1905-1982, Estados Unidos
Trad. Alejandro Bajarlia
Los malos tiempos
El verano de 1918
leí La jungla* y La búsqueda
magnífica**. Ese otoño
murió mi padre y mi tía
me llevó a vivir a Chicago.
Lo primero que hice fue tomar
un tranvía hacia los corrales***.
Bajo aquella tarde invernal,
cruda y fétida, caminé
sobre la nieve sucia a través de
escuálidas calles, mirando con timidez
los rostros de la gente, aquellos
que estaban en casa durante el día.
Rostros corrompidos y exhaustos,
mentes hambrientas y saqueadas, rostros
semejantes a los de ancianos
y locos en las salas de hospitales
de caridad. Rostros predadores
de niños pequeños. Y luego,
conforme el turbio ocaso oscurecía
bajo las verdes lámparas de gas,
los rostros de hombres que volvían
a casa del trabajo, algunos aún vivos
con el último pulso de la esperanza o del valor,
algunos ladinos y amargados, otros listos
o tontos, muchos de ellos ya
rotos y vacíos, sin más vida
que el cegador cansancio, peor
que el de un animal agotado.
Por la calle se desangraban
los olores rancios de miles
de cenas de papas y coles fritas.
Me sentí mareado y enfermo, y desde
mi tristeza sentí que crecía
una terrible furia, y desde
la furia una promesa absoluta.
Hoy en día la maldad es limpia
y próspera, pero está
en todas partes, no tienes que
tomar un tranvía para hallarla,
y es la misma maldad.
Y la tristeza, la furia
y la promesa son las mismas.
Tłum. Ada Trzeciakowska
Stare złe czasy
Latem 1918
przeczytałem Grzęzawisko
Wspaniałe poszukiwanie. Tamtej jesieni
zmarł mój ojciec i ciotka
wzięła mnie do siebie do Chicago.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem było złapanie
tramwaju do zakładów mięsnych.
Zimowym popołudniem,
srogim i cuchnącym, szedłem
po brudnym śniegu
niechlujnymi ulicami, spoglądając nieśmiało
na twarze ludzi,
tych, którzy byli w domu w ciągu dnia.
Twarze zepsute i wycieńczone,
wygłodzone i splądrowane umysły, twarze
niczym twarze starców
I obłąkanych w szpitalnych
salach przytułków. Drapieżne
twarze małych dzieci.
Podczas gdy zapadał przybrudzony zmrok,
w zielonym świetle lamp gazowych
i pykających purpurą lamp łukowych,
twarze ludzi wracających
z pracy do domu, niektórzy ciągle jeszcze żywi
niesieni ostatnim tchnieniem nadziei lub odwagi,
niektórzy cwani i zgorzkniali, niektórzy sprytni
i głupi, większość z nich już
złamana i pusta, bez życia,
oślepiona zmęczeniem, gorzej
niż umęczone zwierzęta.
Stęchły zapach tysięcy
kolacji: smażonych ziemniaków
I kapust wylewał się na ulicę.
Było mi niedobrze i kręciło mi się w głowie, i
poczułem jak z poczucia niedoli wyrasta
straszny gniew, a z tego
gniewu bezwzględna obietnica.
Dziś podłość jest czysta
i ma się świetnie, przecież jest
wszędzie, nie trzeba
łapać tramwaju, żeby ją spotkać,
a jest to ta sama podłość.
I niedola, i gniew, i obietnica ta sama.
*La jungla de Upton Sinclair (controvertido retrato de las duras condiciones de vida y la explotación de los inmigrantes en la ciudad de Chicago)
** La búsqueda magnífica de H. G. Wells (fracasos de un hombre que hizo la promesa de llevar una vida noble y digna)
*** Enormes almacenes de la industria cárnica que ocupan un distrito entero de Chicago
Fotografías de Walker Evans y Philip-Lorca diCorcia
The Bad Old Days
The summer of nineteen eighteen
I read The Jungle and The
Research Magnificent. That fall
My father died and my aunt
Took me to Chicago to live.
The first thing I did was to take
A streetcar to the stockyards.
In the winter afternoon
Gritty and fetid, I walked
Through the filthy snow, through the
Squalid streets, looking shyly
Into the people’s faces,
Those who were home in the daytime.
Debauched and exhausted faces,
Starved and looted brains, faces
Like the faces in the senile
And insane wards of charity
Hospitals. Predatory
Faces of little children.
Then as the soiled twilight darkened,
Under the green gas lamps, and the
Sputtering purple arc lamps,
The faces of the men coming
Home from work, some still alive with
The last pulse of hope or courage,
Some sly and bitter, some smart and
Silly, most of them already
Broken and empty, no life,
Only blinding tiredness, worse
Than any tired animal.
The sour smells of a thousand
Suppers of fried potatoes and
Fried cabbage bled into the street.
I was giddy and sick, and out
Of my misery I felt rising
A terrible anger and out
Of the anger, an absolute vow.
Today the evil is clean
And prosperous, but it is
Everywhere, you don’t have to
Take a streetcar to find it,
And it is the same evil.
And the misery, and the
Anger, and the vow are the same.
Union Stock Yards en Chicago
Como habitualmente: magnífica edición de imágenes, tan acertadas para los textos a los que acompañan.
Muchas gracias, pretendo que se complementen, a veces, amplíen o delimiten, es decir, que se enriquezcan mutualmente. Un abrazo!