Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

La compasión difícil

EL HAMBRE


(…)
Remontar la cadena infinita de los hechos, su proceso, hasta los inicios.
Averiguar en la propia carne el lugar donde se entrelazan las secuencias, las primeras huellas, la primera violencia. Llevo en mi sangre la dentellada del felino, el letargo del saurio, el camuflaje del pez en las simas, el latigazo electrizante de la raya. Y el hambre. Un hambre atroz, siempre renovada, siempre insatisfecha.
¿Cómo no compadecer?
El hambre es el combustible; la muerte, la semilla. El mundo es la perpetua representación de una violencia primera. La existencia, el resultado de esa violencia.
*
Compasión: la parte que heredamos de los ángeles caídos.
Culpa: la parte que heredamos de los dioses.

BELLO


A punto siempre de irse. Preparando la salida nada más llegar. Entre uno y otro destino, atravesar arenas escurridizas, tierras cuarteadas por el sol o por el hielo. Arrastrando las prótesis necesarias. Y otras innecesarias. Arropando la frágil envoltura, la piel desnuda, anudando el cuero en las bisagras de las filamentosas extremidades. Cuerpo, le dicen, a lo que se desplaza.
Acostumbrados a él. A sus excreciones. A sus peristaltismos. A sus secreciones. Diez orificios, al menos, fluyendo sin parar. Bello, dicen, el animal erguido, que mal puede proteger las glándulas externas que precisa para proliferar. Y cuánta flacidez después de la edad fértil. Cuánta inútil gravedad hasta volver a ser el pasto que a otros alimente.
Un perfecto ensamblaje, un organismo autónomo. Dóciles criaturas que, nutriéndose unas de las otras, asumen sin juicio el precepto del hambre, desgarrando su cuerpo para reproducirse y perpetuar así el sacrificio.
Universo. Un ingenioso artefacto, sin duda, pero ¿admirable?

*

Si algo hay más perverso aún que el mecanismo del hambre en el que nos hallamos presos es esa tendencia a encontrarlo hermoso. Hay en el humano una disposición a quedar fascinado, una admiración fascinada ante la coherencia del universo, el sutil ensamblaje de sus elementos, su perfecta articulación. Sin ello, sin esta fascinación, ¿acaso aceptaría ser la pieza que es en la gran maquinaria?
La admiración, aquel deformado cristal con el que la mente juzga hermoso el siniestro artefacto, forma sin duda parte del diseño. La admiración es el movimiento que nos lleva a situarnos sin resistencia en el lugar que corresponde. El juicio que formula lo bello no es otra cosa que el testimonio del íntimo acuerdo de la pieza con su función.
«Armonía» fue la palabra con la que los antiguos griegos designaron la buena conjunción de las partes. Los pitagóricos la aplicaron al orden de las esferas; Aristóteles, a la supuesta concordancia del entendimiento con la naturaleza. Pero ¿qué es la naturaleza para el entendimiento sino la re-flexión imaginal de unas respuestas neuronales o, en la expresión de otro filósofo, el resultado del ejercicio de las facultades de representar? Sin esa admiración, sin ese profundo y programado acuerdo con el sistema, ¿consentiría con tanta facilidad el animal humano en perpetuarse?
Todo es acorde al diseño. A lo que atrae decimos bueno; a lo que repele, malo, y a lo que nos suspende, hermoso. La hermosura es la pausa que necesitan las células más inestables (sensibles, dicen) para seguir cumpliendo su función.

*

No obstante, hay células que no aciertan a vincularse a las demás o que se desvinculan, o simplemente refuerzan sus membranas porque el roce, tan sólo el roce de un sonido, las perturba o las daña. Células perturbadas, según algunos, enfermas. Células que deciden no cumplir su función –¿es acaso una neurona otra cosa que su función?– y se detienen. Deciden detenerse. Y entonces oyen el universo, o su estruendo, rugiendo allá fuera. Un intenso e imparable rugido, una atronadora catarata, de la que el canto de los pájaros no es sino el engañoso murmullo.

