1940 – 2021, Francia
Trad. Daniel Álvaro
PENA. SUFRIMIENTO. DESGRACIA
“En el fondo estos pensamientos no tienen la menor significación. Las cosas suceden muy simplemente y, al igual que millones de hombres antes que yo, busco encontrar un sentido porque mi orgullo no quiere admitir que el sentido de un acontecimiento se encuentra por completo en ese acontecimiento. Ningún coleóptero que yo pisé sin darme cuenta verá en este acontecimiento fastidioso para él una secreta relación con carga universal. Simplemente estaba bajo mi pie en el momento en que lo pisé: un bienestar en la luz, un corto dolor agudo y luego nada más. Los humanos son los únicos que corren detrás de un sentido que no puede existir.” (Marlen Haushofer, Le Mur invisible)
Entonces también parece bien fundado poner de relieve el rasgo estructural de lo trágico en esto: la tragedia deviene el sentido en el momento mismo en que el sentido se prueba trágico. (En último análisis se trata de la estructura del sacrificio.) Según una dialéctica irrefutable (o al menos, que nadie puede estar seguro de desbaratar), lo puro trágico, el abandono absoluto, el desgarramiento del adiós, se hacen cumplimentación de sentido. Sentido negro, pero sentido. Desgarramiento, pero consolación. (…) Sin dudas esto está infinitamente próximo al ‘destello’ del que he intentado hablar. Y sin dudas hay que contar el goce o la alegría del lado del sufrimiento -volveré sobre esto. Pero en primer lugar -en primer lugar y hasta el fin- la desgracia es desgracia, sin rodeos, como se dice habitualmente -y tal y como, tal vez, deberíamos limitamos a decir sólo eso, y a pensar que sólo eso queda por decirse (…).
En efecto, si el sentido se hace salud de una manera u otra, entonces ha perdido el sentido del sentido, el sentido del mundo de la existencia que es y que no es más que en relación con este mundo. Un mundo en el que no hay nada para salvarnos y en el que no hay nada por salvar, sin que por ello quede librado a la perdición: decididamente ni cosmos (sonrisa de los Inmortales), ni mundus (valle de lágrimas), sino el lugar mismo del sentido.
Acaso no hay más que tres estructuras formales del sentido: 1. la observancia de un orden del mundo o de un rito en la que toda desgracia es una falta trágica que abre sobre la verdad (Edipo) – 2. la salud, en la que la desgracia es enfermedad, alienación mundana que interpela la tragedia de su curación / expiación infinita (Persifal) – 3. la existencia en cuanto exposición del ser-en-el-mundo o del ser-mundo -en la que el mal parece coextensivo del bien, lo ‘peor’ de lo ‘mejor’, y donde la exposición, entonces, debe decidirse cada vez. O incluso todavía: el sentido en cuanto dado, el sentido en tanto mediatizado, el sentido en cuanto sorpresa. O aun en este otro registro: el sentido como conjunto de signos, el sentido en cuanto significación, el sentido en tanto origen de significancia.
No es posible mantener rigurosamente separados uno del otro estos sentidos del sentido, como tampoco resulta posible asir su sucesión en cuanto proceso de una sola historia que ofrecería ella misma el sentido de su distribución. Sin embargo, tampoco es posible confundirlos, ni renunciar a pensar que sucede alguna cosa, que alguna cosa aquí llamada ‘mundo’ nos sucede, y que es aquí y ahora que eso pasa (…) El conjunto de estas condiciones contradictorias hace que la desolación de la tierra y del cielo, el mal desplegado sobre el mundo en cuanto su mismísima piel de guerra, de hambre, de desigualdad horrorosa, de enloquecimiento con motivo de la dominación eco técnica -más allá de desagracia y enfermedad, fuera de recursos trágico-teo-lógicos, no sólo se apoye contra el sentido: ese mal también se convierte en la desgracia del sentido mismo.
Queda entonces la alegría amarga:
‘EL CLIENTE -Dios hizo el mundo en seis días y usted no ha sido capaz de hacerme un pantalón en seis meses. EL SASTRE – Pero señor, mire el mundo y mire su pantalón. (Beckett)
* * *
(…) Esta respuesta representa todo lo que nos falta, todo aquello en lo cual la falta se interpreta como desfallecimiento y defecto de sentido. No obstante, esta falta misma no constituye un estado de privación del cual habría que exigir y asegurar la supresión. Esta falta es falta de nada. De nada: es decir, de ninguna cosa de la cual habría que lamentar su ausencia, por lo tanto ninguna cosa de la cual habría que colmar su ausencia para consumar nuestro ser o nuestra ‘humanidad’. Nada le falta a nuestro ser: la falta de sentido dado es más bien lo que lo consuma. Nada le falta al mundo: el mundo es la totalidad y la totalidad se consuma en tanto lo abierto, en cuanto la no-totalización de lo abierto o de la suerte. En ese sentido el ser-existente del mundo es infinito, en el registro de un infinito actual y no potencial. El ser es la actualidad infinita de lo finito. Su acto -existir- no depende de nada y no ha de progresar para consumarse. (…)
Lo que para sí no depende de nada es un absoluto. Lo que no consuma nada en sí mismo es un destello. El ser o la existencia es un destello absoluto. Existir: la suerte de un destello absoluto. (…)
en El sentido del mundo
Fotografías de Gabriel Guerrero Caroca
Tłum. Ada Trzeciakowska
ŻAL.BÓL.NIESZCZĘŚCIE
“W gruncie rzeczy te myśli nie mają najmniejszego znaczenia. Rzeczy dzieją się bardzo zwyczajnie i, podobnie jak miliony ludzi przede mną, szukam sensu, ponieważ moja duma nie chce przyznać, że sens danego zdarzenia można znaleźć wyłącznie w tym zdarzeniu. Żaden żuk, na którego niechcący nadepnąłem, nie dostrzeże w tym irytującym dla niego wydarzeniu sekretnego związku z uniwersalnym brzemieniem. Był po prostu pod moją stopą w chwili, gdy na niego nadepnąłem: szczęśliwe chwile w świetle, krótki ostry ból, a potem nic więcej. Ludzie są jedynymi, którzy gonią za sensem, który istnieć nie może.” (Marlen Haushofer, Le Mur invisible)
(…) W takim razie uzasadnione wydaje się również podkreślenie strukturalnej właściwości tragizmu: tragedia staje się sensem w tym samym momencie, w którym sens okazuje się tragiczny (w ostatecznym rozrachunku mamy do czynienia ze strukturą składania ofiary). Zgodnie z niepodważalną dialektyką (a przynajmniej taką, której nikt nie jest w stanie obalić), czysty tragizm, absolutne opuszczenie, rozdzierające pożegnanie, stają się spełnieniem sensu. Czarnym sensem, lecz jednak sensem. Rozdarcie, ale jednak pocieszeniem (…) Niewątpliwie jest to nieskończenie bliskie “rozbłysku”, o którym próbowałem mówić. I na pewno po stronie cierpienia można zaliczyć rozkosz czy radość – do tego jeszcze wrócę. Ale w pierwszej kolejności – w pierwszej kolejności i aż do końca – nieszczęście jest nieszczęściem, bez owijania w bawełnę, jak to się zwykle mówi – i do powiedzenia czego, być może, powinniśmy się ograniczyć (…).
