1937, Lituania
Recientemente galardonado con el Premio Literario “Zbigniew Herbert” 2023
Trad. Pietro U. Dini y Albert Lázaro–Tinaut
Comentario
Lo primero, aunque cueste, es venerar la lengua;
humillada en los renglones de la prensa, en falsas necrológicas,
en sombrías alcobas asfixiantes, en delaciones, en el griterío del mercado,
en las trincheras, en esquinas malolientes, en infames teatruchos,
en interrogatorios y en paredes de urinarios.
En edificios grises donde alambradas de acero custodiaban
un sinfín de escaleras, donde ya no es el hombre, sino el tiempo,
quien determina cuándo debe llegar el momento de la muerte;
deshilachada, ronca y torpe por el bullicio
y la rabia. Venerar, pues, la lengua,
exiliada en la tierra con nosotros, de manera
que incluso en ella encuentra su reflejo,
el verbo originario, engendrado en otros universos.
Nos fue dado para distinguirnos de la arcilla,
la palma y el tordo, y tal vez, por qué no, de los ángeles,
para entender mejor las cosas al nombrarlas.
Aquellos que esperan recuperar el espacio perdido
purificando la lengua han de tener muy en cuenta
que el fracaso les acecha en cada esquina. Porque sabido es
que las puertas se van alejando cuanto más te aproximas a ellas;
el don compensa la pérdida; lo construido
pronto será un montón de ruinas. Y jamás llegarás a un paraíso extranjero
—porque muchos son los paraísos. Quien un día lo alcanza
borra sus propias huellas y no tarda en extraviar la llave.
Dicen que no eres más que un instrumento. Te dicta
una fuerza que, si pudieras ver, te dejaría ciego.
No es así, exactamente. Subes en sueños la escalera de Jacob,
a tientas, gastando fuerzas que no tienes, sin red que te proteja,
esperando que alguien te acoja —o no— allá en lo alto. Tal vez
se ponga de tu lado, y él mismo ordene las palabras,
cambie una vocal, precise la sintaxis, el calificativo.
Pocas veces ocurre, pero puede ocurrir,
y entonces sientes que aquello que has creado está bien,
porque las letras fluyen por el folio como el légamo en el río,
y de pronto aparece el matorral, la ribera y la ciudad tras ella.
Y es mejor que no sepas quién lo leerá (si es que al final es leído).
Fotogramas de Sunflower de Tamino
Tłum. Stanisław Barańczak
Komentarz
Przede wszystkim, chociaż to takie trudne, kochać język,
poniżany na szpaltach gazet, w kłamliwych nekrologach,
w ciemności dusznych sypialni, w wystukiwanych na maszynie donosach,
w krzyku targowisk, w okopach, w woni szpitalnych sal, w trzeciorzędnych teatrach,
w pokojach przesłuchań, na ścianach ubikacji.
W szarych budynkach, gdzie dno klatki schodowej ochrania
stalowa siatka – tak, aby nie człowiek, ale stulecie
w wybranej przez siebie chwili mogło wydać pozwolenie na śmierć –
język bliski rozpadu, schrypły, zanieczyszczony wrzaskiem
i wściekłością. Właśnie tak: kochać język,
zesłany na ziemię wraz z nami, ponieważ
nawet w tym zesłaniu odbija się w nim blask
prasłowa, narodzonego jak gdyby w innym wszechświecie.
Było nam ono dane, abyśmy czymś się różnili
od gliny, palmy i drozda, może nawet i od aniołów,
i dając przedmiotom nazwy, pojmowali jasno, czym są.
Ci, którzy pragnąc wrócić w utraconą przestrzeń,
usiłują oczyszczać język, powinni zrozumieć,
że prawie na pewno przegrają. Drzwi bowiem, jak wiadomo,
oddalają się od nas szybciej niż my się do nich zbliżamy;
dar równa się utracie; to, co zbudowane
już wkrótce legnie w gruzach. Nie należy także
wkraczać w raj cudzy (gdyż rajów jest wiele). Kto do takiego dotarł,
zaciera swoje ślady i wyrzuca klucz.
Mówią, żeś tylko narzędziem. Że słowa dyktuje ci moc,
której w twarz nie ośmielisz się spojrzeć: wiesz, że natychmiast byś oślepł.
To nie całkiem tak. Będziesz się wspinać po Jakubowej drabinie
w snach, po omacku, wytężając siły, których ci brak, bez siatki
ratunkowej, aż wreszcie w górze ktoś cię spotka (a może nie spotka).
Czasami weźmie cię na bok, poprawi szyk paru zdań,
Zamieni głoskę, uściśli składnię, stopień przymiotnika.
Coś takiego zdarza się bardzo rzadko, lecz jednak się zdarza,
i wtedy czujesz: to, co stworzyłeś, jest dobre,
litery po stronicy płyną bowiem jak kry po rzece
i przez mgłę prześwitują zarośla, nadbrzeże, miasto.
A kto to przeczyta, czy ktokolwiek przeczyta – nie trzeba ci nawet wiedzieć.