My face. Whenever I take a breath I hear cracking.

Denise Levertov

1923-1997, Inglaterra/Estados Unidos

Trad. Ada Trzeciakowska

Un árbol antiguo

“No puedo librarme de
esta melodía”,

no puedo sacar este árbol
de

mis entrañas.
Ni quiero hacerlo:

la forma en la que
levanta sus brazos,
los abre, y

-pacientemente tal como un
caballo anciano es paciente-
los cruza, en lo alto,

para doblarlos y cruzar de nuevo:

su postura, su condición de
arraigado, su expresión
como de anhelo.
En cada bifurcación,
la decisión sufrida, las ramas
abriéndose caminos en el aire.

Alzo la mirada
por la ventana de la cocina;
la palabra de árbol,
aún permanece en el aire,
sobre el muro de piedra.

Mañanas de otoño, entre su corona
de ramitas levemente enderezadas,
unas manzanas
amarillas en la niebla plateada.

Fotograma de El sol del membrillo de Víctor Erice

Tłum. Julia Hartwig

Sędziwe drzewo

«Nie mogę pozbyć się z głowy
tej melodii»,

Nie mogę pozbyć się
z mojego wnętrza

tego drzewa i nie pragnę tego:
sposób w jaki
podnosząc w górę ramiona
otwiera je i –

cierpliwie jak
cierpliwy stary koń –
krzyżuje ramiona w górze
zginając i zaplatając je na nowo:

jego postawa, zakorzeniony
byt, wygląd jakby z czymś tęskniło.
Na każdym rozwidleniu
cierpliwy wybór, gałęzie
torujące sobie drogę w powietrzu.

Spoglądam w górę
przez kuchenne okno;
drzewne słowo
zostało już wypowiedziane
nad kamiennym murem.

W jesienne ranki
wśród nastroszonej
korony gałązek
jabłka
żółte w srebrnej mgle

An Ancient Tree

`Can’t get that tune
out of my head,’

can’t get that tree
out of

some place in me.
And don’t want to:

the way it
lifts up its arms,
opens them, and

—patient the way an
elderly horse is patient—
crosses them, aloft,

to curve and recross:

the standing, the being
rooted, the look
as of longing.
At each divide,
the choice endured, branches
taking their roads in air.

Glance up
from the kitchen window;
that tree word,
still being said,
over the stone wall.

Fall mornings, its head of twigs
vaguely lifted,
a few apples
yellow in silver fog.

Carl Sandburg

1878-1967, Estados Unidos

Trad. Miguel Martínez-Lage

Asesinos

     A vosotros canto
con voz queda, como la del hombre que habla con su hijo
            muerto;
con la dureza de un hombre esposado,
sujeto allí donde no puede moverse.

     Bajo el sol
hay dieciséis millones de hombres
elegidos por sus dientes brillantes,
su buena vista, sus piernas duras
y porque corre en sus muñecas la sangre caliente y joven.

     Y un jugo rojo corre por la verde hierba;
y un jugo rojo empapa la oscura tierra.
y los dieciséis millones asesinan…y asesinan y asesinan.

     Nunca los olvido, ni de noche ni de día:
me golpean la cabeza para que los recuerde,
me baten el corazón y yo les devuelvo el grito
y grito a sus hogares y mujeres, a sus sueños y juegos.

     Despierto en plena noche y me llega el olor de las trincheras
y escucho la leve agitación de los que duermen en hilera…
Dieciséis millones de durmientes y piquetes a oscuras:
algunos ya durmientes para siempre,

algunos a punto de dormir mañana, dando tumbos, para siempre,
clavados tras la estela de la pena negra del mundo,
comiendo y bebiendo, empeñados en la faena… en un
            largo trabajo de asesinos.
Dieciséis millones de hombres.

Imagen propia

Tłum. Ada Trzeciakowska

Mordercy

     Zaśpiewam wam      
Łagodnie, jak przemawia człowiek do martwego dziecka;             
Twardo jak człowiek w kajdanach,         
Przetrzymywany tam, gdzie nie może się poruszyć:            
 
     W słońcu
zebrało się szesnaście milionów mężczyzn,        
Wybranych z uwagi na lśniące zęby,      
Bystry wzrok, mocne nogi,        
A w ich przegubach płynie młoda, ciepła krew. 
 