Rzeczywiście, jeśli sensem staje się zdrowie w taki czy inny sposób, to traci on sens sensu, sens świata egzystencji, którym jest i który jest tylko w odniesieniu do tego świata. Świata, w którym nie ma nic, co mogłoby nas ocalić i w którym nie ma nic do ocalenia, bez skazania się na zatracenie: zdecydowanie nie jest to ani cosmos (uśmiech Nieśmiertelnych), ani mundus (dolina łez), ale samo miejsce sensu.
Być może istnieją tylko trzy formalne struktury sensu: 1. przestrzeganie porządku świata lub rytuału, w którym wszelkie nieszczęście jest tragicznym brakiem, który otwiera na prawdę (Edyp) – 2. zdrowie, w którym nieszczęście jest chorobą, ziemską alienacją, która pociąga za sobą tragedię jej wyleczenia / nieskończonej ekspiacji (Persifal) – 3. egzystencja jako ekspozycja bytu-w-świecie lub bytu-świata – w której zło wydaje się koekstensywne z dobrem, “gorsze” z “lepszym”, i gdzie ekspozycja za każdym razem wymaga decyzji. Albo nawet jeszcze: sens jako dany, sens jako zapośredniczony, sens jako zaskoczenie. Albo jeszcze w innym rejestrze: sens jako zbiór znaków, sens jako znaczenie, sens jako źródło znaczenia.
Nie jest możliwe rygorystyczne oddzielenie od siebie tych sensów znaczenia, podobnie jak nie jest możliwe uchwycenie ich następowania po sobie jako przebiegu pojedynczej historii, która sama w sobie proponowałaby znaczenie ich rozmieszczenia. Nie jest jednak możliwe ani ich pomylenie, ani porzucenie myślenia, że coś się wydarza, że coś, co tutaj nazywa się “światem”, wydarza się nam, i że wydarza się to tu i teraz (…). Zbiór tych sprzecznych warunków oznacza, że spustoszenie ziemi i nieba, zło rozwijające się nad światem jako naskórek wojny, głodu, przerażającej nierówności, szaleństwa spowodowanego dominacją eko-techniczną – poza nędzą i chorobą, poza zasobami tragiczno-teo-logicznymi, nie tylko opiera się sensowi: to zło staje się również nieszczęściem samego sensu.
Pozostaje więc gorzka radość:
‘KLIENT – Bóg stworzył świat w sześć dni, a pan nie był w stanie uszyć mi pary spodni w sześć miesięcy. Krawiec – Ależ proszę pana, proszę spojrzeć na świat i popatrzeć na swoje spodnie” (Beckett).
***
Ta odpowiedź reprezentuje wszystko, czego nam brakuje, wszystko, w czym brak jest interpretowany jako ułomność i brak sensu. Jednak ten brak sam w sobie nie stanowi stanu niedoboru, którego zaspokojenia powinniśmy się domagać. Ten brak jest brakiem niczego. Niczego: to znaczy niczego, czego braku należałoby żałować, a więc niczego, czego brak należałoby uzupełnić, aby doprowadzić do końca nasz byt lub nasze “człowieczeństwo“. Naszemu bytowi niczego nie brakuje: to raczej brak nadanego sensu go trawi. Światu niczego nie brakuje: świat jest całością, a całość realizuje się jako to, co otwarte, jako nie-totalizacja tego, co otwarte lub losu. W tym sensie byt-istnienie świata jest nieskończone, w rejestrze aktualnej, a nie potencjalnej nieskończoności. Byt jest nieskończoną aktualnością tego, co skończone. Jego działanie – istnienie – nie zależy od niczego i nie musi się rozwijać się, aby się dopełnić (…)
To, co samo w sobie nie zależy od niczego, jest absolutem. To, co samo w sobie niczego nie realizuje, wypełnia, doprowadza do końca jest rozbłyskiem. Byt lub istnienie jest rozbłyskiem absolutnym. Istnienie to rodzaj absolutnego rozbłysku.
w Zmysł/sens świata (Le Sens du monde, 1993)