1951 – , Bélgica/España
La compasión difícil
EL HAMBRE
(…)
Remontar la cadena infinita de los hechos, su proceso, hasta los inicios.
Averiguar en la propia carne el lugar donde se entrelazan las secuencias, las primeras huellas, la primera violencia. Llevo en mi sangre la dentellada del felino, el letargo del saurio, el camuflaje del pez en las simas, el latigazo electrizante de la raya. Y el hambre. Un hambre atroz, siempre renovada, siempre insatisfecha.
¿Cómo no compadecer?
El hambre es el combustible; la muerte, la semilla. El mundo es la perpetua representación de una violencia primera. La existencia, el resultado de esa violencia.
*
Compasión: la parte que heredamos de los ángeles caídos.
Culpa: la parte que heredamos de los dioses.
BELLO
A punto siempre de irse. Preparando la salida nada más llegar. Entre uno y otro destino, atravesar arenas escurridizas, tierras cuarteadas por el sol o por el hielo. Arrastrando las prótesis necesarias. Y otras innecesarias. Arropando la frágil envoltura, la piel desnuda, anudando el cuero en las bisagras de las filamentosas extremidades. Cuerpo, le dicen, a lo que se desplaza.
Acostumbrados a él. A sus excreciones. A sus peristaltismos. A sus secreciones. Diez orificios, al menos, fluyendo sin parar. Bello, dicen, el animal erguido, que mal puede proteger las glándulas externas que precisa para proliferar. Y cuánta flacidez después de la edad fértil. Cuánta inútil gravedad hasta volver a ser el pasto que a otros alimente.
Un perfecto ensamblaje, un organismo autónomo. Dóciles criaturas que, nutriéndose unas de las otras, asumen sin juicio el precepto del hambre, desgarrando su cuerpo para reproducirse y perpetuar así el sacrificio.
Universo. Un ingenioso artefacto, sin duda, pero ¿admirable?
*
Si algo hay más perverso aún que el mecanismo del hambre en el que nos hallamos presos es esa tendencia a encontrarlo hermoso. Hay en el humano una disposición a quedar fascinado, una admiración fascinada ante la coherencia del universo, el sutil ensamblaje de sus elementos, su perfecta articulación. Sin ello, sin esta fascinación, ¿acaso aceptaría ser la pieza que es en la gran maquinaria?
La admiración, aquel deformado cristal con el que la mente juzga hermoso el siniestro artefacto, forma sin duda parte del diseño. La admiración es el movimiento que nos lleva a situarnos sin resistencia en el lugar que corresponde. El juicio que formula lo bello no es otra cosa que el testimonio del íntimo acuerdo de la pieza con su función.
«Armonía» fue la palabra con la que los antiguos griegos designaron la buena conjunción de las partes. Los pitagóricos la aplicaron al orden de las esferas; Aristóteles, a la supuesta concordancia del entendimiento con la naturaleza. Pero ¿qué es la naturaleza para el entendimiento sino la re-flexión imaginal de unas respuestas neuronales o, en la expresión de otro filósofo, el resultado del ejercicio de las facultades de representar? Sin esa admiración, sin ese profundo y programado acuerdo con el sistema, ¿consentiría con tanta facilidad el animal humano en perpetuarse?
Todo es acorde al diseño. A lo que atrae decimos bueno; a lo que repele, malo, y a lo que nos suspende, hermoso. La hermosura es la pausa que necesitan las células más inestables (sensibles, dicen) para seguir cumpliendo su función.
*
No obstante, hay células que no aciertan a vincularse a las demás o que se desvinculan, o simplemente refuerzan sus membranas porque el roce, tan sólo el roce de un sonido, las perturba o las daña. Células perturbadas, según algunos, enfermas. Células que deciden no cumplir su función –¿es acaso una neurona otra cosa que su función?– y se detienen. Deciden detenerse. Y entonces oyen el universo, o su estruendo, rugiendo allá fuera. Un intenso e imparable rugido, una atronadora catarata, de la que el canto de los pájaros no es sino el engañoso murmullo.