     Gdy czerwone soki płyną po zielonej trawie;
Gdy czerwone soki sycą czarną ziemię  
Gdy szesnaście milionów mężczyzn zabija… i zabija, i zabija.  
 
     Nie potrafię ich zapomnieć ani w dzień, ani w nocy:            
Tłuką moją głową bym o nich pamiętał;
Uderzają w serce, a ja krzyczę do nich,
Do ich domów i kobiet, do ich snów i gier.         
 
       W nocy budzę się czując smród okopów,     
I słyszę ciche poruszenie wśród śpiących w szeregach…       
Szesnaście milionów mężczyzn śpiących i pikietujących w ciemnościach:  
Niektórzy usnęli dawno, na wieki
 
     Inni zapadają w sen do jutra na zawsze
pochwyceni w wir czarnego serca świata,          
Jedzą i piją, harując… w mozolnym trudzie zabijania.            
Szesnaście milionów mężczyzn

Killers

       I am singing to you       
Soft as a man with a dead child speaks;
Hard as a man in handcuffs,      
Held where he cannot move:    
 
        Under the sun
Are sixteen million men,            
Chosen for shining teeth,          
Sharp eyes, hard legs,   
And a running of young warm blood in their wrists.            
 
        And a red juice runs on the green grass;    
And a red juice soaks the dark soil.        
And the sixteen million are killing … and killing and killing. 
 
       I never forget them day or night: 
They beat on my head for memory of them;     
They pound on my heart and I cry back to them,     
To their homes and women, dreams and games.            
 
       I wake in the night and smell the trenches,
And hear the low stir of sleepers in lines—        
Sixteen million sleepers and pickets in the dark:            
Some of them long sleepers for always,    
 
       Some of them tumbling to sleep tomorrow for always,
Fixed in the drag of the world’s heartbreak,      
Eating and drinking, toiling … on a long job of killing.            
  Sixteen million men.

T.S. Eliot

1888-1965, Gran Bretania/ EE. UU.

Trad. José Emilio Pacheco

Burnt Norton

I

El tiempo presente y el tiempo pasado
Acaso estén presentes en el tiempo futuro
Y tal vez al futuro lo contenga el pasado.
Si todo tiempo es un presente eterno
Todo tiempo es irredimible.
Lo que pudo haber sido es una abstracción
Que sigue siendo perpetua posibilidad
Sólo en un mundo de especulaciones.
Lo que pudo haber sido y lo que ha sido
Tienden a un solo fin, presente siempre.
Eco de pisadas en la memoria,
Van por el corredor que no seguimos
Hacia la puerta que no llegamos nunca a abrir
Y da al jardín de rosas. Así en tu mente
Resuenan mis palabras.
Pero no sé
Con cuál objeto perturbamos el polvo
Que vela el cuenco en donde están los pétalos
De rosa.
Y otros ecos
Habitan el jardín. ¿Vamos tras ellos?
De prisa, dijo el pájaro: encuéntralos, encuéntralos,
Al dar vuelta a la esquina, tras la primera puerta,
En nuestro primer mundo. ¿Vamos en pos
Del engaño del tordo? En nuestro primer mundo.
Allí estaban, solemnes, invisibles;
Se movían sin premura sobre las hojas muertas,
Bajo el calor de otoño, en el aire vibrante.
Y el pájaro silbó en contestación
A la inaudible música oculta entre las plantas
Y el destello de una mirada no vista cruzó el espacio.
Porque las rosas tenían aspecto de flores contempladas.
Eran como nuestros huéspedes, aceptados y aceptantes.
Así pues, avanzamos, y ellos, en procesión formal,
Caminaron también por el desierto sendero
Hasta llegar a la rotonda con el seto de arbustos.
Y miraron entonces el estanque drenado.
Seco el estanque, seco el concreto, pardos los bordes.
Y se llenó el estanque de agua solar,
En silencio, en silencio se alzaron lotos,
La superficie brilló desde el corazón de la luz
Y ellos quedaron tras nosotros reflejándose en el estanque.
Luego pasó una nube y se vació el estanque.
Váyanse, dijo el pájaro, porque las frondas estaban llenas de niños
Que alegremente se ocultaban y contenían la risa.
Váyanse, váyanse, dijo el pájaro: el género humano
No puede soportar tanta realidad.
El tiempo pasado y el tiempo futuro,
Lo que pudo haber sido y lo que ha sido
Tienden a un solo fin, presente siempre.

