1957-2004, Polonia
Stalker
Trad. Ada Trzeciakowska
¿Quién jamás a bordo de un barco habrá naufragado?
¿Quién se atreverá a negar sus propios defectos?
¿Y quién por un pájaro cegado no se ha desviado?
¿A quién no le ha guiado un perro de solitario aspecto?
Sin embargo, aún nos atrae el terreno cercado,
Cercado no sin objetivo -deseamos creer-
Mas no nosotros en la Zona -nos la han quitado-
Con el paso propio e inseguro la hemos de recorrer
Hasta que la amargura cubra el anhelo derrotado.
Por ello, pese a las alambradas, de vigía torres
Allí ansiamos llegar, donde nos han prohibido pasar
Poseer aquellos misterios patéticos e inútiles
Con tal de arder una vez más con la fiebre de nostalgia
Antes de que un soplo haga caer cabezas vacilantes.
¿Quién jamás a bordo de un barco habrá naufragado?
¿Quién se atreverá a negar sus propios defectos?
¿Y quién por un pájaro cegado no se ha desviado?
¿A quién no le habrá guiado un perro de solitario aspecto?
Camino de rodeo puede resultar engañoso,
Y ese Stalker que nos lleva un embustero codicioso,
Mas es mejor que morir entre calcio en trinchera
En el umbral de los aproches e invisible frontera,
Entre los bostezos de un soldado, casi sentenciado.
El camino lleva por los valles antaño inundados;
Debajo del agua susurra ilegible argot del tiempo:
Senda encima de fusiles, iconos y manuscritos
Sobre los que el remo traza un ruido apocalíptico;
Y no nos lamentan -ni a los viejos- lloran a los hijos.
¿Entonces la verdad por encontrar -un cuarto vacío
Donde teléfonos apagados suenan de repente-?
¿Serpentinas de sangre sincera fluyendo en arroyos,
Una rabia sorda contra el firmamento indiferente
Y la magia de las palabras contra el maleficio?
¿Entonces esa verdad por encontrar – mesa de piedra
De la que se precipita el objeto de rezos intacto?
¿Entre el estrépito de las ruedas aria de Beethoven?
¿Aguas profundas y por encima del insondable abismo
suspendida, mirándose en el espacio nuestra cara?
¿A quién el hado balsas salvavidas le ha negado?
¿A quién -de los lisiados- salud no ha sido devuelta?
Cuando el pájaro ciego rastro ha reencontrado
Y el perro solitario se ha tumbado en la puerta.
Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak?
Któż z nas zaprzeczyć może że ułomny?
Kogóż nie łudził oślepiony ptak?
Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny?
A przecież wciąż przyciąga strefa ogrodzona
I ogrodzona nie bez celu – chcemy wierzyć
To nie my w Zonie, to nam odebrana Zona
Nam ją niepewnym, ale własnym krokiem mierzyć
Póki nadziei gorycz wreszcie nie pokona.
Dlatego, mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęsknot płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice.
Kogóż to z nas tonący nie wiózł wrak?
Któż z nas zaprzeczyć może że ułomny?
Kogóż nie łudził oślepiony ptak?
Kogóż w bezludzie nie wiódł pies bezdomny?
Droga okrężna może być i oszukańcza,
Może nas wiedzie szalbierz chciwy paru groszy,
Lecz lepsze to, niż śmierć na wapniejących szańcach
U progu granic niewidzialnych i aproszy,
Gdzie ziewa żołnierz tak podobny do skazańca.
Po zatopionych dawno droga to dolinach;
Pod płytką wodą nieczytelne czasu grypsy:
Szlak po ikonach, rękopisach, karabinach
Nad którym wiosło kreśli plusk Apokalipsy;
Nie po nas płacz – i nie po przodkach – płacz po synach.
Więc prawda, którą znaleźć nam to pusty pokój
Gdzie nagle dzwonią wyłączone telefony?
Serdeczna krew snująca w martwym się potoku,
Bezsilny gniew na obojętność Nieboskłonu
I magia słów, co chronić ma od złych uroków?
Więc prawda, którą znaleźć nam to stół z kamienia,
Z którego przedmiot modłów spadł nietknięty dłonią?
W stukocie kół transportu – Aria Beethovena?
Bezdenna toń, a nad bezdenną tonią
Twarz własna co przegląda się w przestrzeniach?
Z tonących – komu los nie zesłał tratw?
Z ułomnych – zdrowia nie przywrócił komu?
Gdy oślepiony ptak odnalazł ślad
I pies bezdomny siadł na progu domu.
Stalker
Transl. by Jadwiga Smulko and Ryszard P. Kostecki
Who of us has never travelled by a drowning wreck?
Who amongst us dares to contradict he is flawed?
Who of us has never been by a blinded bird misled?
Who has never been led into wasteland by a stray dog?
And yet, we are enthralled by the fenced area
Which is excluded for a purpose – we want to believe
It’s not us within it – it’s taken from us – the Zone
It is for us to pace it, with our own gait, be it unfirm
Until all hope, defeated by bitterness, is out – gone
Thus, in spite of wires, guards’ posts and watchtowers
We long to go where going is forbidden
To possess useless, ridiculous mysteries’ koan
If only we could burn with longing fever once again
Before a sudden blast flicks off the occipital bone
The way might be misleading and roundabout
Our guide might be a swindler, craving to make a dime
But better this, than death on calcifying ramparts’ dawns
At the trenches and invisible borders’ lines
Where – so resembling a convict – soldier yawns
The path leads through the inundated glens of ages gone
Under the shallow waters – illegible kites of times past
A trail over the icons, the manuscripts, and guns
Above which the paddle draws Apocalypse’s splash
The wail is not for us, nor the ancestors – but for sons
Is then the truth for us to find – an empty room
With switched-off phones, that suddenly start to ring?
The dearest blood, that slowly flows in lifeless brook
A forceless wrath against indifferent Firmament
And the spell of words to save from bad bewitchments’ hook?
Is then the truth for us to find – a table of stone
From which the object of the prayers fell, untouched by hand?
In transport’s wheels clatter – Beethoven’s aria blazes?
Bottomless abyss, and – above it, suspended –
One’s own face, watching itself in spaces
Of the drowning – whom fortune did not send a raft?
Of the flawed – whom it had ever failed to heal?
When the blinded bird has finally found the right track
And the stray dog has at last sat at the doorsill