Arseni Tarkovski

1907-1989, Rusia / Unión Soviética

“Chéjov tenía razón: corremos azorados, decimos cosas banales, y es porque no creemos en la naturaleza que llevamos dentro. Todo es desconfianza, prisas, falta de tiempo para pensar…” (El espejo)

Transcripción de la película El espejo

Primeros encuentros

De nuestros encuentros, cada instante
era fiesta con el dios distante.
Solos en todo el mundo.
Era más valiente y liviana que el ala de un ave.
Por la escalera, como un mareo acosante,
corrías y me llevabas -suave- 
dentro de la húmeda lila
a tus dominios insondables
por la otra parte del espejo.

Y al llegar la noche
me fue regalada la piedad,
se abrió la puerta del altar
y brilló, brilló en la oscuridad
la desnudez de su lento declinar.
Y al despertar: «¡Bendita seas!», dije
y supe que era audaz mi bendición:
dormías tú, y se extendía la lila
para tocar tus párpados con el azul del Universo.
Y los párpados que el azul tocó
quietos eran y la mano, tibia.

Y pulsaban los ríos en el cristal,
humeaban los cerros, brillaba el mar.
Una esfera de cristal tenías en tu mano.
Dormías en un trono elevado.
Y ¡Dios sagrado! Mía eras, mía mi beldad.

Despertaste y transformaste el léxico de la humanidad.
Y al habla de fuerza sonora colmaste
y la palabra «tú» mostró -oh, arte-
su nueva esencia y significó «zar».

Todo cambió en el mundo,
hasta las cosas sencillas, palangana, bocal,
cuando detenida entre nosotros estaba
el agua dura y laminada.

Algo nos llevó al más allá,
y, cual espejismo, se distanciaba
-construida por milagro- la ciudad.
A nuestros pies la menta se acostaba
y las aves seguían nuestra ruta larga
y los peces en contra iban de las aguas
y se abrió el cielo ante nosotros
cuando el destino nos siguió celoso
cual un loco que lleva una navaja.

Tłum. Józef Waczków

Tych naszych spotkań pierwszych każde mgnienie
Wciąż było dla nas niczym objawienie.
Świat był daleko. Świat nie widział tego,
Że ty się lotu uczyłaś ptasiego
Na stopach schodów, w pełni odurzenia
Śmigając w górę, w dal, prowadząc w biegu
Przez bzy wilgotne do królestwa swego
Po tamtej stronie lustrzanego cienia.

I byłem w łaskach Jej Królewskiej Mości,
Pokornej prośbie uczyniono zadość –
Otwarto wrota carskie i z ciemności
Święciła w ciemność wychylona nagość.
A gdy się budził: Bądź błogosławiona! –
Twierdziłem bluźniąc, bowiem kiedy niema
Spałaś, powieki przymknąwszy, znużona –
Niczym błękity wszystkich pastwisk nieba
Bzów się nad nimi pochylały grona
I błękitami muśnięte powieki
Spokojne były i ciepłe – ramiona…

W krysztale jasnym pulsowały rzeki
I rosły góry i morza ogromne,
A ty ze sferą kryształową w dłoni
Jak z jabłkiem spałaś… A spałaś na tronie
I – nie do wiary! – należałaś do mnie!

I słowo nam się w ustach odmieniło,
Powszednie – brzmiało nagle szorstko, czule
I rozsadzało krtań wyrazem, siłą,
Niezwykłym sensem, w którym Ty znaczyło –
Cesarz i władca! Król nad króle!

I świat się odmienił: rysy, twarze,
Najprostsze rzeczy: dzban, miednica, stropy,
Gdy między nami mieniący się warzył,
Aż zastygł w rżnięty kryształ – strumień wody.

I droga wiodła nas na antypody.
Przed nami się cofał jak miraże
Niewiarygodne i cudowne grody.
I trawa sama kładła się pod nogi,
I ptaki skrzydłem wytaczały drogi.
I ryby wyszły z rzek, i w niebios kręgu
Otwarła nam się tęcza siedmiobarwna…
Gdy los za nami śladem szedł od dawna,
Niczym szaleniec z brzytwą w ręku

Transl. Kitty Hunter-Blair

First Meetings

Every moment that we were together
Was a celebration, like Epiphany,
In all the world the two of us alone.
You were bolder, lighter than a bird’s wing,
Heady as vertigo you ran downstairs
Two steps at a time, and led me
Through damp lilac, into your domain
On the other side, beyond the mirror.

When night came I was granted favour.
The gates before the altar opened wide
And in the dark our nakedness was radiant
As slowly it inclined. And waking
I would say, ‘Blessings upon you!’
And knew my benediction was presumptuous:
You slept, the lilac stretched out from the table
To touch your eyelids with a universe of blue.
And you received the touch upon your eyelids
And they were still, and still your hand was
warm.

Vibrant rivers lay inside the crystal.
Mountains loomed through mist, seas foamed.
And you held a crystal sphere in your hands,
Seated on a throne as still you slept.
And — God in heaven! — you belonged to me.