de Cuatro cuartetos

Fotogramas de las adaptaciones de The Secret Garden

Tłum. Czesław Miłosz

Burnt Norton

I
Czas teraźniejszy i czas, który minął,
Razem obecne są chyba w przyszłości,
A przyszłość jest zawarta w czasie, który minął.
Jeżeli wszelki czas jest teraźniejszy wiecznie,
Niczym okupić nie daje się czas.
Co mogło było być, jest abstrakcją
I ciągle trwa jako możliwość
Jedynie w świecie spekulacji.
Co mogło było być i to, co było,
Jeden ma kres, teraźniejszy wiecznie.
Echo stąpania dudni nam w pamięci
Przejściem, w któreśmy sami nie wchodzili nigdy,
Ku drzwiom zamkniętym, których nie otwieraliśmy nigdy,
Do różanego ogrodu. Tak echem w pamięci
Są wam i moje słowa.
A na co i po co
Z misy płatków różanych otrząsamy pył,
Tego już nie wiem.
Inne także echa
Mieszkają w ogrodzie. Czy mamy tam iść?
Śpiesz, mówił ptak, znajdź ich, znajdź ich,
Oni tuż, tuż. Więc przez pierwszą bramę
W pierwszy nasz świat, czy mamy tam iść
Za oszukaństwem drozda? W nasz najpierwszy świat.
Tam byli oni, dostojni, niewidzialni,
Sunąc bez dźwięku po warstwach suchych liści
W jesiennym upale, i powietrze drgało,
I wołał ptak do wtóru niesłyszalnej
Muzyce ukrytej w zaroślach ogrodu,
I niewidziany promień oczu minął nas, bo róże
Miały wygląd kwiatów, na które ktoś patrzy.
Stały tam niby goście uprzejmie przyjęci.
Szliśmy i goście z nami, rząd za rzędem,
Pustą aleją, pod szpaler bukszpanu,
Żeby zaglądnąć w sadzawkę bez wody.
Sucha sadzawka, suchy beton, rdza na skraju,
Woda ją napełniła słonecznego światła
I łagodnie, łagodnie wstawał lotos,
I powierzchnia mieniła się tym sercem światła,
Ich twarze tuż za nami, w sadzawce odbite.
A wtedy przeszedł obłok i sadzawka pusta.
Idź, mówił ptak, bo dzieci w listowiu
Skryły się, szepcząc, powstrzymując śmiech.
Idź, idź, idź, mówił ptak: ludzki gatunek
Znieść nie umie niczego, co zbyt rzeczywiste.
Co mogło było być i to, co było,
Jeden ma kres, teraźniejszy wiecznie.

z Cztery kwartety

BURNT NORTON

Time present and time past
Are both perhaps present in time future,
And time future contained in time past.
If all time is eternally present
All time is unredeemable.
What might have been is an abstraction
Remaining a perpetual possibility
Only in a world of speculation.
What might have been and what has been
Point to one end, which is always present.
Footfalls echo in the memory
Down the passage which we did not take
Towards the door we never opened
Into the rose-garden. My words echo
Thus, in your mind.
                              But to what purpose
Disturbing the dust on a bowl of rose-leaves
I do not know.
                        Other echoes
Inhabit the garden. Shall we follow?
Quick, said the bird, find them, find them,
Round the corner. Through the first gate,
Into our first world, shall we follow
The deception of the thrush? Into our first world.
There they were, dignified, invisible,
Moving without pressure, over the dead leaves,
In the autumn heat, through the vibrant air,
And the bird called, in response to
The unheard music hidden in the shrubbery,
And the unseen eyebeam crossed, for the roses
Had the look of flowers that are looked at.
There they were as our guests, accepted and accepting.
So we moved, and they, in a formal pattern,
Along the empty alley, into the box circle,
To look down into the drained pool.
Dry the pool, dry concrete, brown edged,
And the pool was filled with water out of sunlight,
And the lotos rose, quietly, quietly,
The surface glittered out of heart of light,
And they were behind us, reflected in the pool.
Then a cloud passed, and the pool was empty.
Go, said the bird, for the leaves were full of children,
Hidden excitedly, containing laughter.
Go, go, go, said the bird: human kind
Cannot bear very much reality.
Time past and time future
What might have been and what has been
Point to one end, which is always present.