*

La discordancia de su voz. La desecada acentuación de su lenguaje. Sus inhóspitas guaridas. Sus devastados territorios. Su amor a la sangre derramada sin hambre y al alimento arrebatado sin esfuerzo. Privado del olfato y del saber antiguo que tal vez antaño le guiase. El animal humano.
Desnudo en su desnudez.
Bello, dicen. ¿Qué es la belleza sino una argucia para mantenernos con vida y disuadirnos, en caso de que ésa fuese nuestra intención, de ponerle fin?
La rebeldía empieza allí donde despunta la sospecha de lo que juzgamos bello.

*

Belleza y fealdad, concordancia y discordancia son, ciertamente, en cada caso, los dos extremos de un mismo surco. Con la misma saliva se dicta lo bueno y lo malo, lo bello y lo que no. Nadie sale de sí por el otro extremo.
Así que todo lleva a pensar –¿quién piensa?– que esa capacidad de la mente para el delirio: para extralimitarse, para salirse de las pautas, para rebelarse, tampoco sea ajena al diseño, sino que, muy al contrario, sea lo que el propio sistema necesita para agrietarse e implosionar. Un engendro autopoiético de tanta envergadura no dejaría al azar la posibilidad de su propia desintegración. Al igual que dispuso las pautas de su evolución también tuvo que introducir los elementos de corrupción: las pautas indispensables a la metamorfosis.

Fotografía de Tamara Dean

Tłum. Ada Trzeciakowska

Trudne współ-czucie

GŁÓD

(…)
Prześledzenie nieskończonego łańcucha zdarzeń, jego przebiegu, cofnięcie się do początków.
Odszukanie we własnym ciele miejsce, w którym splatają się sekwencje, pierwsze ślady, pierwszy akt gwałtu. Moją krwią płyną ślady kocich zębów, letarg łuskoskórych, kamuflaż ryb w morskich głębinach, porażające smagnięcie kolca płaszczki. I głód. Potworny głód, zawsze powracający, zawsze niezaspokojony.
Jakże nie współczuć?
Głód jest paliwem; śmierć – nasionem. Świat jest wiecznym przedstawieniem pierwszego aktu przemocy. Istnienie, wynikiem tej przemocy.

*

Współczucie: cząstka, która przypadła nam po upadłych aniołach.
Wina: cząstka, którą przypadła nam po bogach.


PIĘKNO

Wiecznie o krok od odejścia. Przygotowując się by odjeść tuż po przybyciu. Między jednym a drugim punktem docelowym, przemierzać śliskie piaski, ziemie o spękanej od słońca lub lodu skorupie. Ciągnąc za sobą niezbędne protezy. I inne, niepotrzebne. Otulając kruchą powłokę, nagą skórę, wiążąc skórę na przegubach zwłókniałych kończyn. Ciałem, nazywają, to, co się porusza.
Przywykli do niego. Do jego wydalin. Do jego perystaltyki. Do jego wydzielin. Przynajmniej dziesięć otworów, z których płynie bez końca. Piękne, mówią, wyprostowane zwierzę, które z trudem chroni zewnętrzne gruczoły, potrzebne mu do rozmnażania. I jak bardzo zwiotczałe, gdy upłynie wiek rozrodczy. Ile zbędnego ciężaru, aż znów stanie się trawą, która karmi innych.
Doskonałe zespolony, autonomiczny organizm. Potulne stworzenia, które żywiąc się sobą, przyjmują bez osądu przykazanie głodu, rozrywając swoje ciała, by się rozmnażać i w ten sposób unieśmiertelniać i powielać swa ofiarę.
Wszechświat. Niezwykle wymyślna machina, bez wątpienia, ale czy warta podziwu?

