1962 – , Polonia
Trad. Ada Trzeciakowska
* Los errantes (Bieguni)
Líneas, superficies y cuerpos
Con frecuencia soñé con mirar sin ser vista. Mirar a escondidas. Ser un observador ideal. Como aquella camera obscura que hice un día de la caja de zapatos. Fotografió para mí un trozo del mundo a través de un espacio negro y cerrado con una pupila microscópica por la cual entraba dentro la luz. Practiqué.
El lugar más adecuado para esta especie de entrenamiento es Holanda -allí la gente convencida de su completa inocencia no admite cortinas y después del anochecer las ventanas se transforman en pequeños escenarios donde los actores representan sus tardes. Serie de cuadros bañados en luz amarilla, cálida que son actos de la misma obra titulada “La vida”. Pintura holandesa. Naturaleza viva.
He aquí un hombre que aparece en la puerta, en las manos lleva una bandeja, la pone sobre la mesa; dos niños y una mujer toman asientos alrededor. Comen durante mucho tiempo, en silencio, porque el sonido en este teatro no funciona. Después pasan al sofá, miran con atención la pantalla resplandeciente, pero para mí, parada en la calle, no está claro qué es lo que les atrae tanto – solo veo parpadeos, temblor de luz, imágenes, demasiado breves y lejanas para poder entenderlas. Rostro de alguien quien mueve emocionado los labios, un paisaje, otra cara… Algunos dicen que es un arte aburrido y no ocurre nada. Sin embargo, a mí me gusta -por ejemplo, el movimiento del pie que juega inconscientemente con la zapatilla, o entero y sorprendente acto de bostezar-. O la mano que sobre la superficie de felpa busca el mando a distancia – y al encontrarlo- tranquilizada, se marchita.
Apartarse. Uno ve solamente el mundo en fragmentos, otro no habrá. Hay momentos, migajas, configuraciones pasajeras, que una vez acaecidas, se rompen en pedazos. ¿La vida? Algo así no existe; veo líneas, superficies y cuerpos, y sus metamorfosis en el tiempo. El tiempo, en cambio, parece una herramienta sencilla para medir cambios diminutos, una regla escolar con la escala simplificada -hay apenas tres puntos: fue, es, será.
*Sin publicar en español
Fotografías de Bing Wright
Bieguni
Linie, płaszczyzny i bryły
Często marzyłam, żeby patrzeć, sama nie będąc widzianą. Podglądać. Być obserwatorem idealnym. Jak ta camera obscura, którą zrobiłam kiedyś z pudełka do butów. Sfotografowała dla mnie kawałek świata przez czarną zamkniętą przestrzeń z mikroskopijną źrenicą, przez którą do środka wpada światło. Trenowałam.
Najlepszym miejscem do takiego treningu jest Holandia – tam ludzie, przekonani o swojej całkowitej niewinności, nie uznają firanek i po zmierzchu okna zamieniają się w małe sceny, na których aktorzy grają swoje wieczory. Ciąg obrazów skąpanych w żółtym, ciepłym świetle to pojedyncze akty tego samego przedstawienia pod tytułem „Życie”. Holenderskie malarstwo. Żywe natury.
Oto w drzwiach pojawia się mężczyzna, w ręku ma tacę, stawia ją na stole; dwoje dzieci i kobieta siadają wokół. Długo jedzą, w ciszy, bo fonia w tym teatrze nie działa. Potem przenoszą się na kanapę, patrzą w rozjarzony ekran z uwagą, ale dla mnie, stojącej na ulicy, nie jest jasne, co ich tam tak przyciąga – widzę tylko migawki, drgania światła, obrazki, zbyt krótkie i dalekie, żeby móc je zrozumieć. Czyjaś twarz poruszająca z przejęciem ustami, pejzaż, inna twarz… Niektórzy mówią, że to nudna sztuka i nic się nie dzieje. Mnie się jednak podoba – na przykład ruch stopy, która bawi się bezwiednie pantoflem, albo cały zdumiewający akt ziewania. Albo dłoń, która na powierzchni pluszu szuka pilota i – znajdując go – uspokojona, więdnie.
Stać z boku. Widzi się tylko świat we fragmentach, innego nie będzie. Są momenty, okruchy, chwilowe konfiguracje, które raz zaistniawszy, rozpadają się na części. Życie? Niczego takiego nie ma; widzę linie, płaszczyzny i bryły, i ich przemiany w czasie. Czas zaś wydaje się prostym narzędziem do mierzenia drobnych zmian, szkolną linijką z uproszczoną podziałką – to zaledwie trzy punkty: było, jest i będzie.
Trans. Jennifer Croft
Flights
Lines, planes and bodies
I often dreamed of watching without being seen. Of spying. Of being the perfect observer. Like that camera obscura I once made out of a shoebox. It photographed for me a part of the world through a black closed space with a microscopic pupil through which light sneaks inside. I was training.
The best place for this kind of training is Holland where people, convinced of their utter innocence, do not use curtains. After dusk the windows turn into little stages on which actors act out their evenings. Sequences of images bathed in yellow, warm light are the individual acts of the same production entitled ‘Life’. Dutch painting. Moving lives.
Here at the door appears a man, in his hand he has a tray, he puts it on the table; two children and a woman sit down around it. They take their time eating, in silence, because the audio in this theatre doesn’t work. Then they move to the couch, watch a glowing screen attentively, but for me, standing on the street, it isn’t clear what has absorbed them so – I only see flickers, flutterings of light, tiny pictures, too brief and distant to be intelligible. Someone’s face, a mouth moving intensely, a landscape, another face… Some say that this is a boring play and that nothing happens in it. But I like it – for example the movement of a foot playing unconsciously with a slipper, or the whole astonishing act of yawning. Or a hand that seeks upon a plush surface a remote control and – having found it – is calmed, withers.
Standing off to one side. Seeing only the world in fragments, there won’t be any other one. Moments, crumbs, fleeting configurations – no sooner have they come into existence than they fall to pieces. Life? There’s no such thing; I see lines, planes and bodies, and their transformations in time. Time, meanwhile, seems a simple instrument for the measurement of tiny changes, a school ruler with a simplified scale – it’s just three points: was, is and will be.