You awoke and you transfigured
The words that people’ utter every day.
And speech was filled to overflowing
With ringing power, and the word ‘you’
Discovered its new purport: it meant ‘king.

Ordinary objects were at once transfigured.
Everything — the jug, the basin — when
Placed between us like a sentinel
Stood water, laminary and firm.

We were led, not knowing whither.
Like mirages before us there receded
Cities built by miracle.

Wild mint was laying itself beneath our feet.
Birds travelling by the same route as ourselves.
And in the river fishes swam upstream;
And the sky unrolled itself before our eyes.
When fate was following in our tracks
like a madman with a razor in his hand.

ПЕРВЫЕ СВИДАНИЯ

Свиданий наших каждое мгновенье
Мы праздновали, как богоявленье,
Одни на целом свете. Ты была
Смелей и легче птичьего крыла,
По лестнице, как головокруженье,
Через ступень сбегала и вела
Сквозь влажную сирень в свои владенья
С той стороны зеркального стекла.
 
Когда настала ночь, была мне милость
Дарована, алтарные врата
Отворены, и в темноте светилась
И медленно клонилась нагота,
И, просыпаясь: «Будь благословенна!» –
Я говорил и знал, что дерзновенно
Мое благословенье: ты спала,
И тронуть веки синевой вселенной
К тебе сирень тянулась со стола,
И синевою тронутые веки
Спокойны были, и рука тепла.
 
А в хрустале пульсировали реки,
Дымились горы, брезжили моря,
И ты держала сферу на ладони
Хрустальную, и ты спала на троне,
И – боже правый! – ты была моя.
Ты пробудилась и преобразила
Вседневный человеческий словарь,
И речь по горло полнозвучной силой
Наполнилась, и слово ты раскрыло
Свой новый смысл и означало царь.
 
На свете все преобразилось, даже
Простые вещи – таз, кувшин,- когда
Стояла между нами, как на страже,
Слоистая и твердая вода.
 
Нас повело неведомо куда.
Пред нами расступались, как миражи,
Построенные чудом города,
Сама ложилась мята нам под ноги,
И птицам с нами было по дороге,
И рыбы подымались по реке,
И небо развернулось пред глазами…
Когда судьба по следу шла за нами,
Как сумасшедший с бритвою в руке.

Arseni Tarkovski

1907-1989, Rusia / Unión Soviética

*** (Ya se fue el verano)

Ya se fue el verano,
como si no hubiera sido.
Se está bien al sol,
pero no es suficiente.

Cuanto pudo cumplirse,
hoja de cinco dedos,
cayó recto a mis manos,
pero no es suficiente.

No se desvanecieron,
ni el mal ni el bien, en vano.
Todo ardió luminoso,
pero no es suficiente.

La vida, bajo el ala,
me amparó y me salvó.
Tuve suerte, en verdad,
pero no es suficiente.

No quemaron las hojas,
no quebraron las ramas.
Cristal, se lavó el día,
pero no es suficiente.

Вот и лето прошло,
Словно и не бывало.
На пригреве тепло.
Только этого мало.

Все, что сбыться могло,
Мне, как лист пятипалый,
Прямо в руки легло,
Только этого мало.

Понапрасну ни зло,
Ни добро не пропало,
Все горело светло,
Только этого мало.

Жизнь брала под крыло,
Берегла и спасала,
Мне и вправду везло. 
Только этого мало.

Листьев не обожгло,
Веток не обломало…
День промыт, как стекло,
Только этого мало.

Tłum. Paweł Laufer

Ot, i lato przeszło,
Jakby go nie było.
Ciepło w słońca smugu.
Lecz tego za mało.

Wszystko, co spełnić się mogło,
W me, jak liść pięciopalcy,
Wprost ręce wpadło,
Lecz tego za mało.

Na próżno, bo ani zło
Ni dobro nie przepadło,
Wszystko jasno płonęło,
Lecz tego za mało.

Życie pod skrzydła brało,
Strzegło i ratowało,
Naprawdę mi szczęściło.
Lecz tego za mało.

Listowia nie spaliło,
Gałęzi nie obłamało…
Dzień przejrzysty, jak szkło,
Lecz tego za mało.

Tłum. Beata Szulęcka

Lato właśnie minęło
Lub nie zdarzyło się wcale.
Słońce wciąż daje ciepło.
Tylko tego za mało.

To, co spełnić się mogło,
Jak liść z drzewa opadły,
W moich dłoniach spoczęło.
Tylko tego za mało.

Nadaremno ni dobro
Ani zło nie zetlało
Wciąż płonęło ich światło.
Tylko tego za mało.

Życie – brało pod skrzydło,
Strzegło mnie, ocalało.
Przyznam, że mi się wiodło
Tylko tego za mało.

Liści nic nie zwęgliło,
Gałązek – nie połamało…
Dzień obmyty – jak szkło
Tylko tego za mało.