*

Jeśli istnieje coś bardziej przewrotnego od mechanizmu głodu, którego jesteśmy zakładnikami, jest tym nasza skłonność do uznawania go za piękny. W człowieku kryje się predyspozycja do ulegania fascynacji, do pełnego fascynacji zachwytu nad spójnością wszechświata, subtelnym zespoleniem jego elementów, ich doskonałą artykulacją. Czy bez tego, bez owej fascynacji, godziłby się na bycie częścią, którą jest w ogromnej maszynerii?
Zachwyt – to zniekształcone szkiełko, poprzez które rozum uznaje złowieszczą machinę za piękną, jest niewątpliwie wpisany w zamysł. Zachwyt jest poruszeniem, które doprowadza nas, niestawiających oporu, na właściwe miejsce. Osąd, który kształtuje to, co piękne, to nic innego jak świadectwo intymnego pogodzenia się części z swą funkcją.
«Harmonia» była słowem, którym starożytni Grecy określali dobre spasowanie poszczególnych części. Pitagorejczycy posługiwali się nim w odniesieniu do porządku sfer; Arystoteles – do rzekomej zgodności pojmowania z naturą. Ale czym jest natura dla zrozumienia, jeśli nie wyobrażeniowym re-fleksem reakcji neuronowych lub, posługując się językiem innego filozofa, rezultatem ćwiczenia umiejętności przedstawiania?
Czy bez tego zachwytu, bez tego głębokiego i zaprogramowanego pogodzenia się z systemem, ludzkie zwierzę godziłoby się tak łatwo na unieśmiertelnianie, wieczne odnawianie siebie?
Wszystko jest zgodne z zamysłem. To, co nas pociąga, nazywamy dobrym; to, co nas odpycha, złym; a to, co nas wprawia w stan zawieszenia, pięknym. Piękno jest pauzą, potrzebną najbardziej niestabilnym (wrażliwym, powiadają) komórkom do dalszego wypełniania swoich funkcji.

*

Istnieją jednak komórki, które nie radzą sobie z łączeniem się z innymi lub które ulegają dysocjacji, albo po prostu wzmacniają swoje membrany, ponieważ już samo otarcie się o dźwięk zaburza je lub niszczy. Komórki zaburzone, według niektórych to komórki chore. Komórki, które decydują się nie spełniać swojej funkcji – czy neuron jest czymkolwiek innym niż swoją funkcją – i zatrzymują się. Postanawiają się zatrzymać. I wtedy dochodzi do nich ferment wszechświata, jego huk gdzieś poza. Intensywny, niepohamowany ryk, grzmiący wodospad, którego ptasi śpiew jest tylko zwodniczym szemrzeniem.

*

Rozdźwięk w jego głosie. Wysuszone akcentowanie jego języka. Jego niegościnne kryjówki. Jego wyniszczone terytoria. Jego miłość do krwi przelanej bez głodu i jedzenia wykradanego bez wysiłku. Pozbawiony zmysłu węchu i starożytnej wiedzy, która kiedyś go zapewne prowadziła. Ludzkie zwierzę.
Nagie w swojej nagości.
Piękne, mówią, ale czymże jest piękno, jeśli nie podstępem, który ma nas utrzymać przy życiu i odwieść nas, gdyby taki był nasz zamiar, od położenia mu kresu?
Bunt zaczyna się tam, gdzie rodzi się podejrzenie, wobec tego, co uważamy za piękne.

*

Piękno i brzydota, zgodność i rozdźwięk to z pewnością, w każdym przypadku, dwa końce tej samej bruzdy. Ta sama ślina służy nam by podyktować osąd, co jest dobrem, a co złem, co jest pięknem, a co nie. Nikt nie wychodzi z siebie na przeciwnym końcu.
Wszystko więc skłania do myślenia – a kto myśli? – że ta zdolność umysłu do delirium: do przekraczania siebie, do wychodzenia poza wytyczone reguły, do buntu, nie jest też obca zamysłowi, a wręcz przeciwnie, jest tym, czego sam system potrzebuje, by skruszeć i ulec implozji. Taki doniosły autopoietyczny twór nie zdałby się na przypadek w kwestii własnego rozpadu. W ten sam sposób, w jaki wyznaczył reguły dla swojej ewolucji, musiał również wprowadzić elementy destrukcji: niezbędne przesłanki dla metamorfozy.

