1977 – , Polonia/España
Una carta
Nada cambia, la misma obra de siempre, los mismos dramas, palabras, lamentos, alegrías que, de tanto repetirse, se vuelven impersonales. Somos una vida vivida por un ser inmortal, una vida que se respira siempre con el mismo dolor y se marcha (para continuar existiendo) dejando el mismo amargor en la boca. Y a las conchas se las come el viento.
Un ser verde y azul, tú y yo, dos poros, unas células de vida que se vive sola, esa voluntad de vivir que nos respira. Nuestro amor y su mirada devoradora son los del lobo y del corzo. Nos engullimos, mientras tu tristeza condensada en lágrima se vuelve mi saliva. En ellas circula la vida de antaño, la voluntad ciega y cruel de seguir durando. Porque el tiempo es la vida misma. Nos besamos y el tiempo pasa de tu boca a la mía, hincha las sienes, llena pulmones de un temblor translúcido. Mientras nuestras palabras se pierden en el infinito, las que escribiste a tu madre, vida, forman el antaño de Quignard. El mismo espasmo sin fecha. Te beso, busco tu lengua, el dorado pez ahumado, tus ojos febriles, salpicados de verde tristeza y me caigo atrás, al mismo fondo, me deslizo por tu garganta hacia el mismo principio. Eres el lobo cálido, el padre, el árbol, la piedra, el polvo, el océano que hierve de tanta vida, dios lejano, hermano, yo.
Ese beso: a la vez promesa y decepción -preciosa promesa de la decepción-. Dulce última promesa del amor que le daría sentido a la espera, mientras pausadamente llega la comprensión. Yo nostalgio, tú nostalgias, nosotros nostalgiamos… Nostalgio igual decepciono. En cuanto más nostalgio más decepciono. Lo ideal no existe, solo lo nostalgias mientras la decepción te lame el hígado y tiñe la sangre de amarillo. La sepia de siempre, nostalgia de un sueño casi perdido. Y así -hecho de sueño, sepia y telaraña- es como te amo, mi vida, vida misma, vida siempre.
Zdzisław Beksiński Los amantes 1963
List
Wszystko trwa niezmienne, ten sam dramat od zawsze, te same słowa, rozpacz, krzyk radości i tak aż do odosobowienia. Jesteśmy życiem, które żyje byt nieśmiertelny, życiem, które się oddycha zawsze przeszyte tym samym bólem i odchodzi (by żyć się dalej) z tą samą goryczą w ustach. Muszle zjada wiatr.
Zielonkawy i błękitny byt, ty i ja, dwa pory, dwie komórki życia, które się żyje samo, ta wola życia, która nami oddycha. Nasza miłość i jej łapczywe spojrzenie dzielone są przez wilka i sarnę. Pochłaniamy się podczas gdy twój smutek skrapla się w łzie, którą zmieniam w ślinę. W nich krąży dawne życie, ślepa i okrutna wola trwania. Czym innym jest czas jak nie życiem? Całujemy się i czas przepływa z twoich ust do moich, wzbierają skronie, płuca wypełniają się przezroczystym drżeniem. Podczas gdy nasze słowa gubią się w nieskończoności, te które napisałeś dla matki, życie moje, kształtują owe niegdyś, które prześladuje Quignarda. Ten sam spazm bez daty ważności. Całuję cię, szukam twojego języka, tej zadymionej złotej rybki, twoich rozpalonych oczu nakrapianych zielonych smutkiem i spadam wstecz, na samo dno, opadam gardłem twoim na sam początek. Jesteś ciepłym wilkiem, ojcem, drzewem, kamieniem, pyłem, oceanem wrzącym od życia, dalekim bogiem, bratem, mną.
Ten pocałunek to zarazem obietnica i zawód -przepiękna obietnica zawodu-. Ostatnia, słodka obietnica miłości, która nadać by mogła sens oczekiwaniu, podczas gdy powoli nadchodzi zrozumienie. Ja tęsknię, ty tęsknisz, my tęsknimy… Tęsknię znaczy rozczarowuję. Im bardziej tęsknię tym bardziej rozczarowuję. Ideał nie istnieje, tylko za nim tęsknisz podczas gdy rozczarowanie liże ci wątrobę i podbarwia krew żółcieniem. Ta sama sepia co zawsze, nostalgia za coraz prawie utraconym marzeniem. I takiego – ulepionego z sepii, snu i pajęczyn- kocham cię, życie moje, życie samo w sobie, życie zawsze.