(No. 1 of Four Quartets)

Neil Young

1945 – , Canadá

«En primera persona, un hombre aparentemente anciano y solitario divaga sobre la necesidad de encontrar una sirvienta que mantenga su casa limpia, le prepare la comida y se vaya. Al contrario de lo que se ha escrito sobre la frivolidad de esta canción, en ella Young habla de lo terriblemente engañosa que puede ser la soledad que nace del dolor y la pena, capaz de convencer a quien está sumido en ella de que permanecer al margen del mundo y no comprometerse con nadie es la única forma de no volver a sufrir.
When will I see you again?”, pregunta en dos ocasiones aisladas la persona que nos habla sin dirigirse a ningún interlocutor en concreto, quizá recordando a un ser amado a quien extraña tanto que, en su pesar, se niega a tener que perder para siempre a nadie más y se conforma con alguien que le ayude en su vejez sin establecer vínculo afectivo alguno.
A Man Needs a Maid es el duro y amargo relato de los miedos y el dolor de quien espera la muerte en soledad, magistralmente convertido en canción y fantásticamente orquestado». (artículo completo)

Trad. Ada Trzeciakowska

Un hombre necesita una mujer que lo ayude

Mi vida está cambiando de muchas maneras.
Ya no sé en quién confiar.
Hay una sombra que atraviesa mis días
como un mendigo que va de puerta en puerta.

Estaba pensando: y si me busco a una mujer que me ayude…
Encuentro un lugar cerca para que se quede.
Sólo a alguien que mantenga mi casa limpia,
prepare las comidas y luego se vaya.

Una mujer. Un hombre necesita una mujer que lo ayude.
Una mujer.

Es difícil hacer ese cambio
cuando la vida y el amor se vuelven extraños y fríos.

Para dar bien el amor tienes que vivir el amor.
Para vivir el amor tienes que ser parte de él.
¿Cuándo te volveré a ver?

Hace un tiempo en algún lugar,
no sé exactamente cuándo
estaba viendo una película con un amigo.
Me enamoré de la actriz.
Ella interpretaba un papel que pude entender.

Una mujer. Un hombre necesita una mujer que lo ayude.
Una mujer.

¿Cuándo te volveré a ver?

Mężczyzna potrzebuje kobiety

Moje życie zmienia się na tak wiele sposobów.
Nie wiem już, komu mogę zaufać.
Cień biegnący poprzez me dni,
Jak żebrak chodzący od drzwi do drzwi.

Pomyślałem, że może znajdę sobie kobietę do pomocy
Znajdę niedaleko miejsce by się zatrzymała.
Po prostu kogoś, kto utrzymywałby porządek w domu,
przygotowywał posiłki i odchodził co dzień.

Kobieta. Mężczyzna potrzebuje kobiety do pomocy.
Kobiety.

Ciężko jest wprowadzić zmianę, kiedy życie i miłość
stają się dziwnie zimne i obce.

By dać miłość, musisz żyć miłością.
Aby żyć miłością, musisz być jej częścią.
Kiedy zobaczę cię znowu?

Jakiś czas temu, nie wiem kiedy,
Oglądałem film z moim przyjacielem.
Zakochałem się w aktorce.
Ona grała rolę, którą mogłem zrozumieć.