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

HAINUWELE (frg.)

Si estuvieras un día fuera de ti solamente sabrías
lo intensa que es la muerte.
Si estuviera sin ti la muerte solamente una noche
no se despertaría el oso blanco
de la aurora.
Poco sabes de ella pues se esconde en tu risa justo cuando se apaga.
Si en ese mismo instante mirases como miran las garzas
verías cómo de mi pecho se cuelga cada tarde
para mamar un resto de amapola.
Luego se duerme en mi vientre y espera
tu abrazo y mi delirio.
La beso entonces con ternura.
Es tan blanca que apenas puedo saber cuándo se ausenta.

La muerte de la que hablo es mi muerte.
Ella no existe en nada
de lo que veo: el rocío alimenta
los cuerpos que se pudren y nacen en la aurora
otros, iguales o distintos.
Sólo aquello que tiene nombre muere.
Mi nombre es la máscara que llevaré por ti
en la danza.
Cuando al fin me la arranquen
estaré tan desnuda
que ni siquiera tú podrás nombrarme.
Existiré entonces en todo lo que veo,
naceré del rocío,
ciega, igual y distinta en cada aurora.

Digo «el tiempo transcurre»
porque recuerdo la flor amarilla
en el tallo desnudo que el viento balancea.
La sombra de un ciruelo cubre ahora su sombra
y yo me invento el tiempo para poder dormir y no arder en tus
labios.
Cuando dance, Señor, seré contigo
la flor, la savia y la semilla,
todos los nacimientos y todas las imágenes
y todo lo que ahora distingo por su sombra,
y en aquel gesto que presiento largo
como nueve crepúsculos,
será contigo este presente eterno
en el que nada puede ser nombrado.
Será mi danza, Señor, el reflejo
de la luna apresada en los guijarros
del bosque.

de Hainuwele y otros poemas

Fotografías de Tamara Dean (1) y Arguiñe Escandón

Tłum. Ada Trzeciakowska

HAINUWELE (frg.)

Gdybyś przez jeden dzień pozostał poza sobą, dowiedziałbyś się
jak intensywna jest śmierć.
A gdyby śmierć została bez ciebie tylko jedną noc
nie przebudziłby się biały niedźwiedź
świtu.
Niewiele o niej wiesz, kryje się w twoim śmiechu, wtedy, gdy gaśnie.
Gdybyś w tej samej chwili spojrzał tak, jak patrzą czaple
zobaczyłbyś, jak u mej piersi co wieczór wisi
by ssać ostatnią stróżkę polnych maków.
Potem zasypia na moim łonie i czeka na
twój uścisk i moje majaczenie.
Całuję ją wtedy czule.
Jest tak biała, że z trudem mogę rozpoznać, kiedy jej nie ma.

Śmierć, o której mówię, jest moją śmiercią.
Ona nie istnieje w niczym
z tego, co widzę: rosa odżywia
ciała, które rozkładają się i rodzą o brzasku
inne, takie same lub różne.
Tylko to, co ma imię, umiera.
Moje imię to maska, którą założę dla ciebie
w tańcu.
Gdy w końcu mi ją zerwą
będę tak naga
że nawet ty nie będziesz umiał mnie nazwać.
Wówczas będę istniała we wszystkim, co widzę,
narodzę się z rosy,
ślepa, taka sama i różna w każdym brzasku.

