1920-2012, Estados Unidos
Trad. Alfredo Crespo López
Fahrenheit 451
—Cuando muere, todo el mundo debe dejar algo detrás, decía mi abuelo. Un hijo, un libro, un cuadro, una casa, una pared levantada o un par de zapatos. O un jardín plantado. Algo que tu mano tocará de un modo especial, de modo que tu alma tenga algún sitio a donde ir cuando tú mueras, y cuando la gente mire ese árbol, o esa flor, que tú plantaste, tú estarás allí. «No importa lo que hagas —decía—, en tanto que cambies algo respecto a como era antes de tocarlo, convirtiéndolo en algo que sea como tú después de que separes de ellos tus manos. La diferencia entre el hombre que se limita a cortar el césped y un auténtico jardinero está en el tacto. El cortador de césped igual podría no haber estado allí, el jardinero estará allí para siempre.”
“Mi abuelo pasó una docena de veces la película tomada desde el cohete, y, después manifestó su esperanza de que algún día nuestras ciudades se abrirían para dejar entrar más verdor, más campiña, más Naturaleza, que recordara a la gente que sólo disponemos de un espacio muy pequeño en la Tierra y que sobreviviremos en ese vacío que puede recuperar lo que ha dado, con tanta facilidad como echarnos el aliento a la cara o enviamos el mar para que nos diga que no somos tan importantes. “Cuando en la oscuridad olvidamos lo cerca que estamos del vacío —decía mi abuelo— algún día se presentará y se apoderará de nosotros, porque habremos olvidado lo terrible y real que puede ser.” ¿Se da cuenta? —Granger se volvió hacia Montag—. El abuelo lleva muchos años muerto, pero si me levantara el cráneo, ¡por Dios!, en las circunvoluciones de mi cerebro encontraría las claras huellas de sus dedos. Él me tocó. Como he dicho antes, era escultor. «Detesto a un romano llamado Statu Quo”, me dijo. «Llena tus ojos de ilusión —decía—. Vive como si fueras a morir dentro de diez segundos. Ve al mundo. Es más fantástico que, cualquier sueño real o imaginario. No pidas garantías, no pidas seguridad. Nunca ha existido algo así. (…)
Montag miró hacia el río. «Iremos por el río. —Miró la vieja vía ferroviaria—. O iremos por ella. O caminaremos por las autopistas y tendremos tiempo de asimilarlo todo. Y algún día, cuando lleve mucho tiempo sedimentado en nosotros, saldrá de nuestras manos Y nuestras bocas. Y gran parte de ella estará equivocado, pero otra será correcta. Hoy empezaremos a andar y a ver mundo, y a observar cómo la gente anda por ahí Y habla, el verdadero aspecto que tiene. Quiero verlo todo. Y aunque nada de ello sea yo cuando entren, al cabo de un tiempo, todo se reunirá en mi interior, y será yo. Fíjate en el mundo, Dios mío, Dios mío. Fíjate en el, mundo, fuera de mí, más allá de mi rostro, y el único medio de tocarlo verdaderamente es ponerlo allí donde por fin sea yo, donde estén la sangre, donde recorra mi cuerpo cien mil veces al día. Me apoderaré de ella de manera que nunca podrá escapar. Algún día, me aferraré con fuerza al mundo. Ahora tengo un dedo apoyado en él. Es un principio.”









Fotogramas de Nomadland de Chloé Zhao
Tłum. Adam Kaska
Fahrenheit 451
Każdy musi — mówił — zostawić coś po sobie, kiedy umrze. Tak powiadał mój dziadek. Dziecko, książkę, obraz, dom czy płot, czy choćby parę sporządzonych przez siebie butów. Czy uprawiony ogród. Coś, czego jego ręka dotknęła w jakiś sposób, tak że dusza ma dokąd iść po jego śmierci, a kiedy ludzie patrzą na to drzewo czy ten kwiat, który on zasadził, wtedy on tam jest. Mówił, że nie ma znaczenia, co człowiek robi, póki coś zmienia i zostawia na tym swój ślad. Różnica między człowiekiem, który tylko strzyże trawniki, a prawdziwym ogrodnikiem polega na dotyku, jak powiadał. Strzygącego trawę zupełnie jak by w ogóle nie było, ogrodnik pozostaje tam przez całe pokolenia. spustoszenia, które go otacza. (…)
Mój dziadek puszczał film o V-2 dziesiątki razy i miał nadzieję, że któregoś dnia nasze miasta otworzą się i wpuszczą naturę i dzikość w obręb swych murów, by przypomnieć ludziom, że zajmujemy małą przestrzeń na ziemi i że żyjemy wśród tej dzikości, która może zabrać to, co nam dała, równie łatwo, jak by na nas dmuchnęła, czy wysłać morze, by pokazało nam, że nie jesteśmy tacy wielcy. Kiedy wśród nocy zapominamy, jak blisko otacza nas dzikość, powiadał mój dziadek, któregoś dnia ona wejdzie i chwyci nas, gdyż zapomnieliśmy, jak może być straszliwa i realna. Widzi pan? — Granger zwrócił się ku Montagowi. — Dziadek umarł przed tylu laty, ale gdyby pan otworzył moją czaszkę, na Boga, jestem pewny, w zwojach mego mózgu znalazłby pan grube odciski jego kciuka. On mnie modelował. Jak już mówiłem, był rzeźbiarzem. „Nienawidzę pewnego Rzymianina o nazwisku Status Quo! — mówił do mnie. — Napełniaj oczy cudami — mówił — żyj tak, jak byś miał paść trupem za dziesięć sekund. Oglądaj świat. Jest bardziej fantastyczny niż jakiekolwiek marzenie sporządzane czy opłacane w fabrykach. Nie pytaj o gwarancję, nie pytaj o bezpieczeństwo, gdyż nigdy nie było takiego zwierza.
(…) Montag patrzył na rzekę. Pójdziemy brzegiem rzeki. Popatrzył na stare tory. Albo pójdziemy tamtędy. Lub pójdziemy teraz po autostradach i będziemy mieli czas, by wszystko w siebie wchłonąć, A pewnego dnia, gdy wszystko się już w nas odpowiednio ułoży, spłynie potem z naszych rąk i ust. I niejedno będzie złe, ale wystarczająco dużo będzie słusznego. Zaczniemy dziś naszą drogę i zobaczymy świat i sposób, w jaki świat się porusza i mówi, jak naprawdę wygląda. Chcę teraz widzieć wszystko. A chociaż nic z tego nie będzie mną, gdy we mnie wejdzie, po pewnym czasie zbierze się wewnątrz i stanie się mną. Popatrz na świat dokoła, Boże, mój Boże, popatrz na świat dokoła, poza mną, przede mną — jedyny sposób, by go naprawdę dotknąć, to włożyć go tam, gdzie będzie ostatecznie mną, gdzie będzie we krwi, gdzie krąży dokoła, tysiąc razy, dziesięć tysięcy razy w ciągu dnia. Zatrzymam go, tak że nigdy nie ucieknie. Pewnego dnia będę mocno trzymał świat. Teraz dotknąłem go tylko jednym palcem. To dopiero początek.