Kobieta. Mężczyzna potrzebuje kobiety do pomocy.
Kobiety.

Kiedy zobaczę cię znowu?

A Man needs a maid

My life is changing in so many ways
I don’t know who to trust anymore
There’s a shadow running thru my days
Like a beggar going from door to door.

I was thinking that maybe I’d get a maid
Find a place nearby for her to stay.
Just someone to keep my house clean,
Fix my meals and go away.

A maid. A man needs a maid.
A maid.

It’s hard to make that change
When life and love turns strange.
And cold.

To give a love, you gotta live a love.
To live a love, you gotta be part of
When will I see you again?

A while ago somewhere, I don’t know when,
I was watching a movie with a friend.
I fell in love with the actress.
She was playing a part
that I could understand.

A maid. A man needs a maid.
A maid.

When will I see you again?

Kenneth Rexroth

1905-1982, Estados Unidos

Trad. Carlos Manzano

Vacío solo

Tiempo como cristal
Espacio como cristal
Me siento en silencio
En cualquier parte cualquier cosa
Sucede
Muda sonora apacible turbulenta
La serpiente se enrosca
Sobre sí misma
Todas las cosas translúcidas
Después transparentes
Luego volátiles
Sólo vacío
Sin límites
Sólo la canción infinitamente
Apagada
De la mente enroscándose
Sólo

Obra de Beili Liu, pieza de la instalación Current

Tłum. Andrzej Szuba

Tylko pustka

Czas jak szkło
Przestrzeń jak szkło
Siedzę cicho
Gdziekolwiek Cokolwiek
Się dzieje
Cisza hałas spokój niepokój
Wąż owija się
Wokół siebie
Wszystkie rzeczy są półprzezroczyste
Potem przezroczyste
Potem znikają
Tylko pustka
Bez granic
Tylko nieskończenie cicha
Pieśń
Zwijającego się umysłu
Tylko.

void only

Time like glass
Space like glass
I sit quiet
Anywhere Anything
Happens
Quiet loud still turbulent
The serpent coils
On itself
All things are translucent
Then transparent
Then gone
Only emptiness
No limits
Only the infinitely faint
Song
Of the coiling mind
Only.

George Oppen

1908-1984, Estados Unidos

Análisis del poema

Trad. Ezequiel Zaidenwerg

Salmo

Veritas sequitur…

En la belleza mínima del bosque,
los ciervos se recuestan––
¡Están ahí!

                             Sus ojos
sin esfuerzo, los labios
suaves hocican y los dientes
minúsculos y ajenos
mordisquean la hierba.

                             Las raíces
les cuelgan de la boca,
desparramando tierra
en el extraño bosque.
Son quienes son.

                             Sus senderos
abiertos con los dientes por los campos,
las hojas que les hacen sombra
cuelgan en las distancias
del sol.

                             Los sustantivos más pequeños
proclaman su fe en esto, que les causa
sobresalto a los ciervos, y hace que miren fijo.

Tłum. E. Chruściel

Psalm

Veritas sequitur…

W cichym pięknie lasu
układają się do snu dzikie jelenie –
Że są tam!

                              W ich oczach
nie ma wysiłku, miękkimi wargami muskają
trawę, skubią ją nieludzkimi ząbkami

                              a jej korzenie
dyndają z ich pysków, rozpryskując ziemię
w dziwacznych lasach.
One, które tam są.

                              Ich ścieżki
wyskubane w polach, osłaniane przez liście,
zawisły w odległościach
słońca.

                              Małe rzeczowniki
wołają o wierze
w to, co płoszy jelenie,
aż odwracają wzrok.

Psalm

Veritas sequitur …

In the small beauty of the forest
The wild deer bedding down—
That they are there!

                              Their eyes
Effortless, the soft lips
Nuzzle and the alien small teeth
Tear at the grass

                              The roots of it
Dangle from their mouths
Scattering earth in the strange woods.
They who are there.

                              Their paths
Nibbled thru the fields, the leaves that shade them
Hang in the distances
Of sun

                              The small nouns
Crying faith
In this in which the wild deer   
Startle, and stare out.