Mówię «czas płynie».
bo pamiętam żółty kwiat
na nagiej łodyżce kołysanej przez wiatr.
Cień śliwy kryje teraz jej cień
i wymyślam czas, żeby zasnąć i nie spłonąć na twoich
wargach.
Kiedy zatańczę, Panie, będę z Tobą
kwiatem, sokiem i nasieniem,
wszelkimi narodzinami i obrazami
i wszystkim, co teraz rozróżniam po jego cieniu,
i w tym geście, który przeczuwam, że będzie długi
jak dziewięć zmierzchów,
będzie z tobą ta wieczna teraźniejszość
w której nic nie może być nazwane.
To będzie mój taniec, Panie, odbicie
księżyca uwięzionego w okrągłych kamykach
lasu.

Stąpałam po grzbiecie twojej dłoni, ufna,
jak ten, co idzie wzgórzami
pewny, że wiatr istnieje,
że ziemia jest niewzruszona,
a rzeczy wiecznie się powtarzają.
Lecz nagle wszechświat zadrżał:
wyciągnąłeś palce
i ziewnięciem otworzyłeś noc
jak ciepłą grotę.
Budziłeś się od dziesięciu tysięcy wieków
a ogień płonął niecierpliwy w twoich ustach.

z tomiku Hainuwele i inne wiersze

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

Intermedio

Entre una imagen tuya
y otra imagen de ti
el mundo queda detenido.
En suspenso. Y mi vida
es ese pájaro pegado al cable
de alta tensión,
después de la descarga.

de Hainuwele y otros poemas

Tłum. Ada Trzeciakowska

Intermedium

Między jednym wyobrażeniem ciebie
a kolejnym twoim obrazem
świat staje w miejscu.
W zawieszeniu. A moje życie
to ten ptak jest przyklejony do linii
wysokiego napięcia,
tuż po wyładowaniu.

z tomiku Hainuwele i inne wiersze

Collage de Paul Cupido y fotograma de El sueño de invierno de Nuri Bilge Ceylan

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

LA LUZ, EL AIRE, EL PÁJARO I

A esta luz de hoy
abotonada al forro entumecido
del cielo,
la querría más austera
y no menos poética,
sí más inmediata,
despojada de límites retóricos
que, dilatando el campo,
sujetan, sin embargo, la mirada
al cerco empobrecido
de las comparaciones.
A esta luz de hoy la quisiera
neblina entre mis dedos,
prieta en los recodos de la piel,
aliento en la copa de los pinos,
pero, más aún, la quiero
en su infinito presa y al tiempo dilatada,
simplemente luz
y la sostenga
el graznido de un cuervo en su aleteo,
el arrullo de una alondra, a lo lejos,
y el biselado roce de cigarras,
haciendo más compacto el aire
a medida que avanza el sol
hacia el cenit.

*

Ocupada por algo
que pretende vivir,
que insiste en respirar el aire
de la mañana y me despierta,
despierta al yo
(que acompaña los actos
como el pronombre al verbo)
para que aprecie. Hace mal.
Mejor sería dejarle dormir.
En cuanto se despierte
irá a cobijarse,
según es su costumbre,
en uno de los husos.
Lo hallaremos colgado
de una imagen-recuerdo o
revolviendo, febril, la caja
de herramientas.

Así que el aire, ¿dónde,
el aire? Ah, sí, el aire, la mañana,
vivir, decía algo, alguien
tal vez decía, no sé. Las cigarras.
En otro tiempo, las cigarras.

de Hilos

Tłum. Ada Trzeciakowska

ŚWIATŁO, POWIETRZE, PTAK I

To dzisiejsze światło
przypięte do spuchniętego podbicia
nieba
chciałabym je posępniejsze
i nie mniej poetyckie,
owszem bardziej bezpośrednie,
pozbawione retorycznych ograniczeń
które, poszerzając pole,
przykuwają, mimo wszystko, spojrzenie
do zubożałego kręgu porównań.
To dzisiejsze światło chciałabym je
jako gęstą mgłę pomiędzy palcami,
prawie czarną w załamaniu skóry,
jako oddech w koronach sosen,
lecz, jeszcze bardziej, chcę je
schwytane w swej nieskończoności
i na czas rozszerzone,
po prostu światło
i by podtrzymywało je
krakanie kruka gdy porusza skrzydłami,
śpiew skowronka, w oddali,
ścięte krawędzie szmeru świerszczy,
czyniące powietrze bardziej zwartym
w miarę jak słońce zbliża się
do zenitu.