*
La discordancia de su voz. La desecada acentuación de su lenguaje. Sus inhóspitas guaridas. Sus devastados territorios. Su amor a la sangre derramada sin hambre y al alimento arrebatado sin esfuerzo. Privado del olfato y del saber antiguo que tal vez antaño le guiase. El animal humano.
Desnudo en su desnudez.
Bello, dicen. ¿Qué es la belleza sino una argucia para mantenernos con vida y disuadirnos, en caso de que ésa fuese nuestra intención, de ponerle fin?
La rebeldía empieza allí donde despunta la sospecha de lo que juzgamos bello.
*
Belleza y fealdad, concordancia y discordancia son, ciertamente, en cada caso, los dos extremos de un mismo surco. Con la misma saliva se dicta lo bueno y lo malo, lo bello y lo que no. Nadie sale de sí por el otro extremo.
Así que todo lleva a pensar –¿quién piensa?– que esa capacidad de la mente para el delirio: para extralimitarse, para salirse de las pautas, para rebelarse, tampoco sea ajena al diseño, sino que, muy al contrario, sea lo que el propio sistema necesita para agrietarse e implosionar. Un engendro autopoiético de tanta envergadura no dejaría al azar la posibilidad de su propia desintegración. Al igual que dispuso las pautas de su evolución también tuvo que introducir los elementos de corrupción: las pautas indispensables a la metamorfosis.
Fotografía de Tamara Dean
Tłum. Ada Trzeciakowska
Trudne współ-czucie
GŁÓD
(…)
Prześledzenie nieskończonego łańcucha zdarzeń, jego przebiegu, cofnięcie się do początków.
Odszukanie we własnym ciele miejsce, w którym splatają się sekwencje, pierwsze ślady, pierwszy akt gwałtu. Moją krwią płyną ślady kocich zębów, letarg łuskoskórych, kamuflaż ryb w morskich głębinach, porażające smagnięcie kolca płaszczki. I głód. Potworny głód, zawsze powracający, zawsze niezaspokojony.
Jakże nie współczuć?
Głód jest paliwem; śmierć – nasionem. Świat jest wiecznym przedstawieniem pierwszego aktu przemocy. Istnienie, wynikiem tej przemocy.
*
Współczucie: cząstka, która przypadła nam po upadłych aniołach.
Wina: cząstka, którą przypadła nam po bogach.
PIĘKNO
Wiecznie o krok od odejścia. Przygotowując się by odjeść tuż po przybyciu. Między jednym a drugim punktem docelowym, przemierzać śliskie piaski, ziemie o spękanej od słońca lub lodu skorupie. Ciągnąc za sobą niezbędne protezy. I inne, niepotrzebne. Otulając kruchą powłokę, nagą skórę, wiążąc skórę na przegubach zwłókniałych kończyn. Ciałem, nazywają, to, co się porusza.
Przywykli do niego. Do jego wydalin. Do jego perystaltyki. Do jego wydzielin. Przynajmniej dziesięć otworów, z których płynie bez końca. Piękne, mówią, wyprostowane zwierzę, które z trudem chroni zewnętrzne gruczoły, potrzebne mu do rozmnażania. I jak bardzo zwiotczałe, gdy upłynie wiek rozrodczy. Ile zbędnego ciężaru, aż znów stanie się trawą, która karmi innych.
Doskonałe zespolony, autonomiczny organizm. Potulne stworzenia, które żywiąc się sobą, przyjmują bez osądu przykazanie głodu, rozrywając swoje ciała, by się rozmnażać i w ten sposób unieśmiertelniać i powielać swa ofiarę.
Wszechświat. Niezwykle wymyślna machina, bez wątpienia, ale czy warta podziwu?
*
Jeśli istnieje coś bardziej przewrotnego od mechanizmu głodu, którego jesteśmy zakładnikami, jest tym nasza skłonność do uznawania go za piękny. W człowieku kryje się predyspozycja do ulegania fascynacji, do pełnego fascynacji zachwytu nad spójnością wszechświata, subtelnym zespoleniem jego elementów, ich doskonałą artykulacją. Czy bez tego, bez owej fascynacji, godziłby się na bycie częścią, którą jest w ogromnej maszynerii?
Zachwyt – to zniekształcone szkiełko, poprzez które rozum uznaje złowieszczą machinę za piękną, jest niewątpliwie wpisany w zamysł. Zachwyt jest poruszeniem, które doprowadza nas, niestawiających oporu, na właściwe miejsce. Osąd, który kształtuje to, co piękne, to nic innego jak świadectwo intymnego pogodzenia się części z swą funkcją.
“Harmonia” była słowem, którym starożytni Grecy określali dobre spasowanie poszczególnych części. Pitagorejczycy posługiwali się nim w odniesieniu do porządku sfer; Arystoteles – do rzekomej zgodności pojmowania z naturą. Ale czym jest natura dla zrozumienia, jeśli nie wyobrażeniowym re-fleksem reakcji neuronowych lub, posługując się językiem innego filozofa, rezultatem ćwiczenia umiejętności przedstawiania?
Czy bez tego zachwytu, bez tego głębokiego i zaprogramowanego pogodzenia się z systemem, ludzkie zwierzę godziłoby się tak łatwo na unieśmiertelnianie, wieczne odnawianie siebie?
Wszystko jest zgodne z zamysłem. To, co nas pociąga, nazywamy dobrym; to, co nas odpycha, złym; a to, co nas wprawia w stan zawieszenia, pięknym. Piękno jest pauzą, potrzebną najbardziej niestabilnym (wrażliwym, powiadają) komórkom do dalszego wypełniania swoich funkcji.
*
Istnieją jednak komórki, które nie radzą sobie z łączeniem się z innymi lub które ulegają dysocjacji, albo po prostu wzmacniają swoje membrany, ponieważ już samo otarcie się o dźwięk zaburza je lub niszczy. Komórki zaburzone, według niektórych to komórki chore. Komórki, które decydują się nie spełniać swojej funkcji – czy neuron jest czymkolwiek innym niż swoją funkcją – i zatrzymują się. Postanawiają się zatrzymać. I wtedy dochodzi do nich ferment wszechświata, jego huk gdzieś poza. Intensywny, niepohamowany ryk, grzmiący wodospad, którego ptasi śpiew jest tylko zwodniczym szemrzeniem.
*
Rozdźwięk w jego głosie. Wysuszone akcentowanie jego języka. Jego niegościnne kryjówki. Jego wyniszczone terytoria. Jego miłość do krwi przelanej bez głodu i jedzenia wykradanego bez wysiłku. Pozbawiony zmysłu węchu i starożytnej wiedzy, która kiedyś go zapewne prowadziła. Ludzkie zwierzę.
Nagie w swojej nagości.
Piękne, mówią, ale czymże jest piękno, jeśli nie podstępem, który ma nas utrzymać przy życiu i odwieść nas, gdyby taki był nasz zamiar, od położenia mu kresu?
Bunt zaczyna się tam, gdzie rodzi się podejrzenie, wobec tego, co uważamy za piękne.
*
Piękno i brzydota, zgodność i rozdźwięk to z pewnością, w każdym przypadku, dwa końce tej samej bruzdy. Ta sama ślina służy nam by podyktować osąd, co jest dobrem, a co złem, co jest pięknem, a co nie. Nikt nie wychodzi z siebie na przeciwnym końcu.
Wszystko więc skłania do myślenia – a kto myśli? – że ta zdolność umysłu do delirium: do przekraczania siebie, do wychodzenia poza wytyczone reguły, do buntu, nie jest też obca zamysłowi, a wręcz przeciwnie, jest tym, czego sam system potrzebuje, by skruszeć i ulec implozji. Taki doniosły autopoietyczny twór nie zdałby się na przypadek w kwestii własnego rozpadu. W ten sam sposób, w jaki wyznaczył reguły dla swojej ewolucji, musiał również wprowadzić elementy destrukcji: niezbędne przesłanki dla metamorfozy.