Claudio Magris

1939 – , Italia

Trad. Joaquín Jordá

Otro mar

En aquel azul violeta, cada vez más denso a medida que se bajaba, las cosas se dilataban en la fijeza, los colores de las algas, de la piedra y de un pez que viraba lentamente y desaparecía entre las plantas eran el resplandor de la paz.

También Paula se zambullía con él y en el fondo le daba la mano, los cabellos y los ojos oscuros como las praderas submarinas, los mismos ojos y los mismos cabellos que Carlo*. Allá abajo el parecido entre el hermano y la hermana era aún más notorio. Paula sonreía dulce e irónica, sonrisa inmutable en la velada inmovilidad subacuática, hacía un movimiento con el pie, que resplandecía blanco como un pez, y subía. La veía desaparecer; ascender era doloroso, hasta los oídos le dolían.

Carlo estaba a menudo en casa, en la casa próxima a la orilla, escuchaba a Argia, que tocaba el piano. Es posible que también se hubiera enamorado de Argia porque llevaba aquel nombre que significaba paz, la libre paz que se consigue una vez que cualquier ansia de hacer y de pedir desaparece. A través de la energía a la argia, había escrito Carlo debajo del retrato de Schopenhauer; la paz del ser, del mar, tal vez incluso una inercia mayor, la definitiva, piensa Enrico por un instante, pero está equivocado, esa idea es indigna de Carlo, tan entero y vivo en cada instante, porque no pide ser, como un mendigo, sino que simplemente es, como un rey.

Tres días en Pirano, en la playa contemplando las olas o en barca hasta Salvore, en la punta de Istria, delante del faro blanco y de las rocas blancas, echado con la cabeza fuera de la borda casi a ras de agua. Lo bajo es bueno, levantarse es presuntuoso, la vanidad de quien se pone de puntillas para hacerse notar. La barca, inclinada, corría por sí sola, el rostro rozaba el mar como un pez que salta sobre el agua, él estaba tendido de bruces pero Paula, de espaldas, asomaba detrás de la cabeza, los cabellos muy cerca de su rostro, oscuros, negros en el viento. El azul temblaba detrás de aquellos cabellos negros, y más atrás todavía la faja de tierra roja, el verde tierno y oscuro de pinos y cipreses; el vientre de una gaviota resplandecía marfil verde mientras caía hasta rozar el agua, un olivo abría al cielo un sexo violento e inocente, la barca ya había doblado la punta y aparecía el faro blanco. El olor del olivo ya se había perdido en el mar, la barca, suspendida en el mediodía, deslizándose ligera y sin meta, desaparecía en su reverbero. En aquellos días inmóviles y breves Enrico había visto los hilos de su necesidad, la moneda de su vida arrojada a lo alto, dando vueltas, brillando por un instante. Cuando Argia no estaba en la playa, estaba en casa, tocando el piano para Carlo. Tocaba Beethoven, el abismo entre el yo y el destino y la trágica alegría de permanecer en ese punto que aniquila el tiempo y por tanto también la pobre vida, que corre y no es.

*Carlo Michelstaedter, filósofo

Fotogramas de Parthenope (2024) y Fue la mano de Dios de Paolo Sorrentino

Tłum. Joanna Ugniewska

Inne morze

W tym fiołkowym granacie, coraz bardziej nieruchomym im głębiej się nurkowało, wszystko ogromniało w bezruchu, kolory alg, kamienia i ryby, skręcającej wolno wśród posydonii, były blaskiem spokoju.

Kiedy Paula nurkowała razem z nim i kiedy dotykali dna, brała go za rękę, włosy i oczy ciemne jak podwodne algi, takie same oczy i włosy jak u Carla. Tam w głębinie widać było jeszcze lepiej, jak bardzo brat i siostra są do siebie podobni. Paula uśmiechała się łagodnie i ironicznie, niezmiennym uśmiechem w tym podwodnym, tajemniczym bezruchu, poruszała stopą połyskującą biało jak ryba, aby wypłynąć na powierzchnię. Widział, jak znika, wynurzanie się z wody było przykre, również w uszach odczuwał ból.

Carlo pozostawał często w domu przy morzu, słuchał, jak Argia gra na fortepianie. Może zakochał się w Argii także i dlatego, że miała imię oznaczające spokój, swobodny spokój, który osiąga się tylko wtedy, kiedy nie chce się już działać ani prosić. Przez energię do spokoju – napisał Carlo pod portretem Schopenhauera spokoju bytu, a może również do jeszcze większego, ostatecznego bezruchu, myśli przez chwilę Enrico, lecz to błąd, ta myśl jest niegodna Carla, tak całkowicie zanurzonego w każdej pojedynczej chwili, tak żywego, bo nie prosi o to, aby być, jak jakiś żebrak, tylko po prostu jest, jak król.

Trzy dni w Pirano, na plaży, spędzone na przyglądaniu się falom, albo na łodzi, płynąc aż do Salvore, na cyplu Istrii, naprzeciwko białej latarni i białych skał, kiedy leżał, wychylając się za burtę z twarzą niemal na wysokości wody. To, co niskie, jest dobre, podnosić się znaczy przejawiać pychę, dawać dowód próżności jak w przypadku kogoś, kto wspina się na palce, aby go zauważono. Przechylona łódź płynęła sama, twarz muskała wodę jak ryba wyskakująca nad powierzchnię, leżał z opuszczoną głową, Paula wyciągnęła się na plecach z włosami tuż przy jego twarzy, ciemnymi, czarnymi na wietrze. Granat drżał za tymi czarnymi włosami, a jeszcze dalej pas czerwonej ziemi, świeża ciemna zieleń pinii i cyprysów; lśniący niczym kość słoniowa brzuch mewy, kiedy spadała w dół i muskała wodę, oliwka rozchylająca się bezwstydnie i niewinnie w stronę nieba, lecz łódź minęła już cypel i widać było białą latarnię. Zapach oliwki zniknął w morzu, łódź ślizgała się lekko i bez celu, zawieszona w południu, znikała we własnym odblasku.

W ciągu tych nieruchomych i krótkich dni Enrico ujrzał nić swojego losu, monetę życia, rzuconą wysoko, która obracała się, błyszcząc przez chwilę. Kiedy Argia nie przychodziła na plażę, zostawała w domu, aby grać na fortepianie dla Carla. Grała Beethovena, ta muzyka to była przepaść między ja a przeznaczeniem i tragiczna radość istnienia w punkcie unicestwiającym czas, a zatem również i biedne życie, które płynie i którego nie ma.

Deja un comentario

Related Post