*

Zajęta czymś,
co usiłuje żyć,
co upiera się przy oddychaniu powietrzem
poranka i budzi mnie,
budzi moje ja*
(które towarzyszy działaniom
jak zaimek czasownikowi)
aby go doceniło. Czyni źle.
Lepiej byłoby dać mu spać.
Jak tylko się ocknie
pójdzie się szukać schronienia,
zgodnie ze swym zwyczajem,
w jednym z wrzecion** czasu.
Znajdziemy go zwisającego
z jakiegoś obrazu-wspomnienia*** lub
przetrząsającego, w gorączce, skrzynkę
z narzędziami.

Tak więc powietrze, gdzie,
powietrze? Ach, powietrze, poranek,
żyć, coś mówił, ktoś
być może mówił, nie wiem. Świerszcze.
W innym czasie, świerszcze.

z tomiku Nici

*El yo, angielskie I, Maillard z wykształcenia jest filozofką, w dalszej części rozróżnia, za George’em Meadem, el Yo od el Mí , które to terminy na polski są tłumaczone opisowo jako ja podmiotowe i ja przedmiotowe (bierne i aktywne).

**termin huso po hiszpańsku oznacza wrzeciono, ale również strefę czasową (huso horario). Należy również wziąć pod uwagę tytuł tomiku Nici, odwołania do Parek itd.

*** imagen-recuerdo, obraz-wspomnienie, prawdopodobnie w nawiązaniu do typologii, którą posługiwał się Gilles Deleuze w analizach filmowych, w odniesieniu do filozofii Henri Bergsona (Kino: 1. Obraz-ruch, 2. Obraz-czas )

Polaroid de Andréi Tarkovsky y fotogramas de su película El espejo. Fotogramas de la película de Bi Gan El largo viaje hacia la noche (en la que rinde homenaje a Tarkovsky)

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

Tłum. Ada Trzeciakowska

Sin embargo…

Sin embargo, 
sin embargo, 
sin embargo… No me
fío de mí. Nada es 
permanente. Menos 
lo es la palabra. Esto 
tampoco, 
esto tampoco, 
esto tampoco. No me fío, 
no te fíes de quien 
dice, de quien 
habla, de lo que se 
dice, de lo que dices, 
de lo que digo, 
no me fíes, 
no te fío. 
La lucidez es una chispa, un 
estado de conciencia 
en las multiplicadas estancias 
de la conciencia o que hacen 
conciencia, las estancias 
que se alargan, se prolongan, se 
continúan, y así 
se le llama conciencia 
a aquella continuidad. 
No me fío, no te 
fíes de las estancias, 
se estrechan, 
se acortan, 
se invaden, 
desaparecen, 
la lucidez es un instante 
entre estancias, 
ventanas en la mónada que 
si permanece bajo 
la luz del foco se hace estancia, 
también ella, y sufre 
las mismas convulsiones. 
Sin embargo, 
sin embargo, 
sin embargo… lo 
que intuyo ahora 
se borrará mañana, 
luego,
ahora, 
apenas se haga pensamiento, 
conciencia: estancia. Atrapamos 
la sensación que invade las entrañas, 
muy abajo, 
muy adentro, 
muy homogénea, la atrapamos 
y la hacemos eso: «sensación», 
la nombramos, 
la describimos… la perdemos. Ya 
no es ella, ya no es eso, ya no es. 
Aún está allí pero 
no es lo que digo, 
lo es apenas, 
no es lo que oís, 
no es eso, no 
os fiéis, 
no me fíes, 
no te fío.

De nuevo cae la tarde, 
mengua la luz. 
Los colores del otoño vienen del oeste, 
decía aquel poeta chino. 
El mundo está en mí. 
No me apartaré. 
Acojo todos los colores, el 
estío dentro de mi otoño, 
porque sé que no 
hay fin, que no habrá término. 
Todo comienza y termina en mí. 
Yo soy el infinito proyecto de mí misma
por encima de mí
me sobrevuelo. 

Jednak…

Jednak…
Jednak,
jednak,
jednak… Nie ufam
sobie. Nic nie
jest niezmienne. A najmniej
słowo. To
też nie,
to też nie,
to też nie. Nie ufam,
nie ufaj temu kto
mówi, temu co rozmawia, temu co
się mówi, temu co mówisz,
temu co mówię,
nie ufaj mi,
nie ufam tobie.
Jasność umysłu jest iskrą,
stanem świadomości
w pomnożonych bytnościach
świadomości lub stających się
świadomością, bytności
się wydłużają, przeciągają,
trwają, i tak oto
nazywamy świadomością
ową ciągłość.
Nie ufam, nie
ufaj bytnościom,
zwężają się,
skracają się,
nachodzą na siebie,
znikają,
jasność umysłu jest momentem
pomiędzy bytnościami,
oknami w monadzie, która
pozostając w
świetle reflektorów staje się bytnością,
ona również i wstrząsają nią
te same konwulsje.
Jednak,
jednak,
jednak…. to
co przeczuwam teraz
jutro się zatrze,
później,
teraz,
ledwo stanie się myślą,
świadomością: bytność. Chwytamy
wrażenie, które zalewa wnętrzności,
na samym dole,
w samym środku,
tak jednorodne, chwytamy je
i czynimy je tym: “wrażeniem”,
nazywamy je,
opisujemy je… tracimy je. To
już nie ono, to już nie to, już nie.
Nadal w niebezpieczeństwie, lecz
to nie jest tym co mówię,
ledwo jest tym,
to nie to co słyszycie,
to nie to, nie
ufajcie,
nie dajcie mi ufać,
nie ufam ci.

Znów zapada wieczór
światło się obkurcza.
Kolory jesieni nadchodzą z zachodu,
mawiał tamten chiński poeta.
Świat jest we mnie.
Nie odsunę się.
Przyjmuję wszystkie kolory,
lato wewnątrz mojej jesieni,
bo wiem, że nie
ma kresu, nie będzie końca.
Wszystko zaczyna i kończy się we mnie.
Jestem bezkresnym projektem siebie samej
ponad sobą
unoszę się.

Foto propia

Chantal Maillard

1951 – , Bélgica/España

Deseé alguna vez que un poeta me amase …

Deseé alguna vez que un poeta me amase
Ahora duelen sus poemas en mi cuerpo‚
algo de mí que en él se reconoce hasta quebrar la imagen
de todo lo que fui.
Ahora deseo que me amase tanto que dejara de amarme
y sus palabras fuesen nieve
que el sol de junio fundiese entre mis pechos‚
allí donde su aliento insiste en acallar
esta tristeza antigua que siempre me acompaña.

Recreación de algunas escenas de Un perro andaluz

Tłum. Ada Trzeciakowska

Zapragnęłam kiedyś by pokochał mnie poeta…

Zapragnęłam kiedyś by pokochał mnie poeta
A teraz jego wiersze bolą moje ciało,
coś ze mnie co w nim się rozpoznaje niszczy obraz
wszystkiego czym byłam.
Teraz pragnę by kochał mnie tak bardzo, aż kochać by przestał
a jego słowa śniegiem by się stały,
który czerwcowe słońce stopiłoby w mej piersi,
tam, gdzie jego oddech uśmierzyć by chciało
pradawny smutek, który towarzyszy mi od zawsze.

A %d blogueros les gusta esto: